Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: przyjaciele na zawsze [nk]
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Pages: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Abaska
Noo... To jest cos, co tygryski lubia najbardziej =) Bledow nie wylapalam, czyta sie wciaz milo i przyjemnie... Co tu dozo gadac, wiesz, jak kwicze na mysl o nowym parcie =)
avalanche
ehhh ludki melancholia mnie naszła...i straszna zazdrość, że kurcze HP już jest tylko że po angliku dry.gif a po polakowemu (ja siem zaraz cofne do przedszkola...pisze gorzej niż początkujący analfabeta tongue.gif ) dopiero w styczniu i to podobno pod koniec...jak ktoś ma przyspieszacz czasu to zwracam się z prośbą o użycie go - będe bardzo wdzięczna smile.gif No dobraaa...daje next parta...ehh rozbita jestem...ja chce już styczeń sad.gif

Part 45

- Ttttobie kokokompletnie odddbiło! - Remis zaczął się jąkać.
- Nie udawaj przerażonego, bo ci to kompletnie nie wychodzi - zakpił Wilhelm - Mam uwierzyć w twoje bajeczki o tym jaki to jesteś grzeczny i posłuszny? - zaśmiał się mrocznie.
- Te twoje złowieszcze poczucie humoru jest porażające - prychnął Remis. Kręcił się niespokojnie na stołku, jednak cały czas miał kontakt wzrokowy z ojcem. Mężczyzna wyjął z kieszeni fotografie i przytknął jedną z nich przed samymi oczami Remisa.
- No gadaj! Co ty robiłeś z nimi? - spytał groźnie Wilhelm. Remis zrobił obojętną minę.
- Zdjęcia można łatwo sfabrykować - stwierdził po chwili tonem znawcy. Wilhelm zmrużył oczy, jednak uwaga syna nie wytrąciła go z równowagi - miał jeszcze nagrania.
- W takim razie może pamięć odświeży ci to - w dłoni Wilhelma pojawiła się mała kula. Zatoczył w powietrzu, palcem wskazującym drugiej ręki - koło, po czym wypuścił szklany przedmiot z ręki. Kula zawisła w powietrzu i wydobył się z niej jasny strumień światła, który skierował się na pustą ścianę salonu. Po chwili na ścianie pojawił się obraz wydarzeń jakie miały miejsce wiele miesięcy temu - kula działa podobnie jak projektory używane przez zwykłych ludzi.
W końcu obraz uzyskał dostateczną ostrość aby móc coś dostrzec, a także dostateczną jakość dźwięku aby móc cokolwiek usłyszeć.
- Remis miałeś coś zrobić z tymi natrętami z rządu. Psują nam interes - był to Orfeusz. Stał naprzeciw Remisa pod kamiennym murem - zapewne jakiegoś zamczyska. Orfeusz przytrzymywał Remisa za ręce, przystawiając go do muru, jakby się bał że ten może zwiać.
- Ależ Orfeuszu - zaczął łagodnie Remis. Na jego twarzy zagościł czarujący uśmiech - Już się nimi zająłem. Zostali wycięci w pień.
- To chyba nie dość dokładnie. bo ostatnio paru z nich wkopało naszych na granicy... - zbliżył twarz do twarzy Remisa - stykali się nosami a ich oczy wpatrywały się w siebie nawzajem.
- Orfeuszu - wyszeptał wkońcu Remis - nie ma powodu do zmartwień...zajmę się nimi niezwłocznie - ponownie uśmiechnął się.
- Liczę na to - Orfeusz odwzajemnił uśmiech - I jeszcze jedno... - Remis zdawał się nasłuchiwać z wielką uwagą słów Orfeusza. - Masz już tą broń?
- Muszę jeszcze nad nią popracować...ale już niedługo - wyszeptał wprost do ucha Orfeusza i zaczął się śmiać.
- Mam nadzieję, bo inaczej wiesz co się stanie... - zagroził. Jego twarz wskazywała jednak na to, że cała ta sytuacja bardzo go bawi.
- Spokojnie...masz przed sobą geniusza - zaśmiał się ponownie Remis - Ale wracając do terminu...to...- Remis zaczął się bawić krawatem, jaki miał pod szyją Orfeusz.
- Ile? - wyglądało na to iż Orfeusz zorientował się o co chodzi jego rozmówcy.
- Powiedzmy, że na początek chcę dostać...tysiąc sztabek czystego złota - powiedział z miną niewiniątka.
- Dobra, ale broń ma być za trzy dni, zrozumiano? Inaczej pożałujesz.
- Orfeuszu, nieładnie to tak posądzać przyjaciela i to dobrego przyjaciela o niesubordynację
- Remis przesunął dłonią po policzku Orfeusza - Ufasz mi Orfeuszu? - Orfeusz złapał ręką za dłoń Remisa.
- Ufam tylko sobie
- Słusznie Orfeuszu...ale zapewniam cię, że nie jestem na tyle głupi aby przepuścić taką okazję łatwego zarobku.
W tym momencie film się urwał. Wszyscy oczekiwali wyjaśnień od Remisa, który nie mógł uwierzyć w to iż jego ojciec może posiadać takie nagrania...

ps. ta rozmowa pomiędzy Orfeuszem i Remisem...prosze nie mieć żadnych jakiś niestosownych myśli - chciałam pokazać tych obu panów pod tym względem że sie bardzo dobrze znają (skąd i dlaczego o tym w baaardzo odległych odcinkach) oraz ich szczególnej "przyjaźni" czyli praca ze sobą ale ufanie tylko samemu sobie...czy jakoś tam tongue.gif nyo^^ i prosze mi tu z tekstem nie wylatywać że oni są "jacyś dziwni" bo absolutnie nie są

A teraz ktoś mi powie że wcale tak nie myślał laugh.gif i moje tłumaczenia okaża sie zupełnie niepotrzebne....no ale jakby sie ktoś trafił to ma już tłumaczenie autorki....poprostu nie che żeby odbierano to inaczej niż jest........

dziękuje za uwage cheess.gif
avalanche
nikt nic nie czyta buuuu sad.gif siem zaraz wezmę za was cool.gif nyo^^ ja chce komenty (i to długieeeeeeeee biggrin.gif )

Part 46

- I co? Nadal twierdzisz, że nie miałeś z nimi nic wspólnego po odejściu z Zakonu?- spytał Wilhelm. Minę miał bardzo poważną. Sergiusz, który nie mógł powstrzymać drzemiącej w niego złości prawie wykrzyczał to co myślał w tej chwili o Remisie.
- Ty Zdrajco! Sprzedałeś się tylko z chęci zysków!
- Sergiuszu...
- Zamknij się! Nieskończyłem - zagroził palcem - Nigdy nie miałeś zamiaru się z nimi rozstawać bo tak było najwygodniej. Miałeś pewność że razem z nimi nic ci nie grozi, że możesz sobie drwić z nas wszystkich. Wiesz jak się teraz czuję?
- No jak? - Remis zdawał się nie poddawać. Odzyskał odwagę.
- Powiem ci. Zawsze miałeś nas w dupie! - Remis zaśmiał się.
- I czego rżysz?
- Z ciebie kretynie - wykrzywił twarz w wymuszonym uśmiechu.
- Dla twojej widomości. To nie ja jestem przegranym tylko ty - na twarzy Sergiusza widniał cień triumfu. Dopiekł Remisowi. Wiedział, że Remis zawsze był po stronie wygranych a teraz...
- Uważasz mnie za zero? - spytał wkońcu Remis.
- Absolutnie.
- W takim razie stoimy na tym samym. Ty też jesteś zerem - skierował swój wzrok prosto na zezłoszczonego przyjaciela, który co rusz powstrzymywał się od przywalenia Remisowi.
- Żałosny jesteś, Remisie. Co ci dało trzymanie z nimi? Szpiegowanie dla nich skoro i tak trafiłeś w nasze ręce? - Stefan poruszył się niespokojnie w fotelu w którym siedział.
- Sergiuszu, daruj sobie swoje teksty - powiedział Stefan.
- Nie twój zakichany interes co mam zamiar mu powiedzieć! - wykrzyczał Sergiusz.
- No proszę uderz mnie - wskazał na siebie Stefan. Podniósł się z fotela i podszedł bliżej do przyjaciela. Sergiusz zdawał się trochę uspokoić i podał rękę na zgodę.
- No proszę...Co za piękny obrazek - zakpił Remis.
- Bądź łaskaw nie odzywać się jak cię nie proszą - odezwał się pan Smith, który do tej pory w milczeniu przyglądał się wymianie zdań między Remisem a Sergiuszem. Remis zrobił zdziwioną minę - jeszcze nigdy takim tonem nie odezwał się do niego ten miły staruszek...Jego przyjaciel i autorytet.
- Nie rób takiej zdziwionej miny. Takie są skutki twoich decyzji. Wybrałeś Zakon i nie licz na to że i tym razem wstawię się za tobą - pan Smith wiedział co mówi. Wiele lat temu kiedy Remis jako młody chłopak chciał uwolnić się od Zakonników - przynajmniej tak twierdził - pan Smith bardzo mu pomógł. Jako jeden z nielicznych podał mu pomocną dłoń, choć wielu ludzi uważało, że Remis nie zasłużył na taką łaskę. Pan Smith twierdził jednak wtedy, że Remis potrzebuje kogoś kto by go wyciągnął z tego bagna w jakim się znajdował. Był jedynym dorosłym na którego mógł liczyć Remis. Powszechnie wiadomo było, że Remis nie ma dobrych kontaktów z ojcem a pan Smith...Pan Smith w tamtym okresie zastępował mu ojca - zawsze służył mu pomocną dłonią, pomagał na nowo zrozumieć świat, pokazać co jest dobre a co złe. Teraz jednak najwyraźniej uznał, że Remis po prostu z niego zakpił. Zakpił z niego w najokrutniejszy sposób - oszukał go.
- Jonathan...Tak...Oszukałem was - na te słowa najwyraźniej czekał ojciec Remisa.
- W końcu się przyznałeś...- pokręcił głową, jakby nadal nie wierzył, że Remis może zdobyć się na takie wyznanie. W każdym razie sądził, że będzie musiał z niego wydobyć te słowa.
- Chyba właśnie na to liczyłeś, czyż nie? - Remis zdawał się czytać w myślach ojca.
- Nadal uważasz, że to takie zabawne? - ciągnął dalej Wilhelm - Naprawdę myślisz, że uda ci się uciec od odpowiedzialności?
- Jak cię znam to zapewne powiesz mi teraz, że oskarżasz mnie o zdradę i oświadczysz że właśnie jestem pewnym kandydatem do zamknięcia mnie w więzieniu.
Remis mówił to wszystko ze spokojem. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego co mu grozi.
- Zadziwiające, że umiesz przewidywać moje reakcje z taką precyzją. Tak, jesteś aresztowany.
Jade^_^
Jak możesz??!! mad.gif
Jak możesz przerywać w takim momencie!! cry.gif
I ja to czytam jakby nie było widać... dry.gif
Czasami się nie wypowiadam, bo nie mam co już powiedzieć... a nie lubię się powtarzać.. shutup.gif thumbdown.gif
avalanche
w takim razie zwracam honor Jade tongue.gif cool.gif

wiem że ze mną czasem trudno wytrzymać, ale czasami mam taką potrzebę wynikającą z mojej próżności - lubie se czytnąć komenty cool.gif

ehhh nyo dobra już nikogo nie oskarżam biggrin.gif
Abaska
Ava!! Juz do 7 strony doszlas!! Ja to mam refleksa =) Ale qrde w takim momencie przerwac... Popieram Jade... A moze zaraz tam Zakononicy (w przebraniu tongue.gif) wskocza i bedzie zjebka?? Hahaha, to jest to co tygryski lubia najbardziej ^^ Ale masz czesciej dawac bonusy!! I wogole czesciej party... Bo nie mam potem co nadrabiac =)
avalanche
nie krzyccie na mnie sad.gif tak ma się kończyć i już cool.gif nyo^^

Part 46

- Bardzo mi miło ojcze - Remis zdawał się nie przejmować tym co mu oświdczył ojciec.
- Remisie nie myśl, że twoi kolesie wyciągną cię - Remis przestał się uśmiechać. W głębi serca liczył właśnie na pomoc ze strony zakonników, dlatego też z taki lekceważący sposób potraktował groźbę trafienia za kratki...Nawet na całe życie.
- Strach obleciał? - skomentował Sergiusz na widok miny Remisa.
- Nie dam ci takiej satysfakcji - odciął się Remis.
- I nie musisz.
- Dość! Ta wasza paplanina nie ma sensu - Wilhelm jak zwykle regował ostro na kłótnie z których nic nie wynika.
- Za to ty tatusiu jesteś pełen poważnych i mądrych wypowiedzi - Wilhelm nie wytrzymał i uderzył Remisa po czym złapał go za ubranie i przybliżył do siebie.
- Dam ci dobrą radę synu - nie lekceważ mnie bo możesz gorzko tego pożałować - wysyczał.
- No proszę, doszło do tego że własny ojciec grozi mi - zaironizował Remis.
- To jest ostrzeżenie i radzę ci posłuchać go.
- Wiesz co? Mam gdzieś twoje porady. Przez całe życie nienawidziłeś mnie - Wilhelm starcił panowanie nad sobą i gdyby nie Stefan zapewne rozszarpałby Remisa.
- Ty niewdzięczniku! Całe życie cię karmiłem i dawałem dach nad głową. Wysłałem do najlepszej szkoły a ty mi się tak odwdzięczasz?! - wykrzyczał.
- Straszne ile musiałeś dla mnie poświęcić - pewnie szkoda ci tych pieniędzy, prawda? Mogłeś je wydać naprzykład na nowy zamek - skomentował Remis.
- Może przynajmniej miałbym pewność że ta tranzakcja się opłaci! - Remis wydawał się wstrząśnięty tym wyznaniem.
- Zawsze wiedziałem, że tolerujesz mnie tylko ze względu na mamę.
- Zostaw matkę w spokoju. Ona jest nieświadoma tego jakie bydlę pokochała - teraz już nie tylko Remis był wstrząśnięty ale także reszta zgromadzonych. Remis nie był w stanie wypowiedzieć nawet słowa.
- Wilhelmie, chyba posunąłeś się trochę za daleko - zwrócił mu uwagę Jonathan. Choć nie uznawał, że należy przebaczyć Remisowi, to jednak stwierdzenie przez jego własnego ojca, że jest "bydlakiem" nawet jemu wydało się w tej chwili za okrutnym słowem.
- Nie Jonathan! Zniszczył życie nie tylko swoje ale i moje i co gorsza - jego matki. Zamienił je w piekło! Nie wiesz co musieliśmy przez niego przejść przez te lata - narkotyki, alkohol, ucieczki związanie się z Zakonem...
- Jednym słowem ty byłeś niewinny - powiedział Remis. Twarz mu posmutniała, choć gościł na niej pełen wyrzutu obraz niebieskich oczu, połyskujących w świetle lampy.
- Nie odwracaj kota ogonem -odwarknął Wilhelm.
- Proszę, nawet nie umiesz się przyznać jakim to byłeś "wspaniałym tatusiem" - Remis mówił bardzo spokojnie choć w głębi duszy czuł wielki żal, smutek i jednocześnie złość...złość, która graniczyła z nienawiścią do ojca.
- Nie mam zamiaru więcej z tobą rozmawiać. Spotkamy się na rozprawie kiedy to wreszcie skażą cię za to jakim to ty byłeś "wspaniałym synem", który zdradził tajemnice państwowe organizacji, która ma na swoim sumieniu wiele morderstw i innych ohydnych przewinień. Na zakończenie powiem jedno - w tym procesie, adwokatem jesteś ty sam - Wilhelm poszedł na górę i nie wrócił już tego wieczoru na dół. Wchodząc po schodach nawet nie spojrzał na osobę, którą uważał za symbol jego porażki życiowej...jego problemów...nieszczęść...jedynego syna, który tak go zawiódł.
Abaska
My na ciebie nie krzyczymy sad.gif My na ciebie DRZEMY MORDE!! Buahaha laugh.gif Dobra, juz mi szajba nocna odbija... Wiesz, ze te wszystkie party sa GENIALNE przez duze "GIE" i wogole!! Nie ma tu co komentowac =) Ale fakt faktem, ze czekam na nastepne party, bo to byc super =D Ava, szykuj sie!! Niedlugo nadciagnie inwazja =)
avalanche
sory że krótkie

Part 47

Wieczór obfitował jeszcze w parę wydarzeń, które nastąpiły niewiele minut później od opuszczenia salonu przez Wilhelma. Około czwartej w domu państwa Smith'ów zjawił się Sam Skarzewski wraz z innymi ludzmi, którzy zapewne byli oficerami armii atlantydzkiej. Remis domyślił się, że ojciec wysłał wiadomość do rządu o tym co odkrył i kogo zamierza postawić przed trybunałem sprawiedliwości. Sam uśmiechnął się szyderczo - po raz pierwszy w życiu miał okazję do zemsty na znienawidzonym Remisie.
Remis, który cały czas był przywiązany do krzesła, został od niego odwiązany i zakuty w kajdany iskrzące się białym światłem - były to specjalne kajdany o bardzo ogromnej mocy. Do tej pory przez okres paru tysiącleci ich produkcji, tylko dwóm przestępcom udało się z nich wydostać. Najgorszym momentem nie było jednak samo zaresztowanie ale to, że zza balustrady obserwowała go osoba, którą kochał nad życie - jego matka. Stała, trzęsąc się na całym ciele, twarz zalana była łzami a jej krzyki o litość dla syna odbijały się echem po całym domu. Remis nie był w stanie spojrzeć na nią. Otoczony trzydziestoma mężczyznami został wyprowadzony na zewnątrz, gdzie po chwili zniknął w przejściu portalu, idąc przez całą drogę z opuszczoną głową.
W siedzibie Zakonu wieść o tym, że aresztowano Remisa doszła w błyskawicznym tempie - jeden z oficerów, który uczestniczył w aresztowaniu Remisa, był przekupiony - miał informować o wszystkim co robił Remis.
- A więc Remis jest na miejscu? - mężczyzna uśmiechnął się dziwnie.
- Tak panie. Tak jak chciałeś. - wyszeptał przybysz.
- Jedno mnie tylko niepokoi....
- Co takiego mój Panie?
- Czy plan się powiedzie tak jak to sobie zaplanowałem - mężczyzna zmrużył oczy - Czy nikt się nie domyśli paru rzeczy, których nie chciałbym aby ktoś niepowołany się dowiedział.......
- Mogę przekupić sędziów - zaproponował mężczyzna.
- Idioto, nawet się nie waż!!!! - wrzasnął przywódca. Mężczyzna do którego skierowano te słowa wzdrygnął się i przerażony zrobił parę kroków w tył. Po chwili jednak zdobył się na odwagę i spytał:
- Panie, ale dlaczego?
- Twoje pytania są tak inteligentne jak ty - zaironizował mężczyzna. - Równie głupie - dodał - To nie będzie zwykły trybunał sprawiedliwości. Sędziami w tym procesie będzie Rada Atlantycka w skład której jak ci wiadomo będzie wchodzić wiele znakomitości naszego świata. Myślisz, że będą mieć litość dla zdrajcy? Kogoś kto do nas należał i kogoś kto współpracował z nami przez te ostatnie lata? Właśnie o taki proces mi chodziło. Ich wyroki są nieodwołalne i niepodważalne. Zresztą cały ten proces będzie największą porażką w dziejach Atlantydy. Czarną plamą. którą dostrzagą niedługo.......ale wtedy będzie już za późno. - zaśmiał się złowieszczo.
- Nie rozumiem Panie. Dlaczego ma być ich porażką? Przecież skażą jednego z nas. To będzie raczej nasza porażka..........
- Daruj sobie te swoje kretyńskie wypowiedzi. Zresztą......myślisz że powiedziałbym ci coś o czym wiem tylko ja i Remis? Chyba znasz odpowiedź. A teraz zejdź mi z oczu....i jeszcze jedno.
- Tak?
- Ta rozmowa nie miała miejsca, rozumiemy się?
- A Orfeusz?
- Nikomu, zrozumiano? - zagroził.
- Tak panie - mężczyzna zasalutował i opuścił komnatę.
Abaska
Takie piekne mialam... cry.gif takie dlugie... Czemu sie nie pojawilo?? Niegrzeczna jestem, czy co?? Buu... Tak wiec streszcze...

Part krotki i niewiele wnoszacy do tego wszystkiego, ale dobrze, ze znalazl sie w fiku opis tej sytuejszyn.... Ech... Jestem tak zalamana skastrowaniem mojego posta, ze to az nieporozumienie... WKURZYLAM SIE mad.gif Dobra, koncze... Bo zaraz zaczne kur*a... tzn. przeklenstwami rzucac =="
kelyy
Ach cudniaśko Ava!
ubustwiam

twojego ficka
dawaj next parta, bo jestem niezmiernie ciekawa o jakiej

sprawie mówiły te dwa typki
avalanche
wiem że znowu krótkie ale mam nadziej że

jak wena dopisze to będą dłuższe
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'>



Part 48

W tym czasie w Akademii, Michał niecierpliwie

wyglądał przez okno. "Paweł już dawno powinien się zjawić" -

pomyślał. W pewnym momencie poczuł że ktoś położył dłoń na jego ramieniu.

Michał zląkł się jednak.....
- Nareszcie - wyszeptał z ulgą - Gdzie

byłeś?
- Nieważne. Słuchaj sprawy się skomplikowały.
- Co masz na

myśli? - spytał Michał.
- Remis...to znaczy ojciec

Wiktora.....aresztowali go - Michał poczuł się jakby trzasnął go właśnie

piorun.
- Co??? Za co?...Dlaczego? - zaczął zasypywać Pawła pytaniami.

Ten jednak poczekał aż Michał się uspokoji. Po chwili przemówił:
- To nie

wygląda dobrze. Zjawił się jego ojciec. Będzie sądzony za zdradę, jutro

wieczorem. -oświadczył.
- On jest niewinny!
- CCCIiiiiii chccesz

go obudzić? - Paweł wskazał na śpiącego Radka.
- Dobra - Michał ściszył

głos.
- Posłuchaj, prawdopodobnie nie będzie miał obrońców. Zresztą nie

może ich mieć. Stefan i Sergiusz będą zajęci poszukiwaniem Wiktora i reszty.

