Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Jedyna, Która Go Rozumiała [nzak]
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu
Pages: 1, 2
kkate
Taak, mam nadzieję, że to o to chodzi


style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />


/>Po pierwsze - mamy weekend! Po drugie - tzw. wersja robocza trzeciego

parta by kkate&Anulcia jest gotowa. Przez weekend powinna zostać

ostatecznie przerobiona, poprawiona, i zatwierdzona przez wszystkie trzy

autorki. A wtedy - może się doczekacie...

Aha, z góry ostrzegam,

że ten part jest po trochu o Remusie, po trochu o Lily i Jamesie... Jest to

raczej tu konieczne. A pod koniec dopiero rozpoczyna sie akcja właściwa...

sami zobaczycie!
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/blush.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='blush.gif' />


/>Pozdro, życzę miłego weekendu!
kkate
Ech... napotykały nas różne trudności,

dlatego trochę zeszło. Poza tym ja zmieniłam koncepcję i musiałam parta

przerabiać. No cóż, w końcu jest gotowy. Nie wiem, jak go ocenicie.

/>
Smerfko, niestety nie miałaś możliwości poprawy (złośliwość rzeczy

martwych.. ech), ale moze się nie załamiesz. Nie ma tu zbyt wiele humoru, no

ale...

Ten parcik chciałyśmy zadedykować Nimfadorce. Może jest

tu trochę smutnych momentów, ale ty nie powinnaś się łamać.


style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />


/>
Ok, kończę juz gadać. Miłego (?) czytania.


style='color:purple'>
style='font-size:12pt;line-height:100%'>JEDYNA, KTÓRA GO ROZUMIAŁA - CZĘŚĆ

TRZECIA

by kkate &

Anulcia



Remus wcale nie czuł się śpiący, mimo,

iż zegarek stojący na jego biurku wskazywał prawie trzecią w nocy. Siedział

w podniszczonym, ciemnoczerwonym fotelu, popijając mocną herbatę i wciąż nie

mogąc opędzić się od ponurych myśli.
Czuł się fatalnie. To, co dziś

stało się u Potterów - choć mogło się wydawać czymś naprawdę błahym -

jemu nie dawało spokoju. Chociaż miał sporo wolnego czasu, nigdzie mu się

nie spieszyło – to on mimo to po prostu uciekł stamtąd –

uciekł, bo tylko to jedno słowo znajdywał na określenie swojego

zachowania…
- Ciekawe, co sobie pomyśleli James i Syriusz.

– mruknął ponuro. – Jasne, teraz na pewno uznali mnie za

jakiegoś sztywniaka, który nie ma ochoty nawet trochę poszaleć…

/>„Nie przesadzaj!” – Remus prychnął mimowolnie,

słysząc znów uciążliwy głos w swojej głowie. – „To twoi

przyjaciele, znasz ich kupę lat, czemu mieliby tak diametralnie zmienić do

ciebie nastawienie przez coś takiego!”
- Oni zawsze mówili,

że czasem powinienem trochę wyluzować. Żebym dał sobie spokój z tą nauką i

trochę się z nimi zabawił…
„A co ma do tego nauka!

Skończyłeś Hogwart trzy lata temu, było, minęło!” –

zdenerwował się głos. – „Posłuchaj, Lupin! Masz dziś po

prostu zły dzień i tyle! Lepiej połóż się do łóżka!”
Ale

Remus wcale nie miał zamiaru tego robić, przynajmniej w najbliższym czasie.

Za dużo musiał jeszcze przemyśleć. Miał wszelkie powody, by sądzić, że ten

wieczór coś zmienił – zarówno w jego przyjaciołach, jak i w nim

samym…
Pamiętał, że wychodząc od Potterów, zdołał uchwycić

ostatnie spojrzenie Rogacza. Było one pełne niepokoju i jednocześnie

podejrzliwości… Tak jakby James szczerze wątpił w jego słowa.
A

Lily… na myśl o przeszywającym, badawczym spojrzeniu jej

szmaragdowozielonych oczu poczuł, jak dreszcze przebiegają mu po plecach.

Chociaż od lat była jego najlepszą przyjaciółką, której zawsze mógł zaufać,

tym razem po prostu podświadomie czuł, że nie może jej się zwierzyć.

Niemożliwe byłoby przyznanie się przed nią do wszystkich niepokoi, jakie go

dręczyły…

(…) I'm looking for a place

/>Searching for a face
Is anybody here I know
'Cause

nothing's going right
And everythign’s a mess
And no

one likes to be alone*


Nagle usłyszał ciche skrzypnięcie

okna, a po chwili coś otarło się o jego nogi. Remus ocknął się z zamyślenia,

wychylił i zobaczył obok fotela niewielką, rudobrązową kotkę wyraźnie

domagającą się zwrócenia na nią uwagi.
- Ach, to ty, Luna – Remus

uśmiechnął się z trudem i pogłaskał ją. – Dobrze, że w końcu

przyszłaś.
Parę miesięcy temu przygarnął kotkę do siebie, po tym, jak

znalazł ją pewnego zimowego popołudnia na wycieraczce swojego domu.

Postanowił się nią wtedy tymczasowo zająć, ale potem nie miał sumienia jej

wyrzucić i tym sposobem stał się opiekunem kociaka. Od tego czasu czuł się o

wiele mniej samotny i nie nudził się podczas tych nielicznych wieczorów,

których nie spędzał u przyjaciół. I to właśnie jej zwierzał się ze swoich

najbardziej skrywanych pragnień i lęków. Traktował Lunę jak najlepszą

przyjaciółkę, która na pewno nie wyda nikomu jego sekretów... sekretów, o

których nie mógł albo nie chciał mówić nawet Lily. Często przemawiał do

niej, a Luna wpatrywała się w niego swoimi dużymi, brązowymi oczami.

Remusowi czasem zdawało się, że dostrzega w nich zrozumienie.

/>Tymczasem kotka miauknęła donośnie i trąciła łapką pustą miseczkę stojącą

nieopodal. To mu o czymś przypomniało.
- Na Merlina, zapomniałem

zupełnie przynieść ci jedzenia od Potterów! – zawołał Lunatyk i z

obłędem w oczach poderwał się z fotela, rozlewając herbatę.
-

Evanesco – mruknął, wyjmując z kieszeni różdżkę i jednym jej

machnięciem usuwając z mebla mokrą plamę. – Nie, naprawdę tym razem

nie wziąłem dla ciebie żadnych resztek… - powiedział, widząc, że Luna

ociera mu się o nogi. – ale może coś znajdę.. – otworzył szafkę

i szybko ocenił jej zawartość, po czym wyjął obsuszony kawałek kiełbasy i z

głębokim westchnieniem położył go na miseczce.
Z powrotem usiadł na

fotelu. Utkwił wzrok w Lunie, ze smakiem zajadającej kolację, i zmarszczył

czoło.
- Wiesz Luna… - westchnął. – dzieje się ze mną coś

naprawdę dziwnego.
Kotka uniosła głowę znad miseczki i spojrzała na

niego.
- Czy to normalne, że drażni mnie szczęście innych? Sam nigdy

nie miałem i nie będę miał raczej okazji, by poznać, czym ono jest, ale

dlaczego nie mogę znieść, gdy doświadczają go moi przyjaciele?
Wstał i

podszedł do kominka. Stała na nim oprawiona w drewnianą ramkę czarno-biała

fotografia sprzed jakichś trzech lat. Znajdowało się na niej siedem osób. Po

lewej stronie stał Syriusz, obejmując ramieniem Jamesa. Obaj byli roześmiani

i machali wesoło rękami. Dalej Lily i jej dwie przyjaciółki - Liz –

wysoka, szczupła brunetka, i Julia – drobna, nieco pulchna blondynka -

chichotały i szeptały sobie coś na ucho. Za nimi stał on, Remus – z

łagodnym uśmiechem na twarzy i jakby nieco zamyślony. I w końcu Peter, który

zerkał na przyjaciół i ukradkiem ogryzał paznokcie…
Ale wzrok

Remusa zatrzymał się mimowolnie na postaci Lily. Czy to możliwe, że właśnie

ona ma związek z tym, co ostatnio się z nim dzieje?
- Jak sądzisz?

– szepnął, zerkając na Lunę. Kotka, która skończyła już jeść, podeszła

do niego i tylko zamiauczała cicho. Siedziała naprzeciw okna, a w jej

wielkich oczach odbijała się srebrzysta tarcza księżyca. Była prawie

zupełnie okrągła…
- Pojutrze pełnia. – westchnął Remus,

odwracając głowę. Przez te wszystkie lata zdążył już trochę przywyknąć do

tych przerażających momentów, lecz mimo to oddałby prawie wszystko, by móc

patrzeć na pełnię księżyca ludzkimi oczyma… Chociaż i tak najważniejsi

byli dla niego przyjaciele… Czasem czuł, że jest to jedyny powód, dla

którego miał ochotę wciąż żyć. Ale teraz, siedząc na fotelu i patrząc na

księżyc odbijający się w oczach Luny, czuł dziwny lęk, nie wiedział jednak

do końca, z czym związany.
Zmarszczył brwi. Poczuł, że od tego

wszystkiego zaczyna go boleć głowa.
- Położę się. – stwierdził,

odkładając fotografię na kominek. Ale kiedy zmierzał w stronę sypialni,

usłyszał ciche pukanie w okno. Odwrócił się i zobaczył coś, co spowodowało,

że z jego ust wyrwał się okrzyk zdumienia.
Luna wskoczyła na parapet i

usiadła obok czegoś, co przed chwilą, jak wszystko na to wskazywało, weszło

przez okno do jego domu.
Przypominało ono kota, jednak z całą pewnością

nim nie było. Zwierzę miało ogromne uszy, puszyste, żółtawe futro w brązowe

cętki i długi ogon zakończony pędzelkiem jak u lwa. Tym, co najbardziej

rzucało się w oczy w jego wyglądzie, była jaskrawoczerwona, a więc zupełnie

inna kolorem od reszty, kępka futra na czubku głowy. Stworzenie wpatrywało

się z Remusa ogromnymi, żółtymi ślepiami, a po chwili mruknęło cicho,

ukazując dwa rządki ostrych jak szpileczki zębów.
- Kuguchar**…

- wyszeptał Remus, zaintrygowany pojawieniem się w jego domu tak niezwykłego

stworzenia. Nie ruszał się jednak z miejsca, ponieważ jeszcze z Hogwartu

pamiętał, że choć kuguchary mogą być doskonałymi zwierzątkami domowymi,

wobec obcych potrafią być agresywne. A ten miał naprawdę ostre

pazurki…
Kuguchar nie zaatakował go jednak ani nie wyglądał,

jakby miał zamiar to zrobić. Przeciwnie, rozciągnął się wygodnie na

parapecie kuchennym, mrucząc przyjaźnie. Wszystko to sprawiło, że Lupin choć

na chwilę zapomniał o dręczących go niepokojach.
„Zachowuje się

jak zwykły kot” – pomyślał. – „Naprawdę, fascynujące

stworzenie, no ale... mimo wszystko pierwszy raz widzę je na oczy, więc

lepiej uważać…”
Tak więc Lunatyk, ku swemu niezadowoleniu,

ze względów bezpieczeństwa postanowił tymczasowo odstąpić od zamiaru udania

się na zasłużony odpoczynek, mimo, iż oczy same mu się zamykały. Usiadł na

kanapie, od czasu do czasu ziewając szeroko i nieśmiało obserwując gościa.

Kuguchar zdawał się jednak być bardziej zajęty jego kotką. Remus z lekkim

przerażeniem przypomniał sobie, że zwierzęta te mogą krzyżować się z kotami,

i westchnął głęboko na myśl o gromadce małych kociątek, które niechybnie

wywróciłyby jego niewielkie lokum do góry nogami.
„Jeśli któryś

z nich miałby zielone oczy, nazwałbym go Lily, oczywiście, jeśli byłaby to

kotka” – pomyślał z czułością. – „Albo Harry”

– dodał po chwili, uśmiechając się na wspomnienie półrocznego synka

Potterów; uroczego, czarnowłosego bobaska z dwoma białymi ząbkami

widniejącymi w wiecznie uśmiechniętej buzi. – „Jest tak podobny

do Jamesa… Ale oczy… te migdałowe, zielone oczy… ma

dokładnie po Niej”.
Tym sposobem jego myśli znów zawędrowały w

niebezpieczne rejony. I choć za każdym razem, gdy tak bywało, Remus próbował

za wszelką cenę zaprzątnąć swój umysł czymś innym, prędzej czy później

kończyło się to tym samym, czyli kompletną klapą. Na szczęście kuguchar

zamiauczał głośno i to o czymś Lunatykowi przypomniało.
- Skoro

naprawdę zalecasz się do Luny… - zaczął, nieco nieufnie patrząc na

zwierzaka – to… musisz mieć jakieś imię, prawda? Więc, co

powiesz na… – jego wzrok zatrzymał się na czerwonej kępce

futerka. – Czerwony… Czerwonek… Czerwonowłosy…

RUDOLF!!! – krzyknął triumfalnie. – Rudolf,

czerwonowłosy kuguchar! Może być? – zwierzak miauknął w sposób

niewątpliwie wyrażający jego aprobatę.
– Świetnie… - Lupin

wstał i podszedł do okna. – A teraz wybacz, chciałbym w końcu iść

spać… - nieco brutalnie wypchnął Rudolfa za okno, po czym je zamknął.

– Przepraszam, wolę spokojnie usnąć.. Luna, przestań – dodał, bo

kotka patrzyła na niego z wyrzutem. – Idę do łóżka. Dobranoc.


/>
***
W niedzielę rano obudziło go ciche stukanie w okno. Powoli

otworzył oczy i zobaczył na parapecie brązową płomykówkę z gazetą w dziobie.

Ziewając, wstał z łóżka i uchylił okno. Wziął od sowy „Proroka

Niedzielnego”, wygrzebał z leżącej na szafce sakiewki kilka brązowych

knutów i dał płomykówce, która z cichym pohukiwaniem wzniosła się w

powietrze i po chwili zniknęła wśród burych chmur, którymi było zasnute całe

niebo.
Remus zatrząsł się z zimna. Na dworze było dość chłodno. Na

dodatek padał deszcz, a biegnąca w dół ulica powoli zaczynała zamieniać się

w rwący potok. Zamknął okno, ze smutkiem myśląc, że dziś raczej nie dane mu

będzie zobaczyć choćby jednego promyka słońca.
Odwrócił się i spojrzał

na zegarek. Dochodziła jedenasta. Czując się nieco głupio, poszedł do

kuchni, by zrobić sobie śniadanie, bo żołądek skręcał mu się z głodu.

/>
Kilkanaście minut później, przebrany, najedzony i wypoczęty, wrócił

do sypialni. Na jego łóżku siedziała Luna, a „Prorok Niedzielny”

najwyraźniej służył jej za wygodną poduszkę. Remus syknął i pociągnął za

gazetę, rozkładając ją.
- Och, Luna, co ty wyprawiasz! Nie widzisz,

że to nowy „Prorok”? – nie podnosząc wzroku znad gazety

skierował kroki w stronę salonu. - Jeszcze nie zdążyłem… - urwał

nagle, a jego oczy rozszerzyły się. Opadł na stojący w pobliżu fotel, nie

mogąc uwierzyć, że to, co widzi, nie jest tylko przywidzeniem albo

koszmarnym snem.
- Nie… niemożliwe… - szepnął. Poczuł, że

coś ściska go za gardło. Z najwyższym trudem opanował się i spojrzał jeszcze

raz na gazetę.
Był tam dość krótki artykuł opatrzony zdjęciem pewnej

kobiety … Z fotografii uśmiechała się młoda, nieco pulchna blondynka z

krótkimi, kręconymi włosami.

WOJNA TRWA – KOLEJNA

AURORKA NIE ŻYJE

Niestety, potwierdziły się nasze najgorsze obawy

– Sami - Wiecie - Kto i jego poplecznicy znowu działają. Chociaż przez

ostatnie parę tygodni panował względny spokój – a przynajmniej można

to tak nazwać, w porównaniu z tym, co działo się wcześniej – teraz

wiemy, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać chciał nas jedynie

wprowadzić w fałszywe poczucie bezpieczeństwa, obmyślając w tym czasie

następny okrutny plan. Wczoraj w nocy doszło do kolejnego szokującego

incydentu.
Julia Millstone, aurorka pracująca dla Ministerstwa Magii,

padła ofiarą napaści śmierciożerców we własnym mieszkaniu. Niestety, mimo

swoich usilnych starań, zginęła podczas walki. Z naszych zaufanych źródeł

dowiedzieliśmy się, że celem śmierciożerców nie była sama pani Millstone

– ale najprawdopodobniej ktoś z jej bliskiego otoczenia, kogo

zwolennicy Sami – Wiecie – Kogo spodziewali się zastać w jej

mieszkaniu. Kim jest ta osoba, nie wiadomo. Udało nam się jednak dowiedzieć,

że Julia przyjaźniła się z inną aurorką z ministerstwa – Elizabeth

Lawndon, a także z Jamesem i Lily Potterami i Remusem Lupinem.



/>Na widok swojego nazwiska Remus zmarszczył brwi. Jak oni się

dowiedzieli…? Starając się opanować drżenie rąk, czytał dalej:

/>
W oficjalnym oświadczeniu Minister Magii powiedział: „Jest

nam niezmiernie przykro z powodu tragicznej śmierci pani Millstone. Oprócz

tego obawiamy się, że to zabójstwo może pociągnąć za sobą kolejne. Ale

musimy walczyć. Jego tak łatwo się nie pokona”.


Lupin

złożył gazetę i martwym wzrokiem wpatrywał się w okno.
To

niemożliwe… Przecież ostatnio było tak spokojnie… prawie

nikt…
A jednak.
On przecież nie zna litości.
To była

jedynie cisza przed burzą.
Ale dlaczego ona? Dlaczego osoba, z którą on

ma cokolwiek wspólnego?
Westchnął głęboko i zamknął powieki.
Julia

była jedną z przyjaciółek Lily z Hogwartu. Chodziły razem do klasy... Zawsze

nierozłączne - Lily, Liz, Dorcas i Julia… tak jak on, James, Syriusz i

Peter. Teraz zostały tylko dwie…
Syriusz do tej pory nie mógł

się otrząsnąć po śmierci Dorcas, która przez jakiś czas była dla niego kimś

więcej niż tylko przyjaciółką. Chyba tylko Remus wiedział, co tak naprawdę

czuje Łapa. W końcu sam dobrze wiedział, czym jest śmierć bliskiej osoby.

Stracił matkę, kiedy był w szóstej klasie.
Łapa, Rogacz i Glizdogon

lubili Julię, ale nie znaczyła dla nich tak wiele, jak chociażby dla

Lily… i Remusa.
Tak, Lunatyk zawsze podziwiał ją za

inteligencję, ogromne poczucie humoru i niezwykłą umiejętność zjednywania

sobie sympatii innych. Onieśmielała go jednak jej pewność siebie i rzadko

odzywał się w obecności Julii. Cóż… na pewno nie była jego najlepszą

przyjaciółką, ani powierniczką jego sekretów, ale była dla niego ważna.

/>Lily nieraz śmiała się, mówiąc, że jeśli on, Remus, chciałby coś wyznać

jej przyjaciółce, to droga wolna…
Ale tym, co do czuł do Julii

na pewno nie była miłość, tylko zwyczajna, ludzka sympatia.

/>Zresztą… czy on w ogóle mógłby kogoś kochać… w ten sposób?

/>Remus zerknął na czarno – białe zdjęcie siódemki czarodziejów

stojące na kominku, któremu wczoraj tak długo się przypatrywał. Dopiero

teraz spostrzegł, że postać Julii na fotografii stała się blada i jakby

trochę zamazana. Choć radość na jej twarzy pozostała dokładnie taka

sama...
,,Niektóre rzeczy nie zmieniają się nigdy” –

pomyślał Remus i poczuł, jak łzy mimowolnie napływają mu do oczu.


/>Isn't anyone tryin to find me?
Won't somebody come take

me home
It's a damn cold night
Trying to figure out this

life
Wont you take me by the hand
Take me somewhere new
I

don't know who you are
But I... I'm with you
I'm with

you…*


***

Lily stała w niewielkim pokoiku ze

ścianami pokrytymi ciemnoniebieską tapetą w gwiazdki i obserwowała malutką

istotkę, która aktualnie znajdowała się w cudownej krainie snów i marzeń.

Przyglądała się jego czarnym, rozczochranym włoskom, różowym usteczkom

złożonym w dzióbek i maleńkim rączkom zaciśniętych w piąstki. Uśmiechała

się, patrząc na otaczające go stado pluszowych zabawek, które wytrwale

kolekcjonowała wraz z Remusem. Nagle uświadomiła sobie, że stoi nad

łóżeczkiem Harry’ego już od pół godziny i nie może od niego oderwać

wzroku. Najciszej jak tylko potrafiła skierowała się więc w stronę wyjścia i

zanim wyszła, obejrzała się jeszcze przez ramię. Zgasiła małą lampkę, która

niczym księżyc rozrzucała po pokoju blade, srebrzyste światło i zamknęła

cicho drzwi.
- Jest taki słodki, kiedy śpi – westchnęła,

siadając na kanapie w salonie obok Jamesa, który czytał książkę, nie będącą

niczym innym, jak starym, dobrym „Quidditchem przez wieki”.

/>- Tak, a jeszcze słodszy, kiedy nie śpi. – mruknął. –

Szczególnie, kiedy celuje środkami konsumpcyjnymi, czyli ściślej mówiąc

swoją kaszką, we wszystkich oprócz mamusi.
Lily roześmiała się na samo

wspomnienie dzisiejszego obiadowego incydentu.
- Mówiąc

„wszystkich” masz na myśli swoją skromną osobowość? –

uśmiechnęła się.
- Dokładnie mówiąc swoją i starego wujka Łapy.

Zapomniałem ci wspomnieć, że kiedy poszłaś wczoraj do Liz, to niejaki wielki

i nieustraszony Syriusz Black odważył się nakarmić naszego drogiego potomka.

Wyobraź sobie, że Harry trafił go tartymi ziemniaczkami prosto w oko.

– James zachichotał - Zobaczysz, kiedyś odkryją w nim wielki talent

ścigającego i będzie doskonale trafiał kaflem do bramek, tak jak jego tatuś.

Będziemy z niego dumni. A tak przy okazji, kiedy będzie kolacja?
- Co?

– Lily uniosła brwi. – To jeszcze nie jadłeś?
- Nie,

kochanie, ponieważ chciałem ją zjeść z tobą, ty natomiast cały wieczór

spędziłaś na wpatrywaniu się w naszego synka…
- Mogłeś mnie

zawołać – mruknęła – Ja tam nie jestem głodna.
-

Wiesz… - szepnął James, obejmując ją ramieniem i przyciągając do

siebie. – Nie chciałem ci przeszkadzać w takiej chwili… -

pochylił się i pocałował ją delikatnie. Lily uśmiechnęła się lekko.
-

Ach tak… miło z twojej strony. – połaskotała go po nosie, po

czym wstała i poszła do kuchni. Rogacz podążył za nią.
- Tak… to

co sobie życzy szanowny pan Potter? – spytała, otwierając lodówkę.

– Swoją drogą, nie powinnam tego robić. Przeczytanie którejś z książek

kucharskich, chociażby „Zaczaruj swój ser”, albo „Kanapki

na 102 magiczne sposoby”, to naprawdę żaden wysiłek, biorąc pod uwagę

twoją ilość czasu wolnego, który dość często zdarza ci się po prostu

marnować.
Do Jamesa, który z błogim uśmiechem na twarzy patrzył na

swoją żonę sprawnie uwijającą się po kuchni, dopiero po paru sekundach

dotarło, co Lily do niego powiedziała. Otrząsnął się więc, zamrugał szybko

oczami i rzekł:
- Hmm… coś sugerujesz? – oparł się o stół i

skrzyżował ręce na piersiach.
- Tak, kochanie. – odparła Lily,

krojąc chleb na kanapki. – Chwilami jakoś zapominasz o swoich zwykłych

obowiązkach. Z serem? – podniosła głowę.
Rogacz przytaknął,

lekko naburmuszony.
- Pomyślmy… co dziś zrobiłeś? –

ciągnęła. – Byłeś u Łapy, spędziłeś u niego całe przedpołudnie, a

potem…
- Zrobiłem zakupy. – uśmiechnął się

triumfalnie.– A wieczorem… cóż, czytałem książkę. Nie zapominaj

jednak, z jakim poświęceniem próbowaliśmy wczoraj z Syriuszem nakarmić

Harry’ego. Sama o tym mówiłaś. A, no i kto uśpił malucha po naszej

piątkowej... eee… zabawie?
Lily położyła gotowe kanapki na stół i

westchnęła głęboko, siadając przy nim.

Niemalże cały wczorajszy

dzień spędziła na doprowadzaniu do jako takiego porządku ich salonu. Po tym,

jak „przez przypadek” został on zdemolowany przez nikogo innego,

jak jego mieszkańców, by przywrócić normalny stan rzeczy, potrzeba było

całego mnóstwa zaklęć naprawiających i czyszczących, butelki Magicznego

Likwidatora Zanieczyszczeń Pani Skower, kilku rolek magicznej taśmy

klejącej, trzy tubki Supermagicznego Kleju firmy Zrób To Sam, i oczywiście

pomocy męża oraz ich przyjaciół. Remus i Syriusz, namówieni przez Potterów,

zgodzili się przyjść – jednakże (w przypadku Łapy) w zamian za dwie

butelki piwa kremowego oraz (w przypadku Lunatyka) pożyczenie książki

„Nietypowe zwierzęta domowe”. Lily i James zastanawiali się,

jakim nietypowym zwierzęciem zainteresował się ich przyjaciel, jednak

przystali na te warunki.
Cały dzień trwały więc wspólne porządki

– zamiatanie, sklejanie, składanie, szycie - ogółem naprawianie

wyposażenia pokoju. Syriusz z wielkim zapałem wieszał nowe firanki, James

zajął się tym, co pozostało z zastawy stołowej, Lily układała na półkach

ocalałe figurki i zdjęcia, od czasu do czasu sprawdzając postępy w pracy

innych. Natomiast Remus po kilkunastu minutach uznał, że nie ma nic

ciekawego do roboty i zajął się lekturą obiecanej mu książki. Jednak, gdy

Syriusz z wielkim hukiem zleciał z drabiny i narobił niewiele mniej hałasu

niż włączona na cały regulator piosenka Pędzących Hipogryfów, Harry,

dotychczas nie sprawiający najmniejszych kłopotów, został brutalnie wyrwany

ze słodkiego snu i w związku z tym ktoś musiał się nim zająć. I padło na

Remusa.
Lily uśmiechała się teraz szeroko na wspomnienie Lunatyka

trzymającego na kolanach malucha, który usiłował za wszelką cenę odebrać mu

butelkę piwa kremowego trzymaną w prawej ręce. Remus wcisnął mu do rączek

nowo przyniesionego przez siebie pluszaka (błękitnego króliczka), a sam,

popijając powoli napój, w spokoju obserwował przyjaciół zmagających się z

bałaganem, od czasu do czasu wymieniając uśmiechy z którymś z nich. W pewnym

momencie wydał z siebie jednak głośny jęk, który sprawił, że wszyscy

przerwali swoją pracę i spojrzeli na niego.
- Auu… ugryzł

mnie… w palec! – wystękał, patrząc na Harry’ego, który

tylko wlepił w na niego niewinne spojrzenie, przy okazji pochłaniając uszko

puchatego zwierzaka. Syriusz, James i Lily wybuchli głośnym śmiechem.

/>- Nie ma co, zaczynają mu wyrastać ząbki, i na czymś… na kimś…

musi ćwiczyć. – Syriusz wyszczerzył własne uzębienie.
Remus

obdarzył go niezbyt przychylnym spojrzeniem, a Harry pisnął radośnie.

/>
- Tak, to bez wątpienia był jeden z najlepszych momentów tamtego

popołudnia. – głos Jamesa dobiegł do niej jakby z dna głębokiej

studni. Lily ocknęła się z zamyślenia.
- Znowu to robisz…wiesz,

że tego nie lubię. – spojrzała na niego z wyrzutem.
- Cóż, nie

jestem zbyt dobry w legilimencji. Dumbledore dał mi zaledwie kilka lekcji.

Ale to akurat była wyjątkowo łatwa do odczytania myśl. – wzruszył

ramionami i wziął z talerza kanapkę. Lily zauważyła, że był już prawie

zupełnie pusty. – Poza tym Harry’emu naprawdę udał się

ten… chwyt.
Lily parsknęła śmiechem. James przełknął ostatni kęs

i ciągnął dalej.
- A jak Syriusz spadł z drabiny… - powiedział,

dopijając herbatę. – Widziałaś, jak wymachiwał rękami, zanim zleciał?

Cóż, z koordynacją ruchów zawsze było u niego krucho…
Po czym

oboje zaczęli chichotać jak opętani, nie mogąc się powstrzymać.
Właśnie

wtedy rozległo się pośpieszne i jakby nerwowe pukanie do drzwi.
-

Wujcio Łapa! – zawołał James, zrywając się z kanapy i biegnąc do

przedpokoju, a Lily w tym momencie dziękowała sobie w duchu, że rzuciła na

pokój synka zaklęcie wyciszające – Właśnie o tobie… - ale kiedy

otworzył drzwi, urwał. Nie był to bowiem Syriusz… tylko ktoś, kogo

chyba najmniej w tej chwili się spodziewali.


* - fragmenty

piosenki Avril Lavigne „I’m with you”.

** -

kuguchar – stworzenie wymyślone przez Rowling, opisane m.in. w książce

„Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Nie występuje ono

bezpośrednio w powieściach o HP, ale ma związek z pewną postacią… i

raczej nie człowiekiem. Niektórzy wiedzą, o co chodzi, a inni – niech

szukają
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>


C.D.N.

Prosimy o komentarze


style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />
Galia
Widzę, że wreszcie nas zaszczycił nowy

parci, tak długo oczekiwany. Pwiem ,że bardz mi się podoba, uwielbiam taki

sposób pisania, zagadki są , ale w większości wiem wokół czego sprawa się

kręci. Świetnie zarysowane postacie, żadnych przydługich opisów, czy

nienaturalnych dialogów. I oczywiście brak literówek. Jednym słowem -

wonderful
border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
Pozdrawiam
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/czekolada.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='czekolada.gif' />

/>Gali
żaba
I jak zwykle się nie zawiodłam. Pięknie i

ogólnie bardzo fajne! Czekam na kolejne części...tylko ja jeszcze nie

wiem kiedy się akcja rozkręci i jaka jest fabuła tego opowiadania...ale będą

OCZYWIŚCIE czytać dalej i czekać na dalsze częsci.




/>
QUOTE

class='quotemain'>W pewnym momencie wydał z siebie

jednak głośny jęk, który sprawił, że wszyscy przerwali swoją pracę i

spojrzeli na niego.
- Auu… ugryzł mnie… w palec!

– wystękał, patrząc na Harry’ego, który tylko wlepił w na niego

niewinne spojrzenie, przy okazji pochłaniając uszko puchatego zwierzaka.

Syriusz, James i Lily wybuchli głośnym śmiechem.
- Nie ma co,

zaczynają mu wyrastać ząbki, i na czymś… na kimś… musi ćwiczyć.

– Syriusz wyszczerzył własne uzębienie.
Remus obdarzył go niezbyt

przychylnym spojrzeniem, a Harry pisnął

radośnie.


Ojejka....jakie to

słodkie...
border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/> ...chyba mój ulubiony fragment.

Pozdrawiam!
Tygrys
O mój gadzie! Jest 3 część!

HURRA!!! Część bardzo dobra, chyba najlepsza (czyt. moja

ulubiona) ze wszystkich. Podoba mi się pomysł z Rudolfem (Rudolf

czerwonowłosy...
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/tongue.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif' /> ) I

czekam na więcej!

Buziaki, Tygrysek
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/smile.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />
Tenebris69
Oh, kkate, Smerfko, Anulciu.

Wy

i tak wiecie, że uwielbiam waszą "Jedyną". To takie cieplutkie,

chwilami smutne opowiadanie. Kocham fanfiki o Hucwotach. Nawet nie wiem

dlaczego... Może po prostu ponieważ tamte czasy Rowling okryła mgiełką

tajemnicy i każdy z nas może dopisać sobie własną historię? Tak. Chyba tak.

