Witamy!
Zapewne część z Was zna
"Smoka i Kurtyzanę" z forum Dziurawego Kotła, gdzie było
publikowane. Wraz z Kit uznałyśmy, że zaczniemy publikowac tę opowieść
również tutaj. Tak więc przedstawiamy wam owoc naszej wspólnej pracy
pt. "Smok i Kurtyzana". Wszelkie uwagi dotyczące fabuły nalezy
więc kierować do nas obu [Kit i Sonki]
Pozdrawiamy
Kit i Sonka
/>
Prolog
Young girl, don't cry
/>I'll be right here when your world starts to fall
Young girl,
it's all right
Your tears will dry, you'll soon be free to
fly
When you're safe inside your room you tend to dream
/>Of a place where nothing's harder than it seems
No one ever wants
or bothers to explain
Of the heartache life can bring and what it
means
[“A voice within”, Christina Aquilera]
/>Siedziała na łóżku wpatrując się ścianę przed sobą. W niewielkim i
przytulnym mieszkaniu, znajdującym się w kamienicy przy Victoria`s Alley
było cicho i spokojnie. Teraz tak było bo jeszcze kilka minut temu wywiązała
się tutaj potężna kłótnia, a jej efektem było trząśnięcie drzwiami przez jej
byłego już chłopaka. Rozejrzała się nieprzytomnie po pomieszczeniu: na
podłodze przy stoliku leżały resztki z wspaniałego porcelanowego wazonu,
który dostała od przyjaciół na dwudzieste urodziny; nieopodal skorupek
leżało ich wspólne zdjęcie zrobione jakiś czas temu, oczywiście zbryzgane
odłamkami szkła z ramki. Teraz już się nie uśmiechali - obydwoje byli
smutni. Chyba tylko raz w swym życiu ta fotografia wyglądała tak jak w tej
chwili - gdy przeżyli swoją pierwszą wielką kłótnię.
A teraz?
/>Teraz ponownie z tą różnicą, że to była ich ostatnia kłótnia w życiu.
Wiktor nie wytrzymał i po prostu z nią zerwał. Byli razem od siedmiu lat,
razem znosili wszelkie smutki, troski, razem przezywali radości. Poznali się
na jej czwartym roku, w bibliotece - on przyjechał do Hogwartu jako kandydat
w Turnieju Trójmagicznym, ona uczyła się tam. Co prawda, już wcześniej się
widzieli na Mistrzostwach Świata w Quiddichu, gdzie Wiktor złapał w
spektakularny sposób Złotego Znicza lecz wówczas nie zwrócili na siebie
większej uwagi... No może on na nią nie zwrócił. Ale za to w Hogwarcie...
/>Przypomniała sobie te wszystkie spacery po błoniach, te rozmowy, te
pocałunki... Och! To było jak bajka... która trwała korespondencyjnie
przez następne trzy lata szkoły i cztery po jej zakończeniu... Ona wynajęła
mieszkanie w jednej z najlepszych dzielnic Londynu, gdyż pozwalały jej na to
finanse, a on grał na swoim kontrakcie w Bułgarii i do Anglii wpadał
sporadycznie, ale gdy już się zjawiał to cały wolny czas poświęcał właśnie
jej. Czasem i dziewczynie udało się wyjechać na weekend do niego, więc się
widywali co jakiś czas. Tak wyglądał ich związek, ale żadnemu z nich to nie
przeszkadzało. Dla nich liczyło się tylko to, że są razem. Utrzymywali to w
tajemnicy, bo nie chcieli rozgłosu. Mało kto wiedział (tylko ich
przyjaciele), że Hermiona Granger i sławny Wiktor Krum są razem i to bardzo
długo, to znaczy BYLI aż do teraz...
Jakie to dziwne -
przyszło jej na myśl. Była przekonana, że go zna. Była pewna, że jest
odpowiedzialnym człowiekiem. A jak tylko pojawił się problem to on czmychnął
urządzając jej wcześniej potężną awanturę. I jeszcze śmiał stawiać warunki:
„Usuniesz dziecko, a z tobą zostanę”
- Warunek! Ha!
- zaśmiała się gorzko.
Świnia - pomyślała.
Przecież nie
mogła usunąć dziecka... To było wbrew jej zasadom, wbrew jej samej...
Przecież ono nie jest niczemu winne... Po prostu zaszła z nim w ciążę przez
przypadek. To była wpadka...
Po jej policzkach popłynęły łzy. Nie
pamiętała kiedy ostatni raz płakała... chyba po stracie ukochanych rodziców.
Gdyby nie przyjaciele to pewnie załamałaby się psychicznie... no i pomoc
Wiktora.
Świnia - ponownie pomyślała z goryczą wstając z
podłogi.
Powoli podeszła do skorupek wazonu i pozbierała je ostrożnie.
Następnie włożyła kawałki do torebeczki.
Może da się to naprawić
?- myślała z nadzieją wkładając torebeczkę do szuflady. A nawet jeśli nie to
zawsze pozostaną te skorupki... na pamiątkę... - w oczach dziewczyny
pojawiły się niepohamowane łzy.
Nie będę płakać - pomyślała
zaraz z silną zaciętością i przygryzła dolną wargę, aż do bólu, starając się
uspokoić rozkołatane nerwy ze względu na małą, bezbronną istotkę, która
spoczywała bezpiecznie pod jej sercem.
