trochę długie to wyszło
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/blink.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='blink.gif'>
.....co tam
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'
border='0' style='vertical-align:middle'
alt='tongue.gif'>
Part 49
Krwiożerczy Zakon
był niesłychanie starą organizacją z wielowiekową niechlubną tradycją. Jego
pierwotnym zadaniem było zrzeszanie wszystkich którzy wykazywali wysokie
umiejętności umysłowe jak i magiczne a także tych którzy posiadali wszystkie
najgorsze cechy człowieka - okrutność, chciwość i wiele innych. Przez wieki
nie wiele zmieniła się zasada rekrutacji - nadal cenione są powyższe
cechy.
Zamek Zakonu co kilkadziesiąt lat zmienia swoje położenie. Wielu
którzy badają historię Zakonu nie są w stanie stwierdzić jakim sposobem
ogromnej wielkości zamczysko przemieszcza się. Jedynym wytłumaczeniem dla
tego zaskakującego zjawiska jest po prostu olbrzymia magia, choć z dniem
dzisiejszym nawet ta teza jest uważana za coraz mniej wiarygodną.
Samo
zamczysko, czyli siedziba Krwiożerczego Zakonu jest zagadką dla tych
wszystkich, którzy nigdy nie przekroczyli murów tego strasznego miejsca.
Wśród tych którym udało się uciec krążyły pogłoski że budowlę wzniesiono
wykorzystując w tym celu czarną magię oraz kilkutysięczną armię niewolników.
Wielu z nich nie wytrzymywało tempa i umierali z wycieńczenia. Ponoć w
bezwietrzne noce w najgłębszych miejscach zamku słychać było jęki oraz
odgłosy kilofów.
Mówiono że Zakonnicy jak ognia unikali piwnic
położonych we wschodniej części zamku - a raczej podziemnych komnat
położonych położonych pod nimi - katakumb. Pochowano tam ponoć samego Jana
Krawego - człowieka uważanego za założyciela Zakonu oraz grupkę jego
najbliższych współtowarzyszy. Wydawać by się mogło że nie ma się czego
bać....a jednak. Jakaś niesamowita moc niepozwalała na głębsze zbadanie tego
zakątka - każdy kto zapuścił się w tamte strony powracał albo bez paru
kończyn albo po prostu wogóle niepowracał. Tym którym udało się wyjść cało
popadło w swego rodzaju choroby psychiczne a ich włosy stawały się białe
niczym śnieg - jakby za szybko posiwiały.
Jest jeszcze wiele
zaskakujących i niewiarygodnych historii tego ponurego zamczyska, jednak
żadna nie jest tak straszna jak historia życia mieszkających tam Zakonników.
Zakonnicy niewątpliwe są ludźmi okrutnymi i niesamowicie
niebezpiecznymi, jednakże......nie zawsze potrafili wyzbyć się dobra. Wielu
z nich przez całe życie było torturowanych, poddawanych nieludzkim
eksperymentom albo gdy byli zbyt słabi - zabijani.
Ból...cierpienie...łzy....ciemne cele - codzienność wielu z nich. Wielu -
ale nie wszystkich. Ci którzy się przyporządkowali obowiązującym regułom
żyją bez bólu, ale za to nie zawsze są świadomi tego że ich życie to seria
ciągłych morderstw, dzikiego zachowania przepełnionego żądzą krwi.
-
Wiktor.... - Wiktor leżał na kamiennej podłodze zwinięty w pół. Jego oczy
wpatrzone były w przechodzącego nieopodal niego małego pająka. - Powiedz
coś.....odezwij się.... - nalegające słowa Adama delikatnie potoczyły się w
uszach przyjaciela.
- Zabiją nas... - wyszeptał bez cienia nadzieji
Wiktor. Zapanowała głucha cisza, przerywana tylko nierównym oddechem Roberta
nie mogącego znieść fetoru jaki panował w celi.
- Wszyscy nas już
szukają....musimy mieć nadzieje - oznamił cicho Robert, spoglądając w oczy
leżacego nieruchomo Wiktora.
Nagle usłyszeli że ktoś kluczem otwiera
stare metalowe drzwi z kratami. Przyjaciele podnieśli się. Serca biły im jak
oszalałe - czyżby zbliżał się ich koniec?
Do środka wkroczyło trzech
tęgich mężczyzn w ciemno-czerwonych szatach. Pewnym krokiem podeszli do
każdego z chłopców i wyprowadzili ich w nieznanym kierunku.
Szli
ciemnymi, długimi korytarzami. Co raz szłyszeli rozdzierające krzyki
więźniów -niektórzy wystawiali nawet ręce przez kraty a inni wyli jakby ich
żywcem obdzierano ze skóry. Większość z nich już dawno postradała
zmysły.
