No, chyba się za mną stęskniliście? Przez całe wakacje siedziałam przy Manewrach, po nocach poprawiałam inne opowiadanie, a rankami czytałam „Mitologię” Parandowskiego - już w lipcu nam lekturę zadali, możecie uwierzyć?! *bulwersuje się*
I mimo wszystko „Manewrów” nie ukończyłam. Podczas pisania przyszedł mi jednak dziwny pomysł, a co za tym idzie - fani S.B. będą mieli coś na poprawienie nastrojów

A tak poza tym: Ło, jejuśku, dali nam nową tapicerkę na forum!
Dedykacja:
Dla Sary Black - bo miałam u niej dwie dedykacje i trzeba się jakoś odwdzięczyć i ponieważ (co ważniejsze) jest wyszczekana (jak cię obraziłam, to przepraszam, ale to chyba prawda). I za to, że chyba nie doczeka się komentarza.
Manewry - 7Słońce leniło się tego dnia nie mniej niż Liv O’Connell zazwyczaj. Jak tylko mogło, opierało się konieczności pojawienia nad horyzontem. Co szczególnie mu się nie podobało to to, że tego poranka nad całą Brytanią szalał zimny wiatr, a nad samym Hogwartem śnieżyca. Nie było się jednak, czemu dziwić, ponieważ był grudzień, a dokładnie to jeszcze pozostał tydzień do gwiazdki i dyrektor wysyłał uczniów do domów.
Toteż wszyscy nauczyciele powinni teraz żegnać swoich podopiecznych na sali wejściowej… wszyscy, ale jeden nauczyciel, a raczej nauczycielka nadal sobie smacznie chrapała, nie zdając sobie sprawy z godziny, którą przed chwilą wybił zegar, ani z kim dzieli łóżko.
Olivia zamruczała przez sen, przekręcając się na bok. Zrobiło się jej zimno, więc mocniej przywarła do ciepłego czegoś, co towarzyszyło jej całą noc. Rękę położyła na barku „tego czegoś”, jej noga splotła się z jego nogą. Było jej błogo. Nawet gdyby to rzeczywiście nie był sen - a uważała, że to jednak jest sen - to postarałaby się o to, żeby nie wstawać do końca dnia, tygodnia… życia… Miłe ciepło leżącego przy niej CZEGOŚ było tak przyjemne, że wydawało się, iż można by zapłacić za nie każdą cenę.
Nagle coś uderzyło w okno, na co Liv przebudziła się, lecz nadal leżała, nie otwierając oczu. Przeklinając wszystko, na czym świat stoi, otarła się ociężale o swojego towarzysza, przytulając się do niego jakby do swojego Misia, który wałkował się teraz za łóżkiem. Jakby, ale to raczej Misio nie był. Chyba.
Zmarszczyła brwi. Samoczynnie nasunęło się jej pytanie, czym jest to COŚ, co teraz przytulała.
Misiu? - pomyślała. -
Nie, to nie misiu, bo on ma futerko. Albo dziewczyny go wczoraj ogoliły. Wrrrrr… Jeżeli to naprawdę zrobiły nie przepuszczę ich do następnej klasy. A właśnie… - teraz prawie wdrapała się na „Misia”. -
Nie mam łupania w czaszce, ani mdłości… Eeee… jakiś słaby był ten alkohol. O czym myśmy gadały? A tak, o facetach. Hie, hie… idealny temat przy Ognistej - uśmiechnęła się. -
Hmmm… chyba… nie, nie chyba, bo nawet na pewno… O matko i córko… synu i ojcu też… FILM MI SIĘ URWAŁ!!! Łe… no… no super, jak gadałam jakieś głupoty i dziewczyny to zapamiętały to będę mieć niezły bigos na głowie…chlip, chlip… - uderzyła pięścią w materac, a ona odskoczyła ku górze, jak na trampolinie.
Nagle COŚ pod nią poruszyło się. Liv znieruchomiała natychmiastowo, ale oczu nie otwierała w dalszym ciągu.
