Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: przyjaciele na zawsze [nk]
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Pages: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
avalanche
Przyjaciele na zawsze...

Było ich

pięciu. Znali się praktycznie od dziecka tak samo jak ich rodzice. Wszyscy w

koło powtarzali, że będą potężnymi władcami. Każdy z nich obdarzony był

niezwykłą mocą przekazaną im po potężnych przodkach, którzy byli

Atlantydami. Tak to prawda, posiadali zdolności starożytnego ludu

zamieszkałego mityczną Atlantydę pogrążoną później w otchłani oceanu.

Bohaterami tej powieści jest pięciu chłopców tak bardzo różniący się

wyglądem, ale jakże sobie bliskich. Wydarzenia, które miały wkrótce nadejść

zmienią ich życie na zawsze.

- Ej, co robisz? Nie widzisz, że

właśnie próbuję wsadzić tego żuka do zupy taty?
- Czy ty się nigdy nie

nauczysz, że kiedyś w końcu porządnie oberwiemy przez ciebie za te głupie

żarty?
- No, co ty braciszku cykasz się, że nas złapią i powieszą do góry

nogami pod sufitem?
- Wiesz nie zdziwiłbym się gdyby ciebie to spotkało w

końcu to ty zawsze pakujesz nas w tarapaty.
- Nie gadaj tyle tylko pilnuj

żeby nikt nas nie zauważył - syknął przez zęby chłopiec i mówiąc to zbladł.

W drzwiach stał jego ojciec przyglądając się poczynaniom swoich synów.
-

Cześć tato...No tego...To nie tak jak myślisz...to...to ON wszystko wymyślił

i zmusił mnie do tego..Ja oczywiście próbowałem mu to wyperswadować ale

wiesz jaki on jest krnąbrny...i...
- Gdybyś nie był moim synem to może

bym ci uwierzył - ku uldze obu chłopców mężczyzna zaczął się śmiać - ale jak

sam widzisz zbyt dobrze was znam żeby nie wiedzieć, że zawsze coś

kombinujecie.
- Jak to tato? -zdziwił się drugi z braci nie mogąc

uwierzyć w to co słyszy - to znaczy że puścisz nas wolno bez szlabanu i

innych takich? - w oczach chłopca tliła się iskierka nadziei że ojciec nie

ukarze ich za to. A zdarzało im się często coś przeskrobać, w zasadzie to,

co chwilę wymyślali nowe żarty, które przeważnie kończyły się albo wybuchem

albo innym efektem specjalnym. Byli niespokojnymi duchami, pełnymi energii i

tysiącami pomysłów na minutę, co niestety zawsze wróżyło jakąś tragedię w

stylu wysadzenia czegoś lub podpalenia. Wszyscy, którzy ich znali zawsze

trzymali się od nich w bezpiecznej odległości, choć to nigdy nie zdawało

egzaminu, bo zawsze prędzej czy później dopadali swoją "ofiarę" i

albo wrzucali jej coś obrzydliwego do jedzenia albo rozrzucali kulki po

całym pokoju, co kończyło się masową wywrotką. Kiedyś do ich dworu zawitała

nielubiana ciotka Gryzelda i w pewnym momencie wizyty potrzebowała

skorzystać z toalety nie wiedząc oczywiście, że znajduje się tam sporej

wielkości ładunek, który wybuchł w chwili usadowienia się ciotki na desce i

wyrzucając ją na trzecie piętro budynku wprost do pokoju rodziców - nie był

to łatwy dzień w życiu tych rozrabiaków, ponieważ nie dość, że narobili

wielkich szkód w domu to ciotka Gryzelda stała się jeszcze gorszą jędzą niż

była, no a rodzice... no cóż nie byli zachwyceni z dziury w ich sypialni i

zarządzili 2 tygodniowy szlaban, zero kieszonkowego i serię nielubianych

prac domowych oraz - co chłopcy uznali za najgorsze- oficjalne przeprosiny

wobec ciotki Gryzeldy.
Teraz widocznie ojciec uznał, że nic nie da

kolejna kara a zresztą i tak w dworze szykowało się coś,co wyraźnie bardzo

go napawało optymizmem a mianowicie...
- Wizyta? -chłopcy nie kryli

swojego zdumienia gdyż nie wielu było śmiałków, którzy odwiedzali ich dwór w

obawie przed wybrykami obu braci.
- Tak, a czemu to takie dziwne wam się

wydaje?
- Nie nic tato...to my może pójdziemy do pokoi i przygotujemy się

na wizytę gości...no wiesz…musimy wyglądać elegancko no nie? - już

mieli się wchodzić po schodach gdy dobiegł ich odgłos stukania kołatką do

drzwi
- Ja otworzę! - chłopcy spojrzeli na swą matkę biegnącą ku

wielkim zdobionym drzwiom by je otworzyć oraz na ojca udającego się na

przywitanie nowo przybyłych gości z nieukrywaną radością jak gdyby od dawna

czekał na tą wizytę. Drzwi się otworzyły a za nimi stała spora grupka ludzi

ubranych w czarne płaszcze z kapturami na głowach. Chłopcy zauważyli, że

wśród wysokich postaci są także niższe osoby, prawdopodobnie dzieci

przybyłych wraz ze swymi rodzicami. Goście weszli do środka i zdjęli kaptury

z głów ukazując twarze pod nimi zakryte.
Jak słusznie przypuszczali te

trzy "niższe osoby" były dziećmi i to - jak nie przypuszczali

-wszyscy okazali się chłopcami w ich wieku.
Pierwszy z chłopców a

zarazem najwyższy z nich miał ciemno-brązowe włosy i duże brązowe oczy,

drugi zaś posiadał włosy koloru jasno-brązowego i oczy koloru

ciemno-niebieskiego natomiast ostatni z chłopców różnił się od swych

towarzyszy tym, że miał białe włosy i co dziwne - oczy koloru

fioletowego.
Starsi goście okazali się młodymi ludźmi w wieku ich

rodziców. Jednak jedna myśl nie dawała braciom spokoju - otóż, kim byli ów

tajemniczy goście, których widzieli pierwszy raz w życiu?


Part

2

- Nareszcie jesteście! - w głosie ojca wyczuwało się wielką

radość jaką jeszcze nigdy nie okazywał gościom bywających w ich domu.
-

Kupa lat, stary jak się masz? Widzę, że tu wszystko po staremu. Ciebie też

miło widzieć Amy, pięknie wyglądasz, a to zapewne - tu zwrócił swój wzrok na

braci - są ci słynni pogromcy, o których tak wiele słyszałem - mówiąc to

mężczyzna uśmiechnął się do nich łobuzersko.
- Zdejmijcie płaszcze i

chodźcie do salonu to sobie pogadamy - mówiąc to, Otto zaprosił gości do

wnętrza. Wszyscy oprócz młodszych gości udali się do salonu zostawiając tym

samym chłopców samym sobie. Bracia uznali to za dobry moment by poznać

nieznajomą trójkę.
- Cześć, ja jestem Robert - powiedział rozsądniejszy z

braci wyciągając rękę do chłopca z białymi włosami.
- Jestem Wiktor

– odpowiedział chłopiec, ściskając rękę Roberta.
- A ten tutaj, to

mój brat Paweł - ciągnął dalej Robert przedstawiając brata - A wy jak macie

na imię? -spytał się dwóch pozostałych chłopców.
- Ja mam na imię Michał

- powiedział najwyższy z chłopców - A ten obok to Adam - wskazał głową na

jasnowłosego chłopca stojącego koło niego.
- Tak, tak, no dobra chodźcie

na górę do naszego pokoju - zaproponował Paweł wyraźnie znudzony

"ceremonią" przedstawiania się.
- Mamy tam olbrzymią tarantulę

i ciekawe, kogo pożre pierwszego - mówiąc to spojrzał na swojego brata

obdarzając go chytrym uśmieszkiem - albo lepiej nie, bo jeszcze zdechnie z

niestrawności już na sam twój widok.
- To wy macie tarantulę? Jejku ja

kiedyś miałem krokodyla, ale rodzice jak go tylko zobaczyli na moim łóżku to

o mało, co nie dostali zawału i wysłali go na pobliskie bagna.- powiedział

Adam wyraźnie dusząc w sobie śmiech. Paweł uznał to również za bardzo

zabawne i zaczął naśladować reakcję rodziców Adama, chociaż nie mógł

wiedzieć jak naprawdę wtedy się zareagowali.
Wrodzony komizm Pawła

tak rozśmieszył grupkę chłopców, że ledwo, co zdołali wejść po schodach na

drugie piętro do pokoju braci. Trzeba przyznać, że dwór nie był zwyczajnym

dworem, jaki zwykło się widzieć u zwyczajnych ludzi. Ten był o tyle

niezwykły, że należał, do Atlantydów.
Kręcone schody prowadzące na

górę nie miały jakby się wydawało stopni, co oczywiście nie było prawdą, bo

były po prostu niewidzialne a balustradę zrobiono jakby z delikatnej

mgiełki, ale bardzo stabilnej, o którą można było się spokojnie oprzeć.

Wchodząc na pierwsze piętro wchodziło w ogromny i wysoki korytarz, którego

ściany ozdobione były olbrzymimi gobelinami przedstawiającymi smoki a

niektóre starodawne bitwy. Wszystkie były tak realistycznie przedstawione,

że wydawały się wychodzić na zewnątrz. Będąc bardzo cicho można było

usłyszeć odgłosy walki na miecze dochodzące z największego arrasu

przedstawiającego ogromną bitwę pomiędzy jakimiś starożytnymi ludami. Ten

gobelin szczególnie zaciekawił młodych przybyszy.
- Ja nie mogę, ale

zajebisty! Co to za bitwa? - spytał Wiktor nie kryjąc swojego

zaciekawienia na widok czegoś tak wielkiego i tak cudownego.
- A to...to

jest bitwa pomiędzy Atlantydami a jakimś Zakonem. Nie wiem dokładnie, ale

zdaje się, że nazywał się Krwiożerczy Zakon…czy jakoś tak. Pewnie,

dlatego że mieli ciemno-czerwone płaszcze...naprawdę głupia nazwa - Paweł

wyraźnie nie krył swojej dezaprobaty co do idiotycznej jak sam mówił nazwy

Zakonu.
- Powiedziałeś Krwiożerczy Zakon? - coś wyraźnie zaniepokoiło

Wiktora - Słyszałem o nim. Podobno należeli do niego Atlantydzi, którzy

przeszli na ciemną stronę. Dziadek mi opowiadał, że porywali oni małe dzieci

by szkolić ich na zabójców stosując różne okrutne metody jak nie chciały

współpracować z nimi. Nie pamiętam dokładnie, co im robili, ale podobno byli

bardzo okrutni i bezwzględni. Ich zakon mieścił się w ogromnym zamczysku,

jednak nikt nie wiedział jak się tam dostać, bo zamek zmieniał położenie, co

ileś lat a poza tym chroniły go potężne zaklęcia no i strażnicy

przemierzający lasy na swych koniach, którzy zabijali każdego, kto zabłąkał

się w okolice siedziby Zakonu, więc praktycznie obcy nie miał szans żeby się

tam dostać…no chyba, że go tam przywlekli w charakterze więźnia, ale

wtedy nigdy już nie opuścił murów tej twierdzy.
- Fajnie. Wiesz, co?

Szkoda, że ten Zakon już nie istnieje. Wysłałbym tam Pawła na małe torturki

- mówiąc to Robert zaczął udawać jednego z okrutnych braci Zakonu - A teraz

za to, że wrzucałeś żuki do zup i wysadzałeś klozety trafisz do naszego koła

tortur za swe niecne występki i będziemy cię tam tak długo kręcić aż

wyjawisz nam swój sekret łapania żuków abyśmy...
- Abyśmy mogli

potorturować twojego brata - wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy Paweł

dokończył za brata plany Zakonników.
- Bracie jak mogłeś sprzedać mnie

tym draniom za wyjawienie sztuki łapania żuków?
- Wiesz życie jest

okrutne bracie...a tak serio to niech się schowają, nigdy nie wyjawię im

skąd biorę moje żuki - chłopcy coraz lepiej się bawili i coś czuli że ta

wizyta będzie najbardziej udaną w ich życiu i może po raz pierwszy zyskają

prawdziwych przyjaciół.

Part 3

- Rany, ale czadowy pokój!

- powiedzieli chórem goście na widok ogromnego pokoju wypełnionego różnymi

magicznymi i nie magicznymi rzeczami.
Na przeciwko drzwi stało sporej

wielkości akwarium, w którym mieszkała słynna tarantula o imieniu Morfeusz.

Na ścianach zaś wisiały różnego rodzaju bronie, przeważnie pięknie zdobione

miecze ze świecącymi klingami odbijającymi światło.
Po przeciwnych

stronach ścian unosiły się niewielkie chmurki, które jak się okazało były

miejscem do spania obu braci. Teraz były wysoko, ale gdy miała nadejść pora

spania, chmurki opadały niżej, aby można się było na nich położyć.


Na pięknych mahoniowych komodach stały różne ciekawe posążki smoków, które

obaj chłopcy bardzo lubili. Najfajniejsze było jednak to, że gdy chciało się

je dotknąć - ziały niewielkim ogniem na tego, kto chciał to zrobić,

oczywiście nie wyrządzając mu większych szkód oprócz lekkiego poparzenia.


Na ścianach wisiało wiele fotografii rodzinnych, na których była

cała rodzina. Chłopcom najbardziej podobało się to, na którym Paweł i Robert

byli przebrani za wojowników robiąc przy tym mordercze uśmiechy. W kącie

olbrzymiego pokoju stała nieznana i dziwnie wyglądająca roślina o błękitnych

liściach i kryształowym kwiecie, która w nocy rozchyla swoje płatki, aby

pobrać światło Księżyca, które było dla niej jak woda dla zwykłych roślin.