Chłopcy już nawet nie pamiętali ile korytarzy i tajemnych
przejść minęli i po ilu schodach weszli. Wiedzieli tylko że im dłużej idą
tym dłużej żyją.
Zakonnicy zatrzymali się. Stali przed czarnymi
drzwiami ze złotymi koładkami w kształcie gargulców. Jeden z Zakonników
zastukał koładką trzy razy po czym wyszeptał jakieś słowa - trudno było
powiedzieć co oznaczały gdyż wydawały się być mówione w jakimś nieznanym
chłopcom języku.
Weszli do komnaty. Wyglądała jakby była to komnata
dla króla - była niesamowita i niezmiernie piękna i bogata. Jednakże teraz
była oświetlona tylko blaskiem Księżyca. Srebrne smugi oświetlały tylko
niewielką część pomieszczenia. Zakonicy pokłonili się, po czym oddali się
zamykając za sobą drzwi. Przyjaciele czuli się bardzo niepewnie - niewiele
było widać, ale wyraźnie wyczuwali że nie są sami w komancie. Ktoś ich
obserwował.
Nagle na jednej ze ścian ukazał się cień......cień osoby
która cały czas przebywała w komnacie. Chwilę później postać wyszła z
ciemności. Zobaczyli jego twarz - mężczyzna o ciemnych włosach w długiej
czarnej pelerynie. Serca przyjaciół zabiły szybciej.
- Witam w moich
skromnych progach - uśmiechnął się szyderczo.
- Kim jesteś?! -
wysyczał wściekle Wiktor. Wzrok mężczyzny zwrócił się w jego stronę.
-
Nazywam się Antares Lancaster - oznajmił - Jestem najwyższym przywódcą
Krwiożerczego Zakonu. Zapewne zastanawiacie się po co was tu sprowadziłem?
Otóż odpowiadam - jesteście tu z tego samego co wszyscy którzy mi służą.
Posiadacie niezwykłą moc, którą ja sobie szczególnie wysoko cenię....
-
Nie zamierzam nikomu służyć. Wolę zginąć! - odwarknął Adam.
- Ależ
nikt tu nie zamierza was zabijać......narazie. Zresztą ja wiem jak przywołaś
was do porządku - Antares pstryknął palcami. Huknęło i pojawił się Paweł -
był związany i zakneblowany. Mężczyzna przystawił do jego gardła długi
miecz.
- Jeżeli nie chcecie żeby wasz kolega zginął, proponuje jeszcze
raz rozpatrzyć moją propozycję - zaśmiał się okrutnie. Jego śmiech przerwało
wejście do komnaty.....
- Orfeuszu, nie ładnie to tak. Weszłeś bez
pukania - zaironizował Antares. Orfeusz jednak nie zwracał na niego uwagi.
Wzrok miał utkwiony w Pawle.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi że go
złapałeś! - wykrzyczał z wyrzutem. - Wyszedłem na idiotę.
- A po coż
miałbym cię informować? Miałem pozwolić abyś go zabił?- zadał pytanie
Antares.
- Choćby po to! - wykrzyczał Orfeusz.
- Nie gorączkuj się
tak mój synu......
- Synu???!!!!! - krzyknął z
niedowierzaniem Robert. Obaj panowie uśmiechnęli się złowieszczo.
- No
cóż......nie zaprzeczę że Orfeusz to mój syn.... - Antares podrapał się po
brodzie uśmiechając się lekko w stronę Orfeusza. - Ale to chyba nie jest
odpowiedni moment na zabawianie was naszą historią rodzinną....
- Ojcze,
nalegam wydaj mi tego chłopca a przysięgam że już nigdy nas nie zdradzi -
obrzucił Pawła wściekłym spojrzeniem.
- Nie widzę potrzeby żebyś miał go
karać....
- Ale....
- Milcz! - jedno słowo ojca uciszyło Orfeusza
- Tak już lepiej.....a teraz, bądź tak miły i wyjdź - wskazał na drzwi -
Orfeusz posłusznie opuścił komnatę.
- A co do was.... - uśmiechnął się
szyderczo i pstryknął palcami. Pojawili się Zakonnicy....
- Zabierzcie
ich! -rozkazał - I nie dawajcie jeść przez trzy dni. - Przyjaciele
nadaremno się wyrywali - byli za słabi aby cokolwiek zdziałać. Zdali sobie
sprawę, że bez pomocy z zewnątrz długo nie wytrzymają......