Postanowiła je urodzić
wbrew wszystkiemu, a przede wszystkim wbrew temu egoiście, który udawał, że
ją kocha.
Gdyby kochał... No właśnie, GDYBY...
Ale to już było
nieważne...
Ona sobie poradzi. Zawsze musiała sobie radzić i była
samodzielna aż do bólu.
A teraz było dużo łatwiej, gdyż Hermiona miała
od dwóch lat dobrze płatną pracę w Sektorze Zarządzania Prawidłami Aportacji
i Komunikacji Magicznymi Środkami Transportu. Czuwała nad bezpieczeństwem
czarodziei przemieszczających się z miejsca na miejsce w sposób magiczny.
Lubiła swoją pracę i miała nadzieję na szybki awans, gdyż wykazywała się
sumiennością i pracowitością. Ostatnio opracowała wraz ze starszym kolegą z
pracy, nowy system magicznych udogodnień w systemie połączeń Fiuu,
który właśnie był testowany i jak na razie wstępne testy przechodził bez
zarzutu.
Dziewczyna westchnęła głośno. Poczuła się zmęczona i
przybita. Poszła do łazienki, nalała do wanny gorącej wody, wpuściła kilka
kropli olejku jodłowego i po kilku chwilach w pomieszczeniu rozszedł się
świeży, leśny zapach, który koił zmysły Hermiony, ale nie mógł ukoić jej
wewnętrznego bólu, zawodu i rozpaczliwego poczucia straty.
Młoda
kobieta poczuła się oszukana i zdradzona. Poświęciła kilka najpiękniejszych
lat swojego życia człowiekowi, który okazał się nieuleczalnym egoistą nie
zasługującym na miłość i oddanie jakim go szczerze darzyła.
W okolicy
serca pojawił się tępy ból i Hermiona ponownie musiała zacisnąć powieki i
przygryźć boleśnie usta by nie płakać. Jednak kilka upartych łez potoczyło
się po jej policzku i wytarła je pospiesznie wierzchem dłoni.
/>Gorąca kąpiel troszeczkę ją uspokoiła i pozwoliła zebrać myśli.
W
tej chwili zarabiała aż siedemdziesiąt pięć galeonów tygodniowo, z czego
połowa szła na wynajem domu u dosyć zamożnej czarownicy, która zbliżała się
właśnie do pięćdziesiątki. O opłaty Hermiona nie musiała się martwić,
płaciła Artemidzie Spot wystarczająco dużo, a ona wolała sama dokonywać
stosownych opłat.
Muszę odłożyć troszkę na wyprawkę dla dziecka
- pomyślała i ta myśl znowu przypomniała jej o Wiktorze, ściskając jej
gardło jak w imadle.
Zamknęła mocno powieki, zacisnęła zęby, złożyła
dłonie w piąstki wbijając paznokcie w miękką skórę niemal do krwi, tylko po
to by samą siebie otrzeźwić i wyrwać się z ponurych, smutnych rozważań
/>- Nie rycz, Herm - powiedziała sama do siebie, chociaż właściwie na nic to
się zdało. Łzy popłynęły niepowstrzymanym strumieniem po jej bladej buzi i
Hermiona rozszlochała się na dobre.
Rozdział I
Gdy
wszystko się zmienia
Young girl, don't hide
/>You'll never change if you just run away
Young girl, just hold
tight
And soon you're gonna see your brighter day
Now in
a world where innocence is quickly claimed
It's so hard to stand
your ground when you're so afraid
No one reaches out a hand for you
to hold
When you're lost outside look inside to your soul
/>[Christina Aquilera, “A voice within”
- Panno
Granger, czy mogę prosić na chwilkę? - spytał miesiąc później Alfred
MacCartney, szef wydziału w którym pracowała. Hermiona podniosła głowę znad
najświeższych wyników testów systemu MAG, jak nazwali ów projekt wraz z
Marcusem.
- Już idę, panie MacCartney - odpowiedziała z uśmiechem
wstając i podążyła za szefem do jego gabinetu.
- Proszę usiąść, panno
Granger... Może się pani czegoś napije? Herbaty, kawy? A może coś
mocniejszego? - zapytał mrugając do niej. Hermiona odwzajemniła uśmiech i
grzecznie podziękowała. Nawet gdyby chciała się napić jakiegoś alkoholu
wiedziała, że nie może tego zrobić, gdyż była świadoma, iż w jej stanie nie
powinna pić.
Mężczyzna wyjął z szafki butlę Ognistej Whisky Oldena i
nalał sobie jej do szklaneczki. Następnie różdżką wyczarował kostki lodu.
Kobieta obserwowała jak zasiada za swoim biurkiem. Otworzył szufladę i wyjął
dwie teczki opatrzone emblematem ministerstwa. Tą cieńszą otworzył i przez
kilka minut studiował.
- A więc... - zaczął zamykając teczkę i
odkładając ją na blat biurka - Testy MAG przebiegają bardzo dobrze i w
niedługim czasie powinniśmy zacząć stosować system w sieci Fiuu -
oznajmił.