Pan Smith jest jednym z członków Rady a ojciec Remisa....
- Co?
- Nie

wie jeszcze o ich zaginięciu, tak więc....
- Co masz na myśli?
-

Lepiej żeby się niedowiedział. W razie czego do aktu oskarżenia Remisa

dołączyłby jeszcze jeden niesłusznie postawiony zarzut - mówiąc to Paweł

chodził niespokojnie po pokoju z miną świadczącą o tym jakby miał w zanadrzu

jakiś plan.
- Ale co my możemy zrobić? - spytał Michał.
- Właściwie w

sprawie Remisa to nic. Nie można mu już pomóc - wyjawił tajemniczym głosem

Paweł.
- Chwila, moment. Twierdzisz, że Remis jednak jest winny? -

milczenie Pawła mówiło samo za siebie.
-

Ale....nierozumiem....przecież..on...
- Nie znasz całej prawdy o nim. W

młodości był Zakonnikiem....i to cholernie dobrym pod względem mocy jaką

posiadał. - Michał nie mógł uwierzyć. Remis wydawał mu się wspaniałym

człowiekiem może z odrobiną wad, ale jednak nigdy nie posądziłby go o to że

mógł ukrywać tak ponurą przeszłość.
- Ale dlaczego on....
- Dlaczego

sprawia wrażenie normalnego? Hmmmm...tego nawet ja sam nie wiem. Moja wiedza

w tym względzie jest niewielka..... - Paweł zamyślił się przez chwilę.
-

A może on....no wiesz.....tak jak ty.... - starał się podpowiedzieć

Michał.
- Nie sądzę. To jest absolutnie niemożliwe. Musiał mieć inny

sposób......zresztą...
- Co zresztą?
- Sam nie wiem. Bo

widzisz.....jedynie bardzo wysocy rangą przywódcy Zakonu mają zdrowy umysł.

Znaczy się....oni są na tyle źli i przepełnieni nienawiścią że ich umysły

nie były poddawane praniu mózgu, przez co nie są ubezwłasnowolnieni ani

podanni niczyjej woli. Oni poprostu są jacy są.
- W takim razie co

robimy? - spytał wkońu Michał.
- Musisz przekazać swojemu ojcu

współrzędne zamku.
- A skąd ja mam to?...
- Weź wysil tę mózgownicę.

Ja wiem, przecież. - Michał zanotował współrzędne które podał mu Paweł. - I

jeszcze jedno.
- Tak?
- Nie mów im skąd masz tę informację. Powiedz

tylko że, najbezpieczniej jest od strony zachodniej - tam nie ma

bagien.
- Ale co z tobą? Czy oni cię nie ścigają? - Michał najwyraźniej

zaniepokoił się.
- Właściwie to już jestem na spalonej pozycji. Ale muszę

wrócić do Zakonu. - powiedział smutnym tonem.
-

Oszalałeś??!!!! Przecież oni cię....
- Zabiją? -

dokończył Paweł.
- Właśnie!!! Nie możesz tam wracać!!


- Nawet gdybym nie wrócił to Orfeusz prędzej czy później mnie dopadnie.

To jest kwestia kilku dni. - spojrzał się prosto w oczy Michała. Tak bardzo

chciał wierzyć że uda mu się go jeszcze kiedyś spotkać...
- Nie puszczę

cię. - oznajmił stanowczo Michał.
- Przykro mi ale tak musi być. Jeżeli

mnie nie zabiją - jego głos stawał się coraz bardziej daleki - to napewno

się zobaczymy......
I zniknął.
- Nie! - Michał próbował zatrzymać

jakoś Pawła jednak ten rozplynął się w powietrzu.
- Co się dzieje? -

spytał śpiącym głosem Radek. Najwyraźniej musiał go zbudzić krzyk

Michała.
- Nic - odpowiedział mu Michał - Mam nadzieję że nic...
Abaska
Ava... Przelamalam sie i weszlam na forum

=) Swietne!! Dwaaj party!! DAWAJ!! DAWAJ!!



Pozdrawiam, droga sadystko =)
kelyy
"uspokoji" - pisze sie

uspokoi

blendów nie wynajduje, ale ten mi sie rzucil w oczy jak

czytalam tego parta.

a tak poza tym to: DAWAJ NEXT PARTA!


Koffam tego ficka
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
avalanche
trochę długie to wyszło


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/blink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='blink.gif'>

.....co tam
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'>

Part 49

Krwiożerczy Zakon

był niesłychanie starą organizacją z wielowiekową niechlubną tradycją. Jego

pierwotnym zadaniem było zrzeszanie wszystkich którzy wykazywali wysokie

umiejętności umysłowe jak i magiczne a także tych którzy posiadali wszystkie

najgorsze cechy człowieka - okrutność, chciwość i wiele innych. Przez wieki

nie wiele zmieniła się zasada rekrutacji - nadal cenione są powyższe

cechy.
Zamek Zakonu co kilkadziesiąt lat zmienia swoje położenie. Wielu

którzy badają historię Zakonu nie są w stanie stwierdzić jakim sposobem

ogromnej wielkości zamczysko przemieszcza się. Jedynym wytłumaczeniem dla

tego zaskakującego zjawiska jest po prostu olbrzymia magia, choć z dniem

dzisiejszym nawet ta teza jest uważana za coraz mniej wiarygodną.
Samo

zamczysko, czyli siedziba Krwiożerczego Zakonu jest zagadką dla tych

wszystkich, którzy nigdy nie przekroczyli murów tego strasznego miejsca.

Wśród tych którym udało się uciec krążyły pogłoski że budowlę wzniesiono

wykorzystując w tym celu czarną magię oraz kilkutysięczną armię niewolników.

Wielu z nich nie wytrzymywało tempa i umierali z wycieńczenia. Ponoć w

bezwietrzne noce w najgłębszych miejscach zamku słychać było jęki oraz

odgłosy kilofów.
Mówiono że Zakonnicy jak ognia unikali piwnic

położonych we wschodniej części zamku - a raczej podziemnych komnat

położonych położonych pod nimi - katakumb. Pochowano tam ponoć samego Jana

Krawego - człowieka uważanego za założyciela Zakonu oraz grupkę jego

najbliższych współtowarzyszy. Wydawać by się mogło że nie ma się czego

bać....a jednak. Jakaś niesamowita moc niepozwalała na głębsze zbadanie tego

zakątka - każdy kto zapuścił się w tamte strony powracał albo bez paru

kończyn albo po prostu wogóle niepowracał. Tym którym udało się wyjść cało

popadło w swego rodzaju choroby psychiczne a ich włosy stawały się białe

niczym śnieg - jakby za szybko posiwiały.
Jest jeszcze wiele

zaskakujących i niewiarygodnych historii tego ponurego zamczyska, jednak

żadna nie jest tak straszna jak historia życia mieszkających tam Zakonników.


Zakonnicy niewątpliwe są ludźmi okrutnymi i niesamowicie

niebezpiecznymi, jednakże......nie zawsze potrafili wyzbyć się dobra. Wielu

z nich przez całe życie było torturowanych, poddawanych nieludzkim

eksperymentom albo gdy byli zbyt słabi - zabijani.


Ból...cierpienie...łzy....ciemne cele - codzienność wielu z nich. Wielu -

ale nie wszystkich. Ci którzy się przyporządkowali obowiązującym regułom

żyją bez bólu, ale za to nie zawsze są świadomi tego że ich życie to seria

ciągłych morderstw, dzikiego zachowania przepełnionego żądzą krwi.
-

Wiktor.... - Wiktor leżał na kamiennej podłodze zwinięty w pół. Jego oczy

wpatrzone były w przechodzącego nieopodal niego małego pająka. - Powiedz

coś.....odezwij się.... - nalegające słowa Adama delikatnie potoczyły się w

uszach przyjaciela.
- Zabiją nas... - wyszeptał bez cienia nadzieji

Wiktor. Zapanowała głucha cisza, przerywana tylko nierównym oddechem Roberta

nie mogącego znieść fetoru jaki panował w celi.
- Wszyscy nas już

szukają....musimy mieć nadzieje - oznamił cicho Robert, spoglądając w oczy

leżacego nieruchomo Wiktora.
Nagle usłyszeli że ktoś kluczem otwiera

stare metalowe drzwi z kratami. Przyjaciele podnieśli się. Serca biły im jak

oszalałe - czyżby zbliżał się ich koniec?
Do środka wkroczyło trzech

tęgich mężczyzn w ciemno-czerwonych szatach. Pewnym krokiem podeszli do

każdego z chłopców i wyprowadzili ich w nieznanym kierunku.
Szli

ciemnymi, długimi korytarzami. Co raz szłyszeli rozdzierające krzyki

więźniów -niektórzy wystawiali nawet ręce przez kraty a inni wyli jakby ich

żywcem obdzierano ze skóry. Większość z nich już dawno postradała

zmysły.
Chłopcy już nawet nie pamiętali ile korytarzy i tajemnych

przejść minęli i po ilu schodach weszli. Wiedzieli tylko że im dłużej idą

tym dłużej żyją.
Zakonnicy zatrzymali się. Stali przed czarnymi

drzwiami ze złotymi koładkami w kształcie gargulców. Jeden z Zakonników

zastukał koładką trzy razy po czym wyszeptał jakieś słowa - trudno było

powiedzieć co oznaczały gdyż wydawały się być mówione w jakimś nieznanym

chłopcom języku.
Weszli do komnaty. Wyglądała jakby była to komnata

dla króla - była niesamowita i niezmiernie piękna i bogata. Jednakże teraz

była oświetlona tylko blaskiem Księżyca. Srebrne smugi oświetlały tylko

niewielką część pomieszczenia. Zakonicy pokłonili się, po czym oddali się

zamykając za sobą drzwi. Przyjaciele czuli się bardzo niepewnie - niewiele

było widać, ale wyraźnie wyczuwali że nie są sami w komancie. Ktoś ich

obserwował.
Nagle na jednej ze ścian ukazał się cień......cień osoby

która cały czas przebywała w komnacie. Chwilę później postać wyszła z

ciemności. Zobaczyli jego twarz - mężczyzna o ciemnych włosach w długiej

czarnej pelerynie. Serca przyjaciół zabiły szybciej.
- Witam w moich

skromnych progach - uśmiechnął się szyderczo.
- Kim jesteś?! -

wysyczał wściekle Wiktor. Wzrok mężczyzny zwrócił się w jego stronę.
-

Nazywam się Antares Lancaster - oznajmił - Jestem najwyższym przywódcą

Krwiożerczego Zakonu. Zapewne zastanawiacie się po co was tu sprowadziłem?

Otóż odpowiadam - jesteście tu z tego samego co wszyscy którzy mi służą.

Posiadacie niezwykłą moc, którą ja sobie szczególnie wysoko cenię....
-

Nie zamierzam nikomu służyć. Wolę zginąć! - odwarknął Adam.
- Ależ

nikt tu nie zamierza was zabijać......narazie. Zresztą ja wiem jak przywołaś

was do porządku - Antares pstryknął palcami. Huknęło i pojawił się Paweł -

był związany i zakneblowany. Mężczyzna przystawił do jego gardła długi

miecz.
- Jeżeli nie chcecie żeby wasz kolega zginął, proponuje jeszcze

raz rozpatrzyć moją propozycję - zaśmiał się okrutnie. Jego śmiech przerwało

wejście do komnaty.....
- Orfeuszu, nie ładnie to tak. Weszłeś bez

pukania - zaironizował Antares. Orfeusz jednak nie zwracał na niego uwagi.

Wzrok miał utkwiony w Pawle.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi że go

złapałeś! - wykrzyczał z wyrzutem. - Wyszedłem na idiotę.
- A po coż

miałbym cię informować? Miałem pozwolić abyś go zabił?- zadał pytanie

Antares.
- Choćby po to! - wykrzyczał Orfeusz.
- Nie gorączkuj się

tak mój synu......
- Synu???!!!!! - krzyknął z

niedowierzaniem Robert. Obaj panowie uśmiechnęli się złowieszczo.
- No

cóż......nie zaprzeczę że Orfeusz to mój syn.... - Antares podrapał się po

brodzie uśmiechając się lekko w stronę Orfeusza. - Ale to chyba nie jest

odpowiedni moment na zabawianie was naszą historią rodzinną....
- Ojcze,

nalegam wydaj mi tego chłopca a przysięgam że już nigdy nas nie zdradzi -

obrzucił Pawła wściekłym spojrzeniem.
- Nie widzę potrzeby żebyś miał go

karać....
- Ale....
- Milcz! - jedno słowo ojca uciszyło Orfeusza

- Tak już lepiej.....a teraz, bądź tak miły i wyjdź - wskazał na drzwi -

Orfeusz posłusznie opuścił komnatę.
- A co do was.... - uśmiechnął się

szyderczo i pstryknął palcami. Pojawili się Zakonnicy....
- Zabierzcie

ich! -rozkazał - I nie dawajcie jeść przez trzy dni. - Przyjaciele

nadaremno się wyrywali - byli za słabi aby cokolwiek zdziałać. Zdali sobie

sprawę, że bez pomocy z zewnątrz długo nie wytrzymają......

Sala

owalna w której zazwyczaj odbywały się zgromadzenia Rady, zmieniono

tymczasowo na salę sądową. Wielu zwykłych obywateli nie mogło pojąć co się

dzieje - podobno miano sądzić jakiegoś zdrajcę.
- Pewnie złapali jakiegoś

Zakonnika - powiedział starszy mężczyzna. Był jednym z wielu którzy

zgromadzili się przed Białym Gmachem. Rada postanowiła nagłośnić "dla

przykładu" sprawę w której wielu dyplomatów i innych urzędasów

anonimowo wypowiadało się że: " będzie przełomem w dotychczasowej walce

przeciwko Zakonowi". Przed budynkiem umieszczono coś na wzór ogromnych

telebimów, które miały transmitować przebieg procesu.
- Wiadomo kto to

jest? - spytała pewna młoda dziewczyna.
- Nie wiadomo. Podobno ktoś

ważny. - odpowiedział jakiś chłopak. Takie domysły snuło wielu zgromadzonych

na zewnątrz szarych obywateli.
W środku zaś powoli zaczęli się

gromadzić członkowie Rady oraz inni ważni ploitycy dyplomaci i obserwatorzy

z obcych państw. Jedynie miejsce w śrdoku sali pozostawało puste.
Zjawił

się także pan Smith - był członkiem Rady która miała prowadzić proces.

Rozmawiał z przewodniczącym Rady - wątłym staruszkiem o długiej siwej

brodzie i grubych okularów. On jednka tylko sprawiał wrażenie niedołężnego -

wszyscy wiedzieli że był bardzo bystry a co najważniejsze za jego kadencji

reputacja Rady wzrastała z każdym dniem.
Oskarżycielem w sprawie był

sławny na cały kraj - Teodor Franc - tęgi mężczyzna w średnim wieku o lekko

siwiejących włosach.
Drzwi sali otworzyły się - w towarzystwie

uzbrojonych po zęby ochroniarzy szedł wysoki przystojny mężczyzna o białych

włosach.
- To niemożliwe....... - takie głosy dały się słyszeć na

zewnątrz jak i wewnątrz Gmachu. Wielu aż przecierało oczy niedowierzając

temu co widzą. A jednak......
Młody mężczyzna został osadzony na środku

sali i zakuty w połyskujące kajdany. Nie rozglądał się - wiedział że

wszysycy patrzą się teraz na niego i kręcąc głowami mruczą coś pod nosami.


- Proszę o ciszę! - za olbrzymiego stołu kształcie podkowy podniósł

się przewodniczący Rady
- Zgromadziliśmy się tu aby zdecydować o losie

siędzącego tu przed nami człowieka - wskazał - Dzisiejsza rozprawa dotyczy

sprawy, która szczególnie wstrząsnęła nami wszystkimi. Rada została

zobowiązana do wydania wyroku w sprawie Remigiusza Applegate'a

posądzonego o zdradę - przemówienie trwało jeszcze parę chwil. Remis cały

czas wpatrywał się w kajdany w które był zakuty. Chwilę później na

"scenę" wkroczył prokurator któremu Rada dała wreszcie głos.

Oczywiście poza nim prawo do zadawanie pytań mieli także inni członkowie

Rady prócz przewodniczącego, który pełnił rolę sędziego.
- Czy oskarżony

przyznaje się do tego iż jako młody chłopiec wstąpił do Krwiożerczego Zakonu

- organizacji o tak plugawej i tak....
- Tak - uciął Remis. Wiedział że

prokurator jest mu najmniej przychylny, dlatego nie może pozwolić na jego

zbyt długie wywody.
- Jaka była przyczyna tej decyzji? Jakie motywy

kierowały świadkiem? Czy kierował się może chęcią......
- Niczym sie nie

kierowałem - powiedział cicho Remis, podnosząc delikatnie głowę. Jego jasne

włosy zasłaniały mu delikatnie oczy. Prokurator zmarszczył brwi - nie lubił

gdy ktoś pzerywł jego pytania i odpowiadał na nie zdawkowo.
- Czy świadek

może mi wyjaśnić skąd zna tego osobnika? - wymachnał w powietrzu ręką. W

powietrzu jakby z mgiełki ukształtow sie portret znanej Remisowi osoby -

Orfeusza. Remis milczał.
- Powtarzam pytanie: Skąd świadek zna

Orfeusza.....- przerwał. Remis wogole nie kwapił się do odpowiedzi. - Wysoka

Rado. Świadek wyraźnie uchyla się od odpowiedzi na moje pytanie - prokurator

zwrócił się do siedzącej tuż za nim grupy ludzi.
- Proszę odpowiedzieć na

pytanie - na;egał przewodniczący. Remis podniósł głowę.
- Nie znam go -

uciął i uśmiechnął się drwiąco.
- Nie kłam! - ryknął prokurator - Mam

dowody na to że znaleś Orfeusza i to już od dziecka! - zrobił się cały

czerwony a jego oddech stawał się nierówny.
- Skoro pan wie to po co mam

udzielać odpowiedzi?- Remis nadal się uśmiechał.
- W takim razie skoro

nie chcesz mówić... - wysyczał - Wysoka Rado chciałbym prosić o zgodę na

pokazanie materiałów dowodowych.
- Wyrażam zgodę - przewodniczący skinął

głową.
- Czy świadek pamięta te zdjęcia?- tak jak poprzednio, zdjęcia

wyświetliły się i zawisły w powietrzu. Na wszystkich widniały dwie osoby -

Remis i Orfeusz. Remis miał na nich nie więcej niż siedem lat, za to

Orfeusz....Orfeusz wyglądał conajmniej na szesnastolatka, jeżeli nie więcej.

- Na tych zdjęciach wyraźnie widać dość dużą różnicę wiekową pomiędzy

świadkiem a Orfeuszem. Skąd nagle prawie dorosły chłopak zainteresował się

młodym niespełna siedmioletnim chłopcem? - pytanie wywarło natychmiastową

reakcję wśród publiczności znajdującej się zarówno na zewanątrz jak i

wewnątrz. Jacyś dyplomaci gorączkowo notowali coś w swoich notatnikach,

podobnie jak dziennikarze, którzy dostali przepustkę na rozprawę.
W

myślach Remisa panował mętlik. Obrazy przeszłości, to co przeżył, co zyskał

co stracił...wszystko to zdawało się zbiegać w jednym punkcie skupiając się

na osobie, którą poznał będąc jeszcze młodym chłystkiem....osobie, która

wywarła bardzo duży wpływ na jego późniejsze życie. Czyżby żałował tej

przyjaźni? Nie, choć tyle złego stało się później, nigdy nie zapomniał

Orfeuszowi tego co dla niego zrobił. A zrobił wiele....był dla niego niczym

starszy brat. To Orfeusz był pierwszą osobą, której bezgranicznie

zaufał....osobą która jak nikt inny potrafiła zrozumieć co przeżywał....a

przeżywał wiele w tamtym okresie.
Wilhelm - ojciec Orfeusza nigdy nie

umiał okazywać uczuć w stosunku do syna. Może kiedyś nawet próbował, ale z

wiekiem przychodziło mu to coraz trudniej. Remis dorastał a suchość i

oziębłość ojca oraz jego stała nieobecność po latach zebrała swoje żniwa -

Remis stał się Zakonnikiem i to nie byle jakim. Wydarzenia z tamtego czasu

jak żadne inne wbiły się w pamięć Remisa. Ciągłe awantury i oskarżenia

stawały się coraz bardziej zaciete i przepełnione nienawiścią. Pewnej nocy

podczas nieobecności matki Remisa miało miejsce coś co Remis do dzisiaj nie

potrafi wybaczyć ojcu. Wilhelm stracił wtedy równowagę i po pierwszy

dotkliwie ranił go, ciskając w niego starym mosiężnym zegarem o dość ostro

zakończonych kantach. Dolnia część zegara rozcięła prawie cały lewy

policzek, nie licząc tego że wcześniej Remis "oberwał" od ojca

przez co na ciele widniało już parę siniaków.
Wtedy to pojawił się

Orfeusz. Wystarczyło jego dotknęcie aby ojciec Remisa padł na podłogę

nieprzytomny. Tak...niewątpliwie moc jaką posiadał Orfeusz była ogromna -

jego dotyk potrafił być bardzo bolesny i rzadko kto potrafił się oprzeć tak

potężnej mocy.
Po tym zdarzeniu coś w Remisie pękło. Wydawało mu się do

tamtej pory że gdyby ojciec zdobył się na rozmowę z nim...gdyby spróbował go

zrozumieć, pomóc to byłby może mu w stanie wybaczyć te lata kiedy to nie

poświęcał mu uwagii tłumacząc się że praca jest także czymś ważnym i że nie

należy mu przeszkadzać.....a zabawy?.....ma przecież tylu kolegów. Sęk w tym

że nie miał ich, nie licząc Orfeusza oczywiście. Często bywało tak że sam

siadał na najwyższej gałęzi i obserwował z daleka jak inni ojcowie uczą

swoich synów latania na deskach, jak razem potrafią się śmiać, cieszyć się z

najdrobniejszej chwili. Odczuwał wtedy takie dziwne kłucie serca. Wiedział

że ci chłopcy mają coś czego on nigdy nie zazna - bliskość, miłość i

zrozumienie bliskiej osoby - w tym wypadku ojca.
Te wszystkie

wspomnienia powracały niczym bumerang rzucany z ogromną siłą i z równą mocą

powracający aby przypomnieć dawne czasy.
- Orfeusz był jedyną osobą,

ktora mnie rozumiała - zaczął. Reakcja jaka nastąpiła potem była do

przewidzenia. Wiele osób nie kryło swego zdziwienia a nawet oburzenia - Jak

można było zaufać takiemu człowiekowi? - zdawali sie pytać.
- Czy świadek

może opowiedzieć wysokiej Radzie coś więcej o tej "przyjaźni"? -

spytał prokurator. W kącikach jego ust widniał cień zwątpienia w to co Remis

określał mianem zrozumienia, szczególnie jeśli chodziło o osobę, której

zaufał.
Remis milczał.
- Czy świadek słyszał pytanie?
-

Słyszałem. - odpowiedział krótko Remis.
- A wiec proszę odpowiedzieć -

ton prokuratora podniósł się odrobinę.
- Odmawiam odpowiedzi na to

pytanie
W prokuratorze coś zawrzało. Jego ręce zaciskały się jakby

chciały kogoś udusić.
Remis poczuł się dziwnie - jakby coś na chwilę

przeszło przez jego umysł. Czyżby wzrok prokuratra? Nie...to było coś

innego.
I znowu - dziwna duszność i uczucie gorąca. Dlaczego wszystko

się zamazuje?
- Czy świadek się dobrze czuje? - głos przewodniczącego

brzmiał tak niewyraźnie....
Następna fala gorąca i uczucie

wyczerpania. Ale skąd?
Wszyscy zgromadzeni zobaczyli to w tym samym

momencie - Remis upadł nieprzytomny.
- Co się dzieje?
- On gra.
-

Patrzcie nie rusza się - takie głosy rozchodziły sie ze wszystkich stron.