Sala
owalna w której zazwyczaj odbywały się zgromadzenia Rady, zmieniono
tymczasowo na salę sądową. Wielu zwykłych obywateli nie mogło pojąć co się
dzieje - podobno miano sądzić jakiegoś zdrajcę.
- Pewnie złapali jakiegoś
Zakonnika - powiedział starszy mężczyzna. Był jednym z wielu którzy
zgromadzili się przed Białym Gmachem. Rada postanowiła nagłośnić "dla
przykładu" sprawę w której wielu dyplomatów i innych urzędasów
anonimowo wypowiadało się że: " będzie przełomem w dotychczasowej walce
przeciwko Zakonowi". Przed budynkiem umieszczono coś na wzór ogromnych
telebimów, które miały transmitować przebieg procesu.
- Wiadomo kto to
jest? - spytała pewna młoda dziewczyna.
- Nie wiadomo. Podobno ktoś
ważny. - odpowiedział jakiś chłopak. Takie domysły snuło wielu zgromadzonych
na zewnątrz szarych obywateli.
W środku zaś powoli zaczęli się
gromadzić członkowie Rady oraz inni ważni ploitycy dyplomaci i obserwatorzy
z obcych państw. Jedynie miejsce w śrdoku sali pozostawało puste.
Zjawił
się także pan Smith - był członkiem Rady która miała prowadzić proces.
Rozmawiał z przewodniczącym Rady - wątłym staruszkiem o długiej siwej
brodzie i grubych okularów. On jednka tylko sprawiał wrażenie niedołężnego -
wszyscy wiedzieli że był bardzo bystry a co najważniejsze za jego kadencji
reputacja Rady wzrastała z każdym dniem.
Oskarżycielem w sprawie był
sławny na cały kraj - Teodor Franc - tęgi mężczyzna w średnim wieku o lekko
siwiejących włosach.
Drzwi sali otworzyły się - w towarzystwie
uzbrojonych po zęby ochroniarzy szedł wysoki przystojny mężczyzna o białych
włosach.
- To niemożliwe....... - takie głosy dały się słyszeć na
zewnątrz jak i wewnątrz Gmachu. Wielu aż przecierało oczy niedowierzając
temu co widzą. A jednak......
Młody mężczyzna został osadzony na środku
sali i zakuty w połyskujące kajdany. Nie rozglądał się - wiedział że
wszysycy patrzą się teraz na niego i kręcąc głowami mruczą coś pod nosami.
- Proszę o ciszę! - za olbrzymiego stołu kształcie podkowy podniósł
się przewodniczący Rady
- Zgromadziliśmy się tu aby zdecydować o losie
siędzącego tu przed nami człowieka - wskazał - Dzisiejsza rozprawa dotyczy
sprawy, która szczególnie wstrząsnęła nami wszystkimi. Rada została
zobowiązana do wydania wyroku w sprawie Remigiusza Applegate'a
posądzonego o zdradę - przemówienie trwało jeszcze parę chwil. Remis cały
czas wpatrywał się w kajdany w które był zakuty. Chwilę później na
"scenę" wkroczył prokurator któremu Rada dała wreszcie głos.
Oczywiście poza nim prawo do zadawanie pytań mieli także inni członkowie
Rady prócz przewodniczącego, który pełnił rolę sędziego.
- Czy oskarżony
przyznaje się do tego iż jako młody chłopiec wstąpił do Krwiożerczego Zakonu
- organizacji o tak plugawej i tak....
- Tak - uciął Remis. Wiedział że
prokurator jest mu najmniej przychylny, dlatego nie może pozwolić na jego
zbyt długie wywody.
- Jaka była przyczyna tej decyzji? Jakie motywy
kierowały świadkiem? Czy kierował się może chęcią......
- Niczym sie nie
kierowałem - powiedział cicho Remis, podnosząc delikatnie głowę. Jego jasne
włosy zasłaniały mu delikatnie oczy. Prokurator zmarszczył brwi - nie lubił
gdy ktoś pzerywł jego pytania i odpowiadał na nie zdawkowo.
- Czy świadek
może mi wyjaśnić skąd zna tego osobnika? - wymachnał w powietrzu ręką. W
powietrzu jakby z mgiełki ukształtow sie portret znanej Remisowi osoby -
Orfeusza. Remis milczał.
- Powtarzam pytanie: Skąd świadek zna
Orfeusza.....- przerwał. Remis wogole nie kwapił się do odpowiedzi. - Wysoka
Rado. Świadek wyraźnie uchyla się od odpowiedzi na moje pytanie - prokurator
zwrócił się do siedzącej tuż za nim grupy ludzi.