Dziewczyna skinęła głową. Nie chciała po sobie pokazać jak
bardzo ją ta informacja ucieszyła. Nad opracowywaniem MAG spędzili z
Marcusem wiele wieczorów a czasem i nocy, ale jak widać ich ciężka praca nie
poszła na marne.
- Aczkolwiek.... ostatnio obcinają fundusze... -
mężczyzna otworzył tą drugą teczkę i wyjął z niej jakiś papier by po chwili
położyć go przed dziewczyną. Hermiona, najinteligentniejsza dziewczyna swego
czasu w Hogwarcie, zaczęła się domyślać o co chodzi lecz milczała czekając
na dalsze słowa szefa.
-... więc z tego powodu musimy zwolnić część
pracowników...- MacCrtney utkwił wzrok w lodzie topniejącym w czerwonej
cieczy znajdującej się w szklaneczce - Oczywiście będziemy mieli w pamięci
ich zasługi i ... - urwał i w gabinecie zapadła cisza.
- Chce pan mnie
zwolnić? - spytała spokojnie panna Granger choć w środku aż w niej się
gotowało. Nie lubiła owijania w bawełnę i wyznawała zasadę „kawa na
ławę” czyli mówienie wprost tego co się chciało przekazać. Uważała za
zbędne dodatkowe słowa..
- Nie... - zaprzeczył szybko dyrektor - To
znaczy... tak - dodał zmieszany - Ale zapewniam panią, panno Granger, że
pani pracę wszyscy tutaj doceniają i...
- Rozumiem - Hermiona zmusiła
się do uśmiechu choć w myślach krzyczała ile sił z rozpaczy. Znalazła się w
fatalnym położeniu. Z takim samym uśmiechem spojrzała na pergamin, który
podsunął jej pod nos zakłopotany MacCartney. Była to wymowa pracy ze
stanowiska Koordynatora Bezpieczeństwa Sieci Fiuu. Według tego tekstu
Ministerstwo dawało jej trzy miesięczna odprawę oraz jakiś procent z dochodu
MAG-u. Hermiona zmarszczyła nos. We wszystkich mugolskich dokumentach tego
typu było cos takiego jak trzy miesięczny okres ochronny... Na tym papierze
nawet o tym nie wspomnieli. Trochę ją to zaskoczyło.
- Nie ma okresu
ochronnego? - spytała wpatrując się w ilość galeonów, którą jej zaoferowano
na koniec.
- Okresu ochronnego? - MacCartney zamrugał - Pani
wybaczy, ale nie rozumiem.
Hermiona spojrzała na niego zdziwiona.
/>- To coś takiego, że pracownik po wypowiedzeniu pracy może pracować na
swoim stanowisku jeszcze przez jakiś czas... zwykle przez trzy miesiące od
zerwania umowy z pracodawcą - wytłumaczyła powoli.
MacCartney
uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- No cóż... w świecie czarodziejów
czegoś takiego nie ma - odrzekł spokojnie.
Czarodziejów!
Ha! A wiec o to chodzi ! pomyślała ze złością Jedna Trzecia
Cudownej Trójki. Zwolnili ją tylko dlatego, że pochodzi z rodziny mugoli. A
ponoć czasy Voldemorta już minęły...
Pobladła trochę na wiadomość, że
nie będzie miała czegoś takiego jak okres ochronny.
Pocieszyła się
jednak w duchu, że da sobie radę, musi, w końcu dostanie coś takiego jak
półroczna odprawa (standardowa, najniższa stawka, dla zwykłych pracowników),
a to sporo pieniędzy...
- Ach... W takim razie przepraszam... - rzuciła
mu zakłopotane spojrzenie i ponownie przeczytała tekst.
- A co z MAG?
Jeden procent to troszeczkę mało... szczególnie w sytuacji , gdy sam pan
przyznał, że program zostanie wprowadzony do użytku - odezwała się po chwili
milczenia.
Teraz MacCartney był wyraźnie zmieszany.
- Owszem,
program przeszedł poprawnie testy, ale jego wprowadzenie na większą skalę
nadal jest rozważane... - spojrzał ukradkowo na teczkę leżącą na biurku.
/>Hermiona zacisnęła zęby - MacCartney wyraźnie zaczął plątać się w swoich
zapewnieniach. Widać Ministerstwo chciało zaoszczędzić na wyrzucaniu jej z
roboty.
- Rozumiem - przerwała jego wywody dziewczyna. Nie miała
zamiaru wysłuchiwać tych bzdur. Marzyła tylko o opuszczeniu tego
pomieszczenia jak najszybciej. Poza tym rozumiała wszystko aż za dobrze,
więc ...
- To gdzie mam podpisać? - spytała patrząc na MacCartenya.
Mężczyzna podał jej pióro i wskazał na odpowiednio wykropkowane miejsce na
pergaminie.
- No, właśnie, doskonale - mruknął mężczyzna i potarł
skroń. Hermionie wydało się, że jest zdenerwowany, nawet bardzo. Odwrócił
wzrok, a na jego czoło wystąpiły kropelki potu.
- To już wszystko panno
Granger, odprawę w wysokości trzymiesięcznego wynagrodzenia otrzyma pani w
ciągu dwóch tygodni na swoje konto u Gringotta - powiedział w pośpiechu
układając papiery na biurku w równy stosik.