^^
kkate
Och... dzięki. Jestem wzruszona


border='0' style='vertical-align:middle' alt='blush.gif'

/>

Nie no, cieszę się, że wam się podoba. Wszystkie

trzy dałyśmy do tego ff coś od siebie i to chyba przynosi efekty. 3 część

najlepsza? Hmm, możliwe... ciekawe jaka będzie 4
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/wink.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='wink.gif' />


/>W każdym razie 4 część spoczywa głównie w rękach Anulci. Ja ew. pisze

zakończenie. Także trzymajcie kciuki za jej wenę.

A ja na same

Święta zachorowałam na coś w rodzaju grypy. Chwilowo nie mam gorączki, więc

piszę tutaj. Ech, co za pech...
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/dry.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='dry.gif' />


/>No to wam też, kochani - Wesołych Swiąt i Szczęśliwego Nowego Roku

2005!
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/czarodziej.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='czarodziej.gif' />
Nimfka
No i bardzo dzekuje.
A ja musze

jeszcze podziękować za dedykacje. I za to, co dla mnie zrobiłyście.


style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />


/>Pozdrawiam i życzę wesołych świat.
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/czarodziej.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='czarodziej.gif' />
Hermionciaa
Fanfick niesamowity!
Tylko

jedna prośba: NASTĘPNY PART PLEASE!
Pozdrowionka oraz życzenia jak

najlepszej weny tffórczej!
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/czarodziej.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='czarodziej.gif' />
kkate
Dzięki Hermionciu
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/smile.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />


/>No więc, oznajmiam z niejakim smutkiem, że następna część spoczywa głównie

w rękach Anulci która jak wszyscy trzecioklasiści ma już w przyszłym

tygodniu próbny egzamin do liceum. Tak więc większość czasu spędza na

nauce... Ale nie martwcie się, już wkrótce odetchnie i (mam nadzieję) weźmie

się do pracy! Zwłaszcza że próbny plan parta już jest ułożony. A i ja

jej pomogę. Będzie dobrze!

P.S. Ej, nie wchodzicie ostatnio

na bloga...
target='_blank'>http://the-full-moon.blog.onet.pl

src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/tongue.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif' />
Anulcia
Ano tak, nauka nauka...
Oprócz egzaminów (7:30) mamy w tych dniach normalne lekcje. No i w tym tygodniu czeka mnie jeszcze dwie klasówki, także z czasem kiepsko.
No ale ogłaszam, że dzisiaj udało mi się skrobnąć kilka zdanek (niewiele, ale zawsze, a co!! biggrin.gif ), ale jeszcze sporo przede mną. No i ,,Pieśni..." też jeszcze nie tknęłam. A chciałabym, oj chciała...
No nic, czekajcie, a na pewno się doczekacie. No i dziękuję za cierpliwość wink.gif

Pozdrowionka spod stosu książek
<peace> tongue.gif
kkate
Witam ponownie! To na czym my skończyłyśmy

wklejanie ficka?

Część... trzecia? Dopiero? Ooo, kupa czasu...



No to lecimy po kolei. Czwarta na razie. A skończonych mamy w

sumie siedem.


style='font-size:14pt;line-height:100%'>
style='color:purple'>JEDYNA, KTÓRA GO ROZUMIAŁA


/>CZĘŚĆ CZWARTA
by Anulcia & kkate



/>Był to czarodziej ubrany w fioletową szatę, z długą srebrną brodą i

włosami sięgającymi pasa. Na nosie miał okulary połówki, zza których mrugały

błękitne oczy. Zazwyczaj igrały w nich wesołe ogniki. Tym razem jednak na

twarzy Albusa Dumbledore’a nie było nic z jego zwykłego spokoju, ani

dobrotliwego uśmiechu. Jego przygaszone oczy wyrażały smutek i niepokój. Co

robił w Dolinie Godryka, w niedzielę, a w dodatku tak późnym wieczorem?

/>- Profesor? Co… - zaczął James, ale Dumbledore mu przerwał.
-

Ciii… nie tutaj - rozejrzał się. – Musimy porozmawiać.

/>Kiedy weszli do salonu, Lily natychmiast zerwała się z miejsca. Z twarzy

przybysza od razu wyczytała, że przynosi złe wieści.
Poprowadziła ich

do kuchni. Gdy tylko usiedli przy stole, znów poderwała się, by zaparzyć

herbatę, lecz Dumbledore tylko machnął różdżką i przed każdym z nich pojawił

się parujący kubek. Zapadła głucha cisza. Lily i James wpatrywali się

wyczekująco w Dumbledore’a, a ten z kolei wlepił wzrok w okno.

Wyglądał, jakby walczył ze swoimi myślami, zastanawiając się, czy przemówić.

W końcu wygrały myśli.
- Powiem wprost – odezwał się po kilku

ciężkich chwilach, nie patrząc na nich. – Nie będę niczego ukrywał,

albo, jak to się mówi, owijał w bawełnę. Stracilibyśmy bowiem dużo

czasu… a czasu już nie mamy.
Zamilkł na chwilę i wypił łyk

herbaty. Lily i James wymienili szybkie spojrzenia. Dumbledore ciągnął

dalej.
- Na pewno dziwi was, co robię tu, w Dolinie, w późny niedzielny

wieczór. Otóż chciałem mieć pewność, że kiedy przybędę, będziecie sami. No i

nie chciałem oczywiście narażać się na podejrzliwe spojrzenia. Niedawno

potwierdziły się moje najgorsze obawy, które do tej pory były tylko

domysłami, przeczuciami, czy też zwykłymi podejrzeniami – spojrzał na

nich krótko i przez chwilę milczał. Kiedy jednak odezwał się ponownie,

słychać było, że z trudem powstrzymywał drżenie głosu. On, największy

czarodziej, jakiego pamiętał współczesny świat.
- On… już wie. O

przepowiedni…
Kuchnię w domu Potterów wypełniła głucha cisza -

każda cząsteczka powietrza zdawała się być teraz przesycona rozpaczliwym

napięciem. Przerwał to zduszony okrzyk Lily, który dał upust jej emocjom.

/>- Ale Albusie…
- Właściwie tego się spodziewałem. To była tylko

kwestia czasu. Kiedy z Gospody wyrzucono szpicla Voldemorta, było rzeczą

oczywistą, że przekaże on swemu panu to, czego sam się dowiedział. Rzecz w

tym, że naszemu najlepszemu szpiegowi udało się ustalić, że Voldemort

dopiero teraz podjął jakieś konkretne kroki.
- To znaczy… komu?

– zapytał szybko James. Był bardzo blady. Dumbledore spojrzał prosto w

jego brązowe oczy. Rogacz już wiedział, co profesor zamierza powiedzieć.

/>- Severusowi Snape’owi – rzekł z powagą Dumbledore, dowodząc

Jamesowi, że się nie mylił. Ten prychnął pogardliwie, ale nic więcej nie

powiedział. Dumbledore ponownie zamilkł, wpatrując się w swój kubek.

Przymknął oczy, lecz po chwili je otworzył i kiedy na nich spojrzał, po raz

pierwszy ujrzeli w nich strach i, co gorsza, bezradność.
- Voldemort

wybrał… wybrał chłopca, którego uważał za możliwie największe dla

siebie zagrożenie - tak więc nie małego Neville’a Longbottoma,

czarodzieja czystej krwi, co przecież zawsze tak cenił, ale kogoś podobnego

do siebie – czarodzieja pół - krwi… Wybrał Harry’ego

– Dumbledore spuścił głowę. Głos mu się załamał.
Lily ponownie

zerwała się z miejsca i zaczęła nerwowo przechadzać się po kuchni. Widać

było wyraźnie, że cała drży. James wstał i przytulił ją mocno. Sam po prostu

bladł w oczach. Dumbledore z trudem ciągnął dalej.
- Niestety, jestem

także pewien – choć może to wam się wydać zupełnie niedorzeczne - że

ktoś z waszego bliskiego otoczenia jest szpiegiem Voldemorta i donosi mu o

waszych krokach. Wszyscy jesteście w niebezpieczeństwie. I obawiam się, że

tym razem nie pomoże rzucanie na wasz dom Zaklęcia Nienanoszalności, ani

stosowanie innych środków bezpieczeństwa. Dobrze wiecie, że przed Nim nie

można się nigdzie ukryć. Po namyśle doszedłem jednak do wniosku, że

największą szansę ochrony może wam zapewnić Zaklęcie Fideliusa – w tym

wypadku ukrycie tajemnicy miejsca waszego pobytu w duszy żywego człowieka,

czyli, jak się domyślacie - Strażnika Tajemnicy. To magia oparta na

uczuciach i więzach zaufania, czyli na tym, czym Voldemort najbardziej

gardzi. I to w tej chwili jest naszą największą siłą.
Dumbledore

ponownie wlepił wzrok w kubek. Przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar coś

jeszcze powiedzieć, bo otworzył usta, ale po chwili je zamknął i znów

spuścił wzrok. W kuchni zapadła głucha cisza, przez dobre kilka minut nikt

nic nie mówił, wpatrując się w inną stronę. Lily usiadła przy stole i ukryła

twarz w dłoniach. Wtedy odezwał się James:
- Jutro z samego rana

osobiście powiadomię Syriusza. Jestem pewien, że zgodzi się bez wahania

zostać naszym Strażnikiem.
Dumbledore i Lily równocześnie podnieśli

głowy i spojrzeli na niego. Na jego bladej twarzy malowała się powaga i

smutek, ale także zaciętość. Zaciętość, którą Lily tak dobrze znała.

Wiedziała, że jeśli jej mąż na coś się uprze, to dopnie swego i nic go od

tego nie odwiedzie. On już podjął decyzję.
Dumbledore jednak w

przeciwieństwie do niej nie zamierzał dać za wygraną.
- James, ja wiem,

że to twój najlepszy przyjaciel. Wiem, że ufasz mu bezgranicznie. Ale

nadszedł taki czas, kiedy już niczego nie możemy być pewni. Kiedy nie

wszystko jest takie, jakim często wydaje się być. A dodatkowo jestem

niemalże pewien, że szpieguje was ktoś z Zakonu – no bo jak inaczej

Voldemort dowiadywałby się o naszych zamierzeniach i krokach? A na pewno się

dowiaduje, bo już nieraz zdołał nas do tego przekonać, że wie o wielu

rzeczach, które tak staraliśmy się ukryć przed nim i przed jego

poplecznikami. Chciałbym także – dodał szybko, widząc, że James

zamierza mu przerwać – abyście pamiętali, że zawsze możecie na mnie

liczyć. I myślę, że byłoby najlepiej, najbezpieczniej dla was, gdybym został

waszym Strażnikiem Tajemnicy. W obecnej sytuacji jest to chyba najlepsze z

możliwych rozwiązań.
- Rozumiem twoją troskę, Albusie, i jesteśmy ci za

to bardzo wdzięczni, ale w tej jednej kwestii mogę być całkowicie pewien. I

jestem – Syriusz wolałby umrzeć, niż nas zdradzić!
Jeszcze

przez chwilę słowa wykrzyknięte przez Jamesa dźwięczały im w uszach. Potem

Dumbledore podniósł się powoli. Jego twarz, dotychczas ukrytą w półmroku,

oświetliło teraz światło padające z małej kuchennej lampki. Dopiero teraz

uderzyło ich, jaki jest zmęczony i przygnębiony, choć cały czas próbował

tego nie okazywać.
Przecież w nim cała nasza nadzieja

pomyślała Lily.
- Proszę was, przemyślcie to jeszcze. Przemyślcie to

jeszcze raz, na spokojnie, bo w takich sprawach gwałtowne emocje nie są

dobrym doradcą.
Machnął różdżką w kierunku stołu, a trzy puste kubki po

herbacie zniknęły.
- Powiadomcie mnie, jak tylko podejmiecie ostateczną

decyzję.
Patrzyli, jak wychodzi, zostawiając ich z ogromnym mętlikiem w

głowie.

***

Albus Dumbledore powoli wyszedł w

aksamitną ciszę nocy. Poczuł na twarzy chłodny powiew wiatru. Dookoła było

zupełnie pusto, okna we wszystkich domach były ciemne, a jedynym jasnym

punktem była stojąca nieopodal latarnia, która roztaczała dookoła

przymglony, złocisty krąg światła. Wszyscy mieszkańcy wioski byli już

zapewne w swoich łóżkach i śnili teraz o mniej lub bardziej przyjemnych

rzeczach, lub też leżeli z szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się, co

przyniesie następny dzień.
Dumbledore spojrzał smutno przez ramię na

dom Jamesa i Lily. Westchnął głęboko i zaczął iść opustoszałą ulicą, a

odgłos jego kroków rozbrzmiewał dookoła cichym echem.
Po chwili jednak

zatrzymał się. Spojrzał w górę, na atramentowoczarne sklepienie upstrzone

milionami gwiazd, które migotały do niego wesoło. Chyba aż za wesoło.

/>Zastanawiał się, gdzie teraz może być Julia. Otchłań nieba jest przecież

taka ogromna… Ale podobno tam ludzie są szczęśliwsi. No i przecież na

pewno jeszcze się kiedyś spotkają – wszyscy. Kiedy tylko przekroczą

złotą Bramę Życia, aby rozpocząć po prostu kolejny etap bezkresnej wędrówki

– to zwykła rzecz. Ale dziś po prostu nie mógł im tego powiedzieć. Nie

dałby rady. Oczywiście, szedł do nich z zamiarem poinformowania ich zarówno

o przepowiedni, jak i o śmierci Julii, ale gdy zobaczył jak zareagowali na

tę pierwszą wiadomość, po prostu nie mógł ich dodatkowo obarczać. Nie

dzisiaj. Nie teraz. I nie wiedział, czy kiedykolwiek się na to zdobędzie.

/>Ale i tak się dowiedzą… Prędzej czy później ktoś im powie. Być może

będą mieli do niego pretensje, ale w tej chwili czuł się wobec tego zupełnie

bezradny.

(...)Wierzyć chcę, że przyjdzie czas,
Nadziei

czas. Zniknie lęk a
ludzki śmiech zagłuszy lęk.
Będę gdzieś gdzie

nie ma łez
nie boję się tu wolność jest
będę gdzieś gdzie ptaków

śpiew
tam znajdziesz mnie...*


***

Przez

kilkanaście minut żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. Było to

spowodowane po części szokiem, w jakim się znaleźli, a także głębokimi

rozmyślaniami nad zaistniałą sytuacją. Wreszcie, nie podnosząc głowy,

odezwała się Lily.
- Boże, ale kto to może być? Kto może być

zdrajcą?
James spojrzał na nią i lekko się zawahał.
- Lily…

a jeśli to Remus?
Do Lily sens tych słów dotarł dopiero po krótkiej

chwili. Podniosła szybko głowę i spojrzała na męża.
- R-Remus? –

wyjąkała. – James, ale…
- Już zapomniałaś, jak ostatnio się

zachowywał? Taki jest milczący i ciągle zamyślony. Jakby coś ukrywał. A co

było ostatnim razem? Wyszedł wcześniej z kolacji i nie podał żadnego

powodu! Dla mnie to było podejrzane od samego początku.
Lily

kręciła z niedowierzaniem głową i wpatrywała się w Jamesa, jakby zobaczyła

go po raz pierwszy w życiu. Jej mąż dość często miewał niezbyt mądre

pomysły, ale przecież to było po prostu niedorzeczne i nie miało

najmniejszego sensu. Posądzanie Remusa o coś takiego było ostatnią rzeczą,

jaka mogła jej przyjść do głowy. Nie spodziewała się, że w przypadku Jamesa

będzie inaczej…
- Nie masz racji – szepnęła. Poczuła, jak

do oczu napływają jej łzy, które szybko otarła wierzchem dłoni. Rogacz

podszedł do niej, chcąc ją objąć ramieniem, ale Lily odsunęła się. Czuła,

jak coś ściska ją za gardło i jak chyba nigdy w życiu pragnęła, by to

wszystko okazało się jakimś sennym koszmarem, z którego zaraz się obudzi.


- Lily… - usłyszała głos Jamesa tuż obok siebie.
- To nie

on – powiedziała drżącym głosem.
- A jeśli?
Nie. To musi być

sen… To jest zbyt niedorzeczne, by mogło być prawdziwe. Lily zacisnęła

powieki i lekko uszczypnęła się w rękę. Wiedziała, że to i tak nic nie

pomoże, ale po prostu jakaś cząstka jej świadomości nie chciała tego

wszystkiego zaakceptować i za wszelką cenę usiłowała się bronić. Otworzyła

oczy. Niestety, nic się nie zmieniło. Dalej czuła w gardle ten okropny

ucisk, a na dodatek po policzkach zaczęły jej spływać łzy. Kątem oka

dostrzegła Jamesa, który wpatrywał się tępo w przestrzeń. Poczuł na sobie

jej spojrzenie i uniósł głowę. Wziął głęboki oddech i otworzył usta, by coś

powiedzieć, ale po chwili je znów zamknął.
- No, wyduś to z siebie

– wychrypiała cicho Lily, czując, że tak naprawdę nie chce tego

usłyszeć. Nigdy. Przygryzła wargi i patrzyła na niego z napięciem.
-

Cóż… obawiam się – James westchnął głęboko – że na razie

będziemy zmuszeni ograniczyć z nim kontakty.
Uniosła brwi. Wciąż miała

zaczerwienione oczy.
- Chyba żartujesz.
- Nie – jej mąż

zaczął nerwowo przechadzać się po kuchni. – Po prostu musimy być

ostrożni.
- Ostrożni?! – głos Lily drżał, a ona sama

oddychała szybko. – Co nam to da? Co ci w ogóle strzeliło do głowy,

żeby go podejrzewać? Dlaczego on? Dlaczego…
- Uspokój się –

przerwał jej spokojnie. – Już ci podawałem powody, dla których uważam,

że to właśnie Remus może być zdrajcą. Nie uważasz więc, że tak będzie

lepiej?
Lily nie odpowiedziała. Wpatrywała się pustym wzrokiem w

różowego, pluszowego słonika stojącego na parapecie okna. Remus przyniósł go

w piątek… Przypomniała sobie dziesiątki podobnych zabawek leżących w

łóżku Harry’ego, na które Lunatyk często przeznaczał ostatnie resztki

swych oszczędności. Poczuła, jak jej oczy znów napełniają się łzami.
-

Nie zrobisz tego – szepnęła, zwracając wzrok na Jamesa. –

Pomyśl, jak on się poczuje…
Rogacz prychnął pogardliwie.
- A

jak ma się poczuć? Dowie się, że go przejrzeliśmy, a to utrudni plan

Voldemortowi. Wtedy będzie wiedział, że wyciąganie różnych informacji od nas

stanie się praktycznie niemożliwe i…
Lily słuchała tych słów z

szeroko otwartymi oczami, nie dowierzając własnym uszom. Czy to naprawdę

mówi jej mąż? Czy naprawdę ośmiela się posądzać o zdradę swojego

przyjaciela?
- Co się z tobą stało? – spytała. – Naprawdę,

nie poznaję cię, James. Wydawało mi się, że Remus jest jedną z niewielu

osób, którym bezgranicznie ufasz…
- Już nie – odpowiedział,

a przez jego twarz przemknął dziwny cień. – Nie mogę mu ufać, jeżeli

jesteśmy prawie pewni, że przekazuje…
- To ty jesteś pewien!

– krzyknęła. – I zobaczysz, jak fatalny popełniasz błąd!

Zobaczysz, czym on ci się odwdzięczy! Wszystkim nam jest teraz ciężko,

powinniśmy się wspierać, a ty co robisz? Zostawiasz go, kiedy on cię

najbardziej potrzebuje! Taki z ciebie przyjaciel?! Zastanów się, jak

on się poczuje, biedny i odtrącony przez wszystkich…
James

mimowolnie parsknął śmiechem, ale gdy napotkał mordercze spojrzenie żony,

spuścił głowę.
- Może i masz rację… - powiedział cicho. –

Ale przecież nigdy niczego nie możemy być pewni. Nie mamy pojęcia, co

przyniesie każdy następny dzień. Wszyscy żyjemy w takiej strasznej

niepewności! – uderzył pięścią w stół i po chwili spojrzał na nią

poważnym wzrokiem. – Musimy to zrobić, Lily. Może będę tego żałował,

ale to Harry jest w tej chwili najważniejszy. Proszę cię, zgódź się. Skończ

na razie z tymi wszystkimi odwiedzinami, połączonymi z wymianą pluszaków.

Dobrze?
Lily obdarzyła go wściekłym spojrzeniem. Jeżeli James myśli, że

zakończy ten spór tak łatwo, to grubo się myli…
- Będziesz tego

żałował… - wycedziła. – I wkrótce przekonasz się, jak bardzo. Ja

nie zmienię zdania i nadal będę uważała, że to nie on…
Jej mąż

zmarszczył brwi i najwyraźniej nad czymś usilnie się zastanawiał.
- A

właściwie – dodała po chwili, z mściwą satysfakcją obserwując

zmieszanie na twarzy Jamesa i wynajdując kolejny argument – to czemu

nie podejrzewasz Syriusza albo Petera? Przecież oni niby też są „kimś

z naszego najbliższego otoczenia”.
- Już to mówiłem

Dumbledore’owi – powiedział James. – Syriuszowi ufam

bezgranicznie i powierzyłbym mu absolutnie wszystko. On jest moim

najbliższym przyjacielem, osobą, którą znam najlepiej i wiem, że nigdy w

życiu by tego nie zrobił…
- Znasz go najlepiej, tak? –

prychnęła Lily. – Dobrze, ale czy Remus także nie jest twoim

przyjacielem?
- To nie tak… - pokręcił głową. – To również

jest… o ile nie stosowniej byłoby powiedzieć był… mój

przyjaciel… Ale zrozum, znam go od lat, lecz tak naprawdę wiem o nim

bardzo mało. On zawsze był taki skryty i zamknięty w sobie, nigdy dużo nie

mówił o swoich uczuciach. Oczywiście niezwykle cenię jego inteligencję,

wrażliwość i lojalność… jest naprawdę świetnym przyjacielem, a

przynajmniej takim wydawał się być. Skąd wiesz, że pod tą maską cichego i

niepozornego człowieka nie ukrywa się zupełnie ktoś inny? Przecież to takie

proste – nagle okazuje się, że najmniej podejrzana osoba…
-

W takim razie przyjmij do wiadomości… - powiedziała Lily, patrząc mu

prosto w oczy - …że ja znam go wyjątkowo dobrze, wygląda na to,

że nawet lepiej niż ty. I mogę przysiąc, że on nie byłby w stanie przejść na

Stronę Ciemności. Nie on.
James przygryzł wargi. Argumenty Lily były

rzeczywiście mocne, ale nie mógł dać się przekonać. Przecież nie może się

mylić…
- A Peter? – usłyszał jej głos.
- Glizdogon?

– parsknął nieco wymuszonym śmiechem. – On, ten mały, tchórzliwy

ciamajda, który nigdy w życiu nie zrobi czegoś, jeżeli nie przyniesie mu to

korzyści i nie będzie miał za plecami silniejszych od siebie…
- I

tu pobiłeś się swoją własną bronią – szepnęła Lily, a na jej twarzy

pojawiło się coś w rodzaju ponurej satysfakcji. – Przecież doskonale

wiemy, że nie zgodziłby się na pracę dla Voldemorta, gdyby nie miałaby ona

mu przynieść korzyści. A wiesz, że On może zaoferować bardzo dużo…

/>- To nie może być Glizdogon – stwierdził James tonem zamykającym

sprawę. – To po prostu śmieszne, Lily.
- Niedługo chyba wcale nie

będzie ci do śmiechu – warknęła. – Idę spać, czuję się cholernie

zmęczona.
Wyszła z kuchni i pośpiesznie wbiegła po schodach. Ale nie

udała się do sypialni. Udała się do pokoiku z tapetą w srebrzyste gwiazdki,

w którym spał malutki, czarnowłosy chłopczyk. Lily przysiadła cicho na

sofie, która stała przy łóżeczku Harry’ego i popatrzyła na jego

twarzyczkę. Jej wyraz nie zmienił się, odkąd była tu po raz ostatni –

usteczka nadal miał złożone w ten śmieszny dzióbek.
„Jest taki

bezbronny. I taki malutki – myślała. – I James miał jednak

rację. Ten nosek to ma po tatusiu.”
Nagle Harry uśmiechnął się

lekko, jakby w swych snach odnalazł cudowną krainę. Miejsce, gdzie nie ma

strachu, ani cierpienia, ani tej niepewności o jutro, która z biegiem dni

staje się nie do wytrzymania. Wtedy Lily poczuła, że jakaś potężna,

niewidzialna siła ściska ją za gardło. Wiedziała, że już dłużej nie

wytrzyma, nie zdoła powstrzymać tego wszystkiego, co gromadziło się w niej

od wielu dni. Miesięcy, z których każdy dzień przynosił straszne wieści. I

tej straszliwej niepewności, co będzie dalej. Teraz ta ogromna fala wylała

się na nią z całą swoją mocą, ponieważ tłumiony ból powraca po pewnym czasie

ze zwielokrotnioną siłą. Poczuła łzy spływające po policzkach, które

skapywały na jej spódnicę, wsiąkając w materiał. Nie miała siły nawet ich

ocierać. Wtedy usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi, a po chwili poczuła, jak

ktoś siada obok niej i mocno obejmuje. Wtedy jej płacz przerodził się w

szloch. Nie umiała już go powstrzymać. Chciała wreszcie zrzucić z siebie

cały ten ciężar, jaki ciążył jej przez tyle dni i który z taką dzielnością

dotąd ukrywała.
- Zrobimy wszystko, aby go ochronić – usłyszała

cichy głos Jamesa. – I musimy mieć na to dość siły. Musimy, słyszysz

Lily?
Lily oparła głowę na jego ramieniu – teraz jej łzy wsiąkały

w koszulę Jamesa, tak, że po kilku minutach była w tym miejscu zupełnie

mokra. Gładził ją po głowie i kołysał uspakajająco, jak kołysze się małe

dziecko, kiedy nie może zasnąć. O dziwo, jej szloch nie obudził

Harry’ego, który jedynie przytulił się bardziej do swojego pluszowego

misia.
Mniej więcej godzinę później Lily zasnęła, zmęczona płaczem.

Siedzieli tam długo. James, gładząc błyszczące włosy żony patrzył, jak na

niebie za przysłoniętym firanką oknem pojawiała się blada poświata, a

gwiazdy powoli znikały w blasku rodzącego się poranka. Zastanawiał się, co

teraz może robić Remus. Być może już obmyśla plan dla Voldemorta? A może po

prostu śpi?
Wtedy zobaczył na coraz bardziej jaśniejącym niebie

ostatnią, spadającą gwiazdę. Nie zastanawiał się długo nad życzeniem.

/>Żebyśmy wygrali.


Szary świat, gdy brak w nim

barw
Nadziei brak, płacze świat
gdy ludzki gniew znów rodzi

strach
pójdę gdzieś gdzie nie ma łez
by nie bać się tam wolność

jest
pójdę gdzieś gdzie ptaków śpiew
tam znajdziesz

mnie(…)*


***

Zaledwie kilka ulic dalej, w

domu z numerem pięć, leżał Remus, wpatrując się w to samo jaśniejące niebo.

Minęła kolejna, bezsenna noc, spędzona na rozmyślaniach nie dających mu

spokoju. Spojrzał na blady krąg księżyca. Już jutro pełnia.

/>"Merlinie, jak ten miesiąc szybko minął…" - pomyślał. -

"Będę musiał chyba iść jutro do Syriusza albo Jamesa i

poprosić…"
Lecz nagle poczuł, jak do żołądka opada mu wielka

bryła lodu. Czy oni wiedzą o śmierci Julii? Pewnie tak… przecież

czytają gazety. Ale… możliwe, że po prostu nie będą w stanie przyjść

jutro do niego. Lily na pewno okropnie to zniosła, o wiele gorzej niż

chociażby on. James będzie musiał z nią zostać… A kto będzie z nim?

/>"Za dużo myślisz o sobie" - syknął mu do ucha znajomy głos. -

"Są naprawdę o wiele ważniejsze rzeczy. Poradzisz sobie sam."

/>On jednak wiedział, że to nie będzie takie proste. Kiedy był z którymś z

przyjaciół, pełnię znosił o wiele lepiej, zachowywał wtedy jakąś cząstkę

ludzkiej tożsamości. Tak… Pójdzie jutro do Syriusza i poprosi go o tę

przyjacielską przysługę.
Niebo było teraz jasnoróżowe, jedynie wysoko

nad horyzontem rozciągał się pas granatu. Świat powoli przygotowywał się do

nadejścia nowego dnia…
Remus mimowolnie wrócił myślami do Julii.

To jeszcze bardziej wzmogło w nim niepokój.
Co teraz będzie? Ile

jeszcze nadejdzie dni, z których każdy przynosi wieści o nowych atakach,

mordach, torturach? No i czy to wszystko się kiedyś skończy? Ostatnia,

gasnąca gwiazda jakby resztkami sił mrugnęła do niego w odpowiedzi. Remus

uśmiechnął się blado, po czym wstał i powlekł się do kuchni, aby zaparzyć

kawę. Zwyczajnie powitać nowy dzień – jakikolwiek by nie był.

/>
* - H2O „Oszukam czas”

cdn.


/>
anagda
uf.... przeczytałam smile.gif tak jak mówiłam wink.gif trochę się tego nazbierało. bardzo mi się podoba. takie lekkie i wogóle fajnie sie czyta. no i huncwoci a zwłaszcze remusek smile.gif
kkate
No, dzięki
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/smile.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />


/>To część następna...


style='font-size:14pt;line-height:100%'>Jedyna, Która Go

Rozumiała


CZĘŚĆ PIĄTA
by kkate &

Anulcia, korekta by Anulcia


Słońce świeciło już wysoko nad

horyzontem, a całkowicie bezchmurne niebo miało barwę czystego błękitu.

Zapowiadał się wyjątkowo piękny, wiosenny dzień.
Remus siedział w

kuchni, pijąc kawę. Luna, która właśnie wróciła z nocnej schadzki, wskoczyła

mu na kolana. Głaskając ją machinalnie za uszami, patrzył za okno. Przez

ulicę biegło właśnie dwóch małych, może ośmioletnich chłopców – chudy,

wysoki blondynek i nieco niższy, tęgi rudzielec. Nagle blondyn zatrzymał się

i szepnął coś na ucho koledze. Rudzielec zrobił ogromnie zaskoczoną minę i

zaczął gwałtownie gestykulować, kiedy jasnowłosy wrzasnął: „PRIMA

APRILIS!!!” Jego okrzyk sprawił, że Remus lekko

podskoczył, rozlewając kilka kropel kawy.
No tak, zapomniał, że dziś

jest 1 kwietnia. Prima Aprilis*… w ten dzień chyba nigdy nie zdarzyło

mu się nudzić. Syriusz i James zawsze wymyślali najoryginalniejsze i

najzabawniejsze żarty i zwykle mnóstwo osób padało ich ofiarą. Potrafili

wmówić ludziom najbardziej absurdalne rzeczy (tak jak wtedy, gdy podczas

rozmowy z Lily Syriusz nagle zaczął wrzeszczeć, że tuż za nią czai się

ogromna mantykora). Byli przy tym tak przekonujący, że nawet Remus, który co

roku zarzekał się: „Nie, w tym roku się nie dam… nie ma

mowy”, w końcu i tak był nabierany przez któregoś z nich.

/>Pamiętał, jak w zeszłym roku siedzieli u Potterów, starając się chociaż na

moment zapomnieć o ponurej rzeczywistości. Lily była wówczas w piątym

miesiącu ciąży. Przypomniał sobie, jak przykładał ucho do jej brzucha, by

usłyszeć tkwiące w nim nowe życie – Harry’ego… Wtedy to

James wymknął się na podwórko, a po chwili wrócił, krzycząc na całe gardło,

że motor Syriusza zniknął. Łapa poderwał się z obłędem w oczach i wybiegł na

dwór. Istotnie, motocykla nie było.
Remus uśmiechnął się na

wspomnienie Syriusza biegającego bez ładu i składu w kółko i rzucającego

rozpaczliwe spojrzenia na wszystko dookoła w poszukiwaniu ukochanego

pojazdu. Kiedy miał już zamiar deportować się do Ministerstwa Magii, by

złożyć doniesienie o kradzieży, James, pokładając się ze śmiechu, otworzył

garaż i wyprowadził motor.
Ale niestety, takie chwile beztroski, jak w

ostatni piątek, zdarzały się im niezwykle rzadko.

Nagle Remus

syknął z bólu. Poczuł w skroniach przeszywający ból. No tak, mógł się tego

spodziewać. Zawsze w dniu poprzedzającym pełnię miewał bóle głowy, czuł się

osłabiony, potwornie zmęczony i rozdrażniony. Nienawidził swoich przemian.