Niezwykłym przedmiotem okazało się także kryształowe lustro, które bracia

dostali kiedyś od babci. Lustro służyło nie tylko do przeglądania się, ale

także sprawiało, że można było przejść przez nie na drugą stronę i zobaczyć

świat na odwrót - oczywiście tylko w pomieszczeniu, które lustro w danej

chwili odbijało.
Niedaleko lustra stał duży zegar z drzwiczkami,

które w normalnych zegarach pozwalało dostać się do mechanizmu w razie

awarii. Ten jednak nie posiadał takiegoż mechanizmu gdyż jako zegar magiczny

sam się nastawiał a schowek w zegarze służył jako przejście do różnych

pomieszczeń w domu, do których nie ma drzwi i tym samym wiedzą o nich tylko

domownicy. Jednak to, co najbardziej zaciekawiło chłopców znajdowało się

przy jednej ze ścian, na której stało wiele trofeów i pucharów oraz wisiały

liczne medale i dyplomy. Mianowicie były to dwie rzeczy...
- Macie deski

do latania? Fajnie, jaki model?
- Najnowsze "Ścigacze

4000".Dostaliśmy z okazji ósmych urodzin - odpowiedział Paweł, dla

którego ten rodzaj sportu był najlepszą rozrywką na świecie, pełną emocji i

oczywiście bardzo niebezpieczną, a więc tym, czym się lubował.
Deski

unosiły się parę centymetrów nad ziemią zawsze gotowe by je użyć. Były

średniej wielkości tak, aby mogły się tam spokojnie zmieścić stopy

użytkownika. Każdy model różnił się od siebie tylko nieco kształtem,

wykończeniem i kolorem. Paweł posiadał deskę w kolorze srebrnym ze

skrzydełkami przy boku z pięknie zdobionym wzorem smoka u spodu. Robert

wybrał natomiast czarną deskę również ze smokiem u spodu gdyż tym

charakteryzowała się firma produkująca te modele, tyle, że jego deska, gdy

się na nią wsiadało zaczynała płonąć u boku - oczywiście nieparzącym

ogniem.
Sport ten jest niezwykle popularny wśród Atlantydów. Polega

on na ściganiu się na deskach po lesie pełnym pułapek np. na jednym z takich

wyścigów ustawiono smoki i trzeba było nie tylko nie dać się usmażyć, ale

także uważać, aby inny zawodnik cię nie zepchnął z deski i tym samym

niezdyskwalifikował cię za upadek. Jedyne, co pomaga w takich chwilach

utrzymać równowagę przy niebywale ogromnych prędkościach to zaklęcie

utrzymujące stopy w jednym miejscu, aby się nie ślizgały i nie pozwoliły

upaść zawodnikowi - oczywiście przy większym uderzeniu lub silnym

popchnięciu zawodnik spada i tak kończy się dla niego wyścig, co oczywiście

daje większe szanse na wygraną pozostałym zawodnikom ścigającym się dalej.

Dlatego też tyle jest kontuzji a czasem nawet śmierci w tym sporcie, co

sprawia że jest to bardzo ekscytujące widowisko.
Chłopcy właśnie

chcieli wypróbować te cuda techniki, gdy usłyszeli głos dobiegający z dołu,

aby zeszli na obiad.
- Dobra w takim razie po obiedzie pójdziemy je

wypróbować - powiedział Robert schodząc z resztą chłopców na

posiłek.

Part 4

Kuchnia była miejscem szczególnym w dworze a

to, dlatego że można tu było znaleźć różne smakowite przekąski a dokładniej

wszelkiego rodzaju niezwykłe owoce egzotycznych roślin nieznanych zwykłym

ludziom oraz wiele łakoci, od których można było dostać zawrotu głowy.


Przy wejściu od razu było widać, że kuchnia dzieliła się na dwie części -

na część jadalną i na tą, w której można było przyrządzić różnego rodzaju

eliksiry. Po stronie jadalnej stał olbrzymi, dębowy stół, którego blat był

ozdobiony postaciami zwierząt leśnych zamieszkałych nie magiczne lasy, przy

którym zawsze można było wygodnie usiąść na dużych, dębowych krzesłach.

Wszystko w kuchni było zrobione na wzór leśny.
Na ścianie wisiały

liczne obrazy przedstawiające łowy na dzikie zwierzęta a nie raz i je same.

Pawłowi szczególnie podobał się obraz, który kupił razem z ojcem

przedstawiający jastrzębia o ciemno-brązowym upierzeniu, siedzącego na

gałęzi i dumnie patrzącego w dal. Bardzo chciał mieć takiego, ale wiedział,

że dostanie go dopiero, gdy pójdzie do Akademii – szkoły gdzie

kształcą ludzi o podobnych zdolnościach, jakie posiada on i jego brat, choć

nie zawsze mających za przodków Atlantydów.
Na półce rozciągającej

się wzdłuż ściany po prawej stronie stołu stały książki kucharskie, które

bynajmniej nie zawierały zwykłych przepisów. Można tu było się dowiedzieć

np. Jak szybko i smacznie przyrządzić kachajkę - ptaka zamieszkującego

okoliczne lasy, występującego tu bardzo licznie a zarazem bardzo smacznego.

Albo: Jak przyrządzić wspaniały deser?- tu oczywiście mama Pawła i Roberta

nie miała sobie równych gdyż najbardziej te dania lubili jej synowie, więc

nabrała już pewnej wprawy w szykowaniu wszelkiego rodzajów tortów, ciast i

lodów. Szczególnie jednak udawały się jej torty. Jej popisowym numerem było

ciasto zwane gevios - od nazwy owoców drzewa o tej nazwie, polewane

harwalką, czyli czymś podobnym w smaku do zwyczajnej czekolady ale o wiele

od niej smaczniejszą i bardziej słodką.
W kątach stały ogromne rośliny,

a raczej drzewa, których ogromne liście zawsze "przytulały" osobę,

która do nich podchodziła napełniając pozytywną energią a wysysając tą

negatywną, która gnębiła człowieka i sprawiała, że się źle czuje - były one

prezentem od dziadka, który znany jest w całej rodzinie jako zagorzały

podróżnik i znawca wszystkiego, co niezwykłe i magiczne - oczywiście zawsze

przywożący jakieś niezwykłe rzeczy dla swych ukochanych wnuków.


Chłopcy, którzy byli już bardzo głodni z chęcią usiedli przy stołach

czekając na posiłek. Nie musieli długo czekać gdyż właśnie na stół podano

różne pyszności w tym skrzydełka słynnych kachajek.
- Mmmmmm...Mamo jak

zwykle wszystko, co gotujesz zasługuje na medal. Po prostu pyszne! -

powiedział Robert, który przeżuwał właśnie swoją szóstą dokładkę kachajek.


- Dokładnie takie same, jakie robiłaś kiedyś, gdy tygodniami włóczyliśmy

się wszyscy razem po lesie a dookoła pełno było tego ptactwa. Do dziś

pamiętam jak nie mogliśmy patrzeć już na te kachajki, pamiętasz? –

zagadał jeden z gości, spoglądając na matkę braci, która nie kryła

rozbawienia tym co przed chwilą usłyszała.
Mężczyzna okazał się tak

jak reszta gości dawnym przyjacielem jeszcze z czasów szkolnych. Miał

krótkie ciemno-brązowe włosy i zielone oczy ,oraz co trzeba było przyznać -

był bardzo przystojny tak jak pozostali trzej przybysze. Widać było, że jest

umięśniony a ciągły uśmiech na twarzy czynił go człowiekiem pełnym zaufania

i przyjacielskim. Charakterystyczne w jego wyglądzie było to, że nosił na

szyi wisiorek z rzemyku na którym zawieszony był ząb zapewne jakiejś

okropnej bestii, co bardzo spodobało się Pawłowi, który uznał, że facet

noszący takie coś musi być równym gościem.
Oprócz niego równie wielkie

zainteresowanie Pawła wzbudzało dwóch pozostałych mężczyzn siedzących po obu

stronach tego pierwszego.
Pierwszy z nich miał takie same białe włosy,

co Wiktor, więc zapewne był jego ojcem. Nie miał jednak jak jego syn tych

dziwnych fioletowych oczu, lecz błękitne, nadające jego twarzy pewną

niewinność i dziecięcość. Drugi z mężczyzn był ojcem Adama, choć jak

zauważył Paweł kolor włosów Adam odziedziczył po swej matce, a jedyne, co

miał podobne do ojca to ten przenikliwy wzrok, którym obdarzał ludzi. Paweł

wyczuwał w mężczyźnie pewną dzikość. Sam nie umiał wytłumaczyć tego uczucia

- gdy ten przeszył go wzrokiem czuł się jakby spoglądał w oczy osobie, która

nie zna czegoś takiego jak strach. Wyglądało na to, że coś ukrywał –

zupełnie jak pozostali dorośli przybysze…

Part 5

Po

obiedzie mamy chłopców udały się na górę na ogromny taras, zaś panowie

poszli na piętro do salonu. Chłopcy nie bardzo wiedzieli, co mają robić gdyż

zapadał już zmrok i nie pozwolono im na wyjście do lasu, gdzie o tej porze

czai się najwięcej dzikich i niebezpiecznych stworzeń. Postanowili, więc

udać się do pokoju braci i tam obmyślić plan, co mają robić, a że pokój ten

znajdował się na drugim piętrze wchodząc po schodach postanowili po cichu

wejść na pierwsze piętro i podsłuchać rozmowę swoich ojców.
Na

korytarzu stały ogromne zbroje zaś na ścianach wisiały tarcze i włócznie -

pamiątki z podróży po Europie oraz portrety dawnych mieszkańców dworu o

strasznie - o tej porze - wyglądających twarzach. Na końcu korytarza

znajdowały się drzwi do salonu, które były lekko uchylone, przez co na

korytarz padała mała smuga światła oświetlająca chłopcom drogę. Zbliżyli się

ostrożnie do drzwi i zaczęli -przysłuchiwać się rozmowie:
- Stefan ja ich

widziałem, czuję przez kości, że coś się szykuje i mam przeczucie, że tym

razem nie dadzą się tak łatwo oszukać jak 6 lat temu - wykrzyczał prawie

Otto - Nie pamiętacie, co było wtedy? Ledwo, co nam udało się ich

powstrzymać. To się znowu zacznie i nie wiem...nie wiem co mamy robić - w

jego głosie dało się wyczuć lekkie zdenerwowanie i uczucie strachu przed

czymś, o czym chłopcy nie mogli mieć zielonego pojęcia.
- Wiem, o co ci

chodzi Otto. Oni będą chcieli skrzywdzić chłopców…a ja cholera nie mam

pomysłu jak temu zapobiec. Remis jak to możliwe, że oni wrócili, myślałem,

że wrota zamknęły się na zawsze i że mamy ich już z głowy.
- Uwierz mi,

że nie mam pojęcia jak im się udało nawiać, byłem święcie przekonany, że

zrobiliśmy wszystko jak należy. Jest tylko jeden sposób, aby się stamtąd

wydostać. To musiał zrobić ktoś z zewnątrz - jego wzrok powędrował na dotąd

nieodzywającego się Sergiusza. Paweł zauważył, że mężczyzna zastanawia się

nad czymś, głeboko szukając odpowiedzi.
- Wiem - nie musiał tego

powtarzać. Wszyscy natychmiast spojrzeli w jego stronę oczekując od niego

wyjaśnień. - Mogłem się tego domyślić…
- Może podzielisz się z nami

z twoim odkryciem czy mamy zgadywać? - powiedział wyraźnie poirytowany Otto.


- Mam pewną hipotezę. Otóż słuchaj…tylko my znaliśmy zaklęcie

zamykające wrota, więc praktycznie, jeżeli ktoś miałby zdradzić to tylko

któryś z nas, ale tę opcję od razu odrzucamy, więc zostaje nam tylko

przypuszczenie, że oprócz nas ktoś jeszcze był tam razem z nami i spokojnie

obserwował sytuację z ukrycia i poznał zaklęcie zamykające wrota...ten ktoś

musiał mieć w tym jakiś interes bo kto u licha uwolniłby bez powodu armię

morderców...no i to nie mógł być byle kto skoro udało mu się tego

dokonać…
- A mówiłem żeby ich wykończyć to nie byłoby teraz

problemu a tak to możemy się sto lat bawić - my ich zamykamy a ich ktoś

uwalnia - w głosie Otta dało się wyczuć nutę gniewu.
- Czy ty mózgu nie

masz? Mieliśmy wykończyć dwu tysięczną armię? Jak? Nawet my nie mamy dość

tyle mocy by tego dokonać...ciekawi mnie tylko jedno...Kto do cholery

otworzył te przeklęte wrota?
- Wydaje mi się, że wiem, kto to zrobił -

odpowiedział niepewnie Sergiusz - Orfeusz!
- Wiedziałem!

Wiedziałem, że ta kanalia maczała w tym palce. Kto jak nie on pragnie wrócić

do łask po tym jak naraził się swemu ojcu – dowódcy Zakonu i został na

jakiś czas wygnany. Zabiję tego kretyna i przysięgam, że tym razem gorzko

tego pożałuje.
- Uspokój się! Nie mamy pewności, że to on, to dopiero

przypuszczenia - próbował uspokoić przyjaciela Stefan.
- Nie mamy

pewności? - powiedział Otto z wyraźną ironią w głosie - To ty nie masz

pewności! Ale ja ci mówię, że ten palant jest w to zamieszany, nie

słyszałeś Sergiusza, co powiedział? To jest Orfeusz! - spojrzał na

przyjaciela szukając potwierdzenia swoich słów.
- Stefan nie mamy innych

podejrzanych to musiał być on. Wszyscy bardzo dobrze znamy Orfeusza...
-

Aż za dobrze - wtrącił z przekąsem Otto.
- Wiemy jak bardzo pragnął do

nich wrócić, a uwalniając ich przypuszczam, że przyjęli go z otwartymi

ramionami - dokończył Remis. Nagle poczuł niemiły skurcz w żołądku.

Wiedział, że ma rację i że będzie musiał znowu to wszystko przeżyć od

nowa... znowu powrócą niechciane wspomnienia ...znowu....
- Nad czym tak

myślisz Remis? Wal śmiało dzisiaj już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć -

mówiąc to Otto spojrzał w oczy Remisa - były martwe, zupełnie bez

wyrazu.
- Remis ostatnio jakiś dziwny jesteś, co się stało? Nam możesz

powiedzieć przyjacielu - spytał Otto wyraźnie zaniepokojony stanem

przyjaciela. To zachowanie nie pasowało do wizerunku Remisa, który w

młodości słynął z dzikich pomysłów i niecenzuralnych wypowiedzi.
- Nic mi

nie jest, po prostu myślę - odpowiedział uśmiechając się do Otta. Ale Otto

wiedział, że Remis nie mówi prawdy. Zbyt dobrze go znałby wiedzieć, że

przyjaciel coś ukrywa.
- Panowie w takim razie, co proponujecie?

-odezwał się Sergiusz, przerywając wszechobecną ciszę.
- Musimy

zawiadomić pozostałych i Akademię, że należy szykować się na najgorsze -

stanowczo odpowiedział Stefan - Wyruszę jeszcze dziś, nie ma czasu do

stracenia.
- W takim razie ja i Remis ruszamy do dowództwa, musimy

ostrzec Radę, aby zrobili coś nim będzie za późno. Będziemy w Białym Gmachu

- tam się wszyscy spotkamy - To jedyne miejsce gdzie Krwiożerczy Zakon nie

postanie nogi.
Chłopcy spojrzeli po sobie nie wierząc w to, co przed

chwilą usłyszeli.
- Wyruszymy jutro po tobie Stefan, a ty Otto wyruszysz

za dwa dni. Mamy większą szansę, że choć jeden z nas dotrze na miejsce, choć

mam nadzieję, że wszyscy zjawimy się tam cali i zdrowi o określonej porze -

po tych słowach przyjaciele wstali i każdy w ciszy ruszył w stronę wyjścia.