Jeżeli wcześniej
Hermiona pobladła lekko, to teraz pobladła jak płótno. Zamrugała szybko
powiekami, pod którymi zaczęły się zbierać łzy poniżenia, bólu i złości.
/>Była szlamą i dlatego odmawiano jej nawet godziwej odprawy, miała dostać
tylko połowę przysługujących jej pieniędzy, co oznaczało, że nie tylko
bardzo szybko musi znaleźć kąt do mieszkania, ale powinien być to także
lichy i bardzo tani kąt.
- Dlaczego trzymiesięczna? - ledwie
wyszeptała.
- Nasz dział ma kłopoty finansowe - MacCartney zmarszczył
brwi.
- Ale przecież - podjęła nieśmiało Hermiona i przełknęła ślinę. -
Przecież należy się mi normalna półroczna odprawa, prawda? Ja zawsze byłam
dobrym pracownikiem.
- Panno Granger - mężczyzna nie był już
zakłopotany, a zirytowany jej słowami. - Oczywiście , że jest pani dobrym
pracownikiem, i że należy się pani cała odprawa, ale chyba powiedziałem
pani, że mamy kłopoty finansowe i ze względu na to nie może pani otrzymać
normalnej stawki, a tylko połowę. Proszę docenić fakt, że dostanie pani aż
tyle.
Młoda kobieta poczuła się gorzej, niż gdyby dostała prosto w
twarz prawym sierpowym.
To bolało, bolało jak diabli. Była tak mało
warta, że połowa odprawy wydawała się jej pracodawcy, aż nazbyt wielką łaską
wobec niej.
Uśmiechnęła się gorzko i przełknęła łzy porażki
-
Rozumiem, panie MacCartney - powiedziała bardzo cicho i bardzo zimnym,
oficjalnym tonem. - Doskonale rozumiem. Zabiorę swoje rzeczy i więcej nie
pokażę się w tym miejscu, proszę być spokojnym. Nie będę nękać czarodziejów
czystej krwi swoją obecnością. Do widzenia panu i dziękuje za wszystko...
Wstała i powoli wyszła, nie oglądając się za siebie i po cichutku
zamykając drzwi.
MacCartney poczuł się podle, chyba wolałby, żeby
trzasnęła drzwiami tak mocno, aż by wypadły z zawiasów.
Nie mógł jednak
poradzić nic na to, że ostatnimi czasy odgórnie zaczęto zwracać uwagę na
pochodzenie pracowników, a na to miejsce był już nowy kandydat. Anthony
Splint, kuzyn Angelusa Zabiniego, który bądź co bądź, dokładał się finansowo
do istnienia i funkcjonowania Sektora Zarządzania Prawidłami Aportacji i
Komunikacji Magicznymi Środkami Transportu.
Nic nie widziała
przez łzy, ale zanim weszła do swojego przytulnego gabinetu, szybko je
otarła. Musiała być silna. Musiała być silna dla tej małej i kochanej
istotki wewnątrz niej. Ani przez chwilę nie pomyślała o pozbyciu się
dziecka. Chciała je urodzić. Kochała je od dnia, w którym dowiedziała się,
że jest w ciąży i z każdym dniem jej matczyna miłość pogłębiała się coraz
bardziej
Policzyła do dziesięciu i otworzyła drzwi. Marcus siedział nad
ich wspólnym projektem i z radosnym uśmiechem dokonywał końcowych obróbek
kolejnego udogodnienia.
- Hej, Hermiono? Co chciał? Pewnie dał ci
podwyżkę, zasłużyłaś! - powiedział radośnie i za chwilę zmarszczył
czoło, widząc jej smutny uśmiech - Chyba jakiś test nie poszedł fatalnie,
co? - w jego głosie pojawiło się lekkie drżenie.
Hermiona nienawidziła
go w tej chwili za to, że martwił się jakimiś głupimi testami, w momencie
gdy ona traciła swoje źródło utrzymania i szła na bruk. On był czystej krwi
i jemu nie groziło wylanie z pracy....
Pokręciła lekko głową.
-
Ach, to znaczy, że wszystko w porządku - pochylił się i zaczął coś notować,
szybko szepcząc do siebie. Gdy po kilku minutach uniósł wzrok znad biurka,
Hermiona zaczynała uzupełniać swoimi rzeczami kolejny karton. Już w sumie
kończyła. Starała się przy tym nie rozpłakać. Zdążyła pokochać swoje miejsce
pracy i było jej bardzo ciężko się z nim rozstawać.
- A jednak dostałaś
awans - Marcus uśmiechnął się przyjaźnie i Hermionie zrobiło się przykro, że
pomyślała o nim w ten sposób. Marcus lubił ją i zawsze życzył jej dobrze.
Nigdy nie odczuwał też wobec niej żadnych uprzedzeń. - Gdzie teraz masz swój
gabinecik? Pochwalisz się?
- Nigdzie - powiedziała cicho, a młody
mężczyzna zrobił zaskoczoną i zaszokowaną minę - Dostałam wymówienie.
/>
Marcus się nie odezwał. Nie był w stanie. To , co usłyszał było tak
niedorzeczne, że zwaliłoby go z nóg gdyby stał. Na szczęście siedział, więc
tylko otworzył usta ze zdziwienia i poruszał nimi w szoku, jak ryba
wyciągnięta nagle z wody.