Grupa medyków od razu ruszyła ku leżącemu Remisowi. Także członkowie Rady

jak i prokurator nie pozostawali bierni - jedni starali się powstrzymać

część ludzi przebywających na sali aby nie podchodzili zbyt blisko, a inni

znowu - tak jak pan Smith, prokurator i przewodniczący Rady starali się

wypytać co się stało Remisowi.
- Nie wygląda to najlepiej - stwierdził

jeden z medyków - Niestety jestem zmuszony zabrać go stąd.
- On nie może

opuścić budynku - zaprotestował prokurator.
- Postaram się go przebadać w

budynku. On wymaga natychmiastowego zbadania a w tych okolicznościach

niestety nie da się tego zrobić. Nalegam na przeniesienie pacjenta w jakieś

ustronne miejsce. To jest konieczne - przewodniczący Rady zamyślił się przez

chwilę. - Jonathann....
- Rozumiem. Proszę za mną panowie - chwilę potem

Remis został wyniesiony na noszach z sali rozpraw.
- Panowie myślę że to

nie wymaga obecności tak wielu z nas. Poradzę sobie - powiedział ten sam

medyk który wypowiadał się o stanie zdrowia Remisa parę minut wcześniej.

Grupa medyków oddaliła się z powrotem na salę.
- Poradzi pan sobie sam? -

spytał pan Smith.
- Myślę że tak - odparł medyk.
Stali przed

dzwiami do małego pokoju. Pan Smith wyciągnął spod szaty klucz i otworzył

drzwi. Był to typowy gabinet lekarski. Remis został ułożony na długim stole

nakrytym białą płachtą.
- A teraz jeżeli nie ma pan nic przeciwko...to

zajmę się Remisem osobiście - rozległ się huk i chwile później na podłodze

leżał pan Smith.

Remis przetarł oczy. Czuł że leży na czymś mokrym

i miękkim....to była trawa. Miał na sobie brązową skórzaną kurtkę, ktora nie

wiadomo skąd się pojawiła. Znowu przetarł oczy. Przed nim znajdowało się

palenisko - teraz zupełnie czarne od popiołu. Remis dopiero teraz poczuł że

ma mokre włosy i rozpalone czoło - był zupełnie pozbawiony sił.
- Co tu

się.... - nie zdążył dokoczyć gdyż poczuł że ktoś przytyka mu do gardła

miecz. Spojrzał w górę.
- Diego.. - wyszeptał.

ps. gratuluje

wytrzymałości tym co doszli do końca
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'>
kelyy
Ava, ja jak widzisz wytrzymalam i jak zwykle bardzo mi sie podobalo.

Tylko wiesz, tak sie zastanawiam, kiedy masz zamiar zakonczyc tego ff?
Albo inaczej, ile przewidujesz jeszcze partów?
avalanche
kelyy, a co chcesz żebym już kończyła?


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'> sama nie jestem w stanie przewidzieć ile

jeszcze będzie odcinków - mam nadzieje że jeszcze troche popisze w tym ficku


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/rolleyes.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='rolleyes.gif'>
Eire
ani mi się waż

kończyć!!!!!!!!!!!!!!

;! ja ten fick

koffam!!!!!!!!!!!!!!

!!!!
Abaska
Avus, weszlam... Przeczytalam

(aaaach!!) i az westchnelam ^^ Piknie!! Pieknie!!

Super!! QL!! I co tam jeszcze!! Czekam, czekam,.

czekam!! A teraz wyjezdza,m, wiec jak wroce, to "spraw",

bym miala, co nadrabiac ^^ I pisz!! PISZ!! PLIZ!!

PIIII (...) IIISZ!!

Pozdrawiam =)

Pees: Hiehie,

wiedzialam, ze to bedzie Scott
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'>
avalanche
Abaś postaram sie choś niczego nie

obiecuje
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'> bo teaz po urzdach jeżdże i po sklepach -

tak więc wracam późno....no ale postaram się ( o ile nie zasnę


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

ze zmeczenia).

Hiehie.....a to pytanie jak już wrocisz.....skąd ty

wiedziałaś że to będzie Scott?
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cool.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cool.gif'>

...
avalanche
a oto mój jublileuszowy parcik -

50! Przy tej okazji chciałabym podziękować wszystkim czytającym za

wytrwałość w czytaniu tego ff (te moje wypowiedzi to kompletne dno, no nie?


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

....dobra już nie gadam tylko daje parta)


style='font-family:Geneva'>
style='font-size:14pt;line-height:100%'>
style='color:purple'>Part 50



-

Zgadza się. Zaskoczony? - spytał Diego i opuścił delikatnie miecz.
- Ale

jak?...
- No cóż zmiana postaci nie jest taka trudna, przecież sam o tym

dobrze wiesz. - mężczyzna nieznacząco się uśmiechnął po czym uniósł brwi w

lekkim zaskoczeniu - Co tak wytrzeszczasz oczy jakbyś ducha zobaczył?
-

Czego chcesz?
- Jakbyś nie zauważył to uratowałem właśnie cię przed

zamknięciem na całe życie.
- Nie bredź - warknął Remis - nie wierze

ci! - to co stało się później trwało może moment albo i krócej. Remis

wykonał szybki ruch ramieniem oraz nogą chcąc wykonać klasyczny

"wykop". Niespodziewał się tylko że ktoś może sie okazać

szybszy.....
- Nie ruszaj sie....inaczej skręce ci nogę, a uwierz mi nie

chciałbym cię uszkodzić przez twoją głupotę - Diego nie tylko popisał się

szybkością ale i zaskakującą znajomością pertraktowania z nieposłusznymi

ludźmi. Remis wykrzywił twarz w lekkim grymasie. Kady nieodpowiedni ruch

mógł się skończyć dla niego poważnym skręceniem nogi, co uważał za niezbyt

optymistyczny wariant. Jedyne co mógł w tejsytuacji zrobić to wysłuchać tego

co zamierzał mu powiedzieć Diego...
- Mów... - poczuł że Diego puszcza

jego nogę. Jego twarz jednak nie wskazywała na to że ma dobre

wiadomości.
- Zakon postanowił się ciebie pozbyć - Remis prychnął.
-

Kłamiesz... - Remis znowu poczuł że coś się dzieje.....fala gorąca....tępy

bół głowy...
- Przestań! - osunął się na ziemię. Diego stał przed

nim. Chwilę później ukucnął.
- Ja nic nie robię... - Remis podniósł

głowę. To zupełnie nie pasowało do tego co sam nazywał zwyczajową układanką

w której każda część miała swoje miejsce i pasowała do innych.
- Diego co

się ze mną dzieje?... - wyszeptał przerażony Remis. Diego odwrócił wzrok. -

GADAJ!!!!!! - wykrzyczał trzęsąc się cały na ciele.

Miał wysoką temperaturę. Co rusz odczuwał drgawki i uczucie mdłości.
-

Remis....nie wiem jak ci to powiedzieć....
- Kurwa, wykrzsztuś to

wreszcie! - jego oczy rozszerzyły się. Spojrzał na swoją skórę. Była

blada.....a koniuszki palców stały się delikatnie fioletowe..... - Co się

dzieje? Diego! - Remis dotknął swej twarzy....wszędzie ten chłód....i

zimny pot spływający po przerażonym obliczu Remisa.
- Musiałem cię

stamtąd zabrać...
- Ale dlaczego?! - Remis nie wytrzymał. Resztkami

sił zmusił swe dłonie do chwycenia za gardło Diega.....nie na długo.
-

Uspokój się - Diego chwycił przeraźliwie lodowatą, pozbawioną mocy dłoń

Remisa. Musisz uciekać....ale nie sam...pomogę ci...
Remis jednak z

trudem cokolwiek rozumiał. Czuł przerażenie a ręce drżały mu

mimowolnie.
- Diego powiedz mi to....powiedz to co ukrywasz przede mną i

nie chcesz mi powiedzieć - wychrypiał. Kaszel i głośne charczenia wypełnil

ciszę lasu. Gdy odgłosy ucichły Diego postanowił się zdobyć na odwagę....nie

może tego przed nim ukrywać....
- Remis, jesteś chory....poważnie

chory... - powiedział trzęsącym się głosem.
- CCcco to znaczyy?
-

Nosisz w organiźmie wirus....wirus przekazany ci przez Zakon. Zarazili cię

gdy znajdowałeś się w sądzie, przed rozprawą. Pamiętasz? Wstrzyknięto ci

środek na uspokojenie. Sęk w tym że to nie był środek na uspokojenie tylko

"to coś". Remis.....umierasz.....
- Nie! To nie

możliwe!!! - Remis dostał nagłego ataku szału. Diego spodziewał

się takiej reakcji. Bał się tylko aby Remis z przerażenia nie zrobił sobie

krzywdy.
- Remis! Remis! - potrząsnął jasnowłosym mężczyzną -

Opanuj się! Pomogę ci! Słyszysz?!.
Nagle wszystko ucichło.

Remis przestał się rzucać. Jego oczy rozszerzyły się lecz dłonie nadal

drżały.
- Ile jeszcze mam? -spytał spokonie.
- Nie wiem. Wirus może

zabić cię równie dobrze jutro jak i za miesiąc. Trudno to stwierdzić.

Remis....Remis wysłuchaj mnie. Zakonnicy już wiedzą że zwiałeś i wysłali za

tobą pościg. Mają dostarczyć twoje ciało Antaresowi...
- To on kazał mnie

zabić... - wydedukował szybko Remis.
- Remis powiedz mi....Antares nie

pozbywałby się ciebie bez przyczyny.... - zasugerował Diego. - Musisz

stanowić dla niego niebezpieczeństwo....
- Chcesz mi powiedzieć że on

chce mnie wyeliminować dlatego że ja jestem silniejszy? Niedorzeczne.... -

zaprzeczył.
- Wiem że coś ukrywasz....nie będę cię zmuszał do wyjawienia

tego. Wierzę że kiedyś zaufać mi na tyle że zgodzisz się wyjawić to co tak

skrzętnie kryjesz...
- Dlaczego sądzisz że coś ukrywam? - Diego

popatrzył się głęboko w oczy Remisa.
- Ja to widzę w twoich oczach. -

wyjaśnił - Remis, musimy się stąd zabierać....pieszo... -Remis zacharczał

ponownie. Charczał krwią, plując nią na trawę. Diego nie okazywał jednak

obrzydzenia tym widokiem. Przeciwnie - wyglądał na bardzo zmartwionego.


Gdy kaszel ustanął, Diego podjął dość ryzykowną deczję.
- Będę cię niósł.

Nie możesz w tym stanie iść - znowu spojrzał na Remisa. Ten z każdą minutą

stawał się coraz bledszy. Oczy miał podkrążone zaś ciało drgało od zimna i

choroby. Remis słabł coraz bardziej.....tak bardzo że nie miał siły nawet

podnieść się samodzielnie. Najgorsze było jednak to że wirus coraz bardziej

zdawał się atakować ciało i umysł Remisa.
Diego schylił się przed

pół-żywym, niegdyś tętniącym życiem mężczyzną. Uniósł jego wątłe ciało i

ruszył przed siebie niosąc w rękach ledwie żywego człowieka, którego szanse

przeżycie malały z każdą sekundą. Diego jednak nie zamierzał pozwolić aby

umarł nie doczekawszy się pomocy. Nie mógł na to pozwolić. On zasłużył na to

żeby żyć......każdy człowiek zasługuje na to żeby żyć.
- Remis - wysapał

Diego. Starał się aby jego sapanie nie było jednak za głośne. Nie może

pozwolić aby Remis poczuł że jest dla niego ciężarem. - Chce żebyś widział

że ci pomogę...bez względu na wszystko
" Bez względu na

wszystko" - ta myśl utrzymywała Diega przy nadzieji. Remis musi

żyć.......
Jade^_^
wow.. jestem mile zaskoczona...
taki

nagły zwrot akcji.. ale podoba mi się
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
i jeszcze Scott, który chce przejść na

dobrą stronę..
serio Avuś.. chylę przed Tobą czoła..
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
avalanche
spokojnie Jade ^_ ^
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'> a do Scotta.....się zobaczy


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cool.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cool.gif'>

co z nim zrobić....


dopisane 6.07.03 - cholera jaki Scott?


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/blink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='blink.gif'>

(dopiero się dzisiaj zreflektowalam
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cheess.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='cheess.gif'> ) napisałam przecież że Diego


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/unsure.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='unsure.gif'> ........wiem wiem troche kręce bo

Scott=Diego no ale skoro mowa że teraz mówi się Diego no to ma być

Diego.....imienia Scott używają raczej Zakonnicy i ludzie, którzy nie znali

Diega......

dobra co tam - ja sie czepiam szczegółu a przecież

wiadomo o co łazi
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

nyo^^
Eire
ech, wchodze, myślałam że będzie mnóstwo

nowych partów, a tu kompletna pustka.

SKANDAL!!!!!!!!!!!!!!

;!!
avalanche
żaden skandal Eire. Raptem jeden dzień nie

dałam i już awantura. Jakby ktoś nie zauważył też należę do homo sapiens i

się nie rozdwoję.

No to już daję next parta
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'>

Part 51

- POZWOLIŚCIE MU

UCIEC???!!!!!!!! - nie trudno było zgadnąć

kto podniósł taki rwetes po zniknięciu Remisa. Prokurator wyglądał jakby

dostał nie kontrolowanego ataku furii.
- Uspokój się Franc! To nie

czas i pora na wzajemne oskarżenia. Trzeba działać panowie. Trzeba

działać! - nawoływał przewodniczący. - Musimy wysłać natychmiast pościg

za nim. - Jonathan? - zwrócił się do oszołomionego pana Smitha. - Nic ci nie

jest? Pamiętasz twarz tego wspólnika? Ktoś musiał mu pomagać!
- To

ten medyk - zauważył prokurator - Od początku ta sprawa z zemdleniem

Applegate była podejrzana. I ta propozycja zbadania go na osobności. Ale się

daliśmy nabrać! - prokurator złapał się za głowę i potrząsał ją

niedowierzając że taka sytuacja mogła mieć miejsce - tu i teraz podczas

największej rozprawy od ponad 100 lat, z której to on miał wyjść zwycięsko,

a nie ten "przestępca" i to na dodatek były Zakonnik.
-

Jonathan dobrze się czujesz? Może...
- To niemożliwe.... - wyszeptał pan

Smith - To niemożliwe....
- Co jest niemożliwe? - spytał szybko

prokurator.
- Tem medyk.....nie....to nie mógł być on.....to przecież

niemożliwe...
- Jonathan wykrztuś to wreszcie z siebie! Kogo

widziałeś! - nakrzyczał prokurator. Pan Smith jakby oprzytomniał pod

wpływem tych słów.
- To był mój syn...
- Co takiego!? - krzyknął

znów prokurator.
- Jonathan, jesteś tego pewny? - spytał z

niedowierzaniem przewodniczący Rady.
- Ten głos...to był on.

-

Świat to wielkie gówno....ciągle w nie wdeptujesz....
- Przestań! -

skarcił przyjaciela Adam. - Zamiast śpiewac mógłbyś wymyślić jakiś plan

ucieczki.
- O jakim ty planie mówisz?- Wiktor zdawał się być bardzo

dziwiony tym co powiedział Adam - Widzisz ty tu jakieś możliwości, bo ja

nie! - odfuknął.
- Zamknijcie się obaj! - przerwał kłótnie Paweł

- Żałosne że siedzimy tu jeszcze.
- To może Pan Mądrala powie nam jak się

stąd wydostać, hę? Siedziałeś tu przez tyle lat, to kto ma lepiej znać się

na tym?! Ty czy ja?! - wykrzyczał prawie Wiktor.
- Ty

neandertalu - wysyczał gniewnie Paweł - Stąd można się wydostać ale jak nie

ma się tych pieprzonych kajdanów - wskazał na swoje ręce skute metalowymi

"obrączkami" - Muszę mieć wolne ręce.
W tym momencie Robert,

który do tej pory przysłuchiwał się ostrej wymianie zdań, przemówił.
- Te

kajdany są odporne na magię...
- Genialne spostrzeżenie Robert -

zaironizował Wiktor - I co z tego wynika?
- Wynika to z tego mój

przyjacielu, że są one wyłącznie odporne na magię a więc...
- Nie są

odporne na siłę - dokończył za nim Adam.
- Jest tylko małe

"ale". Jak sobie wyobrażasz rozwalenie tego draństwa? Nie sądze

aby te kajdany były zrobione z tektury.
- Zawsze warto spróbować - nie

dawał za wygraną Robert.
- Słyszysz Adam walnij się tym w głowę a na

pewno pęknie....
- Wiktor!
- Co?
- Nie wydurniaj się tylko mi

pomóż!
Robert podszedł do Wiktora - obaj teraz stali naprzeciwko

siebie.
- Co ty chcesz zrobić? - spytał z obawą Wiktor.
- Zaraz się

przekonasz. Słuchaj teraz uważnie. Ja wystawię przed siebie złączone ze sobą

ręce, a ty musisz wykonać wyskok i uderzyć nogą tak aby uszkodzić to

żelastwo a nie dłonie. Byłbym bardzo wdzięczny gdybyś ich mi nie złamał -

Robert wykrzywi twarz w wymuszonym, ale serdecznym uśmiechu.
-

Hahaha....bardzo śmieszne - mruknął Wiktor. - Dobra, tylko się nie ruszaj,

nie drgaj...
- Nie oddychaj.
- Nie oddy.....zamknij się bo się

pomyle!
Adam uśmiechnął się delikatnie - uwielbiał denerwować

Wiktora. Postanowił jednak, że da na moment przyjacielowi spokój.
-

Jesteś pewny że dasz sobie radę?- spytał Paweł. Jego mina wskazywała na to

że "lekko powątpiewał" w możliwości Wiktora. To co jednak ujrzał

chwilę później wywarło na nim ogromne wrażenie - Wiktor z dokładnością,

precyzją i zwinnością jaką przecież się odznaczał wymierzył szybki i krótki

wykop nogą. Robert lekko drgnął, pod wpływem uderzenia jednak nie odniósł

żadnych obrażeń i co najważniejsze...był wolny.
- Genialne...
- W

końcu jestem mistrzem, no nie?- pogratulował sobie Wiktor. Robert sam miał

obawy co do powodzenia jego planu, ale to co pokazał Wiktor to poprostu

klasa.
- Dobra, a teraz mnie proszę rozkuć - następny w kolejce ustawił

się Paweł.
- Pana nie obsługujemy.
- Wiktor.... - zagroził

Robert.
- Przecież żartuje - zaśmiał się Wiktor - Minęło parę chwil a

wszyscy byli już wolni....wszyscy prócz...
- A mnie to kto uwolni?
-

No wiesz! Taki geniusz jak ty napewno sobie poradzi -
- Pa...to

znaczy Malcolm, chodź tu - rozkazał Wiktor. - Zrób wykop i po krzyku.
-

Zwariowałeś? Nie umiem - zaprotestował Paweł.
- Nie gadaj jak baba tylko

wal.
- Dobra, ale robię to na twoją odpowiedzialność - ostrzegł Paweł i

po chwili......
- AAaaaaaaa!!!!!!
- Zamknij

się kretynie! - Adam który stał obok zakrył szybko usta krzyczącemu

przyjacielowi, który zwijał się z bólu. Co prawda kajdany puściły

ale....
- Złamałeś mi nadgarstek - zapiszczał Wiktor, huhając na złamany

nadgarstek, wygięty pod dziwnym kątem.
- Sam chciałeś - starał się

wybronić Paweł - Naprawde.....zachowujesz się jak baba Applegate -odgryzł

się.
- Dobra panowie spokój! - przystopował przjaciół Adam. - Tu

wystarczy odrobina magii i znajomość ludzkich kości...
- Lekarz się

znalazł! - krzyknął z oburzeniem Wiktor. W jego głosiwe wyczuwało się

lekki strach..
- Nie bądź dziecinny Wikuś... - uśmiechnął się złowieszczo

Adam - To potrwa chwilkę, chyba się nie boisz, co?
Wiktor cofał się

coraz bardziej aż jego plecy natknęły się na ściane.
- Nie ruszaj teraz

ręką, muszę tylko...
- AAAAaaaaaaa!!!!!
- Zamknij

się kretynie! Ściągniesz na nas zaraz strażników! - zdenerwował się

Adam. W porę jednak uciszył Wiktora. Na korytarzu rozległy się kroki.
- I

co narobiłeś głupku! - wysyczał przez zęby Paweł.
- Co robimy?-

spytał szybko Robert.
- Trzeba wiać. Jak wejdą biegniemy i uciekamy -

zaproponował Paweł. Nikt się nieodezwał co oznaczało że wszyscy się

zgadzają.
Zamek w drzwiach zaklekotał - ktoś na zewnątrz włożył klucz

i zamierzał dostać się do środka. Serca waliły im jak oszalałe a żołądek już

dawno podskoczył do gardła. Drzwi powoli się uchyliły iii....

avalanche
kelyy a co ja robie?


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/blink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='blink.gif'>

maluje
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'> pisze przecież.....

uprzedzam że

końcówa może sie wydać jakaś dziwna ale tak mnie naszło na napisanie takiej

a nie innej więc niech tak będzie (jakieś masło maślane wyszło mi z tym

tłumaczeniem.....) dobra daje
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>

Part 52

- NA

NICH!!!!!!!! - wszyscy rzucili się na dwie

zakapturzone postacie, które weszły do celi. Adam okazał się

najdzielniejszy. Udało mu się zdjąc nawet kaptur z twarzy jednego z

nich...
- Tata?
- Tak Adam. Jakbyś mógł zejść ze mnie. Byłbym bardzo

wdzieczny - uśmiechnął się nieznacznie Sergiusz. - A ten drugi to Stefan,

jakbyś komuś przyszło do głowy go zaatakować - wyjaśnił szybko, jakby

naprawde się bał że zaraz któryś z nich rzuci się na Stefana.
Sergiusz

dopiero teraz spostrzegł Pawła. Chłopiec stał wpatrując się się z jednakowym

zainteresowaniem w Sergiusza. Długo jeszcze mierzyliby się wzrokiem gdyby

nie....
- Co to było? - nastała cisza. Coś stuknęło w ciemnościach.

Wszyscy wpatrywali się teraz w pustą przestrzeń za drzwami.
Stefan

natychmiast wyjął spod krwisto-czerwonego płaszcza długi miecz i przyczaił

się przy wejściu do celi. To samo zrobił z drugiej strony Sergiusz. Chłopcy

stanęli natomiast pod jedną ze ścian wyczekując na to co się stanie za

moment.
Ciche postukiwania jakby odgłosy delikatnie stawianych stóp i

szlest ubrania wypełniały ciszę ogarniającą pomieszczenie i ciemny korytarz.