Chłopcy, czym prędzej ruszyli do pokoju na drugim piętrze, aby nie

dowiedziano się, że podsłuchiwali. Zamykając po cichutku drzwi za sobą,

spojrzeli po sobie oniemieli tym, co usłyszeli.
„O co tu

chodzi?” - to pytanie chodziło teraz każdemu z nich po głowie nie

dając spokoju. Żaden jednak nie umiał wyjaśnić tego, co właśnie

usłyszał.

Part 6

Następnego ranka Robert zauważył, że w

pokoju nie było Michała. Przypomniał sobie jednak, że zapewne wyjechał

wczoraj w nocy razem ze Stefanem. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał

wczoraj wieczorem. Zrozumiał jedynie, że ci ludzie, którzy uciekli z

jakiegoś zamknięcia szukają ich oraz ich ojców. Jeszcze bardziej

zadziwiające było to, że padła nazwa Krwiożerczy Zakon. Co oni mają z tym

wspólnego? Przecież podobno nikt o nich nie słyszał od iluś tam lat…a

może wszyscy wiedzieli o nich tylko nie chcieli ujawnić, że chodzi właśnie o

nich.
W głowie Roberta był mętlik. Nie potrafił poskładać tego w

całość, nie rozumiał co wspólnego mają ci Zakonnicy z nimi. Nie chcąc dłużej

o tym samotnie rozprawiać postanowił, że porozmawia o tym później z

przyjaciółmi. Było jeszcze w miarę ciemno, więc wszyscy w dworze zapewne

jeszcze spali. Zszedł po cichutku ze swej chmurki i podszedł do okna. Niebo

było jeszcze granatowe, choć widać było przy horyzoncie lekkie różane smugi,

które zwiastowały wschód słońca. Podszedł do drzwi przy oknie i otworzył je,

aby wyjść na taras.
Na zewnątrz było jeszcze chłodno, ale Robert nie

zwracał na to uwagi. Wziął głęboki oddech by zaczerpnąć świeżego powietrza i

spojrzał przed siebie. Las był cały spowity delikatną mgiełką nadającej mu

pewnej tajemniczości. W oddali dało się słyszeć śpiew ptaków a lekki zefirek

spokojnie kołysał korony drzew. Wszystko to wydawało mu się takie piękne i

dzikie, że aż nierealne.
Podszedł bliżej do balustrady i oparł się o

nią delikatnie. Obok niego przysiadł się malutki ptaszek. Miał

czerwono-złote piórka i biały grzebyczek na główce. Robert starał się nie

poruszać, aby go nie przestraszyć. Widać było jednak, że ptaszek nie bał się

go i powolutku podskakując przysiadł się koło niego i zaczął śpiewać

niebiańską melodię. Skończywszy ją spojrzał swoimi czarnymi niczym perełki

oczkami i zrobił coś, czego Robert najmniej się spodziewał.
- Podobało ci

się? - przemówił do niego ptaszek. Chłopiec zląkł się, ale po chwili

spojrzał na siedzącego obok niego ptaszka i przypomniał sobie, jak ojciec

opowiadał mu, że w lesie można spotkać mówiące zwierzęta, tak, więc nie

czekając ani chwili dłużej odpowiedział:
- Jejku...pierwszy raz spotykam

mówiące stworzenie. Ptaszek mrugnął do niego oczkiem i już miał powiedzieć

coś chłopcu, gdy

nagle...
ŁŁŁŁŁUUUUUUUPPPPPPPPPP!!!!!!!!&#

33;!!!!!!!!!! - dało się słyszeć

głośny łomot z pokoju. Robert natychmiast podbiegł do drzwi i otworzył je,

aby dostać się do pokoju. Był prawie na sto procent pewny, że wiedział, co

się stało i nie mylił się.
- Znowu spadłeś z chmurki - powiedział do

Pawła leżącego na podłodze. Pawłowi nie raz już zdarzało się spaść ze

swojego posłania, gdyż zawsze spał na swojej chmurce pod sufitem, a że był

dzieckiem wiercącym się i bardzo niespokojnym to często zdarzało mu się

wypaść z obłoczku. I jak zawsze swoimi jękami potrafił zbudzić cały dom albo

przynajmniej pół. Hałas sprawił, że ze snu zbudzili się także Adam i Wiktor,

którzy nie zwykli się budzić przy czymś takim.
- Mówiłem ci żebyś tak

wysoko nie spał, bo w końcu stanie ci się jakaś krzywda - mówiąc to Robert

spojrzał na brata wstającego z podłogi i masującego sobie plecy. Wiedział,

że zaraz brat odpowie mu to, co zwykle zwykł mówić w takich

przypadkach.
- Cholera jasna! - odpowiedział "dość"

kulturalnie, ponieważ przeważnie Robert słyszał gorsze epitety po zleceniu

Pawła z chmurki.
- To nie moja wina, że śnią mi się jakieś zombi, które

chcą mi odgryźć głowę! Jakby tobie śniłyby się takie sny, co mnie to też

zlatywałbyś na podłogę! - krzyknął Paweł, który zawsze w takich

wypadkach miał nieodpartą pokusę trochę poprzeklinać i nawrzeszczeć na

brata.
- Chłopcy, co tu się dzieje? - do pokoju weszła mama braci, która

zwykle też miała coś do powiedzenia na temat hałasów o piątej nad ranem.


- Pawełku, kochanie czy ty zawsze musisz postawić całą okolicę na nogi?

Dlaczego nie możesz spać tak jak inni i nie wypadać z hurgotem na podłogę,

co? Tyle razy ci powtarzałam, żebyś spał niżej to przynajmniej upadki

miałbyś mniej bolesne. Po czym mówiąc to zakręciła w powietrzu dłonią,

wyczarowując opatrunek dla syna i podając mu napój do wypicia
- Tu masz

eliksir na stłuczenia, masz napij się to ci dobrze zrobi.
Robert

zauważył, że Paweł niechętnie sięgnął po eliksir - wiedział jak bardzo jego

brat nie lubi tego napoju. A często zdarzało mu się go pić. Mama braci była

niezwykle cierpliwą osobą, szczególnie dla Pawła, który zawsze miał

najwięcej kontuzji w rodzinie. Rok temu podczas wakacji w Afryce, zaatakował

go rój wściekłych pszczół, któremu zniszczył "przez przypadek"

gniazdo, oczywiście wiadomo było, że nic, co przytrafia się Pawłowi nie

dzieje się przez przypadek.
Innym znów razem będąc na wycieczce w zoo

o mało, co nie stratowały go słonie indyjskie po tym jak otworzył im wybieg

i wpuścił spore stadko myszy. Trzeba było przyznać, że nie był łatwym

dzieckiem. Zresztą Robert nie mógł sobie wyobrazić, że mógłby mieć innego

brata niż Paweł. W końcu razem zawsze wpadali w tarapaty i razem jakoś z

nich wychodzili.
Największą frajdę sprawiało im jednak robienie

żartów pewnemu gangowi motocyklowemu. Gang składał się z dwudziestu, silnie

zbudowanych mężczyzn o podejrzanym wyglądzie i pewnie chłopcy nie mieliby z

nimi szans gdyby nie to, że motocykliści byli ludźmi pozbawionymi mocy a

więc zwyczajni. Często, więc wykorzystywali swoje nadprzyrodzone zdolności

do robienia im różnych numerów. Czasem to było zaczarowanie motocykli tak,

aby hamulec nie reagował, czasem też chłopcy specjalnie robili mężczyznom na

złość, aby tamci mogli ich ścigać i wpaść w przygotowaną na nich pułapkę.


Tak, więc starcia pomiędzy chłopcami a gangiem były już normalnością

i ciekawym zajęciem dla obu rozrabiaków. Rodzice oczywiście nigdy nie

wiedzieli, co ich synowie robią w czasie wolnym po obiedzie, co oczywiście

wszystkim było na rękę, bo żadna ze stron nie martwiła się o drugą. Robert

wiedział, że zawsze może liczyć na brata, choć jak to bywa wśród braci

zdarzają się także małe sprzeczki.
- Ja to nie wiem! Ty to zawsze

gadasz jak mama, że to niby wszystko to moja wina! Piecyk nie działa -

moja wina, pali się - moja wina, nic nie działa - także moja wina. Ja nie

wiem, czy ja jakiś niszczyciel jestem? - popatrzył się na Roberta szukając u

niego odpowiedzi.
- Nie, na takich jak ty mówi się po prostu nienormalni

- ku jego zaskoczeniu wszyscy, także i Paweł wybuchnęli śmiechem.
- A co

powiecie na małe ściganko po lesie? Hmm? – zaproponował Robert.
-

Jak zwykle braciszku czytasz w moich myślach…

Part 7

Po

zjedzeniu śniadania chłopcy wybiegli do lasu zabierając ze sobą Ścigacze

4000 - najlepsze deski do latania, jakie dotąd wyprodukowano. W lesie nadal

unosiła się tajemnicza mgiełka, ale uznali, że nie ma, co zawracać sobie nią

głowy. Idąc ścieżką miało się wrażenie jakby wchodziło się do innego świata.


Drzewa tu rosnące były bardzo wiekowe i nie jedno zapewne mogłyby

opowiedzieć gdyby oczywiście umiały mówić. Było jednak coś, co posiadały

niezwykłego a mianowicie miały uczucia. Czuły ból, gdy łamało się im gałęzie

a gdy się o nie dbało odczuwały szczęście. Choć drzewa nie umiały mówić

ludzkim głosem to powiadano że mają swój język, znanym tylko sobie.
W

odróżnieniu od zwykłych drzew, te były bardzo wysokie, sięgające wysokości

pięciuset a nawet powyżej tysiąca metrów. Ich naturalną obroną była

niesamowicie twarda kora, która swą wytrzymałością dorównywała smoczej

skórze. Bardzo popularnym gatunkiem w tym lesie były lahiany - drzewa

długowieczne o białej korze, których liście były koloru srebrnego oraz

kardale - drzewa o jasno-brązowej korze o ruchomych gałęziach, które nie raz

były przyczyną zrzucenia zawodników z ich latających desek, dlatego też

trzeba było na nie szczególnie uważać.
Co do niezwykłych stworzeń to

dość często można tu było spotkać liciaka - charakteryzującego się beżowym

kolorem skóry, bez nóg, za to ze skrzydełkami i różkami, które wyglądem,

kolorem i dotykiem przypominały zielone liście, oraz z zębami podobnymi u

tych co mają wampiry, choć o wiele mniejszymi i nie służącymi na pewno do

wysysania krwi, ale do szybkiego i sprawnego zjadania liści.
Pełno

także było tu kachajek - bardzo znanych chłopcom ptaków o czarnym upierzeniu

i tęczowych dziobkach i co trzeba było przyznać o wyjątkowo małych

móżdżkach, gdyż bez problemu można by było je złapać i urządzić sobie obiad

na miejscu.
Co do większych zwierząt, to wyjątkowo często występującym

tu gatunkiem były jak przystało na magiczny las - jednorożce, centaury,

krasnoludki z czerwonymi czapeczkami, latające elfy oraz na skraju lasu, w

niewielkich ilościach - drzewce. Nie pomijając, że oczywiście można tu było

spotkać także zwyczajne zwierzęta, choć zdarzało się to sporadycznie.


Chłopcy doszli do ogromnego posągu pewnej kobiety ubranej w zbroję i hełm,

oraz z tarczą u boku i mieczem uniesionym do góry.
- No… jesteśmy

na miejscu, nie ma co. Najgorsze to dotrzeć tutaj - ledwo wysapał

Paweł.
- W takim razie, kto pierwszy się ściga? - zapytał Wiktor z

nieukrywaną chęcią rywalizacji - Mamy tylko dwie deski a nas jest czworo,

więc jak? Może zagłosujmy, co? - zaproponował.
- Na mnie nie liczcie, ja

nie mogę - odparł z rezygnacją Adam.
- Nie no…nie zalewaj...stary,

ominiesz taką okazję? No dawaj...pozwolę ci lecieć się jako pierwszemu na

mojej desce – powiedział zachęcająco Paweł.
- Nie dziękuję...ja nie

mogę...dzięki - powiedziawszy to oddalił się i przysiadł pod pomnikiem.
-

Czy ktoś mi może wytłumaczyć, dlaczego on nie chce się ścigać? - zapytał

przyjaciół poirytowany Paweł.
- On naprawdę nie może.Jest chory. -

powiedział Wiktor z wyraźną nutą smutku w głosie.
- A co mu jest? Ma

katar czy co? Zalewa, bo nie chce przegrać i już.
- Ja to nie wiem,czy ty

masz serce z kamienia? - odparł Robert wyraźnie zaskoczony reakcją brata na

stwierdzenie o chorobie Adama.
- Tak? To niech mądrala powie mi, co mu

jest. Proszę bardzo, gadaj jak taki mądry jesteś.
- On jest chory na

bardzo rzadką chorobę objawiającą się dusznościami podczas wzmożonego

wysiłku - wyjaśnił Wiktor.
- Zalewasz...On? No co ty...przecież

on…nie może...ale on w ogóle nie wygląda na chorego - odpowiedział z

niepewnością Paweł - Wrabiacie mnie...
- Wiesz ty to jesteś po prostu

tępy! Nie rozumiesz, że nie musi wyglądać na chorego, aby nim być? Do

ciebie to chyba nic nie dociera przez ten pusty czerep. On może umrzeć jak

mu zabraknie tchu podczas lotu.! Czy to takie trudne do zrozumienia? Ja

nie wiem jak można być tak nieczułym i głupim. Nie pomyślałeś, że jemu też

nie jest łatwo siedzieć tu i patrzeć jak my się dobrze bawimy, wiedząc, że

jemu nie wolno? Przyszedł tu z nami bo nie chciał siedzieć sam w domu. A ty

potraktowałeś go jak tchórza! –słowa brata zrobiły na Pawle

wrażenie. Wiedział, że Robert ma rację. Zachował się jak kretyn, który widzi

tylko sam siebie nie zwracając uwagi na innych. I nie wahając się chwili

dłużej, podszedł do Adama.
- Stary przepraszam...ja nie chciałem...po

prostu nie mogłem uwierzyć że wiesz...tego – podrapał się po głowie

robiąc przy tym przepraszającą minę - Że jesteś chory - wypowiedziawszy

słowa przeprosin spojrzał na Adama. Ten był spokojny i jakby zamyślony. Po

chwili odparł:
- Nie gniewam się. Już się przyzwyczaiłem do tego, że

jestem chory i że nie mogę robić wielu rzeczy - mówił to bardzo spokojnie.