Myślał, ze jego współpracownica, którą zdążył
już polubić i obdarzyć szacunkiem, żartuje, ale w oczach Hermiony krył się
głęboki smutek i taka gorycz, że nie mogło być mowy o żartach. Nie odezwał
się ani słowem, kiedy po ciuchu wyszła z gabinetu. Nie wiedział, co mógłby
powiedzieć...
**
- DRACONIE ANGELUSIE ISAACU
MALFOYU ! CO TO, NA WĘŻE SLYTHERINA, MA BYĆ?! - przez bardzo
przyjemny sen pewnego przystojnego blondyna przedarł się ostry acz cichy
głos jego ojca. Chłopak zgrabnie zignorował te słowa i przewrócił się na
drugi bok mając nadzieje, że intruz w postaci jego szacowanego rodziciela da
mu spokój. Niestety, Lucjusz Malfoy był bardzo natrętnym człowiekiem, gdy
czegoś chciał. Dało się to we znaki miedzy innymi byłemu Ministrowi Magii,
Korneliuszowi Knotowi. Chwilę później Draco poczuł szarpnięcie i
nieprzyjemne zimno atakujące jego nagie ciało.
- Oddaj mi kołdrę -
wybełkotał Dracon zwijając się w kłębek.
- Nie - brzmiała odpowiedź.
/>- Ojciec, nie wygłupiaj się! Jest siódma rano - Malfoy Junor
powiedział pierwszą godzinę jaka mu przyszła na myśl - Daj pospać. Bądź
człowiek.
Cisza.
Draco otworzył oczy i jego wzrok natrafił na
pustą puszkę po Calsbergu. Jak przez mgłę pamiętał jak ta puszka się tu
znalazła i w ogóle jak on się tutaj znalazł. Chyba trafił tu z jakąś
dziewczyną... Tylko jak ona się nazywała? Próby przypomnienia sobie imienia
tajemniczej nieznajomej zakończyły się fiaskiem z powodu narastającego bólu
głowy.
- Boże... - jęknął odgarniając przetłuszczone włosy z twarzy.
/>- Bóg ci, synu, nie pomoże - dobiegł go syk ojca. Były Kapitan drużyny
Ślizgónów zadrżał - gdy ojciec mówił tym tonem to był naprawdę BARDZO
zły.
- Co. Ty. Wyprawiasz. Draco? - każde słowo Lucjusz Malfoy
wypowiadał z naciskiem.
- Mógłbyś tak nie krzyczeć, ojciec? Łeb pęka
... - wybełkotał Draco z trudem siadając na łóżku i z jeszcze większym
wysiłkiem próbując utrzymać ostrość widzenia, co niekoniecznie mu
wychodziło.
- Ciekawe dlaczego - mruknął zgryźliwie były Śmierciożerca
rozglądając się z pogardą po komnacie swego jedynaka. Draco również
rozejrzał się po swym miejscu zamieszkania, ale bardziej z musu niż z
własnej woli. Chciał się dowiedzieć o co ojcu chodziło.
Po całym
pomieszczeniu walały się papierki po chipsach, puste butelki po
czarodziejskich koniakach (tudzież polskiej wódce o zachęcającej nazwie
„Żubrówka” ) a także piwie mugoli ( Jak można pić takie
świństwo przyszło mu na myśl. ). Na purpurowym dywanie pochrapywali
jego dwaj szkolni przyjaciele, Vincent Crabbe i Gregory Goyle, którzy
zostali na noc. Na około nich leżało pełno papierków po czekoladowych
żabach i cztery butelki po koniaku ( w tym trzy puste). Indyjski dywan
umazany był jakimś świństwem, które okazało się resztkami czarodziejskiej
czekolady Goldena a na porożu zawieszonym naprzeciwko łóżka Dracona wisiały
czyjeś majtki... Po dłuższym zastanowieniu blondyn doszedł do wniosku, że
to jego bielizna. Zagadką pozostało jednak jak się tam znalazła.
Lecz
w najgorszym stanie było łoże Malfoya Juniora: pełno puszek po piwie ( Draco
zaczął się poważnie zastanawiać czy był taki pijany, że wypił to
„mugolskie ohydztwo” jak zwykł określać Calsberga i Heinekena ,
w których lubowali się jego dwaj koledzy), butelek po Ognistych Whisky
Oldena, kawałków czarodziejskiej pizzy (miedzy innymi ser na poduszce ) i
skotłowane czarne ciuchy.
Lucjusz sięgnął po najbliższą pustą butelkę
po wódce i przyjrzał się uważnie etykietce.
- Polska? Nie masz już na
co wydawać pieniędzy? - warknął przenosząc szare tęczówki z rysuneczku z
żubrem na wpół pijanego syna.
- Nie mam - uciął Malfoy Junior wstając
z łoża. Następnie obijając się o meble ruszył ku szafie z ubraniami. Dobrze
wiedział, że jest uważnie obserwowany przez ojca i wcale nie był z tego
zadowolony.
- Matko... - westchnął nakładając sweter .W głowie
strasznie mu się kręciło, ledwo utrzymywał się na nogach a teraz jeszcze
musi się tłumaczyć swemu ojcu.