Eeee… teraz to na pewno nie jest Misio… w ogóle rozmiary się nie zgadzają… ale mogły go skubane powiększyć! Ale wtedy by się nie poruszał! Ludzie! Ludzie, kto leży w moim łóżku?! - drgnęła niepewnie, a przez jej twarz przeszedł wiele mówiący skurcz paniki i szoku. -
To niemożliwe… dobra, jestem spokojna. Liv, słoneczko moje kochane, ZACZNIJ MYŚLEĆ!!! To takie trudne dla ciebie? Nie? No to pomyśl, kto pod tobą leży - stwierdziła twardo, zaciskając zęby. Oczy ciągle miała zamknięte. -
Dobra, dobra, dobra… czekaj, może otworzysz oczy? To bardzo proste, wystarczy tylko podnieść powieki do góry… No, dalej. Na co czekasz? Kurna, na odwagę czekam, ot co! - jej głowa bezwładnie opadła na pierś CZEGOŚ. -
Okey, co do jednego to obecnie mam nie powtarzalny dowód - to facet! Nawet silny facet, biorąc pod uwagę bicepsy na jego ramionach. Chwila… czy ja mam majtki? Tak mam. A on? Merlinie, przecież nie sprawdzę! Nie, on chyba coś na sobie ma. Ale kto to jest? Matko i córko, to musi być ktoś ze szkoły. Jak to jest jeden z uczniów to chyba złoże natychmiastową rezygnację! A jeżeli to Severus? Jiiii…!!! Nie, nie, nie, Liv, nie myśl o tym, nie o Sevie! To, kto tu jeszcze jest? Znaczy w zamku… nie w łóżku. Jest Filch (hie, hie, dobry żart) jest Black (Jezusie Chrystusie, Buddo, Jahwe, Kriszno, Allachu i kto tam jeszcze jest - NIE!!!) jest Potter (Żonaty, dzieciaty, zbyt przyzwoity i to na pewno nie on!) jest… mamusiu kochana… jest Lupin (tu obiekcji brak, choć on by tu na stówę i jeszcze trochę nie wylądował! Prędzej dałby się wykastrować… ale lepiej żeby tego nie robił) Kurna, co za ranek! Nigdy więcej żadnych alkoholi! Niech mi ktoś kiedyś o tym przypomni, dobrze? - głęboko wciągnęła powietrze, które przyniosło ze sobą zapach mężczyzny. I zdrętwiała jeszcze bardziej. -
Uno momento… ja skądś ten zapach znam… zbyt dobrze znam… nieee… no przecież go odrzuciłam!- Livvy, ja wiem, że jesteś niewyżyta, ale zejdź ze mnie - brawurowo zażartował sobie z niej głos, nikogo innego jak Remusa Lupina.
Liv zbierało się na płacz. Fala wstydu, jaka ją zalała była niczym Tsunami i nic nie mogło się jej oprzeć. Chcąc, nie chcąc musiała jednak podnieść głowę i spojrzeć w jasne oczy chłopaka. Śmiały się do niej!
- Czy…? - wydukała.
- Liv, ja tylko żartuję, ale na serio powinnaś ze mnie zejść - mówił tak sennie, że dziewczynie wydało się wręcz nierzeczywiste, co teraz przeżywała.
Nie ruszyła się.
Niemrawe ruchy chłopaka, jego nieprzytomny wzrok i jeszcze pierwsze jego słowa były dla niej jak wstrząs elektryczny - tak silny, że zupełności wystarczyłby na wpakowanie jej do Świętego Munga na cały rok. Boże, co ona takiego zrobiła, że znalazła się (jak to brzmi!) w jego ramionach… na nim!
- Tak, patrz tak dalej na mnie, to z pewnością będziemy mieć dzieci - powiedział, tracąc najwyraźniej cierpliwość.
- A skąd Ty o tym wiesz?! - krzyknęła zaskoczona i szybko usiadła na nim.
- Bo tak mówiłaś… - ziewnął. - Liv, ja wiem, że ludzie wygadują głupoty, jak są pijani - najzabawniejsze było to, że ona naprawdę chciała mieć z nim dzieci.
Dziewczyna zadrżała. Nie potrafiła spojrzeć mu raz jeszcze prosto w oczy. Czuła jakby coś ją dusiło od środka, nie pozwalając jej oddychać, racjonalnie myśleć. Co raz starała się przełknąć choć trochę drogocennego powietrza, lecz zawsze kończyło się to na niekontrolowanym napływie łez do jej oczu.
