100%.
Musiałam ostatnio przecztać pewnego Arlekina i mi coś do łba
strzeliło!
Z tego co strzeliło powstał ten właśnie FF i miam
nadzieję, że się wam chyba spodoba.
Chyba... Bo słyszałam, że romansów
niezabardzo lubicie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'
/>
style='font-size:14pt;line-height:100%'>
style='font-family:Optima'>Manewry
>
Remus był wściekły. Jeszcze nigdy nie czuł się tak znerwicowany,
niewyspany, zły i jeszcze nikt nie posłał go na dosłowną śmierć! A o n a
to zrobiła, nic mu nie wspominając, że ta akcja może być t a k a
niebezpieczna. Jak ona to powiedziała? A tak : „To nic nadzwyczajnego.
Dostać się tam, znaleźć, wyjść i przynieść to tu.” Kiedy sobie
przypomniał jakim tonem głosu to mówiła, przechodziły go ciarki, a zwierzęca
natura żądała krwi tej kobiety. „Dostać się tam…”
oznaczało: przebić się przez straże i nie oberwać Avadą, a
„…znaleźć, wyjść i przynieść to tu” było już awykonalne.
Nie rozumiał jednego; dlaczego (w przybliżeniu) pięćdziesięciu
Śmierciożerców pilnowało jakiegoś sztyletu, który już dawno powinien się
rozpaść ze starości! Nie potrafił rozsądnie myśleć i nawet nie chciał
rozsądnie myśleć. Szedł, nie, maszerował korytarzami Hogwartu w kierunku jej
biura, a jak jej tam nie będzie to pójdzie do jej kwater i wywrzeszczy jej
wszystko prosto w te śliczne oczka. Nawet nie zauważył, kiedy stanął przed
drzwiami do jej atelier. Nie wiedząc dlaczego, nawet nie zawracał sobie
głowy pukaniem, tylko wszedł bez pytania. Nikogo nie było.
„Czy ta
kobieta nigdy nie zamyka drzwi?!” – zirytował się.
Z
tego, co pamiętał powinna mnieć komnaty, w których kiedyś urzędował stary
Morris, więc bez namysłu zwrócił się ku południowemu skrzydłu szkoły.
„Jak ja ją dorwę, to nikt jej potem nie pozna!” –
warczał, mijając kolejne drzwi i korytarze, aż w końcu stanął przed siedzibą
młodej nauczycielki Obrony, która tak bardzo go wnerwiła.
Remus Lupin nie
był człowiekiem, który łatwo popada w złość, ale czasami nie było innego
wyboru jak tylko poddać się jego pierwotnej naturze i wyżyć się na kimś, co
zresztą zdarzało się mu wyjątkowo rzadko. Jego przyjaciele widzieli jak się
wścieka niewiele razy, a za każdym razem wściekał się na któregoś z nich.
I tym razem nie opanował się i szybkim ruchem otworzył drzwi. To, co
zobaczył ostudziło jego zapędy.
- Remus. – Olivia O’Connell
była wysoką szatynką o zniewalającym uśmiechu, ale też o charakterze, który
nie pozwalał cieszyć się nią na długo. A teraz, Remus dosłownie oniemiał,
widząc ją w samym tylko ręczniku z mokrymi włosami. Wyglądała jak nimfa,
która dopiero wyszła z rzeki. – Remus! Bo ci oczy z orbit
wyjdą! – te słowa otrzeźwiły go i spowodowały reakcję łańcuchową,
której nie dało rady zatrzymać.
Wściekłość powróciła ze zdwojoną siłą.
Wszedł do środka pokoju i zatrzasnąwszy za sobą drzwi. Z ledwością
powstrzymywał się od rzucenia na nią jakiegoś zaklęcia.
- Coś ty sobie
myślała?! – zawarczał, podchodząc do zdezorientowanej, jak się
wydawało Olivii.
- Coś się stało? – spytała zdawkowo, co
doprowadziło go do jeszcze większej wściekłości.
- Stało? –
wysyczał. – Stało?!
- Remus, spokojnie. – wyciągnęła
ramię, jakby chciała go przed czymś powstrzymać. – Widzę, że jesteś
zdenerwowany…
- Zdenerwowany? – zrobił kolejny krok,
zbliżając się ku niej. – Nie…Skądże znowu… -pokręcił
przecząco głową. – Ja jestem WŚCIEKŁY!!! – zawył,
łapiąc ją za ramię.
- Ale dlaczego? – otworzyła szerzej oczy.
– Akcja się nie udała?
- Nie, akcja się nie udała.
- Ale
dlaczego? – te jej dopytywanie się każdego szczegółu i powtarzanie się
denerwowało ludzi chyba najbardziej.
- Dlaczego? Pytasz, dlaczego?
– zbliżył twarz do jej twarzy. – Może dlatego, że jakaś
przemądrzała dziewucha wysłała na tą akcję JEDNEGO tylko człowieka na
pięćdziesięciu Śmierciożerców?!