Jakie to życie jest niesprawiedliwe
pomyślał stawiając ostrożnie kroki miedzy butelkami a papierkami po
słodyczach.
- Ty mi tu, młody, matki nie wzywaj - warknął Lucjusz na co
Crabbe wymamrotał coś przez sen. Draco posłał ojcu zmęczone spojrzenie i
położył się z powrotem na łóżku.
- Gdzie do wyra w ten syf,
darmozjadzie zatracony?! Już wstawaj, wywal te mendy zapijaczone, nie
pierdzą przez sen u siebie, ogarnij to, okno otwórz, niech się stęchlizna
wywietrzy! Zanim twoje szacowna matka, którą raczyłeś wspomnieć się
obudzi i ten bajzel zobaczy - perorował Lucjusz, a jego syn trzymał się
dłońmi za bolącą jak diabli głowę.
W końcu zsunął się z wyrka, wziął
różdżkę i jednym machnięciem zebrał śmieci w bezładną kupę pod oknem, które
bardzo powoli i metodycznie otworzył. Potrząsnął Crabbem i Goyle’em z
całej siły (takiej jaką obecnie miał) i bardzo cicho kazał im się wynosić do
siebie.
Malfoy senior przyglądał się swojemu synowi z ukosa. Kiedy dwie
góry sadła i mięsni się podniosły, mężczyzna oświadczył:
- Ostatni raz
widzę was tutaj w takim stanie. Wstyd! Aportować mi się do własnych
domów, ale już! - dwaj młodzieńcy skulili się z bólu z minami pod
tytułem: „ała, moja głowa!” i po krótkiej chwili Draco i
Lucjusz stali sami w sypialni szanownego dziedzica rodu Malfoyów.
- A
teraz mi powiedz, co to była za lafirynda, która wychynęła ukradkiem z domu
o szóstej nad ranem?
- A jak wyglądała? - spytał Draco marszcząc czoło
i przypalając sobie „Magic Jointa”*
- Mała blondynka z
wielkim biustem. - odrzekł z jadowitym uśmiechem jego ojciec.- Synu, zobacz
jak nisko się stoczyłeś... Nawet nie wiesz kogo w nocy przerżnąłeś. -
Lucjusz nie bawił się w delikatne słowa.
- Ojciec, co za słownictwo jak
na arystokratę - Draco wykrzywił się nieznacznie. Skręt zaczynał działać.
/>- Synu, co za wygląd i zachowanie jak na członka arystokratycznego rodu
czystej krwi - odparował Lucjusz. - Palisz to świństwo, pijesz na umór
niemal dzień w dzień, nie pamiętasz z kim spałeś, ohyda. Nie robisz zupełnie
nic i nawet nie potrafisz zachować się po ludzku, tylko chlasz, ćpasz i
pieprzysz wszystko co się rusza.
- Sypiam tylko z czarownicami czystej
krwi z dobrych domów, najczęściej z arystokratkami... Latem miałem w łóżku
szesnastolatkę, chyba kuzynką Zabinich. Nie uwierzysz, co ta smarkula
potrafi... - Draco uśmiechnął się złośliwie.- Nie moja wina, że pozornie
cnotliwe panienki lubią się puszczać na prawo i lewo, zwłaszcza z
takimi gośćmi jak ja....
- I nie masz tego dosyć? Nie wołałbyś jednej
kobiety, do której mógłbyś wracać co noc? - Lucjusz pokręcił głową.
-
Wiesz, czasami mam tego po dziurki w nosie, na przykład dziś... - Draco
zaciągnął się mocniej. - Ale ja i żona... - zachichotał.
- Nie musi być
zaraz żona, może być... kochanka... Aby w końcu jedna, a nie całe stado. Jak
coś złapiesz, to dopiero będziesz płakał... A w ogóle , co to za przyjemność
uprawiać seks po pijaku?
- No bez przesady, nie zawsze jestem pijany
i... potrafię zaspokoić kobietę - Draco zagasił jointa. - To co proponujesz?
Uważasz, że wezmę za kochankę jedną z tych durnych kwok? One są puste i
głupie, każdą z nich znudziłbym się albo po tygodniu, albo po trzech
dniach...
- To weź kurtyzanę...
- Dziwkę? - spytał zalotnie
Draco... - No dziwki też są okey, tylko im trzeba płacić, ale niektóre są
nawet dużo inteligentniejsze od arystokratek...
- Nie dziwkę, zboczeńcu
- odrzekł Lucjusz. - Kurtyzanę, matole.
- To prawie to samo -
młodzieniec wzruszył ramionami i przeciągnął się ziewając donośnie.
-
Zapewniam cię, że nie. Bo po pierwsze, kurtyzana jest utrzymywana przez
tylko jednego mężczyznę na raz, po drugie byle bździągwa nie zostanie
kurtyzaną, choćby znała milion sztuczek erotycznych, a była pusta jak dzban.