- Liv - Remus niemal mechanicznie położył dłoń na jej policzku. - Liv, malutka…
Boże, on całkowicie nie rozumiał już kobiet. Co tym stworzeniom chodziło po głowie? Teraz, wcześniej, później… kiedykolwiek! Dlaczego ona musi przy nim płakać? To już sadystyczne, biorąc pod uwagę, że przecież nie potrafi sobie z tym radzić.
A ona, jakby nigdy nic, wtuliła się w niego. Czuł dotyk jej skóry, zbyt szybki, konwulsyjny oddech, który przerywał co chwilę szloch. Niemal widział jak jej oczy, które teraz ukryły się w jej czuprynie ciemnych włosów, stawały się wręcz czerwone od łez.
Co zrobić?
Powiedzieć coś?
Przytulić?
Na Merlina, ten, kto wymyślił kobietę, nie zdawał sobie sprawy, co robi. Uczynił żywym tak dziwne i grzeszące wręcz tajemniczością stworzenie, które miało zawsze na celu przyćmić rozum mężczyzny. Tak… to też prawda, ale prawdą było również stwierdzenie, że jednak przez nich to ONI, faceci, mężczyźni, samce… mieli przerąbane - inaczej ująć się tego nie da.
Remus niepewnym ruchem pogładził gołe plecy Liv. Uspokajająco przytulił do siebie drżącą postać i nijak nie wiedział, co ma robić dalej.
I nagle, dzięki jego wznoszonym wcześniej modłom, sam Pan Bóg musiał przywołać jego Anioła Stróża, który chyba poszedł na jakąś balangę porządku. Oj, on już sobie wyobrażał tego człowieczka z pijaczą łysiną na głowie, malutkimi oczkami i o chwiejnym kroku - jednym słowem, nieodpowiedzialny pijak. Bo jak inaczej on mógł wyglądać, skoro Remus był tym, kim jest, a dodatkowo przydarzały się mu TAKIE sytuacje?!
Ale mniejsza z tym! Ważne, że pierwszy raz w swoim żywocie wywiązał się z obowiązku, ponieważ Liv ucichła.
Remus odetchnął z ulgą.
- Powiem Ci jedno - szepnął jakby zaraz miał dostać chrypy - albo dwie rzeczy. Po pierwsze, ja na serio tylko żartowałem.
Dziewczyna podniosła na niego zamglony wzrok.
- Po drugie, - zaczął ponownie coraz bardziej niepewnym głosem. Czuł się jakby ktoś na siłę wpychał mu te słowa do gardła - kobieto, błagam Cię, załóż na siebie stanik.
Liv zmarszczyła brwi, jak gdyby nie wiedziała, o co chodzi. Czyżby Amnezja Alkoholowa?
- Jestem facetem - stwierdził z przekonaniem. Bojąc się, że zaraz zacznie to kwestionować, odezwał się ostrzej: - Do cholery, jestem nim i nie waż się teraz odzywać! Zrobisz to, co powiedziałem, bo za siebie nie ręczę! - zacisnął mocniej zęby, licząc po cichu do dziesięciu, starając się zająć czymś swój (jak sam zresztą stwierdził) zboczony, nastawiony na molestowanie seksualne umysł czym innym niż tylko odczuciem, jakie wzbudzał w nim dotyk skóry tej dziewczyny.
- Liv. Stanik. TWOJE NAGIE PIERSI!!! Biust, inaczej mówiąc! Cycki, jak mówi Syriusz! Litości!!!
A ona dalej patrzyła na niego, jak na ostatniego przedstawiciela bezmózgowców, choć ten gatunek nadal był potęgą. Po chwili Olivia spaliła raka.
Jestem bez stanika? I on…? Oj, nie dobrze. Szybko chwyciła za kołdrę. Szarpiąc się z nią kilka sekund, wreszcie zdołała okryć nią swoje piersi. Podniosła wysoko brodę, chcąc wyglądać na osobę pewną siebie w tej sytuacji, tylko że szkarłat na jej policzkach temu przeczył. Uparcie chciała popatrzeć Remusowi w oczy, pokazać mu, że wszystko jest w porządku.
I niespodziewanie, jak grom z jasnego nieba, wytrzeszczyła oczy na chłopaka, nie mogąc się poruszyć. Poczuła coś twardego pod sobą, coś, czego tam być nie powinno… to znaczy… to tam powinno być, ale… nie powinno teraz… „ożyć”! Tak, dobre słowo, „ożyć”!