Ale równie straszne były też poprzedzające je godziny.
Odłożył

filiżankę. Ostry ból znów dał o sobie znać. Lupin przymknął powieki i

położył prawą dłoń na czole, które wydało mu się aż nadto ciepłe. Chyba

będzie musiał łyknąć jakieś prochy.
Wstał gwałtownie, zrzucając Lunę z

kolan. Ta miauknęła gniewnie. Ale Remus nie zwrócił na nią uwagi i nieco

chwiejnym krokiem udał się do łazienki.
Oparł dłonie na chłodnej

umywalce i spojrzał w wiszące nad nią lustro.
Jego szczupła twarz była

przeraźliwie blada. Na spocone czoło opadały kosmyki jasnobrązowych włosów.

Spod ciemnych brwi spoglądały zmęczone, szaroniebieskie oczy, które jakby

straciły swój zwykły blask. Pod nimi widniały ciemne podkówki.
Poczuł

przechodzące po całym ciele lodowate dreszcze. Przygryzł bledsze niż

zazwyczaj wargi.
- Nie jest dobrze – szepnął.

***

/>
Ogromny, srebrno-czarny motocykl stał przed niewielkim, skromnym

domkiem. Każdy cal pojazdu lśnił jak diament, odbijając promienie wiosennego

słońca. Wyglądał jak nowy – bez najmniejszej plamki czy zarysowania.

Słowem, aż się prosił, by go dosiąść, zapuścić silnik i ogromną szybkością

pomknąć w siną dal. Patrząc na niego, każdy miłośnik dwóch kółek już czułby

w uszach ryk wiatru rozwiewającego włosy i to niesamowite uczucie

towarzyszące podróżom po ziemskich… oraz podniebnych przestworzach.

/>Syriusz Black z całą pewnością do takowych osobników się zaliczał.
W

chwili obecnej stał, oparłszy się o drewniany płotek, i z błogim uśmiechem

na twarzy kontemplował to niezwykłe zjawisko – efekt swojej

kilkugodzinnej pracy.
- Świetnie – powiedział, odkładając na bok

ściereczkę. – Taak, po prostu boski…
Promień słońca zaigrał

niewinnie w jednym z reflektorów motocykla, który zdawał się mrugać do

swojego właściciela. Syriusz, ogarnięty nagłym uniesieniem, podbiegł do

ukochanego pojazdu, wskoczył na siodełko i już-już miał zapuścić motor,

gdy…
- Wybierasz się gdzieś, Łapo? – rozległ się łagodny

głos tuż za nim.
Syriusz obrócił się gwałtownie i zobaczył stojącego

kilka metrów dalej Remusa. Już na pierwszy rzut oka wyglądał dość mizernie i

żałośnie. Przez moment Łapa, tknięty współczuciem, chciał zawołać:

„Cześć stary! Coś kiepsko dziś wyglądasz…”. Jednak

wraz z przybyciem Lunatyka, myśli Syriusza powróciły do realnego świata i do

tego, co dziś usłyszał.
Rano odwiedził go James – blady i

trzęsący się ze zdenerwowania. Ponieważ Syriusz niezwykle rzadko widywał

przyjaciela w takim stanie, od razu poczuł, że musiało stać się coś bardzo

złego.
Rogacz opowiedział mu krótko o wizycie Dumbledore’a i o

jego planach. Kiedy wyznał zszokowanemu Łapie, że zastanawia się nad

uczynieniem go ich Strażnikiem Tajemnicy, Syriusz wydał z siebie dziwny

odgłos i wytrzeszczył oczy.
Nie wiedział, czy jest na to gotowy. Bał

się, że nie jest odpowiednią osobą. Podejrzewał, że Voldemort może od razu

domyślić się, że Lily i James powierzyli swój największy sekret najlepszemu

przyjacielowi. Ale James był uparty i chyba nic nie było w stanie odwieść go

od już podjętej decyzji.
Dlatego też zgodził się… musiał to dla

nich zrobić. Żadnemu z nich nie wolno się teraz poddawać.
Ale i tak

najgorsze było następne… ktoś z ich bliskiego otoczenia szpieguje Lily

i Jamesa.
„Powiedziałbym” – rzekł wówczas James

– „że z bardzo bliskiego. Naszym zdaniem to

Remus.”
Remus? To wydało się Syriuszowi nieco dziwne. Ale James,

mówiąc te słowa, miał w oczach ogromne zdeterminowanie i niemalże

stuprocentową pewność. Chcąc nie chcąc, Łapa mu uwierzył. Zgodził się na

tymczasowe ograniczenie z nim kontaktów. W głębi duszy czuł jednak, że nie

jest w stanie się całkowicie od niego odwrócić. Po prostu nie może…

/>A do tego dziś jest 1 kwietnia - Prima Aprilis. Czy James mógłby po prostu

robić sobie z niego żarty? Znając go, było to całkiem możliwe. Choć jeśli to

dowcip, to mimo wszystko niezbyt zabawny…
- Syriusz! –

głos Lupina wyrwał go z zamyślenia. – Słyszysz, co ja do ciebie

mówię?
Podniósł głowę. A więc przyszedł do niego. On, domniemany

zdrajca. Dobrze, zobaczymy, czego chce…
- Cześć –

powiedział, starając się, by jego głos zabrzmiał dość wyniośle. –

Eee… co ty tutaj robisz?
- Moglibyśmy wejść do środka? –

szepnął Remus zamiast odpowiedzi, nie patrząc na niego.
Syriusz zsiadł

z motoru, rzucił mu ostatnie, tęskne spojrzenie i otworzył drzwi. Weszli do

domu i usiedli przy okrągłym stoliku.
Remus westchnął głęboko i wbił

wzrok w stół. Łapa z niepokojem zauważył, że Lunatyk rzeczywiście wygląda

okropnie. W jednej chwili cała jego podejrzliwość i chłód gdzieś się

ulotniły.
- Co się stało? – szepnął.
Lupin rzucił mu

przelotne spojrzenie. Syriuszowi zdawało się, że dostrzegł w nim cień

wyrzutu. Przez chwilę obaj milczeli, a potem…
- Dziś pełnia

– powiedział krótko Remus.
Syriusz zaklął pod nosem. Jak mógł o

tym zapomnieć! Przecież widział, że ostatnio tarcza księżyca jest coraz

większa…
- Przepraszam, stary – mruknął.
- Wiesz,

pomyślałem… - zaczął Lunatyk. - …czy nie mógłbyś dziś przyjść do

mnie i…
- Jasne – odparł natychmiast Łapa, w tej chwili już

zupełnie zapominając o obietnicy złożonej Jamesowi. – Będę o szóstej,

dobra?
Remus pokiwał powoli głową i spojrzał na niego.
- Dzięki.

Wiesz, nie chciałem prosić o to Jamesa, bo chyba by się nie

zgodził…
Syriusz wytrzeszczył oczy. Czyżby on coś wiedział? Nie,

to przecież niemożliwe…
- D-dlaczego? – wydukał niepewnie.


Lupin zmarszczył z niedowierzaniem brwi.
- Jak to? To

znaczy… przecież chyba nie zostawi Lily w takim stanie…

/>Tego już było za wiele. Łapa zerwał się na równe nogi.
- CO?! W

jakim stanie? Do licha, Remus, o czym ty gadasz?!
- To… to ty

nic nie wiesz…?
- O czym mam nie wiedzieć?!
- Nie wiesz,

że… że Julia… - urwał nagle i spojrzał na niego wyczekująco.

/>Syriusz poczuł, że zaschło mu w ustach.
- Nie… - wyjąkał, tak

cicho, że Remus ledwo go usłyszał. W odpowiedzi Lupin wyjął z kieszeni

wymięty kawałek papieru i wręczył Łapie.
Syriusz rozwinął go. Był to

niewielki wycinek z „Proroka Niedzielnego”, a na nim krótki

artykuł i zdjęcie przyjaciółki Lily… Zaczął czytać. Z każdym kolejnym

zdaniem czuł, że ucisk w jego żołądku się zwiększa. Gdy skończył, odłożył

wycinek i spojrzał na przyjaciela.
- Nie wiedziałem… - wyszeptał.

– Remus, tak mi przykro…
Lupin wstał i stanął twarzą w

stronę okna.
- Nie martw się o mnie… - powiedział. –

…ale o kogo innego. Ja boję się o Lily. W końcu to była jej

przyjaciółka, prawda?
Syriusz nie odpowiedział. Mógł się tylko

domyślać, jak się czuje teraz Remus, któremu Julia również była bardzo

bliska. Czy można go obarczać jeszcze jednym ciężarem? Czy właśnie teraz

muszą się od niego odwrócić?
Przez chwilę pomyślał nawet, aby

opowiedzieć mu o wizycie Dumbledore’a, ale zrezygnował z tego pomysłu.

Nie może złamać słowa danego Jamesowi. Zamiast tego podszedł do okna i

położył dłoń na ramieniu Remusa. Kiedy ten odwrócił się, uściskał go ze

współczuciem.
Lupin poczuł, jak za gardło chwyta go wzruszenie. Ten

drobny gest ze strony Syriusza był wart więcej niż tysiąc słów.
-

Dzięki – jego głos był dziwnie wilgotny. Popatrzył na Łapę ze smutnym

uśmiechem. Ku jego zaskoczeniu, Syriusz wyglądał teraz, jakby bił się ze

swoimi myślami. Przygryzł wargi i wpatrywał się tępo w podłogę. Chyba nie

należało mu przeszkadzać…
- To ja lecę. Do zobaczenia o szóstej

– rzekł Remus, wychodząc z domu przyjaciela.
Tymczasem Syriusz

pełen był wewnętrznych rozterek. Po tym, co się przed chwilą wydarzyło, sam

nie wiedział, po czyjej być stronie. Ma uwierzyć Jamesowi czy nie?

/>Jeśli nawet Remus jest zdrajcą, to naprawdę na niego nie wygląda. Wydaje

się to wprost niemożliwe… ale skąd wiadomo, kto jest w pełni szczery,

a kto tylko gra?
Opadł z westchnieniem na kanapę. Ochota na przejażdżkę

swoim świeżo wypucowanym motocyklem jakoś całkiem mu przeszła.


/>***

Zbliżał się wieczór. Przejrzysty błękit nieba przeobrażał

się powoli w róż i pomarańcz, na wschodzie przechodząc już w ciemny granat,

kiedy Syriusz zastukał do drzwi małego, zaniedbanego domku na peryferiach

Roseville.
Ale przez parę minut nikt nie otwierał. Gdy zapukał

ponownie, znowu odpowiedziała mu jedynie głucha cisza. Chociaż…? Przez

chwilę wydawało my się, że słyszy jakby czyjeś głośne westchnienia. A może

to tylko wiatr gwizdał wśród gałęzi drzew?
W każdym razie nie mógł już

dłużej czekać. Wyciągnął z kieszeni różdżkę.
- Alohomora

szepnął, celując nią w klamkę. W zamku coś kliknęło i Łapa otworzył drzwi.

Wewnątrz zastała go cisza. Ale cisza niezwykła, pełna jakiegoś dziwnego

niepokoju i napięcia. Syriusz, stąpając na palcach, udał się w stronę

kuchni.
Remus siedział przy stole, z twarzą ukrytą w dłoniach. Syriusz

zamarł w progu. Kiedy jednak po kilku sekundach zrobił nieśmiało krok do

przodu, nastąpił na wyjątkowo skrzypiącą deskę w podłodze. Lunatyk drgnął i

uniósł głowę. O ile to w ogóle możliwe, wyglądał jeszcze mizerniej niż

rano.
- Cześć – powiedział słabo. – Dobrze, że

przyszedłeś.
Syriusz usiadł naprzeciw niego bez słowa.
- To

dziwne… - zaczął Lupin. – Dawno nie czułem się tak źle przed

pełnią.
- Ostatniej nocy księżyc świecił wyjątkowo jasno –

zauważył Łapa. – Więc może…
- Ale nie tylko. Czuję…

jakiś dziwny niepokój. Jak chyba nigdy. Nie wiem, nie potrafię tego do

końca… zdefiniować - popatrzył na niego. – Ale wiesz, że zawsze

tuż przed pełnią czuję i zauważam to, czego normalnie nie jestem w stanie

dostrzec. Tak jak i teraz. Chyba… chyba stanie się coś złego,

Syriuszu…
Łapa uniósł z niedowierzaniem brwi.
- Co ty,

bawisz się w świruskę, Sybillę?
- Nie, ale… - Remus urwał nagle.

Przez jego ciało zaczęły przechodzić dreszcze. – Niedługo będziesz

musiał się już przemienić.
Syriusz westchnął głęboko. Przez chwilę

obaj milczeli. Po paru ciężkich minutach Remus odezwał się:
- Ciekawe,

jak tam Lily… Byłeś u nich ostatnio? Jak ona się czuje?
Łapa,

który wpatrywał się w ciemniejące niebo za oknem, został brutalnie

przywrócony do rzeczywistości.
- Co? Och…
Syriusz przez

chwilę zawahał się, zerkając na Lunatyka, który wpatrywał się w niego z

wyczekiwaniem.
- Oni nic nie wiedzą – powiedział po chwili,

przymykając oczy i oczekując na reakcję Remusa.
Ale ten tylko wpatrywał

się w przyjaciela z niedowierzaniem. Nic nie wiedzą…? Jak to możliwe?

Przecież czytają gazety, Lily w zeszłym miesiącu zamówiła prenumeratę

„Proroka”.
Syriusz zaczął kiwać się na tylnych nogach

krzesła. Kiedy ostatnio rozmawiał z Jamesem, jego przyjaciel wydawał się być

wystarczający przybity, ale… czy rzeczywiście nic nie wiedział?

/>Dopiero teraz uświadomił sobie absurd całej sytuacji. O śmierci Julii wie

on, Remus, i wszyscy, którzy czytali tamten numer „Proroka”.

Tymczasem oni… praktycznie jej najbliżsi przyjaciele…
-

Dlaczego Dumbledore im nie powiedział? – mruknął pod nosem, jakby

nieświadomy obecności Lupina.
- Dumbledore? – spytał szybko

Remus.
- No… - zmieszał się Łapa. – To znaczy, myślałem, że

jeśli sami się tego nie dowiedzą, albo nie powie im któryś z nas, to…

to pewnie on wyśle im s-sowę czy coś…
Remus zmrużył oczy.
-

Taak… - mruknął, wpatrując się podejrzliwie w Syriusza. – To

naprawdę dziwne.
Łapa, który chyba nie zauważył jego spojrzenia,

pokręcił głową.
– Czemu akurat teraz, kiedy Lily i James…

- westchnął, lecz Remus natychmiast mu przerwał:
- Co?
Po raz

drugi tego wieczora Łapa zorientował się, że powiedział za dużo.
-

Eee… kiedy najbardziej potrzebują wsparcia…
- Wszyscy go

potrzebujemy, Syriuszu – rzekł cicho Remus, wstając i zerkając przez

okno. Syriusz pokiwał powoli głową i zerknął na zegarek.
- Chodźmy już

może na dół… księżyc niedługo wzejdzie.
Oboje wyszli z kuchni i

udali się do przedpokoju. Następnie zeszli w dół wąskimi, kamiennymi

schodkami. Znaleźli się w ciemnym, krótkim korytarzu, na końcu którego

widniały dość porządnie wyglądające drzwi. Lunatyk pchnął je i weszli do

sporego, kwadratowego pomieszczenia. Było prawie puste, jeśli nie liczyć

kilku połamanych krzeseł i koców leżących na zakurzonej podłodze. Przez

pozabijane deskami, niewielkie okna sączyło się słabe światło.
To tu od

jakiegoś czasu przechodził swoje przemiany. Dzięki niewielkiej pomocy

przyjaciół oraz Dumbledore’a udało mu się przekształcić piwnicę domu w

miejsce, gdzie raz na miesiąc mógł w miarę bezpiecznie przemienić się w

wilkołaka.
Teraz ta chwila zbliżała się nieuchronnie. Już

niedługo…
Remus i Syriusz usiedli na kocach.
– Wiesz,

wydaje mi się, że to nie był przypadek – powiedział Remus,

kontynuując ich rozmowę. – Że padło na nią…
Łapa milczał.

Słuchał uważnie przyjaciela, ale jednocześnie w napięciu oczekiwał na

pojawienie się księżyca.
- Voldemort wiedział, z kim ona się przyjaźni

– kontynuował Lunatyk. – Może próbował przekabacić ją na swoją

stronę, aby mógł mieć wgląd w sprawy Zakonu? Ale chyba mu się to nie udało.

Julia… ona by się nie dała. Była silna.
Głos lekko mu zadrżał,

kiedy wymawiał ostatnie słowa. Ale widząc zaciekawioną minę Syriusza,

ciągnął dalej:
- Jestem prawie pewien, że już parę miesięcy temu…

ktoś… ją szpiegował. – szczególnie mocno zaakcentował

słowo „ktoś”. Syriusz zmrużył powieki. Czyżby miał

niepowtarzalną szansę dowiedzieć się czegoś nowego? Czy Remus wie o czymś, o

czym on nie ma pojęcia?
- Jak myślisz, kto to mógł być? – spytał

z prawie niezauważalną nutką sarkazmu w głosie.
- Nie wiem… -

odparł Lunatyk, ale jakby ciszej i słabiej. – Ale wcale bym się nie

zdziwił, jeżeli Lily… i… James… także…
Ale

urwał nagle. Przez szpary między deskami prześwitywało jasne światło.

Syriusz kątem oka dostrzegł biały okrąg na niebie...
Remus wydał z

siebie jęk bólu. Jego ciało zesztywniało, po czym zaczęło się trząść. Łapa

błyskawicznie wskazał różdżką na drzwi, krzyknął

„Colloportus!” i w jednej chwili przemienił się w

ogromnego, czarnego psa.

C.D.N.

* w krajach

anglosaskich 1 kwietnia nazywany jest „April Fool’s Day”,

ale tradycje są mniej więcej takie same. Dlatego też pozostałyśmy przy

stosowanej u nas nazwie.
anagda
czyżby zblizał się atak Voldemorta??

niecierpliwie czekam na dalszą część!
kkate
Przedostatnia z już napisanych części.

/>

style='color:blue'>JEDYNA, KTÓRA GO ROZUMIAŁA


/>CZĘŚĆ SZÓSTA
by kkate & Anulcia

- Remus?

Remus, żyjesz? – usłyszał nad sobą czyjś głos. Otworzył z trudem oczy

i zobaczył nad sobą nieco rozmazany zarys twarzy. Zamrugał szybko i zobaczył

Syriusza. Łapa uśmiechał się lekko, a na twarzy i rękach miał kilka drobnych

zadrapań.
- Taak… - mruknął Lupin. Szybko zorientował się, że

leży na drewnianej podłodze w piwnicy. - Jak widać, żyję i mam się całkiem

do… - tu spróbował się podnieść, ale wszystkie mięśnie miał tak

potwornie obolałe, że z jękiem opadł z powrotem na ziemię.
- Chyba nie

do końca dobrze, co? – powiedział Syriusz, podając mu rękę i pomagając

wstać. – Ale starczy ci już leżenia w tej zakurzonej komórce. Chodź na

górę, napijesz się czegoś i od razu zrobi ci się lepiej.
Po chwili

obaj znajdowali się już w ciepłej kuchni. Remus usiadł na najbliższym

krześle, przymknął oczy i wypuścił głośno powietrze z ust.
- Nie mam

siły – wyznał szczerze. Czuł się tak, jakby nie spał całą noc, tylko

spędził ją na jakiejś wyjątkowo męczącej czynności. Prawdę mówiąc, tak

właśnie było.
- Kawki, herbatki, czy może… czegoś mocniejszego?

– spytał Syriusz, krzątając się po kuchni.
- Mocniejszego? Niby

skąd…
- Ej, Luniaczku, zapomniałeś o umiejętnościach wujka

Łapy… Przemyciłem do ciebie jedną butelkę Ognistej…
- A

idź, ty pijaku – zażartował Remus, uśmiechając się. – Prosiłbym

o herbatkę z odrobiną whisky…
- O, jakie wymagania! Ale

dobra… już się robi – odparł ochoczo Łapa, jednym machnięciem

różdżki wyczarowując dwa kubki pełne gorącego napoju. – Też sobie

zrobię – wyjaśnił, po czym dolał do każdego nieco bursztynowego płynu

z ciemnej, szklanej butelki. Remus obserwował go jakby od niechcenia. Trzeba

przyznać, że dziś Syriusz miał się najwyraźniej znakomicie, więc chyba

nie… ale jednak, powinien go spytać.
- A w ogóle to… jak

dziś było? – zapytał Lupin, ostrożnie rozcierając sobie bolące

mięśnie. Nagle poczuł pieczenie w okolicach łydki. Ostrożnie podwinął

postrzępioną nogawkę spodni i zobaczył długie zadrapanie, z którego ciekły

małe kropelki krwi.
- Paskudna sprawa – syknął Syriusz, stawiając

na stole herbatę. – Przepraszam, stary, ale musiałem cię powstrzymać

od wyłamania drzwi… niechcący chyba cię drapnąłem – skrzywił się

nieco. – W ogóle byłeś strasznie… agresywny. Zwykle są takie

momenty, kiedy jesteś po prostu sobą… tym razem tylko przez

chwilę…
- Nic nie pamiętam – powiedział cicho Remus.

Daremnie usiłował przywołać jakieś ślady wspomnień z ostatniej nocy…

Ale pomiędzy momentem przemiany a obudzeniem go przez Łapę w jego pamięci

była po prostu biała plama.
- Dobrze, że już po wszystkim –

westchnął. – A ty… bardzo oberwałeś?
- Nie – odparł

Łapa, popijając ze swojego kubka. – Tylko te parę zadrapań, normalka.

Ale ty… no wiesz, Luniaczku, nie wyglądasz najlepiej. Może lepiej

opatrzyć…
- Zagoi się – rzucił Lupin. Nie chciał robić

Syriuszowi kłopotów. Mało tego, przyszła mu do głowy myśl, że może on robi

to z czystej litości. A Remus jak mało czego nie znosił, gdy ktoś się nad

nim litował.
Nagle przypomniał sobie dziwny, jak gdyby sarkastyczny

ton, jakim Syriusz wczoraj pytał go, kto jego zdaniem może być

szpiegiem… Nie chciał się nawet nad tym zastanawiać, chciał tylko nie

wracać już do tej rozmowy. No chyba, że będzie musiał. W każdym razie

postanowił zmienić temat. Ale przez kłąb myśli w jego głowie nagle przebiła

się jedna…
Potterowie wciąż nie wiedzą nic o Julii.
-

Wiesz… - zaczął nieśmiało. – Kiedyś trzeba będzie powiedzieć

Jamesowi i Lily… prędzej czy później o tym usłyszą, a jeśli

dowiedzieliby się zupełnie przypadkiem… z gazety, czy od kogoś

obcego… - Remus zawiesił na chwilę głos. – Pójdę do nich jeszcze

dzisiaj.
Syriusz rzucił mu krótkie spojrzenie, ale tak, że nie zdołał

odczytać wyrazu jego twarzy.
To ten, którego oni posądzają o zdradę,

oskarżają o sprzymierzenie Ciemnym Mocom… To właśnie on troszczył się

o nich najbardziej. A sam był przecież w wystarczająco kiepskim stanie

– to było po prostu widać. I na dodatek o niczym nie wie…

Paradoks.
A może to tylko gra…? Może tak właśnie postępują ci,

którzy złożyli swoje życie na ręce Lorda, wstąpili na dożywotnią służbę? W

takim wypadku Remus gra perfekcyjnie. Cóż, zawsze był perfekcyjny. Teraz

mógł to dowolnie wykorzystać. Łapa drgnął nagle, po czym zawołał:
-

Nie! – poderwał się z krzesła, rozlewając herbatę; ale ujrzawszy

zdziwioną minę Remusa, dodał szybko: – To znaczy… może

lepiej…
- Co? – uciął szybko Lunatyk.
Całe wczorajsze

i dzisiejsze zachowanie Łapy dawało mu coraz więcej do myślenia.
- Nie

powinieneś wychodzić dziś z domu, powinieneś odpocząć – odparł szybko

Syriusz, siadając i jednym machnięciem różdżki neutralizując rozlaną

herbatę.
Remus zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem. Łapa przełknął

głośno ślinę.
- No dobra. W takim razie ty pójdziesz i…
Ale

w tym momencie coś zastukało w okno. Oboje odwrócili się i zobaczyli na

parapecie brązowawego puszczyka. Lupin rozpoznał w nim sowę Potterów o

imieniu…
- Felek! – rozpromienił się Syriusz,

podchodząc do okna. Remus zauważył, że na jego twarzy pojawiła się ogromna

ulga. – Co dla nas masz?
Sowa zahukała cicho, po czym wyciągnęła

do przodu nóżkę, do której przywiązany był niewielki zwitek pergaminu.

/>- Eee… to do mnie – mruknął Łapa, rozwijając list. – Od

Jamesa. Pisze, abym w miarę szybko do niego przyszedł.
- Rozumiem.

– Remus wypił ostatni łyk herbaty (która, prawdę mówiąc, nieźle go

rozgrzała) i odstawił kubek. – Idź, jeśli musisz…
- Na

pewno nie chcesz, aby ci w czymś pomóc? – spytał jeszcze Syriusz, ale

gdy on potrząsnął głową, dodał:
- To trzymaj się, Remus. Lecę…

jakbyś czegoś potrzebował, daj znać. – zrobił kilka kroków w kierunku

wyjścia.
- Pozdrów ich ode mnie… - powiedział jeszcze Remus.

– I powiedz, że przyjdę, jak tylko będę mógł.
Lecz coś w twarzy

Syriusza wyraźnie go niepokoiło… Z jego oczu raczej nie dało się nic

wyczytać, ale ostatnio dziwnie się zachowywał na każde jego wspomnienie

Potterów. Łapa pokiwał wolno głową, nie spuszczając z niego swego czujnego

jak zawsze spojrzenia.
Może mu się tylko wydawało, ale miał wrażenie,

że Syriusz przyglądał mu się w tej chwili owym swym wnikliwym, żeby nie

powiedzieć „psim” wzrokiem. Nawet kiedy odwrócił się i wyszedł z

kuchni, to uczucie towarzyszyło Remusowi nadal.
Wziął ze stołu kubki po

herbacie, z zamiarem wstawienia ich do zlewu. Lecz nagle…

/>Przyjrzał się bliżej jednemu z nich - swojemu. A dokładnie znajdującym się

w nim fusom. Tym razem nie mógł się mylić.
- Lis… –

szepnął, zaintrygowany. Widział ten kształt bardzo wyraźnie – nie miał

żadnych wątpliwości. I musiał to sprawdzić. Utykając, poszedł do saloniku i

klęknął przy biblioteczce z książkami. Ma, na pewno gdzieś to ma…

/>Jest. „Demaskowanie przyszłości”. Książka co prawda pełna

bzdur, ale… Szybko znalazł rozdział o wróżeniu z fusów, przejechał

palcem po liście symboli…
- „Lis” – odczytał

cicho. – „Fałsz, zdrada, oskarżenia.”
Zamarł,

wpatrując się w tekst. Po chwili z trzaskiem zamknął ciężki wolumin. Po raz

kolejny utwierdził się w przekonaniu, że wróżbiarstwo to jednak stek

bzdur.
Położył się z westchnieniem na kanapie i przykrył się leżącym na

niej kocem. Mała drzemka chyba dobrze mu zrobi.


***

/>
- Lada chwila powinien się zjawić – oznajmił James, wchodząc

do pokoju.
- Tak mówisz? – Lily siedziała na kanapie, karmiąc

Harry’ego. – I co, masz nadzieję dziś wszystko ustalić?

/>Rogacz usiadł obok niej. Przez chwilę patrzył, jak maluch zawzięcie ssie

smoczka od butelki z mlekiem. Ale gdy napotkał pytające spojrzenie żony,

odezwał się:
- Musimy działać jak najszybciej. Ja… ja naprawdę

chciałbym poczuć się bardziej bezpiecznie. A przynajmniej zapewnić

bezpieczeństwo Harry’emu. Cokolwiek się stanie… chyba powinien

być ochrzczony i mieć innego opiekuna, prawda?
- A kto będzie ojcem

chrzestnym? – spytała szybko Lily. Co prawda wiedziała, jaka będzie

odpowiedź – wspólnie ustalili to tuż po narodzinach synka,

ale…
- Kogo mamy do wyboru? – Rogacz wzruszył ramionami.

– To oczywiste, że…
- Myślałam, że masz trzech

przyjaciół – ucięła lodowatym tonem.
- Ale w obecnej

sytuacji… - James jakby trochę się zmieszał. Chcąc nie chcąc, znów

zboczyli na tak bardzo ostatnio drażliwy temat. – Zrozum, to nie może

być wystawna uroczystość. Nie może… Będziemy tylko my, Syriusz…

chyba zaprosimy też Albusa.
Tymczasem Harry zakończył właśnie

konsumpcję mleka, co oznajmił głośnym piśnięciem. Lily drgnęła, po czym

delikatnie go podniosła i posadziła na kolanach męża. Kiedy wstała z kanapy,

Rogacz natychmiast zawołał:
- Lily! Co się stało? Gdzie idziesz?

Znów powiedziałem coś nie tak?
Ale ona rzuciła mu tylko przelotne

spojrzenie i uśmiechnęła się pod nosem na widok jego lekko przerażonej miny.

Naprawdę tym razem nie miał powodu, by się martwić, chociaż… miała

ważne plany na dziś i bynajmniej nie zamierzała z nich rezygnować.
-

Nie, w porządku – odparła, patrząc mu teraz prosto w oczy. Jej mina

nie wyrażała niczego. James zmarszczył brwi. – Porozmawiasz z

Syriuszem na temat chrzcin, a ja skoczę do Liz, dobra?
- Ale… -

zaczął Rogacz. – Po co, przecież ty też…
- Nie martw się,

niedługo wrócę. Muszę od niej pożyczyć jedną rzecz. Na razie. –

pomachała im ręką i wyszła do przedpokoju.
James wpatrywał się przez

moment w otwarte drzwi salonu, po czym nagle zerwał się z miejsca i pobiegł

za nią, wciąż z Harrym na rękach.
- Lily! – krzyknął. –

Zaczekaj!
Obróciła się i spojrzała na niego ze zdziwieniem,

trzymając już dłoń na klamce.
- O co chodzi? – spytała

niecierpliwie.
- Może jednak dasz sobie spokój… - mruknął James.

– Wyglądasz dziś na bardzo zmęczoną… chociaż i tak jesteś

śliczna, jak zawsze – dodał szybko. Harry zaśmiał się z uciechą.

/>- Nie mogłam dziś spać – powiedziała krótko. – Niedługo wrócę,

zdążę jeszcze pogadać z Syriuszem – powtórzyła.
- Dobra,

ale… uważaj na siebie – szepnął Rogacz, kładąc jej dłoń na

ramieniu.
- Jasne. – szybko pocałowała jego i Harry’ego,

po czym wyszła.
Spojrzała w górę. Niebo pociemniało, przewijały się po

nim bure chmury. Chyba zbierała się na deszcz. Westchnęła i szybkim krokiem

udała się w dobrze znanym sobie kierunku.

***
Granatowe

niebo upstrzone jasno świecącymi gwiazdami. I duży, płynący po nim szary

obłok…
Nagle zza jego brzegu wychynął kawałek…

połowa… teraz już cała, okrągła tarcza księżyca. Srebrzysty blask od

niego bijący zalał całą polanę. A on stał, nie mogąc się poruszyć…

Jasne światło padło na jego twarz. Wyczekiwał w napięciu, ale nic się nie

stało. Zupełnie nic. Wciąż był człowiekiem.
Nareszcie był wolny.