- Proszę odpowiedzieć na
pytanie - na;egał przewodniczący. Remis podniósł głowę.
- Nie znam go -
uciął i uśmiechnął się drwiąco.
- Nie kłam! - ryknął prokurator - Mam
dowody na to że znaleś Orfeusza i to już od dziecka! - zrobił się cały
czerwony a jego oddech stawał się nierówny.
- Skoro pan wie to po co mam
udzielać odpowiedzi?- Remis nadal się uśmiechał.
- W takim razie skoro
nie chcesz mówić... - wysyczał - Wysoka Rado chciałbym prosić o zgodę na
pokazanie materiałów dowodowych.
- Wyrażam zgodę - przewodniczący skinął
głową.
- Czy świadek pamięta te zdjęcia?- tak jak poprzednio, zdjęcia
wyświetliły się i zawisły w powietrzu. Na wszystkich widniały dwie osoby -
Remis i Orfeusz. Remis miał na nich nie więcej niż siedem lat, za to
Orfeusz....Orfeusz wyglądał conajmniej na szesnastolatka, jeżeli nie więcej.
- Na tych zdjęciach wyraźnie widać dość dużą różnicę wiekową pomiędzy
świadkiem a Orfeuszem. Skąd nagle prawie dorosły chłopak zainteresował się
młodym niespełna siedmioletnim chłopcem? - pytanie wywarło natychmiastową
reakcję wśród publiczności znajdującej się zarówno na zewanątrz jak i
wewnątrz. Jacyś dyplomaci gorączkowo notowali coś w swoich notatnikach,
podobnie jak dziennikarze, którzy dostali przepustkę na rozprawę.
W
myślach Remisa panował mętlik. Obrazy przeszłości, to co przeżył, co zyskał
co stracił...wszystko to zdawało się zbiegać w jednym punkcie skupiając się
na osobie, którą poznał będąc jeszcze młodym chłystkiem....osobie, która
wywarła bardzo duży wpływ na jego późniejsze życie. Czyżby żałował tej
przyjaźni? Nie, choć tyle złego stało się później, nigdy nie zapomniał
Orfeuszowi tego co dla niego zrobił. A zrobił wiele....był dla niego niczym
starszy brat. To Orfeusz był pierwszą osobą, której bezgranicznie
zaufał....osobą która jak nikt inny potrafiła zrozumieć co przeżywał....a
przeżywał wiele w tamtym okresie.
Wilhelm - ojciec Orfeusza nigdy nie
umiał okazywać uczuć w stosunku do syna. Może kiedyś nawet próbował, ale z
wiekiem przychodziło mu to coraz trudniej. Remis dorastał a suchość i
oziębłość ojca oraz jego stała nieobecność po latach zebrała swoje żniwa -
Remis stał się Zakonnikiem i to nie byle jakim. Wydarzenia z tamtego czasu
jak żadne inne wbiły się w pamięć Remisa. Ciągłe awantury i oskarżenia
stawały się coraz bardziej zaciete i przepełnione nienawiścią. Pewnej nocy
podczas nieobecności matki Remisa miało miejsce coś co Remis do dzisiaj nie
potrafi wybaczyć ojcu. Wilhelm stracił wtedy równowagę i po pierwszy
dotkliwie ranił go, ciskając w niego starym mosiężnym zegarem o dość ostro
zakończonych kantach. Dolnia część zegara rozcięła prawie cały lewy
policzek, nie licząc tego że wcześniej Remis "oberwał" od ojca
przez co na ciele widniało już parę siniaków.
Wtedy to pojawił się
Orfeusz. Wystarczyło jego dotknęcie aby ojciec Remisa padł na podłogę
nieprzytomny. Tak...niewątpliwie moc jaką posiadał Orfeusz była ogromna -
jego dotyk potrafił być bardzo bolesny i rzadko kto potrafił się oprzeć tak
potężnej mocy.
Po tym zdarzeniu coś w Remisie pękło. Wydawało mu się do
tamtej pory że gdyby ojciec zdobył się na rozmowę z nim...gdyby spróbował go
zrozumieć, pomóc to byłby może mu w stanie wybaczyć te lata kiedy to nie
poświęcał mu uwagii tłumacząc się że praca jest także czymś ważnym i że nie
należy mu przeszkadzać.....a zabawy?.....ma przecież tylu kolegów. Sęk w tym
że nie miał ich, nie licząc Orfeusza oczywiście. Często bywało tak że sam
siadał na najwyższej gałęzi i obserwował z daleka jak inni ojcowie uczą
swoich synów latania na deskach, jak razem potrafią się śmiać, cieszyć się z
najdrobniejszej chwili. Odczuwał wtedy takie dziwne kłucie serca. Wiedział
że ci chłopcy mają coś czego on nigdy nie zazna - bliskość, miłość i
zrozumienie bliskiej osoby - w tym wypadku ojca.