Nagle kroki ustały. Osoba, która zmierzała w ich kierunku przystanęła. Na

parę minut nic nie było słychać, prócz cichych oddechów chłopców. Sergiusz i

Stefan popatrzyli po sobie, jakby zdawali się pytać siebie nawzajem co

dalej.
Znowu słychać było ten cichy stukot. Tym razem jednak wydawał

się on ginąć w bezkresnych czeluściach korytarza, aby po chwili zupełnie

zniknąć.
- Kto to był? - spytał przerażonym głosem Wiktor, starając się

aby jego głos nie drżał za bardzo.
- Nie wiemy. Wiadomo tylko że z jakiś

przyczyn się wycofał - zauważył Sergiusz.
- Lepiej zmywajmy się stąd

zanim zmieni zdanie i zechce wrócić - Stefan jak zwykle potrafił trafnie

ocenić co należy dalej robić.
- Macie tu płaszcze - Sergiusz wyjął z

kieszeni dwie małe serwetki. Po chwili "serwetki" urosły znacznie

wracając do swych normalnych rozmiarów.
- Ale ich jest tylko dwa -

powiedział Adam.
- Kochany, to nie jest sklep odzieżowy. Po dwóch na

każdą szatę. Jeden robi za dolną część drugi za górną. Raz dwa ruszać

się! - Sergiusz starał się zmobilizować chłopców do szybszej reakcji. Po

chwili z celi wyszło czworo "Zakonników". Dwóch z nich dziwnie

chwiało się na boki - Wiktor z Pawłem i Adamz Robertem mieli spore trudności

z utrzymaniem równowagi.
- Tato...
- Nie mów tak do mnie - wymamrotał

cicho Sergiusz - Nie odzywajcie się do siebie.
Wiktor z Pawłem mieli

największe problemy z utrzymaniem równowagii. Paweł, który robił za dolną

część "Zakonnika" z ledwością łapał równowagę. Siedzący natomiast

na jego ramionach Wiktor miał za to inny problem - prawie nic nie widział

przez zaciągnięty na głowę kaptur a musiał przecież kierować Pawłem.
-

Cholera nic nie widzę....
- Wiktor!
- Czego?
- Mów jak mam iść

bo zaraz wyrżenimy o schody jak nie będziesz mną kierował - wycedził przez

zęby Paweł. Jego ton wskazywał na to że nie był zadowolony z tego iż Wiktor

nie może sobie poradzić. Szczególnie denerwowało go to, że Wiktor mimo iż

był silniejszy siedział na jego ramieniach, zamiast na odwrót.
-

Wiktor?....Paweł?.... - Sergiusz obrócił się szybko. Serce zabiło mu mocniej

- nigdzie nie było "trzeciego Zakonnika".
- Co się dzieje?-

spytał szeptem Stefan. Adam i Robert też przystanęli.
- Cholera,

zgubiliśmy ich - wymamrotał zdenerwowany Sergiusz.
- Musimy zawracać
-

Nigdzie się nie wrócicie - rozległ się zimny głos za nimi. Sergiusz i Stefan

nawet nie zdążyli wyciągnąć mieczy. Otaczała ich spora grupka prawdziwych

Zakonników a każdy z nich miał wyciągnięty przed siebie miecz skierowany w

nich.
- Co za niespodzianka Sergiuszu. Ty i Stefan złożyliście nam

wizytę....wzruszające....
- Orfeusz? - spytał Sergiusz chcąc się upewnić

z kim ma do czynienia.
- Zgadza się - odpowiedział mężczyzna. - A kimże

jest trzeci z panów? - szybkim ruchem zciągnął kaptur stojącej obok Stefana

i Sergiusza osoby.
- Mogłem się spodziewać - wyszeptał rozłoszczony

Orfeusz. - Ale coż...pomoc okazała się marna - dodał jadowicie przystawiając

do gardła Sergiusza miecz. Sergiusz ani nie drgnął.
- Co byś powiedział

Sergiuszu abym cię zarżnął tu i teraz?.....
- Nie krępuj się -

odpowiedział z "uprzejmością" Sergiusz.
- Co za odwaga.

Pogratulować też dobrego humoru - wysyczał Orfeusz.
- Panie nie możemy

znaleźć pozostałych dwóch chłopców - zakomunikował jeden z przybyłych

Zakonników.
- Kretyni! Jak to nie możecie ich znaleźć! - wydarł

się Orfeusz. - Czy ja wszystko muszę robić sam?!
- Nie ale....
-

Milcz! Zabierzcie ich i pilnujcie dobrze zanim nie wrócę. Jeżeli choćby

jednego ubyje to przysięgam że porachuję wam wszystkim kości! - jego

wypowiedź zmroziła nie jedno (skostniałe już zresztą) serce każdego z

obecnych Zakonników. Orfeusz miał w sobie coś co kazało nawet świenie

wyszkolonemu Zakonnikowi trzymać się od niego zdala, jeżeli nie chciało się

mieć skręconego karku z powodu jego złego humoru.

-

Ała!!!
- Co ci?
- Kretynie nie powiedziałeś że tu coś

jest! - odwarknął Paweł.
- Bo sam nic nie widziałem!
- To weź

trochę odsłoń ten przeklęty kaptur bo zaraz się tu pozabijamy.
- Nie

marudź tylko...
- Wiktor?
- O kurde....zgubiliśmy ich... - powiedział

przerażonym głosem Wiktor.
- DOŚĆ TEGO! ZŁAŹ ZE MNIE! Teraz ja

będę za górze, tak jak to powinniśmy zrobić już na samym początku!
-

Dobra, dobra, nie złość się tak - starał sie uspokoić Pawła, Wiktor. Chwile

potem zamienili się miejscami.
- No, tak już lepiej. Teraz musimy się

wrócić - zarządził Paweł - Ruszaj się.
- Nie kop mnie, nie jestem

koniem!
- Nie gadaj tylko rusz się. Musimy ich szybko znaleźć.


Minęło sporo minut ale Sergiusza i reszty ani widu ani słychu. Minęli

kolejny korytarz, kolejne drzwi, ale ciągle nic. Nigdzie ich nie było.
-

To twoja wina. Gdybyś umiał prowadzić.....
- Zamknij się Paweł! -

rozległa się cisza.
- Jak mnie nazwałeś? - spytał wkońcu zdziwiony Paweł.

Wiktor przystanął.
- Pomyliłem się - wytłumaczył szybko Wiktor.
-

Dobra nieważne. Pamiętasz w którym momencie ich zgubiliśmy?
- Czy tobie

trzeba sto razy powtarzać? Nic nie wiedziałem, nic nie słyszałem!

Zadowolny do cholery? - warknął Wiktor - Co robisz?
- Nie czujesz? Złaże

z ciebie - powiedział niewzruszonym tonem Paweł.
- Powaliło cię? Chcesz

żeby nas złapali? - spytał wściekle Wiktor.
- Poprawka, nie mnie tylko

ciebie. Idę w swoją stronę i guzik mnie obchodzi czy sie stąd wydostaniesz

czy nie! Mam to gdzieś, rozumiesz?
- Świetnie - twarz Wiktora

wykrzywil grymas. - Niech ci zabiją, nie obchodzi mnie to! - odwrócił

się i ruszył w odwrotną stronę.
- Głupi kretyn, jak ja go nienawidze -

mruczał do siebie Wiktor. Ciemny korytarz wił się nie dając nadzieji na

wyjście z niego. - Niech go złapią i go... - zaczął wykręcać rękoma w

gniewie. Po chwili jednak jakby oprzytomniał.
- Co ja robię? To mój

przyjaciel a ja.....
Odwrócił się jednak to co zobaczył o mało nie

zwaliło go z nóg. W ciemności świeciły się oczy. Oczy Orfeusza. Wiktor

poczuł zimną dłoń zaciskającą się na jego gardle i ściskającą go coraz

mocniej. Tak mocno że zaczynało mu brakować tchu.
- Śmierć poprzez

uduszenie....jakby to pięknie brzmiało na twoim nagrobku... - rozległ się

lodowaty śmiech. - A jakże cudnie byłoby ujrzeć twojego ojca pochylającego

się nad twoim grobem. Wiesz co on by zrobił? Zaśmiałby się tak jak ja się

teraz śmieję. - uśmiechnął się złowieszczo. Widać było że z jakiś powodów

bardzo bawiło go wspomnienie Remisa.
- Dlaczego nie błagasz o litość?

Dlaczego nie walczysz? - Orfeusz wyraźnie wydawał się być rozczarowany

sytuacją. Wiktor wiedział że jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, jeżeli....


Nagle uścik zelżał a zimne palce Orfeusza zsunęły się po jego szyji. Chwila

ciszy a potem świst powietrza i uderzenie. Wiktor padł ogłuszony na zimną

posadzkę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym cię zabić... - wyszeptał

do siebie Orfeusz po czym jednym ruchem ręki sprawił że ciało Wiktora

uniosło się do góry i zniknęło.
- Teraz pora aby i druga zbłąkana

owieczka wróciła do stada... - powiedział Orfeusz i zniknął w

ciemnościach.

Stare dęby, wysokie i piękne kardale, moc jaką

wydzielał z siebie cały las...zapach ziół i mchów, rosnących tu i

ówdzie....ptaki świergoczące nad głową i promyki słońca otulające każdy

zakamarek bujnej roślinności, poczynając od kolorowych kapeluszy grzybów po

starą korę wybujałych drzew.
Przez lekko niedomknięte oczy można było

to wszystko zobaczyć. Leśny świat budzący się ze snu niczym śpiące dzieci,

które rano przecierają oczęta tak i one wszystkie zdawały się powolutku

rozbudzać.
Szelest liści spod ciężkich stóp człowieka...chrzęst

zgniatanych żołędzi i świergot ptaków....a na ścieżce zakapturzona postać

niosąca drugą postać....jakby martwą....
Człowiek złożył ciało na

małą polankę porośniętą mchami i paprociami. Białe dłonie drgające z

zimna...nic poza tym. Postać leżąca na poszyciu leśnym zdawała się być

pozbawiona życia....jakby jego dusza już dawno wygasła.....jakby jego serce

przestało już dawno bić. Zdany na łaskę drugiego człowieka pochylającego się

nad nim i ocierającemu mu czoło z potu.
On jedyny chciał mu pomóc.

Chciał aby żył...aby dalej cieszył się życiem...Czy znał jego rodzinę?

Sposób w jaki na niego patrzył wskazywał, że znał. Nie osobiście, ale

widział ich uśmiechnięte twarze spoglądające na siebie z taką miłością. On

napewno chciałby ich jeszcze kiedyś zobaczyć. Dlaczego los bywa taki

okrutny? Czemu ludzie, którzy się kochają nie mogą być ze sobą. Dlaczego się

ranią? Dlaczego tajemnica jest ważniejsza od najbliższych sercu

ludzi?.....
Wspomnienia....Dlaczego nie można się ich pozbyć? Serce

mniej by cierpiało na myśl o zmarnowanym czasie....o bólu....o

kłamstwie....o tym wszystkim co popełniło się w życiu. Ale w życiu człowieka

nie może być sama gorycz. Każdy ma choć moment szczęścia. Czemuż jednak to

szczęście bywa tak ulotne? Dlaczego nie może zostać? Dlaczego nas opuszcza?


Wczesne dzieciństwo - delikatny głos matki, jej dotyk i

uśmiech....ojciec spoglądający z dumą na syna. Życie mogłoby się wydawać

takie piękne, więc dlaczego nie jest? Pytania na które nikt nie odpowie.


Uczucie winy nigdy nie opuszcza udręczoną duszę. Zostaje z nim i

panoszy się nie dając spokoju. Męczy za dnia i w nocy. Wina nigdy nie śpi.

Ona czeka aby przypomnieć nam to co popełniliśmy złego.
Świat się

zmienia. Tamte życie już nigdy nie wróci. Ludzie poznani za młodu - nasi

przyjaciele lub wrogowie. Zabawy, kłótnie toczone z nimi - tego się nie

zapomina. Beztroskość młodego człowieka, jego pogląd na świat - piękne

rzeczy.
Śmierć....tyle zła.....a przecież było tak pięknie.

Dlaczego nagle to wszystko runęło? - Przez niego. Wtedy wszystko wydawało

się być proste, nieskomplikowane, łatwe....pomylił się. Śmierć przyjaciół i

najbliższych to zbyt wysoka cena jaką musiał zapłacić.
Gdyby Simon

żył....no właśnie - gdyby.....ale on nie żyje i nic nie wróci mu życia. A

przecież był taki zdolny. Zginął młodo i nawet nie zdążył przekazać światu

swoich wynalazków - tych genialnych rzeczy, którymi zabawiał niegdyś

wielu......tych genialnych rzeczy, które mogłyby zrewolucjonizować

świat....nie zdążył. Rana była zbyt głęboka aby go uratować. Nie musiał

ginąć....nie musiał.....on chciał tylko odnaleźć przyjaciół. Ale oni też nie

żyli. Podzielił ich los. Za co? Za co człowiek musi płacić tak straszliwą

cenę? On był przecież niewinny...świetny kumpel jakich niewielu....


Była jeszcze jedna jedna niezabliźniona rana....rana która najbardziej

piekła. Ona najbardziej raniła jego serce. I ta pustka....nic już nie było w

stanie jej wypełnić.
Remis jest jeszcze młody - tyle życia przed

nim. Sytacja zmusiła go jednak do ucieczki....życie w ciągłym ukryciu?

Nie...to miało się stać. Ten młody człowiek umiera.... A przecież ma rodzinę

- piękną żonę i syna. Los znowu drwi sobie z ludzi - wystawia ich na ciężkie

próby. On nie może tak skończyć..
Łzy spłynęły po policzkach

Diega.....on też miał kiedyś rodzinę. Ojca i matkę zranił okrutnie. Nie

zasłużyli sobie na takiego syna. To są dobrzy ludzie, oni nie powinni

cierpieć...Jednak on stracił jeszcze jedną rodzinę....tego bólu żaden lek

nie uleczy.
Jego żona i syn zginęli z rąk Zakonu. Dlaczego nie było

go tamtej nocy w dworze? Przecież wiedział, że go szukają. Parę miesięcy

wcześniej im uciekł, ale oni postanowili że go znajdą za wszelką cenę...i

znaleźli. To co zastał wracając do domu...dwoje najbliższych mu osób

leżących na podłodze w pokoju na górze. Do dziś ten widok nawiedza go w

koszmarach - krew na podłodze...jego ukochana żona, którą tak

kochał....jedyna która mu zaufała po wcześniejszej tragedii i ich malutki

synek....Miałby teraz jakieś trzydzieści lat - miałby teraz zapewne rodzinę,

a on jego ojciec bawiłby się teraz z wnukami. Wspomienia.....
- Diego? -

Diego wdrygnął się.
- Tak?
Widział w jego oczach ból, tłumiony

delikatnym uśmiechem sinych ust, który zagościł pierwszy raz od paru dni na

jego twarzy. Był już tak blady i siny...jedynie skóra wokół oczu była

brązowa. Podkrążone oczy zatraciły już swój blask. Ciało powoli stygło,

jakby dawało znać że zbliża się koniec....
- Mój syn....Wiktor....jeżeli

nie dożyję, powiesz mu że bardzo go kochałem i że bardzo chciałem żeby to

inaczej wyszło....- zachrypiał. Duszący kaszel przerwał na chwilę słowa -

Wszystko zepsułem - zakrył drżącą dłonią oczy. Diego odruchowo chciał złapać

Remisa za rękę, jednak powstrzymał się. Zamiast tego powiedział coś co

bardzo chciał aby się stało:
- Sam mu to powiesz. Zobaczysz. - uspokoił

mężczyznę. Remis odsunął rękę, którą zakrywał oczy - były lśniące od

napłyniętych łez.
- Chciałbym w to wierzyć....bardzo - odpowiedział po

czym zamknął oczy.
"Ja także w to wierzę...przyjacielu...." -

wyszeptał w myślach Diego.


kelyy
Wiesz co Megan, dobijasz mnie z tymi swoimi konkretnymi postami, ja osobiscie jeszcze nie widzialam, zebys napisala, chociaz 2 zdania.

A co do tego parta Ava, to jak zawsze piekniasto, po prostu pisz, bo mi juz braknie slów.
Kasandra
Z zimną krwią cie ukatrupie jeśli nie dasz nastempnego parta mad.gif chcę wiedzieć czy zwieją i kiedy paweł dowie się prawdy draco.gif
avalanche
SPOKÓJ DO CHOLERY JASNEJ! nie mam

weny
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/dry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='dry.gif'>

i nic na to nie poradze

no to się wyżyłam ale naprawde ja nie jestem

jakiś robot do robienia ficków....ja też mam uczucia
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cry.gif'>

....a wy mnie traktujecie przedmiotowo
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif'>



postaram sie jak najszybciej....naprawde ja siem bardzo staram....

kelyy
dobra, Ava wybaczamy tobie, a ty wybacz

nam (tu znak pokoju =P)

Ale na temat mojego ficka, siem nie

wypowiesz, co
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cry.gif'>


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cry.gif'>


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cry.gif'>

avalanche
dobra daje parta po długiej

nieobecności
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'>

jestem straaaaaasznie spragniona komentów więc prosze sei wypowiadać -

najlepiej długie komenty
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/rolleyes.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='rolleyes.gif'>

Part 52

Paweł na chwilę

przystnął - miał złe przeczucia. Coś mu mówiło że nie powinien zostawiać

Wiktora samego. Teraz to do niego doszło.....popełnił błąd.
Chciał

zawrócić jednak coś go zatrzymało. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to że jest

niedaleko drzwi...niezwykłych drzwi...
Piękne likrustrowane

meble...zwiewne firanki - to zupełnie nie pasowało do normalnego wystroju

Zakonu....ale może jednak się myli? Jakby na życzenie wszystko zaczęło

znikać...po pięknych meblach zostały tylko kurz i brud gołych ścian. I jeden

stół - prosty, drewniany a na nim dziennik... Paweł pchnięty jakby

niewidzialną mocą podszedł i wahając się na chwilę wyciągnął rękę przed

siebie. Dziennik spowiła mgiełka, które zaraz potem momentalnie znkinęła.

Miał go już w rękach...otworzyć czy nie otworzyć? A jeżeli to coś złego?

Zresztą....nie ma teraz czasu - goni go człowiek, który napewno nie zawaha

się zabić....
- Muszę uciekać - powiedział sam do siebie jakby dopiero

teraz otrząsnął się z " dziwnego snu". Spojrzał jeszcze raz na

dziennik. A może jednak? Schwytał zeszyt i wybiegł z pokoju.
Czuł się

jakby ktoś, albo coś zapanowało wtedy na nim w tym dziwnym pomieszczeniu.

Jakby.....jakby ktoś przejął nad nim kontrolę....wcisnął mu ręce ten

przedmiot jakim był dziennik. Trzymał go przed sobą. Umysł zaczął znowu

normalnie funkcjonować.
- Nie potrzebny mi żaden zeszyt! - rzucił nim

w kąt. Nie usłyszał jednak żeby ciśnięty przez niego przedmiot wydał odgłos

upadania. Odwrócił się - zeszyt wisiał w powietrzu. Trzymał go

duch......duch uśmiechniętej kobiety o bardzo długich blond włosach

przepasanych pięknymi wstążkami.
" Zabierz go" - usłyszał w

myślach Paweł. Duch najwyraźniej porozumiewał się telepatycznie...ale

dlaczego?
- Nie chce tego. - odpowiedział Paweł.
" Proszę

cię....zabierz go" - nalegała kobieta. Po jej policzkach slynęły

łzy...twarz jej posmutniała ale mimo tego nie było słychać żadnego szlochu.

Nic - zupełna cisza.
" On nie może tu dłużej zostać...zabierz

go" - ponowiła prośbę. Jednak tym razem nie czekała na kolejną odmowę

Pawła. Przeciwnie - podleciała bliżej i wcisnęła mu przedmiot w jego ręce

żegnając słowami " Aby świat poznał część prawdy" i zniknęła.



W Akademii mimo tylu spraw jakie działy się na zewnątrz, wszystko w

środku zdawało się normalnie funkcjonować. Uczniowie uczęszczali na lekcje

jak w każdy zwyczajny dzień. A jednak....jeden uczeń zdawał się być

przygnębiony.
Michała od wielu dni dręczyły koszmary. Za każdym razem

śniło mu się jedno - śmierć. Okrutna, bolesna śmierć bliskich mu ludzi.

Każdego wieczoru była to inna osoba. Widział jak umierają jednak nie

potrafił im pomóc. Wszyscy umierali...
Jakby tego było jeszcze mało to

Laura od bardzo dawna nie zwracała na niego uwagii. Cały czas widywał ją w

towarzystwie Radka. Co gorsza, coraz więcej ludzi zaczynało lubić tego

"brzydala". Koleżanki Laury od czasu do czasu pod byle pretekstem

starały się choć na moment nawiązać z nim rozmowę.
Paranoja -

powiedziałby zapewne Wiktor. Tak też myślał Michał. Po tym co zobaczył w

lesie zupełnie mu wystarczyło aby z pewnością stwierdzić, że Wiktor jak nikt

inny potrafi wyczuwać ludzi. W tym wypadku też się nie mylił. Radek był już

nie tylko odpychającym typem ale także trzeba było dodać że był wyjątkowo

przebiegły i cwany jak na siebie - nawet zbytnio jak na niego. Nagle ze

zdurniałego i znienawidzonego przez większość lizusa stał się jedną z

lubianych osób w szkole. Nawet jego lizustwo i kablowanie zostało jakby

przebaczone przez większość gdyż Radek zdawał się nie nadużywać swoich

zwyczajowych cech do szkodzenia innym.......oczywiście nie licząc jego

przeciwników, na których zwyczajnie donosił za byle błahe sprawy.

"Nagonka" nie ominęła także Michała, który mimo iż nie oświadczał

wszem i wobec że nie przepada za Radkiem to stał się jedną z z tak zwanych

"napiętnowanych" osób. Mało kto już z nim rozmawiał. Wszyscy

zdawali się tak jak Laura, traktować go niczym powietrze. No może nie

wszyscy...byli i tacy, którzy chcieli mu zaszkodzić za wszelką cenę - kumple

z kółka filozoficznego gdzie należał Radek szczególnie wykorzystywali fakt

iż Michał jest "sam". Nie lubili Michała, gdyż ten był jednym z

przyjaciół Wiktora - wroga numer jeden ich przywódcy Radka. To prawda, że

Wiktor często robił sobie przysłowiowe "jaja" z " bandy

skretyniałych kujonów" ( w skrócie BSK jak to miał w zwyczaju mówić

Wiktor), ale zwykle były to niewinne i raczej niegroźne zgrywy z jego

strony.
- Patrzcie idzie Michał - powiedział przeciągłym tonem jeden z

chłopców. Jak reszta jego kolegów nosił okulary i miał ( jak reszta zresztą)

kamizelkę-sweter oraz spodnie na szelkach.
Michał jak zwykle udwał, że

nie słyszy tego co się mówi za jego plecami na głos.
- Nawet nie raczy

się odezwać, paniuś jeden - dodał drugi. Rozległ się śmiech przypominający

trochę krztuszenie się kota.
- No co wy, nie wiecie że to straszny

ważniak? Przyjaciel świętej pamięci Wiktora?
Michał poczuł że cały sie

gotuje - tym razem nie przepuści.
- Coś ty powiedział? - spytał groźnie

mrużąc oczy i zaciskając pięście. Chłopcy popadli w lekki popłoch - jak

dotąd Michał nigdy nie odpowiadał na ich zaczepki, więc czuli się

bezpiecznie i pewnie. Jednak teraz poczuli lekki niepokój.
- To co

słyszałeś! - krzyknął wkońcu jeden z nich, który notabene był niższy od

Michała o ponad głowę...prawdę mówiąc sięgał mu ledwo do ramienia.
- Dla

waszej zakichanej wiadomości Wiktor żyje - powiedział spokojnie acz bardzo

groźnie. Niższy chłopiec jednak nie ustępował.
- Guzik wiesz! Pewnie

zabili go Zakonnicy, wkońcu nikt nie ma z nimi szans a tym bardziej ten...


