za wszystkie błędy serdecznie przepraszamy i... obiecujemy, żę się nie poprawimy, bo my bez błędów to nie my :twisted:
X
Draco trzymał się w odpowiednim oddaleniu od swojej żony, tak, aby ją widzieć i tak, aby ona nie zauważyła jego. Na szczęście wychodziło mu to całkiem dobrze. Wydawało się, że kobieta włóczy się po mugolskim Londynie całkiem bez celu, tylko co jakiś czas patrzyła na zegarek. Wchodziła do różnych sklepów, ale nie bywała w nich zbyt długo, po czym wychodziła i szła dalej. Kiedy zatrzymała się około południa na kawę w małej przytulnej kawiarence, zaklął, gdyż sam miał ochotę na zbawienny trunek, a knajpka była zbyt mała i na pewno Hermiona by go zauważyła. Kilka metrów dalej był ogromny pawilon handlowy i automat z kawą, ale Draco nie miał zielonego pojęcia, jak go obsłużyć, więc podpatrzył Mugola, notabene zaledwie dwunastoletniego dzieciaka. Ciemnowłosy, potargany szczeniak w okularach (niebezpiecznie skojarzył mu się z Potterem) podszedł, wrzucił funta i nacisnął jakiś przycisk, a potem odebrał brzęczącą resztę i parujący kubek. Nie było zbyt wielu ludzi w okolicy i nikt nie czekał na swoją kolej, więc Malfoy spróbował szczęścia. Wrzucił funta do tej samej szczeliny (miał na różnorodne okazje mugolskie pieniądze), do której wrzucił wcześniej swojego obserwowany przez niego dzieciak, i popatrzył na różnorodne guziki z opisami. W końcu wypatrzył dużą czarną bez cukru i z nacisnął czerwony przycisk. Zapiszczało cicho, po czym dołem wypadł plastikowy kubeczek i popłynęła do niego gorąca, ciemna ciesz. Draco usłyszał też brzęk wydawany w pensach reszty. Gdy kubek był pełny, strumień się urwał, a automat ponownie zapiszczał i ukazał się napis odbierz napój. Zafascynowany Malfoy – oczywiście w życiu nie przyznałby się, że coś mugolskiego go zafascynowało – odebrał kubek i spróbował gorącej cieczy. Nie była wyśmienita, nawet nie bardzo dobra, ale miała niezaprzeczalny smak kawy i to się liczyło. Stanął z boku i delektował się napojem, obserwując drzwi wejściowe kawiarni, w której kilka minut wcześniej zniknęła Hermiona.
*
Na szczęście w stolicy Wielkiej Brytanii była ładna słoneczna pogoda, ale to nie pocieszało Hermiony. Wypiła fantastyczną czekoladę z chilli i ruszyła w swoją wielką misję, jak nazwała w duchu to, co ją czeka.
Po pierwsze musiała dostać się do Biblioteki Narodowej, gdzie znajdował się również dobrze ukryty, bardzo bogaty dział dla czarodziei. Oczywiście mugole nie mieli najmniejszego pojęcia o tym miejscu. Nie wiedzieli, że to, co oni uznawali za wielką bibliotekę, jest tak naprawdę tylko niewielkim działem, a cała reszta to czarodziejskie zbiory literatury.
Hermiona zamierzała znaleźć wszystko, co tylko było napisane, na temat „Prawa Merlina”. Zamierzała znaleźć i wykorzystać, by jak najszybciej uzyskać rozwód.
Po pierwszym szoku, związanym z zaistniała sytuacją, postanowiła walczyć. W końcu nie istnieją okoliczności, z których nie ma wyjścia, tak samo jak nie istnieje czar, przed którym nie można się obronić. Harry był tego najlepszym dowodem.
Po drugie musiała spotkać się z człowiekiem, któremu jej ociec był winien sporą sumę pieniędzy. Hermiona jak na razie spłacała ten dług, ale teraz miała już dosyć. To było za dużo, jak na nią jedną. Koszmarne małżeństwo, perspektywa zamieszkania pod jednym dachem z całą rodziną Malfoyów i do tego spłacanie nie swoich długów. Dosyć tego. W końcu zbyt duża ilość sałaty zirytuje najbardziej zachłannego, gumochłona
Hermiona nie chciała rozstawać się ze swoim ukochanym wężykiem, który odziedziczyła po matce. Miał dla niej zbyt duże znaczenie. Ale musiała. Stwierdziła, że skoro w pierwszej chwili była na tyle głupia, by brać na siebie długi ojca, to powinna ponieść jakieś konsekwencji. Może następnym razem zastanowi się nad tym, co robi. Ponieważ bliżej miała do lombardu niż do biblioteki właśnie tam się udała.