Zrobiło się jej gorąco. Na twarzy pojawiły się biało-czerwone plamy, a Liv była jak podróżny na rozstaju dwóch dróg. Chociaż bardziej pasowała jej, no ta... łatwiejsza...
Nie! O, nie! - zaraz przywróciła się do pionu, a raczej próbowała to zrobić. -
Co to, to nie! Nie! Cholera, co mam zrobić?! Ej, to jeszcze rośnie! Matuszko kochana! Zejść? Nie zejść? Zejść, stanowczo zejść! - nie ruszyła się.
Remus patrzył na nią przymkniętymi oczami, jakby czekał na jej reakcję. Powoli zaczęła rozumieć, że teraz to i tak wszystko zależy od niej. Czyli, Remus Lupin, chłopak… powiedzmy szczerze… w którym się zakochała… on… no! TEGO! O cholera…
Jej policzki spurpurowiały jeszcze bardziej i była już pewna, że czym prędzej powinna uciekać. Tylko gdzie?
Może na dobry początek wystarczy nie kusić losu?! - wrzasnął na nią oburzony aniołek, a diabełek chichotał cicho w kącie. -
Zejdź z niego!!!!Olivia poczuła się jakby oblano ją lodowatą wodą i dodatkowo uderzono jeszcze wiadrem, dla lepszego rezultatu. Odskoczyła do tyłu jak oparzona i wylądowała na ścianie, waląc w nią z całej siły tyłem głowy. Zamgliło się jej przed oczyma i musiała zamknąć na chwilę powieki. Niemal wszystkie konstelacje zaświeciły się w ciemności. Zobaczyła Wielką Niedźwiedzicę, Pegaza i Pas Oriona. Nagle gwiazdy zaczęły tańczyć, robić kółeczka i poruszać się w tą i z powrotem.
Ktoś ścisnął jej dłoń. Niewinne dotknięcie podziałało na nią, jak ogień i szybko, niemal z przerażeniem otworzyła oczy. Zaledwie kilka cali przed sobą zobaczyła teraz bursztynowe oczy Remusa. Błyszczały żywym ogniem.
- OLIVIO!!! - zagrzmiał denny głos zza drzwi, po czym owe drzwi zatrzęsły się niebezpiecznie. - Olivio, czyś Ty całkowicie rozum straciła? Albo totalnej sklerozy dostała? - głos stał się trochę bardziej spokojny, ale nadal słychać w nim było wściekłość. - Wszyscy uczniowie już wyjechali - zamilkł na chwilę, po czym już całkowicie spokojnie mówił dalej - Rozumiem, że Twoja obecność wtedy była niekonieczna, lecz już miesiąc temu tłumaczyłem Ci, że o dwunastej masz być w głównym holu. Przecież wiesz, że dzisiaj przyjeżdżają Czerwoni - Severus bynajmniej nie zamierzał dać jej chyba dzisiejszego dnia spokoju.
Liv jęknęła i z zadziwiającą łatwością odwróciła wzrok od brązowych oczu chłopaka. Zwinnie wymknęła się z łóżka i chwyciła pierwszą z brzegu podkoszulkę.
- Dzięki za przypomnienie! - krzyknęła, choć nadal nie kojarzyła dzisiejszego przybycia tak zwanych „Czerwonych”.
- Miło słyszeć, że jeszcze żyjesz - zaśmiał się Severus, budząc w niej przy tym demony zagłady Mistrzów Eliksirów pracujących obecnie w Hogwarcie.
- Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie, wampirze! - warknęła, patrząc się z uporem na dębowe drzwi. Z miłą chęcią walnęłaby w nie jakaś klątwą. A nóż widelec, może i Severus by przy tym oberwał?
- Jakże mi miło, że się mną tak interesujesz - zacmokał. - Ale, księżniczko, czy mogłabyś się, DO CHOLERY JASNEJ, POŚPIESZYĆ? Jest dziesięć po! Dziesięć minut po ustalonej godzinie! MASZ SZCZĘŚCIE, ŻE CZERWONI NIE GRZESZĄ PUNKTUALNOŚCIĄ!!! A poza tym… - dodał - NIE JESTEM WAMPIREM!!!
