Nazwisko "Knot" jest o tyle fajnym pomysłem, że po pierwsze Minister rzeczywiście co knoci, a po drugie przywodzi na myśl skojarzenie z woskiem i świecą - a Korneliusz, jak wiadomo, miętki w sobie raczej jest oraz łatwo nagina się do tego, co ludzie chcą usłyszeć

. W tym miejscu również spory ukłon za dopakowanie w tym momencie innego jeszcze znaczenia "fudge" (czyli ciągnącego się cukierka, po naszemu krówki) - czegoś ciągnącego się, lepkiego (jak wosk od świeczki)

.
Estiej - powtórzę raz jeszcze: uważam, że ani
Alicja, ani
Kubuś również nie są książkami typowo dla dzieci. A już Andersen lub bracia Grimm tym bardziej. Zwłaszcza w przypadku tych ostatnich dwóch pozycji skłonna jestem podzielać w pełni Twoje zdanie odnośnie fenomenu, który do dzieci trafił cudem i nawet nie wiem, czy aby na pewno powinien (bracia Grimm, nie HP czy aby na pewno powinni).
Pierwsze dwa tomy HP natomiast - znowu się powtarzam, chyba mi się znudziło

- noszą wszelkie możliwe znamiona książek typowo dla dzieci i choćbyś pękł, nie zmienisz tego

. Nikt tego nie zmieni, tak samo jak nikt nie mógł przewidzieć dalszego rozwoju akcji i "dorastania" kolejnych książek z serii. Tak więc Polkowski słusznie podszedł do nich jako do literatury wczesnomłodzieżowej i winić go za to nie sposób. Dodatkowo pragnę obedrzeć Cię ze złudzeń (Jezu, powtarzam się trzeci raz), jakoby tłumacz miał w pełni wolną rękę i sam był sobie piórem, atramentem i pergaminem - o, co to, to nie, niestety. Wydawnictwo narzuca bardzo wiele rzeczy. Do tego stopnia, że przy tomie piątym doszło do małej awantury - a założę się, że dochodziło do spięć niejeden raz i wcześniej, tyle że teraz HP jest już tak znane, że każdy szczegół fani wykryją - Polkowski skłaniał się raczej ku "Bractwu Feniksa" niż "Zakonowi", argumentując bardzo słusznie, iż to drugie kojarzy się u nas głównie z religią, a do bractw spokojnie mogły należeć i kobiety (skrót myślowy - główny zarzut przeciwko "bractwu" był taki, że sugeruje wyłącznie męski skład). I co? I jest "Zakon", bo tak zażyczyło sobie wydawnictwo. I wszystko na temat...
A co do Lovegoodów, to już Ci Katty w pewnym sensie odpowiedziała

. Polkowski wyjaśniał (i o tym TEŻ już pisałam i ja, i nawet Kasia

), że nazwisk z zasady nie tłumaczy, ale "Fudge" niesie w sobie tyle znaczenia, stwarzając tym samym na tyle silny wizerunek postaci, że uznał to za konieczne. A przypisy nie załatwiają wszystkiego - po pierwsze, nie każdemu się chce latać na koniec książki co chwilę (zwłaszcza dzieciom, które są jednak w olbrzymiej większości czytelnikami HP - zanim zaprotestujesz, zerknij sobie na pierwszą z brzegu rzecz: na filmik z oficjalnej premiery HBP w Edynburgu - zobaczysz na nim morze przede wszystkim
dziecięcych głów), a po drugie, nie ma takiej wymowy, jak rodzimy wyraz (sprawdzone w przypisach znaczenie co drugiej osobie wyleci z głowy po pięciu minutach). I wreszcie, pozwolę sobie wrócić do Braciszka, bo o to głównie mi wtedy chodziło - gdyby HP napisany został w oryginale po szwedzku, słowem byś nie protestował przeciwko Zgredkowi. Głowę daję

.