Z ciężkim sercem przekroczyła próg sklepu „Jubilerskie cuda. Johnson & Brahms”. Musiała sprzedać najcenniejszą rzecz, jaką posiadała. Przecież nie poprosi męża o to pieniądze. To byłoby nie tylko niehonorowe, ale nawet niekulturalne. Zwłaszcza, że jej mężem był nie, kto inny, jak Draco Malfoy, i że nie był zadowolony z małżeństwa ze szlamą. Zresztą ona nie zamierzała prosić go o nic. Już nigdy.
- Ile dostanę za ten wisiorek? – Spytała chłodno i uśmiechnęła się nieco wyrachowanie, chociaż tak naprawdę ściskało się jej gardło. Sympatyczny mężczyzna w średnim wieku, stojący za ladą, oddał jej uśmiech. Nie wiedziała, że to będzie takie trudne. Ale interes to interes. I nie zamierzała sprzedać wisiorka po zaniżonej cenie, nie tylko z powodu jego znaczenia sentymentalnego.
Sprzedawca przez chwile przyglądał się kobiecie. Nie pasowała do żadnych grup jego klientek. Nie wyglądała na zdesperowaną matkę, która musi wyżywić dzieci, nie była też narkomanką, ani studentką, której skończyło się stypendium. Była młodą, dumna i bardzo zdesperowaną osobą. Widać było, że nie chce pozbywać się biżuterii. No cóż, to nie była jego sprawa, on tu tylko pracowała.
Na początku zaproponował śmiesznie niską cenę, którą Hermiona zbiła śmiechem. Umiała się targować, a on lubił takie klientki.
**
Draco powoli zaczynał się denerwować. Hermiona już pół godziny temu zniknęła w sklepie. Czyżby zauważyła, że ją śledzi? Nie.. to nie możliwe. W końcu, co jak co, ale podstępne śledzenie ludzi Malfoy wyssał z mlekiem matki.
W końcu, Hermiona wyszła od jubilera, a jej mina była nieprzenikniona, jakby trochę smutna i poważna, ale nic więcej nie dało się z niej wyczytać, zwłaszcza rzucając chyłkiem spojrzenia zza drzewa. Kobieta skierowała się do Biblioteki Narodowej.
- No tak, mogłem się tego spodziewać, w końcu gdzie ona mogła pójść. Cholerny mól. – Zaklął Draco i skierował się do małej restauracyjki. Nie miał ochoty iść dalej za Hermioną. W końcu, co może być ciekawego w londyńskiej bibliotece. Nic. Przynajmniej dla niego. Miał tylko cichą nadzieje, że ona nie zamierza spędzić tam całego dnia.
Hermiona z westchnieniem ulgi weszła do wielkiego gmachu. Już sam zapach książek wpływał na nią kojąco. To było to, na czym się znała, co kochała i co było jej częścią.
Książki; to właśnie w nich odnajdowała odpowiedzi na każde, nawet te z pozoru nierozwiązane problemy. W książkach było wszystko. Zawsze służyły jej pomocą i nigdy nie zadawały pytań. Były jak milczący przyjaciel. Przyjaciel, u którego teraz szukała odpowiedzi.
Ku jej zadowoleniu w bibliotece nie było wielkiego ruchu. Od razu skierowała się do najciemniejszego kąta. Był tam regał z książkami, których nikt nie wypożyczał. Szczerze powiedziawszy, nawet najstarszy bibliotekarz nie pamiętał o tym miejscu. Miało to woje dobre strony. Dobre dla czarodziejów. Hermiona oparła się o regał i już po chwili znajdowała się w Bibliotece Magii i Czarodziejstwa. Jedynym takim miejscu w Anglii.
Kobieta skierowała się do jednego z bibliotekarzy, który przywitał ją miłym uśmiechem. Żaden z pracowników tutejszej biblioteki nie przypominał pani Pince. Wszyscy byli mili i chętnie do pomocy.
- Dzień dobry, czym mogę pani służyć?
- Dzień dobry, potrzebne są mi materiały dotyczące Merlina. Konkretnie chodzi mi o prawa małżeńskie.
Czarodziej wyciągnął różdżkę i wypowiedział odpowiednia inkantację. Już po chwili przed Hermioną lewitowały zwoje starych manuskryptów.
- Pani zamierza wypożyczyć, czy skorzystać z materiałów na miejscu?
