Doczekaliście się. Przedstawiam wam najdłuższy z napisanych przeze mnie rozdziałów „Manewrów”. Musieliście na niego dłuuuugo czekać, ale mam nadzieję, że spodoba wam się, szczególnie, że natrudziłam się nad nim (wiem, wiem, ale pomarzyć przecież można, a ja mam do tego duże skłonności).
Dobra, oto
9, życzę smacznego.
Dedykacja:
Dla wszystkich tych, którzy lubią Syriusza… zlitowałam się nad wami. Niech to rozjaśni wasze oblicza

.
Dla chłopaka, który na Angielskim mówi po niemiecku.
PS. Oj, chyba za to wpakują mnie do
Kwiatu Lotosu
Pisane przy akompaniamencie „Aya Benzer” , „Top” , „Bombaci” , „Teyze” oraz innych piosenek z płyty Mustafy Sandal’a.
Manewry – 9
Laura patrzyła z niedowierzaniem, jak Remus po raz kolejny od dwóch dni idzie cały zielony na twarzy do toalety. To dziesiąty raz, od kiedy się obudził, a minęła zaledwie trzecia godzina, od tamtego czasu – jak poinformował ją Jim. Co najdziwniejsze, ten sam Potter przysięgał, że na jego oczach pielęgniarka dawała Remusowi lekarstwo na jego dolegliwość.
Polka już nic nie rozumiała. Doskonale pamiętała, że lekarstwa w Hogwarcie były niekiedy lepsze niż te podawane w Świętym Mungo. Po kościach czuła, iż to ma coś wspólnego z klątwami. Za dobrze się na tym znała. Ileż to razy używała ich na Huncwotach, aby teraz ich działania nie rozpoznać?!
- Severusie – zagaiła zgoła niewinnie.
- Hm? - spojrzał na nią ostentacyjnie.
- Pamiętasz, jak kiedyś załatwiliśmy całą ich czwórkę…?
- Wiele razy to robiliśmy – odparł, spoglądając przez sekundę na siedzących nieco z boku w pokoju nauczycielskim Jim’a i Syriusza. – Wiele razy również przez to obrywaliśmy.
- Tak – pokiwała głową, jakby sobie to przypominała. Na jej pełnych ustach błąkał się lekki uśmiech. – Ale był raz, gdy nawet sam Dumbledore nas ochrzanił.
- To było wtedy, kiedy jeden z nich nie zdążył do łazienki – szepnął z uśmiechem pełnym zadowolenia. – I szczerze, to nie żałuję tego jednego razu.
Laura błysnęła zębami.
- Ja też – przyznała szczerze.
Wojna tocząca się między nimi a Huncwotami trwała lat pięć. Podczas niej użyto tyle niedozwolonych zaklęć, że raz ministerstwo przysłało specjalnego inspektora, ponieważ podejrzewano, iż w Hogwarcie dochodzi do notorycznych spotkań sług Sami-Wiesz-Kogo. Choć zarówno Laura jak i kilka innych osób mówiło na niego Voldemort – co stanowiło w tamtych czasach oznakę niebywałej odwagi – nie zainteresowano się nimi. I wojna trwała nadal. Nawet, kiedy inspektor był nadal w szkole. Ostatecznie można przyznać, że wygrali jej przeciwnicy. Ale tego, co zrobił Syriusz Black nie zapomni do końca życia.
- Nie wierz facetom! – mówiła zawsze jej przyjaciółka. Powinna jej słuchać, bo miała rację.
Syriusz Black spoglądał co kilka chwil w kierunku pary siedzącej pod oknem. Jego brązowe oczy mrużyły się przy tym, jakby chciały przewiercić na wylot obie postacie.
- Zazdrosny? – spytał Jim z lichym uśmiechem.
Syriusz obruszył się.
- O kogo? – zapytał tonem, który miał obwieścić zgrozę sytuacji, która nastanie, po odpowiedzi przyjaciela.
Jednak osobnika, który tak dobrze zna Black’a, jak jego najlepszy przyjaciel trudno jest zbić z tropu.
- Snivellusa?
- O, tak! Zakochałem się w Smarku!
- Tak też przypuszczałem! – podchwycił natychmiast Jim. – Tyle razy mówiłeś o jego lśniących włosach… Zawsze podejrzewałem, że jesteś homo, a te dziewczyny to tylko na pokaz!
- Aha!
- To może napiszesz do niego list miłosny?
- Dobry pomysł. Zaczekaj… - zamyślił się niczym filozof. – Może tak: „Kochany Smarku… Jak ja kocham twe smolne ślepia, których śmiertelne blaski rozgrzewają mnie od środka, a twoje jakże puszyste włosy przypominają mi watę cukrową!”
- Black, może byś napisał ten list, zamiast wykrzykiwać to na całą salę? – poprosił grzecznie Severus Snape, który właśnie miał wyjść z pokoju nauczycielskiego.
Syriusz wlepił tępy wzrok w punkt gdzieś ponad ramieniem Jim’a.
- A jednak homo! – wykrzyknęła uradowana Laura. – Jimie, powiedz żonie, że wisi mi kasę za zakład w czwartej klasie! – zaśmiała się na cały głos i triumfalnie wyszła.
Jim popatrzył litościwie na bruneta. Syriusz potrafił wpakować się w kłopoty nawet o tym nie wiedząc, co stanowiło nawet dla niego, James’a Potter’a, wyzwanie nie do pobicia.