/>Położył się wśród chłodnej, zroszonej trawy i przymknął oczy. Cóż za

cudowne uczucie… Coś puszystego położyło się obok niego. To pewnie

Luna. W pewnej chwili poczuł jak po całym ciele rozchodzi mu się przyjemne

ciepło, gdyby ktoś otulił go miękkim kocem. Jednocześnie czuł, jak lekki

wiaterek rozwiewa mu włosy. Jakie to miłe… Jednak czas już chyba wstać

i wrócić do domu. Ale tu jest tak dobrze…
Nagle usłyszał czyjś

śmiech. Jakby przytłumiony, radosny śmiech.
- Remus?
Obrócił się

na drugi bok. Znów ktoś chce go wyrwać z tej cudownej krainy. Nie, nie tym

razem…
Znów to samo. Wydał mu się dziwnie znajomy…
-

Przepraszam, ale teraz to i tak cię chyba obudziłam. Remus…

/>Poczuł delikatny dotyk na swoim ramieniu. Z niechęcią otworzył oczy i o

mało nie krzyknął ze zdumienia.
Leżał na kanapie we własnym domu, koło

niego rzeczywiście spała zwinięta w kłębek Luna, a nad nim pochylała

się…
- L-Lily! – wydusił, szybko unosząc się na rękach

i siadając. – Na Merlina, dlaczego…
- Przepraszam, nie

chciałam cię budzić – odparła Lily, która wyglądała na lekko

rozbawioną. – Kiedy przyszłam, zobaczyłam, że śpisz, i chciałam

wracać, ale… wyglądałeś normalnie słodko… - zachichotała.
-

Że co? – Remus poczuł, że się gwałtownie czerwieni. – Słodko?

/>- No, najpierw przykryłam cię kocem, a wtedy uśmiechnąłeś się przez sen

tak… zupełnie jak Harry. Aż miałam ochotę wetknąć ci jakiegoś

pluszaka, ale niestety żadnego w zasięgu wzroku nie było. Ale…

to było tak rozczulające, że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.

No i się obudziłeś – zakończyła Lily, siadając obok niego na łóżku.

– Ale mniejsza z tym… jak się czujesz?
Lunatyk, który czuł

się nieco zażenowany tym, co powiedziała mu przyjaciółka, wbił wzrok w

podłogę.
- Nie jest tak źle – odparł, głaszcząc Lunę. –

Chociaż bywało lepiej.
- Wyglądasz na zmęczonego… - zaniepokoiła

się Lily. Uniósł głowę i napotkał jej spojrzenie. Przypominało ono trochę

słynny, badawczy wzrok Albusa Dumbledore’a. A przynajmniej on miał

zawsze dreszcze pod wpływem i jednego, i drugiego. – Widziałeś się

dziś w lusterku?
Pokręcił głową. To pytanie nieco go zaniepokoiło.

/>- Masz. – Lily sięgnęła do kieszeni spodni, wyjęła małe, okrągłe

lustereczko i podała je Lupinowi. Zerknął w nie z pewną obawą i uśmiechnął

się kwaśno.
Wyglądał tak samo okropnie, jak poprzedniego dnia, z tym że

na jego twarzy i szyi pojawiło się kilka drobnych zadrapań.
- Teraz

widzę – mruknął.
- Ale poza tym w porządku? – spytała Lily,

a kiedy on nieśmiało kiwnął głową, dodała:
- Chodź do kuchni, pogadamy

trochę przy kawie.
Wstała i wyszła z sypialni. Remus powoli poczłapał

za nią.
- Remus, ty utykasz! – zawołała, odwróciwszy się.

– Co…
- To nic takiego – odparł, siadając na krześle.


Ale ona nie dawała za wygraną. Uklękła obok niego.
- Która noga?

Ta? Dobra… - podwinęła ostrożnie nogawkę. – Ajj… -

syknęła. – Paskudne rozcięcie. I nic nie mówisz? Remus, myślałam, że

chociaż ty…
- Miałem się tym później zająć – powiedział.

– Lily, naprawdę nie musisz…
- Daj spokój… -

mruknęła. – Gdzie masz apteczkę?
Po pięciu minutach rana była już

perfekcyjnie opatrzona.
- Dzięki – Lunatyk uśmiechnął się do

niej z wdzięcznością. – W ogóle dzięki, że przyszłaś. Szkoda tylko, że

nie wzięłaś Harry’ego. James też mógłby się przywlec…

/>Łagodny uśmiech na twarzy Lily natychmiast zniknął.
- Nie, wolałam

przyjść sama. James miał chyba co innego do roboty.
- Razem z

Syriuszem? – spytał. Przymrużyła oczy.
- Skąd o tym wiesz?
-

Kiedy Łapa był tu rano, dostał sowę od niego. Podobno miał natychmiast

przyjść.
- Mają swoje sprawy – szepnęła, odwracając wzrok.

Remusowi wydało się, że dostrzegł w jej oczach jakiś błysk. Ale nie ten

wesoły, który zwykł widywać, kiedy się śmiała.
Nie wytrzymał dłużej.

Złapał ją za ramię, zmuszając, by na niego spojrzała.
- Lily, powiesz

mi w końcu, co tu się dzieje? – powiedział.
Przygryzła wargi.

Jego wzrok był wręcz nie do zniesienia.
- Nie wiem, Remus… nie

wiem, czy mogę. Nie wiem, czy potrafię…
Pierwsze krople deszczu

zaczęły stukać o parapet. Kilka sekund później usłyszeli cichy grzmot. Po

policzku Lily spłynęła jedna, samotna łza.

C.D.N.
anagda
uuu... zapowiada się baaaardzo ciekawie!

nie mogę się doczekac kolejneo parta!
kkate
I ostatnia z już napisanych części, na

następne trzeba będzie troszkę poczekać
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/smile.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />


/>
style='font-size:12pt;line-height:100%'>JEDYNA, KTÓRA GO

ROZUMIAŁA

Część 7
by kkate &

Anulcia



Remus milczał, zaskoczony i nieco speszony

reakcją Lily. Nie chciał, naprawdę nie chciał doprowadzić jej do płaczu.. On

po prostu pragnął w końcu się dowiedzieć, co tak naprawdę się dzieje między

jego przyjaciółmi. Krople deszczu rozbijały się głośno o blaszany parapet,

nie słyszał więc, czy płacze.
- Lily… - szepnął po chwili.

– Proszę cię, mów i rób co chcesz, tylko nie zacznij płakać… -

po jej cichym prychnięciu zorientował się, że popełnił błąd i postanowił się

szybko zrehabilitować: - To znaczy… jeśli nic nie chcesz

mówić…
- Poczekaj – przerwała mu na pozór spokojnym tonem.

Podniosła wzrok, a Remus z niemałą ulgą zauważył, że w jej oczach nie było

łez. Sytuację, w której znalazłby się sam na sam z płaczącą kobietą, uznałby

za wyjątkowo niekomfortową. Nawet wtedy – a może zwłaszcza wtedy

– gdyby to była Lily.
- Remus, ja wiem, że niepewność to okropne

uczucie… – zaczęła Lily. Wzięła głęboki oddech i przygryzła

wargi, tak jakby walczyła z własnymi myślami. – I wiem, co czujesz.

/>- Nie sądzę – uciął Remus, a jego głos zabrzmiał dziwnie obco. Tak

naprawdę nie chciał wypowiedzieć tych słów. Ale był w tej chwili niezwykle

poirytowany i nie do końca panował nad tym, co mówi. Jednak czuł się teraz

jak zagubione, małe dziecko, które nie wie, o czym rozmawiają dorośli.

/>- Posłuchaj – powiedziała powoli Lily, jakby starannie dobierając

każde słowo – nie chcę cię okłamywać. Czasem lepiej jest nic nie

mówić, niż okłamać przyjaciela.
- A jeszcze lepiej jest powiedzieć mu

prawdę – Lupin skrzyżował ręce na piersiach.
- Tak, wiem… -

jej głos zadrżał lekko. – Ale to czasem boli…
Remus

wpatrywał się w nią, myśląc gorączkowo. A więc nie mylił się. Jego najbliżsi

przyjaciele coś przed nim ukrywają. On jest w tej chwili tak blisko

dowiedzenia się od Lily całej prawdy. Jednak… kto wie, jakie to

przyniesie konsekwencje? Lily wydawała się być obarczona tą tajemnicą, z

trudem powstrzymywać od wyjawienia prawdy. Syriusz zachowywał się nieswojo,

tak jakby targały nim wewnętrzne rozterki. Z Peterem ostatnio w ogóle się

nie widział, więc…
- Nie chcesz mi powiedzieć ze względu na

Jamesa, prawda? – spytał cicho. Lily spojrzała na niego wystraszonym

wzrokiem i po chwili wahania pokiwała głową.
- A więc dobrze –

westchnął, wstając i idąc powoli do kuchni, by zaparzyć kawę. – W

porządku, nie będę tego z ciebie wyciągał, Lily. – wlał wrzątku do

dwóch filiżanek i postawił je na stole, już prawie nie kuśtykając. Solidny

opatrunek zrobił swoje.
Lily obserwowała go ze smutkiem. Podziękowała

za kawę, wlała do niej nieco stojącej na stoliku śmietanki, po czym

wysączyła łyk napoju.
Remus także nie odzywał się więcej. Nie było

takiej potrzeby. Po prostu lubił momenty, które spędzali razem. Bez

wątpienia było im dobrze w swoim towarzystwie i czasem słowa nie były

konieczne. Ale akurat to nie było tak spokojne, beztroskie popołudnie. Lily

wciąż wyglądała na zaniepokojoną, kilka razy otwierała usta, aby coś

powiedzieć, ale po chwili je zamykała. I właśnie w momencie, gdy Lunatyk

pomyślał, że chyba nic więcej się dziś nie wydarzy, Lily odstawiła na stół

filiżankę i wciągnęła głośno powietrze.
- Och, Remus, to wszystko jest

takie skomplikowane! – wybuchnęła nagle. – Jak mogę być

lojalna wobec was wszystkich? To niemożliwe, w tej całej napiętej atmosferze

wzajemnych podejrzeń i oskarżeń…
- Zaraz… - Lupin

przełknął głośno ślinę. – Podejrzeń i oskarżeń?
Urywki myśli w

jego głowie zaczęły formować się w całość, o nie do końca jeszcze określonym

kształcie…
- N-no… - wydusiła Lily. Wyglądała na lekko

wstrząśniętą. – Tak, Remus, ale ja nic nie mogę zrobić… Zrozum,

nic.
- Rozumiem. – właściwie nie do końca wiedział, co ona ma na

myśli, ale postanowił przemyśleć to później. – W porządku…

/>Ale Lily pokręciła głową i położyła mu dłoń na ramieniu.
-

Przepraszam, Remus.
- Przepraszam? – powtórzył z niedowierzaniem.

– Nie masz za co przepraszać… Wracaj do domu, Lily.
-

Zaraz… - ponownie wzięła do ręki filiżankę. – Zaraz pójdę. Aha,

wracając wstąpię chyba jeszcze do Julii…
- Och… - wyrwało

się Remusowi. Tego się nie spodziewał. – Lily, nie…
Lily

zmarszczyła brwi i spojrzała na niego wzrokiem pełnym zdumienia.
Remus

nie wiedział, co odpowiedzieć. No, to nieźle się wpakowałem

pomyślał z rozpaczą.
- Remus…? – dotarł do niego jej głos,

jakby odległy i niezbyt wyraźny.
Spojrzał za okno, jak gdyby tam

poszukując ratunku.
Merlinie, ratuj…
Nie powie jej

o śmierci Julii. Nie teraz. Nie on…
Ale musiał przerwać tą

okropną, pełną wyczekiwania ciszę.
- Nie wiem, czy jestem odpowiednią

osobą… - zaczął powoli i ostrożnie. Lily ściągnęła brwi jeszcze

bardziej. - To znaczy ja nie… nie wiem…
Remus spojrzał w

jej jasnozielone oczy, pełne niemego wyczekiwania. Merlinie, czemu to on

musi zadać jej ten cios…? Ale kiedy miał zamiar otworzyć usta,

usłyszał ciche skrzypnięcie okna. Odwrócił się błyskawicznie.
Na

parapet kuchenny wgramoliła się przemoczona do suchej nitki Luna. Z rudego

futerka ciekły jej strugi wody. Po chwili wszedł za nią również podobny do

kota stwór z kępką czerwonego futerka na łebku.
- Luna!

Rudolf! Gdzie wyście się włóczyli?! – wydyszał Remus,

zrywając się błyskawicznie z krzesła. Poczucie ulgi ogarnęło go z ogromną

mocą. Wiedział jednak, że co się odwlecze, to nie uciecze…
Lily

z kolei wyglądała na zdezorientowaną.
- Rudolf? – spytała

podejrzliwie, przyglądając się zwierzątkom. – Ależ Remus, to…

kuguchar!
- Wiem – odparł, porywając wiszący nieopodal

ręcznik i otulając nim kotkę, która zaczęła prychać gniewnie. –

Eee… jakbyś mogła, wytrzyj go tamtym zielonym ręcznikiem, dobra?

/>Lily wstała, podeszła do kuguchara i nieco nieufnie wyciągnęła rękę w jego

stronę.
- Nie bój się, nic ci nie zrobi – powiedział Remus. Luna

wyrwała się z jego objęć, zwinęła w kłębek w koszyku stojącym przy drzwiach

i zaczęła zawzięcie wylizywać sobie futerko. Tymczasem Lily ostrożnie

owinęła Rudolfa ręcznikiem. Ten zaczął głośno mruczeć. Po chwili usadowił

się obok kotki.
- Skąd go wytrzasnąłeś, do stu hipogryfów?! –

spytała Lily. Wrodzona ciekawość oraz miłość do wszelkiego typu zwierzątek

na chwilę odciągnęła jej uwagę od tematu Julii.
Remus uśmiechnął się z

trudem.
- Po prostu pewnego wieczoru, kiedy eee… siedziałem sobie

i czytałem, przyplątał się do domu razem z Luną. Podejrzewam, że mają ze

sobą dużo wspólnego…
Kąciki ust Lily uniosły się nieznacznie.

/>- Wiesz, że one mogą się krzyżować?
- Jasne – mruknął. –

Ale przecież nic na to nie poradzę. Postanowiłem przygarnąć Rudolfa…

zresztą oni i tak po całych dniach gdzieś łażą i przychodzą tylko po to, by

coś zjeść.
- Aha. – Lily pokiwała głową. – Razem wyglądają

uroczo, trzeba to przyznać.
Usiadła z powrotem na krześle i wzięła do

ręki filiżankę z nieco już chłodnawą kawą. Remus przycupnął obok niej i

wstrzymał oddech.
- No dobra – zaczęła nieśmiało. – Miałeś

mi coś powiedzieć, prawda?
Lunatyk pokiwał powoli głową. Za chwilę

ostatni kolor zniknie z twarzy Lily, ostatni promyk w jej oczach

zgaśnie… Nie mógł tego znieść.
Przez chwilę milczał, po czym

zebrał w sobie całą odwagę i rzekł:
- Nie pójdziesz dziś do Julii,

Lily. Nie spotkasz jej tam ani nigdzie indziej.
Lily wpatrywała się w

niego bez jednego mrugnięcia okiem. Remus nie był pewny, czy dotarły do niej

jego słowa.
- J-jak to? – wyjąkała w końcu.
- Julia zginęła

w walce ze śmierciożercami – powiedział pustym głosem, patrząc na

swoje kolana.
Pusta filiżanka, którą trzymała w ręce, spadła z hukiem

na podłogę, roztrzaskując się na tysiąc drobnych kawałeczków.


/>***
Syriusz popatrzył na szarogranatowe, zasnute ciemnymi chmurami

niebo. Miał ochotę na spacer, podczas którego mógłby jeszcze raz przemyśleć

wszystkie nurtujące go sprawy. Jednak na jego czarną, skórzaną kurtkę

zaczęły właśnie skapywać pierwsze krople deszczu. W takim razie będzie

musiał dostać się tam inaczej.
Przymknął oczy i mocno skupił się na

miejscu, gdzie chciał dotrzeć. Poczuł znajome mrowienie w ciele, usłyszał

głośny trzask, a po chwili czyjś zduszony okrzyk. Kiedy podniósł powieki,

ujrzał tuż przed sobą stojącego przed swoim domem Jamesa. Rogacz wyglądał na

śmiertelnie wystraszonego, jednak na widok przyjaciela uśmiechnął się.

/>- Na żądło mantykory! Ale mi stracha napędziłeś… - wydyszał.

/>- Skąd mogłem wiedzieć, że akurat w tym momencie będziesz stał przed

domem? – burknął Łapa, wzruszając ramionami. Kiedy zerknął na Jamesa,

zauważył, że wygląda on na nieco zamyślonego i zupełnie ignoruje padający

coraz gęściej deszcz. Syriusz podszedł do niego i zdecydowanym ruchem

pociągnął do środka.
- Wiem, że nie jesteśmy z cukru, ale mimo wszystko

lepiej pogadać w domu, no nie? – powiedział. James pokiwał głową i

razem weszli do środka.
- Mały śpi? – spytał Syriusz, zdejmując

kurtkę. Nigdy nie marnował okazji do zabawy z najmłodszym Potterem.
-

Przed chwilą go położyłem… Rozrabiał całe przedpołudnie, więc teraz

musi odpocząć – odparł James i gestem zaprosił przyjaciela do

salonu.
Łapa opadł na kanapę i rozejrzał się dookoła.
- A gdzie

Lily? – zaciekawił się.
James zmarszczył brwi.
- Polazła do

Liz. Mówiła, że niedługo wróci…
- Do Liz, mówisz? – Syriusz

przygryzł wargi.
- Co w tym dziwnego?
Łapa pokręcił głową.
-

Właściwie to nic.
Ciekawe, czy Liz wie o Julii?

pomyślał. – Jeśli tak, to na pewno dziś Lily dowie się… Jeśli

nie…

Niestety, od jakiegoś czasu w ogóle nie kontaktował się

z przyjaciółką Lily. Zabrakło czasu, ale przede wszystkim po prostu o niej

ostatnio zapomniał… Zagubiony w ponurym labiryncie spraw związanych z

Remusem i Potterami, nie pomyślał o tym, że jest jeszcze jedna osoba, która

może wiedzieć.
Skoro Lily prawdopodobnie wróci do domu

załamana, to James powinien już znać tego przyczynę. I tak dowie się prawdy,

a inaczej mógłby mieć do niego, Łapy pretensje…
- To co, niedługo

robimy te chrzciny, no nie? – usłyszał głos Jamesa. – Może

dzięki temu poczujemy się pewniej…
Syriusz spojrzał na jego

twarz. Nie mógł zgasić tej nadziei w jego oczach. A przynajmniej jeszcze nie

teraz.
- Tak. – pokiwał głową. – Jasne, nie ma co tego

odwlekać. Co do ojca chrzestnego…
- Ty nim będziesz –

oświadczył James.
- Och, tak… - zgodził się Łapa. W głębi duszy

poczuł jednak odrobinę lęku. Strażnik Tajemnicy, ojciec chrzestny

Harry’ego… Czy nie za wiele od niego zależy? – Wszystko

dla mojego malucha.
- No, no, nie przesadzaj – uśmiechnął się

Rogacz. – W takim razie postaramy się to zorganizować jak

najwcześniej. Poinformuję jeszcze dziś Dumbledore’a. Ustaliliśmy z

Lily, że będzie to skromna uroczystość, bez zbędnych przyjęć i gości. Tylko

my, ty i Albus.
- Nikt więcej? – spytał Syriusz.
- No

raczej tak – przyznał James. – Nie ma takiej potrzeby. Zresztą

nie możemy sobie pozwolić na obecność kogokolwiek, kto… no

wiesz… nie można ryzykować.
Było to jednoznaczne z tym, że nie

zaproszą Remusa. Syriusz westchnął.
- Wszystko musi odbyć się szybko i

sprawnie – mówił dalej Rogacz. – Nie wiem, może najwyżej Lily

zaprosi swoje przyjaciółki…
- Przyjaciółkę – mruknął cicho,

niemalże machinalnie Łapa. To słowo, tak głośno i zdecydowanie wypowiedziane

w jego myślach, mimowolnie wydostało się na zewnątrz – jakby pragnęło

wolności. Syriusz wyprostował się momentalnie i wlepił wzrok w Jamesa, z

napięciem wyczekując jego reakcji. A może w ogóle tego nie usłyszał? Jednak

w oczach Rogacza błysnęły dziwne ogniki.
- Przyjaciółkę? –

powtórzył tępo.
- Tak – przytaknął cicho Syriusz. Teraz nie miał

już wyboru. – Julia nie przyjdzie…
James wytrzeszczył oczy,

w których po chwili pojawił się cień zrozumienia.
- Nie mów mi, że

ona… ona jest szpiegiem? – uniósł brew.
Syriusz pokręcił

głową, wpatrując się martwym wzrokiem w kolorowy dywan.
- Ma cokolwiek

wspólnego z czarną magią? Z Voldemortem?
- Nie – zaprzeczył Łapa.

James dosłyszał nutkę smutku w jego głosie.
- Chyba nic jej się nie

stało? – szepnął.
Tym razem Syriusz milczał. Było to owe

charakterystyczne milczenie, które często zastępowało najcięższe słowa.

James znał je aż nazbyt dobrze.
Pokręcił powoli głową.
-

Nie…
- Zginęła we własnym domu, walcząc ze śmierciożercami.

/>Po tych słowach zapadła głucha cisza. Słychać było tylko radosny świergot

ptaków za oknem. Ptaki siadające na gałązkach drzew przed ich domem zawsze

ćwierkały wesoło, jednakże teraz ten śpiew brzmiał dziwnie sztucznie

i… obco.
Julia… najlepsza przyjaciółka Lily. Pracowali

razem w ministerstwie. Jeszcze kilka dni temu przychodziła do jego boksu w

Kwaterze Aurorów, by wziąć sobie troche cukru do herbaty. To było tak nie

dawno…
Nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć, co ma myśleć.

Zrobiło mu się głupio, że tak od razu posądził Julię o jakiś spisek.

Ostatnio zresztą często łapał się na tym, że zachowuje się dokładnie tak,

jak Szalonooki – prawie w każdym widział spiskowca. A może to po

prostu takie zboczenie zawodowe – może wszyscy aurorzy tak mają?

/>Ukrył twarz w dłoniach.
- Możliwe, że szukali jej… lub kogoś

innego – dobieg do niego głos Syriusza, jakby odległy i stłumiony.

James poderwał głowę i obrzucił go czujnym wzrokiem.
- Skąd o tym

wiesz? – spytał, mrużąc oczy.
- Dowiedziałem się od Remusa przed

pełnią – powiedział powoli Łapa uważnie przypatrując się Rogaczowi.

/>- Więc on wiedział, tak? – James powoli tracił panowanie nad sobą.

– Wiedział, a my nie? Daj spokój, cała sprawa cuchnie z daleka,

mówiłem, że on…
- Przeczytał to w gazecie – przerwał mu

Łapa. - W ostatnim „Proroku Niedzielnym”.
- Nie dostaliśmy

go – mruknął James. – A przecież prenumerujemy…
- To

dziwne – przyznał Syriusz, który wcześniej również się nad tym

zastanawiał.
Znowu zapadła cisza. James zaczął kiwać się na krześle,

Syriusz wlepił wzrok w okno.
- To się kiedyś skończy – powiedział

tak nagle i tak pewnie, że nawet jego to zaskoczyło.
James zerknął na

niego ze zwątpieniem w oczach. Syriusz odetchnął głęboko wilgotnym

powietrzem wydobywającym się przez uchylone okno. Ogarnął go dziwny, trudny

do wyrażenia stan. Choć z jednej strony z wiadomych powodów czuł się

przygnębiony, z drugiej chciał w tym wszystkim dostrzec jakiś promyk

nadziei. Promyk… Przed oczami stanęła mu nagle Dorcas. Jego

Promyczek… Całkiem wyraźnie usłyszał słowa, które tak często lubiła

powtarzać…
- Nawet po najdłuższej zimie… będzie wiosna

– mruknął, odwracając się od okna i przywołując na twarz cień

uśmiechu.

…wszystko mija tak, jak z drzew opadną liście


przecież po najgorszej zimie będzie wiosna, nowe kwitną bzy
i

nikt, już nikt nie będzie płakać...


James też znał to

powiedzenie. I doskonale wiedział, od kogo zna je Syriusz. W przeciwnym

wypadku zacząłby się zastanawiać, czy z jego głową aby na pewno wszystko w

porządku i skąd u niego taki wzniosły język.
- Słuchaj, skoro Lily

poszła do Liz, to chyba się dowie – powiedział po chwili Syriusz. -

Liz chyba wie…
James natychmiast poderwał się z miejsca.
-

Lecę tam – rzucił, rozglądając nerwowo w poszukiwaniu różdżki.
-

Tak, jakbym nie wiedział – powiedział sarkastycznie Łapa.
- Jakby

Harry się obudził, mleko jest w lodówce, na bocznej półce. Trzeba

grzać…
- … pięć minut – dokończył za niego Syriusz. -

A potem sprawdzić na wewnętrznej stronie nadgarstka, czy nie jest za

gorące.
- Zatrudnij się jako niania – James złapał swoją różdżkę,

leżącą na parapecie i włożył ją do kieszeni. – No to na razie.

/>Rozległ się trzask i Syriusz został sam. Znów wlepił wzrok w okno. Jakiś

ptaszek przysiadł na parapecie, podskakując i skubiąc wysypane okruszki.

/>Cała Lily – pomyślał.
Nagle w oddali dostrzegł dwa

niewyraźne kształty. Stopniowo rosły i rosły, a po chwili Syriusz rozpoznał

sylwetki kobiety i mężczyzny. Kobieta ledwo szła, tak mu się przynajmniej

wydawało. Była raczej podtrzymywana przez towarzyszącego jej mężczyznę.

Nagle dostrzegł jej rude włosy. A mężczyzna… coś znajomego było w tym

charakterystycznym pochyleniu ramion i kroku. Lily i Remus.
I nagle

zrozumiał – Lily już wie…

cdn.
src='http://www.magiczne.pl/style_emoticons/default/smile.gif' border='0'

style='vertical-align:middle' alt='smile.gif' />
kkate
happy.gif


kkate jest absolutnie zachwycona umiejętnościami swojej współpracowniczki. Jednak jak już to-to się zbierze i napisze, to ładnie napisze tongue.gif Swoich umiejętności oceniać nie będę, ale w każdym razie....

NARESZCIE. Mamy następną część. Nie najdłuższa, ale jest.

Przepraszamy że to trwało tak koszmarnie długo, ale na zmianę nie mogłyśmy się zebrać. blush.gif W każdym razie, niezrównany duet kkate&Anulcia ma zaszczyt zaprezentować częśc ósmą. Bardzo, bardzo prosimy o czytanie i koniecznie komentarze.

---

Jedyna, Która Go Rozumiała

CZĘŚĆ ÓSMA
by kkate & Anulcia

Monotonne tykanie staroświeckiego zegara odbijało się cichym echem po niewielkim, skromnie urządzonym pomieszczeniu. Siedząca na jednym z foteli wysoka, długowłosa szatynka wpatrywała się zamyślonym wzrokiem w okrągłą tarczę i przesuwające się po niej powoli długie wskazówki, nieświadomie okręcając na palcu pasemko włosów. Gdy zegar wybił godzinę trzecią po południu, Liz westchnęła głęboko i wstała. Najwyższy czas, aby w końcu odwiedzić Lily. Ciekawe, jak biedaczka się czuje…
Liz miała lekkie wyrzuty sumienia - ostatnio odrobinę zaniedbała przyjacielskie obowiązki. Ale najpierw sama musiała dojść do siebie.
Elizabeth Lawndon była z natury dość opanowaną i silną psychicznie osobą. Nie tak łatwo było wyprowadzić ją z równowagi – zazwyczaj wszelkie próby prowokacji ze strony kogokolwiek kwitowała ironicznym uśmiechem. Na jej twarzy rzadko gościły łzy. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach starała się zachowywać pogodę ducha i pokonywać życiowe pagórki bez potknięć.
Silny charakter raczej nie pasował do pierwszego wrażenia, jakie pozostawiała po sobie Liz. Wydawała się cichą, skromną i spokojną dziewczyną. Lily zawsze mówiła, że jej przyjaciółka jest jak żółw zamknięty w swojej skorupie – trudno jest go zranić, ale gdy komuś się to już uda, zwykle pozostawia to dotkliwe ślady.
Czy takie ślady pozostawiła w jej psychice śmierć Julii, tego sama Elizabeth jeszcze nie była pewna. W każdym razie postanowiła tego nie okazywać, zwłaszcza przy Lily. Bo ona na pewno także przeczytała ten artykuł, w końcu chyba każdy dostaje „Proroka”…
Liz związała sięgające do połowy pleców, ciemnobrązowe włosy w kucyk i spojrzała w wiszące w przedpokoju duże, prostokątne lustro. Sięgnęła po leżący na półeczce tusz i już miała nim pociągnąć rzęsy, gdy…
Gdzieś za nią rozległ się głośny trzask. Liz podskoczyła, zamrugała gwałtownie i otarła oczy, tworząc na twarzy czarną smugę.
- Co, do…? – odwróciła się gwałtownie i ujrzała nieco zakłopotanego mężczyznę w okularach, który rzucał dookoła zaniepokojone spojrzenia, zdając się jej nie zauważać.
- James…? - syknęła, rozpaczliwie szukając chusteczki w torebce. – Co ty tu, na Merlina, robisz?
Rogacz, który najwyraźniej miał zamiar udać się do saloniku, zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na nią, zdziwiony,
- Cóż, właściwie… - mruknął, obserwując jak Liz desperacko próbuje wytrzeć rozmazany tusz z policzka. – Ja właśnie… eee… Liz, to jakiś nowy trend? Makijaż á la zombie?
Dziewczyna łypnęła na niego groźnie jednym okiem, drugie instynktownie zasłaniając chusteczką.
- Żebyś wiedział – odparła ze złością, mijając go i idąc w stronę łazienki. – Poczekaj chwilę, pogadamy, jak zmyję to coś...
- Liz, a czy czasem nie… - zaczął James, ale jego słowa utonęły w trzasku zamykanych drzwi. Rogacz rozejrzał się, nasłuchując. Czyżby Lily tu nie było? Gdyby gdzieś siedziała, trzask towarzyszący deportacji na pewno przywołałby ją do przedpokoju. Czując narastającą falę paniki, szybkim krokiem udał się do kuchni. Pusto. Tak samo w saloniku. Sypialnia… raczej nie wypadało tam zaglądać, ale jedno szybkie spojrzenie przez szparę w uchylonych drzwiach wystarczyło, by szybko cofnął głowę (na podłodze i na łóżku leżało kilka dosyć osobistych rzeczy Liz) stwierdzając, że nikogo w środku nie ma.
- Chyba nie siedzi w spiżarce? – pomyślał, wracając do przedpokoju i na wszelki wypadek uchylając drewniane drzwiczki. – Skoro jej tu nie ma… to gdzie, do licha, jest?!
- Na pewno wraca już do domu – powiedział cicho, aby się nieco uspokoić. Ale… ale to przecież niemożliwe, dopiero co wyszła, zresztą Liz by nie pozwoliła, aby…
W tym momencie drzwi do łazienki otworzyły się i wyszła zza nich nieco naburmuszona, ale za to perfekcyjnie umalowana Elizabeth.
- Eee… Lily tu nie ma? – bąknął James. Liz wytrzeszczyła oczy.
- To miała tu być? – wyjąkała, nie mniej zaskoczona niż Rogacz.
- No tak – przyznał. – Mówiła przecież, że idzie do ciebie.
Ale ona tylko pokręciła głową i pociągnęła go za rękaw do salonu.
- Siadaj – powiedziała zdecydowanie, wskazując na kanapę. – I mów, o co chodzi.
James, chociaż na ogół dość śmiały w kontaktach z przedstawicielkami płci przeciwnej, jakby skulił się w sobie. Liz na pewno nie była osobą, której można było się łatwo sprzeciwić.
- Lily powiedziała mi, że idzie cię odwiedzić – rzekł w końcu – ale niedługo wróci, bo mamy pewną ważną sprawę do omówienia, więc…
- Nie było jej tu – szepnęła Liz, przygryzając wargi. – Myślisz, że… coś jej się stało?
- Nie! – krzyknął Rogacz, podrywając się z kanapy. – Nic jej się nie mogło stać! A my nie możemy tracić czasu! Liz… - odwrócił się nagle w jej stronę. – Ty wiesz o Julii, prawda?
Pokiwała powoli głową, wciąż nie spuszczając z niego uważnego wzroku.
- Właśnie… a ona nie – teraz James zaczął nerwowo krążyć po pokoju. – Wszyscy dostali tamten numer gazety, a my nie, rozumiesz? Nic nie wiedzieliśmy, ja dowiedziałem się dziś od Syriusza, myślałem, że ona dowie się od ciebie, a tu tymczasem…
- Czekaj – przerwała mu spokojnie. Mówił bardzo szybko, a w jego głosie pobrzmiewał strach. Nie mogła dopuścić do tego, by spanikował. – A może… może rozmyśliła się i poszła do domu? – powiedziała cicho.
James nie chciał nawet myśleć, czy tak mogło być – podjął jednak szybką decyzję.
- Wracam z powrotem – stwierdził. – A jeśli jej tam nie ma, szukam dalej.
- Idę z tobą – oświadczyła, zarzucając na koszulkę dżinsową kurtkę literami PH. Przemknęło mu przez myśl, że najwyraźniej ona również jest fanką Pędzących Hipogryfów. Tymczasem Liz ubrała się i stanęła naprzeciw niego, oparłszy ręce na biodrach.
- No to wracamy – powiedział Rogacz lekko drżącym głosem.
Rozległy się dwa donośne trzaski i po chwili dom był już pusty.