- Na miejscu.
- Oczywiście, proszę się tylko tu podpisać.
Hermiona wzięła pióro i próbowała wpisach się do księgi. Ku jej zdumieniu pióro zaczęło stawiać opory, gdy chciała napisać nazwisko. Ze zdziwieniem spojrzała na bibliotekarza, który już nie uśmiechał się tak miło.
- Na to pióro został rzucony czar, przestaje pisać gdy ktoś próbuje wpisać fałszywe dane.
- Jakie fałszywe dane? Przecież… - Hermiona dopiero po chwili zrozumiała, co się dzieje. Rzeczywiście, fałszywe dane. Teraz nie miała już na nazwisko, Granger. – Przepraszam, niedawno wyszłam za mąż. Odruchowo próbowałam wpisać panieńskie nazwisko.
Szybko napisała Malfoy i skierowała się do najbliższego wolnego stolika. Nie zdążyła dobrze usiąść, gdy pojawił się przy niej ten sam bibliotekarz.
- Coś jeszcze mam podpisać?
- Ależ oczywiście, że nie, pani Malfoy. Jeśliby pani chciała, mamy tu osobną salkę, w której będzie pani na pewno wygodniej.
- Nie trzeba – Hermiona nie mogła uwierzyć, że fakt, iż nosi nazwisko Malfoy, może spowodować, że ktoś będzie się aż tak…płaszczył.
- To nie jest żaden kłopot, pani Malfoy. – Młodemu mężczyźnie najwyraźniej wielką przyjemność sprawiało wypowiadane tego nazwiska. Robił to zresztą tak głośno, że kilka osób zwróciło już na nich uwagę. – Jeśli będę mógł coś dla pani zrobić, to proszę tylko powiedzieć. Nasza biblioteka jest bardzo wdzięczna pani rodzinie za chojny datek, jaki ostatnio został ofiarowany. Więc, jeśli mógłbym coś dla pani zrobić, to…
- Dziękuję, ale naprawdę nic mi nie trzeba – Hermiona powiedziała to z takim naciskiem, że mężczyzna natychmiast zostawił ja w spokoju.
- Więc jednak za pieniądze można kupić szacunek – mruknęła, zagłębiając się w lekturę.
Po półtorej godziny nieprzerwanego pisania i czytania, Hermiona była „bogatsza” o kilka wiadomości.
Małżeństwo zawarte na prawie Merlina była jedną z najstarszych i najrzadziej stosowanych magicznych ceremonii. Wiązało się z nią wiele nakazów, zakazów i zobowiązań.
Hermiona była zła. Wszystko, co pisało w tych mądrych księgach, ona już wiedziała. Kobieta musiała być posłuszna, miła, grzeczna. Nie mogła nawet używać swego panieńskiego nazwiska, bo przecież była mężatką. Cały majątek niewiasty przepadał na jej męża i wszystko, co biedaczka uzyskała w trakcie małżeństwa, było własnością męża i jego rodziny. Do diabła! Powinna być cieniem swego męża, który oczywiście ma zawsze racje.
- Niech diabli porwą Merlina! – zaklęła pod nosem i ze wstrętem odłożyła ostatni manuskrypt.
Lewitując książki, podeszła do biurka bibliotekarza, który na jej widok natychmiast się rozpromienił.
- Czy jest coś na temat rozwodu odnośnie ślubnego prawa? Bo tutaj, nie było nawet odnośnika.
- Bardzo mi przykro, pani Malfoy, ale niestety nasza biblioteka nie dysponuje księgami Morgany. Ma je w swych zbiorach Francuskie Ministerstwo. Oczywiście, jeśli pani chce, to ja postaram się…
- Nie, nie dziękuje – Hermiona natychmiast przerwała mężczyźnie. – Jestem panu bardzo wdzięczna za okazaną mi pomoc. Do widzenia.
Hermiona szybko opuściła obie biblioteki. Jeśli we Francji znajdowało się cokolwiek na temat Merlina, to jej musi się udać to dostać. W końcu nie na darmo jej ciotka pracowała w Luwrze i od kilku lat miała kontakt z czarodziejami, pomimo tego, że sama była mugolką.
Kobieta szybko wybiegła z gmachu i ruszyła przez zatłoczone ulice.