- Ilu?
- Liv, czy ty głucha
jesteś? – spytał sucho.
- Wypraszam sobie! –
krzyknęła.
Remus zrozumiał, że teraz zaczną się krzyki i inne
bezeceństwa, na które był przygotowany, ale nie mógł pozwolić żeby ktoś to
usłyszał, bo mogło się skończyć bardzo źle dla nich obojga. Wyjął swoją
różdżkę, skierował ją na drzwi, zamykając je zaklęciem, a potem nanosząc
zaklęcie wyciszenia na całe kwatery nauczyciel Obrony.
- Po coś to
zrobił? – w jej głosie słychać było przerażenie.
- Zdawało mi się,
że musimy pogadać… - rzekł twardo. – tak, więc zabezpieczyłem
wszystko, żeby nam nikt nie przeszkadzał.
- Nie poznaję cię. –
stwierdziła, patrząc mu w oczy.
- Bo jeszcze nigdy nie widziałaś mnie,
zaraz po tym jak jakaś pannica prawie nie doprowadza do mojej
śmierci!
- Przecież żyjesz. – powiedziała nonszalancko.
To
wyprowadziło go zupełnie z równowagi. Nie panował nad sobą zupełnie.
Przygniótł Liv do ściany i zmusił ją do patrzenia na niego.
- Słuchaj.
– warknął, nie mogąc się uspokoić. – Jak chcesz być tą, która
doprowadzi kiedyś do mojej śmierci to dam ci prawo pierwszeństwa, ale musisz
troszeczkę poczekać, bo mi się jeszcze na tamten świat nie śpieszy!
- Remus, może powinieneś napić się eliksiru uspokajającego? – to
tej dziewczyny nic nie dochodziło.
- Liv, ty chyba nie normalna jesteś.
– skwitował. – Ja na ciebie wrzeszczę, a ty zachowujesz się
jakbyś rozmawiała z kim o manierach godnych króla, odzywając się do niego w
nader nie specjalny sposób.
- Remus, puść mnie. –
poprosiła.
Pokręcił głową i puścił ją, odsuwając się. I wtedy musiało się
to stać. Ręcznik opadł, odkrywając wszystkie zalety panny O’Connell.
Remus wybałuszył oczy, a ona stała jak sparaliżowana niewiadomo czym. Miała
doprawdy wspaniałe ciało.
Remus z szybkością miotły odrzutowej odwrócił
się od tego widoku, czując jak pieką go policzki.
- Starczy tego…
-wysapał. – Idź do sypialni, przebierz się i tu wróć, bo jeszcze z
tobą nie skończyłem! – rozkazał i w następnej chwili słyszał już
bieg dziewczyny.
Oddychał ciężko, mając ciągle przed oczyma obraz Liv
jak ją Pan Bóg stworzył.
- Emmm…Remus? – obrócił głowę w
stronę drzwi do sypialni.
- Czego? – warknął niczym Snape.
-
Mam prośbę. - przełknęła ślinę. – Zostawiłam coś w łazience.
- A
co to takiego? – skrzyżował ręce.
- Stanik.
- Że co, proszę?
– zakrztusił się.
- Stanik. Jedyny jaki mam, bo inne są w praniu.
– uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Stanik?
- Tak. –
pokiwała głową. – Taki koronkowy.
- Stanik. Koronkowy. –
powtórzył tępo, idąc do łazienki. – I gdzie on jest? – rozejrzał
się po pomieszczeniu.
Łazienka była ładnie urządzona. Widać było, że Liv
robiła to sama, bo wszędzie były jakieś bibeloty z kolorowych tworzyw, a i
był słynny stanik; zawieszony na umywalce. Remus zmarszczył czoło i szybkim
ruchem zabrał go stamtąd.
- Proszę. – powiedział, wpychając rękę do
szpary miedzy futryną a drzwiami i opierając się na nich.
- Dzięki.
– powiedziała rześko, odbierając własność.
Remus westchnął. Znał
tą dziewczynę od niespełna roku, a już potrafiła doprowadzić go do
czterdziestostopniowej gorączki, próbować wysłać go na druga stronę, wyśmiać
Syriusza, gdy proponował jej randkę i zabrać serce wszystkim facetom,
których uznawała za swoich dziadków. A było ich sporo; dajmy na to
Dumbledora, który rzeczywiście opiekował się nią jak dziadek i kilku innych
profesorów z Hogwartu.
- Słuchaj… - zaczęła, a Remus wytężył słuch.
– Przepraszam cię za tamto… - wiedział jak trudno jest się jej
przyznać do porażki i, nie zgadnąć czemu, bawiło go to. –
Najwidoczniej sromotnie się pomyliłam… Sądziłam, że nie będzie tam
więcej jak dziesięciu…
- Dziesięciu?! – oburzył się, a w
sekundę potem usłyszał cichy śmiech.