Syriusz szepnął jakby do siebie:
- Ja jej jeszcze pokażę – i wybiegł z pomieszczenia, odprowadzony przez tłum zdziwionych oczu.
*&*
Laura Olszak miała to do siebie, że była jak medal ze swoimi dwoma stronami. Potrafiła być miła, uprzejma i pomocna, by za chwilę stać się wcieleniem Kali i żądać krwawej zemsty. Z tego również powodu część osób z Hogwartu zapamiętało ją jako mieszankę Chaplina i Matki Teresy z Kalkuty, a inni woleli jej wręcz nie pamiętać.
Dużo wody już upłynęło, od kiedy po raz ostatni widziała te zatęchłe mury. Nie, wcale za nimi nie tęskniła. Najbardziej brakowało jej ludzi, których tu spotkała. Ta cała gadka o sentymentach co do korytarzy czy sal byłych szkół jej w ogóle nie ruszała. Wręcz uciekała od szkoły i tym podobnych rzeczy.
Jakby na złość samej sobie, Laura była też osobą, która kiedy upatrzy sobie za cel, na przykład osiągnięcie najlepszego wyniku na roku, to każdy może być pewien, że tak będzie. Ale musiała mieś ku temu powód. A utarcie nosa pewnej smarkuli, która myśli, iż zjadła wszystkie rozumy było takim powodem. Biedna mała nadal nie może ścierpieć, że dała się zamienić w lamę podczas najważniejszego egzaminu.
Laura będąc piętnastolatką stwierdziła, że jej powołaniem jest zostać Aurorem. Już wcześniej zagłębiała się w klątwach, a o ich przydatności wiedziała więcej niż niejeden z dorosłych czarodziei. Za to mogła z czystym sumieniem podziękować czworgu swoim wrogom, bo, jak już to wiele razy było podkreślane - ona i Huncwoci byli niczym dwa barany walczące o samicę. W tym przypadku samicą był honor, a tego ani Laurze, ani im nie brakowało.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Tak, to były ciekawe czasy.
- Laura, zaczekaj! – krzyknął, aż nazbyt przypominający odgłos wydawany na waltorni, głos.
Laura, z pokorą, jaką u niej widać tylko, kiedy szykuje się do czegoś złowieszczego, stanęła i poczekała na wołającego ją mężczyznę.
Owy mężczyzna wyglądał jakby właśnie przebiegł kilkanaście kilometrów sprintem, po czym wskoczył jeszcze do rwącej rzeki i płynął pod prąd. Doskonale widziała, jak na jego czole pojawiają się maleńkie kropelki wody i niemal niezauważalnie spływają w dół po bokach twarzy. Laura perfekcyjnie wiedziała, że zapewne będzie chciał teraz wyglądać, jak przysłowiowy facet z neolitu – męski i dostojny. Tyle tylko, że tamtych facetów charakteryzowały nie tylko już wymienione cechy, lecz również dzikość.
- Tak? – a jej głos był niczym miód spływający na kromki chleba – tak kiedyś głos Laury opisał jeden z jej znajomych, a prawda była taka, że panna Olszak dysponowała trochę durowym altem, w którym częściej słyszało się ironię niż ciepło.
- Co byś powiedziała, gdybym zaprosił cię na kolację?
Jeżeli porównanie do greckiego posągu, który wyszedł spod dłuta Fidiasza, wyszłoby urodzie Laury na dobre, to mogło się takie porównanie stworzyć. Ale ograniczymy się do stwierdzenie, że dziewczynę zamurowało od stóp do głów.
A ON się do niej uśmiechał! Uśmiechał! I to ciepło!
- Milczenie oznacza zgodę – szepnął z sukcesem tak dokładnie wypisanym na twarzy, aż Laura zadrżała.
Kiedy On odszedł zaczęła kląć jak szewc. Na światło dzienne posypały się wszystkie wyzwiska, jakie mogła przypomnieć sobie tej chwili. A było ich dużo.
Osz ty chamie jeden, bęcwale ***(dłuższa cenzura)*** Nie doczekanie twoje!!!! – tak oto pokrótce przedstawiały się jej myśli, kiedy zawiłymi korytarzami pędziła ku swemu, jak myślała, wybawieniu.
Ale pytanie brzmiało – Jak, u licha, mijała wejść do męskiej toalety??????
Remus był już wyczerpany. Nie dość, że wyjątkowo bolały go pewne części ciała (nie tylko brzuch!), to dodatkowo gorączkowo myślał o człowieku, który mu to zrobił. Bo było dla niego jasne, iż nie stało się to za sprawą jakiegoś przysmaku podwędzonego z kuchni. Nie widział też związku swoich dolegliwości z wilkołactwem, więc pozostawało jedno – ktoś rzucił na niego klątwę! Ba! Mógł dać głowę, że ktoś bawił się kukiełkami!
- To żenujące – jęknął, skręcając w kolejny korytarz.
Jeszcze tylko kilka metrów – Remus usłyszał donośne bulgotanie w żołądku.
Tylko metr – Zdąży!
Chłopak wpadł niczym tornado z wysp Haiti do toalety na trzecim piętrze i zaraz potem schował się w jednej z kabin.