Draco, który od pół godziny niecierpliwie obserwował gmach biblioteki, na widok Hermiony odetchnął z ulgą i znowu ruszył, w ślad za nią, aż znikła w metrze. Bluzgi, jakie rzucił Draco w myśli na tak okropny fakt, zadziwiłyby niejednego szewca, czy Aurora z ogromnym stażem. Rozejrzał się nieco panicznie, w końcu nie miał biletu, a przez barierkę dostać się musiał. Nie mógł jej stracić z oczu. Podpatrzył jakiegoś młodego mugola, jak ten przeskakuje nad stalowymi poręczami. Odczekał, aż Hermiona będzie w połowie schodów prowadzących na peron i, zapominając o swojej rodowej dumie, podwinął klasyczny, czarny, długi płaszcz i poszedł w ślady młodzieńca.
Draco, nie zważając na to, że za jego plecami rozległy się jakieś krzyki raźno maszerował za Hermioną. W końcu, co mu mogą zrobić mugolscy policjanci. Niezauważony wszedł do tego samego przedziału, co Hermiona, i dyskretnie ją obserwował. Wydawała się być smutna. Zresztą od czasu ich „ślubu” rzadko kiedy była szczęśliwa, czy choćby uśmiechnięta. Nie żeby on zwracał na to jakaś szczególną uwagę. Przecież to nie jego sprawa. Co go interesuje, czy ona jest szczęśliwa czy nie.
*
Hermiona miała wrażenie jakby ją ktoś obserwował. Zresztą, nawet jeśli by tak było, nie zwracała na to zbytniej uwagi. Miała dosyć problemów by dokładać następne. Po pierwsze jej własna głupota. Niewyobrażalna, sakramencka głupota. Jak mogła dopuścić do takiej sytuacji?! Jak mogła dopuścić do tego, by w jakikolwiek sposób być zależna od Malfoya. Kobieta przeklinała sama siebie i chwile słabości, jaka ją ogarnęła wcześniej. Była zbyt podobna do ojca, a teraz to się na niej mści w dwójnasób. Nie dość, że jest żoną tej slytherińskiej fretki, to jeszcze te problemy z mugolami. Po drugie musiała skontaktować się ze swa ciotką, by ta zdobyła dla niej cenną księgę. Teraz wszystko zależało od tego, co wielka Morgana napisała o Merlinie. Cholera, jakby za mało miała problemów na co dzień.
Skrzywiła się.
- Szlag by to trafił – syknęła pod nosem i starszy pan, który siedział obok, skrzywił się z niesmakiem, ale rzuciła mu tak wyzywające spojrzenie, że zrezygnował z jakiegokolwiek komentarza i odwrócił wzrok.
Obserwujący ją Draco uśmiechnął się pod nosem, mimo, że nie mógł słyszeć z drugiego końca wagonu, co takiego powiedziała.
Lwica – pomyślał z rozbawieniem.
Hermiona wysiadła w dzielnicy Greenwich i Draco musiał porzucić rozmyślania o lwicy w łóżku, które zaczęły mu się kłębić pod czaszką. Otrząsnął się, starając się myśleć o czymś przyziemnym. Znowu poszedł za nią, oczywiście nadal w bezpiecznej odległości, i po pięciu minutach spaceru zobaczył, że skręca w Brand Street. Kiedy wyłonił się zza zakrętu, zauważył, że wchodzi do jednego z budynków, i przyspieszył kroku, żeby nie stracić jej z oczu.
*
Hermiona weszła do pubu i podeszła do starszego barmana informując go, że była umówiona o pierwszej z panem Stacatto na zapleczu. Barman łypnął na nią podejrzliwie zarazem otaksowując ją spojrzeniem i musiała wstrzymać się od złośliwej odzywki. Następnie skinął przyzwalająco, odkopując najpewniej w pokładach pamięci informację od swojego kumpla Andre, i pani Malfoy udała się na zaplecze „The Modern Arms”
Draco z niedowierzaniem przyglądał się pubowi. Nie mógł zrozumieć tego, co widzi. Po prostu nie potrafił uwierzyć w obraz, jaki się przed nim rysował! Co, do diabła, jego żona, gryfońska skarbnica mądrości, ślepo przestrzegająca zasad, robi w takim miejscu. W jednej z najlepszych mugolskich knajp, znanej z tego, że bardzo często gościły w niej osoby, które z literą prawa były w wielkiej kłótni. Do diabła, co ona robiła w miejscu, które on tak często odwiedzał!. Malfoy wszedł do środka i skierował się prosto do barmana. Ten, gdy tylko zobaczył młodego mężczyznę wyciągnął spod lady czystą szklankę i zagadnął z uśmiechem.
- To, co zawsze, panie M?
- Patric, przed chwilą weszła tu kobieta, gdzie poszła? -Draco nie silił się na uprzejmości.