Patrzył się na Pawła i widział w nim kogoś, kim zawsze on chciał być -

zdrowego i pełnego optymizmu chłopca, zawsze tryskającego humorem, mającego

wszystko, co dusza zapragnie i robiącego zawsze to, na co ma ochotę. Cieszył

się, że zna kogoś takiego jak on.
- Mam do ciebie prośbę, czy mógłbyś

być moim przyjacielem? - zapytał nieśmiało do Pawła.
- Ale przecież...no

tego....nie zasługuję abym był twoim przyjacielem, spójrz na mnie, jestem

najgorszym z najgorszych i do tego kretyn ze mnie...a poza tym....
- Ja

chcę żebyś był moim przyjacielem i nie gniewam się na ciebie...nie chcę abyś

myślał, że jestem jakiś obrażalski, czy co, po prostu...mam nadzieję że nie

gniewasz się na mnie że tak odszedłem i nie wytłumaczyłem o co chodzi,

przykro mi... - Paweł nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Nie dość, że tak

go potraktował to jeszcze zechciał, aby zostali przyjaciółmi. Spojrzał mu

prosto w oczy - były pełne nadziei i optymizmu, wiedział, że może zrobić

tylko jedno.
- W takim razie, sztama? - zaproponował Paweł.
- Sztama -

odparł przyjaciel podając mu rekę. Paweł poczuł, że zyskuje w tym momencie

kogoś, na kogo zawsze będzie można liczyć i komu można zaufać jak nikomu

innemu.
- No, co tak długo! Wiersze czytacie czy co? - przerwał

konwersację Wiktor. Adam i Paweł spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się.
-

Dobra, dobra, żadne wiersze my tu omawiamy taktykę jak cię załatwić podczas

lotu.No wiesz, czy zwalić cię od razu czy dać ci szansę bycia drugim, co nie

Adam - mrugnął do przyjaciela Paweł.
- No jasne przyjacielu - odrzekł

Adam.
- Ha...ha..ha! Bardzo śmieszne! Jedyny, który wygra ten

wyścig stoi przed tobą - odpowiedział Wiktor z udawaną wyższością
- W

takim razie walcz łotrze albo giń! - Trzeba przyznać, że Wiktor miał

zadatki na aktora, bo jak nikt inny potrafi rozśmieszać ludzi. - Podejmujesz

wyzwanie?
- Z wielką chęcią sir - odparł Paweł - Ten, kto przegra będzie

usługiwał drugiemu cały dzień.
- To już możesz zacząć czyścić mi buty,

mój drogi - odparł pewny siebie Wiktor.
- Twoje niedoczekanie -

odpowiedział Paweł. - Dobra zaczynamy!
Chłopcy stanęli na deskach

- Paweł na swojej srebrnej, a Wiktor na desce Roberta. Unieśli się

delikatnie do góry ustawiając się na odpowiedniej wysokości, gotowi do

rozpoczęcia wyścigu.
- Tak więc- zapowiedział Robert - Na

miejsca...gotowi...START!

Part 8

Ruszyli gwałtownie z

ogromną prędkością, wiatr mierzwił im włosy a obraz wszystkiego, co mijali

wydawał się coraz bardziej zamazywać. Paweł spojrzał przez ramię na zamazaną

sylwetkę Wiktora coraz bardziej zbliżająca się do niego. Postanowił sobie

jednak, że nie pozwoli mu wygrać za żadną cenę - obiecał to Adamowi i

zamierzał specjalnie dla niego wygrać wyścig z Wiktorem.
Wiekowe drzewa

stały się trudnymi przeszkodami przy takiej prędkości, ponieważ trzeba było

mieć podzielną uwagę - kontrolować przeciwnika i nie dać się przez niego

strącić oraz uważać, aby nie zderzyć się z drzewem i nie połamać sobie przy

tym wszystkich kości.
W pewnym momencie Paweł spostrzegł, że Wiktor

leci z nim równo deska przy desce. Spojrzał na niego - minę miał zaciętą,

wiedział, że nie podda się tak łatwo. Nagle Wiktor zrobił coś, czego Paweł

najmniej spodziewał się po nim. Chłopiec natarł na niego z boku.
- No, co

przyjacielu? Myślałeś, że tak łatwo sobie ze mną poradzisz? - wykrzyczał z

daleka do Pawła. Chłopiec poczuł, że traci równowagę. Wiedział, że jeżeli

czegoś szybko nie wymyśli to czeka go niechybne zderzenie ze znajdującym się

naprzeciwko niemu kardalem - drzewem bardzo agresywnym w stosunku do

nadlatujących do niego wszelkich form życia. Najgorsze było jednak to, że

deska zdawała się nie reagować na wszelkiego rodzaju próby poderwania jej w

drugą stronę z dala od kardala. Paweł poczuł, że zostało mu, co najmniej

pięć sekund, jeśli nie mniej, do czołowego zderzenia. Wiedział, że może

zrobić tylko jedno.
Wyciągnął rękę przed siebie i z całej siły uderzył

niebieskim promieniem wydobywającym się z jego dłoni w korę drzewa

spowalniając prędkość, z jaką się poruszał. Poczuł, że teraz ma szansę.

Zrobił natychmiastowy zwrot i poderwał się do góry unikając niechybnej

śmierci.
Skierował swojego Ścigacza na właściwy tor - jeżeli takowym

był ten, którym się teraz poruszał. W głowie kłębiły mu się ostatnie słowa

Wiktora. Czyżby tak bardzo zależało mu na zwycięstwie, że byłby zdolny go

zabić? Natychmiast skarcił się za ostatnią myśl. To niemożliwe, Wiktor na

pewno nie chciał go zabić a takie popychanki to normalna zagrywka w tym

sporcie. Jednak to spojrzenie, jakim obdarzył go popychając go prosto w

ramiona kardala, nie dawały mu spokoju. W tym spojrzeniu było coś

niezdrowego, czego nie rozumiał. Czyżby chodziło mu o coś więcej niż tylko

wyścig?- nie wiedział.
Teraz ma, co innego na głowie. Musi dogonić

Wiktora i wygrać, prześcignąć go za wszelką cenę a nawet, jeżeli go do tego

sprowokuje - zrobić to samo, co on mu zrobił. Nie mógł pozwolić, aby Wiktor

miał nad nim tą przewagę
- Chce wojny to będzie ją miał - powiedział

przez zaciśnięte zęby. Czuł, że musi się odegrać za to, co zrobił Wiktor.

Nacisnął stopami mocno na Ścigacza i zaczął przyspieszać. Podejrzewał, że

Wiktor jest daleko, ale wiedział, że ma szansę go jeszcze dogonić. Z każdą

sekundą szybował coraz szybciej i szybciej. Czuł chłód wiatru, jaki oplatał

go, jednak nie zwracał na niego uwagi. Wytężył wzrok w poszukiwaniu choćby

zarysu sylwetki Wiktora.
Nagle, daleko przed sobą ujrzał małą

sylwetkę czegoś, co poruszało się z zawrotną prędkością. To musi być Wiktor

- pomyślał w duchu Paweł, czując przypływ energii, która dodawała mu siły i

pewności siebie. Nacisnął jeszcze silniej na deskę szybując coraz szybciej i

zbliżając się do Wiktora.
W oddali ujrzał, że zbliżają się do małego

jeziorka znajdującego się w sercu lasu. Paweł pomyślał, że to idealna okazja

by odegrać się na Wiktorze. Czas wyrównać rachunki - pomyślał. Wyciągnął

rękę przed siebie i wystrzelił serią czerwonych promieni. Okazało się, że

jeden z nich trafił w deskę Wiktora. Widział jak chłopiec próbuje utrzymać

równowagę, lecz spada prosto do wody. Paweł podleciał bliżej zniżając lot

Ścigacza tak by lecieć jak najbliżej tafli jeziora, mając nadzieję że ujrzy

minę zdziwionego a nawet może zezłoszczonego Wiktora. Nie mógł przepuścić

takiej okazji.
Zatrzymał się w powietrzu nad miejscem gdzie spadł

Wiktor oczekując, że zaraz wynurzy się. Poczuł jednak lekki niepokój,

ponieważ nigdzie nie było widać wynurzającej się postaci. Pochylił się niżej

nad wodą mając nadzieję ujrzeć Wiktora płynącego ku niemu. Zaczął coraz

bardziej się martwić o niego, gdyż ten powinien już dawno na niego

wrzeszczeć za to, co mu zrobił. Rozglądał się po tafli jeziora, ale nigdzie

nie było ani śladu Wiktora. Pochylił się jeszcze raz nad wodą, gdy nagle coś

gwałtownie wynurzyło się i wciągnęło go do jeziora. Chciał się bronić jednak

tym, co go wciągnęło do jeziora okazał się...
- Wiktor, ja nie mogę, ale

mnie wystraszyłeś! - powiedział z wyraźną ulgą w głosie Paweł -

Myślałem, że to jakaś bestia żyjąca w tym jeziorze chce mnie zeżreć. Jejku

cieszę się że to ty, myślałem już że coś ci się stało.
- A ja miałem

wrażenie, że nie za bardzo cię to obchodziło, myślałeś, że się utopię? Umiem

bardzo długo przebywać pod wodą bez oddechu - powiedział z lekką wyższością

Wiktor.
- To chyba ja powinienem mieć do ciebie pretensje, no nie? To ty

mnie popchnąłeś prosto na to drzewo odlatując dalej i nawet nie

zastanawiając się czy przeżyję. Ja przynajmniej chciałem sprawdzić czy

żyjesz - Paweł czuł coraz większą złość do Wiktora, chciał mu wygarnąć to,

co o nim myśli.
- Ach tak? Biedny Pawełek nie umie sobie poradzić z

drzewkiem. Chciałem sprawdzić czy umiesz sobie poradzić, gdy ktoś cię

popchnie na bok. Ale widzę, że ty o mało, co się nie posikałeś ze strachu -

w tym momencie Paweł poczuł, że ogarnia go niesamowita złość. Zrzucił się na

Wiktora prawie go przetapiając. Obaj zaczęli się bić ze sobą pośrodku

jeziora. Czuli do siebie w tym momencie nienawiść za to, co jeden zrobił

drugiemu. Paweł złapał rękoma ramiona Wiktora i obaj zanurzyli się w

lodowatej wodzie. Poczuł jak Wiktor pod wodą próbuje rzucić na niego

zaklęcie. Chciał mu przeszkodzić, lecz Wiktor okazał się szybszy. Paweł

ujrzał tylko zbliżającą się do niego smugę światła. Poczuł, że zaklęcie

ugodziło go w żebra. Zaczął powoli opadać coraz niżej w głębinę. Chciał

wypłynąć na powierzchnię lecz czuł że nie może gdyż w tym momencie stracił

przytomność.


Part 9

Paweł poczuł jak ktoś klepie go po

policzku jakby chciał żeby się obudził. Przetarł oczy i ujrzał Wiktora

pochylającego się nad nim.
- Co się stało? Pamiętam tylko jakieś białe

światło a potem straciłem przytomność.
- To ja. Przeze mnie o mało nie

utonąłeś. Jak chcesz to możesz mnie walnąć jakimś zaklęciem, zasługuję na

to. Gdyby nie to, że cię popchnąłem nie musiałbyś się na mnie mścić - Wiktor

był bardzo zmartwiony tym, co zrobił przyjacielowi.
- Zapomnijmy o tym,

dobrze? To była nasza wspólna wina, ja też nie jestem bez winy, mogłem nie

zaczynać bójki i nie mścić się na tobie. Więc ustalmy, że obaj jesteśmy

winni i kwita - wyciągnął dłoń do Wiktora a ten uścisnął ją.
- Nie ma

sprawy. Jakoś nie mam zamiaru cię więcej prowokować i tak pewnie będę miał

podbite oko, ale to nic nie przejmuj się - mówiąc to pokazał na już lekko

fioletowe i podpuchnięte oko - Silny jesteś nie ma, co.
- Ty też słabeusz

nie jesteś spójrz lepiej na tą śliwę robiącą się pod moim okiem.
- Tak,

lepiej żyć w przyjaźni niż kłócić się. Chodźmy po deski i lećmy do

chłopaków, bo usną nam z nudów i do domu po suche ubrania, bo zaczyna się

robić chłodno - tak postanawiając ruszyli w stronę mety gdzie mieli czekać

na nich Robert i Adam.
Po drodze ustalili, że sprawiedliwie będzie jak

ukończą wyścig równocześnie. W oddali było widać dwie postacie siedzące pod

posągiem pewnej wojowniczki - miejsce skąd obaj zaczynali wyścig. Robert i

Adam na widok obu chłopców zbliżających się ku nim podskoczyli do góry i

podbiegli do lądujących przyjaciół.
- Żeście mnie zawiedli. Ja tu się

spodziewałem jakiegoś ostrego finiszu, walkę o zwycięstwo a tu remis. Zaraz,

zaraz dlaczego jesteście mokrzy? Co się stało? I dlaczego macie podbite

oczy, biliście się czy co? - zapytał zaniepokojony wyglądem przyjaciół,

Adam.
- Trochę się posprzeczaliśmy i mieliśmy małą kąpiel w jeziorze w

środku lasu - odpowiedział całkiem spokojne Wiktor jakby to było zupełnie

oczywiste.
- Jak to? Dlaczego? Nic nie rozumiem, a ty Robert?
-

Podzielam twoje wątpliwości, nic nie rozumiem, może nam wyjaśnicie, dlaczego

się pobiliście i dlaczego kąpaliście się w jeziorze? No i z czego się

śmiejecie,co? To takie zabawne?
- Opowiemy wam w drodze do domu -

zapowiedział Paweł. Chłopcy po dwóch wskoczyli na Ścigacze i ruszyli w

stronę domu. Nie lecieli zbyt szybko gdyż nie chcieli ryzykować wypadkiem.

Paweł leciał razem z Wiktorem, ponieważ ani Robert ani Adam nie chcieli być

mokrzy od przemokniętych ubrań swoich przyjaciół. Niebo zaczynało się robić

coraz ciemniejsze, lecz chłopcy mieli problem ze znalezieniem właściwej

drogi. Przystanęli na chwilę w powietrzu chcąc się naradzić, co robić

dalej.
- Panowie mam wrażenie, że się zgubiliśmy - powiedział z lekkim

rozbawieniem Paweł.
- Ale to zabawne, nie ma co - odpowiedział z ironią

Robert - Normalnie boki zrywać, wiesz co Paweł? Ty to nie masz za grosz

wyczucia sytuacji.
- Ale ty je masz aż w nadmiarze za nas obu - chłopcy

wybuchnęli śmiechem na te słowa, choć Robert nie był zadowolony że

przyjaciele tak sobie kpią z powagi sytuacji.
- W takim razie panie

wyluzowany powiedz nam jak mamy się dostać do domu - odpowiedział Robert

przerywając tym samym salwę śmiechu.
- Szczerze mówiąc to ja nie mam

pojęcia panie sztywny - odpowiedział z rozbawieniem Paweł.
- Posłuchajcie

skupcie się, robi się coraz ciemniej a o tej porze nie jest bezpiecznie w

lesie - wyraził swe obawy Adam.
- Tak, zaraz rzucą się na nas krwiożercze

bestie i nas zabiją. Uaaaaaaa!!!! - Paweł chciał rozluźnić

tym sytuację, lecz Wiktor szybko sprowadził go na ziemię.
- Tu nie ma

się, z czego śmiać, będziemy mieli niezły ochrzan za tę włóczęgę po lesie.