Przysięgam, że kiedy dorwę tego żartownisia, to zobaczy, z kim zaczął. Zachciało mu się wygłupów? Jeszcze zobaczymy! – syczał w myślach, zdając sobie sprawę, że długo potrwa zanim znajdzie odpowiednią karę dla tego, kto mu to zrobił.
Wtem usłyszał, jak drzwi otwierają się.
- Nie patrzę! – wrzasnął podenerwowany głos. – Naprawdę nie patrzę! Słowo honoru!
- Laura?
- Noo…
Boże kochany, co ona tu robi?!?! – strach teraz zajrzał mu tak głęboko w oczy, jak nigdy wcześniej.
Ale zaraz potem przyszedł gniew.
- Pomyliłaś drzwi?! – warknął, tak jak zwykł robić to dawniej, gdy zalazła mu za skórę.
- Nnie…
Na Merlina! Ona się jąka! – na jego twarzy pojawił się wiele mówiący uśmiech – ironia plus zadowolenie równa się Remus Huncwotem.
- Więc?
- Booo…
- Tak?
- Mam…
- Co masz?
- Prośbę.
- Jaką?
- Możemy pomóc sobie nawzajem…
- Jak?
- Bo wiesz, że siedzisz tam… przez kogoś.
- Aha.
- A ja ci mogę pomóc… go znaleźć.
Remus zamilkł (a cichy chlupot zabrzmiał w jego kabinie) i poczerwieniał. I ze wstydu spowodowanego pewnym odgłosem i dlatego, że zapomniał, kogo ma zaraz obok siebie. Laura mogła mu pomóc bardziej niż jego przyjaciele!
- Jak rozumiem, nic za darmo – mruknął, coraz bardziej zażenowany.
- Aha!
Laura najwidoczniej odzyskała pogodę ducha i mogła teraz mówić już bardziej dosadnie.
- Musisz zrobić tylko jedną rzecz – stwierdziła niemal błagalnie.
- Jak pomożesz mi ty, to ja zrobię dla ciebie wszystko! – zapewnił gorąco.
- Wyjdziesz za mnie?
*&*
Liv czuła się samotna i opuszczona przez wszystko i wszystkich. Siedząc pod oknem w swojej sypialni, tuliła do siebie swojego misia i szczerze miała gdzieś i Remusa, i tę panienkę od Polaków, i uporczywe wyrzuty sumienia. Te ostatnie wywodziły się z tego, że nie rozumiała, jakim sposobem jej zaklinanie osiągnęło taki skutek. Chciała żeby tak się stało… ale też tego nie chciała!
Nie potrafiła dokładnie określić, co czuje, ani też tego, czego chce. W tej chwili była jedną z wielu kobiet przechodzących najkoszmarniejsze dni w ciągu całego miesiąca. Syndrom przed miesiączkowy - jedne z najbardziej groteskowych, a zarazem przerażających słów, jakie istnieją. Ta, która przez to przeszła wie, co to znaczy, ale istnieją ci, którzy nigdy nawet o tym nie słyszeli. Owe persony nieznające zagrożeń, jakie za sobą niesie syndrom przed miesiączkowy często wkraczają na złowrogą ziemię, a czas ich jest policzony.
Jednym z takich idiotów był Severus Snape.
- Olivio, do cholery!
Severusowi zdawało się dzisiejszego ranka, że przynajmniej tego dnia będzie spokój. Niestety pomylił się sromotnie, bo o to pannie O’Cośtam zachciało się stawiać fochy.
O, biedny ignorancie – pożałował go nawet sam diabełek.
Chyba po raz pierwszy się z tobą zgadzam – przytaknął aniołek.
Severus w swoim życiu znał bliżej tylko dwie kobiety, które nie były jego matkami – Bellę i Laurę, a Liv napatoczyła się jakiś czas temu i jeszcze jej dobrze poznać nie mógł. Toteż biorąc po uwagę, że dwie poprzednie takowych kłopotów raczej nie przechodziły, a matki raczej o takie rzeczy nie pytał, jego niewiedza była usprawiedliwiona.
Niestety Liv to nie obchodziło.
- Jeżeli nie wyjdziesz stamtąd…!
Wielki nietoperz, prawdopodobny wampir i „żmija wychowana na piersi” stanął jak wryty.
Oto drzwi otworzyły się z przeraźliwym piskiem (chłopak zadrżał), a w nich stanął Anioł Zemsty. Niczym niezmącony strach zapanował nad wątłym teraz ciałem Mistrza Eliksirów, który podświadomie zaczął rozliczać się ze Stwórcą ze swoich grzechów.
Filigranowa postać z różdżką w jednym ręku, a pluszowym misiem w drugiej, zrobiła krok ku niemu, a on był już gotów uciekać gdzie pieprz rośnie albo i dalej, ale coś nie pozwalało mu się ruszyć. Niebezpieczeństwo było coraz bliżej i jakaś część jego świadomości starała się wymyślić jakieś wyjście, inna za to chciała o wszystkim zapomnieć, następna bała się.
- Czego? – warknęła wściekła dziewczyna.
Severus nie miał odwagi się odezwać.
- CZEGO? – zapytała donośniej i zrobiła krok ku niemu.
Severus w dalszym ciągu nie odzywał się, ani również nie ruszył się z miejsca. Pot spływał mu po policzkach, w oczy zajrzał prawdziwy, dziki strach. Nie był do tego przyzwyczajony i nie wiedział, co robić… ale jedno zrobić mógł!