Nie zdążył dokończyć gdyż Michał złapał go za ubranie i podniósł

chłopca niczym lalkę go góry.
- Ostrzegam. Macie się odczepić od

Wiktora...a ze mną - dodał - radzę już nie zaczynać bo się mogę "lekko

zdenerwować"
Chłopiec upadł z łoskotem na ziemię, ocierając sobie

obolałą część ciała, która najbardziej ucierpiała na wskutek upadku.


Michał rzucił jeszcze ostatnie ostrzegawcze spojrzenie po czym poszedł w

swoją stronę, zadowolony że wreszcie postąpił jak należy. Od tej pory nie da

sobą pomiatać jakimś tam wapniakom.
Pawłowi udało się jakoś dotrzeć

niezawuważonym do głównego korytarza skąd rozpościerał się widok na główny

dziedziniec wzdłuż którego ciągnął się krużganek wsparty pięknie zdobionymi

arkadami. W samym środku dziedzińca stała niewielka studnia - chyba jako

jedyna wydawała się być oazą spokoju w ponurym zamczysku. Miała nawet

wbudowany daszek, aby woda kapiąca z góry nie dostawała się do środka.

Jednkaże na tym kończył się ten miły widok. Jako że dziedziniec był

niezwykle ogromny mógł służyć do różnych celów. Na prawo od studni

znajdowało się coś co wzbudziło w Pawle dawne wspomnienia.
Szubienica

- zwykła drewniana z podestem oraz zapadnią. Paweł nie raz pamiętał jak swój

przeklęty żywot kończyło tu sporo Zakonników - nie tylko tych niepokornych

ale także tych zwykłych...dlaczego? Otóż Zakonnicy nie przejmowali innymi

współtowarzyszami. Często chcąc zabić nudę zakładali się. Przegrany zawsze

wisiał potem na sznurze. Oczywiście nie robiono tego nagminnie gdyż w taki

sposób można by było zabić wszystkich Zakonników - to była po prostu

rozrywka dla spragionych makabrycznych widoków psychopatów. Obok szubienicy

stał także drugi podest - też drewniany ale znacznie niższy z dość dużym

pniem ściętego drzewa. Pniem zabryzganym krwią, gdzie skazani Zakonnicy

ginęli od ostrza topora kata.
Paweł przypomniał sobie kiedy to kiedyś

został przyprowadzony przez swojego opiekuna na tą "uroczystość".

On jedyny nie gwizdał ani nie rzucał obelg do człowieka, którego miano tego

dnia stracić. Prawdę mówiąc on nie był Zakonnikiem - to był niewinny

człowiek schwytany przez strażników. Było to bardzo dziwne gdyż zazwyczaj

strażnicy mordowali z zimną krwią każdego zabłąkanego wędrowca, który

odważył się wkroczyć na tę przeklętą ziemię. Tym razem było inaczej. Nie był

to żaden niezwykły człowiek - ot zwykły wieśniak, który zapewne przybył na

bagna po szlam - składnik magicznej mikstury jakie serwowała im wiedźma z

ich wioski. Warunek był jeden - jeżeli pacjent którego jej przyniesiono miał

żyć, musiał zarzyć magicznego napoju, ale żeby sporządzić ów zaczarowane

lekarstwo, potrzebny był szlam - proste. Tyle że w większości wypadków, taki

oto wieśniak stawał się celem krążącym wśród bagien - strażników.


Tamtego dnia panowała dziwna atmosfera. Powietrze było niezwykle gorące i

duszne. Zakonnicy byli niezwykle podnieceni gdyż za moment miało się odbyć

ich ulubione widowisko - tym razem z udziałem nędznego człowieka z którym

mogli robić co zechcą. To był najstraszniejszy widok jaki Paweł w życiu

oglądał. Zrozpaczonego wieśniaka obdarto najpierw z szat jakie miał na sobie

- co wywołało wśród publiczność gwizdy i okrutny śmiech. Następnie każdy

chętny mógł zbić wieśniaka jak i gdzie mu się podobało - warunek był jeden -

wieśniak musiał przeżyć te katusze aby później można go było dalej męczyć.

Tak więc, dwóch Zakonników robiącym zwykle za katów, przytrzymywało

nieszczęśnika i napawało się jego krzykami. Katowano go aż stracił

przytomność. Ciało miał pocięte licznymi ranami z którym spływała gęsto

krew. Najobrzydliwsze było to, trafiło się paru Zakonników, którzy

uwielbiali spijać krew z katowanych ludzi. Tłum szalał na widok liżących

ciało z krwi pozbawionych wstydu psychopatów. Gdy skończyli postanowiono

założyć wieśniakowi żelazną obroże na szyję - znak zniewolenia. Ledwo żywy

ale przytomny człowiek stał się teraz obiektem zboczeńców, którzy również

jak ich poprzednicy zlizujący krew nie mieli skrupułów ani wstydu przed tak

liczną publicznością. Przeciwnie - nakręcało ich to że tak wielu ich

towarzyszy patrzy na ich "wyczyny".
Banda zdeprawowanych,

nienormalnych Zakonników....Wieśniak został pozbawiony tamtego dnia

wszystkiego - swojej dumy, moralności, godności....wszystko za sprawą

niewyżytych psychopatów.
Jednak najgorsze miało dopiero nadejść, gdyż na

scenę wkroczył Orfeusz. Widać było że był pijany - jego ruchy były chwiejne

a na twarzy gościł szyderczy uśmiech. Pot spływający po rozgrzanym od

ciepłoty ciele młodego acz jednego z najbardziej niebezpiecznych Zakonników

wskazywał że był na tyle rozgrzany poprzednimi "zabawami" iż

będzie gotów dostarczyć publiczności czegoś na co większość czekała już od

samego początku - na krwawy finał ich orgii. Orfeusz dla zabawy wymalował na

swym rozgrzanym ciele barwy wojenne - wokół oczu widniała czarna smuga,

przypominająca czarną maskę na oczy. Za namową Zakonników ubrany był tylko w

przepaskę osłaniającą jego intymne partie ciała - nie było to przypadkowe,

gdyż w podobny sposób ubierali się okrutni wojownicy z wierzeń mieszkańców

wioski z której pochodził wieśniak. Według legendy obrońcom wioski udało się

pokonać najeźdzców. Od tamtej pory raz do roku odbywał się huczny festiwal

na cześć tego mitycznego zwycięstwa. Jednakże legenda mówiła o tym że

obrońcom nie udało się zabic wszystkich wojowników. Nieliczna ich garstka

skryła się w lesie. Podania z tamtych czasów mówiły że ujmą na honorze było

dać się zabić potomkom tych niedobitków. Taki człowiek jeżeli przeżył nie

miał życia potem w rodzinnej wiosce - mieszkańcy wytykali jego a jeżeli nie

przeżył - to jego rodzinę.
Orfeusz musiał zapewne wiedzieć że takie

wzmianki nadal są aktualne wśród miejscowej ludności. Zapewne domyślał się

iż każdy szanujący się mieszkaniec wioski znał tę legendę i przestrogę dla

tych którzy dadzą się zniewolić bądź zabić tym niedobitkom. Legenda mówiła

że podczas tamtej historycznej bitwy wystąpili wszyscy mieszkańcy wioski -

tak więc rozumując logicznie, dzisiejsi mieszkańcy wioski byli potomkami

zacnych obrońców. A wszyscy wiedzieli że garść tych niedobitków zaczęła

odprawiać mroczne rytuały - wśród nich był Jan Krwawy - założyciel

Krwiożerczego Zakonu.
Starożytni okrutni wojownicy stali się po

części pierwszymi Zakonnikami - ich potomek stał wymalowany barwami

wojennymi w różne dziwne znaki, ubrany jedynie w przepaskę i trzymający w

ręku, długi, ostry miecz.
Paweł pamiętał to przerażenie w oczach

wieśniaka - przed nim stał jeden z potomków legendarnych wojowników. Orfeusz

jak zwykle w takich sytacjach popisywał się swoim cynizmem i arogancją w

stosunku do jak to sam określał "nędznego robaka". Z jego ust

leciały najgorsze obelgi jakie mógł usłyszeć człowiek. Orfeusz był na tyle

jeszcze okrutny że obiecał wieśniakowi zająć się w przyszłości jego jedyną

córką. Ileż łez wylał ten biedny człowiek. ileż bólu przeżył....wiedział iż

zbliażał się jego czas i jedyne o co wtedy błagał to nie litość dla siebie

lecz dla swej córki. Jak nietrudno było przypuszczać Orfeusz bardzo

rozkoszował się w tych słowach litości, bawiło go to że taki nędznik czołga

się przed nim nagi na kolanach a jeszcze bardziej że chciał uratować swoją

córkę przed niechybnym losem jaki spotka go po jego śmierci. Zakonnicy

zaczęli obrzucać wieśniaka na koniec kamieniami. Gdy skończyli, Orfeusz

wyciągnął swój miecz i zacząl zadawać najpierw krótkie szybkie ciosy a

następnie z miną maniaka powoli wbijał zakrwawiony już miecz pomiędzy żebra

konającego już wieśniaka. Nie mógł sie oprzeć także pokusie głośnejszych

krzyków jakie wydawała z siebie ofiara....wiedział ze największy bół i

zarazem najwiekszy krzyk jest przy łamaniu kości. Jakież rozdzierające

krzyki rozległy się potem. Chrupot łamanych kości nóg - muzyka dla tych

morderców żądnych krwii. Ostatni moment życia, agonia zmaltretowanego

człowieka zdawały chylić sie ku końcowi. Orfeusz uśmiechnął się jadowicie i

wymierzył cios mieczem prosto w serce wieśniaka. Jego cierpienia dobiegły

końca. Tłum jeszcze chwile rozkoszował się martwym ciałem. Psychiczny śmiech

Orfeusza wskazywały że tego wieczora jego pragnienie mordu zostały

zaspokojone, czuł się spełniony.
Całą noc trwały jeszcze libacje i

szydercze śmiechy na dziedzińcu, na którym niedawno zakatrupiono niewinnego

człowieka. Ostatnimi jacy doznali rozkoszy tej nocy byli tzw. zjadacze ciał.

Wchłonęli pogruchotane mięso pozostawiając po sobie niestrawione kości,

kótre i tak chwilę potem uległy dziwnemu zjawisku - wyparowały. Po wieśniaku

została tylko garstka popiołu. Apetyt żądzy krwi został zaspokojony.


Od tamtego czasu Zakonnicy znaleźli sobie nową rozrywkę - chwytali

zabłąkanych wieśniaków i poddawli ich szeregom tortur aby na końcu dokonać

krwawego mordu. Mimo iż Orfeusz szukał córki zabitego przez niego wieśniaka

- nie znalazł jej. Wyglądało na to że ktoś ostrzegł osierocone dziewczę i

ukrył przed zakusami nieobliczalnego Orfeusza. Jak się dowiedział później

Paweł, dziewczynę uratował jego opiekun - Diego. Ten sam który razem z

Orfeuszem wiedli prym w krwawych mordach wieśniaków...

ps. i jak?


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/rolleyes.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='rolleyes.gif'>
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'>
kelyy
Piękne Ava i bardzo długie. Ten partr był

wyjątkowo ciekawy, zakończony zagadkami. Koffam takie ficki.Jeszcze lepsze

niż poprzednie, pisz tak dalej, a bedzie można wydać książke =D
avalanche
kurcze nareszcie dostałam się na forum


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/dry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='dry.gif'>

no ale nie narzekam bo narazie mi sie otwiera
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'>



Part 53

Orfeusz od zawsze zadziwiał nawet samych Zakonników

swoją brutalnością. Ale właśnie dzięki temu stał się poważany wśród swych

współbraci i dzięki temu bali się go zwykli ludzie. Nawet pogromcy Zakonu -

Stefan, Sergiusz i Otto czuli że to naprawde groźny i nieobliczlny

przeciwnik, gotowy na wszystko....gotowy bez mrugnięcia wyrżnąć pół

armii...zniszyć człowieka.
Były jednak osoby przed którymi Orfeusz czuł

respekt - jego ojcem, przywódcą Zakonu Antaresem i co może się wydawać

niektórym dziwne...Remisem.
Historia z Remisem zaczęła się wiele lat

temu. Orfeusz spotkał wówczas pewnego dnia małego chłopca na swej drodze -

był sam a jego smutne oczy wodziły ku innym dzieciom i ich rodzicami. Wtedy

to właśnie z niewiadomych przyczyn zainteresował się nim. Dlaczego? - on sam

zadawał sobie to pytanie wiele razy. Dlaczego ten mały jasnowłosy chłopczyk

wzbudził w nim zainteresowanie? To było dziwne uczucie. Coś nakazało wtedy

przystanął i przyjrzeć się tej niepozornej postaci. Obserwował go kilka dni

- chłopiec zawsze chodził sam...często na jego twarzy gościł smutek. Orfeusz

pomyślał jednak że dzieciak nie jest wart jego uwagi i w przypływie

zmęczenia zasnął pod drzewem. Gdy się obudził ujrzał przed sobą zaciekawione

oczy dziecka schylającego się nad nim. Chłopczyk wówczas po raz pierwszy od

kiedy go zobaczył - uśmiechnął się. Po raz pierwszy Orfeusz czuł lekki

niepokój.....zdziwienie? Nigdy wcześniej żadne stworzenie nie uśmiechnęło

się na jego widok - zdrowo myśląc, pewnie mieli racje bo któż uśmiecha się w

stronę Śmierci gdy wie że zaraz zginie?
Ale chłopiec nie miał się

czego bać. Przecież nikt nie celował w niego mieczem ani też nic nie

wskazywało na to iż może być w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Patrzył w

lekko zdziwione oczy wyglądającego na szesnastolatka Orfeusza. Wyglądającego

- bo w rzeczywistości Orfeusz liczył sobie więcej lat niż na to

wyglądał....ale to całkie normalne u Atlantydów, tyle że.....właśnie. Otóż

Atlantydzi bardzo wolno się starzeją, jedynie ich umysły wskazują na to ile

naprawde mają lat. Przeciętny Atlantyd starzeje się wolniej od zwykłego

człowieka pięc razy. Są jednak wyjątki - do jakich należy Orfeusz - którzy

starzeją się wolniej nawet dwudziestokrotnie. W zasadzie okres dojrzewania

przebiega normalnie, czyli strzenie przebiega tak jak u zwykłych

ludzi...przystopowanie tego procesu następuje tuż po ukończeniu przez

Atlantyda 20 roku życia.
Wyjaśnienie tego faktu wydaje się mało

znaczące....a jednak. Wielu badaczy uważa że nie należy ignorować tego

procesu. Otóż tempo w jakim starzeje się Orfeusz stale...maleje.

Przypuszczalnie wiedza na ten temat każe mówić że przy takim tempie, w

przyszłości może dojść do czegoś w rodzaju zaprzestania starzenia. Efektem

tego może być zachowanie na całe długie życie młodego wyglądu...


Sprawa jest o tyle poważna gdyż proces ten dotyczy nie byle jakiej osoby bo

przecież samego Orfeusza. Z niewyczerpalną mocą i siłą młodego człowieka i

wieloletnim doświadczeniem stałby się on jeszcze bardziej niebezpieczny niż

był dotychczas.
Podobny proces dotyczy także wielu wojowników w tym

Sergiusza i Stefana. Jednakże nawet oni nie mają tak zaskakujących wyników

co ich wróg. Jedynym który zaczyna mu dorównywać jest Remis.
Orfeusz

od tamtego czasu zaprzyjaźnił się z małym chłopczykiem o imieniu Remigiusz.

Dość poważne jak na takiego brzdząca więc ukrócił je do "Remis" -

tak jak dzisiaj wszyscy zwracają się do niego. Ale czy taki psychopata mógł

tak po prostu nagle okazać serce małemu dziecku? Nie do końca. Orfeusz nigdy

nie zapomniał kim jest i jaką drogą w życiu zmierza. Jednak Remis coś

zmienił w jego życiu. Poznał kogoś kto bardzo przypominał jego samego z

czasów jego dzieciństwa....tak...Remis był bardzo podobny do niego. Oboje

nigdy nie odczuli uczucia jakie winni ich darzyć ojcowie - miłości. Remisowi

jednak w pewnym stopniu te braki rekompesowała matka, ale Orfeuszowi....nie

te wspomnienie było zbyt bolesne nawet dla niego. Kamienne serce kruszyło

się tylko dla dwóch osób - nie żyjącej od wielu lat matki i dla Remisa.


Nawet dzisiaj po tylu krzywdach jakie mu wyrządził, czuł że rani kogoś

bardzo bliskiego. Remis był...i jest dla niego jak młodszy brat....ale brat

który wiele przez niego wycierpiał. Co prawda Orfeusz był dla Remisa bratnią

duszą...kimś kto go doskonale rozumie, to jednak presja jaką wywierał na

niego jego własny ojciec wydawała się być silniejsza. Antares w pore

wyplenił z syna zbędne uczucia, znanymi Zakonnikom metodami, jednakże nie

zakazał Orfeuszowi przyjaźni w nastoletnim wówczas uczniem Akademii Remisem.

Antares pierwszy zorientował się z kim ma doczynienia i tylko on tak

naprawdę wie co kryje w sobie Remis. Tajemnica znana tylko jemu i Antaresowi

nigdy ma nie wyjść na światło dzienne.....Kto wie? Może jednak kiedyś

nadejdzie odpowiedni dzień, a wtedy wszystko się wyjaśni?

Droga

dłużyła się niemiłosiernie a czas mijał...i mijał na niekorzyść Remisa. Z

wyglądu już niewiele się zmienił - bo jak tu być bardziej białym i sinym?

Właściwie Remis przypominał "żywego" trupa...ledwo dyszącą istotę

krzuszącą się coraz częściej swoją własną krwią. Wychudł bardzo - powoli

widać było większość kości i żył wystające spod cienkiej skóry.


Człowiek, który go niósł nie okazywał jednak że jest mu ciężko...przeciwnie,

zajmowanie się konającym Remisem było jego obowiązkiem. Zdawał sobie sprawę,

że gdyby Remis był w pełni władz psychicznych napewno nie zgodziłby się na

to żeby on się nim opiekował. Diego czuł że Remis od samego początku ich

spotkania.....a raczej uaktywienia się wirusa oddalał się....jego umysł

powoli umierał. Ich pierwsze rozmowy były jeszcze w miare zrozumiałe dla

niego, jednak ostatnio...ostatnio z Remisem było coraz gorzej. Tracił

kontakt z rzeczywistością, z samym sobą....nie rozpoznawał już

Diega...nieczego już nie wiedział....stawał się "rośliną".


Straszne co może z człowiekiem zrobić to "coś" i Zakon. Diego

przystanął na chwilę. Ułożył delikatnie półprzytomnego Remisa obok siebie i

wziął głęboki oddech. Nie mógł przestać myśleć o Remisie....o Zakonie.

Ostatnio jego myśli nawiedzał także Orfeusz. Przypuszczał że rozkaz pozbycia

się Remisa wydał Antares.
- Szuja... - splunął. Jego twarz lekko

poczerwieniała ze złości. Z całego serca nienawidził Antaresa. Był to

człowiek jeszcze gorszy od Orfeusza. Orfeusz przynajmniej raz okazał jakieś

pozytywne uczucia - dla Remisa oczywiście. Antares zaś nigdy nie okazał

nikomu swych uczuć - po prostu ich nie miał. Jego syn był dla niego tylko

silnym i świetnie wyszkolonym Zakonnikiem....maszyną do zabijania. Żoną też

sie nie przejmował, aż w końcu ta umarła zapewne z bólu i nieszczęścia. A

teraz jeszcze zapragnął pozbyć się jeszcze jednej osoby.
Jedno było

tylko zastanawiające w tym wszystkim. Jak Antaresowi udało się przekonać

syna do tego że należy się pozbyć Remisa? "Napewno zrobił mu pranie

mózgu i użył tych swoich przeklętych tortur" - pomyślał z obrzydzeniem

Diego. Nawet jemu nie mieściło się w głowie, jak można być tak okrutnym dla

własnego syna? Zresztą czego można się spodziewać po głównym dowódcy Zakonu?

- niczego dobrego - odowiedziałby każdy znający się chociaż trochę na

Zakonnikach.
Orfeusz mimo krzywd jakie wyrządził Remisowi nie

umiałby go zabić...kiedyś nawet próbował ale zawsze umiał się w porę

opanować. Nie mógł zabić kogoś tak mu bliskiego. Ale teraz...Mimo iż

spotykali się potajemnie aby robić interesy, Remis nie darzył Orfeusza już

takim samym zaufaniem jak kiedyś, choć to może był tylko kamuflaż z jego

strony? Jego umiejętność zwodzenia była zapewne jego jedyną tarczą ochronną.

Także zdrowy rozsądek mówił mu że zbytnia nadgorliwość w obronie Orfeusza

przed Radą, przyjaciółmi i rodziną może go wydać, tak więc musiał przywolić

na "łapanki" na Zakonników i działania wymierzone przeciwko

Orfeuszowi między innymi.
Burzę myśli przerwały odgłosy

krzsztuszenia się własną krwią Remisa. Diego pozwolił mu wykaszleć wszystko.

Lepiej żeby nie zadławił się potem wymiocinami i krwią. Tak przynajmniej

mógł mu poddać spreparowny przez niego specjalny napój sporządzony z

okolicznych ziół oraz wodę przegrzaną przy ognisku....to jedyne czego nie

wymiotował...
W miarę gdy Remis pogrążał się w pustce swego umysłu

przewracając oczami, Diego miał czas na przejrzenie mapy, jaką udało mu się

zdobyć przed "porwaniem" Remisa. Do najbliższej wioski było już

niedaleko. Nie wiedział czy się cieszyć wkońcu to nie było zbyt bezpieczne

miejsce. Jedyne co przemawiało do zatrzymania sie był mieszkający tam

czarnoksiężnik starej daty, który może mógłby zaradzić coś więcej na stan

Remisa niż on. Jeżeli nie, zostaje tylko wioska niedaleko Zakonu...przy

bagnach....