Może spróbujmy w prawo tam jeszcze nie byliśmy.
- Nie lepiej w lewo -

zaproponował Robert.
- Jak już się zdecydujecie to mi powiedzcie -

odpowiedział wyraźnie znudzony Adam.
- Cicho! Słyszeliście to?
-

Paweł już zaczynasz mieć omamy słuchowe czy chcesz nas zastraszyć, jeżeli

tak to ci się nie uda, ponieważ......
- Zamknij się! Nie słyszysz

tego?
- Niby, czego? - zapytał poirytowany Robert.
- Coś jakby jakieś

odległe świsty czy coś w tym rodzaju, nie wiem jak to określić.
- Ja też

to słyszę...coraz głośniej - odparł Adam. W tym momencie chłopcy odwrócili

się za siebie. To, co ujrzeli o mało nie zwaliło ich z desek. Ku nim leciała

spora grupka zakapturzonych postaci odzianych w krwisto-czerwone szaty,

trzymające w ręku olbrzymie kosy i zbliżające się do nich z coraz większą

szybkością.
- To chyba nie jest brygada ratunkowa - powiedział z

przerażeniem Paweł.
- Jasne, że nie, w nogi!!! - Robert nie

musiał tego powtarzać, chłopcy natychmiast ruszyli. Paweł z Wiktorem

skręcili w lewo, natomiast Adam z Robertem skierowali się na prawo.

Zakapturzone postacie również się rozdzieliły, ścigając obie grupy

chłopców.
- Czego oni od nas chcą?- zapytał stojącego za nim na desce

Wiktora, który oceniał sytuację w jakiej się znajdują.
- Wiesz te kosy

nie wyglądają bezpiecznie i nie mam zamiaru tego sprawdzać, leć szybciej

doganiają nas!!!!
- Wierz mi robię, co mogę, ale ta deska

ma ograniczone możliwości techniczne, porusza się wolniej z powodu ciężaru -

Paweł czuł, że długo nie uda się uciekać na przeciążonej desce przed

szaleńcami z kosami w ręku. Okazja zgubienia ich pokazała się w chwili, gdy

sprawa nie wyglądała najlepiej. Przed nimi ukazało się wielkie zagęścienie

drzew.
- Leć prosto na te drzewa, zaufaj mi - krzyknął do przyjaciela

Wiktor. Chwycił Pawła z obu stron za skroń i skupiając się z całej siły

sprawił, że chłopcy przelatywali przez drzewa nie rozbijając się o żadne z

nich. W pewnym momencie chłopcy poczuli, że wylatują z gęstego gaju i lądują

z hukiem przed ogromnym lahianem - drzewem o białej korze.
W tym

samym czasie w innej części lasu.
- Skręć w lewo, patrz otaczają

nas!!!! - wykrzyczał przerażony Adam.
- Cholera

zablokują nas, nie dam rady skręcić - odpowiedział Robert. Widział jak

zakapturzone postacie podlatują coraz bliżej. Robert stwierdził z

przerażeniem, że z naprzeciwka nadlatywał jeden z tych szaleńców trzymając

kosę w bardzo znaczącej pozycji a dokładniej takiej, którą zamierzał ich

zaatakować.
- Schyl się! Teraz! - Adam natychmiast wykonał rozkaz

przyjaciela i poczuł jak kosa musnęła mu skraj włosów, ponieważ w ostatniej

chwili Robert zdecydował się na lot nurkujący, ratujący przed niechybnym

obcięciem głowy.
- Na wszystko, co święte, my żyjemy! - krzyknął z

ulgą Adam do stojącego przed nim Roberta – przypomnij mi żebym ci

postawił lody za ten numer co zrobiłeś, oczywiście zakładając że

przeżyjemy.
- Nie ma sprawy trzymam cię za słowo, pamiętaj

waniliowo-czekoladowe - to moje ulubione.
- Robert czy mi się zdaje czy

coś nadlatuje do nas ze wschodu?
- Trzymaj się

przyspieszamy!!! Nie mam zamiaru dać się złapać przez tych

świrów, życie mi jeszcze miłe - odparł Robert.
- To lepiej bardziej

przyspiesz! Mamy ich teraz również na ogonie!
- Nie uciekniecie

nam! - wykrzyczała postać w kapturze. W tym właśnie momencie coś naparło

na nich z ogromną prędkością. Chłopcy poczuli jak kierują się na ogromne

drzewo zdając sobie sprawę, że zaraz się o nie rozbiją.

Part

10

Niiiiiieeeeeee !!! - dało się słyszeć krzyk obu

chłopców. Jednak stało się coś, czego się nie spodziewali. Nie rozbili się.

Okazało się, że napastnikami, którzy natarli na nich z boku byli ich

przyjaciele. Cała czwórka natychmiast skryła się w pobliskiej jaskini

znajdującej się w skale nad jeziorkiem, którą wskazali Wiktor i Paweł.

Wszyscy usiedli na zimnej posadzce nie wydobywając z siebie żadnych dźwięków

spoglądając na siebie w zupełnej ciszy. Nie mogli pozwolić, aby tamci ich

znaleźli. Wszechobecna cisza wypełniająca jaskinię nagle została przerwana

głosami dobiegającymi z zewnątrz.
- Szukać ich! Nie mogą być daleko.

Nie mogą nam zwiać, to tylko dzieci. Macie mi tu ich zaraz

przyprowadzić! NATYCHMIAST! - był to głos mężczyzny, który z całą

pewnością nie wróżył nic dobrego. Chłopcy przysunęli się powolutku do

wejścia jaskini, żeby lepiej widzieć. Niedaleko skały stało trzech wysokich

mężczyzn w krwistoczerwonych szatach.
- Sprytne dzieciaki, ale mnie nie

przechytrzą, nie z takimi miałem już do czynienia.
- Tak pewnie, tylko

zawsze jakoś to długo trwało, co nie - odpowiedział mężczyzna stojący

obok.
- Milcz głupcze!! - mężczyzna złapał prześmiewcę za szatę i

podniósł do góry - Za takie obelgi powinienem cię zabić na miejscu, ale mam

teraz co innego na głowie więc mnie nie prowokuj bo gorzko tego pożałujesz,

przysięgam - odstawił przerażonego mężczyznę na ziemię.
- To nie są

zwyczajni chłopcy. Ich ojcowie nie raz pomieszali nam szyki. Ale teraz, gdy

dorwiemy ich dzieci zrobią wszystko, co im każemy. Zapłacą nam za to, co

zrobili z naszymi braćmi i za to, że zamknęli nas na tyle lat w

odosobnieniu, prawda Orfeuszu? - skierował swój wzrok na mężczyznę stojącego

naprzeciwko niemu.
- Ależ tak mistrzu - wyszeptał Orfeusz.
- Dzięki

tobie Orfeuszu nasz Zakon odzyska dawną potęgę. Poznają jak bardzo potrafimy

być okrutni. I nawet ci kretyni nas nie powstrzymają - mówiąc to mężczyzna

uśmiechnął się tajemniczo do Orfeusza.
- Widziałem panie jak jeden z nich

wyruszył wczoraj wieczorem z pobliskiego dworu. To był Stefan –

wyjawił Orfeusz.
- Ach tak…Stefan - powiedział spokojnie mężczyzna.

- Jeżeli on tam był to przypuszczam, że i reszta, czyli Otto, Sergiusz i

Remis.
- Zaatakujemy ich panie? - spytał drugi z mężczyzn
- Nie. Jest

nas zbyt mało, aby przeprowadzić atak - spojrzał na sługę stojącym przed

nim.
- Panie, czyż nie poradzilibyśmy sobie z nimi przeprowadzając

ofensywę w nocy? - zaprotestował sługa.
- Wiesz co? Zaczynasz mi działać

na nerwy - uśmiechnął się szyderczo do sługi. Mężczyzna zrobił krok w jego

stronę - Jesteś nie tylko nieposłuszny ale i głupi skoro chcesz ze mną

zadzierać – mówiąc to coraz bardziej zbliżał się do swego sługi.
-

Ja nie toleruję nieposłuszeństwa a już tym bardziej głupich uwag, Skarzewski

- wysyczał
- Panie ja nie chciałem, ja będę już posłuszny, przyrzekam -

mężczyzna upadł na kolana a z jego kieszeni wypadł nieznany chłopcom

przedmiot.
- Skarzewski czy ja dobrze widzę? Czy z twojej kieszeni nie

wypadło to, o czym myślę?
- Nie panie, to nie to, o czym myślisz, to nie

moje, ja nigdy... - zaczął się jąkać - Panie, błagam!!
-

Błaganie ci tu już nic nie pomoże Skarzewski, jesteś zdrajcą, a wiesz jak

kończą zdrajcy....
- Panie proszę, nie rób

tego!!!!!
- Żegnaj.... - W tym momencie chłopcy

usłyszeli ogromny huk i przeraźliwy wrzask kulącego się Skarzewskiego, który

ucichł chwilę potem opadając bezwładnie na trawę. Mężczyzna stojący nad nim

uśmiechnął się lekko i zwrócił się do Orfeusza.
- Każ sprzątnąć ciało tej

gnidy, nie mogę na niego patrzeć - powiedział z obrzydzeniem. Orfeusz

pstryknął palcami i zaraz obok niego pojawiły się dwie zakapturzone

postacie, które zajęły się ciałem. Podniosły je do góry i zrobiły coś, od

czego chłopcy omal nie dostali zawału. Jeden z mężczyzn rozpiął szatę, pod

którą skrywało się coś, co natychmiast wchłonęło martwe ciało Skarzewskiego

i wyrzuciło same kości. Był to widok przerażający, jaki jeszcze nigdy w

życiu nie widzieli. Po chwili Orfeusz sprawił, że kości wyparowały. Tam

gdzie przed chwilą było jeszcze ciało, znajdowała się lekko wypalona garstka

trawy. Dwie zakapturzone postacie tak samo jak szybko się zjawiły, równie

szybko zniknęły. W tej samej chwili przybyła reszta Zakonników wracająca z

poszukiwań.
- Panie, nigdzie ich nie ma, przeszukaliśmy cały teren -

powiedział najniższy z przybyszów. Orfeusz rozejrzał się dookoła a jego

wzrok zwrócił się w stronę jaskini. Chłopcy natychmiast skryli się głębiej

jednak to nic nie dało. Zauważył ich.

Part 11

- Tam są brać

ich! - krzyknął Orfeusz. Na te słowa cała grupa zakonników ruszyła w

stronę jaskini. Chłopcy natychmiast wskoczyli na deski i ruszyli w przeciwną

stronę. Mężczyźni zaczęli rzucać w nich zaklęciami chcąc ich strącić.
-

Róbcie uniki nie mogą nas trafić…NA DÓŁ! - z naprzeciwka

nadlatywał jeden ze ścigających chcąc strącić chłopców z desek, jednak jak

się okazało na szczęście, mężczyzna zderzył się lecącym za chłopcami innym

ścigającym. To jednak nie przeszkodziło w pościgu. Z boku nadlatywał

następny szaleniec z kosą w ręku.
- Uważajcie na niego on ma

kosę...Paweł! - mężczyzna zamachnął się chcąc niewątpliwie przeciąć na

pół Wiktora i Pawła. Jednak chłopiec okazał się sprytniejszy i rzucił

zaklęciem w atakującego, wytrącając mu z ręki kosę, która ze świstem wbiła

się w pobliskie drzewo.
- Głupcze! Chce mieć ich żywych!

Słyszycie? ŻYWYCH! - dał się słyszeć głos wściekłego mężczyzny lecącego

z tyłu.
- Teraz przynajmniej mamy pewność, że nas nie skoszą - szepnął z

przerażeniem do ucha Pawła - Wiktor.
- Chłopaki przyspieszamy widzę skraj

lasu! - krzyknął do przyjaciół Robert. Ścigacze, choć z pewnym oporem

zaczęły przyspieszać.
- Jeszcze parę metrów, jeszcze parę metrów -

szeptał do siebie Paweł. Las zdawał się kończyć a z daleka widać już było

światła dworu. Jeszcze chwila i będą bezpieczni, jeszcze moment.


Udało im się wylecieli z lasu. Wiktor spojrzał za siebie. Zakonnicy

zaprzestali pościgu jakby bali się wyjść z lasu. Jego wzrok przykuł jednak

jeden z mężczyzn. Choć to zdawało się niemożliwe ów mężczyzna patrzył się na

niego. Wiktor poczuł lekką słabość, chwytając się natychmiast mocniej Pawła.

Nic nie słyszał, oprócz dziwnej muzyki i głosu małego dziecka, które

płakało. Poczuł, że zaczyna słabnąć, wiedział, że musi przestać na niego

patrzeć. Jednak nie mógł. Choć był już daleko od niego, widział bardzo

wyraźnie jego twarz. Miał zmrużone oczy jakby skupiał się tylko na nim, a on

nie mógł oderwać wzroku od jego oczu. Nagle zaczęła się przed nim pojawiać

cała sylwetka mężczyzny. Był jakby ze mgły. Mężczyzna uśmiechnął się dziwnie

i wyciągnął rękę do chłopca. Dłoń spoczęła na ramieniu Wiktora, który poczuł

ból, jakby mężczyzna zaglądał mu do czaszki. Czuł jego emocje, widział jego

myśli przelatujące szybko przez jego umysł. Nie wiedział, co się dzieje.

Próbował oderwać się od jego uścisku, lecz jego ręka przeleciała przez rękę

mężczyzny, który znowu uśmiechnął się tajemniczo do niego i przemówił jakby

odległym głosem:
- Zginiesz następny...- przemówiło widmo. Mężczyzna tym

razem zamknął oczy i uniósł głowę do góry. Wiktor poczuł jak ogarnia go

wielki ból a on nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Widmo jakby to

wyczuwało i znowu przemówiło do niego zbliżając tym razem głowę tak, że

prawie stykali się nosami:
- Nikt cię nie słyszy...Nie masz, co wołać o

pomoc - wyszeptał.
Wiktor wiedział, że musi coś zrobić. Wytężył cały

umysł i zmusił swoją dłoń tak by ścisnąć mocno Pawła za żebra, by

zasygnalizować mu, że potrzebuje pomocy. Paweł poczuł jak Wiktor z całej

siły naciska go w żebra i odruchowo złapał jego rękę. W tej chwili widmo

mężczyzny odsunęło swoją rękę od ramienia Wiktora jakby ją stamtąd

odepchnęła jakaś siła. Mężczyzna zaczął powoli znikać, aż rozpłynął się w

powietrzu. Wiktor poczuł, że zaraz zemdleje. Był okropnie wyczerpany, jakby

wyssano z niego całą energię. W tym momencie poczuł, że lot deski się

obniża. Lądują.

Part 12

Zszedł z deski i poczuł, że grunt

osuwa mu się pod nogami. Był bardzo słaby. Mało brakowało, aby nie upadł,

lecz Paweł w ostatniej sekundzie podtrzymał go i zapytał:
- Wiktor, co ci

jest? Źle się czujesz? Powiedz...
-Widziałem go...Stał przede

mną...Chciał mnie zabić - ledwo wydyszał.
- O czym ty mówisz? Kto chciał

cię zabić? Leciałeś ze mną na desce, tamci, co nas gonili zostali w lesie.