- POMOCY!!!!! –wydarł się, przerażony perspektywą poniesienia śmierci z rąk krasnoludka.
Sekundę później rzucił się na podłogę, chcąc uniknąć bliskiego spotkania z zaklęciem, którym uraczyła go Olivia. Zakrył głowę rękoma i starał się nie zauważać promieni przelatującymi tuż nad jego głową – szczęśliwym trafem wskoczył za fotel, który osłaniał jego nogi, głowa za to musiała się sama bronić.
Boże, Boże, Boże! Zlituj się! – modlił się gorączkowo Severus Snape, który dla wtajemniczonych pozostawał zatwardziałym ateistą.
Bóg się nie zlitował, a Liv rozkręciła się na dobre, co dało Severusowi kolejny powód do niewiary w jakiekolwiek siły wyższe, które chronią lub skazują ludność tego świata. W ostatnim przypadku coś mu zgrzytało, lecz nie miał czasu, aby głębiej się nad tym zastanawiać – musiał przecież przeżyć.
Czy „Żył pełnią życia” to dobry pomysł na napis na nagrobek?” – odezwał się cichy głosik, którego panicz Snape nie słyszał od jakiś dziesięciu godzin.
Yyyyyy… – pomyślał bardzo inteligentnie.
Co? – zarechotał wysoki, skrzekliwy głos.
Severus nie zdążył odpowiedzieć. Nagle poczuł swąd palących się włosów.
Krzyk, który rozległ się w chwili następnej był niczym połączenie okrzyku bojowego Xeny i pisku Kastratów.
Liv oprzytomniała w jednym momencie. Musiała zamrugać kilkukrotnie powiekami, bo nie mogła uwierzyć w obraz, którego była świadkiem. Oto Severus S. Snape latał po całym salonie, starając się ugasić pożar, jaki rozpętał się na jego czarnej czuprynie. A piszczał przy tym!
Na ustach Liv wykiełkował słaby uśmiech, ale zaraz potem zreflektowała się i rzuciła mu na pomoc. Wrzeszcząc pierwsze z brzegu zaklęcie, które miało coś wspólnego z wodą, biegła za Severusem, wymachując dodatkowo przy tym dziwacznie różdżką. Efekt tych zabiegów był po prostu piorunujący – dosłownie! Tuż pod sufitem pojawiła się nagle mała ciemnoszara chmurka, która szybko powiększała swoje rozmiary, aż objęła cały sufit. W chwili kolejnej rozległ się złowieszczy grzmot, błyskawica rozjaśniła pokój (na szczęście nie trafiając w żadną rzecz godną uwagi), a na Liv i Severus’a runął deszcz nie gorszy niż monsunowy z Indii.
Laura pluła sobie w brodę, że była aż taka głupia i poszła do Lupina (
Tego gada nieopierzonego, jajorodnego, jajogłowego bęcwała ). No, ale pomysł był dobry! Taka prawda! Poudawać kochającą się parę do czasu jej odjazdu (wtedy ten
Pies zawszony zastawiłby ją w spokoju), a wówczas pomogłaby mu odnaleźć osobę, która spowodowała jego… drobny dyskomfort. Ale nie! Dupek się jeszcze roześmiał. I gdzie się podziali się ci słynni angielscy dżentelmeni???
No, tak… Bardzo dobre pytanie…Te jakże interesujące rozważania przerwał, szanownej panience Polce grzmot. Laura stanęła jak wryta na środku korytarza. Bo Laura miała jedną mają wadę. Cholernie bała się burzy – inaczej się tego określić nie da. Zwykle w takich wypadkach zaszywała się gdzieś głęboko pod kołdrą, nakładając najpierw na swój pokój odpowiedni zaklęcie i nawet nie myślała, aby wyścibić nos spod cieplutkiego okrycia. Tym razem jednak nie było o tym mowy ze względu na towarzyszących jej kolegów i innych idiotów, z którymi raczej nie chciała się widywać szczególnie, kiedy była przerażona.
Głośno przełykając ślinę, zwróciła głowę ku najbliższemu oknu. Zważywszy na to, że Olszakówna zmarszczyła swoje ciemne brwi, a ja jej czole pojawił się wiele mówiący mars i lekko wytrzeszczonymi oczyma koloru nieba za oknem wpatrywała się w niespotykanie piękny dzień, jaki można było spotkań w Szkocji, stało się wiadome, że coś tu śmierdziało.
Laura wyprostowała się i poruszyła lekko ramionami. Wszystkie trybiki w jej głowie zaczęły gorączkowo pracować nad wyjaśnieniem tej sprawy. Po krótkiej obserwacji, zauważyła, że spod jednych drzwi, które kiedyś należały do nauczyciela Obrony (i zdaje się, że nadal należały), wypływał strumyk wody. Lekka konsternacja, jaka nastąpiła po owym odkryciu minęła Laurze szybko.
Zastąpiła ją złość.
