QUOTE(Eva @ 03.08.2009 00:52)
Ha, no patrz, też się ostatnio zabrałam za czytanie sagi
Tyle że oczywiście kradnę ebooki, ale cicho. Te książki się dosłownie zjada, bardzo przyjemnie się to czyta i szalenie mnie ekscytuje porównywanie ich z serialem, a różnic jest wiele i to kolosalnych (przynajmniej co to jednej Awadzia byłby srodze zawiedziony - zwłoki w samochodzie Andy'ego z
Living Dead in Dallas). Momentami czytając pierwszą część zastanawiałam się, na podstawie czego oni kręcą drugi sezon, tak się fabuła rozjeżdża (co z Tarą, co z Jessicą, co z trialem Billa, co z wątkiem szejpszifterów, co z....??).
A co do samego drugiego sezonu - ostatni odcinek z retrospekcjami Bill/Lorena był żenujący ; ( Ąsząte nie pomogło, po prostu tragedia. Mam nadzieję, że wraz z kolejnym wskoczą na odpowiedni poziom, choć nie ukrywam, że cieszy mnie zakończenie wątku miłosnego psa i bambi.
Ja już dawno przestałam zwracać uwagę na różnice w fabule, inaczej bym zwariowała. I nie przeszkadza mi nawet wprowadzanie nowych postaci (Jessica, Daphne) czy nawet większe zmiany związane z innymi (Maryann, Jason, Sarah Newlin), tak długo, jak trzymają się ducha i klimatu książki. Za to coraz bardziej wkurza mnie to, co robią z Sookie. Gdzie się podziała rozsądna, kumata, odważna dziewczyna z kucykiem? Co to za jakiś nowy, wypindrzony i wyszczekany, przygłupi stwór?... Książkowa Sookie NIGDY nie spoliczkowałaby Erica, a już na pewno nie na tym etapie, kiedy ledwo się znają, dobrze wiedziała, czym coś takiego może się skończyć. Wiedziała, co można powiedzieć, kiedy i do kogo, umiała trzymać język za zębami i tym zdobyła sobie szacunek nie tylko Erica, ale i reszty... Nie rzucałaby się jak kretynka do wapmirów w Dallas, nie wtykałaby wszędzie nosa i nie napastowałaby ludzi (jak to miało miejsce w przypadku Barry'ego Bellboya), nie podejrzewam jej też o takie ckliwo-romantyczne zapędy, jak te, które prezentuje przy Billu. No i nigdy, przenigdy, nie powiedziałaby nic, z czego można by było wywnioskować, że chciałaby być "kimś więcej, niż tylko kelnerką". Sookie z książek marzy o świętym spokoju, cieszy się z tego co ma i kocha swoją pracę. Przysługi dla wampirów wykonuje niechętnie, najczęściej dlatego, że w jakiś sposób czuje się zobowiązana. Wiele razy w książkach wspomina o tym, że w barze u Sama czuje się "jak w domu", bezpiecznie i dobrze. Nie wyobrażam też sobie sytuacji, w której miałaby na bezczelnego żądać kasy, tak jak to miało miejsce w przypadku wyjazdu do Dallas! Matko kochana, toż ona prędzej ze wstydu by się spaliła, ta dziewczyna odebrała tradycyjne, solidne, południowe wychowanie! Nie będę tu rzucać przykładami z książek (choć jest ich mnóstwo), bo mnie zaraz Avada zje za spojlery, ale aż mi się wszystko w środku przewraca, jak sobie pomyślę. A już te sugestie w stronę Barry'ego, że też mógłby sobie dorobić, jak ona... O matko. Matko i córko!
Poza tym, twórcy ewidentnie postawili sobie za cel odciąć się od Zmierzchu, jak najdalej i za wszelką cenę. Czyli zero Belli i Edwarda, Sookie nawet we łbie nie postało zamieniać się w wampira (no, to akurat się zgadza, ale nikt tego w książkach tak nie podkreśla wyraziście i z naciskiem, jak dla jełopów), wampirom pyskuje aż echo idzie i ogólnie ma je w dupie... a gdzie fascynacja z pierwszej serii, ja się pytam, ta która pchnęła ją w stronę Billa? Znikła? Wyparowała? Ulotniła się? Teraz nagle mamy bezczelną (i głupią w dodatku) babę, która sobie sprytnie wykalkulowała, jak je wykorzystywać?... Ble. Bill widać też już nie może być romantycznym, melancholijnym rycerzem na białym koniu, trzeba z niego zrobić kawał ch..., żeby nie wiem co. No owszem, miał on swoje za uszami, ale TO? Co za bzdety! Aczkolwiek Billa akurat mam w odwłoku, niech sobie z nim robią co chcą, nie wiem tylko czemu tak głupio. No i jaki Eric mógłby mieć powód, żeby się interesować Sookie taką, jaką przedstawiają ją w serialu, doprawdy trudno mi sobie wyobrazić...
Wkurza mnie też ta niby-kłótnia z Samem. Sam, opoka i ostoja, najlepszy przyjaciel Sookie, z którym nigdy nie mogła być nawet bliska pokłócenia się przez dłużej niż parę godzin, nigdy nic nie mogło między nimi wisieć złego, zawsze na sobie polegali, itepe itede, ten Sam miałby się tak zachowywać wobec niej?...
Summa summarum grabią sobie, oj grabią...
Ale za to
ERIC... Ten wynagradza wszystkie niedostatki

.