- To też dla ciebie za dużo? –
spytała nieśmiało. – W każdym razie; pomyślałam, że jeden człowiek
przejdzie niezauważony.
- O, tak… - rzekł z sarkazmem,
przypominając sobie mur Śmierciożerców, który szedł ku niemu.
- Ale nic
ci nie jest?
- Nie… Tylko doznałem lekkiego szoku na widok małej
armii.
- Pięćdziesiąt osób to nie armia. – zauważyła i Remus mógł
przysiądz, że uśmiecha się teraz.
- Faktycznie… - przyznał jej
rację. – Długo jeszcze?! – starał się żeby jego głos wypadł
jak najbardziej szorstko, ale biedak nie zauważył, że jego cała złość na tą
dziewczynę odpłynęła.
- Już.
- To dobrze. – stwierdził, nawet
na nią nie parząc.
- Jak ci się podobam? – zapytała ze śmiechem.
Teraz musiał się odwrócić, a miał świadomość, że nic dobrego z tego nie
wyniknie.
- Ładnie. – rzekł, patrząc na jej koszulkę nocną w
kolorze wrzosu.
„Czy ona mnie podrywa?” – zapytał sam
siebie.
- Dziękuję.
- Przejdźmy, więc do ochrzanienia ciebie.
– oparł się rękoma o blat jej biurka. – Posłuchaj mnie, bo już
nie będzie mi się chciało tego powtarzać drugi raz. Mam 20 lat i szmat życia
przed sobą i chcę je p r z e ż y ć! Zrozumiałaś? – podniósł brwi
do góry, a Liv kiwnęła głową, siadając na swoim fotelu. – No, więc,
nie zrozum mnie źle, ale już nigdy nie przyjmę jakiejkolwiek akcji, której
przewodzisz T Y, jasne?
- Jasne. – mruknęła.
- No! I jeszcze
coś… Czy ty nigdy nie zamykasz drzwi do swojego gabinetu? –
wykrzywił twarz w czymś, co miało przypominać powagę.
- Słucham?
-
Drzwi. Gabinet. Zamykać. Trzeba. Bo ktoś się wkradnie. – mówił do
niej, jak do małego dziecka.
- Przestań! – walnęła pięścią o
blat. – Przekraczasz granice. – teraz to ona była wściekła.
-
Ty ją przekroczyłaś, wysyłając mnie po ten głupi sztylet! Do czego on
właściwie służy?
- Do pewnej ceremonii. – odpowiedziała, nie
podnosząc na niego wzroku, a kiedy to zrobiła Remusowi przeszedł dreszcz po
plecach.
- Fajnie. – mruknął. – Chyba sobie wszystko
wyjaśniliśmy?
- Nie. – szepnęła prawie niedosłyszalnie.
-
Słucham? – był już w drodze do wyjścia, ale zatrzymał się.
-
Jeszcze nie wyjdziesz. – wstała powoli, robiąc z tego prawie rytuał.
- Dlaczego? – zdziwił się.
- Ja mam jeszcze ci coś do
powiedzenia. – oznajmiła chłodno.
- A co to takiego?
- Lepiej
usiądź, bo ci się jeszcze w głowie za kołuje. – rzekła cynicznie.
- Dzięki, postoje.
- Jak chcesz. – wzruszyła ramionami i
podeszła do niego.
Stali teraz twarzą w twarz. Jej zapach odurzał
Remusa, a dziwaczne spojrzenie, którym go obrzuciła nie rokowało dobrego
zakończenia tej konwersacji.
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Co?
-
Zaciekawiło cię to? – posłała mu rozczulający uśmiech.
- Liv,
przejdź do rzeczy.
- Wiesz, że tylko ty nazywasz mnie Liv?
- Serio?
Nie zdawałem sobie sprawy.
- Dumbledore mówi do mnie Livvy, a reszta
Olivio. – zaśmiała się. – Ty mówisz Liv. Podoba mi się to.
-
Cieszę się, ale czy mogę już iść? Jestem trochę niewyspany. –
powiedział, ziewając.
- Niewyspany? – rzuciła, spoglądając na niego
spod oka.
Czort wie co siedzi w głowie Olivii O’Connell, więc
Remus naprawdę wolał się wycofać na bezpieczne pozycje.
-
Tak…Właśnie…Dobranoc. – Alachamora to szybkie zaklęcie,
jak ktoś chce się uwolnić spod wpływów pięknej kobiety, a Remus właśnie
chciał się uwolnić.
Syriusz nazwałby go idiotą, że nie wykorzystał
okazji, ale Lupin miał jeszcze swoją godność. Wychodząc z kwater Liv,
odetchnął głęboko, by po nie długim czasie usłyszeć głuchy odgłos rzucanego
w jego kierunku buta, który jednak natrafił na drzwi.
_____________________
Dobra a teraz prosiłabym o komentarze, bo jak
się wam spodobało, to będę dawać dalej następne części.
Tylko piszcie
trochę więcej niż „Pisz dalej” albo „ Co dalej”,
OK.?