Prędzej zostanie nią niedoświadczona seksualnie dziewczyna, którą zmusiły do
tego okoliczności, i która ma olej pod sufitem, jest inteligentna, oczytana
i potrafi rozmawiać o wszystkim, bo takie są mój drogi wymogi. Przez dzień,
dwa jest szkolona w manierach należnych kobiecie arystokraty i po tym czasie
można wziąć ją na kochankę. To tyle. Kurtyzany, to kobiety, którymi możesz
pochwalić się w towarzystwie. Do dziś utrzymaliśmy ten zwyczaj w
przeciwieństwie do mugoli, którzy wolą robić to jak ty - byle jak, z byle
kim i byle gdzie! Przemyśl sprawę.
- Ale ja jestem wybredny! -
Draco uśmiechnął się złośliwie, chociaż w duchu zaczynał rozważać pomysł
ojca.
- No, właśnie widzę! - sarkastyczny śmiech ojca poruszył dumę
chłopaka.
- Ech... co innego na jedną, dwie noce, co innego na miesiąc
albo dłużej - powiedział. - Sam o tym doskonale wiesz.
- To szukaj, aż
znajdziesz... Zanim wybierzesz kobietę, z którą chcesz... pogadać,
ewentualnie, którą chcesz wypróbować w łóżku, oglądasz sobie zdjęcia i
rozmawiasz z właścicielką Domu Marzeń, czy Pałacu Rozkoszy... To dwie
siedziby kurtyzan jeśli chodzi o Londyn, mugole nie mają tam wstępu, no
chyba, że mugolki, które otrzymały przepustkę i nadają się na
kurtyzany...
- Aha! Dobra ojciec, całkiem niezły pomysł, ale muszę
go przemyśleć! - Lucjusz przewrócił oczami i wymaszerował z sypialni
syna, mamrocząc pod nosem coś o „darmozjadach, którzy nie muszą na
siebie pracować i mają wszystko w nosie, bo i tak dziedziczą cholerną
fortunę po starych.”
* Skręt palony przez czarodziejów;
zawiera szczyptę sproszkowanego pazura smoka. Stawia na nogi, daje
przysłowiowego kopa, zmniejsza też ból głowy spowodowany kacem.
/>**
Tego ranka - o dziewiątej trzydzieści - gdy Draco
odbywał męską rozmowę z ojcem, Hermiona pakowała swoje rzeczy. Musiała się
wynieść jak najszybciej. Nie miała pojęcia jak i gdzie będzie egzystować,
ale grzecznie i stanowczo odmówiła Arthurowi, który bardzo chciał jej pomóc.
W końcu Weasleyowie mieli i tak wiecznie mało pieniędzy, a Harry poznał
jakąś fantastyczną francuską dziewczynę i wyjechał do niej na całe dwa
miesiące. Gdyby do niego napisała pomógłby jej, ale nie chciała psuć mu
wspaniałego wypoczynku, pełnego miłosnych uniesień pod błękitnym niebem
Paryża.
Godzinę później, gdy wszystkie walizki były już zapakowane, a
kartony z stały obok drzwi, Hermiona siedziała na fotelu przy kominku i
przeglądała ogłoszenia w Proroku Codziennym .W jednej ręce trzymała
czerwony marker a w drugiej miseczkę z Proszkiem Fiuu
Jej wzrok ślizgał
się po ostatniej stronie gdzie były umieszczone ogłoszenia dotyczące
możliwości wynajmu mieszkań, pokoi, czy całych nieruchomości.
Chyba
nic nie znajdę - pomyślała zrezygnowana, gdy jej spojrzenie padło na
przedostatnie ogłoszenie, które dotyczyło małego, taniego i skromnego
pokoiku na poddaszu, całkiem niedaleko mieszkania, które wynajmowała
obecnie.
Przeczytała tekst dwa raz. Widać, prawdę mówiło przysłowie
nie chwal dnia przed zachodem. Hermiona odłożyła pisak i wraz z
gazetą podeszła do kominka. Sypnęła w czerwone języki ognia szczyptę
proszku Fiuu. Ogień przybrał jaskrawozieloną barwę i panna Granger wsadziła
miedzy niego głowę a następnie wypowiedziała głośno i wyraźnie adres
mieszkania:
- Victoria’s Alley siedemnaście - poczuła jak
wciągnął ją wir i już po kilku chwilach była na miejscu.
Dopiero wtedy
zdała sobie spraw, że jest to niezapowiedziana wizyta.
- Przepraszam -
powiedziała cicho - Czy tu ktoś jest?
Salon był pusty, ale zza dębowych
drzwi dochodziły ją czyjeś głosy. Ruszyła w tamtym kierunku i w chwilę
później znalazła się w ponurym holu. Głosy dochodziły z pomieszczenia
naprzeciwko salonu. Nieśmiało podeszła do drzwi i niepewnie zapukała. Nie
usłyszała odpowiedzi i już miała nacisnąć klamkę, kiedy dobiegł ją zza
pleców przyjemnie brzmiący męski głos.
- W czym mogę służyć? Panienka
pewnie w sprawie wynajmu pokoiku na poddaszu, tak?
Hermiona odwróciła
się pospiesznie. Za nią stał jegomość w średnim wieku ze szpakowatą bródką i
w okularach. Przywodził jej na myśl bibliotekarza.
Uśmiechnęła się
przepraszająco.
- Ja przepraszam... W salonie nikogo nie było więc... -
zaczęła się tłumaczyć.