***

Kiedy tylko James i Liz zmaterializowali się w domu Potterów, ich oczom ukazał się dość niezwykły widok. Rogacz spodziewał się zastać na miejscu nie więcej niż dwie osoby – łącznie z Harrym, który i tak o tej porze prawdopodobnie znajdował się w swoim łóżeczku – a tymczasem…
Syriusz stał przy oknie, rzucając nerwowe spojrzenia to na zewnątrz, to na kanapę, na której siedzieli… Lily i Remus. James zamrugał oczami, chcąc upewnić się, że to nie przywidzenie, po czym jednym susem dopadł żony. Nawet nie próbował zastanawiać się, skąd w tym całym zamieszaniu wziął się Lupin.
- Lily! – wydyszał, siadając obok niej i przyciskając do siebie. – Wszystko w porządku?
Gdy delikatnie odgarnął z jej twarzy kosmyki włosów, zauważył, że zielone oczy były podpuchnięte i zaczerwienione. I nie błyszczały tak jak zwykle.
- Teraz ty się nią zajmij – usłyszał cichy głos Remusa. Spojrzał na niego i zauważył, że Lunatyk był jeszcze bardziej niż zwykle blady i wyglądał na wstrząśniętego. W jego szeroko rozwartych oczach była widoczna jakaś dziwna obawa. Ale James nie zwrócił na to uwagi i z powrotem skierował swoją uwagę na Lily. Nie widział, że Remus zrobił taki ruch, jakby chciał wstać…
Rogacz w milczeniu obejmował Lily. Jego słowa nie były tu potrzebne. Nie patrzyła nawet na niego, tylko w jakiś odległy punkt przed sobą.
- James… - szepnęła w końcu. – To… to prawda?
W odpowiedzi kiwnął głową i przytulił ją jeszcze mocniej.
Syriusz obserwował tę scenę z niemałym wzruszeniem. Znów odezwało się w nim tak nielubiane poczucie samotności. Dziwne, ale w tym momencie żałował, że sam nie ma kogoś, kogo mógłby tak do siebie przytulić, pocieszyć… Mimo wszystko, chyba mało który facet na dłuższą metę nie czuje się dobrze bez kobiety.
Nagle ktoś stanął obok niego. Obejrzał się i zobaczył Liz.
- Lily już wie, tak? – szepnęła mu do ucha. Przytaknął, nieco odurzony bijącym od niej zapachem perfum. Naprawdę… ładnym zapachem. To dziwne, że wcześniej tego nie zauważył.
- Ty jej powiedziałeś?
- Nie – odparł cicho. – Remus.
Liz uśmiechnęła się ponuro.
- Dobrze… dobrze, że on, a nie kto inny. Chyba nawet nie wiesz, jak bardzo on się dla niej liczy…
- Naprawdę? – Łapa uniósł brwi. Elizabeth obdarzyła go nieco ironicznym spojrzeniem.
- Nie wiedziałeś? Oj Syriuszku, to chyba w ogóle dość mało o niej wiesz… Ale właśnie… co robi Remus?
Oboje spojrzeli na Lupina, który wyglądał na lekko zmieszanego i kręcił się niespokojnie. Gdy napotkał ich spojrzenia, wyprostował się i przełknął głośno ślinę.
- Hmm... Coś się denerwuje – mruknął pod nosem Łapa. – Swoją drogą, dziwne, że James jeszcze nic mu nie powiedział…
- Słucham? – Liz uniosła brwi.
- Nic, nic… - speszył się Syriusz. – Tak sobie tylko głośno myślę.
Tymczasem przyczyną nerwowego zachowania Remusa była dość krępująca dla niego sytuacja, w jakiej się znalazł. Po części sam był trochę zaskoczony, że James od razu nie zaczął się dopytywać o żonę. Wcześniej zdołał się bowiem dowiedzieć, co Lily powiedziała mężowi, wychodząc. Spowodowało to, że czuł się wręcz okropnie. Dlatego też pragnął jak najszybciej stąd zniknąć, by nie dopuścić do nieprzyjemnej sytuacji. Problemem była jednak… dłoń Lily, wciąż nieświadomie ściskająca jego prawą rękę. A Lunatyk ze zrozumiałych powodów nie chciał, by James cokolwiek zauważył.
Tak więc możliwie powoli i ostrożnie usiłował wysunąć dłoń z jej uścisku. W tym jednak momencie dostrzegł zaciekawione spojrzenia Liz i Syriusza. Gdy po kilkunastu sekundach wrócili do rozmowy, Remus ostatecznie „uwolnił się” i powoli wstał z kanapy. Odchrząknął.
- Muszę iść – oznajmił. James przerwał na chwilę pocieszanie Lily i spojrzał na niego. Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju złośliwego uśmiechu. Remus wzdrygnął się mimowolnie – był to bowiem uśmiech, który Rogacz adresował dotąd tylko do jednej osoby, mianowicie Severusa Snape’a.
- Iść? – powtórzył James, a w jego głosie zabrzmiało lekkie zdziwienie. – Nie, Remus, zostań przez chwilę. Mamy chyba kilka spraw do wyjaśnienia.
I znowu ten znajomy, przeznaczony prawie wyłącznie dla Snape’a sarkastyczny ton. Lunatyka zaczynał poważnie niepokoić taki obrót sprawy. Dlaczego James nagle zwraca się do niego jak do… wroga?
- Wyjaśnić? – rzekł w końcu Remus. – Ale James, przecież nie ma czego wyjaśniać…
- Daj spokój – odezwała się nagle Lily, podnosząc głowę. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem. – Wiem, że miałam iść do Liz. Ale po prostu po drodze spotkałam Remusa i… i…
- Lily, ale przecież… - zaczął James, ale pod ostrzegawczym spojrzeniem żony zamilkł. Lupin także się nie odzywał. Ta wersja wydarzeń niezbyt różniła się od prawdziwej, a poza tym była dość wiarygodna i w zupełności mu odpowiadała.
- Więc poszliśmy razem do domu, rozmawialiśmy i w końcu… - ciągnęła cichym, ale wyraźnym głosem Lily. Po chwili jednak ucichła, jakby nie mogła mówić dalej.
- I w końcu powiedział ci to, o czym sam już wiedział, natomiast ty nie – odezwał się Syriusz. Liz trzymała go za ramię, głęboko poruszona.
- Tak – Lily pokiwała głową. – Cała historia, James. Nie miałeś się co o mnie martwić.
- Nie miałem? – Rogacz uniósł z niedowierzaniem brwi. – Źle zrobiłem, że w ogóle pozwoliłem ci gdziekolwiek iść! Zwłaszcza do… - zająknął się, gdy napotkał wzrok Liz – zwłaszcza teraz, i samej…
Ale gdy Lily spojrzała na niego z wyrzutem i wyraźnie wyczuwalną złością, Rogacz zmieszał się.
- No dobra… dobrze, słonko… - uśmiechnął się przepraszająco. Usłyszał w uchu jej szept: - Wiem, co chciałeś powiedzieć.
Wstała i spojrzała w stronę Remusa, unosząc porozumiewawczo brwi.
- To ja się zmywam… - powiedział niepewnie Lupin. – Do zobaczenia wszystkim, trzymajcie się.
Obrócił się na pięcie i poszedł do przedpokoju. Ku jego zdumieniu, Lily podążyła za nim. Patrzyła, jak wkłada kurtkę, a gdy wyprostował się, gotowy do wyjścia, rzekła cicho:
- Wiesz… chciałam ci tylko podziękować. Za to, że poznałam chociaż część prawdy.
- Nie ma za co… - Remus uśmiechnął się krzywo. Ciężko było patrzeć na jej wciąż zaczerwienione oczy, na bladą twarzyczkę, na której pojawił się wymuszony cień uśmiechu. Mógł tylko podejrzewać, co dzieje się w jej środku i naprawdę nie miał ochoty jej zostawiać. Ale w końcu… James się nią zajmie. Wiedział też jedno…
- Dasz radę. – powiedział. Lily odetchnęła głęboko.
- Mam nadzieję. I jeszcze… dzięki, że mnie potem odprowadziłeś, bo inaczej nie wiem, czy…
- Żaden problem – wzruszył ramionami, otwierając drzwi. – Ja po prostu…
Nie skończył, bo w tym momencie Lily wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Poczuł, że gwałtownie się czerwieni.
- To na razie – bąknął, wychodząc na zewnątrz.
Pomachała mu ręką.


Kiedy wróciła do salonu, zobaczyła Jamesa wciąż siedzącego na kanapie, pogrążonego w rozmowie z Syriuszem i Liz. I nagle poczuła, że musi po prostu przez chwilę zostać sama. Przemyśleć to wszystko… jeśli w ogóle było cokolwiek do przemyślenia. Minęła wejście do salonu i na palcach wspięła się po schodach. Uchyliła drzwi do pokoiku Harry’ego. Wciąż dziwiła się, że to dziecko jest takie spokojne, rzadko płacze i marudzi. Czasem wręcz ją to niepokoiło. Słyszała bowiem różne opowieści od znajomych czarodziejów, którzy sami zostali rodzicami i których pociechy obrzucały szpinakiem ściany, spały wyłącznie w dzień oraz osiągały natężenie hałasu porównywalne ze startującym odrzutowcem. Uśmiechnęła się lekko na widok słodko śpiącego, tak niepodobnego do innych dzieci synka. Otworzyła drzwi znajdujące się naprzeciwko wejścia do pokoju Harry’ego i znalazła się w sypialni. Opadła na łóżko.
Pod ścianą stała długa komoda, zastawiona tysiącami fotografii w ramkach. Miło było zasypiać, patrząc na uśmiechnięte twarze swoich najlepszych przyjaciół. James z Harrym na kolanach siedzący na kanapie w salonie, Liz, Alice i Frank razem z małym Nevillem, Remus z Syriuszem przy jego ukochanym motocyklu, Julia…
Julia… Nawet w myślach było jej ciężko wymówić to imię. Ciężko było jej myśleć. Chciałaby przez chwilę przestać myśleć, przestać cokolwiek czuć… zapaść w jakiś kojący sen, który zabrałby od niej te wszystkie problemy. A po nim… chciałaby wstać i cieszyć się tylko z tego, że nadszedł nowy dzień. I nie bać się…
Drzwi skrzypnęły lekko. Lily spojrzała w tamtą stronę i ujrzała Liz. I wtedy uderzyło ją, że ona jest tak samo przyjaciółką Julii, jak ona. Była przyjaciółką Julii… wciąż nie mogła się przyzwyczaić do czasu przeszłego. Liz usiadła na brzegu łóżka.
- W zeszłym miesiącu pożyczyła mi talerz – powiedziała Lily. Nie wiedziała dlaczego, ale poczuła, że musi wyjaśnić to Liz. – Z imprezy zostało trochę ciasta. Ale wiesz… potłukł się.
Liz wpatrywała się w nią, słuchając z uwagą.
- Ale odkupiłam identyczny. Identyczny… leży w kredensie - jej głos stawał się coraz słabszy. Coraz trudniej było jej mówić.
Chciała się rozpłakać. Być może zmniejszyłoby to choć trochę ten porażający ból, zagłuszyłoby choć na chwilę poczucie straszliwej pustki. Ale nie mogła. Może ów ból był zbyt wielki? A może po prostu nie starczyło jej sił…
- A teraz, kiedy trzeba będzie pożyczyć cukru… albo… albo… - nie dokończyła. Liz objęła ją mocno. Tak mocno, że poczuła bicie jej serca.
- Ja już nie daję rady… - wychrypiała i oparła głowę na jej ramieniu. Jej ciemne włosy łaskotały ją w policzek, ale nie miała siły podnieść ręki, aby je odgarnąć. – Nie mam już sił.
Liz pogłaskała jej rude kosmyki. Zaczęła głęboko oddychać, żeby tylko się nie rozpłakać. Nie może… nie przy Lily. Musi być teraz silna.
- Jak skończy się wam cukier… to ja przyniosę – szepnęła, wciąż głaszcząc Lily po głowie.
Poczuła, że drży.
Lily skrzywiła się, walcząc z niewidzialną siłą, która ściskała ją za gardło. Czuła jak ten ciężar zatruwa ją, a ona tak chciała się od niego uwolnić… Poczuła łzę spływającą jej po policzku. Łaskotała, ale jej również nie miała siły otrzeć. Po chwili płakała… płakała jak chyba jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Nie mogła złapać oddechu, dławiła się łzami.
Cała dzisiejsza sytuacja, słowa Remusa, Jamesa… Wszystkie kłębiące się w jej głowie myśli - to była jedynie mieszanina pustych, niezrozumiałych wyrazów i dźwięków. Teraz do niej dotarły.


C.D.N.
Tenebris69
Ja walnęłam już porządny komentarz na Antrim, więc tu już o treści smęcić nie będę. Autorki i tak wiedzą, że kocham to opowiadanie. ^^
Po co więc piszę?
Zeby zmobilzować publikę do wlepienia chociażby jakiegoś tyciuńkiego komentarza. Jak mogą pojawiac się kolejne części skoro nikt nie drapie pazurkami w monitor i się nie dopomina? Hm?

Ja czekam na TEN moment, którym kkate zaciekawiła mnie kidy rozmawiałyśmy przez telefon. Ma się on bodajże pojawic za... jeden odcinek?
Mam nadzieję, że jeszcze przed wakacjami, bo mowy nie ma zeby np. w sierpniu się zdolała dorwać gdzieś do kompa...

EDIT.
Dziś rano zebralam się i postanowiłam poszukac wydrukowaną "Jedyną", zeby doczepić najnowszy odcinek. Przekopałam cały regał i nic nie znalazłam. W końcy zrezygnowana zaczęłam czytać z segregatora opowiadania Toraj i nagle patrzę - "Jedyna"! Okazało się, ze zdolnie wczepiłam ją do działu, który w moim niezwyciężonym segregatorze zwie się OPOWIADANIA JEDNOCZĘŚCIOWE.
Ha! Ale teraz mam już wszyściutko. ^^
kkate
O! No widzisz, i to jest postawa, która mi się podoba tongue.gif

Rozleniwili się ludzie, nie ma co... nie licząc Ciebie, tego forum i Antrim, mam 4-5 osób na innych forach, które to komentują. Nie jest źle. Szczerze mówiąc, myślę o dawaniu na głównej stronie hp.org.pl linków do najpopularniejszych ff. Może to coś da!

Tyle było komentarzy na początku, a potem ta długa przerwa w działaniu MF tylko zaszkodziła... sad.gif


QUOTE
Ja czekam na TEN moment, którym kkate zaciekawiła mnie kidy rozmawiałyśmy przez telefon. Ma się on bodajże pojawic za... jeden odcinek?
Mam nadzieję, że jeszcze przed wakacjami, bo mowy nie ma zeby np. w sierpniu się zdolała dorwać gdzieś do kompa...


Ach, TEN moment.... nie wiem, kiedy nastąpi. Jeszcze nie w następnej części, być może w 10. Albo 11 tongue.gif Zobaczymy, jak nam się akcja rozwinie.

Ej no, przyszedł by kto ze starych i coś napisał... Anagda, CyCuś, Żaba... nawet Nimfka, leń jedeń!






Nimfka
Nimfka, leń jeden nie komentuje, bo nie ma czasu czytać.
Ale przeczyta, przecież wiesz.

smile.gif
Ania*
przeczytałam 7 i 8 część - super happy.gif
HUNCWOTKA
kurczę,jeszcze nie zaczęlam czytac ajuz wiedzialam ze mi sie spodoba,i nie myliłam sie! wspaniale Ci (wam) idzie! wielkie brawa
kkate
No, i od razu lepiej. Dziękujemy. Jak mi wystawią wszystkie oceny, spróbuję coś napisać smile.gif
kkate
Nie, to nie nowy odcinek... i bardzo mi przykro z tego powodu.

Jestem pewna, że pojawiłby się on w ciągu kilku następnych dni, gdyby nie to, że wyjeżdżam. Bo jak dotąd mam trzy strony, a to chyba jednak trochę za mało. No a Anulcia jest na tzw. dnie twórczym i też nic nie stworzyła.

Przed końcem roku szkolnego nie dało rady, było szaleństwo z tym wystawianiem ocen.. potem Anka latała z podaniami do liceum... no i tak wyszło niestety. :/

Odcinek dokończymy tak szybko jak to będzie możliwe. smile.gif
Tenebris69
Kasia, czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, ze wracasz dopiero za 10 dni? cry.gif
I co ja będę robić w tym czasie? Tak to bym sobie "Jedyną" postudiowała. biggrin.gif
Pycior
Trafiłamprzez przypadek na to opowiadanie i baaaaaaaaardzo, ale to bardzo mi się podoba, w końcu coś nowego innego....... Cieszę się i czekam na kolejny post .... Pozdrawiam
kkate
Dzięki smile.gif

Zapewne ta część pojawiłaby się parę tygodni temu, gdyby nie szkoła, wyjazdy, wakacje, i inne problemy, na które nie miałyśmy wpływu...

I znowu wyszła inaczej, niż na początku planowałyśmy tongue.gif


CZĘŚĆ DZIEWIĄTA
by kkate & Anulcia


Pierwsze promienie majowego słońca nieśmiało, jeden po drugim przeciskały się przez szparę pomiędzy nie do końca zaciągniętymi zasłonkami. Padały po kolei na jasnożółtą tapetę, dużą, dębową szafę, dywanik w kolorowe paski... jeden z nich, jakby zachęcony poczynaniami kolegów, zdobył się na coś więcej i wesoło zaigrał na nosie młodego, czarnowłosego mężczyzny, wciąż jeszcze pogrążonego w spokojnym śnie. Ten stan nie miał już jednak potrwać długo, bowiem dzień z całych sił usiłował wejść i do tego domu.
James mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i odwrócił się na bok. Jednak gdy następny, wesoły promyk zaświecił mu prosto w oczy, leniwie je otworzył, ziewnął szeroko i powoli wstał z łóżka.
Wichrząc sobie swoją bujną czuprynę, podszedł do okna. Zapowiadał się naprawdę piękny dzień. Mając nadzieję, że rzeczywiście tak będzie, odwrócił się i spojrzał na osobę przed chwilą jeszcze śpiącą obok niego.
Twarz Lily była pogodna, lekko uśmiechnięta, a kasztanowe włosy rozsypały się na białej poduszce. James uśmiechnął się czule i znów skierował wzrok za okno, mrużąc oczy pod wpływem wprost oślepiającego światła.
Jak bardzo się zmieniła...
Czasem wydaje nam się, że znamy jakąś osobę na wylot, pomyślał. A to dopiero nowe, nietypowe sytuacje i przeżycia pokazują, jaki ktoś jest naprawdę...
James zupełnie szczerze musiał przyznać przed samym sobą, że jeszcze kilka tygodni temu bał się o swoją żonę, i to panicznie. Bał się, że śmierć przyjaciółki odciśnie na zawsze niezniszczalne ślady w jej psychice. A do tego dopuścić nie mógł – ze względu na nich, na Harry’ego... na ich rodzinę. Bał się, że Lily po prostu może nie dać sobie rady z całą tą sytuacją.
Jak bardzo się mylił!
Tego pamiętnego dnia, gdy dowiedzieli się o śmierci Julii, Rogacz otrzymał kolejny dowód, że łzy łagodzą ból. Najwyraźniej wtedy, wraz z całym potokiem łez, z Lily uciekło wiele smutku i słabości. I to wiele zmieniło.
Z każdym kolejnym dniem James obserwował, jak Lily walczy z samą sobą. Jak z niespotykanym uporem stara się pokonać nękający ją żal i niepokój. Często widział, jak na jej twarzy pojawia się zacięcie, które czasem naprawdę go przerażało. Rzadko się do niego odzywała; zazwyczaj ograniczała się tylko do krótkich uwag dotyczących jego pracy czy też Harry’ego. Ale gdy wkrótce na jej twarz z powrotem wrócił uśmiech, a w zielonych oczach pojawiły się wesołe iskierki, James przekonał się, że jest silna. I to zadziwiająco silna. To dawało mu jeszcze jeden powód do dumy, że ma tak wspaniałą żonę.
Dni mijały jeden za drugim. W domu Potterów znów często pojawiali się Liz i Syriusz, którzy ostatnio spędzali ze sobą dziwnie dużo czasu. Raz czy dwa zjawił się i Peter, który z nieśmiałym uśmiechem przypatrywał się Lily karmiącej synka, od czasu do czasu wzdychając tylko coś w rodzaju: „Jaki on uroczy”, „Powinniście być z niego naprawdę dumni”, i tak dalej.
Był tylko jeden problem... Strażnik Tajemnicy. Argumenty Syriusza, przekonujące ich do zmiany decyzji, budziły w Jamesie coraz więcej wątpliwości. Czy to rzeczywiście nie byłoby zbyt łatwe do odgadnięcia dla Voldemorta? Dlatego też postanowili jeszcze trochę poczekać z rzuceniem Zaklęcia Fideliusa. Wiedzieli, że ryzykują... ale jak dotąd nie otrzymali żadnych nowych, niepokojących sygnałów ze strony Zakonu. Nic nie wskazywało, by szpieg uzyskał jakieś informacje...
A ze słowem „szpieg” James wciąż kojarzył jedną i tą samą osobę.
Westchnął lekko i jednym zdecydowanym ruchem rozsunął zasłony. Pokój zalała fala jasnego światła. Lily zamruczała pod nosem i nakryła się kołdrą.
Rogacz spojrzał na nią z uśmiechem.
Zrobimy dziś dzień dobroci dla żony, pomyślał wesoło.
Włożył leżące na szafce nocnej okulary, wsunął kapcie i poczłapał do kuchni.
- No więc co my tu mamy... – mruknął, otwierając lodówkę.
Kilkanaście minut później ogarnęło go cudowne samozadowolenie, gdy Lily na widok tacy ze świeżymi bułeczkami i kawą przyznała, aczkolwiek nie bez złośliwego uśmieszku:
- Wiesz... okazuje się, że nawet ktoś taki jak ty czasem potrafi być naprawdę fantastycznym mężem.

* * *

Kubek z herbatą uderzył z hukiem o stół, a ponad połowa bursztynowego płynu rozprysła się dookoła.
- Mam tego dosyć – Remus oparł czoło na rękach i westchnął głęboko. – Mam tego serdecznie dosyć.
- Miauu? – Luna, dotychczas spokojnie leżąca w koszyku, uniosła głowę. Lupin zignorował ją i wstał gwałtownie.
- Jak długo można wytrzymać, gadając tylko do siebie i kota?! – warknął, nie zwracając uwagi na urażone miauknięcie kotki. – To nie jest normalne, kiedy ma się dwadzieścia jeden lat, a siedzi się w domu, nie utrzymując żadnych kontaktów towarzyskich!
Przecież masz przyjaciół – usłyszał bardzo wyraźny głos w swojej głowie.
Remus prychnął. Nie ma zamiaru ich odwiedzać, skoro oni uważają go za... zdrajcę. Tak, po długich godzinach samotnych rozmyślań w końcu poskładał w całość tajemnicę dziwnych zachowań Jamesa, Syriusza i Lily. Nie mieściło mu się w głowie, że mogą go posądzać o coś takiego, ale jednak...
To się zmieni , mówił sobie, przecież wkrótce odkryją, jak jest naprawdę.
Ale czy wtedy nie będzie już za późno na wyjaśnienia?
Wszystko to spowodowało, że ostatnio Remus czuł się wprost podle, gdy zbliżał się czas kolejnej pełni. Poważnie rozważał możliwość poradzenia sobie zupełnie sam, ale gdy kilka godzin przez przemianą do jego domu nieśmiało zapukał Syriusz, niezmiernie się ucieszył. Mina mu nieco zrzedła, gdy Łapa rzucał jedynie retoryczne pytania, jak się czuje, i za ile jego zdaniem trzeba będzie zejść na dół. Potem było tak jak zawsze. Następnego dnia Syriusz sprawdził, czy wszystko z nim w porządku, i z krótkim „na razie” wyszedł. Zero żartów, chichotów, czy zwyczajnej przyjacielskiej serdeczności. Po prostu jakby przyszedł odwalić swoją comiesięczną, przymusową robotę.
I była tylko jedna rzecz, która sprawiała, że Remus wciąż budził się rankiem z nadzieją na lepsze jutro...
Kilka dni temu zjawiła się u niego Lily wraz z małym Harrym. Widać było, że nie bez trudu przyszło jej podjęcie tej decyzji.
- Jestem tylko na pół godziny, powiedziałam Jamesowi, że wrócę na obiad – mówiła szeptem, jakby obawiając się, by nikt ich nie podsłuchał. – Ale... posłuchaj mnie, Remus... nic nie możesz z tym zrobić. Ja... ja też jestem zmęczona całą tą sytuacją. A wiesz, że James nie da za wygraną, dopóki nie będzie na sto procent pewien, że to ty. Zrozum... robię co mogę, ale na razie nie możemy się zbyt często widywać...
Remus cieszył się, że przynajmniej Lily daje sobie z tym wszystkim radę. Czuł ulgę, gdy widział, jak dobrze radzi sobie po śmierci Julii. Problem w tym, że on sam nie do końca mógł się pozbierać.
Złość na Jamesa i Syriusza zbierała się w nim od dłuższego czasu, a owego poranka zdawała się osiągnąć apogeum.
- Pójdę do nich i wykrzyczę im prosto w twarz, co o nich myślę! – krzyknął. – Nie obchodzi mnie, czy przez to mi uwierzą, czy może na odwrót... – porwał różdżkę i szybkim krokiem udał się w stronę drzwi - po prostu chcę... Luna?
Wychodząc, rzucił ostatnie spojrzenie na swoją kotkę, i dopiero teraz zorientował się, że coś jest nie tak.
- Co ci jest? – szepnął drżącym głosem, wyciągając rękę.
Oczy zwierzęcia były załzawione i zaczerwienione, wąsiki zwisały bezwładnie, a z noska ciekła dziwna, kataropodobna ciecz.
- Koci katar...? – Remus uniósł brwi. Wściekłość ustąpiła miejsca niepokojowi. – Natychmiast trzeba coś z tym zrobić! Ale... to chyba typowo mugolska dolegliwość...

Niespełna godzinę później wraz w kotką był już w Poradni Magizoologicznej*. Wszedł do gabinetu z napisem: „Helen Finnan – uzdrowicielka zwierząt domowych**” i oparł się o ścianę, wciąż odczuwając lekkie mdłości po podróży Błędnym Rycerzem, a tymczasem młoda uzdrowicielka uważnie oglądała Lunę.
- No cóż, miał pan rację, to rzeczywiście coś w rodzaju kociego kataru – rzekła po paru minutach. – Ta dolegliwość częściej spotyka koty mugoli... ale może pańska kotka z takimi się spotyka?
- Nie – powiedział Remus i nagle pomyślał o kugucharze. – A... eee... kuguchar?
- Ma pan na myśli, że Luna widuje się z kugucharem? – kobieta posłała mu podejrzliwe spojrzenie.
- No cóż... wydaje mi się, że parę razy zauważyłem coś podobnego – odparł Remus, nie wiadomo dlaczego się rumieniąc. – C-co w tym złego?
- Nic, nic – mruknęła uzdrowicielka, oglądając jeszcze raz pyszczek kotki. – W sumie od niego też się mogła zarazić, kto wie... słyszał pan, że one często krzyżują się z naszymi kotami? – spytała nagle, patrząc na niego z lekkim uśmiechem.
- Jasne – przytaknął Remus, zastanawiając się po co, u licha, wszyscy mu o tym przypominają. – Eee... to co mam podawać Lunie?
- Te dwa eliksiry – kobieta podała mu kartkę. – Najlepiej dodać do mleka. Ten rano, a ten wieczorem. Oba dostanie pan w aptece na parterze, aczkolwiek trzeba będzie trochę poczekać. No i najlepiej niech przez parę dni siedzi w domu. I to wszystko, panie... – zerknęła na papiery leżące na biurku – panie Lupin. – uśmiechnęła się.
Remus nieśmiało odwzajemnił uśmiech, wziął na ręce Lunę i z krótkim „do widzenia” wyszedł z gabinetu, czując sporą ulgę. W tej chwili zupełnie nie pamiętał o innych problemach. Do czasu...

***

Syriusz był wściekły. Znowu to samo... Po raz czwarty w tym tygodniu, a piętnasty w tym miesiącu dzieciaki z sąsiedztwa urządziły podwórkowy konkurs młodych talentów. Łapa na ogół nie miał nic przeciwko tego rodzaju zabawom, biorąc pod uwagę to, co on i James wyprawiali w szkole – ale to chyba była przesada. Maluchy, a były to głównie dziewczynki, przebierały się w cudaczne, kolorowe stroje (pewnie z szafy babci, pomyślał Syriusz) i z dumą prezentowały swoje piszczące głosiki, stojąc na stosie kartonowych pudeł. Za każdym razem, gdy zaczynał się taki występ, Łapa nawet nie zdążył zdumieć się w duchu, jakim cudem takie małe, drobne stworzenie drące się do pudełka po mugolskim dezodorancie jest w stanie wydawać dźwięki powodujące trzęsienie się szyb w oknach.
- Sto jeden... sto dwa... sto trzy...
Syriusz powoli, ale w równym tempie raz za razem podciągał się na drążku i udawał, że nie słyszy rozdzierającego dziecięcego pisku za oknem, który chyba miał być imitacją sopranu. Od kilku miesięcy ćwiczył codziennie; trochę dla zabicia czasu, a trochę, żeby nie myśleć. O Dorcas, o Potterach, o Remusie. I zawsze w tych samych, ukochanych, czerwonych bokserkach w mikołaje, które dostał od Jamesa na ostatnią Gwiazdkę.
- Sto piętnaście... sto szesnaście...
Żeby tylko nie myśleć...
Nagle dobiegł go odległy odgłos dzwonka do drzwi. Syriusz zeskoczył na podłogę.
- No, Rogacz, stary, nareszcie! Świra można z nudów dostać... – mruknął. – Tylko mógł się od razu tu aportować, nie musiałbym przerywać...
Złapał ręcznik, szybko wytarł nim spoconą twarz i pognał do przedpokoju. Jednym susem dopadł do drzwi i rzucił się na nie z takim rozmachem, że otworzyły się gwałtownie i z hukiem trzasnęły o przeciwległą ścianę, tak że odpadło trochę tynku. Sam nonszalancko oparł się o futrynę, by z szelmowskim uśmiechem powitać swego kumpla. Kiedy zaledwie zdążył mrugnąć okiem, dotarło do niego, że to wcale nie jest James.