Tymczasem w posiadłości państwa Smithów panowała

grobowa atmosfera. Stefan i Sergiusz powinni już wrócić a ich nadal nie

było. Pan Smith krążył wśród korytarzy, wyglądając co chwila przez okno - na

próżno.
- Jonathann usiądź chociaż na moment - prosiła go już po raz

kolejny jego żona. On jak zwykle spokojnie odpowiadał:
- Nie mogę Julio,

tu chodzi o życie moich przyjaciół i chłopców.
Pani Smith ścisnęła mocno

dłoń męża i drżącym głose spytała:
- Oni wrócą Jonathann? Powiedz że nic

im nie jest..
- Jestem tego pewien - odparł pan Smith i objął ramieniem

Julię. Teraz oboje wyczekiwali na powrót bliskich im osób, mając nadzieję że

nic im nie jest...

-Przepraszam...- w ciemnej celi słychać było że

Wiktor nadal nie mógł sobie wybaczyć tego iż pozwolił Pawłowi odejść -

Głupio dałem się ponieść emocjom. Teraz.... czy on go?...
- Nie wiem czy

go zabiją... - odpowiedział smutnym głosem Sergiusz - Narazie wiemy jedno, a

mianowicie że nadal jest na wolności i że Orfeusz nie zdołał go

schwytać.
- Na wszystko co święte...oby żył....

Paweł nadal

znajdował się zdala od "szponów Śmierci". Orfeusz wiedząc jednak

że chłopiec nadal jest w zamczysku ustawił wartę przy głównych wrotach

prowadzoncych na dziedziniec. Nawet Orfeusz nie mógłby się przedostać przez

ten gąszcz postaci krążących przy wrotach przed uprzednim sprawdzeniu czy

napewno jest tym za kogo się podaje....chyba że....
Przez umysł Pawła

przebiegła genialna myśl. Pomysł bardzo ryzykowny i wymagający naprawdę

nerwów ze stali i jednego rubionowo-czerwonego płaszcza.....ale....
-

Dobra płaszcz jest - powiedział sam do siebie zakładając nieporadnie za duży

płaszcz. Została tylko kwestia podwyższenia się. Mogło się to wydawać

niewiarygodne ale Paweł znalazł i wyjście z tej sytuacji. Znalazł dość grube

pieńki w schowku na parterze - nikogo nie pilnowanym zresztą. Odrobina

magii.....troche ognia....miał gotowe odpowiednio wyprofilowane wysokie acz

wąskie kawałki drewana. Na każdą nogę po dwa kawałki przewiązane jakimś

sznurkiem....chwila by złapać równowagę....
- Idealnie - mruknął do

siebie z zadowleniem. Naciągnął na na twarz kaptur i jak nigdy nic ruszył w

stronę stajni dość pewnym krokiem. Naszczęście znalazł się odpowiedni koń.

Trzeba dodać że ów konie nie były zwyczajne. Była to specjalnie wyhodowana

rasa. Otóż w chwili usadowienia się na siodle jeździec wraz z

koniem...znikali. Była to specjalność magiczna tych stworzeń. Były

bezszelestne i zapewniały kamuflaż nie tylko sobie ale i osobie je

prowadzącej. Paweł złapał głęboki oddech.....teraz najgorsze. "Oby

wypaliło" - powtarzał sobie gorączkowo w myślach.
Zakonnicy

zorientowali się iż ktoś zamierza opuścić teren Zamczyska a ich zadaniem

było zrewidowanie każdego wychodzącego.....każdego tylko nie.....
- Z

drogi! - rozległ się gruby basowy głos mężczyzny. Głos, który wydobywał

się spod czerwonego płaszcza...
- Mistrzu... - odpowiedział jeden z

wartowników - My...mamy rozkaz Orfeusza. Nikt nie może wyjść z

zamczyska.
- Milcz głupcze! Jak śmiesz mi mówić co muszę robić! -

Paweł idealnie podrobił głos Antaresa - dowódcy Zakonu.
- Panie...ale

Orfeusz.. - nalegał dalej Zakonnik.
- Zamknij się wreszcie! Masz mnie

zaraz przepuścić! Kto jest ważniejszy? Ja, dowódca Zakonnu czy mój syn?


Zakonnicy chwilę się zawahali. Nie mogli jednak wiedzieć iż głos,

który zdawał się należeć do Antaresa był małą sztuczką Pawła. Orfeusz

rzeczywiście kazał każdego przeszukać, ale jego rozkaz nie był dość

precyzyjny. Nikt nie przypuszczał, że sam Antares, człowiek ważniejszy w

hierarchii zapragnie nagle wyjść i to w chwili gdy po zamczysku szwęda się

zbieg.
- Zejdź mi z drogi! - powtórzył głośniej Paweł. Nie miał wiele

czasu a w każdej chwili wszystko może się przecież wydać.
-

Zabraniam! - rozległ się zimny głos z tyłu. Paweł delikatnie obrócił

się. To było najgorsze co mogło mu się wydarzyć...
Ku nim zbliżał

się Orfeusz. Wartownicy zadrżeli.
- Czemu nie przeszukujecie go skoro

kazałem wam sprawdzać każdego! - ryknął rozwścieczony.
-

Panie...t-t-t-o-o An-n-ntares! - wyjąkał jeden z wartowników.
-

Orfeuszu każ im mnie natychmiast przepuścić! - Paweł ponownie przemówił

głosem Antaresa.
- Oczywiście panie - wymamrotał wartownik i uruchomił

urządzenie podnoszące stalowe kraty i otwierające wrota.
- Zatrzymać

go! - krzyknął Orfeusz. Koń wraz z jeźdzcem ruszyli przed siebie. Jednak

Orfeusz nie zamierzał dać uciec Pawłowi.
Zaczął wiać niesamowicie

silny wiatr...nienaturalnie silny, jakby wspomagany....magią...
Orfeusz

wyciągnął przed siebie ręce. jego moc sprawiła że rozpętał się huragan.

Paweł jednak nie zamierzał się poddawać. Koń parł przed siebie, jednak widać

było że robi to z coraz większym trudem. Paweł jedak też miał w zandrzu małe

czary. Tworząc pole siłowe wokół siebie mógł - choć z trudem oczywiście -

być przynajmniej spokojny iż wiatrzysko nie podrzuci ich do góry. Jednak

mimo to czary Pawła zawiodły. Jego koń został raniony czymś w nogę. Pole

siłowe słabło i wtedy to także Paweł poczuł w plecach silny ból. Spadł z

konia...
Paweł leżał obolały na zimnej, błotnistej ziemi - obolały

po trafieniu w niego silnym promieniem. Słychać było tylko kroki....kroki

zbliżającego się Orfeusza.
- Myślałeś, że uda ci się mnie przechytrzyć?

Mnie nie można oszukać - powiedział szyderczo. Złapał jednym ruchem ręki

leżącego chłopca.
- Skąd?... - wymamrotał Paweł. Ból w plecach stawał się

nie do zniesienia.
- Ojciec nigdy nie zwraca się do mnie po imieniu gdy w

pobliżu są nasi wspólbracia - wyszeptał i uśmiechnął się złośliwie. Błysk w

jwgo oku kazał sądzić że może powoli żegnać się z wolnością....a może i

życiem?
- Zabijesz mnie?
- Ku twej uldze -nie...ale ostrzegam że mogę

to zrobić - ostrzegł.
- Zabij mnie...wiem że chcesz to zrobić, więc mnie

zabij! - oddech Pawła stał się nierówny, gdyż Orfeusz zamyślił się.


- Tak ci spieszno na tamten świat? Wątpię, więc zamknij się - odwarknął.

- Zresztą co to za sztuka zabić dziecko?
- Taka sama jak zabić

bezbronnego wieśniaka - przypomniał mu Paweł.
- Tamto to jest zabijanie

dla przyjemności...
- Nie mów że nie ucieszyłbyś się gdybyś mnie zabił -

prychnął.
- A gdybym powiedział że nie? - Orfeusz uśmiechnął się

ponownie. Jego wzrok był świdrujący i przenikliwy. Paweł nie wiedział co

odpowiedzieć.
- Jak widzisz jestem pełen zagadek. Ale na tym nie

koniec... - uśmiechnął się jeszcze bardziej szyderczo niż przedtem. -

Będziesz mi towarzyszyć w małej wyprawie...Twój opiekun zapewne bardzo

ucieszy się na twój widok...
- Diego?
- A masz innego? Tak...zrobimy

małą zamianę.
avalanche
chyba wszyscy powyjeżdzali cry.gif no nic...jak wrócicie to mnie pewnie nie będzie więc daje to na zapas

Part 54

- Panie wzywałeś mnie? - ukłonił się poddańczo Zakonnik.
- Znaleziono chłopca? - rozległ się głos.
- Orfeusz się nim zajął, ale jak dotąd jeszcze nie wrócił - zakomunikował posłusznie mężczyzna. Antares natychmiast zerwał się z fotela.
- Ruszył za nim w pogoń?
- O ile nam wiadomo Orfeusz dopadł chlopca tuż przed zamkniem...
- Głupcze! - ryknął Antares - Macie ich szukać! Natychmiast!
- Tak jest panie! Jakieś specjalne rozkazy?
- Dobrze, że o to spytałeś... - Antares podrapał się po brodzie - Przypuszczam, że mój syn postanowił zrobić małą zamianę...taak...zamierza odnaleźć Diega i zamienić chłopca na Remisa...
- Panie, ale skąd ten niepokój?
- Mój syn ma słabość do Remisa...nie odda nam go... - pięść dowódcy z całej siły uderzyła z pobliski stół, tworząc pęknięcie na całej długości. Zakonnik zorientował się już na czym stoją.
- Co mamy w takim razie zrobić?
- Musicie złapać całą czwórkę, ale tylko w chwili gdy będą razem - w żadnym wypadku pojedyńczo bądź parami - RAZEM. Diego i mój syn mają dostać należytą karę...
- Pobicie do nieprzytomności? Panie to zbyt niebezpieczne....Orfeusz nas zabije...
- Może rzeczywiście -zgodził się Antares - Nie warto tracić bezsensownie ludzi. Ukarzę obu po powrocie. Co do Pawła i Remisa... - zamyślił się - Chłopcu proszę dać należytą nauczkę ale tylko w postaci nie zagrażającej jego życiu natomiast Remis..... - jego twarz wykrzywił grymas. - Możecie zrobić z nim co chcecie. Zapewne wirus jaki mu podaliśmy, zdążył zagnieździć się w jego ciele, więc nie powinniście mieć z nim większych kłopotów. Jeszcze jedno - powiedział widząc że Zakonnik zamierza się oddalić - Chcę aby poczuł ból jakiego jeszcze w życiu nie doznał...ma konać z bólu....zrozumiano?
- Oczywiście, panie. Mamy przynieść ciało?
- Życzyłbym sobie tego. Widok martwego Remisa z pewnością podniesie mnie na duchu - zaśmiał się chwilę po czym gestem wyprosił podwładnego z komnaty.


Twintower może nie należał do ludzi o szczególnej dobroci, jednak nawet i on miewa czasami przebłyski dobroci...no może nie dobroci, co sprawiedliwości. Gdyby się uważniej przyjrzeć, możnaby odnieść wrażenie iż Radek powoli przestawał mieć u niego specjalne względy. Chociaż może nigdy ich nie miał...być może faworyzowanie Radka miało na celu choć w małym stopniu uprzykrzyć życie Wiktorowi. Atutem w potyczce między Wiktorem a Twintowerem było to iż Wiktor nie znosił Radka i z wzajemnością. Fakt iż jakiś profesor popiera tego "kujona" zawsze wprawiało Wiktora w "lekką złość". Radek być może był mądry, ale była to raczej mądrość "wykuta na pamięć" - zero zaradności na nieznanym terenie. Nie to co Wiktor - ten zawsze umiał sobie poradzić w nietuzinkowych sytuacjach i wyciągać trafne wnioski. Wielu nauczycieli zauważyło kiedyś że Wiktor przewyższa inteligencją niejednego ucznia, tylko najzwyczajniej w świecie nie zabiegał o miano geniusza - przeciwnie, zawsze żądał od nauczycieli pośredniej oceny, która jego zdaniem w zupełności mu wystarczała do szczęścia.
Twintowerowi zaczynało brakować tego, jak sam mawiał w myślach - "sprytnego cwaniaka" oraz tego hałasu jaki co rano zbudzał go z łóżka, kiedy to bezczelnie biegał razem z przyjaciółmi po korytarzu malując na ścianach niestosowne hasła pod adresem Radka. Choć zawsze w takich sytacjach Wiktor otrzymywał najgorszą karę i to na niego skupiał swój gniew Twintower to mimo wszystko, ten stary profesor w głębi duszy jakoś lubił tego łobuza, choć nigdy nie miał zamiaru mu tego okazać...
- Panie Karlsen proszę do mnie - Michał posłusznie podążył za starym profesorem do klasy. - Jako opiekun jestem zobowiązany do wyciągania konsekwencji z niestosownego zachowania moich uczniów wobec innych - zaczął, stukając przy tym rytmicznie swoim piórem o blat biurka. - Niesubordynacja a już co gorsza przemoc jest niedopuszczalna w tej szkole...zacnej szkole dodam jeszcze. Zawsze uważałem pana za inteligentnego i posłusznego ucznia...jednak ostatnie pańskie zachowanie zaniepokoiło nauczycieli pana uczących i oczywiście mnie - mówiąc to spojrzał groźnie na Michała. - Czy może mi pan wyjaśnić dlaczego jest pan agresywny w stosunku do pewnej grupy uczniów? Mam tu na myśli oczywiście pana Radosława Szczęsnego...
- Radka????!!! - krzyknął zdumiony Michał - Ja sie na nim wyrzywam? Chyba na odwrót! Zarządził na mnie nagonkę po tym jak zniknęli moi przyjaciele i kiedy to podobno zabiłem tą dziewczynę!
- Cisza! - przerwał mu profesor. Michał aż kipiał ze złości. - Po pierwsze nie toleruję podnoszenia głosu na mnie a po drugie...przerwał mi pan. Tak więc jak mówiłem, oprócz pana Szczęsnego miał pan konfilkt z uczniami należącymi do kólka filozoficznego, a dodam że to wybitni uczniowie... - dodał gniewnie - Chyba nie zamierza pan zostać wyrzucony ze szkoły?...
Michał podniósł głowę - po raz pierwszy zagrożono mu wyrzuceniem z Akademii.
- Panie profesorze...- starał sie wytłumaczyć - pan jest jawnie niesprawiedliwy.
Twintower poczerwieniał na twarzy. Jeszcze nikt - nawet Wiktor - nie rzucił mu prosto w twarz że jest niesprawiedliwy.
- Czy pan zdaje sobie sprawę, że obraził pan właśnie swojego profesora, panie Karslen? - powiedział wściekle profesor.
- Nikogo nie obrażam, tylko stwierdzam jakie są fakty. Pan dobrze wie że to na mnie teraz cała szkoła się wyżywa i to mnie chcą się koniecznie pozbyć, a pan mi zarzuca że to ja jestem agresywny i że to moja wina że się bronię - Twintower wyraźnie uspokoił się. Z trudnością przyznał, że jego uczeń ma rację. Milczenie jakie nastało potem przerwało chrząknięcie Twintowera.
- Dobrze, niech pan już idzie - wymamrotał pod nosem.
- Nie zostanę ukarany?
- Jeżeli zaraz się stąd nie ruszysz mogę się jeszcze zastanowić nad karą - powiedział już znacznie głośniej. Michał uznał że nie należy przeciągać struny i szybko się ulotnił.
Twintower go nie ukarał - ta myśl cały czas huczała mu w głowie. Chyba był pierwszym uczniem, który nie stał się ofiarą jego wiecznie złego humoru i chęci dokuczania uczniom jak to tylko możliwe. To można nazwać tylko jednym mianem - cud.
Uśmiech Michała szybko jednak spełzł mu z twarzy gdy na horyzoncie pokazał się Radek z Laurą. Kiedyś sądził że lubił Laurę, jednak teraz miał ochotę walnąć w nią zaklęciem. Już dawno przestało mu zależeć na jej przyjaźni.
- Jakąż to karę mój kochany profesor wymyślił tym razem dla naszego Michałka? -spytał jadowicie Radek.
- Żadną przymule - odciął się Michał - Zaskoczony?- spytał z uśmiechem. Radek wytrzeszczył oczy.
- Kłamiesz - stwierdził po chwili namysłu.
- Chciałbyś. - teraz Michał uśmiechnął sie szyderczo.
- Radku możemy już iść? - odezwała się Laura. Jej wzrok ani na chwilę nie powędrował na Michała, za to jej ton wypowiedzi wskazywał znużenie.
- Uważaj bo zemdlejesz. Co, powietrze ci nie odpowiada? To nie oddychaj - powiedział kąśliwie Michał. Tym razem Laura popatrzyła na niego z wielkim oburzeniem.
- Bynajmniej nie powietrze, lecz ty - wskazał głową. Michał nie zamierzał się poddać. Postanowił przyjąć postawę najbardziej wkrzającą dla przeciwnika - zastosować metodę Wiktora.
- Wiem że jestem przystojny ale to nie powód żeby od razu uciekać tylko z powodu że jest się brzydszym - uśmiechnął się jadowicie. Trafił prosto w dziesiątkę.
- TY PRZYSTOJNY? Weź mnie nie rozśmieszaj! - roześmiała się sztucznie.
- Nie śmiej sie tak bo ci sztuczna szczęka wyleci - dodał na koniec i z wielkim uśmiechem na twarzy ruszył do klasy. Z daleka słyszał rozłoszczone piski Laury. Żałował tylko że nie mógł zobaczyć jej miny....
Abaska
Ava!! SUPER!! SUPER!! Mialam co nadrabiac biggrin.gif Swietnie!! Az mi sie chlipac chcialo, kiedy opisywalas uczucia Diego... Kurcze, kobieto... Poprawilas sie =) I to znacznie!! Coraz bardziej mnie to wciaga (o ile to jeszcze mozliwe)... Jezusicku, jestem pelna podziwu =) Az ze skory prawie wyszlam, kiedy musialam skonczyc, bo meine mutter wrocila (a potem poojechalam rano i z daniem komenta musialam weekend poczekac dry.gif ale za to byla jeszcze 1 czesc dodatkowa ^^ poprawilas mi humor tym).

Tak wiec koncze ten moj monolog i tradycyjnie (czyt. obsesyjnie) czekam na next parta biggrin.gif
Tajemnicza
Ava, siostro, to jest suuuuuuper!!!!!!!!! Matko, dawno czegos takiego nie czytała. Ten ostatni pat i zdania. Hhehehe... =D Spoko. Trochę humoru nie zaszkodzi. Twój fick czyta się lekko i przyjemnie. Mam nadzieję ,ze ten fick bedzie trwał jeszcze dłuuuuuugo długo. Czekam na kolejnego parta. Pa!
avalanche
yyyyyyy tego......jak to

wytłumaczyć.......no odłączona byłam i to PONAD PÓŁTORA

MIESIĄCA!!!!!!!!!!!!!

3;!! dopiero dzisiaj dostałam sie do neta.......parcik napisze

gdzieś tak może na sobote bo teraz nie mam czasu zbytnio ^^
avalanche
Part 55


Orfeusz miał niezwykłą

moc. Dotykiem potrafił obezwładnić przeciwnika a nawet go zabić...


Nigdy nie przejmował się ludźmi za których los był odpowiedzialny. Było mu

wszystko jedno czy człowiek który właśnie umiera w jego ramionach ma

rodzinę...bliskich...przyjaciół. To takie mało istotne wydaje się w chwili

zabijania kogoś. Przecież on jest Zakonnikiem, a Zakonnik nigdy nie okazuje

litości. Poza tym....czy ktoś kto chciałby jego zabić, zadawałby sobie te

pytania? Zapewne nie, więc czemu on ma się przejmować? Dla głupiego poczucia

winy, które by go potem nękało? Czy może dlatego, że jest istotą rozumną a

nie barbażyńcą niszczącym i zabijającym dla samej istoty woli walki?


Cóż za górnolotne przemyślenia. Nie warte zaprzątania myśli, kogoś znacznie

potężnego niż każda inna istota. W walce nie chodzi o to by komuś współczuć

- chodzi o to by zdobyć władzę i zagarnąć łupy - inne sprawy są nieistotne.



Paweł czuł że uścisk Orfeusza na jego ramieniu jest bardzo silny.

Tak silny że niedopływała krew. Długie, białe palce wbijały się coraz

mocniej w skórę chłopca, popychając go do przodu, wzdłuż gęstwiny lasy w

którym znajdowały się.....
- Bagna - zauważył Paweł. Orfeusz nie

zareagował. - Tam są bagna - powtórzył tym razem głośniej.
- Zamknij się

- odwarknął wkońcu Zakonnik.
Paweł wbił wzrok w rozległe bagniska

porośniętymi paprociami i innym zielskiem. Wkraczali na przeklęty teren.

Miejsce w którego odchłaniach szlamu i błota spoczywały zwłoki nieostrożnych

wędrowców i oprawców wioski na skraju lasu - Zakonników żyjących parę wieków

temu.
Opary bagienne uniemożliwiały zaczerpnięcie głębszego oddechu

dlatego też trzeba było oddychać szybko i płytko.
Cisza....zupełnie

jak na cmentarzu to miejsce było głuche i tajemnicze. I tylko jedna myśl:

nie wpaść w bagno.
Widać było że Orfeusz był obeznany w terenie,

gdyż za każdym krokiem słychać było tylko cichy tupot jego i Pawła stóp -

znak że są na ziemi. Było to na tyle zadziwiające, że Orfeusz nie patrzył

wogóle pod nogi, a jego zmrużone oczy zdawały się szukać czegoś w oddali.

Pełna czujność i brak jakichkolwiek oznak niepewności co do trasy, którą

podążają.
Paweł był prawie pewien tego, że wie za czym tak wodzi

Orfeusz - szukał Remisa i Diega. Po chwili jednak zastanowił się nad tym -

"przecież Remis i Diego nie mogą być w pobliżu" - uświadomił sobie

po chwili. A więc? Czyżby Zakonnicy ruszyli za nimi w pogoń? Ale jeżeli tak,

to czemu ich JUŻ niedopadli? Przecież zarówno deski jak i konie poruszają

się znacznie szybciej od dwóch idących ludzi. Może szykują

zasadzkę......
- Ruszaj się! - rozległ się głos. Paweł spojrzał w

górę, jednak Orfeusz odwrócił głowę i zaczął bardziej przyspieszać pchając

chłopca coraz mocniej do przodu.
Powoli wychodzili z

bagien.....

W oddali iskrzyły się światła migające spokojnie z

zawieszonych lampionów, smętnie powiewanych na wietrze. Diego

przystanął.
- A więc dotarliśmy - powiedział jakby z niedowierzaniem.

Spojrzał z obawą na Remisa, którego trzymał na rękach. Chciał go nawet

obudzić by powiedzieć że są na miejscu, jednak powstrzymał się.
Nie

była to typowa wioska. Stało tu zaledwie dwadzieścia gosodarstw stojących

przy jedynej drodze jaka tu istniała i wszystkie były tak samo mroczne.