Dziewczyna wyciągnęła szybko swoją różdżkę i szarpnęła za klamkę drzwi i… otworzywszy szeroko usta i wytrzeszczywszy oczęta, stanęła jak wryta. To był Armagedon we własnej osobie – błyskawice, grzmoty, kłębiące się chmury i Severus z nadpalonymi włosami, a przy nim takie małe coś, co zdaje się było Olivią O’Connell. Laura zmusiła się do zachowania spokoju, choć biorąc pod uwagę okoliczności burzowe było to w jej przypadku bardzo trudne. Wysyczała zaklęcie, machnęła różdżką, poczym wiadomy patyk czarodziejski schowała. Czekała. Na co czekała, tego akurat nie wiedziała, ale miała nadzieję, że niebiosa się zlitują w jakikolwiek sposób. Oczywiście nie nastąpiło nic, co można by było uznać za jakieś objawienie – nie pojawił się żaden święty, nie było żadnych głosów jak w przypadku Dziewicy z Lotaryngii. Było natomiast głośne i wyjątkowo wulgarne przekleństwo, którego dopuścił się jedyny w tym gronie przedstawiciel płci brzydkiej. Poczym rzucił się na Olivię.
- Zabiję!!! – ryknął jakby jako dodatek do tego, co powiedział wcześniej.
Laura zobaczyła scenę żywcem wyjętą z programu Benny Hill’a.
Deszczówki nie było, pozostałości po uderzeniu błyskawic zostały usunięte, jedynie wrogie spojrzenie i szopa spalonych włosów na głowie Sev’a świadczyły na niekorzyść Liv. Ale ona nie miała wyrzutów sumienia. Skoro ten bałwan sam się napatoczył to była jego wina.
- Severusie, przestań – powiedziała łagodnie Laura, dzierżąc w dłoni nożyczki krawieckie. – Nie bądź dzieckiem.
- Który facet… - mruknęła Liv, ale widząc, że szponiaste dłonie „pana od eliksirów” zaciskają się spazmatycznie na poręczy fotela, zamilkła.
- Zgadzam się z tobą – stwierdziła głośno Laura, niezrażona zachowaniem mężczyzny. – Faceci zawsze będą dzieciakami!
Czarne oczy zwęziły się niczym ślepia drapieżnika. A Laura dalej stała z podniesionymi do góry nożyczkami i uśmiechała się kpiąco do niego. Zdaniem Liv trochę przesadziła… Nie, mało powiedziane! Liv zastanawiała się, czy ta kobieta ma jakiś instynkt samozachowawczy!
Z gardła Snape’a wyłonił się wrogi pomruk.
- W łóżku też tak mruczysz? – Polka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Olivia, cokolwiek można by było o niej powiedzieć, instynkt samozachowawczy miała rozwinięty lepiej niż niejeden agent CIA. Z intuicją również w tyle nie była, a że i ona i wcześniej wspomniany instynkt właśnie wszczęły dziki alarm w głowie Liv, to po prostu, nie bacząc na nic, owa panna cofnęła się kilka kroków bliżej drzwi.
- Nie dotkniesz ich – wycharczał mężczyzna. – Do jutra odrosną same.
Laura zaśmiała się perliście. Liv znalazła się jeszcze bliżej wyjścia.
- Durniu jeden, zapomniałeś wszystkiego, co żeśmy się uczyli? – wysyczała Laura, przybliżając twarz do Severusa, tak, że niemal stykali się nosami. – W czwartej klasie wywołałeś taką samą burzę. Z tego, co pamiętam jeden z piorunów trafił Filch’a i biedaczek… dotąd ma trochę miej włosków na głowie…
- Jest charłakiem…
- Tak! – krzyknęła. – Tak! Ale stary Albus starał mu się pomóc. Ty, kochany, masz takie szczęście, że Olivia nie skoncentrowała się wystarczająco i nie upiekła twoich… notabene niezbyt zadbanych włosów… na węgielki do mugolskiego grilla! – to powiedziawszy wyprostowała się i spojrzała na Severus’a strasznie nieprzyjemnym wzrokiem.
Snape poczuł się bardzo mały.
- No, widzę, że przemówiłam ci do rozsądku – uśmiechnęła się półgębkiem. – Olivio, podejdź tu, drogie dziecko. Masz niepowtarzalną okazję zobaczyć jak się ścina włosy jaszczurowi.
Liv zamarła i od jakiś dwóch minut wpatrywała się wytrzeszczonymi oczami w dziewczynę.
O, kurde… – pomyślała natychmiast. Na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
Laura wyciągnęła różdżkę i kilkoma szybkimi ruchami zamieniła wiszące na ścianie lustro w toaletkę a’la Ludwik VI z pięknymi złoceniami. Krzesło, na którym usadowił się Snape zakręciło się niczym małe tornado wraz ze swoim pasażerem i nagle zatrzymało, przemienione w zielony, fakt faktem, niezbyt gustowny, fotel na kółkach. Severus wydawał się teraz bardziej zielony niż zazwyczaj i Liv przestraszyła się, że zaraz zobaczy na swoim dywanie wszystko, co skonsumował na śniadanie i obiad. Sekundę później cała sylwetka chłopaka została zakryta przez jego własny płaszcz, przemieniony w „płachtę od fryzjera”, jak to zwała Liv.
Laura stanęła na lekko rozstawionych nogach i zakomenderowała:
- Olivio, muzykę proszę!
Z chwilą, kiedy rozbrzmiała muzyka, którą puszczała właśnie jedna z wiodących muzycznych magicznych rozgłośni, Laura, podrygując, podeszła do przerażonego Seva, posławszy mu zniewalający uśmiech (na który Snape był zdaje się uodporniony) i stanęła za nim. Chwyciła spalone do połowy pasemko i… Severus zerwał się z krzykiem.