Liz ze zdumieniem wpatrywała się w blednące oblicze stojącego przed nią mężczyzny. Na jego twarzy również widać było zaskoczenie, i jednocześnie zakłopotanie. Dyszał ciężko, jakby przed chwilą ukończył wyjątkowo wyczerpujący bieg. Po twarzy spływały mu strużki potu. Właśnie próbował beztrosko się uśmiechnąć, ale Liz mimo woli przeniosła wzrok w dół i zamarła.
Po głowie kołatało jej się kilka słów:
Syriusz Black. Prawie goły. W gaciach. I to w mikołaje.
A ona stoi tuż przed nim i gapi się z otwartymi ustami. Kiedy tylko to sobie uświadomiła, natychmiast je zamknęła. W tym momencie z futryny odpadło jeszcze trochę tynku i cicho upadło na wycieraczkę. Liz zaczerpnęła powietrza w płuca.
- Eee... cześć. – tylko na tyle było ją w tej chwili stać.
Syriusz obrzucił ją szybkim spojrzeniem.
- Cześć... – nerwowo rozejrzał się dookoła, po czym zrobił dziwny gest ręką. – Miły dzień – oznajmił tonem wskazującym na to, że nie widzi w tej sytuacji nic nadzwyczajnego. Tak naprawdę nie pamiętał, kiedy ostatnio zrobił z siebie takiego debila.
Gdy tylko Liz otworzyła usta, by coś powiedzieć, rozległ się przerażająco głośny pisk, a Łapa pomyślał, że z pewnością właśnie został pozbawiony szyb. Nie usłyszał jednak dźwięku tłuczonego szkła, więc odetchnął w duchu, próbując zlokalizować źródło tego nieziemskiego hałasu.
Kilkuletnia dziewczynka z dwoma warkoczykami, która właśnie przechodziła ścieżką koło domu, rzuciła się w stronę sąsiedniej furtki.
- Mała, nie... – wyjąkał Łapa, ale było za późno. Drzwi domu obok otworzyły się i usłyszeli jej krzyk:
- Mamo! Tamten pan jest goły...!!! I jest tam jeszcze jakaś pani...
Oboje nie byli w stanie się ruszyć. Wymienili lekko zdezorientowane spojrzenia i zaczęli wpatrywać się w miejsce, gdzie stała dziewczynka.
Po chwili dało się słyszeć pospieszne kroki i ich oczom ukazała się tłusta kobieta z drewnianym przedmiotem w ręku, dziwnie przypominającym mugolski wałek do ciasta. Rozejrzała się, a gdy dostrzegła Syriusza, stojącego jak wryty w drzwiach swojego domu, krzyknęła:
- Ooo nie! Ja ci dam, zawszony pedofilu! Nogi z tyłka powyrywam! Odechce ci się urządzania takich zabaw, i to na oczach moich dzieci!!! – wrzask kobiety wypełnił całą ulicę, w domach zaczęły otwierać się drzwi i okna, a Syriusz był pewien, że słychać ją w całym miasteczku. Gdy zaczęła zbliżać się do nich, wyma*ując groźnie wałkiem, Łapa odzyskał odrobinę zdrowego rozsądku.
- Szybko, do środka. – chwycił Liz za ramię i wepchnął do przedpokoju, w ostatniej chwili zatrzaskując drzwi przed nosem rozwścieczonej sąsiadki.
Gdy odwrócił się, zobaczył, że dziewczyna podnosi się z podłogi.
- Przewróciłem cię? – wydusił, ignorując natarczywy dźwięk dzwonka. – Wybacz, niechcący – podał jej rękę i pomógł wstać. – W porządku?
Liz przytaknęła, otrzepując ubranie. Po chwili jeszcze raz spojrzała na niego, a dokładniej na jego bokserki, i bez ostrzeżenia wybuchła głośnym śmiechem.
Łapa skrzyżował ręce na piersiach.
- No dobra – rzekł. – Wiem, że wyglądam jak ostatni debil...
- I pedofil – wydyszała Liz, próbując się uspokoić.
- I pedofil – westchnął Syriusz. – Ale... ale ćwiczyłem, i nie miałem czasu się przebrać.
- Ćwiczyłeś? – na jej twarzy pojawiło się zaciekawienie.
- Tak... na drążku... to po prostu z nudów. Wiesz co? – powiedział nagle z lekkim uśmieszkiem. – Nie dziwię się, że ona pomyślała, że robiliśmy coś zdrożnego... sądząc po twoim wyglądzie...
Elizabeth popatrzyła w dół. Miała na sobie krótki, biało-czarny top i czarną minispódniczkę. Dopiero teraz zauważyła, że spódniczka z boku i z tyłu miała dwa spore rozdarcia. Poczuła, że się czerwieni.
- Cholera – zaklęła cicho. – Musiałam o coś zaczepić. – Wyjęła różdżkę, machnęła nią i po chwili rozdarcia zniknęły.
- Ekhm... może przejdziemy do pokoju? – zaproponował Syriusz i gestem zaprosił ją do saloniku. Gdy usiadła na kanapie, dodał: - Zaraz wracam, pójdę się przebrać.
- Poczekaj – szepnęła nagle Liz. Przełknęła ślinę i powiedziała:
- Wiesz... te ćwiczenia chyba naprawdę dobrze ci robią.
- Serio? – Łapa był kompletnie zdezorientowany.
- Tak... naprawdę świetnie wyglądasz. Jeszcze kilka lat temu...
- Zero mięśni, wiem – mruknął, nie dając po sobie poznać, jak bardzo mimo wszystko jest zadowolony. To chyba nie była taka kompletna klapa, pomyślał. – Dobra... czekaj momencik.
Liz kiwnęła głową i rozejrzała się po pokoju. Widać było od razu, kto tu mieszka. W pomieszczeniu panował artystyczny bałagan – na fotelach walały się części garderoby: skórzana czarna kurtka, dżinsy, koszulka Pędzących Hipogryfów; na półkach leżała warstewka kurzu, a na ścianach wisiały głównie zdjęcia z różnych okresów czasu. Wzrok Liz zatrzymał się na fotografii sprzed kilku lat, przedstawiającej całą ich paczkę, jeszcze z Dorcas i Julią. Ich postacie były bledsze i jakby lekko zamglone. Z kolei Remus wyglądał, jakby chciał wyjść poza ramkę, ale z trudnością się od tego powstrzymywał. To przypomniało Liz, po co tu przyszła. Zmarszczyła brwi, lecz po chwili jej oczy rozwarły się szeroko na widok stojącego w rogu gramofonu i największej kolekcji płyt, jaką w życiu widziała. Zafascynowana, podeszła bliżej. Przykucnęła i ostrożnie wyciągnęła jedną z nich.
- Uau... – szepnęła, oglądając okładkę. To była jedna z tych starszych, teraz już niełatwych do zdobycia płyt Pędzących Hipogryfów. Tak by ją chciała mieć...
Powoli zaczęła oglądać resztę kolekcji. Oprócz całej dyskografii Pędzących Hipogryfów były tam też inne zespoły... Pikantna Fasolka, Łamacze Różdżek, Magipunk***, Wilkołaki... dokładnie to, co lubiła! No, może brakowało tylko bardziej nastrojowych ballad Złotych Lwów... Liz zaczęła zastanawiać się, czy nie poprosić o pożyczenie kilku płyt, ale w tym momencie usłyszała za sobą znajomy głos:
- Fajne, prawda?
Odwróciła się i zobaczyła rozpromienionego Syriusza, ubranego w ciemne dżinsy i granatową koszulkę. Wyglądało na to, że zdążył wziąć szybki prysznic, bo jego włosy były lekko wilgotne.
- Są fantastyczne... – szepnęła, biorąc do ręki album Wilkołaków „Gdy księżyc wychodzi”. – Mogę pożyczyć kilka? Ta pewnie spodobałaby się Remusowi...
Uśmiech na twarzy Łapy jakby zbladł.
- Tak, pewnie tak... a ty weź, które chcesz... herbaty, kawy, soku z dyni?
- Soku. Najlepiej chłodnego, w końcu jest tak gorąco... – Liz wstała i usiadła z powrotem na kanapie. Syriusz machnął różdżką i po chwili na stole pojawiły się dwie wysokie szklanki.
- Dzięki. – uśmiechnęła się. Przez chwilę panowała cisza, po czym Syriusz zapytał:
- Właściwie, Liz... Co cię do mnie sprowadza?
Dziewczyna spoważniała i spojrzała na niego badawczo.
- Przyszłam, żeby porozmawiać o... o kilku sprawach.
Łapa uniósł brwi. Mógł się tego spodziewać. Czy za chwilę będzie musiał odpowiadać na newralgiczne pytania?
- To znaczy?
Liz odstawiła szklankę na stół i rzekła krótko:
- Remus.


C.D.N.



* - ponieważ nie miałyśmy zielonego pojęcia, gdzie jak w świecie magicznym leczy się zwierzęta, wymyśliłyśmy ową poradnię...
** - „weterynarz” brzmi bardzo mugolsko, a „uzdrowiciela” kojarzymy z książek o HP. Więc może zwierzęta też leczą uzdrowiciele, tylko tacy... specjalni?
*** - nazwy zespołów wymyślone przeze mnie (kkate)
Pycior
Ja kocham Wasze opowiadanie
Luna Fletcher
Dopiero dzisiaj przeczytałam od początku do końca napisane przez was party (dość czasu mi to zajęło) i muszę powiedzieć, że strasznie mi się podobają. Bardzo wciągająca historia,z niecierpliwością czekam na dalsze perypetie Huncwotów. czarodziej.gif Jestem bardzo mile zaskoczona bo coraz więcej spotyka się bzdurnych opowiadań. To się do takich nie zalicza.
kkate
Taaa.... Miło to słyszeć smile.gif Dzięki za obie opinie. Następna część będzie tak szybko jak to możliwe...
Verita
No no, juz dawno nie czytalam tak dobrego opowiadania smile.gif Chociaz nie lubie jak sie Lupina zakochuje w Lily, ale i tak opo jest swietne biggrin.gif
Czekam na wiecej smile.gif
HUNCWOTKA
Wasze opowiadanie jest super.Bardzo podoba mi sie to,jak przedstawiłyscie Lupina,wczesniej nie przepadałam za nim ,a wasza twórczosc to zmieniła tongue.gif życzę weny
kkate
Z przyjemnością oznajmiam, że następny odcinek jest już gotowy i powinien pojawić się naprawdę niedługo smile.gif Musiałam jednak napisać go praktycznie zupełnie sama, jako ze Anulcia ma dość poważny zastój weny dry.gif

Za pozytywne komentarze dzięki. =)
kkate
No i macie. Tym razem Anulcia była tylko drobną pomocą, odcinek jest mój... :]


JEDYNA, KTÓRA GO ROZUMIAŁA
CZĘŚĆ DZIESIĄTA

by kkate

Dwie wysokie szklanki po soku dyniowym były już zupełnie puste. Liz i Syriusz, siedzący po przeciwnych stronach stolika, mierzyli się spojrzeniami. Łapa siedział spokojnie bez słowa, jakby na coś czekając, natomiast Liz marszczyła brwi, usilnie się nad czymś zastanawiając.
- Więc nie powiesz mi, co z nim się ostatnio dzieje? – zapytała nagle, prostując się.
- Nie – powtórzył po raz któryś tego dnia Łapa, wciąż nie rezygnując z (w jej mniemaniu) lekceważącego uśmieszku, który potwornie ją denerwował. – To nie moja sprawa.
- A mnie się zdaje, że twoja, i to może bardziej niż kogokolwiek innego – warknęła.
Syriusz wzruszył ramionami, a Liz jęknęła w duchu. Nienawidziła, gdy coś ważnego działo się gdzieś obok niej. Dostawała szału, gdy wszyscy w jej otoczeniu zdawali się wiedzieć o czymś, o czym ona nie ma zielonego pojęcia. Tak, Elizabeth była z natury dość ciekawska i nic nie mogła na to poradzić.
Od dłuższego czasu zastanawiała ją nieobecność Remusa w domu Potterów, który przecież tak często ich wcześniej odwiedzał. Pewnego razu spróbowała spytać Lily, o co chodzi, ale ona tylko z nieobecnym spojrzeniem pokręciła głową. James mruknął, że nie ma pojęcia. Kilka razy próbowała odwiedzić samego zainteresowanego, ale jego dom zdawał się być opustoszały. Udało jej się tylko zauważyć kręcącą się w okolicy rudą kotkę, która, jak jej się zdawało, należała właśnie do Lunatyka.
Wszystko to spowodowało, że Syriusz stał się jej ostatnią deską ratunku. Nie liczyła, że będzie łatwo, ale miała nadzieję, że dowie się przynajmniej kilku szczegółów. Jednak Łapa milczał jak zaklęty. Liz popatrzyła na niego raz jeszcze. Żadnego śladu zaniepokojenia czy niecierpliwości. To on czekał, aż ona się złamie.
Nie tak miało być.
Odchrząknęła.
- Eee... może się czegoś napijemy? – spytała głupio.
Syriusz wydawał się być uprzejmie zdziwiony jej propozycją. Uśmiechnął się nieco szerzej i rzekł:
- Nie wiem jak ty, Liz, ale ja mam dość mocną głowę. Jedną Ognistą mnie nie spijesz, chyba, że zależy ci na efekcie odwrotnym?
Liz zaczerwieniła się i spuściła głowę. Chyba wszystko przepadło.
Łapa obserwował ją przez chwilę, po czym podjął w duchu szybką decyzję. Trzeba zmienić taktykę.
Wstał i usiadł po przeciwnej stronie stolika, tuż obok niej. Liz wzdrygnęła się lekko, gdy poczuła jego rękę na swoim ramieniu.
- Liz... – jego ton nagle diametralnie się zmienił. Teraz pobrzmiewała w nim mieszanina troski i prośby. Wstrzymała oddech i popatrzyła na jego twarz. Z bliska był jeszcze bardziej przystojny. Cholernie przystojny. – Słuchaj, wiem, jak się czujesz... Ale ja nie mogę ci pomóc. Naprawdę, nie powinienem ci o tym mówić, James by mnie zabił, a tego byś nie chciała, prawda?
On mnie ewidentnie podrywa, pomyślała ze złością Liz, ale nie była w stanie nic powiedzieć. Pokręciła tylko lekko głową. Syriusz uśmiechnął się jeszcze szerzej, i przybliżył swoją twarz do niej. W tym samym czasie poczuła jego dłoń na swojej.
- Tak przy okazji... co robisz dziś po południu? Może…
Tego już było za wiele. Jednym gwałtownym ruchem wyszarpnęła rękę i wstała.
- Dzięki, ale mam inne plany – powiedziała chłodno. – I bardzo dziękuję za wszystko, czego się od ciebie dowiedziałam. Cholernie mi to pomogło.
I zanim Syriusz zdołał cokolwiek powiedzieć, trzasnęła drzwiami i wyszła.

***
Remus z mruczącą Luną w ramionach wyszedł z Poradni Magizoologicznej, czując ogromną ulgę. Dwa eliksiry, które miał jej podawać, nie były drogie, a prawie na pewno skuteczne. Właśnie miał skręcić w jakąś opustoszałą uliczkę, by wezwać Błędnego Rycerza, gdy jego wzrok przykuło okno mugolskiego sklepu naprzeciwko.
- „Pluszowy raj”? – mruknął zaciekawiony, i, niewiele myśląc, udał się w tamtą stronę.
Gdy tylko otworzył drzwi, usłyszał dźwięk dzwoneczka gdzieś nad sobą. W sklepie nikogo nie było, więc miał chwilę na rozejrzenie się. Za ladą piętrzyły się drewniane półki, na których znajdowały się pluszowe zabawki różnego rodzaju: od malutkich, szarych myszek i kotków, do różowych słoni wielkości człowieka. Większość z nich była jednak tak kiczowata, że Remus przez moment pożałował, że w ogóle tu wszedł. Powoli obrócił się w stronę wyjścia, wtedy jednak z zaplecza wyszła dobrotliwie wyglądająca staruszka, która rozpromieniła się na jego widok.
- Och, dzień dobry! Nareszcie jakiś klient, dziś naprawdę nie miałam wiele do roboty... A jaki uroczy kociaczek...
- To kotka – sprostował Remus. – Proszę wybaczyć, ale... nie wiem, czy powinna ją pani głaskać. Właśnie wracam od weterynarza i....
- Nie martw się, słoneczko, połóż ją na tamtym foteliku, a ja cię w tym czasie obsłużę! – staruszka stanęła za ladą, wciąż szeroko się uśmiechając. Remus położył Lunę i podszedł do niej niepewnie.
- Czym mogę ci służyć, robaczku? – zagadnęła kobieta. – Mówisz, że twoja kotka jest chora, ale sam też nie wyglądasz najlepiej, jesteś taki blady, oczy podkrążone, myślę że powinieneś...
- Dziękuję, nic mi nie jest – uciął, czując nagłą irytację. – Ja... chciałbym kupić jakąś pluszową zabawkę...
- Inaczej byś tutaj nie wszedł, prawda, cukiereczku? – staruszka zerknęła w stronę półek. – Dla chłopczyka czy dziewczynki?
- Dla chłopczyka.
- A ile synek ma lat? – zagruchała sprzedawczyni, nadal przeszukując półki wzrokiem.
- Eee... to nie dla mojego synka – wyjąkał Remus, lekko się czerwieniąc. – To dla syna... syna przyjaciół.
- Aaach, o to chodzi! – sprzedawczyni klasnęła radośnie w ręce. – Co powiesz, dziubasku, na tego słonika? – zdjęła z półki zabawkę i pomachała ją mu przed nosem. Fioletowy słoń z czerwoną czapeczką na głowie podnosił trąbę wysoko do góry. – Na szczęście! A patrz, co on robi! – nacisnęła mocno jego trąbę i nagle rozległ się dość przeraźliwy odgłos trąbienia. Staruszka zachichotała.
- Nie... dziękuję. Wolałbym raczej coś... nietrąbiącego. – Lunatyk w tej chwili nie pragnął niczego innego, jak wyjść z tego sklepu. Jeszcze nigdy nie kupował prezentów dla Harry’ego w ten sposób, zazwyczaj szybko, bez pomocy sprzedawcy wybierał kolejną zabawkę i bez zbędnych pytań wychodził.
Przez następnych kilka minut zmuszony był oglądać następne pluszaki pokazywane mu przez starszą kobietę (w tym sporej wielkości, kudłatego czarnego psa, który wydał mu się dziwnie znajomy). Nie wiedział, czy była to wina jego humoru, czy nie, ale prawie wszystkie wydawały mu się wyjątkowo okropne. Zastanawiał się właśnie, jak grzecznie odmówić zakupu czegokolwiek, gdy jego wzrok przykuł brązowy, niebieskooki miś z oklapniętym uszkiem.
- Przepraszam... mogę zobaczyć tamtego brązowego misia? – spytał, czując, jak powraca mu nadzieja.
- Tamtego z oklapniętym uszkiem? Ależ króliczku, czemu chcesz obdarowywać małe, pełne radości dziecko taką zabawką? Przecież on jest taki smutny...
- Chciałbym go zobaczyć – powtórzył uparcie Remus. Powoli zaczynał rozumieć czarodziejów, którzy nie znosili mugoli. Przecież większość z nich była naprawdę potwornie denerwująca.
Staruszka westchnęła i sięgnęła po misia, po chwili bez słowa sadzając go na ladzie.
Remus popatrzył w jego smutne, szklane oczy, i poczuł dziwne ukłucie w sercu. Machinalnie dotknął jego oklapniętego uszka, obejrzał poprzyszywane gdzieniegdzie łatki... Chyba mieli ze sobą dużo wspólnego...
- On należał wcześniej do kogoś innego, wzięłam go ze skupu używanych zabawek. Jest trochę zniszczony, tak więc jeśli chcesz coś innego, kotku, to...
- Wezmę go – powiedział Remus zdecydowanie i zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu mugolskich pieniędzy, które zawsze nosił ze sobą „na wszelki wypadek”. W końcu wyczuł palcami papierowy banknot i wyjął go na ladę. Nie zauważył, że oprócz kilku dwudziestopensówek w kieszeni znalazły się też cztery brązowe knuty, dwa srebrne sykle i galeon. – Ile płacę?
Kobieta jednak nie słuchała go, z zafascynowaniem wpatrując się w magiczne monety. Dopiero, gdy zachłannie wyciągnęła rękę, Remus zorientował się, co się dzieje. Natychmiast zgarnął monety, pozostawiając na ladzie jedynie dziesięciofuntowy banknot, wyciągnął różdżkę, skierował ją w stronę sprzedawczyni i rzekł zdecydowanie:
- Obliviate! – jej twarz wypogodziła się, a wzrok stał się lekko nieobecny.
- Cztery funty, kochaneczku – odpowiedziała kobieta z łagodnym uśmiechem, wydając mu resztę. - Bardzo dziękuję za zakup. Miłego dnia!
Remus wziął z lady zabawkę, obudził drzemiącą na foteliku Lunę i razem z nią szybko wyszedł ze sklepu.

***

Mijały dni i tygodnie. Nadszedł czerwiec, przynosząc jeszcze bardziej ciepłe i słoneczne dni. Cieszyli się nimi wszyscy. Wszyscy, z wyjątkiem dwóch osób.
Remus zaszył się w swoim domu, spędzając całe dnie na bezmyślnym gapieniu się w sufit lub czytaniu książek, z których i tak nie docierało do niego nawet jedno słowo. Czuł się wyjątkowo samotny i opuszczony przez wszystkich; nawet Lily ostatnio do niego nie zaglądała, nie wspominając już o innych. Kilka razy otrzymywał sowy od Dumbledore’a z prośbą o wykonanie jakiegoś zadania dla Zakonu, ale zawsze wymigiwał się chorobą. Wiedział, że to bez sensu, ale po prostu nie potrafił zebrać się w sobie.
Kupiony w „Pluszowym raju” miś siedział na kominku, patrząc na pokój swoimi przenikliwie smutnymi, pustymi oczami. Lunatyk zaczynał mieć powoli wątpliwości, czy w ogóle kiedykolwiek będzie mógł go wręczyć najmłodszemu Potterowi.

When you try your best
but you don't succeed
When you get what you want
but not what you need
When you feel so tired
but you can't sleep
Stuck in reverse

And the tears come streaming down your face
When you lose something you can't replace
When you love someone
but it goes to waste
Could it be worse?*



Lily nie miała już siły przekonywać Jamesa, by zmienił zdanie. Rogacz nadal upierał się przy swoim. Od czasu, gdy dowiedział się, że Lily i Remus spotkali się „przypadkiem”, gdy jego żona szła do Liz, stał się jeszcze bardziej podejrzliwy i starał się nie opuszczać jej nawet na krok. Ufał jej, ale to nie o to chodziło... po prostu jego miłość do Lily była czasem odrobinę zaborcza. Lily z kolei znów posmutniała i nawet bez namowy Jamesa spędzała całe dnie w domu z Harrym. Małym Promyczkiem, który wciąż dawał nadzieję.
Kilka razy odwiedziła ją Liz, która najwyraźniej bardzo chciała dowiedzieć się wszystkich szczegółów dotyczących Remusa. Gdy jednak zorientowała się, że Lily nie chce, lub też nie może ujawnić jej tej tajemnicy, z ciężkim sercem dała sobie spokój. Za to dziwnie irytowało ją, gdy ktoś wspomniał przy niej imię Syriusza. Od czasu tamtej pamiętnej rozmowy w ogóle się z nim nie widziała. Na całe szczęście.

***

Lily wyjrzała przez okno. Lekko pożółkła, wysuszona trawa i ciemnozielone liście na drzewach wskazywały, że upalny i suchy lipiec zbliżał się ku końcowi, by ustąpić miejsca chłodniejszemu i bardziej deszczowemu sierpniowi. Właściwie było jej to na rękę; nigdy nie lubiła upałów. Popołudniowe słońce zaświeciło jej prosto w oczy... James powinien niedługo wrócić.
Kilkanaście minut później, Lily zakładała właśnie na stół świeżo wyprany obrus, gdy tuż za oknem rozległ się donośny huk. Po chwili usłyszała trzaśnięcie drzwiami, a do środka wpadł nie kto inny, jak jej mąż. Wyglądał na zdenerwowanego; kruczoczarne włosy były poczochrane jeszcze bardziej niż zwykle, a okulary przekrzywiły się lekko, zjeżdżając na czubek długiego nosa. Lily wytrzeszczyła oczy.
- Na Merlina, coś się stało? – wyszeptała, czując dziwne uczucie w okolicach żołądka.
James pokręcił niecierpliwie głową.
- Pilna misja dla Zakonu. Szalonooki zjawił się dziś w moim boksie, przekazując informację od Dumbledore’a. – rzucił się na kanapę i przejechał dłonią po włosach, które poczochrały się jeszcze bardziej. – Ja i Liz mamy dziś w nocy patrolować dom McKinnonów. Podobno ludzie Voldemorta planują tam jakąś akcję...
- Ale... – Lily puściła obrus, który ześlizgnął się ze stołu i spadł na podłogę. – Ale... James, to takie niebezpieczne... będziecie tam tylko we dwoje?
- Nie wiem. – Rogacz wzruszył ramionami. – Przecież w razie czego nie będzie problemów z wezwaniem posiłków, prawda? Daj spokój, Lily, przecież nie raz uczestniczyliśmy w bardziej niebezpiecznych zadaniach...
Jego żona nie wyglądała jednak na przekonaną. Powoli podniosła obrus i ponownie rozłożyła go na stole, po czym usiadła obok Jamesa i spojrzała prosto w jego orzechowe oczy.
- Tak, ale wiesz, jaka jest sytuacja... – westchnęła. Po chwili ciszy dodała jednak, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie i rzeczowo: - No dobrze. O której macie tam być?
- Mamy być w Kwaterze Głównej koło ósmej. – James zerknął na zegarek. – Zjem jakąś kolację i zaraz lecę... Kochanie, Syriusz będzie w domu, więc jakby coś, zawsze możesz... – uśmiechnął się do niej beztrosko i wyszedł do kuchni.

* * *

- Na razie, mały. – Rogacz połaskotał w nosek siedzącego na wysokim krzesełku Harry’ego. – Tatuś niedługo wróci... a ty zjedz całą kaszkę i bądź grzeczny!
Lily uśmiechnęła się blado i poszła za mężem do przedpokoju. James upewnił się, że ma ze sobą różdżkę, po czym spojrzał uważnie na żonę.
- Nie zamartwiaj się tak – powiedział. – Jutro się zobaczymy.
Jakaś dziwna siła ścisnęła ją za gardło. Nie mogąc wypowiedzieć ani słowa, kiwnęła tylko głową. A potem, nie zastanawiając się nad tym, nagle podeszła do Jamesa i pocałowała go. Czuła bijące od niego ciepło, zapach jego perfum, który tak uwielbiała, starała się to wszystko dobrze zapamiętać, zachować w pamięci...
Kiedy po kilku, a może kilkunastu sekundach oderwała się od niego, na twarzy Rogacza widniał błogi uśmiech. Dopiero, gdy porządnie klepnęła go w ramię, wrócił do rzeczywistości. Wyszczerzył do niej zęby.
- No, no, co takiego...
- Uważaj na siebie – szepnęła tylko, po czym odwróciła się na pięcie i wróciła do pokoju.
Nie chciała mu o tym mówić... Ale miała naprawdę złe przeczucia.

* * *

Zegar wskazywał piętnaście po jedenastej, a Lily wciąż siedziała na kanapie w salonie, czytając najnowszy numer „Czarownicy”. Jednak artykuł dotyczący rozwodu jakiegoś znanego muzyka z żoną tak ją znudził, że z ziewnięciem odłożyła gazetę z zamiarem jak najszybszego udania się do łóżka. I tak też zrobiła. Piętnaście minut później zaciągnęła zasłony w sypialni, zdjęła kapcie i cicho wsunęła się pod kołdrę. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zabezpieczyć domu jakimiś dodatkowymi zaklęciami, ale po chwili wahania odłożyła różdżkę na szafkę nocną i przymknęła oczy.
Cisza. Wszechobecna, aż dzwoniąca w uszach cisza. Lily szczelniej opatuliła się kołdrą, ale wcale nie poczuła się lepiej. Wydawało jej się to dziwne, ale w tej chwili bardziej niż zwykle pragnęła słyszeć, tak jak każdej nocy, miarowy oddech Jamesa tuż obok siebie, a nawet jego lekkie pochrapywanie...

Oh, I need the darkness
The sweetness
The sadness
The weakness
Oh, I need this
I need a lullaby
A kiss good night
Angel sweet love of my life
Oh, I need this**


Przestań, przecież jesteś już dorosła! – skarciła się w duchu. Tak, jest dorosła, a poza tym gdzie podziały się jej odwaga i charakterek, o którym wszyscy zawsze mówili?
Mimowolnie wytężyła słuch. Nawet wiatr jakby ucichł; szumienie liści drzew za oknem było niemal niedosłyszalne. Z sypialni Harry’ego tuż za ścianą także nie dobiegały żadne odgłosy. Najwyraźniej najmłodszy z Potterów zdołał już zasnąć, niczym się nie przejmując.
Czasem chciałabym znowu być dzieckiem, pomyślała Lily. – Tak jak Harry, który nie musi się niczym martwić, poza tym, czy ma suchą pieluszkę i pełny brzuszek...
Westchnęła cicho i powoli położyła dłoń na poduszce Jamesa. Nie za bardzo myśląc, co robi, złapała ją i przytuliła do twarzy. Poczuła znajomy zapach i po chwili cudownie ogarniającą ją falę spokoju. Zamknęła powieki i po kilku minutach zmorzył ją sen.

***

Lily gwałtownie otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą atramentową ciemność. Chwilę trwało, zanim uświadomiła sobie, że jest we własnym pokoju. Zamrugała kilkakrotnie, by ujrzeć jaśniejszą plamę okna.
Miała sen... koszmarny sen. Kłębowisko jakichś nieokreślonych, ciemnych kształtów, dziwacznych dźwięków… a ona gdzieś pośród nich... Wytarła pot z czoła. Dobrze, że już się obudziła.
Uśmiechnęła się blado i już miała z powrotem nakryć się kołdrą, gdy usłyszała coś dziwnego. Momentalnie usiadła na łóżku, czując, jak koszula nocna przykleja jej się do spoconego ciała.
To na pewno przez ten sen, pomyślała. A to, to po prostu był wiatr...
Ale wtedy znów to usłyszała. Łamane gałązki... szelest trawy i... i chyba szat... tak jakby ktoś...
Lily złapała różdżkę i wyciągnęła ją przed siebie. Nasłuchiwała przez chwilę, a gdy nic się nie wydarzyło, szepnęła cicho ‘Lumos’. Światełko z końca jej różdżki wydobyło z ciemności pustą sypialnię. Wszystko wyglądało tak jak zwykle. Ale ona bynajmniej nie zamierzała z powrotem iść spać. Ostrożnie wyszła z łóżka, włożyła kapcie i, wciąż oświetlając sobie drogę różdżką, podeszła do okna. Przez kilka sekund oddychała głęboko, po czym zebrawszy w sobie całą odwagę, jednym szybkim ruchem odciągnęła zasłonkę. Usłyszała czyjś zduszony okrzyk, szelest trawy, przed oczami mignął jej czarny zarys ludzkiej sylwetki, a po chwili rozległ się trzask. Tłumiąc w sobie wrzask, Lily odskoczyła od okna. Zapadła cisza, przerywana jedynie głośnym biciem jej serca. Zapaliła lampkę i usiadła na łóżku, próbując się uspokoić. Ktoś był... a może nawet wciąż jest... w pobliżu ich domu. Nie wiadomo kto, ani po co, ale była pewna jednego – to nie powinno się zdarzyć.
Wstała, wskazując różdżką na okno.
- Colloportus – szepnęła. Na lekko drżących nogach, zapalając po kolei wszystkie światła, wyszła do przedpokoju. Upewniwszy się, że drzwi wejściowe są dobrze zamknięte, udała się do pokoju Harry’ego. Mały spał spokojnie, otoczony masą remusowych pluszaków, i przytulał jednego z nich. Lily poprawiła mu kołderkę i poszła do salonu. Uklękła przed kamiennym kominkiem, machnęła różdżką i po chwili zapłonął w nim ogień.
Odchrząknęła. Teoretycznie James powiedział, że gdyby coś się stało, zawsze może zawołać Syriusza. Nie była jednak pewna, czy to „zawsze” oznaczało także trzecią w nocy, bowiem taką godzinę wskazywał zegar.
Ale cóż miała zrobić? Co prawda usłyszała trzask, jaki zwykle towarzyszy czyjejś deportacji, ale kto wie, kto przed chwilą był pod jej oknem... potrzebowała pomocy. A w tej chwili Syriusz był jedynym rozwiązaniem.
Lily zawahała się. A może jednak...? Po chwili wzięła z pojemnika stojącego na kominku garść proszku Fiuu, wrzuciła ją w płomienie i szepnęła:
- Eee... Syriuszu?
Nie odpowiedziało jej nic poza trzaskaniem zielonkawych płomieni.
- Syriuszu, mógłbyś...? – powiedziała nieco głośniej. Po kilku sekundach rozległo się pyknięcie i w kominku pojawiła się głowa Łapy. Wyglądał, jakby przed chwilą został wyrwany ze snu, i to po dość krótkim czasie. Pod zamglonymi oczami o półprzymkniętych powiekach widniały cienie, a zwykle nienagannie ułożone włosy były niewiarygodnie rozczochrane. Łapa ziewnął i popatrzył na nią niezbyt przytomnie.
- Wołałaś mnie? – spytał sennym głosem, a Lily pomyślała nagle o reakcji jego nastoletnich wielbicielek, gdyby zobaczyły w tej chwili byłego Naczelnego Przystojniaka Hogwartu. Zrobiło jej się trochę głupio.
- Tak... – odparła, ale dodała szybko: - Ale widzę, że cię obudziłam, skoro jesteś śpiący, to ja po prostu...
- Nie ma sprawy. – Syriusz zamrugał szybko oczami. – Ja po prostu... zdrzemnąłem się na kanapie, ale nie powinienem, skoro miałem...
- James kazał ci siedzieć całą noc przed kominkiem? – spytała ostro Lily. Poczuła, jak wściekłość na Jamesa miesza się w niej z podziwem dla Syriusza. Łapa wyszczerzył zęby.
- Właściwie... nie, ale uznałem, że to będzie optymalne wyjście. Więc... coś się stało?
Lily rozejrzała się niepewnie dookoła, po czym szeptem opowiedziała mu całą historię. Senność na twarzy Syriusza przerodziła się w niepokój.
- Jesteś pewna, że to był jakiś człowiek?
- Chyba... – wzruszyła ramionami. – Słyszałam jakby czyjeś kroki, widziałam zarys postaci... ale teraz jest cisza, więc... – zawiesiła głos. Oboje nasłuchiwali przez chwilę.
- Słuchaj, mam się tu zmaterializować w całości? – spytał w końcu Syriusz, a w jego głosie zabrzmiała nuta niecierpliwości. Lily spojrzała na jego twarz; po kilkunastu minutach musiały go nieźle boleć kolana. Zawahała się. Z jednej strony chciała, by ktoś z nią posiedział, ale z drugiej... czy naprawdę była taka potrzeba? Jak zareaguje James, gdy dowie się, że nie potrafi spokojnie przetrwać nawet jednej nocy?
To nie jest zwykła noc, pomyślała nagle.
Ale wrodzona duma tym razem zwyciężyła. Popatrzyła pewnie w szare*** oczy Łapy, przywołała na twarz lekki uśmiech i powiedziała:
- Nie, Syriuszu. Możesz wracać i porządnie się wyspać.