- Poszła na zaplecze, pogadać ze Stacatto.
Gdyby, kto inny zadał to pytanie Patric McLean udałby ślepego i głuchego dopóki, na barze nie pojawiłby się duży zwitek banknotów, ale panu M się nie odmawiało. Był stałym i najlepszym klientem Stacatta i nie należało go drażnić.
Malfoy powoli zaczął sączyć swojego drinka. Aniołek był mocny jak sam diabeł, a barman nie chciał zdradzić mu przepisu. Postanowił, że kiedyś posłuży się Imperiusem. Patric obserwował obojętną jak kamień twarz klienta. Przeszło przez nią jedynie minimalne drgnienie, ale już wiedział, że obojętność jest wystudiowana i ta kobieta jest dla Dracona zagadką, którą należy rozwiązać. A przynajmniej zagadkę stanowi jej obecna wizyta i rozmowa z Andre.
- Często tu przychodzi?
- Raz na miesiąc, regularnie ja w zegarku - barman był bardzo zainteresowany, co może łączyć pana M. z kimś tak niepozornym. Ta kobieta zupełnie do niego nie pasowała. Od pana M. już z daleka czuć było dużą kasę i koneksje. Patric miał praktykę w rozpoznawaniu takich osób.
Draco dopił swego drinka i bez namysłu ruszył w stronę drzwi. Koniec zagadek, chciał się wreszcie dowiedzieć, co łączy nieskazitelna Gryfonkę z szują Stacatto.
*
Hermiona poszła na zaplecze i skierowała się do drzwi biura na końcu korytarza, zaraz za magazynem. Zapukała i usłyszawszy lekko ochrypłe ‘proszę’, weszła do środka. Uważnym spojrzeniem obrzuciła gabinet. Oprócz niej i Stacatto nie było w nim nikogo. Wolała się jednak upewnić.
Stała czujność jak mawiał Moody.
- Panna Granger; praworządna córeczka pechowego tatusia – Andre powoli cedził słowa – jak miło cię znowu widzieć.
- No cóż, nie mogę tego samego powiedzieć o tobie, Stacatto.
- No to po wymianie uprzejmości, a teraz przejdźmy do konkretów. Masz forsę?
Hermiona rzuciła na stół pieniądze i uważnie obserwowała Andre, gdy ten przeliczał zwitek banknotów. Twarz mężczyzny, niczym za sprawą czarów, zmieniła się. Zniknął z niej uśmiech i pojawiła się złość.
- Słonko, czy ty, ku.rwa, liczyć nie umiesz? Tu jest tylko połowa sumy, a gdzie reszta? Czy tobie się wydaje, że my jesteśmy instytucja charytatywna?
- Nie ma – głos Hermiony był bardzo spokojny. Zdenerwowanie, które ogarnęło dziewczynę, gdy wchodziła do pubu odpłynęło. Wiedziała, że musi być silna inaczej sobie nie poradzi. A na czyjąś pomoc liczyć nie może. – Nie ma i nie będzie. To wszystko, na co może pan liczyć. Weksle, które pan ma, są na nazwisko mego nieżyjącego już ojca, ja nie mam z tym nic wspólnego. To, że do tej pory spłacałam jego długi, było tylko wyrazem mej dobrej woli, niczego więcej. Wydaje mi się, że to, co do tej pory wpłaciłam, powinno wynagrodzić wszystkie pańskie straty.
Przez cały czas, gdy Hermiona mówiła, mężczyzna przyglądał się jej uważnie. Był zdumiony. Jeszcze nikt, nigdy, go tak nie potraktował. Ludzie, którzy mieli z nim do czynienia, wiedzieli, że Andre Stacatto się nie obraża, ani nie dyktuje się mu warunków. No chyba, że jest się wystarczająco głupim lub bogatym by to robić. A teraz ta baba wyskoczyła z czymś takim. Do bogatych nie należała, więc na pewno musiała być głupia. No cóż, on szybko ją z głupoty wyleczy.
- Posłuchaj, laluniu, jeśli myślisz, że taką gadką coś załatwisz, to się mylisz. Masz mnie w tej chwili przeprosić, albo spotka cię coś cholernie nieprzyjemnego.
- Mam gdzieś pana groźby, nic mi nie może pan zrobić. No chyba, że zgłosi pan swą szkodę na policję, ale wątpię by pan miał na to ochotę. Jeśli się mylę, to proszę bardzo, z przyjemnością spotkam się z panem w sądzie.