Obrośnięte bluszczem z mnóstwem grzybów w ogródkach. Mieszkańcy nie

wyglądali na zamożnych. Płoty dzielące dom od domu już dawno powyginały się

na wszystkie strony i zaczynały obrastać mchem. Spod kłębów powywijanego

bluszczu widać było ciemno-ceglane ściany ukruszone zębem czasu. Wszystkie

okna były pozasłaniane ciemnymi zasłonami a na ich parapetach stały różne,

przedziwaczne rośliny, które sie ruszały i wydawały przedziwne dźwięki.

Droga była cała zabłocona po niedawnej ulewie jaka tu musiała przejść. Z

wysokich traw wyskakiwały fioletowo-zielone ropuchy skrzeczące głośno a przy

niziutkich drzewkach tłoczyły się różnorakie jaszczurki i węże wystające

spod kamieni. To była Baggie End - wioska medyków.
Diego rozejrzał się

po podupadających domach. W żadnym z tych domów wydawało się nie być ludzi.

Nagle poczuł, że ktoś przystawia mu coś ostrego do karku. Dał się słyszeć

starczy głos:
- Ręce do góry złodzieju!
Diego uśmiechnął się w

duchu. Nie takie teksty już słyszał a ten wydawał mu się bardziej komiczny

niż groźny.
- Nie mogę - odpowiedział. Chciał się odwrócić lecz starzec

nie pozwolił mu na to.
- Nie odwracaj się! Co tam masz w ręku?
-

Człowieka, który potrzebuje twojej pomocy Virvielu - w tym momencie Diego

odwrócił się. Starzec stojący przed nim zrobił przerażone oczy. Widać było

że się ogromnie przeraził.
- Zakonnik.. - wysapał chwytając się za serce

i próbując się wycofać.
- Skąd wiesz że jestem Zakonnikiem?
- Znam

twoją twarz - wskazał drżącym palcem na Diega. - Morderca!
- Zamknij

się Vivriel!- starzec aż podskoczył z przerażenia. - Widzisz tego

człowieka na mych rękach? Potrzebuje pomocy.
Starzec przyjrzał się

dopiero teraz postaci, którą niósł ze sobą Zakonnik.
-

Remis....nieee....oooo..niieeee - Vivriel pokręcił głową. -

Odejdzcie!
- Pomóż mu. Jest umierający, rozumiesz? Musisz mu

pomóc!
- Myślisz, że jestem głupi?! - krzyknął wkońcu Vivriel -

On miał być sądzony! To zdrajca!
- Jesteś medykiem! Masz go

uzdrowić!
- Nie pomagam Zakonnikom. Jest mi wszystko jedno co się z

nim stanie. Ja go uzdrowie a on potem przyjdzie do mojej wioski i ją spali a

jej mieszkańców każe wymordować.
- Dziadku? - spośród gęstwiny drzew

wyłoniła się młoda dziewczyna ubrana w czerwoną suknię z długimi delikatnie

pofalowanymi bursztynowymi włosami.
- Pomóż nam a przyrzekam że oszczędzę

wioskę, zrozumiano? Wybieraj: albo życie mieszkańców albo ich śmierć -

wyszeptał groźnie Diego, widząc że dziewczyna jest coraz bliżej. Vivriel

zmrużył oczy.
- Dobrze, ale ani słowa mojej wnuczce - zastrzegł.
-

Dziadku co się....
- Szukam pomocy dla mojego przyjaciela, ale jeżeli nie

chcecie nam pomóc.....
- Jak to? Dziadku, chyba nie odmówiłeś

gościny?
- Ależ nie moje dziecko. Proszę za mną - powiedział sucho

Vivriel.
Weszli do jednego z domostw. W środku nie było zbyt dużo

miejsca. Pośrodku stał niewielki drewniany stoli na trzech skręconych

nogach, na których stało różnego rodzaju słoje oraz fiolki leżące na stosie

papirusów, zapisanych dziwnymi formułami. Z sufitu przy oknach zwisały

pozawieszane na sznurkach suszone zioła a przy ścianach w prostych regałach

stały zniszczone i wypłowiałe księgi. Vivriel uprzątnął szybko stolik

nakazał swej wnuczce przygotowanie łóżka dla chorego stojące przy

niewielkich schodach które wiodły na górę. On zaś sam postawił na stoliku

karafkę z dziwnym płynem w którym pływało jakieś zielsko.
- Proszę, niech

pan go kładzie - Diego złożył nieprzytomnego Remisa na łóżku. Vivriel

założył na nos swoje okulary i zaczął badać. Po paru minutach podniósł się

znad Remisa i usiadł przy stoliku naprzeciw Diega.
- Nie wiem czy zdołam

mu pomóc. Niewątpliwie został zarażony jakimś świństem, które kiedyś

widziałem u innego mojego pacjenta. Od kiedy ma to w sobie?
- Od dwóch

dni.
- Hmm...niedobrze. Choroba powinna powoli następować, jednak u niego

zachodzi to wyjątkowo szybko. Określiłbym że to jest w jego wypadku

zaawansowane stadium. Prawie niemożliwe do wyleczenia....
- To znaczy, że

nie ma dla niego ratunku? - spytał lekko zatrzęsionym głosem Diego.
-

Teorytycznie tak....ale praktycznie...Trzeba podjąć to ryzyko. Proszę mi

pomóc.
- Co mam zrobić?
- Niech pan go rozbierze i natrze tym

olejkiem - podał mu karafkę - Gina, przynieś mi z lasu te zioła, które ci

dzisiaj pokazywałem i zmiel je. Ja zajmę się przygotywaniem leku.


Diego zrobił to co mu nakazał starzec. Olejek miał właściwości cieplnicze co

sprawiło że ciało Remisa przestało być tak przeraźliwe wyziębione od

choroby. Nadal był jednak blady. Diego przykrył Remisa kołdrą. Vivriel

mieszał jakieś mikstury w starym kotle zawieszonym nad kominkiem. Po chwili,

wyjmując któryś z kolei słoik stwierdził iż zabrakło mu niezbędnego

składnika i że będzie się musiał udać do sąsiada po niego. Nieufnie spojrzał

na Diega wychodząc z chaty. Wyglądało na to iż nadal miał wątpliwości co do

swojej decyzji by leczyć Remisa. Chwilę po jego wyjściu w drzwiach pojawiła

się jego wnuczka. W rękach trzymała miedzianą misę w której zdrabniała zioła

na papkę. Przysiadła się do stolika i zagaiła:
- Pański przyjaciel jest

bardzo chory. Widać, że cierpi bardzo biedak. Wiem jak to jest gdy ktoś nam

bliski cierpi - spojrzała smutno na rozmówcę - Moi ojciec bardzo cierpiał

przed śmiercią. Nie widziałam jak cierpiał ale czułam to w sercu. Czułam ten

ból...
- Pani to znaczy....
- Mów mi Gina - zaproponowała

dziewczyna.
- Twój ojciec nie żyje? - dziewczyna spuściła głowę.
-

Został zabity przez Zakonników - powiedziała. Jej oczy zaczerwieniły się

lekko. Mieszkaliśmy w wiosce niedaleko bagien. Pewnego dnia moja mama bardzo

się rozchorowała i tata za namową miejscowej wróżki poszedł na bagna po

szlam. I wtedy.....wtedy złapali go ci mordercy i zawlekli do swojego zamku.

I tam zabili - rozpłakała się - Jego ciało pożarli Zjadacze

Ciał.....rozumiesz? Te bestie zrobiły sobie z niego ofiarę! Musieli go

torturować przed śmiercią.....a to wszystko dla zabawy, dla wstrętnej żądzy

krwii! A potem..... - wzięła głęboki wdech.....to COŚ pożarło jego

ciało!
Diego poczuł jakby go ktoś strzelił piorunem. Jakieś

dziwne uczucie zawładnęło nim.
- Te bestie - mówiła dalej - chcieli zabić

także mnie. Moja mama umarła, ponieważ nie dostała lekarstwa a ja musiałam

uciekać. Pomógł nam pewien człowiek.....nie wiem kto to był gdyż miał

zakrytą twarz kapturem. Przywiózł mnie i mojego dziadka tutaj i wskazał dom

w którym od tej pory mieliśmy mieszkać.
Nagle Diego sobie

przypomniał. To była TA dziewczyna. Ta dziewczyna, której ojca kiedyś

zamordował Orfeusz. Ta dziewczyna, którą ON uratował przed Orfeuszem. Oboje

- on i Orfeusz byli winni. Orfeusz zabił brutalnie tego człowieka a on nic

nie zrobił. Był tak samo winny jak Orfeusz. To przez którego ona straciła

ojca oraz matkę......

ps. ajcie jakieś komenty....tak dawno mnie nie

było i jestem ich spragniona ^^
Abaska
A...A...Avuś...

WRÓCIŁAŚ?!?!?!?!?! A JA NIC CHOLERKA O TYM NIE WIEM


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cry.gif' />

Hesus, Ava
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> Nie wiem, co powiedzieć
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> Myslalam, ze umarlas zabita przez Al-Kaide
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> Bo ostatnio siem cos z bin Sedesem kloce
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/> Ale cos chyba cie niedocenialam, jesli im nawialas


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> Boze, Ava, super ze jestes!! Szczerze mowiac nie

wiem co powiedziec
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> Moze tylko: Super, ze jestes
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/blink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='blink.gif'

/>
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>

Co do parta, to byl swietny, jak zawsze


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> dziwie sie, ze nic a nic nie zapomnialam ze starych

partoff... Bo tak jest przy wiekszosci znanych mi fickow... A twoj...

Mmiodzio
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cool.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cool.gif'

/> Hiehiehie, podoba mi sie postac tej dziewczyny =) Nie wiem

czemu, ale sie podoba
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> Dlatego plizz, jesli mozesz, zrob z jej zyciem cos extra


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>

Pees: Naprawde, ciesze sie, ze jestes =) Gdzies ty

sie podziewala?!
avalanche
Abaś no więc jak już tłumaczyłam

wcześniej to byłam odłączona
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/dry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='dry.gif' />

ale znów jestem w necie.....teraz mam mniej czasu więc party jak już będą

to chyba raczej w weekend (no chyba że nic nie zadadzą co jest

niemożliwe)....ale postaram sie pisać ^^.....jutro next parcik^^



PS> Abaś też się ciesze że jesteś^^ postaram sie ją (Ginę) jakoś

rozwinąć ^^
Yavanna
Ava...chociaż jestem dopiero na 4 parcie

części drugiej, to jednak strasznie mi się podoba. Wspaniała atmosfera.

Czasami kojarzy mi się z pewnymi momentami w Harry`m Potterze, ale ogólnie

spoko. Będę czytać dalej. Trochę tego jest ^^

P.S. Abaś, Ty dalej nie

możesz wchodzić na Nasze forum? =(
avalanche
Part 56

- Piśnij tylko słowo a pożałujesz - zagroził Orfeusz. Znajdowali się blisko wioski przy bagnach, a raczej stadniny, która znajdowała się na skraju wioski. Orfeusz wyczarował więzy i związał nimi chłopca. Sam zaś zakradł się do stajni. Po chwili wyprowadził z niej karego konia i usadził na wierzchowcu siebie i Pawła. Złapał za lejce i oboje pognali przed siebie.

Tymczasem wśród wysokich rangą Atlantydów rozpowszechniła się wiadomość dla wszystkich bardzo zaskakująca. Zaufani ludzie powiadomili, iż Sergiusz, Stefan są w niewoli. Widać było że nikt się nie spodziewał takiego obrotu spraw i nikt za bardzo nie wiedział co robić. Nikt nie chciał podjąć decyzji o odbiciu uwięzionych. Wydawało się to być zbyt ryzykowne. Akcja uwalniania zakładników i to jeszcze z takiego miejsca jest nie tylko prawie niewykonalna co bardzo niebezpieczna politycznie. Wiadomo było iż Zakon kiedyś zaatakuje, jednak gdyby zrobił to teraz, Atlantydzi nie mieliby żadnych szans. Nieoficjalnie, krążyły pogłoski, że Stefan, Sergiusz oraz chłopcy zostaną "poświęceni" w imię "tymczasowego" spokoju.....

Również wieści z Akademii nie były zbytnio pocieszające. Mimo iż Michał odzyskał spokój i nikt, nawet Radek nie atakował go to pojawił się nowy problem. Pewnej nocy, Michał poczuł iż nie jest zmęczony. Cały czas przekręcał się niespokojnie w łóżku. W końcu postanowił że otworzy okno i przewietrzy pokój. Siedząc na łóżku i czytając książkę usłyszał że do zamczyska zajechał ktoś na koniu. Michał zgasił światło i delikatnie wystawił głowę przez okno. Początkowo myślał że mu się coś przewidziało. Przetarł oczy i spojrzał ponownie. Tym razem jednak nie miał wątpliwości. Jeździec zsiadał z niewidzialnego konia! Chwilę potem dało się słyszeć niespokojnie parskanie i wyrywanie się zwierzęcia. Jeździec jednak natychmiast zadbał aby nie narobił zbyt wiele hałasu i wysłał go na polane aby pożywił się trawą. On sam zaś wkradł się po cichu do Akademii.
Michał miał przeczucie że, jeździec wkradający się w środku nocy do zamczyska i jeżdżący na niewidzialnym koniu nie jest codziennym zjawiskiem i że należy się mu dokładnie przyjrzeć. Założył pospiesznie czarny szlafrok na siebie i cichutko wymknął się z pokoju. W pewnym momencie usłyszał kroki jeźdzca. Podążał za nimi aż znalazł się.....pod gabinetem dyrektora Horovitza. Przystawił ucho do drzwi i przysłuchiwał się rozmowie, która toczyła się w środku miedzy dyrektorem a tajemniczym przybyszem.
- Nareszcie jesteś - to był głos dyrektora. Widać było że z jakiegoś względu cieszył się z wizyty.
- Spełniłeś swoje zadanie a teraz ja spełnie swoje - dało się słyszeć brzęk monet.....bardzo wielu monet, które najprawdopodobniej przybysz rzucił na biurko. Horovitz wydał z siebie zduszony odgłos radości.
- Złoto....najszczersze złote monety - powtarzał dyrektor. W jego głosie wyczuwało się coś dziwnego.
- Antares zawsze nagradza tych, którzy dobrze wykonują swoje zadania, Horovitz.
- Udało się?- spytał po chwili dyrektor.
- Dzięki twoim informacjom o tym, że Sergiusz i Stefan ruszą na ratunek tym dzieciakom udało nam się ich schwytać...
- A więc są w niewoli....cudownie - powiedział szaleńczym tonem Horovitz. Był to ton zupełnie nie podobny to tego jaki Michał słyszał na co dzień.
- Wiedz Horovitz, że Zakon potrzebuje takich ludzi jak ty....lojalnych...bystrych.....Tacy ludzie jak ty są skarbem na miarę złota....A i my wynagradzamy takich ludzi pieczołowicie o czym sam się dziś przekonałeś. Antares ma następne zadanie dla ciebie, Horovitz.......
- Jakie?
- Jako że masz liczne konksje wśród wielu różnych ludzi chcielibyśmy abyś namówił dowódców armii aby wysłali grupę ratowniczą mającą na celu uwolnienie Sergiusza, Stefana i chłopców.
- Co takiego????
- To co słyszałeś. Jednak nie chcielibyśmy żeby to była przypadkowa grupa. W jej skład ma wejść Max Grey....
- On???!!!!!!
- Jeden człowiek wystarczy. Zresztą przekonasz dowódców iż prof. Grey jest najopowiedniejszą osobą i że tylko dzięki niemu może istnieć jakaś nadzieja na spokój...
- A jest? - przybysz zaśmiał się złowieszczo.
- Oczywiście, że nie ma. Jednak dajmy tym kretynom poczucie że mogą ten spokój uratować jeżeli wyślą Greya....
- Ale dlaczego on?
- Ma ogromne zdolności i jest znakomitym wojownikiem o czym można było się przekonać kiedy już zaprzyjaźnił się z Remisem, Sergiuszem i innymi...Łatwo przekonać ich że jedynie on może im pomóc.
- A jakie wy macie z tego korzyści? - spytał podchytliwie Horovitz - Nie wierzę, że chcecie aby wam zniszczył połowę zamku..
- Jak zwykle Horovitz masz znakomite poczucie humoru - zaśmiał się sztucznie przybysz - Oczywiście, że mamy w tym interes, ale jaki to już nasza sprawa - dodał podardliwym tonem.
- Zabijecie go?
- Nie twój zakichany inters, rób co masz robić albo cię zabijemy. Dostaniesz swoją działkę i gęba na kłódkę, zrozumiano?
Słychać było że mężczyzna się zdenerwował i przyparł Horovitza do ściany.
- Tak - wykrzsztusił Horovitz.
- Dobrze, a więc jutro udasz się do dowództwa i przekażesz im swój pomysł. Widzimy się jutro wieczorem - rzucił na pożegnanie. Michał natychmiast ulotnił się do pokoju, A więc Horovitz współpracuje z Zakonem....

Gina wyglądała nie najlepiej. Wynikło z tego nawet małe nieporozumienie, gdyż gdy do domu wrócił Vivriel przeraził się myśląc iż Diego zrobił coś jego ukochanej wnuczce. Gina od razu zaprzeczyła jakoby Diego ją skrzywdził. Nie mogła jednak wiedzieć że Diego tak naprawdę ma coś na sumieniu....
- Przepraszam, że narobiłam ci problemów. Nie powinnam była płakać - przetarła oczy.
- To nic złego płakać - powiedział cicho Diego.
- Może i tak. Ja poprostu....rozumiesz o co mi chodzi. Myśli o moim ojcu są dla mnie bolesne. To takie niesprawiedliwe gdy ginie ktoś kto na to nie zasłużył. - spojrzała na zamyślonego Diega - O czym myślisz?
- O moim życiu. Tyle chciałbym zmienić ale sam wiem że to niemożliwe.
- Może jeszcze nie wszystko stracone? Wielu ludzi błądzi w życiu aż wreszcie odnajdują tę właściwą drogę.
- To mnie nie dotyczy - wytłumaczył Diego.
- Dlaczego tak myślisz? Przecież nie jesteś Zakonnikiem - powiedziała całkiem spokojnie nieświadoma tego kim jest jej rozmówca. Vivriel stojący nieodpodal obdarzył Diega ostrzegawczym wzrokiem.
- Nie... - powiedział wymijająco Diego, urywając rozmowę i podchodząc do Remisa.
- Czyżby tobie też coś zrobili? - zaciekawiła się dziewczyna.
- Można to tak określić - odparł znów wymijająco Diego.
- Gina, może przyniesiesz naszemu gościowi coś do picia? - dziewczyna wyszła z pokoju.
- Proszę się nie bać, niczego się nie dowie - powiedział szeptem Diego wiedząc co zamierza mu powiedzieć Vivriel.
- Mam taką nadzieję - odparł Vivriel. Jego pomarszczona twarz wyrażała więcej niż możnaby było powiedzieć. Diego wyczuwał w tym człowieku zarówno strach jak i nienawiść. W pewnym sensie rozumiał go - gościł pod swym dachem dwóch Zakonników, których współtowarzysze byli odpowiedzialni za jego tragedię rodziną. Gdyby wiedział iż jeden z nich był owego wieczoru w zamku i brał udział w morderstwie, zapewne nie zgodziłby się na postawione mu warunki. Wybrałby walkę. Nawet gdyby dowiedział się że to on ich uratował przed Orfeuszem, nie przekonałoby go to. To co zrobił nie zasługiwało na chwałę. Uznałby to za chęć wybielenia swoich postępków - zabił a potem sumienie nie dawało mu spokoju więc postanowił uratować dziecko tego wieśniaka i mieć świadomość że jednak coś zrobił.
Tak naprawdę nic nie zrobił. Nie pomógł temu konającemu człowiekowi...
- Budzi się - zauważyła Gina, która wróciła ze świeżo zaparzoną herbatą. Vivriel przez chwilę siedział nieruchomo wpatrując się w budzącego Zakonnika.
- Dziadku - dziewczyna położyła dłoń na ramieniu starego człowieka - On potrzebuje twojej pomocy...
- Już idę - powiedział sucho. Po chwili przyłożył dłoń do czoła chorego.
Remis zakaszlał i tępym wzrokiem obdarzył Vivriela.
- Sergiusz nie gniewaj się na mnie....ja nie chciałem..... - wymamrotał.
- Majaczy - wytłumaczył Vivriel widząc zdziwioną twarz Diega - To normalne w jego stanie.
Diego jednak nie tym się martwił. Przez chwilę przebiegła mu przez głowę taka myśl iż zacząłby majaczyć coś o Zakonie.
- Nie można mu podać nic na sen? - spytał lekko poddenerwowany.
- Podam mu miksturę żeby usnął - zaproponował Vivriel, jakby przeczuwając myśli Diega. W pokoju znajdowała się Gina i nie wiadomo co by się stało gdyby niechcący usłyszała coś o Zakonie.
Minęło parę minut zanim Remis usnął. Stało się to dopiero wtedy gdy siedział przy nim Diego i przytrzymywał go za rękę.
- Jest już późno - Vivriel podniósł się z krzesła. - Gina...
- Dziadku nie jestem małą dziewczynką. Zostanę tu z....przepraszam jak się nazywasz?
- Scott - skłamał Diego.
- Zostanę ze Scottem i pomogę przy opiece - uśmiechnęła się życzliwie.
- Może jednak lepiej będzie jeśli się położysz? - nalegał Vivriel. Dziewczyna podbiegła do dziadka i ucałowała go w czoło.
- Nie martw się, poradzę sobie. Zresztą nie wypada aby gość został sam - starała się wytłumaczyć swoją decyzję dziewczyna. - Połóż się i nie martw się o nic. Musisz się wyspać, żeby jutro móc pomóc naszemu pacjentowi.
Vivriel niechętnie zgodził się na to by jego wnuczka została z Zakonnikiem, jednak nie miał wyboru.
- Przepraszam za mojego dziadka. Wiem, że wydaje się trochę chłodny ale to naprawdę wspaniały człowiek. Przykro mi jednak że jest taki wobec ciebie. Zwykle nie jest aż tak zimny...
- Rozumiem go, martwi się się o ciebie. Zostajesz sama z obcym mężczyzną...
- Ufam tobie - odrzekła krótko. Jej oczy migotały w blasku świec. Diego odwrócił wzrok.
- Nie mów tak - rzekł sucho.
- Wyczuwam w tobie wielką gorycz i żal - powiedziała po chwili - Nie chcesz aby ci ufano. Boisz się tego co może przynieść jutro...
- Czytasz w myślach? - spytał podejrzliwie przyglądając się Ginie.
- Nie, ale wierz mi, nie trzeba umieć czytać w ludzkich myślach aby poznać co trapi człowieka.
- Nic nie rozumiesz! - zareagował ostro Diego. Gina zamilkła. Jej piaskowe oczy powędrowały na leżącą postać. Wstała i usiadła przy Remisie robiąc zimne okłady. Do rana żadne z nich nie odezwało się do siebie....
Wczesnym rankiem Vivriel pocichutku zszedł po schodach na dół. Widok jaki zastał uspokoił go. Przy łóżku czuwała Gina, natomiast na stoliku przysnął Diego. Zakonnik podniósł się jednak natychmiast słysząc kroki.
- Zobaczmy czy mikstura coś pomogła - wyszeptał cicho Vivriel nie zauważywszy że Diego się już obudził. - Tak...gorączka spadła....skóra odzyskała nieco kolorytu.....niesamowite, byłem pewien że raczej nic już nie jest w stanie mu pomóc...
- Co z nim? - spytał Diego. Staruszek przysiadł do stolika.
- Jest lepiej......jednak... - zawahał się.
- O co chodzi?
- Ta choroba jest nieuleczalna. Nawet jeśli twój przyjaciel przetrwa ten najgorszy okres....Chcę przez to powiedzieć że przez całe swoje życie będzie musiał zażywać lekarstwa aby móc dalej żyć - to jedyne wyjście.
To brzmiało prawie jak wyrok. Być całe życie uzależnionym od mikstur i innych zielsk...
- Taka jest prawda - dodał jeszcze starzec. Diego złapał go za szatę i podniósł do góry obdarzając wściekłym spojrzeniem.
- Nic mi nie powiedziałeś że będzie całe życie musiał brać te świństwa, żeby żyć!
- Postaw go! - zareagowała natychmiast Gina, próbując uwolnić swego dziadka. Diego puścił starca.
- Lepiej chyba żeby żył niż żeby miał umrzeć! - wykrzyknął Vivriel. Miał rację. Życie - mimo iż uzależnione od leków nie jest łatwe, to jednak nadal pozostaje życiem....
Diego zacisnął wargi i usiadł ponownie na krześle, spoglądając co rusz na Remisa. Jak on na to zareaguje?
Koło południa Diego postanowił zaczerpnąć świerzego powietrza. Kroczył powoli przyglądając się każdemu domostwu z osobna. W pewnej chwili zauważył że z pobliskiego domu wychodzi dziwnie ubrany starszy człowiek z długą siwą brodą splecioną z warkoczyki. Próbował zamknąć swoje drzwi, jednak wyglądało na to iż plik kluczy które trzymał w ręku przysporzył mu nieco kłopotu, gdyż każdy z nich nie pasował do zamka. W końcu udało mu się i z wolna podskakując wesoło opuścił swój ogródek. Na widok Diega uśmiechnął się, wywinął w locie nogami i klaszcząc w ręce wykonał dziwny obrót po czym rzekł:
- Witam szanownego pana.
Diego doznał nie małego szoku. Staruszka jednak nie zraziła mina młodo wyglądającego człowieka. Wypowiedział jakieś słowa, pokłonił się i ruszył przed siebie podskakując i śpiewając.....a raczej fałszując jakąś melodię. Diego jeszcze chwilę stał oniemiały zanim dotarło do niego że spotkał wyjątkowo "wesołego staruszka". Po chwili jednak uświadomił sobie jak bardzo jest nieostrożony - przecież ktoś może w nim rozpoznać Zakonnika. Ten staruszek nie wyglądał na zbyt normalnego ale inni....Lepiej będzie wracać.
- Gina, chciałbym ci coś powiedzieć - dziewczyna przerwała na moment szorowanie kotła.
- Tak?
- Chodzi o naszego gościa....a raczej gości - wyszeptał wskazując na Remisa a później na schody dając znać iż nie mogą w tym miejscu rozmawiać. Weszli na górę a gdy Vivriel przekonał się że drzwi są dobrze zamknięte przemówił:
- Dziadku co się dzieje? Od wczoraj jakoś dziwnie się zachowujesz... - zaniepokoiła się wnuczka.
- Chcę żebyś uważała na Scotta....jeżeli takie jest jego prawdziwe imię...oraz na jego przyjaciela - powiedział srogim tonem. Gina wyglądała na lekko zdziwioną.
- Dziadku co się dzieje?- spytała zaniepokojona.
- Przyrzeknij mi tylko że będziesz ostrożna. Przyrzeknij.... -nalegał.
- Ależ nie martw się dziadku - zaśmiała się dziewczyna - Jestem ostrożna i nie musisz sie o mnie bać.....no dobrze przyrzekam - dodała widząc twarz Vivriela.