Wiktor nikt za nami nie leciał od chwili opuszczenia lasu - starał się

wytłumaczyć Paweł.
- On stał przede mną...Był widmem i chciał mnie zabić,

ale ty sprawiłeś, że zniknął po tym jak cię mocno chwyciłem za żebra -

odpowiedział Wiktor.
- Stał przed tobą? Ale...Jak to możliwe?...Dlaczego

ja nic nie czułem skoro cały czas mnie trzymałeś a on zniknął dopiero jak

mnie mocniej chwyciłeś?
- To bardzo dziwne - zaczął Adam - Dlaczego nas

dalej nie gonili, kiedy wylecieliśmy z lasu? I dlaczego ten ktoś

skontaktował się tylko z tobą i sprawił, że Paweł nie poczuł jego

obecności?
- A co ci mówił dokładnie - kontynuował dalej Robert.
-

Mówił, że ja będę następny...Że mnie zabije...Chwycił mnie za ramię i

poczułem straszliwy ból...Nie mogłem się odezwać...Czułem jakby mi

penetrował mózg i czytał moje myśli, moje wspomnienia...To było coś

dziwnego...Nie umiem tego opisać...- odpowiedział z trudnością.
-

Opowiesz nam to w pokoju, musisz teraz odpocząć - powiedział z troską

Paweł.
- Dobra, ale co my powiemy rodzicom? Przecież oni nas zabiją jak

avalanche
Part 13

- CCCOOO?????? - Rodzice a

szczególnie ojcowie chłopców osłupieli. Matka Adama o mało nie dostała

zawału na wieść o tym, że jej syn o mało nie zginął. Podobnie zareagowała

reszta. Przez chwile panowała dziwna cisza, którą przerwał cichy głos

Remisa.
- Jak wam się udało uciec? - zapytał siląc się na spokój.
-

Najpierw się rozdzieliliśmy a potem razem schowaliśmy się w jaskini. Szukali

nas dookoła. Ale zanim odkryli naszą kryjówkę podsłuchaliśmy rozmowę trzech

z nich.
- Kto to był?...Spokojnie chłopcy, opowiedzcie nam wszystko

powoli i spokojnie...Tu jesteście bezpieczni - uspokoił Sergiusz.
- Jeden

z nich był ich przywódcą, drugi sługą a trzeci nazywał się Orfeusz -

powiedział spokojnie Adam. Jednak na sam dźwięk imienia Orfeusz ojcowie

wstali gwałtownie i zaczęli chodzić niespokojnie po pokoju.
- Jesteście

pewni, że tak się przedstawił? - zapytał niespokojnie Remis.
- Ten ich

mistrz tak do niego mówił - odpowiedział posłusznie Robert. Remis spojrzał

znacząco na Otta a ten spytał:
- Co było dalej?
- Potem ten

sługa...Skarzewski....Zaproponował żeby zaatakować nasz dwór, ale ten ich

mistrz się nie zgodził, bo powiedział ze to zbyt ryzykowne, ale tamten

nalegał i wtedy...On go zabił...Potem pojawili się tacy dwaj i oni go

wtedy...- Paweł czuł że wszystko wywraca mu się w żołądku - Oni go zjedli -

skończył.
Przed oczami przesuwał mu się obraz tego wszystkiego.

Widział martwe ciało tego nieszczęśnika a później spalone kości. Czysta

makabra - pomyślał w duchu. Bardzo współczuł temu zabitemu człowiekowi. Ale

czy na pewno on na to zasługiwał? W końcu chciał żeby tamci zaatakowali jego

dom, jego rodziców. A jednak w głębi serca było mu go żal. Czuł, że zginął

niesłusznie, choć nie wiedział dlaczego tak myśli.
- Paweł...Paweł ocknij

się...Słyszysz mnie? - Paweł poczuł jak ktoś delikatnie szturcha go za

rękę.
- Tak tato...Ja tylko się zamyśliłem - odpowiedział. Czuł się

zupełnie jakby go wyrwano z transu.
- Synu, musisz mi powiedzieć, co się

dalej stało. Wiem, że to może być bardzo stresujące, ale proszę cię bardzo.

Muszę wiedzieć, co oni wam chcieli zrobić - nalegał ojciec.
Paweł

popatrzył mu prosto w oczy. Twarz miał opanowaną, lecz zatroskany wzrok.

Pierwszy raz tak na niego patrzył. Czuł, że jak żadnej innej osobie nie może

polegać tak jak polega na swym ojcu. Darzył go bezgranicznym zaufaniem,

wiedział, że z nim zawsze jest bezpieczny. Zebrał w sobie siły i opowiedział

wszystko aż do spotkania pod domem. Opowiedział jak ich ścigano i jak cudem

uniknęli ścięcia przez kosę. Później dopuścił do głosu Wiktora, który

skrupulatnie opowiedział o swoim dziwnym spotkaniu z widmem. Po wysłuchaniu

całej opowieści chłopcom pozwolono położyć się do łóżek żeby wypoczęli. Byli

tak zmęczeni, że ojcowie zanieśli ich na rękach do pokoju i ułożyli do snu.

W pokoju zgasło światło i przyjaciele natychmiast zasnęli.

Part

14

Wiktor poczuł jak zaczyna się unosić powolutku nad chmurką i spada

delikatnie na podłogę. Stanął na nogach. Nic nie rozumiał. Za oknem świecił

księżyc a przyjaciele spali snem spokojnym. Chciał wrócić na chmurkę, lecz

jego uwagę przykuł stary zegar stojący nieopodal niego. Jak dobrze sobie

przypominał, Paweł opowiadał że można się dostać przez niego w różne

nieznane komnaty do których nie ma drzwi. Pomyślał sobie w duchu, że

przyjaciel chyba nie będzie miał mu za złe tego, że zwiedzi sobie jego dwór.


Podszedł cichutko na palcach do zegara i otworzył jak najciszej się

dało sporej wielkości drzwiczki. W środku było pusto, ale wnętrze pozwalało

na wejście do niego nawet dorosłej osoby. Wszedł, więc do środka i zamknął

za sobą drzwiczki. Po przeciwnej ścianie od drzwiczek ukazały się zielone

drzwi z małą złotą klamką. Nacisnął delikatnie na klamkę i otworzył drzwi.

Pokój wyglądał jakby kiedyś był przeznaczony dla dziecka. Ściany były

pomalowane na żółty kolor a dookoła wyczuwało się zapach wanilii.


Pokój jak każdy chyba w tym dworze był ogromny. Naprzeciwko drzwi były

ogromne okna zaś pod ścianą stały różne meble od komód po ogromne szafy.

Niedaleko małego stoliczka stała mała ślicznie zdobiona kołyska a tuż obok

niej krzesło bujane.Wiktor na chwilę chciał już odwrócić wzrok, ale nagle

spostrzegł, że krzesło ni stąd ni zowąd zaczęło się bujać a z kołyski

dochodził dziwny dźwięk jakby w środku znajdowało się coś małego, takiego

jak...Dziecko - pomyślał.
W cichym jak dotąd pokoju dało się słyszeć

melodię, która leciała ze stojącej na komódce pozytywki. Wiktor czuł, że już

kiedyś słyszał tą melodię, nawet cichutki płacz dziecka wydawał mu się

znajomy. Podszedł powoli do kołyski. Naprzeciwko na fotelu siedziała młoda

kobieta. Miała piękne, długie kasztanowe włosy i zielone oczy. Ubrana była w

długą suknię zdobioną licznymi, misternymi koroneczkami a na szyi miała mały

medalionik, w którym zwykle trzyma się zdjęcie ukochanej osoby. Kobieta

spojrzała na Wiktora i uśmiechnęła się. Potem pochyliła się nad dzieckiem i

pocałowała go czule w malutkie czółko, sprawiając, że maleństwo natychmiast

ucichło.
- Przepraszam, pani tu mieszka?...Nie wiedziałem...Przepraszam,

że tak wszedłem bez pukania.
Przerwał gdyż zdawało mu się, że kobieta

go nie słyszy. Spróbował głośniej:
- Przepraszam czy pani mnie słyszy?-

Lecz i tym razem kobieta nie odpowiedziała. Wstała z fotela i wzięła

powolutku na ręce swoje dziecko. Ruszyła spokojnym krokiem w jego stronę i

już chciał jej ustąpić, gdy poczuł, że kobieta po prostu przeszła przez

niego, zupełnie jak duch. Spojrzał za nią. Kobieta na chwilę przystanęła i

zaczęła nucić cichutko do maleństwa, kołysząc go przy tym delikatnie, jakby

chciała żeby usnęło. Nie mógł zrozumieć, dlaczego znalazł się akurat w tym

pokoju i dlaczego spotyka się z widmem. Przyjrzał się jeszcze raz kobiecie.

Jej twarz była mu znajoma. Ale skąd? Przecież nigdy nie widział jej, a

jednak czuł się tak jakby ją znał od bardzo dawna, jakby była mu kimś bardzo

bliskim. To same niezrozumiałe uczucie czuł do dziecka kobiety, ono też

wydawało mu się bliskie.
Jego malutkie oczka zamykały się powolutku w

rytm melodii. Kobieta znów zaczęła iść. Tym razem w stronę okna. Przystanęła

na chwilę i spojrzała na widok rozpościerający się za oknem. Wiktor podszedł

również za nią do okna. Widok za oknem nie był tym, który otaczał dwór. Nie

było tam jeziora, lecz mnóstwo pięknych, młodych drzew, zaś dalej znajdowała

się piękna, duża fontanna z małym aniołkiem. Wszystko to zupełnie nie

pasowało do tego, co było obecnie przed dworem. W pewnym momencie poczuł, że

dzieje się coś nie tak. Kobieta również jakby się czegoś zlękła. Podbiegła

szybko do drzwi i chciała je otworzyć, lecz były zamknięte. Zaczęła walić w

nie mocno, jakby chciała je wywarzyć.
Nagle przestała i powoli

zaczęła odsuwać się do tyłu. W oddali było słychać odgłosy jakby, ktoś

właśnie wchodził po schodach i kierował się w stronę pokoju. Wiktor zamarł.

Klamka delikatnie kierowała się w dół jakby osoba stojąca za drzwiami

spokojnie ją naciskała. Drzwi powoli zaczęły się otwierać a za nimi stał

młody mężczyzna. Kobieta próbowała uciec, lecz przybysz złapał ją w pół a z

kieszeni wyjął sporej wielkości sztylet i wbił z całej siły między żebra

ofiary tam gdzie znajdowało się serce. Kobieta wydała z siebie ostatni krzyk

i po chwili upadła nieżywa na podłogę. Wiktor nie wiedział, co robić oni

wszyscy byli widmami. Jednak na tym dramat się nie skończył. Dziecko, które

leżało beztrosko w kołysce znajdowało się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Mężczyzna podszedł do niego i stanął nad kołyską trzymając w powietrzu

sztylet, jakby zaraz chciałby nim zabić te bezbronne stworzenie. Zamachnął

się i…
- NNNNNIIIIIIIIIEEEEEEEEE!!!!!!!

- wrzasnął z całej siły Wiktor. Z wielkim zdumieniem stwierdził, że to

wszystko mu się śniło i że właśnie narobił sporego hałasu. Przyjaciele

natychmiast zerwali się ze snu i z przerażeniem spojrzeli na całego zlanego

potem Wiktora. Oprócz rzecz jasna Pawła, który zleciał z chmurki przez ten

cały hałas. W pokoju zjawili się także rodzice chłopców, wystraszeni

krzykiem jednego z nich.
- Co tu się dzieje?! - padło natychmiast

pytanie.
- Wiktor miał jakiś koszmar i wszystkich nas obudził -

odpowiedział wybudzony Paweł.
Wiktor zszedł do chmurki i stanął

przed oknem, starając się uspokoić.
- Kochanie, co się stało? Miałeś zły

sen? - spytała mama Wiktora. Chłopiec odwrócił się powoli, nadal będąc

zlanym potem.
- Mamo to nie był sen to się działo naprawdę...Ta kobieta i

jej dziecko...Ja wszedłem do zegara żeby poznać resztę dworu i przeniosłem

się do jakiegoś pokoju dziecinnego z zielonymi drzwiami a tam na fotelu

siedziała taka kobieta z kasztanowymi włosami i ona kołysała swoje dziecko a

potem...Potem do pokoju wszedł jakiś młody mężczyzna i zabił najpierw ją a

potem chciał także zabić to dziecko.
- Wiktorku to był tylko

sen...Uspokój się - powiedziała spokojnie mama Wiktora
- To nie był

sen! To się działo naprawdę...Ta melodia z tej pozytywki...Przysięgam,

że kiedyś ją słyszałem tylko nie pamiętam skąd.
- Mówisz, że wszedłeś do

tego pokoju za pomocą tego zegara? - spytał Otto.Wiktor przytaknął. - To

bardzo dziwne, bo w tym domu nie ma takiego pokoju, jaki nam opisałeś, w

ogóle nie ma żadnych zielonych drzwi ani tym bardziej żadnego pokoju

dziecięcego - stwierdził.
- Otto, dajmy sobie spokój, chłopak miał zły

sen po prostu. Kładźcie się do łóżek.Wiktor jutro wyjeżdżamy, więc wyśpij

się. Dobranoc chłopcy
Drzwi się zamknęły i wszyscy położyli się do

łóżek. Tej nocy tylko Wiktor nie mógł zmrużyć oka, wciąż pamiętał tę kobietę

i jej dziecko.

Part 15

Następnego dnia rano, wszyscy zdawali

się być niewyspani z powodu nocnej pobudki w szczególności Paweł, który

szczególnie boleśnie będzie ją pamiętał ( - Mamo ja nie chcę tego

obrzydliwego eliksiru!). Ranek jednak przebiegał w atmosferze spokoju.

Po zjedzeniu śniadania Sergiusz, Remis oraz ich rodziny ruszyli na górę, aby

przygotować się do wyjazdu. Paweł i Robert zauważyli, że Adam i Wiktor

niechętnie pakują swoje rzeczy. Czuli, że bardzo chcieli zostać z braćmi, z

którymi tak świetnie się bawili przez ostatnie dni. Oni również nie chcieli

się z nimi rozstawać, wiedzieli jednak, że niedługo się spotkają.
-

Widzieliście gdzieś moje skarpetki? - zapytał przyjaciół rozkojarzony

Adam.
- Zobacz za komodą, może tam są. - odpowiedział Robert.