Muzyka grać przestała.
- Jesteś pewna, że wiesz, co robisz?! – zapytał histerycznie, trzymając się za głowę.
Laura popatrzyła na niego twardo i wskazała palcem fotel.
- No… ale…
- Severusie Snape, pomimo, że dwojga imion, to drugiego nie powiem, bo obrażać cię nie chcę, ale jeżeli zaraz nie usiądziesz, to ogolę cię na łyso i tak chodzić będziesz, aż sobie tupecik przykleisz, a i przy tym raczej żadnej panny nie poderwiesz, wielki czarny wampirze bezzębny!!!
Severus grzecznie usiadł, a muzyka znów rozbrzmiała. A Liv w duchu nie przestawała się śmiać.
Pomimo, że były to nożyczki krawieckie, to jednak Olszak posługiwała się nimi wręcz po mistrzowsku. Ze zmarszczonym czołem, patrzyła się czy czasem nie ucięła tu za dużo, tam za mało. Natomiast jej pacjent miał zaciśnięte oczy, nie potrafiąc patrzeć na przerażającą scenę, która rozgrywała się na jego głowie. Śmierć tylu niewinnych włosów, tak skrupulatnie codziennie namaszczanych różnymi olejkami, nawet mugolskimi piankami i maseczkami, aby uzyskać niepowtarzalny ich blask! Ach! Nie, on na to patrzeć nie mógł! Toż to barbarzyństwo!!! Chlip… Chlip…
Kolejne pasma wzbijały się w powietrze,
By zaraz opaść w geście poddania się tej pogance,
Co świętości severusowej fryzury nie znała.
Ach! Jak, jak można w barbarzyństwie takim pozostawać?!
Karę za to wymyślić należy!
Nożyczki fryzjerskie złamać!
Szkodę naprawić!
Cholera, tylko jak kobiecie się przeciwstawić…?
O to było i pytanie, co sen z powiek spędza!
Ale bowiem Bóg wymyślił te stworzenie i… co zrobić z nim nie wiedział…
Więc, Dobry Bóg postanowił, że jako z przyjaźni, da to robactwo płci przeciwnej…
Co wtedy jeszcze głupia była,
Skazując ją przy tym!
Ale do kary wracając…
Może do morderstwa należało się posunąć,
Aby zniewagę zmyć z honoru swego?
Albo różdżkę jej złamać…?
Severus Snape „Zemsta na kobiecie, co mi włosy obcinała”Nie wiedząc, co po tak (wątpliwym) wielkim dziele, jakie Sev ułożył sobie w myślach, może jeszcze zrobić, otworzył jedno oko, ale zamknął je szybko. Zauważył tylko, że włosy ma już o połowę krótsze! Barbarzyństwo.
A muzyka ciągle leciała…
Aż w końcu umilkła.
- No, panie wampir! – zawołała wesoło Olivia.- Otwórz swoje piękne oczka!
Szczerze mówiąc, Severus postanowił właśnie nigdy więcej swoich oczków nie otwierać. Stwierdził również, że ktoś chwyta go za powieki i gwałtem je podnosi.
- Cześć! – uśmiechnęła się do niego Laura. – Słuchaj, barani łbie, ja mam cię już szczerze dość, więc nie każ mi używać zaklęć, żebyś wykonał to, co my chcemy – warknęła. Tyrady jednozdaniowe były jej specjalnością.
To rzekłszy puściła jego powieki i odsunęła się, stając ramię w ramię z Olivią, zasłaniając mu widok na lustro.
Obie panie przechyliły głowy.
Popatrzyły na siebie.
I wręcz eksplodowały śmiechem.
I dopuściły go do lustra.
I Severus niemal padł trupem.
I drzwi się otworzyły.
Remus popatrzył na obecne towarzystwo, uśmiechnął się nieznacznie.
- Cześć, Syriusz! Nie wiedziałem… - mężczyzna spojrzał na niego. - SEVERUS?!
Przez następne godziny Severus’a S. Snape’a trzymano jak najdalej od Syriusza G. Black’a, a i ten ostatni starał się nie wychodzić ze swej nory, chyba, że w nagłych przypadkach, takich jak trzęsienie ziemi, tornado, pożar czy powódź… choć swoją drogą niemal nic z wymienionych nie mogło mieć miejsca w tej części kraju. Ostatecznie wygrzebać się stamtąd musiał, bo zapiekło go przedramię. I jak to bywa musiał wyjść, bo inaczej czekało go kilka (jak nie kilkanaście, co zależało od stanu psychicznego pana V.) „Crucio!”. Ech.. ten świat jest niesprawiedliwy…
W każdym razie z Hogwartu wydostać się musiał. Jak to zrobi? Zobaczy się po drodze.
Cicho było. I ciemno! Ale co mu tam! Lepsze to niż rozjaśniona Pokątna. Severus wytknął głowę zza drzwi i zaraz schował ją z powrotem. Miał cichą nadzieję, że idący korytarzem Black go nie zauważył. Swoją drogę, Severus‘a ciekawiło, co wymieniony z nazwiska tu robi o tak późnej porze.
Jego rozważania przerwało raźne gwizdanie i zgrzyt otwieranych drzwi.