Gdy Hermiona wypowiadała ostatnie słowa, Andre był już blady ze złości. Jeszcze pięć minut temu chciał dać szanse tej dziwce, ale teraz posunęła się za daleko. Nikt mu nie będzie groził policją. Do diabła! Kilku prominentów siedzi u niego w kieszeni, a takie nie wiadomo co będzie mu pyskować.
- A teraz posłuchaj laluniu, przedobrzyłaś i to grubo. Twój tatulek był mi winien pieniądze i ty spłacisz ten dług. I mnie nie obchodzi, czy oddasz go w banknotach, czy puszczając się. Nikt nie będzie obrażał Andre Stacatto.
*
Draco, który stał pod drzwiami prawie od początku rozmowy, poczuł jak wzbiera w nim wściekłość na miarę głodnego i złego Rogogona. Nie wiedział na kogo jest bardziej wściekły; na Granger, za to, że prowadziła jakiekolwiek interesy z czymś takim jak ten mugol Stacatto, czy na samego Stacatto. W końcu nikt, oprócz niego, nie miał prawa grozić Hermionie i jej obrażać. Nie zastanawiając się dłużej, gwałtownie otworzył drzwi, czym zaskoczył rozmawiających. Nie wiadomo, kto był bardziej zdziwiony; Andre, który nie był przyzwyczajony do tego, by ktokolwiek mu przeszkadzał, czy Hermiona.
Kobieta stała w miejscu i rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w swego męża. Nie potrafiła zrozumieć, co on tu robi. Co Draco robi w na wskroś mugolskiej dzielnicy! Jej zdumienie wzrosło, gdy usłyszała przyjazny głos człowieka, który jeszcze przed chwilą jej groził.
- Pan M, cóż za niespodzianka! Nie wiedziałem, że zapowiada się jakaś ciekawa gonitwa. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby zaczekał pan chwileczkę, załatwiam tu taki mały interesik. Sam pan rozumie.
- Nie, Andre, nie rozumiem, za diabła nie rozumiem, jakie interesy mogą łączyć moją żonę z tobą.
Hermiona poczuła ulgę. Przynajmniej w pierwszym momencie była wdzięczna, że Draco się pojawił w podbramkowej sytuacji. Gniew z powodu faktu, że najnormalniej w świecie ją szpiegował, postanowiła odłożyć na później, zwłaszcza, że lodowate spojrzenie, jakie jej rzucił, świadczyło, że nie tylko ona odczuwa gniew.
- Że kogo? – bukmacher wyglądał tak, jakby zapomniał jak używa się słów i rozdziawił usta.
- Moją żonę – wycedził Malfoy. – Jest nią dopiero od niedawna, ale to nie oznacza, że możesz się do niej odnosić bez szacunku.
- Rozumiem, to taki żart – Andre roześmiał się, ale bez cienia radości i potarł jednodniowy zarost na brodzie.
- Czy ja wyglądam na człowieka, który lubi żarty? – chłodny i spokojny ton głosu Malfoya nie pozwalała na szeroką nadinterpretację. – A teraz może byś tak cofnął tę… wielce interesującą propozycje pracy. Nie sądzę, by moja żona była nią zainteresowana.
Andre jeszcze przez chwile patrzył na Dracona, jakby mimo wszystko to był jakiś żart, a kiedy wreszcie zrozumiał, że nikt się nie zaśmieje, odwrócił się w stronę Hermiony.
- Proszę mi wybaczyć, gdybym wiedział, że ma pani aż takie koneksje nigdy bym nie ośmielił się zażartować z pani w taki sposób. Rozumiem, że pani długi zostaną do końca spłacone. Dzisiaj.
- Jak już panu mówiłam długi nie są moje i zostały już w wystarczający sposób spłacone.
- Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, do jasnej cholery, co się tutaj dzieje? O czym on mówi? - Draco był już naprawdę wkurzony.
- Mój ojciec miał problem z hazardem – Hermiona przygryzła wargę i wyglądała na zakłopotaną. - Nie wypłacał długów na czas i, odchodząc z tego padołu, łez pozostawił mi mnóstwo kasy do spłacenia. To wszystko.
Draco przewrócił oczami.
- No dobrze, ile mu jeszcze wisisz? – spytał łagodnie.
- Nie twój interes! – krzyknęła unosząc się honorem. – Zresztą, ja nic nie jestem mu winna.
- Z odsetkami będzie dwieście pięćdziesiąt funciaków – Stacatto, który bynajmniej nie podzielał zdania Hermiony, natychmiast podał sumę. – Większość spłacała... na raty i miałem już tego serdecznie dość.