Przez pewien czas w pokoju chłopców panował ogólny bałagan i rozgardiasz

tak, więc nie mieli zbytnio zająć się, czym innym jak sprzątaniem. Około

południa zaczęto znosić do holu olbrzymie kufry i małe torby podróżne. Po

sprawdzeniu czy nic nie zostało w pokojach przyszła chwila na pożegnanie

gości.
- Trzymaj się stary - poklepał po plecach przyjaciela Adam.
-

Ty też uważaj na siebie - odwdzięczył się tym samym Robert.
- Klepiecie

się jak baby...Patrzcie tak to się robi - w tym momencie dało się słyszeć

odgłos, a raczej huk gdyż Paweł, chcąc zademonstrować jak prawidłowo powinno

się klepnąć przyjaciela po plecach niechcący wystrzelił z ręki małą kulę

ognistą, która wypaliła dziurę w nowym swetrze Roberta. Paweł spojrzał w

oczu bratu - były w nich jakieś niebezpieczne błyski a mina brata mówiła

sama za siebie. Rzadko, bo rzadko, ale czasem nawet spokojny człowiek - za

jakiego uważał się Robert - stawał się niebezpiecznym bazyliszkiem.
-

Braciszku kochany ja nie chciałem…To było przez pomyłkę - próbował się

szybko wytłumaczyć Paweł. - Odkupię ci, przysięgam...
- Tym razem

przegiąłeś pałę! - z ręki Roberta wystrzelił niebieski płomień, którego

siła odrzutu sprawiła że Paweł znalazł się w salonie leżąc bezwładnie na

podłodze.
- Dość tego! - dał się słyszeć rozgniewany głos ojca obojga

braci. - Nie można was na chwilę samych zostawić żebyście sobie nie zrobili

krzywdy! Czy ja zawsze mam się za was wstydzić? - Bracia poczuli, że tym

razem przesadzili. Otto rzadko podnosił głos na chłopców, lecz tym razem

czuli, że lepiej z nim nie zadzierać.
- Otto spokojnie, oni nie chcieli

wiesz, jacy są chłopcy - powiedział spokojnym głosem Remis. W tym momencie

mrugnął znacząco do Roberta, dając mu znak, że czas wypowiedzieć parę słów

skruchy. Chłopcy byli bardzo wdzięczny Remisowi, że udało mu się namówić

ojca żeby nie wyciągał konsekwencji z tego incydentu. Bracia odnosili

wrażenie, że Remis ma dobry wpływ na ojca. Remis był trzeźwo myślącym

człowiekiem o bardzo łagodnym usposobieniu (przynajmniej na takiego

wyglądał), co w jakiś sposób poskramiało lekko gwałtowny charakter Otta. Tak

naprawdę Otto by wspaniałym ojcem, jakiego każde dziecko chciałoby mieć, ale

jak każdy ojciec bywa czasem surowy, choć surowy to może za mocne słowo. Po

prostu czasem wysiadają mu nerwy. Jak każda kłótnia i ta skończyła się

dobrze, co akurat w tej sytuacji bracia mogą zawdzięczać wyłącznie

Remisowi.
- Skoro konflikt został zażegnany, czas, aby się

pożegnać…ale tylko na krótko - dodał uśmiechając się. Ojcowie

wymienili serdeczne uściski dłoń, mamy...jak to mamy, uściskały się

nawzajem, natomiast chłopcy...
- No to co.....Widzimy się jutro - zaczął

optymistycznie Robert.
- Przywieziemy wam żuki. Jednego sobie zostawię

żeby poczęstować tatę na kolację - dodał z chytrym uśmieszkiem Paweł.
-

Na pewno będzie zachwycony - skomentował natychmiast Robert.
Po tych

słowach kufry i inne torby uniosły się do góry i udały na zewnątrz a za nimi

ich właściciele i mieszkańcy dworu. Sergiusz machnął w powietrzu ręką i tuż

przed nim pojawił się sporej wielkości wir - jeden ze sposobów szybkiej

podróży. Drugim, choć w mniejszym stopniu używany niż wiry, ale działający

na znacznie większe odległości środkiem podróży, były portale - puste bramy,

w których pojawiał się podobny, ale kolorowy wir, pozwalający na dłuższą

podróż. Jeden z portali stał w lesie, niedaleko dworku, lecz teraz nie było

potrzeby by z niego korzystać. Chłopcy pożegnawszy przyjaciół udali się wraz

z rodzicami z powrotem do domu, mając w głowach pełno pomysłów na udany

dzień.

Part 16

- To, co? Może podłożymy tacie ten nasz

wynalazek, co ostatnio skonstruowaliśmy? Należałoby go wypróbować na kimś

bezbronnym wobec postępującej techniki produkcji niebezpiecznych zabawek,

co? - powiedział szeptem do Roberta, Paweł.
- Wszystko słyszałem i wcale

nie jestem taki bezbronny jak wam się wydaje - w tym momencie Otto wyciągnął

schowany pod szatą karabinek wodny, oblewając wodą obu braci. Synowie nie

zostali ojcu dłużni i szybko pobiegli po wąż ogrodowy zaczynając tym samym

ogromną bitwę wodną. Oczywiście jak to bywa w praktyce, Otto miał w zanadrzu

inną niespodziankę. Uniósł w jednej chwili ręce do góry sprawiając, że woda

z pobliskiego jeziora zaczęła tworzyć wir wodny stojący na wodzie niczym

tornado gnające po pustym polu.
- W

nnnnnnnoooooooooggggggggiiiiii!........ - dało się słyszeć krzyk braci

gnających co sił do domu, co i tak nie ustrzegło ich przed ogromną kąpielą.

Jeszcze nigdy przedtem Otto nie miał tak znakomitego humoru, czego nie można

było powiedzieć o jego synach.
- Tato..Ty podstępny...To

niesprawiedliwe...Na niegoooooo! - bracia natychmiast przystąpili do

ofensywy, przewracając ojca na trawę. Mimo upadku całej trójki na błotnistą

trawę, wszystkim dopisywał znakomity humor, a szczególnie Pawłowi, który nie

mógł przestać się śmiać. Długo jeszcze nie mogli wstać na nogi, ponieważ

Otto zaserwował im serię łaskotek, po której dostali takiego napadu śmiechu,

że leżeli cali umazani błotem jeszcze przez następne dwadzieścia minut.
-

To chyba najgorszy żart, jaki nam zrobiłeś - Paweł spojrzał na ojca. Ta

zabawa uświadomiła mu jak bardzo potrzebny jest mu kontakt z ojcem.


Otto był dla chłopców czymś więcej niż zwykłym rodzicem - był ich

przyjacielem, który nigdy ich nie zawiedzie i na którego zawsze będą mogli

liczyć w potrzebie. Poza tym trzeba przyznać, że Otto nie zaliczał się do

grona rodziców wychowujących swoje dzieci w tradycyjny, i co tu dużo mówić -

nudny sposób. Wręcz przeciwnie! Jako że był potomkiem znakomitego ludu,

jakim byli Atlantydzi, był równie tak samo silny, a może nawet silniejszy

niż jego przodkowie. Wszyscy, którzy go znali zawsze liczyli się z jego

zdaniem. Nawet wysoką rangą przywódcy i nawet znakomici władcy - zdawali

sobie sprawę z tego, kto tak naprawdę ma prawdziwą siłę. Zresztą nie o siłę

tu chodzi, ale o coś więcej. Otto potrafił zjednywać sobie przyjaciół. Nigdy

wobec nikogo się nie wywyższał. Jako młody absolwent Akademii był bardzo

niespokojnym duchem - w podobnym stopniu, co jego przyjaciele: Sergiusz,

Remis i Stefan. Choć trzeba przyznać, że klnięciu mógł mu tylko dorównać

Remis. Tak to prawda - obaj mieli nieprzyjemny zwyczaj używania

niecenzuralnych słów - co, jak może zdziwić, nie odstraszało ludzi od nich.


Cała czwórka była najbardziej znanymi osobami w szkole. Wszyscy byli

świetnymi uczniami, choć nauczyciele nie starali się ich stawiać na wzór

innym, przede wszystkim ze względu na nieodpowiednie zachowanie. Jeden

profesor zwykł mawiać:, „ że swą moralnością nie podbiją świata, lecz

inteligencją”, z czym się nie można było do końca zgodzić gdyż nawet

bez bycia tzw. geniuszami zdobywali sobie przychylność społeczeństwa. Każdy

z nich miał swoje cechy, które uzupełniały zgrany zespół największych

rozrabiaków, jakich widziała Akademia.
Stefan - zawsze potrafił

wyrolować nauczycieli, gdy szykowali jakąś akcję, gdyż, co najbardziej może

dziwić, miał poparcie i pełne zaufanie profesorów. Oczywiście nie mogli

sobie zdawać sprawę z tego, że tak naprawdę to jego sprytne akcje

przekonywania nauczycieli o niewinności jego i przyjaciół sprawiły, że

udawało im się unikać wielu kar i szlabanów.
Sergiusz natomiast był

odpowiedzialny za znalezienie tzw.frajerów, czyli osób, które się wrabiało w

coś, czego nie zrobili żeby zatuszować wybryki całej czwórki. Remis jako

najbardziej niepokorny z całej bandy i zawsze "walił prosto z

mostu,”o co mu chodzi i to zawsze on miał największe kłopoty z całej

bandy.
Otto jako nieformalny przywódca, cechował się

odpowiedzialnością - przynajmniej w większym stopniu niż reszta oraz jak

wcześniej wspomniano - umiejętnością zjednywania przyjaciół.
- Paweł,

Robert, wstawajcie - powiedział Otto - Jak się cicho przemkniemy przez hol

niezauważeni przez waszą matkę i zdążymy się wykąpać zanim nas zobaczy to

postawię wam lody.
- Ha, ha, ha, bardzo

śmieszne…Waniliowo-czekoladowe? - zapytał Robert.
- Jak sobie

życzysz - odpowiedział Otto i wziął pod pachy obu synów kierując się do

domu.
Na szczęście okazało się, że mama chłopców była w chwili

przemykania całej trójki w kierunku łazienki, w kuchni przygotowując

obiad.
Po niespełna pół godziny chłopcy wraz z ojcem zeszli na dół na

posiłek. Z daleka było czuć, że na obiad będzie szkarłatka - danie

wegetariańskie z liści i owoców pewnej egzotycznej rośliny oczywiście według

przepisu babci.
Po zjedzonym posiłku, rodzina udała się do salonu -

największego pomieszczenia w dworze, pełnego pamiątek rodzinnych i trofeów

sportowych z czasów szkolnych Otta oraz myśliwskich dziadka. Za ogromną sofą

znajdował się ściana, na której wisiały fotografie rodzinne. Największym

zdjęciem było to przedstawiające Amy wspartą o silne ramiona Otta oraz

chłopców trzymanych na rękach przez rodziców - Paweł przez ojca a Robert

przez matkę. Było to niezwykłe zdjęcie emanujące z siebie jakąś niewidzialną

energią ciepła i troski. Na prawo od sofy przy ścianie stały ogromne regały

pełne różnych znakomitych ksiąg. Podobno jedynym, które je wszystkie

przeczytał był dziadek chłopców, który trzeba było przyznać miał ogromną

wiedzę na temat magii i historii Atlantydy. Księgi stały obok siebie, równo

w rządkach, obite najznakomitszymi materiałami opatrzone złotymi literami

każda. Paweł z Robertem przekonali się, że wystarczy wyciągnąć z regału

odpowiednią książkę, aby otworzyć tajemne przejście, jednak do tej pory nie

odkryli, która z ksiąg jest odpowiedzialna za tą czynność, co oczywiście nie

zniechęcało ich a pobudzało do dalszych poszukiwań. Najfajniejsze według

chłopców było to, że regał z księgami był porośnięty dzikim bluszczem

wijącym się między półkami, a że była to roślina o dość grubych odnóżach,

stała się idealną drabiną, szczególnie, gdy trzeba było wydostać jakąś

księgę z samej góry. Obok dębowej komody stojącej tuż przy ogromnych

szklanych oknach sięgających podłogi znajdowała się wspomniana wcześniej

galeria trofeów. Można tu było zobaczyć obok pięknych złotych pucharów i

kryształowych kul także medale, dyplomy oraz zdjęcia z tych podniosłych

chwil zwycięstwa. Chłopcy przysiedli na kanapie, czytając swoje ulubione

komiksy o Vanderhalu - mrocznym wojowniku ciemności. Otto jak zwykle

przysiadł z drugiej strony sofy czytając gazetę, natomiast Amy pogrążyła się

w lekturze - jej zwykłym sposobem na korzystne wykorzystanie wolnego czasu.

Zbliżał się już wieczór, za oknami widać było na horyzoncie, lekko już

gasnące słońce, ustępujące miejsca srebrnemu księżycowi.
- Ten Vanderhal

to normalnie jest zajebisty! - powiedział z podnieceniem Paweł.
-

Chłopcy trochę ciszej, rozumiem, że to bardzo ciekawe jednak nie trzeba tak

krzyczeć.
- Ale mamo! W tej części Vanderhal rozwala takiego gościa,

co chciał zabić go swoim zajebistym mieczem ale....
- Jakim ty językiem

mówisz, te komiksy mają na ciebie zgubny wpływ - skwitowała Amy.
- Mamo

teraz każdy tak mówi - zaprotestował syn.
- Dobrze nie kłóćcie się -

przerwał Otto - Paweł tym słownictwem nie przy mamie, widzisz, jaka jest

wrażliwa.
- Nie jestem wrażliwa Otto, ale oczekuje, że będzie miał tego

słownictwa, co ty w jego wieku.
- Ja to, co innego i proszę, Amy nie

kłóćmy się, spędźmy ten wieczór spokojnie
- Zgadzam się z tatą, sama

rozmowa o Pawle powoduje sprzeczki - skomentował Robert.
- Znalazł się

święty - odpowiedział z przekąsem Paweł.
- Chłopcy może dla rozładowania

napięcia przejdziemy się, co? - zaproponowała Amy.
- Świetny pomysł, kto

ostatni ten zgniłe jajo! - chłopcy ruszyli w kierunku drzwi ścigając się

ze sobą. Oczywiście razem dobiegli do drzwi, jednak jak zawsze sprzeczali

się, kto by pierwszy. Wieczór był piękny, wprost wymarzony na spacery. Wiał

lekki wietrzyk a z pobliskiego lasu dało się słyszeć pobrzękiwania owadów w

tym świerszczy. Chłopcy jak zwykle szli przodem wciąż wymyślając, co tu by

jeszcze wymyślić, zaś Otto podążał razem z Amy za nimi.
- Wiesz Amy,

jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi - mam kochającą żonę i

wspaniałych synów - powiedział Otto. Wiedział, że Amy również podziela jego

zdanie. Wieczór zapowiadał się wspaniale i nic nie było w stanie tego

przerwać, a jednak...