Syriusz Black stanął przed lustrem. Z drobnym zaskoczeniem notabene, zwarzywszy na to, ze ta tymi drzwiami lustra być nie powinno. Syriusz zmarszczył brwi. Jego odbicie zrobiło to samo. Uniósł rękę i pomachał nią. Jego odbicie też. Zrobił minę pijaczyny. Jego odbicie też.
Choć było to naturalne, to jednak Black swoim szóstym zmysłem (lub po prostu psim węchem) węszył jakiś podstęp. Choć było ciemno, to jednak widział lustro dość dobrze i… swoją szarawą cerę, zakrzywiony nos i ciemne ślepia??!!
Syriusz wyciągnął rękę i chwycił „odbicie” za kołnierz. Na oczy zaszła mu czerwona płachta.
- Snape – wycharczał.
- Black – wysapał były ślizgon – nie powinieneś już spać?
Syriusz zamknął oczy i zaczął liczyć do dziesięciu. Co jak co, ale morderstwa lepiej pod nosem Dumbledore’a nie popełniać.
- Twoje włosy – powiedział dziwnie spokojnie. – Są jak… moje!
Severus w duchu poprzysiągł Laurze jeszcze większą, bardziej dotkliwą zemstę niż przewidywał wcześniej.
- Coś ty zrobił? – zapytał dodatkowo Black.
Severus szybko przeanalizował wszystkie za i przeciw. Wziął pod uwagę, że znak piecze go coraz bardziej i to, że Black jest jeszcze bardziej przewrażliwiony na punkcie swojego wyglądu i swej oryginalności niż był sam Snape. Koniec końców stwierdził:
- Zapytaj Laury – i wyrwawszy się, uciekł.
Następnego dnia Remus J. Lupin został gwałtownie wyciągnięty z łóżka, gdzie śnił swoje słodkie sny o Liv. Nieprzytomnie popatrzył na Syriusza, który miotał się po pokoju i perorował o jakiejś fryzurze, Snape’ie i Laurze. Zamroczony jeszcze umysł Remusa nie skojarzył za bardzo, więc chłopak runął z powrotem na łóżko. Dopiero, kiedy Syriusz wylał mu na głowę szklankę wody, oprzytomniał.
- Co!? Gdzie?! Kiedy?! Dlaczego?!
- CO? Masz wstać – odpowiedział grzecznie Syriusz. – Gdzie? Tu, w Hogwarcie, a potem w Hogsmeade. Kiedy? TERAZ! Dlaczego? Bo tak chcę!
- A niby co ja jestem? Służka, wyleź spod łóżka?!
- Co ty jesteś? Remus John Lupin, dwu imienny wilkołak, który za cztery dni będzie miał pełnię – powiedział Syriusz, wyjmując z szafy ubrania swoje i Lupina. – Jeśli chodzi o służki… cóż w naszym świecie możemy mieć tylko skrzaty, a one dość ponętne nie są.
Remus uniósł oczu ku sufitowi. Syriuszek miał dziś dobry humor.
- A co, polecasz jakąś?
- Szczerze mówiąc, nie, ale wiesz… jestem jeszcze młody.
- Co nie znaczy, że sprawny.
- I kto to mówi?
- Ja. I mam co do ciebie pewne podejrzenia.
- Uwierz, przyjacielu, że jestem całkowicie sprawny.
- Na umyśle pewnie tak…
- Remus, jak chcesz dożyć do pełni, to nie podważaj moich zdolności, bo samo przeczytanie „Kamasutry” ekspertem cię nie czyni.
Lupin uśmiechnął się krzywo.
- Ale pozwala odróżnić mężczyzn od… - nie dokończywszy zdania, zapiął koszulę do końca i nałożył płaszcz. – Idziemy? – wyszczerzył się.
Syriusz posłał mu spojrzenie zranionego psa.. zranionego i wściekłego.
- Idziemy,
W Hogsmeade był tylko jeden fryzjer. Dość… niezwykły, ale o tym potem. Obrotów zbyt wielkich nie miał, lecz i tak zaglądano tam od czasu do czasu z ciekawości. Budynek, gdzie mieścił się zakład był ukryty po między Zonkiem a, wyglądającym na elżbietański, domem mieszkalnym. Prowadziła do niego wybrukowana ścieżka, przy której ktoś ustawił wielkiego Mikołaja i kilka reniferów, a wszystko było przyozdobione taką ilością kolorowego brokatu, że przebłyskiwał nawet przez śnieg, który okrył je miękką pierzynką. Budynek nie był duży. Pomalowany został na jasno różowy, śmiem powiedzieć cukierkowy kolor i przyozdobiony przez tysiące kolorowych mugolskich świeczek, które mrugały radośnie. Niewiadomo z czego sączyła się spokojna melodia „Cichej nocy”. Remus poczuł ciepło wokół serca.
Które minęło, kiedy wszedł do owego Salonu przy akompaniamencie dzwonka, który obwieszczać miał przybycie klientów. Po czym po prostu zdębiał.
Ściany pomalowane na wściekle różowy kolor, sufit z kolei przyozdobiony freskami przedstawiającymi młodych greckich bogów bawiących się na jakiejś polanie z… niewiadomo czym, bo to raczej ni kobieta ni mężczyzna nie było. Do sufitu ktoś (chyba jakiś szalony architekt wnętrz) przykręcił żyrandol wyrwany z Wersalu, z którego zwisało zielone boa z piór. Przy ścianie z lewej strony stała sobie kanapa w paski zebry (czyli nigdy nie kończący się spór – czarne na białym, czy białe na czarnym), a ułożone na niej poduszki obszyte tonami cekinów nijak do niej nie pasowały. Co więcej na środku ciemnej drewnianej podłogi położono perski dywan.