- To nie usprawiedliwia twojego postępowania wobec kobiet, Andre – Malfoy skrzywił się z niesmakiem. – Jeżeli tak traktujesz swoje dłużniczki, to naprawdę jesteś świnią.
- Odezwał się dżentelmen w każdym calu – pani Malfoy powiedziała to bardzo cicho, tak żeby nie usłyszał jej żaden z mężczyzn, i dla niepoznaki odkaszlnęła.
- Panie M. to nie pana sprawa, jak kogo traktuje - Andre wyraźnie się zdenerwował. Nie lubił gdy ktoś zwracał mu uwagę, nawet jeśli był to jego najlepszy klient. - Jeśli ktoś nie zwraca moich pieniędzy, ma to, na co zasłużył.
- Uważaj, bo niedługo nie będziesz miał żadnego klienta.
- Czy to jest groźba?
- Drogi przyjacielu, wiesz dobrze, że ja nikomu nie grożę. Ja po prostu składam obietnice, z których później się wywiązuje... bardzo skrupulatnie.
Andre uśmiechnął się zimno.
- Oczywiście.
- I nie bądź taki oficjalny, mów mi Draco – Malfoy uśmiechnął się chłodno i uprzejmie.
Hermiona miała powiedzieć już coś na temat tajemniczego zwrotu pan M., ale opanowała swoją ciekawość.
- Jasne – Andre musiał powstrzymać się przed splunięciem, bo wiedział, że jego bogaty i niebezpieczny ‘przyjaciel’ tego nie cierpi.
- No, to ja ci spłacę dług Hermiony, jutro, w tym samym miejscu, o tej samej porze, a teraz żegnam cię i zabieram stąd moją szanowną małżonkę. Pozwolisz? – zwrócił się kurtuazyjnie do kobiety i podał jej ramię. Hermiona wolała się już nie wtrącać w spłacanie długów i nie protestować. Zimne oczy i chłodny uśmiech męża stanowczo ją od tego odwiodły.
*
- Z tym dżentelmenem w każdym calu trochę przesadziłaś – powiedział, gdy byli już przed pubem. – Mam doskonały słuch – dodał z sarkastycznym uśmieszkiem, widząc jej zdziwienie.
Zagryzła wargę.
- Robisz to, gdy jesteś zakłopotana i kiedy coś zbroisz – ciągnął, przyglądając się jej chłodno. – To jest seksowne. - Odsunął ją od siebie na wyciagnięcie rąk i spoważniał. – Nigdy więcej tak lekkomyślnie nie postępuj. Nie sądzisz, że należało mi powiedzieć? Mam ochotę zlać cię na goły tyłek.
- Tobie? Tobie?! A z jakiej racji miałam mówić cokolwiek właśnie tobie?!
- Bo jesteś moją żoną. I nie histeryzuj!
- Draconie Malfoy, wiedz, że ja nigdy nie histeryzuję. Do diabła! Nie histeryzowałam nawet wtedy, gdy okazało się, że jesteśmy małżeństwem, więc przestań mi zarzucać, że histeryzuję! A po drugie, to, że jesteś moim mężem, nic nie znaczy, swoje długi spłacam sama. Zresztą, jakie długi? Ja mu nic nie jestem winna!
- Ale on i tak dostanie pieniądze, bo nie życzę sobie by ktoś mówił, że Malfoyowie są niewypłacalni, to by szargało nasze nazwisko.
- Och tak, NAZWISKO…
- Żebyś wiedziała, nazwisko, a teraz nie rób scen – bardzo łagodnie i z bardzo pobłażliwym uśmiechem podsumował Draco, dyskretnie skinąwszy głową na jakąś starszą damę, która gwałtownie odwróciła się, słysząc okrzyk pani Malfoy.
- Nie robię scen – warknęła bardzo cicho Hermiona, zabijając wspomnianą matronę wzrokiem. Miała ochotę trzasnąć go w tą uśmiechniętą pobłażliwie gębę.
Ale nie wypadało. W końcu znajdowała się w miejscu publicznym, przy ludziach. Cholera, tak naprawdę cała się do tego paliła, ale znała Malfoya i wiedziała, że może oddać. Ponadto kontrakt Merlina nie pozostawiłby tego bez śladu na jej skórze. O nie.
Zamiast tego odwróciła się od niego i zaczęła iść przed siebie. Szukała jakiegoś spokojnego, pustego miejsca, skąd by się mogła deportować.