W sekundę potem oboje z Remusem usłyszeli zgrzytnięcie drzwi wejściowych. Punkt dla niej.
Liv oparła się o zimną ścianę i tak nagle się od niej odsunęła, że niemal straciła równowagę. Nie, ta ściana nie była zimna, tylko wręcz lodowata. Trzeba będzie pomyśleć o ogrzewaniu ściennym - jeżeli coś takiego istniało.
Zerknęła na leżącego na boku Remusa i coś ją drgnęło. Nie poruszał się. Jego sylwetka przywodziła na myśl kłodę drewna.
Liv wciągnęła głośno powietrze do płuc. Trzema szybkimi susami przebiegła odległość dzielącą ją od łóżka i niemal upadła na nie. Chwyciła jednak ramię chłopaka i okręciła go w swoją stronę, na plecy, tak, że mogła widzieć jego szarą twarz i podkrążone oczy. Wyglądał źle. Nie wiedziała, jakim cudem nie zauważyła tego wcześniej.
- Co ci jest? - spytała zduszonym z przerażenia głosem.
Delikatnie położyła dłoń na jego piersi. Miał zadziwiająco gorącą skórą, co ją zaniepokoiło jeszcze bardziej.
- Nic, zaraz mi przejdzie - stwierdził, podnosząc się i zmęczonym wzrokiem poszukał ubrania.
- Może powinieneś iść do Skrzydła Szpitalnego? - zaproponowała, mając przeczucie, że coś mu dolega, a to coś w jej mniemaniu mogło być bardzo niebezpieczne.
- Może… - mruknął.
Wydało jej się, iż nie zwraca na nią niemal żadnej uwagi. Toteż zmarszczyła brwi i z szybkością błyskawicy dorwała się do swych czystych rzeczy, by poszukać czegoś odpowiedniego. Tak, odpowiedniego… Bzdura! Ona nawet nie sprawdzała czy coś jest pomarańczowe czy czarne albo krwistoczerwone! Mechanicznie wyciągnęła z szafy pierwszą lepszą sukienkę i pomaszerowała się przebrać.
Wściekła na cały świat - tak można było ją nazwać, tak można było określić stan, w jakim była obecnie Olivia O’Connell. Każda najdrobniejsza rzecz przyprawiała ją o drgania, które niechybnie były preludium do wyznaczonego na określoną godzinę pandemonium.
Severus zastanawiał się, czy to on ją tak rozzłościł. Miał w tym niejaką wprawę, choć do kunsztu Lupina było mu jeszcze daleko. A może to on? Hehe, chyba w końcu trafiła kosa na kamień, przy czym to Olivia była Kosą, a biedny Lupin - Kamieniem. Mistrzunio był niebywale ciekaw, czy szybciej stępi się kosa, czy może skruszy kamień.
Miał niebywałą ochotę spytać O’Connell czy wie, że jej kochaś ma drobną tajemnicę, ale przeszkodził mu w tym ostry blask z końca korytarza, w którym się znajdowali.
Severus natychmiast się wyprostował, a jego czarne oczy zmrużyły się. Z daleka widział jakąś zawisłą w powietrzu, różnobarwną plamę.
- Portal - stwierdziła bez zająknięcia Olivia, stając przy jego boku. Miała zaciętą minę.
Z portalu wychodziły kolejne osoby, co spotkało się z zaskoczeniem Severusa. Nic przecież nie mogło się zjawiać w ten sposób w Hogwarcie! Czyżby o czymś nie wiedział, a wiedziała ta młodociana?
Poczuł ukłucie zazdrości. Przecież powinien być z tym bardziej obeznany niż ONA!!!
Niemal tuzin polskich aurorów w swoich tradycyjnych, szarych pelerynach maszerowało w zwartym szyku ku nim. Pod materiałem, przypominającego len, widoczne były ich siwe mundury obszyte czarną lamówką. Na postawionych sztywno na sztorc kołnierzykach, które ciasno opasały ich szyje, widniały małe flagi z biało-czerwonych pasków.
Wśród przeważającej większości mężczyzn znalazła się jedna kobieta. Z daleka można było dostrzec jej długie, brązowe włosy i niesamowicie niebieskie oczy.
Severus uśmiechnął się krzywo.