A w samym środku tego stał ktoś… Ktoś w lśniącej niebieskiej sukni wieczorowej z rozporkiem do biodra, z którego wystała bardzo zgrabna noga w czarnych kabaretkach i na, co najmniej, dziesięciocentymetrowych szpilkach z ”meszkiem” na pasku, jaki się spotyka u porannych pantofli. Ale co tam! Oczy Remusa powędrowały znacznie wyżej do wąskiej tali i wielkich, wielkich, bombowcowych** wręcz piersi, które z trudem mieściły się w staniku. Remus przełknął ślinę i zerknął jeszcze wyżej i… szczęka mu opadła. Patrzyła na niego… e, osoba, tak to dobre określenie… z wielkimi ustali pomalowanymi na krwistoczerwony kolor obramowane o kilka tonów ciemniejszą konturówką, z dużym nosem i sowimi oczami, powiekami pomalowanymi grubo na granatowo-błękitny kolor z dużą dozą brokatu i przyklejonymi sztucznymi rzęsami długości pięciu centymetrów. Co więcej na głowie sterczała przerażająca fioletowa peruka, wysokości ponad pół metra.
TO BYŁ FACET!!!
- Syriusz! – zagruchotał(a) fryzjer(ka) nienaturalnie wysokim głosem. –
Mon chéri![ /i] ***
Black pokazał w uśmiechu swoje białe, równiutkie, jakby ktoś uciął je przy linijce, zęby.
- Dominique! – objął wyższego/wyższą (niepotrzebne skreślić) o dobre dwadzieścia centymetrów. – Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłem!
- [i]Dieu! – krzyknął/krzyknęła. – A ja za
toi!
Je pense à toi au moins chaque semaine!Remus, pomimo, że francuskiego znał tyle, co grecki, czyli wcale, domyślił się, iż ta dwójka zna się dość dobrze. Patrzył na ową dziwaczną parę z podniesionymi brwiami i czuł coraz większą konsternację.
- Dominique, przyszedłem oddać się w twoje cudowne rączki! Możesz zrobić z moimi włosami, co tylko zechcesz! – powiedział Syriusz, odrywając się na chwilę od niego/niej i chwytając go/ją za dłonie.
Dominique zatrzepotał(a) swoimi długimi rzęsami i zmarszczył(a) swoje idealne brwi.
-
Je ne sais pas ce que tu veux faire – wydukał(a).
Syriusz pokręcił z rozbawieniem głową i jego czarne włosy, co prawda z deczka przydługie według Remusa, opadły mu po chłopięcemu na czoło.
- To nie ja mam to zrobić, ale ty, mon chéri! – poprawił francuza/francuzkę, poczył obszedł zdębiałą owym stwierdzeniem osobę i usiedł na kwiecistym fotelu. – Tnij! – dodał na koniec i w pomieszczniu rozległ się płacz.
- Ale ty masz idealne włosy ! – wychlipał(a) z silnym akcentem. – Niczego im nie potrzeba! Moze tylko przystrzyc...
- Nie! – przerwał mu/jej Syriusz. – Tnij, maluj, nakręcaj... wszytko jedno! Znudziła mnie ta fryzura. Chcę jakiejś odmiany. Ale nie lubię zbyt awangardowych rzeczy, więc nie przesadź, chéri.
Teraz Remus miał przyznać, że pycha jego przyjaciela jest po prostu nie do przewidzenia. Żaden przecież normalny facet nie zareagowałby w ten sposób, prawda? A może...
Dominique, pochlipując, podeszła do Syriusza, pogładziła jego włosy i zabrała się do pracy.
Przez co najmniej godzinę, Remus siedział na, jak się okazało, bardzo wygodnej sofiei patrzył jak włosy Syriusza staja sie coraz to bardziej krótsze, zostają nażelowane i ułożone w wymaganej pozycji. Po czym fryzjerka, czy też fryzjer, bo zależało jak na to aptrzeć odsunał się i Lupin mógł w całej okazałości podziwiać, co też stworzyły jego (albo jej) dłonie.
Syriusz Gracjan Black **** nie przypominał tego huncwota, który przyszedł tu przez trochę ponad godziną z głupim pomysłem w głowie. Jego dość długie włosy były obecnie przerobione na fryzurę bardziej męską, która uwydatniała jego silny zarys szczeki. Fryzurę miał po prostu jak typowy mugolski biznesmen – czyli taką, która nie wymaga czasu.
- Świetnie! – oznajmił, dotykajac lekko włosów,Syriusz. –
Merci, Dominique!Black uściskał fryzjera/fryzjerke, która zdawał(a) się być już jedną nogą w depresji, a już na pewno w demencji i, pogwizdując, wyszedł.
Remus dźwignął się i stanął przed drzwiami, myśląc nad głupotą niektórych.
- Dobrze, że nie chciał dredów – odezwał się baryton obok niego. Dominique zapalał(a) właśnie papierosa. – Tego to już bym nie wytrzymała!
Remus wybuchnął szczerym świechem.