No dobra... Zbierałam się i zbierałam, ale nie ma już co tego odwlekać. Chociaż żal jak diabli - tyle czekania, a tu raptem dwa tygodnie radochy i w zasadzie po ptakach... I znowu trzeba będzie czekać...
Ale do rzeczy.
Przeczytałam książkę w sumie trzy razy. I po tych trzech razach mogę stwierdzić, że:
1. Bardzo, ale to bardzo mi się podoba

. Trochę za krótka tylko,
Zakon Feniksa był pod tym względem bardziej satysfakcjonujący

, aczkolwiek wiele osób narzekało że przegadany i tak dalej - mnie osobiście to nie przeszkadzało w najmniejszym stopniu.
2. Smutne, ale prawdziwe: coś się nieodwołalnie kończy, a tom szósty jest tego końca początkiem, i to pod prawie każdym względem... Po pierwsze, stanowi on sobą podsumowanie wszystkich dotychczasowych części, wstęp do zakończenia serii. Pełno w nim co krok nawiązań do co ważniejszych wydarzeń z poprzednich tomów, dużo odniesień, dodatkowo właściwie cała fabuła oparta jest na podsumowaniu całości: począwszy od historii Voldemorta - jego dzieciństwa, czasów szkolnych, późniejszej potęgi, upadku i ponownego odrodzenia, a skończywszy na powodach, dla których Harry musiał przeżyć tyle okropieństw u Dursleyów (co także dobiega końca). Wcześniejsze zauroczenia przeradzają się w miłości (Ginny, Hermiona i Ron). Dzieci dorastają. Historia zatacza koło. Po drugie, kończy się wspomniane wyżej dzieciństwo bohaterów. Kończy się beztroska, teraz już nieodwołalnie i naprawdę śmiertelnie poważnie. Kończy się poczucie bezpieczeństwa. Kończy się wesoły urok magii, a zaczyna najbardziej ponury jej aspekt. I wreszcie, kończy się się jakaś era. Era, w której zafascynowani światem Harry'ego Pottera, zazdrościliśmy mu magicznych zdolności i wspaniałych przedmiotów, których miał szansę uczyć się w najbardziej chyba wymarzonej przez dzieci szkole świata. Era magicznych gadżetów i zwariowanych przygód... Tego klimatu już w najnowszej książce J.K. Rowling nie ma. I najprawdopodobniej nigdy nie powróci...
3. Wątki miłosne, o których napomknęłam już przed chwilą - moim zdaniem świetne. Won-Won absolutnie rozłożył mnie na łopatki

. Ginny kibicowałam już od dnia, w którym zeszła do jadalni w Norze i na widok Harry'ego zwiała z powrotem na górę, czerwona od stóp do głów

. Tę parę przyjęłam więc jako coś, co po prostu musiało nastąpić, podobnie jak Hermionę i Rona. Tonks i Lupin byliby może większym zaskoczeniem, gdyby nie fanfiki Toroj

. A tak przywitałam ich po prostu z rozczuleniem

. Bardzo ładnie i delikatnie Rowling nam te wszystkie miłosne historie przedstawiła, nie zawodząc także i pod względem znakomitego - jak zwykle - poczucia humoru.
4. Tradycjyjnie już, cała masa rozmaitych szczegółów i scen - do moich ulubionych należy rozmowa brytyjskiego premiera z Knotem

. Absolutna perełka

. Cały pomysł z Horcruxami, wyjaśnienie wielu kwestii dotyczących Voldemorta poprzez podróże w Myślodsiewni - koleja mocna strona książki. Ach, no i cudowny Felix Felicis

... Od samej myśli o nim robi mi się ciepło na sercu

. Horacy Slughorn absolutnie bezbłędny

. Wizyta w jego kryjówce plus pogrzeb Aragoga też plasują się na jednym z pierwszych miejsc w rankingu pod tytułem "najukochańsze momenty z HBP by Owca"

.
5. Książę. Och, ach, uch. Powiem krótko: zostałam Snaperką

. Jak słowo honoru

. Po pierwszym razie nabrałam do Snape'a szacunku. Po drugim przeczytaniu sympatii. A po trzecim się w nim zakochałam