Tyle lat minęło, a jednak. Nic, nic się nie zmieniła. Dziewczyna, która zawsze twierdziła, że Severus nie ma sumienia, lecz jego przebłyski, szła w jego kierunku. Mężczyzna poczuł, że jeżeli ona i Olivia zjednoczą się, to na przykład Black bardzo na tym ucierpi. W całej szkole słynna była niechęć , jaką żywili do siebie Syriusz Black i Laura Olszak. Czuł w kościach, że jej wizyta tym razem pozostawi trwałe piętno. Dobre czy złe, to już zależy od człowieka.
Idący na czele podstarzały mężczyzna w średnim wieku, obrzucił ich zaciekawionym spojrzeniem. Czarne włosy, poprzecinane przez srebrne niteczki, których było dość sporo, i niewielka blizna nad skronią dawały obraz zaprawionego w bojach Szefa. Muczienko.
- Witamy w Hogwarcie - odezwała się Olivia z szerokim uśmiechem, podając dłoń Muczienko.
- Miło nam, że w końcu dotarliśmy - powiedział z wyraźnym wschodnim akcentem. - Mieliśmy pewne kłopoty, lecz już po wszystkim - uśmiechnął się.
- Profesor Dumbledore czeka na was w swoim gabinecie - stwierdził szorstko Severus, łypiąc groźnie na podstarzałego Aurora. Oj, jego nie polubi.
Muczienko skinął głową.
Remus łyknął lekarstwo i skrzywił się. Nigdy go nie lubił.
- No, dobry chłopczyk - powiedziała żartobliwie Madame Poppy. - Widzisz, nie było tak źle!
Zdołał wymusić jakiś cień uśmiechu.
Starsza kobieta posłała mu za to szeroki, poczciwy uśmiech, lecz on wiedział, że kryje się za nim współczucie. Denerwowało go to. Nie dość, że doświadczał tego od każdego, kto dowiedział się o jego chorobie, to jeszcze potem wydawało mu się, że każdy tak na niego patrzy. Było to na tyle uciążliwe, że czasami wymykał się spod czujnego oka Syriusza - biedak postawił sobie z zadanie pilnowanie go chyba do końca jego życia - i uciekał na wieżę Astronomiczną. Tam zawsze był spokój i mógł swobodnie myśleć i marzyć.
O czym marzył? Nie, nie o tym, jakby to było, gdyby nie był wilkołakiem, bo o tym wiedział doskonale. Byłby dużo śmielszy, bo nie bałby się, że ktoś odkryje kim jest. Co by za tym szło, to już teraz miałby pewnie rodzinę… taką własną. Zawsze kochał dzieci. Nie wiadomo jednak było, czy wilkołaki mogą mieć „normalne” potomstwo, więc ta myśl sprawiała mu ból. Nie mógł przecież nikogo narażać.
Jego marzenia dotyczyły tak przyziemnych spraw, że każdemu wydałoby się, iż zamiast o nich myśleć, trzeba zakasać rękawy i je wykonać. Po pierwsze, chciał mieć miotłę. Taką najlepszą, żeby szczęka Syriuszowi opadła, a Jim chciał pożyczać ją na mecze. Wręcz modlił się o jakąś porządną ocenę z Historii Magii - zawsze zasypiał na tych lekcjach, a potem dostawał za marne ocenki, jak na jego gust.
Podziękował pielęgniarce i wyszedł zanim zaczęła go pytać o wszystko, co mógł wiedzieć, aby tylko podtrzymać rozmowę. Wsadził ręce do kieszeni i poszedł okrężną drogą, koło gabinetu dyrektora, by dojść w końcu na błonia.
Lupin szedł ze zwieszoną głową. Nie widział niemal nic, oprócz krańca swojego płaszcza. I jakież było jego zdziwienie, kiedy jakaś dziewczyna naskoczyła na niego (dosłownie!) i oboje rąbnęli o podłogę.
Chłopak miał już szczerze zbesztać tę panienkę. Tylko, że to postanowienie oddaliło się niepocieszone, bo wpatrujące się w niego błękitne oczy, śmiały się tak jak dziecko śmieje się na widok wielkiego cukierka.
- Jak się masz, Remusie?!
____________________________________
Dzięku wielkie, dla:
Avy i Jade. I uprtej Kkate