- Nic nie szkodzi - przerwał jej łagodnie i
posłał jej badawcze spojrzenie.
- Przykro mi że tak wtargnęłam bez
zapowiedzenia - dodała jeszcze nieśmiało. Mężczyzna pokiwał głową i się
uśmiechnął.
- Wszystko w porządku, proszę za mną - rzekł i skierował
się do holu, gdzie wprowadził dziewczynę krętymi schodami, do pokoiku, który
miała zamiar wynająć.
- Pokój jest mały, bez łazienki - mówił
przekręcając klucz w zamku mahoniowych drzwi - Łazienka jest na piętrze, a
kuchnia na samym dole. Może pani z niej korzystać dowoli - otworzył drzwi i
wpuścił dziewczynę do środka.
Pokój okazał się naprawdę mały:
bialutkie ściany odbijały promienie słoneczne wpadające przez jedyne okno
przyozdobione jakimiś niebieskimi firankami z urwaną koronką. W rogu pokoju
stało wąskie lóżko a przy nim malutki stolik z lampa naftową. Po drugiej
stronie obszerna szafa na rzeczy a koło drzwi regał. Nad kominkiem wisiał
stary zegar z kukułką
- Jak pani widzi jest bardzo skromny i łóżko jest
niezbyt duże - powiedział mężczyzna nieco przepraszającym tonem.
- Nie
szkodzi, mi się bardzo podoba. Zegar i lampa nadają mu uroku, a to łóżko-
spojrzała na drewniany mebelek z drzewa bukowego przykryty narzutą w pięknym
zielonym odcieniu, stojący pod oknem - w zupełności mi wystarczy. Mam
zaledwie metr sześćdziesiąt sześć - uśmiechnęła się szczere do mężczyzny.
Proszę tylko mi jeszcze powiedzieć, ile dokładnie będę musiała zapłacić za
wynajem
- Dziesięć galeonów za tydzień. Może pani płacić co tydzień lub
co miesiąc i jeżeli spóźni się pani kilka dni z zapłatą, to oczywiście pani
nie wyrzucę - odwzajemnił jej uśmiech. - Rozumiem, że jest pani
zainteresowana.
- Oczywiście, ale jest mały problem... Mam odłożone
pieniądze, tylko teraz szukam pracy i będzie mi trochę ciężko bo jestem w
ciąży. Zrozumiem, jeżeli pan nie zechce mieć takiej lokatorki - powiedziała
nieśmiało i przygryzła dolną wargę. Nie chciała niedomówień i wolała
wiedzieć na czym stoi.
Mężczyzna milczał przez chwilę taksując ja
wzrokiem.-To nie ma nic do rzeczy - powiedział w końcu - Wygląda mi pani na
uczciwą osobę, więc nie mam zastrzeżeń. Moja małżonka chętnie pani pomoże -
dodał z uśmiechem.
Hermiona posłała mu pełen wdzięczności uśmiech.
/>- Dziękuje panu za dobre słowa. Nie każdy toleruje pannę z dzieckiem -
powiedziała z lekką goryczą. - Cieszę się, że mogę tu zamieszkać.
-
Cała przyjemność po mojej stronie, panno... - uniósł pytająco brwi.
-
Granger. Nazywam się Hermiona Granger - powiedziała cicho.
/>Mężczyzna nie skomentował tego, ale Hermiona dostrzegła w jego oczach
błysk zrozumienia.
No tak... - myślała z przekąsem - Kto
by nie słyszał o Wielkiej Trójcy Gryffindoru .
- Nazywam się
Oliver Blinch, panno Granger, dla przyjaciół Oli - uśmiechnął się szeroko i
zaprowadził ją z powrotem na dół do salonu z kominkiem.
Przez następne
pół godziny omawiali warunki wynajmu i zasady, które panowały w tym domu.
Dziewczyna zgodziła się na wszystko nie tylko ze względu na dziecko, które
wzrastało w jej wnętrzu, ale również na cenę najmu mieszkania. A cena grała
tu bardzo ważną rolę.
Hermiona dowiedziała się, że może wracać do domu
nawet w bardzo późnych porach, bo pan Oliver nie kładzie się spać przed
dwunastą w nocy, a gdyby jej zdarzyło się zabawić dłużej, klucz będzie na
nią zawsze czekał pod wycieraczką. Dziewczyna zapewniła, że na pewno tak
późno wracać do domu nie będzie. Interesuje ją tylko to żeby znaleźć pracę,
no i wypożyczać książki z najbliższych mugolskich o czarodziejskich
bibliotek.
Do swego starego mieszkania wróciła krótko przed piątą
po południu .Pan Blinch obiecał, że pomoże jej z rzeczami więc nie musiała
się martwić jak przeniesie dobytek. Teraz pozostało jej tylko porozmawiać z
panna Spot o wypowiedzeniu umowy.
Z tym akurat nie było problemu, bo
już wcześniej wspominała swojej gospodyni, że zrezygnuje z mieszkania w
związku z finansowymi problemami, które ją nękają.
Pożegnały się w
przyjaznej atmosferze i już o godzinie siódmej w salonie na Victoria’s
Alley 5 pojawił się jej nowy gospodarz, pan Blinch i tak jak obiecał
przetransportował dwa kuferki proszkiem Fiuu.
/>
/>