Niemal w pełni uspokojona, ugasiła ogień w kominku i wyszła z saloniku. Po drodze do sypialni postanowiła jeszcze na moment wstąpić do pokoju Harry’ego. Usiadła na małej kanapie obok łóżeczka malucha, i delikatnie ujęła jego malutką rączkę. Był taki słodki... jego widok zawsze przynosił jej tak bardzo ostatnio potrzebne spokój i ukojenie. Często myślała, że Harry i James to najlepsze, co jej się w życiu przytrafiło.
Lily uśmiechnęła się lekko i oparła głowę na krawędzi łóżeczka, wciąż trzymając synka za rękę. Głęboki, miarowy oddech malucha spowodował, że ona sama także poczuła się senna. Ziewnęła szeroko i przymknęła oczy.
I wtedy znów usłyszała jakiś hałas.
Charakterystyczny trzask. Kroki, najpierw dalej, a teraz już bardzo blisko... Nie była w stanie się ruszyć, mocniej zacisnęła tylko swoją dłoń na rączce Harry’ego. W mieszkaniu rozległ się szczęk zamka. Ktoś otworzył drzwi wejściowe, i teraz szedł w kierunku pokoju. Gdy na tle drzwi pojawiła się ciemna postać, Lily wydała z siebie zduszony okrzyk. Ale czy to nie...
Po chwili rozpoznała ciemną, rozczochraną czuprynę i wesołe oczy skryte za okularami. Fala ulgi zalała ją z ogromną siłą, tak że nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa.
- Lily? – James podszedł do niej i wziął ją za rękę. – Co...?
Bez słowa przytuliła się do niego, nareszcie czując się zupełnie bezpiecznie.

C.D.N.


---------
* fragm. piosenki „Fix You” zespołu Coldplay. W tłumaczeniu polskim brzmi mniej więcej:

Kiedy starasz się, jak tylko możesz
ale nic ci się nie udaje
Kiedy dostajesz to, czego chcesz
Ale nie to, czego potrzebujesz
Kiedy czujesz się tak zmęczony
Że nie możesz spać
Załamany porażką

I łzy zaczynają spływać z twojej twarzy
kiedy tracisz coś, czego nie możesz zastąpić
kiedy kogoś kochasz
ale to nie ma sensu
Czy może być coś gorszego?


** fragm. piosenki Natalie Merchant „My Skin”
*** niedawno dowiedziałam się, że Rowling powiedziała, że oczy Syriusza są szare tongue.gif Oficjalnie, sama sprawdziłam na jej stronie, więc proszę nie zgłaszać żadnych wątpliwości.




Proszę Was bardzo o komentarze, najlepiej dłuższe niż jedno zdanie - taka moja drobna sugestia.
Katarn90
Tym razem muszę pokrytykować i pobluzgać na ten fan fic:

DLACZEGO DO PIORUNA ON WYCHODZI TAK RZADKO! biggrin.gif

To absolutny "killer" wśród fan ficów, a czekać musimy na niego jak po szynke w PRL-u. Opowiadanie przebija wszystkie inne (nawet moje cry.gif ) i nawet "Manewry". Od razu widać też, że jest pisany przez dziewczyny (te wszystkie epitety opisujące Harry'ego, całusy, przytulanki), ale jest po prostu genialny. Nie mogę się doczekać, kiedy zginą James i Lily - jestem pewien, że świetnie to opiszecie.
kkate
O rany, dziękuję bardzo blush.gif Cały czas dowiaduję się nowych rzeczy o tym ficku, i to jest fajne... tongue.gif

Dlaczego on wychodzi tak rzadko? Też żałuję. Ale niby wydaje się, że w wakacje jest więcej czasu, a wbrew pozorom w wakacje jest kupa innych rzeczy do roboty, i nigdy nie ma czasu ani weny na pisanie tongue.gif Bo najgorzej zacząć - potem to już idzie szybko. Ale takie dobre komentarze dodają naprawdę mnóstwo motywacji więc jest szansa, że teraz będzie szybciej... Chociaż wszystko zależy od tego ile będą dowalać w szkole dry.gif
kkate
Cóż... Bez zbędnych wstępów i wyjaśnień chciałam powiedzieć, że nagle Wena niespodziewanie zapukała do moich drzwi i sprawiła, że postanowiłam dokończyć - albo przynajmniej spróbować dokończyć - to porzucone przeze mnie opowiadanie. Bardzo lubię "Jedyną..." i żal mi było jej po prostu nie dokończyć.

Nie miałam jednak kompletnie pomysłu ani ochoty na pisanie... ściśle mówiąc, możecie o to winić pewnego osobnika... dry.gif

W każdym razie - oto następna część. Myślę, że nie ostatnia, bowiem mam też pomysł na dalszy ciąg. Ciężko mi ocenić, czy coś zmieniło się w moim pisaniu po tak długiej przerwie, bowiem bardzo dawno nie stworzyłam czegoś poza szkolnymi wypracowaniami.

Tych, którzy to opowiadanie znają, zachęcam do czytania; tych, którzy wchodzą na ten temat po raz pierwszy, również - zacznijcie od początku. Radzę się nie zniechęcać początkami - z perspektywy czasu (pierwsza część zaczęła powstawać dwa lata temu!) trochę bym tam zmieniła, ale cóż...

Miłej lektury smile.gif

Aha, odcinek wyjątkowo bez korekty, za błędy i niedopatrzenia z góry przepraszam.

Jedyna, Która Go Rozumiała
CZĘŚĆ JEDENASTA

- Remusie, czy jesteś całkowicie pewien, że wszystko w porządku?
- Tak, profesorze.
Lupin zamrugał gwałtownie, z najwyższym trudem powstrzymując się od odwrócenia wzroku. Nie pierwszy raz miał wrażenie, że to na pozór łagodne spojrzenie jasnoniebieskich oczu przewierca go prawie na wylot. Że też akurat dziś Dumbledore musiał mu złożyć niespodziewaną wizytę! Dziś, kiedy obudził się w wyjątkowo podłym humorze i nic nie potrafiło go odciągnąć od ponurych myśli. Z drugiej strony, może to i dobrze, bo najprawdopodobniej będzie musiał wrócić do swoich obowiązków i tym samym skupić uwagę na czym innym niż bezsensownych rozmyślaniach.
Owe ‘bezsensowne rozmyślania’, jak sam je Remus określał, dotyczyły na ogół jednej sprawy, analizowanej i rozpatrywanej na wszelkie możliwe sposoby. Nie chciał tego robić, a jednak nie potrafił spędzić dnia, a nawet godziny, bez myślenia o Jamesie, Lily i Syriuszu. Miał tego serdecznie dosyć. Najchętniej poprosiłby jakiegoś czarodzieja o wymazanie mu z pamięci paru rozmów i wydarzeń, żeby w końcu mieć święty spokój i pozostać kompletnie nieświadomym niczego. Wiedział jednak, że uciekanie od problemów nic nie da, bo i tak prędzej czy później trzeba się z nimi zmierzyć. Najlepiej od razu stanąć do walki i wierzyć w to, że uda się ze wszystkim poradzić. Problem w tym, że Remus nie potrafił poradzić sobie z samym sobą.
Od dosyć dawna nie dawał praktycznie żadnych znaków życia, nie uczestniczył w działalności Zakonu. Myślał, że ktoś zainteresuje się nim dużo wcześniej, ale przez długi czas miał spokój, jeśli tak to można nazwać. To było rzeczywiście trochę dziwne i mógł się spodziewać, że jeśli już ktoś zdecyduje się pojawić u drzwi jego domu, nie będzie to byle kto. Tak samo jak i tego, że Dumbledore przy okazji będzie chciał się jak najwięcej dowiedzieć na temat przyczyn jego obecnego stanu.
Oni myślą, że jestem zdrajcą.
Zdrajcą...

Spróbował skupić myśli na czym innym, ale temat Lily, Jamesa i Syriusza wciąż uporczywie powracał. Ciche chrząknięcie profesora nagle sprowadziło go na ziemię.
- Skoro tak uważasz... – Dumbledore oparł łokcie na kolanach i zetknął końce swoich długich, smukłych palców. Nadal nie spuszczał z niego wzroku. W końcu Remus nie wytrzymał i udał, że poprawia obrus na małym, okrągłym stoliku stojącym pomiędzy nimi.
- Tak, wszystko gra, ja po prostu... po prostu nie czułem się ostatnio najlepiej – mruknął cicho. – Ale skoro nalega pan, żebym...
- Ja na nic nie nalegam, Remusie – odparł spokojnie Dumbledore. – Po prostu dałem ci do zrozumienia, że wolałbym, abyś w końcu powrócił do normalnego życia i znowu zaczął pojawiać się na zebraniach Zakonu. Trochę nam ciebie brakowało.
Remus mimowolnie skrzywił się. Nigdy nie mógł i nie chciał uwierzyć w to, że komukolwiek może na nim naprawdę zależeć. Nikomu oprócz...
- Rozmawiałem z Lily i Jamesem – ciągnął dyrektor, jakby nie zauważając jego reakcji. – A raczej... powiedzmy, że próbowałem z nimi porozmawiać. Niewiele się dowiedziałem. Wygląda na to, że... eee... pewne informacje spowodowały, że doszło między nimi do małych nieporozumień. Niestety, nie udało mi się dowiedzieć, o co dokładnie chodzi. Myślę, że to ty powinieneś im pomóc. – Dumbledore szczególnie zaakcentował słowo „ty”.
- Ja... – zaczął Remus, czując dziwny ucisk w gardle – Profesorze, ja nie wiem, co mógłbym im powiedzieć i czy...
Dumbledore dosyć niespodziewanie podniósł się z kanapy i spojrzał na niego uważnie znad swoich okularów-połówek.
- Podobno mowa jest źródłem nieporozumień, Remusie. A więc pomyśl o czynach.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł z domu, zostawiając Lunatyka z mętlikiem w głowie.

***

Lupin odwrócił się przez ramię, by upewnić się, że nikt na niego nie patrzy. Wszystko wskazywało na to, że jest zupełnie sam w obskurnym, opustoszałym zaułku jednej z ulic Newcastle. Z daleka dochodziły odgłosy przejeżdżających samochodów, a zapalone latarnie rzucały cienie na odrapane ściany budynków. Był już wieczór, na lekko zachmurzonym niebie zapalały się pierwsze gwiazdy, a między nimi blado świecił cienki rogalik księżyca. Tutaj jednak jedynym źródłem światła była trzymana przez Lunatyka różdżka.
Desert Street 6.
Dokładnie w momencie, gdy Remus wyraźnie wypowiedział w myślach te słowa, w starej, betonowej ścianie naprzeciw niego pojawiły się jakby znikąd niewielkie, drewniane drzwi z mosiężną klamką o fantazyjnym kształcie. Jeszcze raz obejrzał się z niepokojem za siebie, po czym nacisnął klamkę.
Znalazł się w ciemnym, dosyć ponurym korytarzu Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Na ścianach, pokrytych ciemnobordową, nieco zdzierającą się już tapetą znajdowały się staroświeckie uchwyty, w których tkwiły tlące się słabym blaskiem świece. Ich rozedrgane światło tworzyło w pomieszczeniu niepokojącą, tajemniczą atmosferę. Remusowi dreszcz przebiegł po plecach, pomimo, że był tu już przecież wiele razy. Po obu stronach korytarza znajdowało się kilkoro drzwi. Wszystkie były zamknięte, oprócz jednych, na samym końcu. Te były leciutko uchylone, a smuga wydobywającego się zza nich światła wyraźnie odróżniała się na tle ciemnej ściany. Kiedy Lupin podszedł bliżej, usłyszał wiele podekscytowanych, ale przyciszonych głosów.
Zebranie już się zaczęło, pomyślał. Nigdy nie lubił się spóźniać, ale teraz wszystko było mu dziwnie obojętnie.
Gdy położył rękę na klamce z zamiarem otwarcia drzwi, usłyszał donośny głos Albusa Dumbledore’a:
- Lily i James, w porządku, widzę, że jesteście... Syriusz? Dobrze... Liz? Peter? Frank, Alice... Remus? – zapadła cisza. – Remusie...? Cóż, chyba niestety się nie zjawił...
- Och, nie byłbym tego taki pewny – rozległ się niski, chrapliwy głos. Lunatyk rozpoznał Alastora Moody’ego. – Młody Lupin stoi właśnie tuż za naszymi drzwiami i najwyraźniej czeka na specjalne zaproszenie do środka.
Chcąc nie chcąc, Remus pchnął drzwi i powoli wszedł do pokoju. Uwaga Moody’ego sprawiła, że czuł się jeszcze bardziej głupio. Wiedział, że wszyscy siedzący przy długim, zajmującym większość dosyć sporego pomieszczenia stole wpatrują się w niego z zaciekawieniem, a niektórzy z niepokojem. Czuł, że palą go policzki. Wbił wzrok w zakurzoną podłogę i odchrząknął lekko.
- Dobry wieczór wszystkim – powiedział cicho. Wydawało mu się, że usłyszał czyjeś gniewne prychnięcie, lecz nie miał odwagi podnieść wzroku. – Przepraszam za spóźnienie, ja…
- Usiądź, Remusie – przerwał mu Dumbledore. Lupinowi zdawało się, że usłyszał w jego głosie ulgę. Opadł na najbliższe puste krzesło obok Emeliny Vance i cicho wypuścił powietrze z ust.
Dumbledore zerknął na niego, po czym wrócił jak gdyby nigdy nic do sprawdzania obecności członków.
- Molly, Artur… znakomicie…
Remus jednak go nie słuchał. Kilka krzeseł dalej dostrzegł swoich przyjaciół siedzących w zwartej grupie. Lily uśmiechnęła się do niego smutno; Syriusz odwrócił wzrok, jakby trochę zakłopotany. Liz i Peter zerkali na niego z nieukrywaną ciekawością, a dodatkowo w przypadku Liz – obawą. Natomiast James… James uparcie wpatrywał się w Dumbledore’a, a na jego twarzy widniało dziwne zacięcie. Lupin był niemalże pewien, że tak naprawdę Rogacz wcale uważnie nie słucha profesora. Nagłe chrząknięcie tego ostatniego natychmiast sprowadziło go na ziemię.
- No dobrze – zaczął Dumbledore, rozglądając się po twarzach zebranych. – Jak wiecie, Voldemort… - w tym momencie kilkoro czarodziejów i czarownic wzdrygnęło się ze strachem - …poczyna sobie coraz śmielej. Na pewno śledzicie bieżące wydarzenia, a obawiam się, że i tak nie wiemy o wszystkich atakach, mam na myśli szczególnie mugoli. Dlatego też musimy koniecznie podjąć kilka dodatkowych działań…

***

Gdy jakąś godzinę później Dumbledore oznajmił koniec zebrania, w pokoju rozległ się hałas odsuwanych krzeseł i skrzypienie raz po raz otwieranych drzwi. Lupin podniósł się z krzesła i skierował ku wyjściu. Wtedy usłyszał za sobą głos profesora:
- Cieszę się, że przyszedłeś, Remusie – powiedział Dumbledore, uśmiechając się lekko. Lupin patrzył na niego przez ramię, mrugając zawzięcie. Słynne spojrzenie jasnobłękitnych oczu, chociaż tym razem dość pogodne, znów zdawało się prześwietlać go na wylot. – Pamiętaj jednak, że to dopiero początek…
Remus nie do końca wiedział, co profesor ma na myśli. Coś mówiło mu jednak, że to jeszcze nie koniec obowiązków na dzisiaj. Wychodząc, usłyszał, jak Dumbledore mówi cicho:
- James, zostań jeszcze na chwilę, muszę cię o coś poprosić…
Pokusa podsłuchania była dość silna, ale Lupin postanowił zachować zasady dobrego wychowania i dość niechętnie udał się w stronę drzwi wyjściowych. Pchnął je i znalazł się ponownie w zaniedbanej uliczce. Wyciągnął różdżkę, mruknął „Lumos!”, by oświetlić otoczenie i stanął kilka metrów od ukrytego wejścia. Co kilkanaście sekund mijali go wracający do domów członkowie Zakonu, wychodzący z Kwatery małymi grupkami. Remus zdawkowo żegnał każdego z nich, wyczekując w napięciu, aż pojawi się James. Sam nie wiedział, co ma zamiar zrobić. Tłumaczyć się? Odpierać zarzuty? A może po prostu powiedzieć mu, co o tym wszystkim sądzi?
Westchnął głęboko, wdychając chłodne, nocne powietrze. Z tego, co zauważył, reszta jego przyjaciół (Czy na pewno powinienem ich wciąż tak nazywać?, pomyślał) już dawno wyszła i teraz pewnie czekali na Rogacza gdzieś za rogiem, bo w tej chwili w pustym zaułku nie było nikogo oprócz niego.
Jakiś tłusty, brudny szczur wyślizgnął się nagle z niewielkiej szpary w murze. Wskoczył na pojemnik na śmieci, po czym wylądował na ziemi i błyskawicznie wskoczył do kratki przy otworze kanalizacyjnym. Remus zdołał tylko dostrzec w świetle różdżki długi, przypominający dżdżownicę ogon znikający w dziurze. Zmarszczył brwi. Ten ogon wyglądał trochę jak…
- Co ty tu jeszcze robisz? – ostry głos Jamesa sprawił, że Lupin szybko odwrócił się i zapomniał na chwilę o szczurze. Spojrzał z napięciem na oświetloną blaskiem jego różdżki twarz kumpla. – Czekasz na kogoś?
- Właściwie to… - Remus starał się mówić jak najbardziej oschle i wyniośle, lecz nie bardzo mu to wychodziło. Wręcz przeciwnie, jego głos lekko drżał.
- Zresztą, nieważne. Dobrze, że tu jesteś… - James odwrócił się tak, że Lunatyk nie był w stanie dostrzec w ciemności wyrazu jego twarzy.
Lupin nie wierzył własnym uszom. Co tu jest grane?
-…muszę ci przekazać, że – Rogacz zawahał się – mamy zadanie od Dumbledore’a. – odchrząknął i dalej mówił suchym i oficjalnym tonem: - Kilkugodzinne patrolowanie w Leeds, dziś w nocy. Ryzyko raczej niewielkie. O dziesiątej wieczorem będę przed twoim domem i stamtąd aportujemy się na miejsce.
Remus wzruszył ramionami i wbił ręce w kieszenie.
- Dobra – rzekł krótko, unikając wzroku Rogacza.
- No to… cóż… do zobaczenia – mruknął James, zapalając różdżkę – Czekam na Lily, poszła jeszcze do łazienki – dodał, gdy Remus wciąż nie ruszał się z miejsca.
- W porządku, pojąłem aluzję – warknął cicho Lupin, odwracając się na pięcie. Przeszedł szybkim krokiem kilkanaście metrów i wyjrzał z obskurnego zaułku, spodziewając się ujrzeć właśnie Lily, lecz nikogo znajomego tam nie dostrzegł. Westchnął i cofnął się parę kroków, gotowy do deportacji.
- To nie przypadek, że Dumbledore wyznaczył nam wspólną misję, pomyślał ze złością. - Cholera!
Nie mógł wiedzieć, że w tej chwili James myślał dokładnie o tym samym.
Donośny trzask towarzyszący zniknięciu Lupina nie przebrzmiał jeszcze zupełnie, kiedy rozległ się kolejny i Desert Street była już zupełnie pusta. Pusty był również dom Remusa czekający na swojego właściciela, podczas gdy u Jamesa krzątała się już jego żona, próbując nakłonić ich małego synka, by zjadł chociaż odrobinę zupki na kolację.

***

Minuty płynęły jedna za drugą, a żaden z dwóch młodych mężczyzn siedzących na drewnianej ławce w pobliżu dyskoteki w Leeds nie odezwał się ani słowem. Brunet w okularach w milczeniu obserwował skąpo ubrane, młode dziewczyny wchodzące i wychodzące z rozświetlonego kolorowymi neonami budynku. Drugi z nich, blady chłopak o jasnobrązowych oczach, wpatrywał się pustym wzrokiem w betonową kostkę chodnika.
- Chyba wszystko w porządku – powiedział sucho James Potter. – Nie powinni zaatakować, ale lepiej poczekajmy, aż impreza się skończy. Z ludźmi Voldemorta nigdy nic nie wiadomo. Może zobaczmy, co się dzieje z tyłu…
Wstał i udał się stronę dyskoteki, nie oglądając się na towarzysza. Lupin, chcąc nie chcąc, podążył za nim. Kiedy znaleźli się z drugiej strony budynku, w zacisznym miejscu, gdzie dziwnym trafem prawie nie dochodziły światła i odgłosy miasta, Remus odezwał się nagle:
- Na miłość boską, James…
Rogacz zerknął na niego przelotnie, nic nie mówiąc. Z jego twarzy nic nie można było wyczytać. Lunatyk ciągnął dalej:
- James, do stu hipogryfów, to wszystko jest chore. Chore, rozumiesz? Nie mam pojęcia, czemu postępujesz tak, a nie inaczej, co cię do tego skłoniło… - mówił coraz głośniej, nie zdając sobie z tego sprawy - …nie wiem, czemu ubzdurałeś sobie to wszystko, ale, do jasnej cholery… to nie ja. – ściszył głos i wlepił wzrok w Jamesa, oddychając głęboko.
Rogacz wydawał się być nieco zszokowany nagłym wybuchem Lupina. Przygryzł wargi i mruknął cicho:
- Skąd mogę być pewny, że mówisz prawdę? Remus, ja nie mogę…
- James… - niemalże błagalnym tonem zaczął Remus. – James, a skąd wiesz, że to inni mówią prawdę? Może to tylko twoje chore urojenia…
- Wypraszam sobie – uciął ze złością Potter. Oddychał głęboko, jakby próbując się opanować. – Z tego, co wiem, wszystko w porządku z moim zdrowiem psychicznym. To raczej o ciebie bym się martwił. Może to służba u Vol…
- Jak śmiesz… - szepnął Lupin, kręcąc głową. – Gdybyś naprawdę rozmawiał ze szpiegiem, musiałbyś poważnie zacząć się martwić o swoje bezpieczeństwo. Swoje i… - głos mu zadrżał. - …Lily… i Harry’ego… On nie zniósłby myśli, że ktoś go przejrzał. Jutro mógłbyś już nie żyć. – uśmiechnął się gorzko.
James popatrzył na niego, ale jakoś inaczej niż jeszcze chwilę wcześniej. Remusowi zdawało się, że dostrzegł w jego oczach cień zrozumienia. A może to tylko światło księżyca tak dziwnie odbijało się w jego okularach?
- Remus, ja… - zaczął cicho i urwał. W jego głosie pobrzmiewało coś zupełnie innego niż jeszcze przed kilkoma sekundami. Nie było w nim złośliwości i niechęci, lecz… Remusowi ciężko było to określić. Wpatrywał się w przyjaciela z napięciem, czując nagły przypływ nadziei, ale w tym momencie usłyszeli czyjeś krzyki i huk dobiegający od strony wejścia do dyskoteki. Spojrzeli na siebie przerażeni i bez słowa popędzili w tamtym kierunku, wyciągając przed siebie różdżki.

***

James powoli otworzył oczy. Potwornie bolała go głowa. Zdał sobie sprawę, że leży na betonowym chodniku. Wokół niego kręciło się mnóstwo ludzi, słyszał sygnały mugolskich karetek, gwar czyichś głosów… wszystko to jednak było dla niego bliżej nieokreśloną mieszaniną barw i dźwięków. Wytężył mózg i spróbował sobie przypomnieć, co się stało. Pamiętał tylko śmierciożerców miotających zaklęciami na przerażonych mugoli, swój pojedynek z wysokim, potężnym, czarnowłosym czarodziejem, Lupina krzyczącego coś o wezwaniu posiłków… A potem nagły, ostry ból w klatce piersiowej i cisza. Zamrugał kilka razy i pomacał się ręką po nosie. Nie miał okularów. Na szczęście po chwili znalazł je kilkadziesiąt centymetrów dalej. Założył je i rozejrzał się dookoła. W głowie mu się kręciło, a wszystko dookoła wciąż było lekko zamglone. Zdołał zauważyć, że na miejscu nie było już śmierciożerców, a on prawdopodobnie został odciągnięty na bok, z dala od miejsca, gdzie toczyła się walka. Kilkanaście metrów od niego krzątało się kilkoro czarodziejów, chyba członków Zakonu oraz jacyś poważni mugole w białych strojach. Nagle wydało mu się, że dostrzegł znajomą postać. Po chwili rozpoznał Remusa. Stał, uśmiechając się lekko i dyskutując z kimś, schowany za murem, tak, że nie mógł go dostrzec nikt z ludzi kręcących się przy wejściu do budynku. Rozmawiał z… James zamrugał. Nie mógł uwierzyć własnych oczom. Lucjusz Malfoy! Wszędzie rozpoznałby te jasne, spływające do połowy pleców włosy, zimne, szare oczy i charakterystyczny, ironiczny uśmiech, którego tak nienawidził. To niemożliwe… Ale przecież widzi ich wyraźnie… A więc jednak. Lupin to zdrajca!
Próbował wstać i podbiec do nich, ale coś uderzyło go w głowę i poczuł, jak znów traci przytomność.

***

- Jestem pewien, że nic mu nie będzie. Kiedy się obudzi, będziemy mogli wrócić, prawda?
- No… cóż, wie pan, może nie…
- Och, wiem, że jest pan uzdr… to znaczy lekarzem… ale eee... nasz przyjaciel także nim jest, więc w razie czego na pewno zajmie się Jamesem. Zresztą na pewno on sam będzie wolał wracać do domu. Jego żona będzie się o niego martwić.
- Możemy zatelefonować…
- Oni nie mają telefonu – Lupin błagalnym wzrokiem wpatrywał się w mugolskiego lekarza, który stał obok nieprzytomnego Jamesa i od kilkunastu minut upierał się, żeby zabrać go do szpitala.
- Boże drogi – lekarz wzniósł oczy do góry. – Jak pan chce, ale uprzedzam, że robi to pan na własną odpowiedzialność. Jeśli bratu coś się stanie, będzie pan za to odpowiadał. I proszę nie spodziewać się żadnych odszkodowań!
- Nie ma problemu – Remus wprawdzie nie do końca wiedział, co doktor ma na myśli, ale wolał zgodzić się na wszystko, byleby tylko się go pozbyć.
W tym momencie jakby spod ziemi wyrósł obok niego Elfias Doge z różdżką w ręku.
- Co to… - zaczął lekarz, wyraźnie zszokowany.
- Och, dałbyś spokój, Remus – mruknął Elfias, rzucając Lupinowi krótkie spojrzenie i kręcąc głową. – Obliviate! – wskazał różdżką na mężczyznę, którego twarz nagle wypogodziła się.
- Ach… nie przeszkadzam panom, widzę, że wszystko gra – mugol uśmiechnął się. – Już odjeżdżamy. Powodzenia. I do zobaczenia.
- Nie można tak było od razu? – Doge wzruszył ramionami i odszedł.
Lunatyk nic nie powiedział. Nie przepadał za modyfikowaniem pamięci niemagicznym – zawsze bał się, że coś sknoci i wolał zostawić tę robotę innym. Spojrzał na Jamesa, który lekko się poruszył i powoli otwierał oczy. Zamrugał gwałtownie parę razy, po czym utkwił wzrok w Lupinie.
- A jednak – wyszeptał, prostując się.
- Co a jednak? – zdziwił się Remus, któremu nie spodobała się nuta rozczarowania w głosie przyjaciela.
- Nic. – James wciąż wpatrywał się w niego dziwnym wzrokiem, jakby chciał odczytać jego myśli. W pewnej chwili wstał i zdenerwowany zaczął krążyć wokół ławki, na której leżał. Lupin, zaniepokojony tym faktem, jak najszybciej postanowił opowiedzieć mu, co się wydarzyło.
- Fajnie, że wszystko z tobą w porządku, byłeś nieprzytomny trochę czasu. Oberwałeś oszałamiaczem od jakiegoś śmierciożercy, na szczęście udało mi się szybko wezwać posiłki i sytuacja została opanowana. Z tego, co wiem, zabili dwoje mugoli, reszta została oszołomiona… zanim zdążyliśmy wszystkich pobudzić i zmodyfikować im pamięć, pojawiła się mugolska policja i pogotowie… mieliśmy z nimi pewien kłopot, przeszkadzali nam, na szczęście na miejscu nie było już wtedy żadnego z ludzi Voldemorta. Wmówiliśmy im, że jakiś szaleniec wpadł do środka ze… stopiletem, czy jak to tam się nazywa… no wiesz, bronią palną i strzelił kilka razy, zanim go obezwładniliśmy. Chyba uznali nas za lokalnych bohaterów – uśmiechnął się. – Ale widzę, że Dedalus i Elfias mają zamiar wymazać im to wszystko z pamięci, tak więc nie będzie problemu. Szkoda tylko tych ludzi… - westchnął i spojrzał na Rogacza. – Eee… James? Wszystko w porządku?
Wydało mu się trochę dziwne, że na całą jego opowieść Rogacz nie zareagował nawet jednym słowem. Mało tego, wyglądał, jakby w ogóle go nie słuchał.
- Och, do licha – zaklął pod nosem. – Możesz mi wyjaśnić, co się z tobą stało?
James nadal wyglądał na lekko oszołomionego. Patrzył gdzieś przed siebie martwym wzrokiem, a nagle zatrzymał się i ukrył twarz w dłoniach. Remus poczuł okropny skurcz w żołądku.
- Rogacz? – szepnął, podchodząc do niego najbliżej. – Dlaczego ty…
- To nic… nic takiego – mruknął James. – Muszę się zmywać, i to jak najszybciej. Do zobaczenia. I na drugi raz bardziej uważaj, Lupin.
Po czym gwałtownie skręcił w bok, chowając się za najbliższym budynkiem, obrócił się i z głośnym trzaskiem zniknął.