Draco z nachmurzoną miną szedł za Hermioną. Według niego powinna mu być wdzięczna. W końcu pomógł jej. Do diabła, odkąd pokonano Voldemorta prawo bardzo się zmieniło, teraz każdy czar, użyty przy lub na mugolu, był dokładnie badany i mogły wyniknąć z tego nieprzyjemne konsekwencje. A ona nic, nawet zwykłego ‘dziękuje’.
- Ciekawe co byś zrobiła, gdybym się nie pojawił?
- Poradziłabym sobie - Hermiona nawet nie spojrzała w jego stronę.
- O tak, na pewno byś sobie poradziła. Pewnie rzuciłabyś na niego jakiś czar, a później byśmy byli na okładkach każdego brukowca.
- My byśmy byli?
- Nie zapominaj jakie nosisz nazwisko. To do czegoś zobowiązuje.
- Tak i przede wszystkim daje ci prawo do tego, żeby mnie śledzić. Jak mogłeś?! – wybuchła. – Nie masz prawa łazić za mną i patrzeć mi na ręce!
Patrzyła na niego z ogniem nienawiści w oczach. Była zła, bo rzeczywiście ją uratował, a ona nie chciała mieć wobec niego żadnych długów. Była też wściekła, że za nią poszedł.
- Poszedłem za tobą tylko dlatego, że bałem się, iż możesz zrobić coś głupiego. I miałam rację – powiedział zimno. – Masz na nazwisko ‘Malfoy’ i powinnaś myśleć o reszcie rodziny i jej dobrym imieniu.
- Ach, rozumiem! – Hermiona czuła teraz tylko gorycz i złość. – Tak naprawdę miałbyś gdzieś mnie, gdybym została zgwałcona, martwiłbyś się jedynie tylko o swoją rodową dumę. Dziękuję za troskę, drogi mężu – odwróciła się i pomaszerowała przed siebie.
Draco złapał Hermionę za rękę i odwrócił w swoja stronę.
- A czego ty, na szczątki Slytherina, oczekujesz? Miłości, oddania, przywiązania? Nie okłamujmy się, ty pogardzasz mną tak samo jak ja tobą. Tak, masz rację, nic by mnie to nie obeszło, tak samo jak ciebie, gdyby to mi się coś stało. Miałabyś to gdzieś. Nie oszukujmy się, Hermiono, nie warto. Pamiętaj, póki nosisz moje nazwisko będę się tobą opiekował właśnie z powodu tego nazwiska. Bo chociaż ty nim pogardzasz, to dla mnie ono coś znaczy. Mam nadzieję, że się rozumiemy.
Mimo, że w tym co powiedział było dużo racji poczuła się źle. To przecież on ją nazywał szlamą, on sprawił, że zaczęła nim pogardzać i podchodziła z dystansem do wszystkich czarodziejów czystej krwi. On i jego sposób bycia były przyczyną tego, że traktowali się tak jak się traktowali, a wypominał to właśnie jej. Już miała powiedzieć, że to nieprawda, że ona na pewno nie miałby gdzieś, gdyby jemu coś się stało, bo naprawdę by ją to obeszło. Chciała mu wykrzyczeć, że wszystkich ocenia według siebie, przez pryzmat własnej, egoistycznej osobowości, ale pomyślała, że krzyk nic nie da. Jedynie sprawi mu satysfakcję, a ona wyjdzie na histeryczkę.
- Oczywiście – jej zimny uśmiech sprawił, że Malfoy poczuł się niepewnie. Nigdy nie widział, żeby Granger tak zimno się uśmiechała i w taki sposób patrzyła.- Liczy się tylko twoje nazwisko i twoja czysta krew. Liczysz się tylko ty. Jakiż to skandal, że prowadzasz się z brudną szlamą, Draco. Co myślą twoi, nieskalani, czyści rodzice, co? Jak sądzisz? Pomyśl, jakie to straszne, że ze mną sypiasz i że cię dotykam. I nie tylko dotykam. W końcu jestem nie-czy-sta – wycedziła po malfoyowsku, zadowolona, że się zarumienił.
Draco przez chwilę przyglądał się Hermionie. Jego oczy nic nie wyrażały, a jedynym dowodem, że jej słucha był delikatny rumieniec, który bardzo szybko zbladł.
- Masz racje - odezwał się zimno. - Liczy się tylko moje nazwisko i zamierzam o nie dbać. A jeśli obchodzi cię reakcja moich rodziców, to już niedługo ją poznasz. Nie zapominaj, że z nimi zamieszkamy. A teraz wybacz, chciałbym się stąd wynieść.