. Rewelacyjny pomysł i wielkie brawa dla Rowling w tym momencie :serduszko:. Snape to chyba w tej chwili jej najlepsza postać. Co prowadzi nas nieuchronnie do:
6. Samego Severusa Snape'a

. Jak już pisałam wcześniej, absolutnie i nieodwołalnie nie wierzę w jego zdradę. Nie ma mowy. Nie wiem, czy Dumbledore zaplanował własną śmierć, a w świetle owego pominiętego w wydaniu brytyjskim zdania nie wiem czy w ogóle umarł. Wiele osób uważa, że tylko to upozorował. Tak samo wiele osób twierdzi, że ta Avada była jakaś dziwna - Dumbledore zamiast po prostu znieruchomieć czy osunąć się na ziemię, nie wiedzieć czemu uniósł się w powietrze i zniknął z oczu. Pierwszy wniosek jaki się nasuwa to taki, że po prostu wypadł z wieży, tym bardziej że później jego ciało znaleziono u jej stóp. Ale co, jeśli to nie było jego ciało, a tylko falsyfikat? Co, jeśli wszystko to to tylko gra pozorów?... Nie wiem. Nie mam pojęcia, czy ta hipoteza jest słuszna, ale nie mogę odmówić jej logiki. Lecz nawet jeśli Dumbledore rzeczywiście nie żyje, to z całą pewnością jego śmierć nie była ani przypadkowa, ani nie stanowiła sobą wyniku nienawiści Snape'a. Dużo mówi się właśnie o wyrazie nienawiści i obrzydzenia na jego twarzy, gdy rzucał śmiertelne zaklęcie. Tak, ale identycznie ten sam wyraz malował się na twarzy Harry'ego, gdy wmuszał on w swego dyrektora napój z czary na skale w jaskini. Tyle tylko, że wtedy autorka wyraźnie zaznaczyła, iż Harry czuł to wszystko do siebie. A co, jeśli jest to nieprzypadkowa zbieżność? Przecież Snape również mógł czuć ową nienawiść tylko i wyłącznie do siebie. Mógł również udawać, jeśli wiedział, że śmierć ma być jedynie sfingowana. Wszak obok stali Śmierciożercy. I wreszcie: dlaczego Dumbledore unieruchomił Harry'ego? Żeby zapewnić mu bezpieczeństwo? Nie sądzę. Przecież w każdej chwili mógł ktoś go potrącić, odkryć że tam stoi. Mógł się domyśleć, tak jak Draco zaczął się domyślać na widok dwóch mioteł (a już raz miał przecież okazję złapać Harry'ego w pelerynce niewidce). Gdyby Dumbleore go nie zagadał, nie wiadomo co by było... Zresztą nawet ta rozmowa z Draco nie wyglądała na zwyczajną. Młody Malfoy mówił trochę za mocno wbrew sobie, odniosłam wrażenie jakby to Dumbledore wymuszał na nim te zwierzenia, po pierwsze by zyskać na czasie (czekał na Snape'a), a po drugie by Harry miał okazję wszystko usłyszeć (i na przykład ostrzec później przed Madam Rosmertą). Wracając do sedna jednak - wydaje mi się, że przyczyna zaklęcia unieruchamiającego była inna: chodziło o to, by Harry nie miał szans zapobiec temu, co się najwidoczniej miało stać. Przecież poradziłby sobie z Malfoyem w minutę i obaj z Dumbledorem zdołaliby bez trudu uciec. A jednak dyrektor wybrał właśnie takie rozwiązanie. Później Snape oszołomił w swoim gabiniecie Flitwicka - i znów: dlaczego? Moim zdaniem właśnie z tego samego powodu - by tamten nie miał szans pobiec ze Snape'em na górę i być może przeszkodzić czemuś... No i wreszcie na koniec to oburzenie Snape'a, ta niewiarygodna wściekłość gdy Harry nazwał go tchórzem. Za dużo zbiegów okoliczności, moi drodzy

. Snape jest w porządku - nie ma innej opcji

.
https://aktyprawne.wordpress.com/Punktu siódmego nie będzie, bo to już wszystko

. Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam

.