***

Lily z kamienną twarzą wysłuchała opowieści męża. Gdy skończył, wpatrując się w nią z oczekiwaniem, stwierdziła spokojnie:
- To nie mógł być on.
- Lily, przykro mi, jestem tego całkowicie pewien. – James leżał na fotelu, nie mając siły się ruszyć; wciąż czuł się lekko obolały po niedawnej akcji, a do tego coraz bardziej chciało mu się spać. – Widziałem przecież jego i Malfoya. Rozmawiali jak starzy znajomi i naprawdę… - urwał, gdy na twarzy jego żony pojawił się kpiący uśmieszek.
- Kochanie, twoja głupota czasem mnie zdumiewa – westchnęła ciężko. – Czy naprawdę myślisz, że śmierciożercy nie są w stanie wymyślić czegoś całkiem sensownego? Jesteśmy aurorami, James – wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowa. – Pamiętasz, przecież nieraz mówili nam, że Voldemort i jego ludzie to wymagający przeciwnicy. To prawda, czasem stosują banalne, wręcz prymitywne środki… - przerwała na chwilę, jakby zastanawiając się, co powiedzieć dalej -… ale czasem nawet najlepiej wykwalifikowani czarodzieje mają z nimi problem, co zresztą wiemy z własnego doświadczenia.
Rogacz patrzył na Lily jak urzeczony. Po chwili otrząsnął się, podrapał po brodzie i spytał:
- Myślisz więc, że to nie był naprawdę on?
- Dokładnie tak. – Lily wstała i oparła ręce na biodrach. – Dalej uparcie trzymasz się swojego zdania?
James milczał. Czasem miał wrażenie, że Lupin rzeczywiście jest niewinny; dalej pozostaje tym samym cichym i skrytym, ale w końcu lojalnym i wiernym przyjacielem. Bał się jednak po prostu podejść do niego czy do Lily i powiedzieć po prostu: „Tak, myliłem się, popełniłem błąd, przepraszam”. O, nie… nie pozwalała mu na to męska duma i pewność siebie, którą Rogacz został hojnie – jak twierdzili niektórzy, nawet zbyt hojnie – obdarzony przez naturę. Te właśnie cechy nie pozwalały mu również całkowicie porzucić swoich podejrzeń – no bo w końcu…
- Jeśli nie Remus, to kto? – powiedział powoli.
- Nie wiem – westchnęła Lily. – Ale Dumbledore mu ufa. Ja też.
- Dumbledore jest człowiekiem i jak każdy popełnia błędy – odparł James. – Jak dla mnie ufanie Snape’owi to czyste szaleństwo. Obawiam się, że popełnia błąd, wierząc wszystkim członkom Zakonu.
- Ja też. – z tymi słowami jego żona odwróciła się i znikła w drzwiach łazienki. Rogacz także podniósł się, stwierdziwszy, że powinien w końcu iść spać.
Tej nocy jednak bardzo długo nie mógł zasnąć.

C.D.N.





Tenebris69
Łiiii! JEDYNA!

Moja mina jak mi napisałaś, że prawie skończyłas odcinek wyglądała tak: blink.gif
A teraz blask twojego opowiadania mnie olśnił: dementi.gif XD

Nie no. Serio. Fajny odcinek. I mimo, ze ja z utęsknieniem wyczekuję TEJ sceny, to ta cała akcja z jimem wyszła ci całkiem zgrabnie. Ja się tylko zastanawiam czy... no bo Remus w WA pytał się SYriusza czy go podejrzewali. Tzn. że o tym nie wiedział. A tu Jim nie kryje tego co o nim mysli.

*idzie oskalpować "pewnego osobnika", który opóxnił ukazanie się kolejnego odcinka*
pleon
No nie no, jak James zaczyna wierzyć Remusowi, to wszystko się musi popsuć.
Czekamy na następnego parta...
kkate
Mam nadzieję, że niedługo się napisze smile.gif
kkate
Jak obiecałam, oto i następna część smile.gif

CZĘŚĆ DWUNASTA

Mały budzik stojący na szafce nocnej w sypialni Potterów jak co dzień rano zaczął wydawać z siebie ciche piknięcia, mające się wkrótce przerodzić w nieprzyjemny dla uszu dźwięk o dużym natężeniu. Tym razem jednak po sekundzie lub dwóch został jednym, energicznym ruchem wyłączony przez Jamesa.
Rogacz, nie dość, że usnął dopiero po kilku godzinach, obudził się, gdy tylko pierwsze promienie jesiennego słońca zaczęły zaglądać w okna domu. Potem leżał, patrząc się w sufit, rozmyślając i czekając na dźwięk budzika. Nic więc dziwnego, że czuł się, jakby w ogóle nie kładł się poprzedniego dnia do łóżka. Ziewnął szeroko i po cichu, żeby nie obudzić Lily, udał się do łazienki. Spojrzał ponuro na swoje smutne odbicie z ciemnymi podkówkami pod oczami i burzą czarnych, niemiłosiernie potarganych włosów. Automatycznie przejechał po nich dłonią, po czym założył okulary. Czuł, że to będzie ciężki dzień.
W dalszym ciągu kompletnie nie wiedział, co myśleć o zachowaniu Remusa. Gotów byłby mu uwierzyć, gdyby nie to, co zobaczył wczoraj. Choć może to było tylko złudzenie? Okrutne złudzenie, wytwór jego otępiałego umysłu, coś, czego nigdy nie było?
Nie miał pojęcia.
Wiem, że nic nie wiem- pomyślał ponuro, licząc, że czas wszystko wyjaśni. Chociaż tego czasu mogli mieć już niewiele.
***

Remus szedł przed siebie, nie zastanawiając się, dokąd zaprowadzą go nogi. Chciał się po prostu przejść, zrelaksować i na chwilę zapomnieć o wszystkim, chociaż nie bardzo mu się to udawało. Nie zdawał sobie sprawy, że coraz bardziej przyspiesza kroku i nieświadomie kieruje się ku przedmieściom wioski Roseville w Dolinie Godryka. Nagle poczuł, jak wpada na coś dużego, a siła uderzenia odrzuca go do tyłu, tak, że o mało co się nie przewrócił. Rozejrzał się i zobaczył Liz siedzącą okrakiem na chodniku przed nim i wyglądającą na nieco zdezorientowaną.
- Och… wybacz, Liz. – zaczerwienił się lekko i pomógł jej wstać. – Ja nie chciałem…
- Cześć, Remus. – odrzuciła swoje długie, ciemne włosy do tyłu i uśmiechnęła się do niego niepewnie. – Mmm… Jak leci?
- Ja… cóż… wydaje mi się, że powinnaś się domyślać – mruknął. Po chwili zorientował się, że nie zabrzmiało to zbyt przyjaźnie. – To znaczy…
- Przepraszam, to nie było dobre pytanie. – Liz przygryzła wargi. Zapadła niezręczna cisza. W końcu, po kilkunastu ciężkich sekundach, Remus postanowił się odezwać:
- Nic się nie stało. Przyzwyczaiłem się, że… niektórzy… nie bardzo wiedzą, jak mnie traktować. Ze względu na to, kim jestem, i na to, kim myślą, że jestem… - urwał nagle i spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Zdał sobie sprawę, że mógł powiedzieć za dużo. Ku jego zdziwieniu, Elizabeth pokiwała ze zrozumieniem głową.
- To nie o to chodzi, Remus. – poklepała go po ramieniu. – Po prostu martwię się o ciebie. Ostatnio kiepsko wyglądasz. A teraz wybacz, muszę lecieć na… to znaczy, umówiłam się z Syriuszem…
- Z Syriuszem? – Lupin uniósł brwi. Z tego, co wiedział, przyjaciółka Lily nigdy specjalnie nie przepadała za Łapą. Widać ludzie się zmieniają - pomyślał.
- Taak… - Liz wyglądała na lekko zmieszaną. Widząc, że Lunatyk przypatruje jej się z ciekawością, dodała: – Och, to nic takiego, po prostu muszę oddać mu płytę i…
- Jasne – mruknął z powątpiewaniem, w pełni świadomy siły, z jaką Syriusz działał na zdecydowaną większość dziewczyn i kobiet w różnym wieku.
Liz zignorowała go.
- Trzymaj się, Remus. Jestem pewna, że wszystko niedługo ułoży się, tak jak powinno. Wiem, że masz rację – zakończyła dość niespodziewanie, uśmiechając się do niego szeroko. Remus wyszczerzył zęby.
Był to jego pierwszy prawdziwy uśmiech od wielu dni.

***

Kochani Lily i Jamesie,
Przepraszam Was bardzo, ale nie będę mógł Was dzisiaj odwiedzić. Moja matka źle się poczuła, muszę wezwać jakiegoś uzdrowiciela i poczekać na niego, bo nie chcę, by trafiła do Munga. Chociaż może wtedy miałbym więcej czasu dla siebie. Wiecie, jaka ona jest.

Jeszcze raz przepraszam, mam nadzieję, że się niedługo zobaczymy.

Peter


Lily ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w zwitek pergaminu przyniesiony przed chwilą przez niewielką, szarobrązową sówkę. Wszystko wskazywało na to, że Peter znowu odwołał spotkanie z nimi. Dlaczego ciągle ma coś innego do roboty? Jednak wszystko to wyglądało dosyć wiarygodnie… Dokładnie obejrzała list, jakby spodziewała się dostrzec coś świadczącego jednoznacznie o fałszerstwie. Jednak to na pewno było pismo przyjaciela jej męża. Zresztą, po co miałby kłamać? Co prawda teraz Lily była dużo bardziej ostrożna wobec ludzi, z którymi utrzymywała kontakty, lecz wykrzyczane w chwili złości własne słowa o Peterze jako domniemanym szpiegu teraz uważała za coś raczej niedorzecznego. Uśmiechnęła się leciutko. Była pewna, że James po powrocie wścieknie się na Glizdogona, wykrzykując po raz nie wiadomo który coś o maminsynkach, braku samodzielności i zbyt długim uzależnieniu od własnych rodziców.

***
Właśnie kładła świeżo przewiniętego i nakarmionego Harry’ego do łóżeczka w sypialni, kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Wzięła ze stolika list od Petera i weszła do salonu.
- Peter przysłał nam dziś sowę, napisał, że nie może…
Urwała jednak i stanęła jak wryta pomiędzy drzwiami od pokoju a kanapą. James wciąż tkwił w progu. Wpatrywał się pustym wzrokiem w podłogę, a w ręku trzymał kawałek wymiętej gazety. Lily poczuła, jak serce tłucze się jej jak oszalałe, a przed oczami pojawiają jej się ciemne plamy. Boże, jeśli to Liz? Albo Remus? Syriusz?
Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Po chwili bez słowa podeszła do niego i pociągnęła go za rękę. Usiedli na kanapie. Spróbowała mu wyjąć z dłoni gazetę, ale ręce jej się trzęsły, a poza tym James bardzo mocno ściskał ten pognieciony kawałek papieru.
- James! – złapała go za ramiona i potrząsnęła nim. Spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. – James, co się stało?
- Bob… - Rogacz westchnął i podał jej gazetę. Wydawało jej się, że jego oczy są wilgotne. – Bob nie żyje. Marlena też. Wszyscy.
Lily ze ściśniętym gardłem rozwinęła gazetę i zaczęła czytać:
„Marlena i Robert McKinnonowie wraz z dwójką dzieci zostali brutalnie zamordowani wczoraj w nocy przez śmierciożerców we własnym domu na przedmieściach Manchesteru…”
- Merlinie... - jęknęła. – To straszne… Tak mi przykro, kochanie…
Marlena i Bob byli dla niej tylko widywanymi od czasu do czasu znajomymi. Dosyć często spotykali Marlenę na spotkaniach Zakonu, wymieniając kilka słów. Bob pracował w Departamencie Transportu Magicznego i był jednym z ludzi Dumbledore’a w Ministerstwie Magii. To głównie dzięki niemu możliwe było niezauważone przez nikogo innego wślizgnięcie się do gmachu MM. James bardzo lubił Boba i często spotykał się z nim po pracy, a także odwiedzał go w domu. McKinnon kilka razy był także u nich. Lily pamiętała, jak kilka miesięcy temu pokazywał im prześliczne zdjęcia Marleny wraz ich półtoraroczną córeczką Rebeką. Opowiadał także o pięcioletniej Alicji, która podobno przejawiała niezwykły talent do gry na instrumentach.
A teraz… nikogo z nich już nie ma.
Lily ukryła twarz w dłoniach. Znowu ogarnęło ją to okropne poczucie pustki, którego tak nie znosiła. Kiedy poczuła w ustach słony smak, zorientowała się, że po policzkach spływają jej łzy. Szybko otarła je wierzchem dłoni i kilka razy odetchnęła głęboko, czując, że się uspokaja. Zerknęła na Jamesa. Wciąż patrzył gdzieś przed siebie, jakby jej nie zauważając. Nagle dotarło do niej, że tym razem to ona musi stanowić oparcie dla Jamesa. Być silniejsza.
- James… - szepnęła, głaszcząc delikatnie jego dłoń. Popatrzył na nią, cały czas z pustką w orzechowych, zwykle przecież tak wesołych oczach. Lily miała wrażenie, że coś lodowatego ściska jej gardło niczym żelazna ręka. – D-damy radę. Obiecuję ci, to wszystko się kiedyś skończy, rozumiesz? Musi się skoń… czyć… - głos jej się załamał.
Przytulił ją bez słowa, tak mocno, że Lily słyszała tylko bicie jego serca i nierówny, przyspieszony oddech.

***
- Wychodzę! – oświadczyła Lily, wmaszerowując raźno do salonu. James kiwnął głową. Trzymał na kolanach Harry’ego, który właśnie usiłował opowiedzieć ojcu, jak wspaniale udało mu się zmienić dziś kolor uszka jednego z pluszowych króliczków z fioletowego na zielony. Całkiem zresztą nieumyślnie. Pech w tym, że James kompletnie go nie rozumiał i wywód syna komentował tylko krótkim: „Oczywiście, Harry” i „Tak, to wspaniale!”.
- Nakarmiony? Wyspany? Przebrany? No, to super – Lily podeszła do Rogacza i wzięła chłopczyka na ręce. – Zabieram go do Longbottomów, a potem idę na parę godzin do ministerstwa. Alicja powiedziała, że mały może zostać nawet i do jutra, ale mam nadzieję, że nie będziemy musieli nadużywać ich gościnności – westchnęła. – To będę wieczorem.
- Dobra – odezwał się cicho James, przywołując na twarz na lekko wymuszony uśmiech. – Uważaj na siebie. Na Harry’ego też.
- W porządku – odparła, zakładając Harry’emu trawiastozielony, wełniany sweterek i usadzając go w wózku, który stał w przedpokoju. Na dworze było już dosyć chłodno, jesień dawała o sobie znać. – Pa.
- Paaa, dadaaaa! – powiedział Harry. James wyszczerzył do niego zęby i pomachał ręką.

***

Lily szła szybkim krokiem w kierunku domu Alicji i Franka. Harry, którego wózek popychała przed sobą, gaworzył radośnie, ale ona nie zwracała na niego większej uwagi, zatopiona w rozmyślaniach. Zastanawia się, o co tak naprawdę chodziło jej przyjaciółce. Z tego, co widziała, Frank był w pracy, jego matka załatwiała jakieś sprawy rodzinne w Irlandii, a Alicja miała trochę roboty w domu. W przysłanej dziś rano sowie przekonywała Lily, że jej synek Neville zachowuje się cicho tylko w towarzystwie Harry’ego, więc w takim razie zaprasza ich do siebie z małym. Lily odmówiła przyjścia z całą rodziną; chciała dać Jamesowi czas na dojście do siebie. Zgodziła się jednak zostawić synka u przyjaciół, a sama w tym czasie załatwić parę spraw w Ministerstwie Magii. Nie chciała dodatkowo obarczać Jamesa – i tak widziała, jak ostatnio się czuł. Przez ostatni tydzień był małomówny, wręcz milczący, co jej się naprawdę nie podobało. Nie najlepiej zniósł śmierć Boba. Poza tym miała dziwne wrażenie, że dręczy go coś jeszcze, jakby toczył nieustanną bitwę ze swoimi myślami. Uparcie ignorował każdą wzmiankę o Remusie, Peterze czy Liz. Przebąkiwał jedynie coś o chęci zobaczenia się z Łapą, ale ten, o dziwo, uparcie milczał. W każdym razie Lily wolała nie zostawiać męża samego na dłuższy czas, a Syriusza w końcu zaprosić do nich, kiedy oboje będą w domu. W końcu nie wiadomo, co Rogaczowi w towarzystwie kumpla może strzelić do głowy.

***

- Widzę, że nic z tego nie będzie. – Syriusz sceptycznie pokręcił głową, zerkając na Jamesa, który dosyć obojętnie obserwował spacerującą po stole muchę. – Stary, wyluzuj! Wiem, że jest ci ciężko, mnie też, w gruncie rzeczy z tego Boba był w porządku facet… - westchnął i zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni kurtki. Po chwili wyciągnął zza pazuchy półlitrową butelkę z żółtawym płynem i z głośnym stuknięciem postawił ją na stole. Machnął różdżką i obok niej pojawiły się dwa małe kieliszki.
- Co to ma być? – mruknął bez większego entuzjazmu James, przyglądając się napisom na etykiecie, częściowo w nieznanym mu języku, i umieszczonemu między nimi rysunkowi wielkiego, brązowego, włochatego zwierzęcia, przypominającego amerykańskiego bizona.
- Żubrówka! – oznajmił z radością Syriusz, a widząc, że James nadal wygląda jak człowiek, który nie za bardzo wie, o co chodzi, dodał: - Polska wódka, aromatyzowana, rewelacyjna! Mam ją od znajomego, który ma tam rodzinę. Przywiózł mi w prezencie jedną butelkę na specjalną okazję – mrugnął do kumpla porozumiewawczo.
- Daj spokój – żachnął się Rogacz. – Nie mam zamiaru się zalewać, Lily się wścieknie. A poza tym, co jakiś bizon ma do wódki*?
- Nie bizon, tylko żubr – pouczył go Łapa, odkręcając butelkę. – Zresztą, kto tu mówi o upijaniu się? Wypijemy po kieliszku albo dwóch, trochę się rozluźnisz i od razu poczujesz lepiej.
James już otwierał usta, by zaprotestować, bo wiedział, co dla Łapy znaczy ten „kieliszek albo dwa”, ale Syriusz właśnie napełniał szklaneczki.
- No dalej – zachęcał, biorąc swoją „porcję” i przygotowując się do wzniesienia toastu. – Napij się i wyrzuć z siebie to wszystko, bo widzę, że coś cię gryzie.
Rogacz zmarszczył brwi, nieufnie wpatrując się w alkohol w swoim kieliszku. Przez chwilę miał ochotę odmówić Syriuszowi, mówiąc, że to nie pora na imprezowanie. Ale z drugiej strony… nagle ogarnęło go dziwne uczucie. Czy nie lepiej chociaż na chwilę zapomnieć? Przestać się zadręczać? Wiedział, że Lily będzie zła, ale w końcu niejeden konflikt udało im się zażegnać. Westchnął.
- Raz się żyje. – podniósł kieliszek do góry. Spojrzał na Syriusza, który zawołał: - Nasze zdrowie! – i jednym haustem wypił zawartość naczynia. James równie szybko opróżnił połowę kieliszka, po czym wypluł wszystko, opryskując przyjaciela.
- Cholera, coś ty przyniósł?! – wydyszał, krztusząc się. – Było mówić, że mocne!
- Nie masz wprawy, stary. – Syriusz jednym ruchem różdżki wysuszył ubranie i popatrzył na Jamesa z politowaniem. – Spróbuj jeszcze raz.
Rogacz ponownie zbliżył kieliszek do ust i napił się. Tym razem jednak nie wypluł żubrówki i z niedowierzaniem stwierdził:
- Ty wiesz, że dobre?
- Mówiłem! – ucieszył się Łapa. – No to jeszcze po kolejeczce…

***

- Nigdy… bym nie pomyślał, że to… yk! …że to on! – jęknął rozpaczliwie James, napełniając kieliszki. Trochę wódki wylało się na stół. Butelka była w dwóch trzecich opróżniona.
- Ja też. – Syriusz podrapał się po głowie. – Ale… wiesz, co to dla nas… ze wszystkim sobie damy radę…
- No baaa! – ryknął James i zaczął rechotać niczym stara, wielka ropucha. Syriusz miał wrażenie, że ściany domu zaczynają się trząść, ale zignorował to. Dopiero, gdy Rogacz zaczął się zachowywać tak, jakby próbował naśladować żubra, Łapa postanowił delikatnie interweniować:
- Yyy, starczy już tego, stary… - czknął. – Ups, sorry… Hej, James… już ok.? No, to za Liz!
Rogacz zamarł z kieliszkiem przy ustach.
- Za L-liz? – wyjąkał, patrząc na kumpla nieprzytomnie. – Aaaaaale dlaczego… czego akurat za Liz?
- Bo fajna z niej babka – stwierdził szczerze Syriusz. – Nie marudź, tylko piii… o, cholera. – w jednej chwili odstawił kieliszek i gwałtownie wstał z kanapy.
- Ooosssochozi? – spytał Rogacz i gestem dając do zrozumienia Łapie, żeby znowu usiadł obok niego.
- Która godzina? – mruknął Syriusz, nagle prawie zupełnie trzeźwy, a kiedy James wydukał w odpowiedzi coś niezrozumiałego, zerknął na zegar. Piętnaście po szóstej. – O żesz ty… muszę lecieć! – zawołał do przyjaciela, który założył ręce za głowę i z błędnym uśmiechem patrzył gdzieś za okno. – Słyszyyyysz? Idę!
- Aha… szko – yk! – szkoda. – James spojrzał na Łapę z nieukrywanym żalem. – Coś ważnego, taaa? No dobra, to do następnia… następnego razu! – pomachał mu ręką i przeniósł wzrok na butelkę.
- Tylko nie przesadź - ostrzegł go Syriusz. Przez chwilę rozważał możliwość zabrania ze sobą butelki, ale nie chciał awanturować się z najwyraźniej pijanym już Jimem. Cóż, nie ma chłopak doświadczenia. Ciągle tylko kremowe, a Ognista od wielkiego święta, westchnął. Lily się wścieknie. Ale to chyba nie mój problem.
Szybko pozbył się wszelkich wyrzutów sumienia i wyszedł. Wdychał świeże, chłodne powietrze, czując, jak jego umysł się powoli rozjaśnia.
Miał wielką nadzieję, że Liz jeszcze na niego czeka.

***

Tymczasem Lily szybkim krokiem wyszła z zepsutej budki telefonicznej, która stanowiła ukryte wejście do Ministerstwa Magii i zerknęła zdenerwowana na zegarek. Było już późno, zdecydowanie za późno. James siedzi sam w domu od ładnych paru godzin, a Alicja pewnie niedługo będzie kładła Neville’a do łóżeczka. Cóż, najwyżej i Harry uśnie razem z nim. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Zeszło jej o wiele dłużej, niż przypuszczała. W Kwaterze Głównej Aurorów był straszny tłok; jej koledzy i koleżanki z pracy biegali między boksami z naręczami pergaminu i zdjęciami, wzajemnie przekazując sobie najświeższe informacje na temat działań śmierciożerców oraz dziwnych wypadków w czarodziejskim i mugolskim świecie. Minęło sporo czasu, zanim udało jej się dowiedzieć mniej więcej, co się dzieje i zapytać o ostatnie akcje. Trochę żałowała, że nie może im pomóc, tak, jakby tego chciała. Dumbledore powiedział jej, żeby na razie nie angażowała się w żadne niebezpieczne zadania ze względu na Harry’ego. Chcąc nie chcąc, zaglądała do pracy co parę dni, odwalała trochę papierkowej roboty i wracała do domu. Żadnego ryzyka, dreszczyku emocji. Zastanawiała się, dlaczego dyrektor nie poprosił o to samo jej męża. W końcu oboje byli rodzicami dziecka, na którego… na którego dybie Voldemort. Wciąż wydawało jej się to po prostu nierzeczywiste. Czuła jednak, że z jakiegoś dziwnego powodu Dumbledore chciał, by jak najrzadziej opuszczała synka.
Westchnęła. Nie dość, że sprawy służbowe przedłużyły się, to jeszcze znajomy auror, Paul Tomasson, uparł się, by zaprosić ją na kawę do swojego boksu. Przesiedziała tam niecałą godzinę, udając, że interesują ją opowieści chłopaka dotyczące jego rzekomych wyczynów na bezkresnej Saharze. Paul, wysoki, dwudziestoparoletni blondyn, miał hipnotyzujące brązowe oczy i czarujący uśmiech. Był ulubieńcem połowy pracownic ministerstwa, ale Lily z wiadomych powodów nie wzruszał jego wdzięk. On z kolei wyraźnie się nią fascynował. Tamtego popołudnia pełnym przejęcia głosem opowiadał jej, jak został zaskoczony pośrodku sawanny przez żądnego krwi lwa, a jego różdżka dziwnym trafem leżała kilkanaście metrów od niego. W najbardziej dramatycznym momencie dziewczyna bezlitośnie przerwała mu, mówiąc, że się zasiedziała, a bardzo jej się spieszy i z krótkimi przeprosinami wyszła, nawet nie spojrzawszy na osłupiałego Tomassona.
Teraz stała na zaniedbanej, pustej ulicy Londynu i nie myślała o niczym innym, jak tylko o powrocie do domu, zwłaszcza, że padał coraz większy deszcz. Zamknęła oczy, obracając się i po chwili już jej tam nie było.

Kiedy znalazła się przed drzwiami, usłyszała dochodzące ze środka dziwne odgłosy. Ktoś chichotał głupio i bełkotał coś niewyraźnie. Przez chwilę pomyślała, że odwiedził ich Syriusz, ale gdy otworzyła drzwi, zobaczyła coś, czego się kompletnie nie spodziewała.
James leżał na kanapie z przymkniętymi oczyma i błogim uśmiechem na twarzy. Śmiał się i mruczał coś do siebie. Na stole przed nim stała pusta butelka. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że była to butelka po alkoholu. I to, sądząc po skutkach, całkiem mocnym.
Lily poczuła, jak wściekłość w niej wzbiera, napełniając ją od środka i rozchodząc się po całym ciele. Nie była w stanie się odezwać ani złapać normalnego oddechu. Stała nieruchomo tuż za progiem i wpatrywała się w kompletnie pijanego męża, który jak dotąd nie zauważył jej obecności. Nagle silniejszy powiew wiatru z hukiem zatrzasnął drzwi. Lily wzdrygnęła się, a James otworzył oczy. Na jego twarzy początkowo pojawiło się zdziwienie, po czym zawołał:
- Hej, słone… yk! słoneeeczko…! Jak tam…
- Ty! – Lily nagle odzyskała głos, chociaż wciąż oddychała bardzo szybko, dygocąc cała. – Ty… ty kretynie! Jak śmiesz!
- Lily… zara, poczekaj… co się stało? – Rogacz zdawał się być uprzejmie zdziwiony jej zachowaniem.
- Co się stało? CO SIĘ STAŁO?! – wrzasnęła. Powoli przestawała nad sobą panować. – I ty się jeszcze pytasz? Ledwo zostałeś sam w domu… ledwo wyszłam razem z Harrym… a ty już! Już się schlałeś, i to jeszcze w takim momencie! Rozumiesz? Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę…
- Pocz… poczekaj… - James czknął i wyprostował się nieco. – Ja się wcale… wcale nie schlałem… widzisz przecież…
- Tak, widzę, że jesteś zalany do reszty! – krzyknęła. Podeszła do niego i zbliżyła swoją twarz do jego. Skrzywiła się, czując zapach alkoholu. – Co ty w ogóle piłeś za świństwo? Skąd to masz?
- Łapa… Łapa mi dał – wyjąkał Rogacz. – Zresztą to było… yk!... tylko parę kieliszeeeczków…
- Łapa! – powtórzyła Lily, chwytając butelkę i przyglądając się jej z obrzydzeniem. – Więc to tak… ładnie sobie uczciliście śmierć Boba, nie ma co!
- Ech, Bob… - James zrobił nagle minę zbitego psa. – Biedny facet, nie, Lily?
- Biedny to ty zaraz będziesz! A Black… lepiej dla niego, jeśli się tu więcej nie pojawi – warknęła. – Para kretynów!
- Eeej, nie przesadzaj… chyba nie powiesz, że… yk!... jestem złym tatusiem dla... dla Harry’ego…
- Właśnie. HARRY! – Lily ścisnęła go za ramię, tak mocno, że aż jęknął z bólu. – Jaki mu dajesz przykład, nie pomyślałeś o tym? Ładny mi tatuś, upija się z kumplem, podczas gdy inni ryzykują życie, być może po to, żeby ochronić jego własny tyłek! Do cholery, James! Julia nie żyje! Bob nie żyje, Marlena nie żyje! My możemy być następni, mogłam przecież zginąć nawet dzisiaj, wracając z pracy, a ty… - wyprostowała się i dla odmiany zaczęła krążyć po pokoju. – A TY NAWET NIE MÓGŁBYŚ MI POMÓC, BO JESTEŚ ZALANY!
- Kochanie… - Rogacz zdawał się być porządnie przerażony jej wybuchem. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Owszem, nie raz się na niego wściekała, ale nigdy nie wyzywała go od kretynów i nie wrzeszczała tak, że miał wrażenie, że ściany domu zaraz popękają.
- NIE ODZYWAJ SIĘ DO MNIE!!! Chociaż właściwie to… powiedz mi, co ci strzeliło do łba, żeby to zrobić?!
- To moja… moja sprawa – wydukał James i nagle w jego oczach pojawiła się złośliwość. – A co… a co ty robiłaś tyle czasu? Może…yk!... korzystając z okazji, po-poszłaś do tego… do tego zdrajcy, Rem…
- Powtórz – wycedziła Lily przez zaciśnięte zęby. Jej szmaragdowe oczy błyszczały złowrogo i zdawały się miotać w jego stronę iskry. – Powtórz, co powiedziałeś.
- Dobrze! – James podniósł się z kanapy i, lekko się chwiejąc na nogach, wyciągnął palec w jej stronę. – Jak sobie życzysz! ZDRAJCA! REMUS TO ZDRAJCA! OTO, CO O NIM MYŚLĘ! FAŁSZYWY, PODSTĘPNY…
- DOŚĆ! – wrzasnęła. Podbiegła do stołu, złapała pustą butelkę i z całej siły rzuciła nią o ścianę. Kawałki szkła rozprysły się po całym pokoju. James patrzył na nią zszokowany, choć teraz już nie mniej wściekły niż ona. Lily czuła, jak coś ściska ją w gardle, a do oczu napływają łzy. Nagle zdała sobie sprawę, że nie jest już w stanie krzyczeć. – Nawet nie wiesz… nawet nie wiesz, ile on dla mnie zrobił… - szepnęła ochryple, nie patrząc na niego.
Rogacz nadal stał, wzburzony, zacisnąwszy ręce w pięści. Jego pierś unosiła się i opadała szybko, a oczy błyszczały dziwnie.
- Skoro tak… idź sobie do niego… - wydyszał, sam nie do końca nie wiedząc, co mówi. – Idź, a sama… sama się przekonasz, że… yk!... mówię praw… prawdę…
- A żebyś wiedział – powiedziała ze łzami w oczach. Nie wiedziała, czy ją usłyszał. – ŻEBYŚ WIEDZIAŁ!!! – zawołała i wybiegła z domu, trzasnąwszy z całej siły drzwiami.

* „Żubrówka” to po angielsku nic innego jak „Bison Grass Vodka” lub „Bison Brand Vodka” tongue.gif


C.D.N.

Będzie się działo tongue.gif

Proszę o komentarze. smile.gif
Tenebris69
Sasasa... ]:-> Oj, Kasia ma rację - będzie się działo. ^^

Co do odcinka - buhahaha. Cudo. wink2.gif Był i Bob, i żubrówka... ;D Ni wspominając o drapieżnej, wkurzonej Lily. XD

Ale za PEWNĄ POSTAĆ to nadal mam ochotę cię oskalpować. dry.gif

Czekam z niecierpliwością na ROZÓJ WYDARZEŃ... :>

czekolada.gif <- na wzmocnienie wena
Cheeli
Już kiedyś przeczytałam to opowiadanie, teraz jednak z radością do niego wracam i czytam dalej! Bardzo fajnie opisujesz bohaterów, Remus jest wspaniały. Dialogi są naturalne. Całe Twoje (bo teraz to chyba tylko Ty piszesz, nie?) opowiadanie jest urocze. Gratuluje.
Z utęsknieniem czekam na więcej.
Pozdrawiam
Mev
Łaaaaaaaa!!!!!!! Kkate!!!! Ty zyjesz!!!!!! I piszesz!!!!!
Dawaj wiecej to cie pokocham tongue.gif tongue.gif tongue.gif biggrin.gif laugh.gif
Josephine
Przeczytałam wszystko i to jest poprostu... BOSKIE! Chcemy więcej! biggrin.gif Świetny pomysł, świetnie napisane... Poprostu miodzio! biggrin.gif
kondik19
Chciałbym tak umieć pisać...
Luniaczek
opowiadanie jest rewelacyjne, uwielbiam Lupina , a Ty cudownie go przedstawiasz, z niecierpliwością czekam na zakończenie!
Tenebris69
Hm, miejmy nadzieję, że Kasia skończy kiedyś "Jedyną", bo... ojjjjj, działo by się w ficku, działo! wink2.gif
Ale z tego co wiem - przyszłość tego opowiadania jest dość... hm. Niepewna.

Może podziała MULTUM waszych komentarzy. wink2.gif
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.