Minęło niespełna parę dni od pojawienia się Diega i Remisa w Baggie End. Widać było iż Vivriel dbał o to by nikt z sąsiadów nie dowiedział się o jego gościach. Jak się później dowiedział Diego, ten sfiksowany staruszek, którego spotkał, często bywa trochę dziwny....rzeczywiście, miał w sobie coś z wariata.
- Gdzie ja jestem? - to były pierwsze słowa Remisa jakie powiedział będąc w miarę przytomnym i od wielu dni - w pełni władz umysłowych. Jego przebudzenie i zdrowy wygląd wprawił w oniemienie trzech osób jakie wtedy siedziały w pokoju. Była bowiem późna pora i wszyscy powoli odczuwali chęć położenia się do łóżka. Jednkaże to co się stało zupełnie sprawiło iż odechciało im się spać. Pierwszy do łóżka podszedł Vivriel. Przedstawił się i zaczął doglądać Remisa:
- O..oo o co chodzi? - spytał zdziwiony Remis.
- Jesteś w Baggie End - wyjaśnił Vivriel.
- GDZIE? - krzyknął prawie.
- Uspokój się - odezwał się w końcu Diego. Remis dopiero teraz zauważył że w pomieszczeniu znajduje się także Diego.
- Ty? Nie to sen, prawda? Sen?
- Zostawcie nas samych - zażądał Diego. Gdy z pokoju wyszli Vivriel i Gina, Diego pochylił się nad Remisem.
- Musimy pogadać....

ps. przyjmę każdą krytykę...może part troche nie wyszedł ale to dlatego że sie troche źle czuje....(przyżekam poprawę jak trochę dojde do siebie)^^

Jade^_^
krytyke??!! Ty chcesh

krytyke??!!
no ale dobra.. jak chcesh to masz krytyke..
ekhm

ekhm



TO JEST BOSKIE!!! ZAJEBISTE!! dawaj

next parta, ale jush!!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Jade^_^
no nie no.. wy mnie wqrzacie... ja tu

myslalam, ze pojawi sie przez moja nieobecnosc jakis nowy part na tym

temacie i na zbiorowce a tu nic...
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cry.gif' />

dlaczego??!!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
Nadine
Wiesz co Avalanche, muszę przyznać, że jest

to jeden z najciekawszych fficków, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Urzekła

mnie fabuła, zupełnie oryginalna, a przy tym niezwykle bogata i rozbudowana.

No i przede wszystkim bardzo wciągająca. Ciągle wprowadzasz nowe watki i

nagłe zwroty akcji, coraz lepiej poznajemy bohaterów lub w ogóle poznajemy

ich od innej strony albo też poznajemy ich na nowo:) Taka różnorodność

bardzo mi się podoba. Stosunki i relacje są skomplikowane i maja swoją

głębię. Każda z postaci, które stworzyłaś jest jedyna w swoim rodzaju, ma

własną osobowość.
Jeśli chodzi o stylistykę to jest b. dobrze. zdarzają

się oczywiście błędy, (wiem, bo pamiętam, że się na nie kilka razy

natknęłam:)), ale generalnie wszystko jest w porządku, a partów jest i tak

zbyt dużo, żeby przeprowadzać ich szczegółowa analizę:)
Cóż…to by

było chyba na tyle. Trzymaj się Ava, życzę weny i jak najwięcej chęci do

pisania, bo to naprawdę świetne opowiadanie:)
Abaska
Ava, ja nie wiem, czemu wczaesniej nie

zauwazylam, ze cos napisalas, ale wybacz mi <wystapie w tym programie,

jesli chcesz XD>, chcialam tyu wejsc i cie zjechac, ze nic nowego nie ma,

ale sie powstrzymalam XD

Dziewczyno, piiiisz!! Ja wiem, ze

masz jeszcze inne ficki na glowie, ale tego zaniedbac po prstu nie

mozesz!! Pamietasz, jak chciaas wiera zamordowac, jesli po ponownym

otworzeniu forum nie bedzie dziela twojego zycia... A teraz nie piszesz??


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif' />

Prosze, choc pare akapitow, potem wszystkich pousmiercaj nawet, jesli chcesz

[sasasa :> ], ale chociaz cos dopisz!! Nyo.

Ave, Ava XD
avalanche
obiecuje ze postaram sie cos niedlugo dac ^^

strasznie dawno nie myslalam o tym ficku....przyznaje sie troche o nim

zapomnialam
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> ale obiecuje poprawe i juz niedlugo cos napisze ^^
avalanche
a więc wedle obietnicy daje kolejnego

parta. Nie wiem czy wam sie spodoba, ale mam nadzieje że ocenicie go

pozytywnie.

Part 57

- Musimy stąd zwiewać. Stary wie kim

jesteśmy i może nas podkablować w każdej chwili. Najlepiej będzie jeżeli

wyruszymy stąd zaraz – wyjaśnił Diego. Chodził tam i z powrotem

– widać było że jest zdenerwowany.
- Może mi wyjaśnisz jak ty to

sobie wyobrażasz, co? – Remis zrzucił z siebie kołdrę i usiadł za

brzegu łóżka, obserwując krążącego Diega.
- Co, jak sobie wyobrażam?

– spytał.
- No chyba mi nie powiesz,że jestem zdrowy! –

krzyknął Remis, dając do zrozumienia, że pomysł Diega jest ‘trochę

niedopracowany’.
- Nie, ale uwierz mi, że musimy stąd zwiewać. I to

jak najprędzej. Ubieraj się.
- Moment! – przerwał mu gwałtownie

Remis – Nigdzie się stąd nieruszę dopóki mi nie powiesz co mi

jest.
- Remis, przysięgam, że wytłumaczę ci to później,

teraz…..
- Żadne później! Teraz! Chcę być świadomy tego co

może mnie spotkać. Powiedz, ile mi jeszcze zostało?
- Co, ile ci

zostało?
- Życia kretynie! – wrzasnął.
Diego obawiał

się jak na wieść o tym wszystkim co mu powiedział Vivriel, zareaguje sam

zainteresowany. Nie chciał mu mówić w jak poważnym jest stanie…ile

będzie musiał się wyrzec aby przeżyć kolejny dzień…oraz tego jak

diametralnie zmieni się jego życie. Wszystko jednak zależało od niego, ale

czy warto okłamywać chorego? Czy słusznym jest danie mu tej nadzieji i

poczucia,że nie jest aż tak źle?
Był w rozterce. Za chwile miał

powiedzieć temu młodemu mężczyźnie, że jego życie nie będzie już takie same

jak przedtem…że już do końca życia – o ile zostało mu go trochę,

będzie uzależniony od jakiś zielsk? Jak mu to powiedzieć aby się nie

załamał…to chyba niemożliwe. Kto by pomyślał, że taki smutny los czeka

Remisa, człowieka, który wydawało się – był niedopokonania, a

jednak…
- Remis, ja….ja nie chcę cię oszukiwać…nie chcę

ci stwarzać fałszywego wizerunku sytuacji w jakiej się znalazłeś. Wiem, że

jako twój przyjaciel nie powinienem cię pozbawiać nadziei, jednak wierz mi,

że nie potrafiłbym patrzeć na ciebie wiedząc, że nie powiedziałem ci prawdy

w tak ważnej sprawie…
- Diego powiedz mi wreszcie…co mi jest?

– w tym momencie Remis podźwignął się o własnych siłach i stanął

pewnie na obu nogach.
- Jesteś ciężko chory. Masz w swoim organizmie

wirusa, którego nie da się wyleczyć. Będziesz musiał brać przez całe życie

specjalne lekarstwa…Remis?
Remis złapał się za poręcz stojącego

przed nim krzesła i całym ciężarem się na nim oparł, jakby powstrzymywał się

przed upadkiem.
- Ja wiem, że to brzmi jak wyrok, ale trzeba

wierzyć…
- W co do cholery mam wierzyć? – rozległ się smutny

głos Remisa – w to, że może uda mi się pożyć jeszcze parę lat? To

chcesz mi powiedzieć? Zlituj się. Całe życie będę na prochach i zielsku,

rozumiesz to? Z każdym dniem będę coraz słabszy aż w końcu zdechnę, albo

zabiją mnie inni bo nie będę w stanie się obronić.
- Przestań! Takim

myśleniem rzeczywiście wpędzisz się do grobu. Pomyśl choć raz w życiu o

rodzinie. Masz żonę i dziecko, którzy cię potrzebują. Zostawisz ich

samych?
- A jak ja im pomogę? Nawet nie będę zdolny, żeby ich

obronić! Zresztą ja już dla nich nie istnieje…nie po tym

wszystkim. Nie chcę, żeby widzieli mnie w takim stanie. Nie zniósłbym tych

ich współczujących spojrzeń…tych wymuszonych aktów miłości wobec mnie.

Nie chcę, rozumiesz??!!!
Tak jak przewidywał Diego

– Remis się załamał. Kompletny brak chęci do walki o swoje

życie,wstręt do współczucia i chęć zakończenia życia w samotności z dala od

bliskich. Po części rozumiał, jego zachowanie. On sam pewnie podobnie jak

on, zacząłby lamentować nad tym co go niechybnie czeka, odtrącając wszelką

pomoc.
- Wiem, że teraz jest ci wszystko jedno, ale nie możesz tak. Tak

naprawdę niewiele wiadomo o tej chorobie. Człowiek, który cię leczył,

zdumiał się gdy zobaczył, że nie poddałeś się wirusowi. Gdy cię przyniosłem

do niego, nie dawał ci najmniejszych szans na przeżycie, ale jednak udało ci

się. Wiedz, że tak naprawdę niewiele wiadomo o tym wirusie. Skoro

przetrwałeś najgorszy okres, w którym zwykli ludzie już umierali, to

dlaczego nie wierzyć to, że ty nie zdołasz go pokonać? Dlaczego przekreślasz

całe swoje życie z góry zakładając, że jesteś już wrakiem?
- Daruj sobie.

– uciął krótko Remis – Nie bądź śmieszny, myślisz, że Zakonnicy

byliby na tyle durni, żeby mi wszczepiać jakiegoś syfa nie będąc pewnymi, że

mnie wykończy?
- Ja właśnie tak myśle. Skoro byliby pewni, że umrzesz to

czemu wysłali pościg za nami? Nie jesteś typowym gościem do zlikwidowania,

który padnie od byle czego.
- W takim razie dzięki za pocieszenie, nie

ma to jak wizja szybkiej śmierci. Wiesz prawdę mówiąc nie spodziewałem się,

że tak szybko zejdę z tego świata ukatrupiony przez bandę szaleńców –

po prostu od razu poczułem się lepiej wiedząc, że przynajmniej oszczędzę

sobie łykania tych świństw potrzymujących mi życie. To rozwiązuje całą

sprawę – po prostu zostanę niedługo zabity. A swoją drogą, to po co

marnowali na mnie to świństwo skoro i tak dla pewności chcą mnie zabić?

Zupełny bezsens.
- Dobra dość tych pogaduszek. Zrobiłem co chciałeś,

powiedziałem ci wszystko co chciałeś wiedzieć a teraz zmywamy się stąd.
-

A niby dokąd mamy iść? I co ty się tak boisz tego starca, co? – spytał

podejrzliwie.
- Lepiej żebyś nie wiedział.
- Znowu coś ukrywasz?

– zezłościł się Remis.
- Wychodzimy – wysyczał groźnie Diego

i siłą zmusił Remisa do ubrania się.
- Odwal się do cholery! -

mężczyzna zaczął się wyrywać. Obaj zaczęli się szarpać, a hałas jaki robili

ściągnął właściciela domu oraz jego wnuczkę.
- Co tu się dzieje!
-

Wynosimy się stąd! – oznajmił Diego, nadal szarpiąc się z Remisem,

który stawiał mu opór.
- Ależ dziadku, powiedz im, że nie można chorego w

takim stanie przemęczać – włączyła się Gina.
- Gina nie odzywaj

się! – krzyknął zdenerwowany starzec – Oni stąd wyjeżdżają i

nie mam zamiaru ich zatrzymywać.
- A teraz ostatnia prośba. Dasz mi

starcze recepturę na ten lek, który on ma brać i wszystkie składniki jakie

posiadasz. - zażądał Diego.
- Recepturę mogę oddać ale nie składniki

– zapierał się Vivriel.
- Powiedziałem WSZYSTKO! Albo dasz mi

tego czego żądam albo puszczę z dymem tę chałupę a potem cała wioskę i DO

CHOLERY JASNEJ WIERZ MI ŻE ZROBIĘ TO JAK MI SIĘ

SPRZECIWISZ!!!
Wyglądało na to, że Diego stracił nad

sobą panowanie. Nie był tą samą osobą co jeszcze przed chwilą – stał

się prawdziwym Zakonnikiem.
- Liczę do trzech – powiedział już

całkiem spokojniej – I albo ruszysz się wkońcu albo spełnię swoją

groźbę szybciej niż ci się wydaje. – w jego oczach pojawiły się

niebezpieczne błyski. Nie było żartów, Diego był gotowy na wszystko.
-

Scott co ty robisz? – odezwała się do Diega przerażonym głosem

Gina.
- Zamknij się i idź po to co prosiłem jego, albo – wyciągnął

ukryty pod płaszczem miecz – pożałujecie oboje.
- Gina zrób to co

mówi. Wiesz gdzie są nasze zapasy. Wyciągnij woreczki z ziołami zwiąż je

wszystkie grubym sznurkiem. Słoiki też weź ze sobą i nie zapomnij o

recepturze – leży na kredensie – powiedział roztrzęsionym głosem

Vivriel.
Gina niechętnie wypełniła wolę dziadka. Po chwili przyniosła

to o co ją proszono. Nie było tego wiele – woreczki z ziołami były

niewielkie a słoiki były małe i było ich niewiele. Diego zażądał jakiejś

torby do której można by spakować to wszystko.
- To jest wszystko co mamy

– powiedziała trzęsącym się głosem Gina – jak mamy leczyć ludzi

skoro wy wszystko zabieracie?
- Guzik mnie to obchodzi, nazbierajcie

sobie nowych – zbył ja Diego.
- Kim ty jesteś, że nas

terroryzujesz? Ugościliśmy was jak mogliśmy najlepiej, zaopiekowaliśmy się

twoim przyjacielem a ty nam się tak odwdzięczasz? – spytała z wyrzutem

dziewczyna. W oczach szkliły jej się już łzy.
Diego spojrzał na nią

– zadawał jej kolejne rany…znowu krzywdził ją. Złagodził więc

nieco swój wizerunek wobez niej.
- Spakuj to i wybacz, że tak to wyszło.

Nie mam innego wyboru.
- Jesteś bez serca! – odkrzyknęła mu.

Remis zaczął się wyrywać Diegu z jego uścisku, aż wkońcu udało mu się

uwolnić.
- Co tak złagodniałeś? – odezwał się szyderczym głosem

Remis.
- Nie twoja sprawa. – odwarknął i sam spakował leki do

torby, którą założył sobie na ramię.
- Jesteś dupa a nie

Zakonnik!!! – zaklął Remis uśmiechając się wrednie. Miał

ochotę dopiec Diegowi za to, że tak brutalnie się z nim obszedł.

Niespodziewał się jednak jaką to wywoła reakcję u Giny i Diega.
-

REMIS!!!! – ryknął wściekle Diego.
- ZAKONNICY???

– krzyknęła Gina. Ciało jej zaczęło drgać jednocześnie i z gniewu jak

i strachu.
- Gina! – Vivriel złapał wnuczkę za rękę i

przyciągnął do siebie w obawie przed ‘gośćmi’.
- Nieładnie

Diego…- zacmokał Remis wykrzywiając twarz w ohydnym uśmiechu. –

Nie powiedziałeś jej, że jesteś Zakonnikiem?
- Diego??? – zdziwiła

się dziewczyna, kręcąc przecząco głową jakby nie mogła uwierzyć w to co

usłyszała – Oszukałeś mnie!!
- Diego tylko nie mów, że

przedstawiłeś się jako Scott…chyba nie byłeś aż tak banalny –

szydził dalej Remis.
- Zamknij się gnido!!! – Diego

cały aż dygotał ze złości.
- Nieładnie – pogroził mu palcem

przyjaciel, śmiejąc się przy tym jak nienormalny.
- Choroba rzuca ci się

na mózg – zwrócił swój wściekły wzrok na Remisa.
- Nie mój drogi

przyjacielu, nie kłam – śmiał się nadal Remis. Wyglądał jakby bardzo

bawiła go ta rozmowa.
- Wynoście się stąd!! – Vivriel

zdobył się na odwagę. Był bojowo nastawiony.
- Nie prowokuj mnie bo cię

zabije – ostrzegł go Diego.
- Czego ty jeszcze chcesz? –

spytał starzec. Chociaż cały drżał nie chciał pokazać zbytnio, że się

boi.
- Chcemy jej – odparł Zakonnik.
Wszystkich –

łącznie z Remisem – zamurowało.
- Nigdy! – Vivriel

odsunął wnuczkę za siebie i sprawiał wrażenie gotowego do walki.
- Zejdź

mi z drogi głupcze. – wysyczał gniewnie mężczyzna.
- Po co ci ona,

morderco?
- Nie znam się na przygotowywaniu leków a Remis musi jej brać.

Tylko ona może mu je przyrządzać.
- Nigdy! – odezwała się Gina,

wyskakując zza pleców dziadka, stając twarzą w twarz z Diegiem – Wolę

umrzeć niż służyć Zakonnikowi.
- Wzruszające doprawdy – udał

poruszonego Remis.
- Cicho siedź - uspokoił przyjaciela mężczyzna.

– A ty idziesz z nami! – złapał dziewczynę za ręce,

przyciągając do siebie i obezwładniając ją.
Nagle rozległ się błysk.

Na podłogę upadł Vivriel, trafiony zaklęciem Remisa.
- Przykro mi

starcze, ale ktoś musi mnie leczyć – powiedział ściszonym głosem

Remis. – Możemy iść? – zwrócił się do Diega?
- Weź ode mnie

torbę – powiedział. Remis przełożył przez swoje ramię stary

chlebak.
- Dokąd teraz?
- Idziemy przez las. Nie możemy się z nią

pokazać na drodze bo wpadniemy – stwierdził Diego po czym popchnął

dziewczynę przed siebie i razem z Remisem ruszyli w stronę lasu.

PS.

jestem spragniona waszych opinii
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
Abaska

src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/ohmy.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='ohmy.gif'

/> Hiehiehieh, Ava, SUPER!! Chociaż i tak

podejrzewałam, że wezmą Ginę ze sobą
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> Teraz to z kolei ja miałam wyczucie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/> Tak generalnie to nie wiem, co napisać XD Może tylko: Super,

że wróciłaś
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/turned.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='turned.gif'

/> Nie tylko ze względu na ficka XD
Jade^_^
wiesz co.. po prostu brak mi slow


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
bardzo stesknilam sie za Toba i Twoim fickiem i po

prostu.. nie wiem co mam napisac.. ale jak obiecalam, ze skomentuje, tak ma

obietnica zostaje spelniona
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/>
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.