Te wszystkie
wspomnienia powracały niczym bumerang rzucany z ogromną siłą i z równą mocą
powracający aby przypomnieć dawne czasy.
- Orfeusz był jedyną osobą,
ktora mnie rozumiała - zaczął. Reakcja jaka nastąpiła potem była do
przewidzenia. Wiele osób nie kryło swego zdziwienia a nawet oburzenia - Jak
można było zaufać takiemu człowiekowi? - zdawali sie pytać.
- Czy świadek
może opowiedzieć wysokiej Radzie coś więcej o tej "przyjaźni"? -
spytał prokurator. W kącikach jego ust widniał cień zwątpienia w to co Remis
określał mianem zrozumienia, szczególnie jeśli chodziło o osobę, której
zaufał.
Remis milczał.
- Czy świadek słyszał pytanie?
-
Słyszałem. - odpowiedział krótko Remis.
- A wiec proszę odpowiedzieć -
ton prokuratora podniósł się odrobinę.
- Odmawiam odpowiedzi na to
pytanie
W prokuratorze coś zawrzało. Jego ręce zaciskały się jakby
chciały kogoś udusić.
Remis poczuł się dziwnie - jakby coś na chwilę
przeszło przez jego umysł. Czyżby wzrok prokuratra? Nie...to było coś
innego.
I znowu - dziwna duszność i uczucie gorąca. Dlaczego wszystko
się zamazuje?
- Czy świadek się dobrze czuje? - głos przewodniczącego
brzmiał tak niewyraźnie....
Następna fala gorąca i uczucie
wyczerpania. Ale skąd?
Wszyscy zgromadzeni zobaczyli to w tym samym
momencie - Remis upadł nieprzytomny.
- Co się dzieje?
- On gra.
-
Patrzcie nie rusza się - takie głosy rozchodziły sie ze wszystkich stron.
Grupa medyków od razu ruszyła ku leżącemu Remisowi. Także członkowie Rady
jak i prokurator nie pozostawali bierni - jedni starali się powstrzymać
część ludzi przebywających na sali aby nie podchodzili zbyt blisko, a inni
znowu - tak jak pan Smith, prokurator i przewodniczący Rady starali się
wypytać co się stało Remisowi.
- Nie wygląda to najlepiej - stwierdził
jeden z medyków - Niestety jestem zmuszony zabrać go stąd.
- On nie może
opuścić budynku - zaprotestował prokurator.
- Postaram się go przebadać w
budynku. On wymaga natychmiastowego zbadania a w tych okolicznościach
niestety nie da się tego zrobić. Nalegam na przeniesienie pacjenta w jakieś
ustronne miejsce. To jest konieczne - przewodniczący Rady zamyślił się przez
chwilę. - Jonathann....
- Rozumiem. Proszę za mną panowie - chwilę potem
Remis został wyniesiony na noszach z sali rozpraw.
- Panowie myślę że to
nie wymaga obecności tak wielu z nas. Poradzę sobie - powiedział ten sam
medyk który wypowiadał się o stanie zdrowia Remisa parę minut wcześniej.
Grupa medyków oddaliła się z powrotem na salę.
- Poradzi pan sobie sam? -
spytał pan Smith.
- Myślę że tak - odparł medyk.
Stali przed
dzwiami do małego pokoju. Pan Smith wyciągnął spod szaty klucz i otworzył
drzwi. Był to typowy gabinet lekarski. Remis został ułożony na długim stole
nakrytym białą płachtą.
- A teraz jeżeli nie ma pan nic przeciwko...to
zajmę się Remisem osobiście - rozległ się huk i chwile później na podłodze
leżał pan Smith.
Remis przetarł oczy. Czuł że leży na czymś mokrym
i miękkim....to była trawa. Miał na sobie brązową skórzaną kurtkę, ktora nie
wiadomo skąd się pojawiła. Znowu przetarł oczy. Przed nim znajdowało się
palenisko - teraz zupełnie czarne od popiołu. Remis dopiero teraz poczuł że
ma mokre włosy i rozpalone czoło - był zupełnie pozbawiony sił.
- Co tu
się.... - nie zdążył dokoczyć gdyż poczuł że ktoś przytyka mu do gardła
miecz. Spojrzał w górę.
- Diego.. - wyszeptał.
ps. gratuluje
wytrzymałości tym co doszli do końca
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'
border='0' style='vertical-align:middle'
alt='tongue.gif'>