Part 17

- No nie! Akurat teraz

musiało zacząć padać, chłopcy wracamy.
- Ale mamo, możemy przecież

spacerować po deszczu nam to nie przeszkadza...Prosimy…
- Pawełku

zmokniemy, wracamy...Nie burmusz się tak postawię wam gorącą czekoladę -

zaproponowała Amy. Wiedziała, że chłopcy na pewno nie przejdą obojętnie obok

propozycji poczęstunku cudownym napojem.
W dworze było rozkosznie

ciepło a picie czekolady wprawiło braci w prawdziwie błogi nastrój. Również

Otto dał się skusić na kubek rozgrzewającego napoju. W salonie zamiast lamp

iskrzyły się naokoło malutkie, aromatyczne świeczki.
W pewnej chwili

Otto zerwał się na równe nogi jakby coś wyczuł. Okazało się, że instynkt go

nie zawiódł. Do salonu wleciało około pięćdziesięciu mężczyzn, wybijając

przy tym szyby.
- Amy uciekaj, weź chłopców. Szybko!!! -

sytuacja była bardzo ciężka. Otto natychmiast użył całej swojej mocy, aby

pozbyć się intruzów. Amy złapała za ręce synów i zaczęła biec szybko w

kierunku drzwi. Nagle rozległ się ogromny wybuch. Runęła ściana salonu

zagradzając drogę ucieczki. Otto natychmiast skierował się w stronę rodziny,

chcąc jej pomóc, jednak stało się coś, czego się niespodziewał. Rozległ się

świst i dwie zakapturzone postacie złapały chłopców za ręce wciągając szybko

na deski i kierując się do ucieczki.
- Zostawcie ich! - zdesperowany

ojciec miał właśnie rzucić czar, gdy poczuł że ktoś rzuca się na niego,

powalając na ziemię. Poczuł, że ten ktoś był okropnie silny, nie mógł

oderwać się od jego uścisku. W głowie szumiało mu jednak jedna myśl - Musi

uratować chłopców.
- Nareszcie cię mam Otto tym razem zapłacisz za to, co

zrobiłeś! - wykrzyczał mężczyzna. Otto spojrzał na napastnika. Poznał go

od razu. To był człowiek, którego nienawidził, który zabił tylu ludzi,

zabił, Skarzewskiego, człowiek, który był centrum wszelkiego zła, jakie go

spotkało w życiu, jakie spotkało jego przyjaciół i rodzinę. To był Antares.


Poczuł, że gotuje się w nim krew, wytężył umysł i z całej siły

odrzucił mężczyznę, sprawiając, że tamten poleciał do tyłu parę metrów.
-

Mam go! Mam go mistrzu! - Otto poczuł, że ktoś krępuje go z tyłu.

Coś dziwnego sprawiło, że nie był w stanie się wyrwać, czuł jakby tracił

moc, stawał się słaby...Bardzo słaby...Zemdlał.
Obudziły go jakieś

wrzaski, po chwili poczuł również, że ktoś podnosi go z gwałtowną siłą do

góry i nadal krępując go z tyłu. Otworzył powieki. Obraz wydawał się

zamazany, jednak z każdą chwilą stawał się coraz bardziej wyraźny. Przed nim

stał Antares. Osobą, która trzymała go z całej siły z tyłu za ręce okazał

się Orfeusz. Rozejrzał się błędnym wzrokiem po salonie. Wszędzie były gruzy

i potłuczone szkło. Ze zdziwieniem stwierdził, że był wczesny ranek. Nagle

myśl, przelatująca przez głowę zbudziła go z letargu: chłopcy.
- Coś ty

im zrobił! - wykrzyknął do mężczyzny stojącego naprzeciw niemu. Jednak

osłabienie Otta i silny ścisk Orfeusza uniemożliwił mu wyrwanie się.
-

Twoi synowie są pod dobrą opieką, Otto - wyszeptał Antares z lekkim,

aczkolwiek szyderczym uśmiechem na twarzy - Nie masz się, o co martwić -

zaśmiał się okrutnie. - Wiesz Otto, sprawiłeś nam sporo kłopotów razem ze

swoimi kumplami, ale ich tutaj nie ma Otto... Nie martw się nimi też się

zajmiemy.
Na twarzy mężczyzny nadal widniał lekki uśmiech.
-

Zapłacisz za tą izolację, na jaką nas skazałeś na tyle lat. Wiesz, co się

czuje będąc w czymś w rodzaju próżni?...Ależ skąd...Wielki pan wysyła tam

tylko swoich wrogów...Ale ja cię oświecę Otto. Czujesz, że nic nie jest w

stanie cię uratować, stajesz się coraz słabszy, powoli tracisz zmysły, przed

oczami przesuwa się całe twoje dotychczasowe życie a w głowie kołata się

jedna myśl: śmierć. Masz ochotę zdechnąć...Tak Otto...Wokół

nicość...WSZĘDZIE NICOŚĆ!...Jednak ktoś nas uwolnił...Wiesz, co wtedy

poczułem? Czułem się jak nowo narodzony, zdolny do wszystkiego i

wolny....Nareszcie wolny po tylu latach egzystowania w kompletnej pustce.

Postanowiłem sobie, że zemszczę się na tobie. Nie zabiję cię

Otto...Nie…To by popsuło zabawę...Chcę abyś cierpiał, żebyś tak jak ja

błagał o śmierć.Bo widzisz Otto wreszcie przekonasz się, na co ty mnie

skazałeś na tyle lat....Będziesz nikim, wszyscy o tobie zapomną...Nie martw

się jednak będziesz miał towarzystwo. Twoja żona – Amy już tam jest, a

niedługo ty tam do niej dołączysz...Będziecie już na zawsze razem.....
-

Ty skurwysynie! - wykrzyczał Otto - jesteś porąbany, ta próżnia zupełnie

wyprała ci mózg - Antares powoli podszedł do Otta, będąc z nim teraz twarzą

w twarz.
- Tak myślisz Otto? Zobaczymy, kto będzie bardziej porąbany i

niezdatny do życia…
- Jesteś nienormalny! Co zrobiłeś z

chłopcami?! GADAJ! Zabiję cię jak im coś zrobiłeś!


Poczuł, wielką falę nienawiści do Antaresa. Chciał go

zabić...Zniszczyć...Jednak czuł że znowu słabnie...Nie chciał jednak poddać

się bez walki...Nie mógł...Poczuł jak przeszywający ból przechodzi przez

jego umysł...
- Pozbądźmy się go - odezwał się Orfeusz. Czuł, że Otto

słabnie. Zawsze tak było…Jego dotyk sprawiał, że ludzie stawali się

bardzo słabi. W tym wypadku chciał żeby Otto zemdlał z bólu, poczuł jednak,

że Antares powstrzymuje go od tego - chciał mu jeszcze coś powiedzieć.
-

Twoi synowie wyrosną na silnych mężczyzn, będą posiadać ogromną moc. Może

nawet większą niż mamy ja i ty. Zajmę się nimi. Odpowiedni trening sprawi,

że staną się maszynami do zabijania...Bez uczuć...Bez litości....
- Nie

zrobisz tego...Nie pozwolę! - powiedział już coraz słabszym głosem

Otto.
- Oni mają potencjał magiczny - ciągnął dalej mężczyzna - o jakim

nam się nie śniło...Szkoda, że ciebie już nie będzie...Zapomną o

tobie...Zapłacisz mi za wszystko, co mi zrobiłeś...Nienawidzę cię z całego

serca...NIENAWIDZĘ!...Ale już niedługo przekonasz się, co to znaczy moja

zemsta...Widzisz tą fiolkę? Otworzenie jej sprawi, że przeniesiesz, się do

swojej żony. A wiesz skąd to mam? Od Skarzewskiego. Ten dureń myślał, że sam

w pojedynkę mnie tam znowu zamknie, jednak szczęście było po mojej

stronie…Żegnaj Otto…
Antares otworzył fiolkę

sprawiając, że wydobyło się z niej coś w rodzaju mgiełki, która

ukształtowała się w kształt bramy. Otto poczuł, że nie jest w stanie się

ruszyć, spowiła go dziwna mgiełka, która wciągnęła go w wir. Nic już nie

było w stanie go uratować...Antares wygrał.
avalanche
Część druga

Part 1

Od

tamtego momentu minęło osiem lat. Chłopcy bardzo wydorośleli. Nie widzieli

się od chwili rozdzielenia ich z rodzicami. Roberta udało się uratować ze

szponów Krwiożerczego Zakonu, natomiast Pawła nie udało się odbić. Robert

nie raz rozmyślał nad tym, co działo się z jego bratem. Tyle lat się nie

widzieli. Miewał jedynie sny o nim. To były piękne sny. Widział w nich

roześmianą twarz Pawła, bawiącego się razem z nim i z ojcem, znów był w ich

pięknym dworze. Za każdym razem, gdy się budził z tego snu, czuł pewną

pustkę. Bardzo brakowało mu rodziny.
Ojciec podobno zginął, tak samo jak

jego matka. On jednak w to nie wierzył. Czuł, że oni wszyscy są przy nim, że

żyją, choć nie miał na to dowodów.
Przygarnęli go pewni Atlantydzi, gdyż

dziadkowie miesiąc po zaginięciu rodziców zostali zamordowani w

niewyjaśnionych okolicznościach. Nie czuł się u nich obco. Znał ich - to

byli przyjaciele ojca, choć na pewno nie byli w wieku ich rodziców. To byli

starsi ludzie.
Państwo Smith byli szanowanymi ludźmi. Mieszkali

daleko od ludzi w pięknym domu. Nie był on tak okazały jak jego dawny dom,

lecz wyczuwało się w nim pewną atmosferę ciepła.
Pan Jonathan Smith

był niskiego wzrostu, wesołym staruszkiem z długimi, białymi włosami

rosnącymi naokół jego głowy, pozostawiając wyraźną lukę pośrodku niej.

Zawsze nosił długą, czerwoną szatę zdobioną licznymi ornamentami zrobionymi

jakby ze złota. Miał duże fioletowe oczy - charakterystyczne dla Atlantydów

oraz długie palce jak u wielu ludzi.
Pani Julia Smith, była równie

niskiego wzrostu, co jej mąż i była tak samo przemiłą osobą jak on, zawsze

chętną do pomocy i bardzo opiekuńczą. Miała tak samo białe włosy, choć na

pewno nie wypadły jej tak jak jej mężowi, zawsze miała je rozpuszczone lub

upięte w wysoki kok.
Robert mieszkał z nimi już tak wiele lat, że

zdążył poznać jak wspaniałymi ludźmi są państwo Smith. Pani Smith gotowała

równie dobrze, co jego matka, Amy, zaś pan Smith był równie świetnym

przyjacielem, co i opiekunem jak jego ojciec Otto. Choć byli starszymi

ludźmi, swoim temperamentem i szczęściem mogliby spokojnie pokonać nie

jednego młodego człowieka. Robert bardzo ich polubił, tak samo jak oni jego,

jednak nie mógł zapomnieć swoich bliskich, których stracił w tak okrutnych

okolicznościach. Bardzo brakowało mu zabaw z bratem i ojcem oraz rozmów z

matką. Nie posiadał po nich żadnej pamiątki, nie miał nawet jednego zdjęcia.

Ich wizerunki nawiedzały go tylko w snach o nich, choć z wiekiem coraz

bardziej stawały się rozmazane. Czasem miał wrażenie jakby miał w głowie

dziurę, przez, którą wylatują mu wszystkie wspomnienia. Niekiedy siadał

wieczorem przy oknie i rozmyślał o nich, co sprawiało, że nie raz uronił

łzę. Wtedy zawsze do pokoju wchodziła pani Smith i przytulała go do siebie

pozwalając mu się wypłakać i wyrzucić z siebie wszystko, co chciał

powiedzieć.
Jedynym przyjacielem w jego wieku była dziewczynka o

imieniu Laura. Mieszkała niedaleko domu państwa Smith, będąc chyba jedyną

sąsiadką w tej okolicy. Laura była jasną szatynką o niebieskich oczach i

brzoskwiniowej cerze. Świetnie się z nią rozumiał, razem też spędzali

wspólny czas.
Zbliżały się jego szesnaste urodziny i wiedział, że w

tym wieku idzie się do Akademii - szkoły dla Atlantydów i innych czarodziei.

Przed dzień wyjazdu odbył rozmowę z panem, Smithem, którego nazywał

dziadkiem, gdyż ten sam go o to prosił, zresztą Robertowi bardzo to

odpowiadało.
- Robert, chyba wiesz, o czym chcę z tobą porozmawiać -

zaczął.
- Domyślam się, że chodzi o jutrzejszy wyjazd do Akademii -

odpowiedział.
- Tak zgadza się. Choć nie tylko o tym chciałbym z tobą

odpowiadać. To będzie dla mnie bardzo trudne tak samo jak dla ciebie, więc

proszę o zrozumienie.
- A o co tak dokładnie chodzi?- spytał

chłopiec.
- Chodzi o twojego brata Pawła - chciał kontynuować, ale

powstrzymał się na chwilę widząc minę Roberta. Rozumiał, że będzie to bardzo

trudna rozmowa, jaką kiedykolwiek z nim przeprowadzi, jednak wiedział, że

tylko on musi mu to wytłumaczyć.
- Co z moim bratem? Proszę mi

powiedzieć, ja muszę wiedzieć - powiedział drżącym głosem Robert.
- Twój

brat, jak zapewne wiesz...Nie udało się go uwolnić, nie wiemy, w jakim jest

stanie - znowu przerwał gdyż do pokoju weszła pani Smith a za nią wysoki

mężczyzna w czarnej pelerynie. Pan Smith podszedł do przybysza i przywitał

się.
- Robert, czas abyś poznał, to jest Sam, Skarzewski - Robert

spojrzał ze zdumieniem na mężczyznę. Znał to nazwisko. Jedyny człowiek,

który nosił takie same nazwisko, był nieżyjący od lat człowiek, którego

zabił ten sam człowiek, który był odpowiedzialny za jego tragedię

rodziną.
- Czy pan jest jakimś krewnym, tego człowieka, który zginął

osiem lat temu? - zapytał zaciekawiony.
- Znałeś mojego brata? - spytał

zdziwiony mężczyzna.
- Nie osobiście, widziałem go kiedyś - odpowiedział

wymijająco Robert. Nie chciał opowiadać o tym, w jakich okolicznościach

widział po raz ostatni tamtego człowieka.
- Sam przyszedł tu na moją

prośbę, chciałem abyś dowiedział się o pewnych sprawach, które ciebie

dotyczą.
- W takim razie słucham - stwierdził swą gotowość Robert. Pani

Smith przysiadła na pobliskim fotelu wyglądając na bardzo zdenerwowaną i

zmartwioną.
- A więc zapewne wiadomo ci, że twój brat żyje - zaczął

pewnym głosem Sam - Naszej grupie operacyjnej ds. zwalczania stronników

Zakonu, nie udało się niestety go uwolnić. Jednak nie zostawiliśmy tego tak

sobie. Wiedz, że tym porwaniem zainteresowały się liczne społeczności z

wielu krajów. Nawiązaliśmy nawet z nimi współpracę, w celu zapobieżenia

porwań młodych ludzi i dzieci do struktur Zakonu. Udało nam się wprowadzić

szpiega w ich progi w celu uzyskania informacji na temat ich nielegalnej

działalności
- Nielegalnej działalności -powtórzył w myślach Robert - Co

za palant, on myśli, że Krwiożerczy Zakon to jakaś zorganizowana grupa

przestępcza, czy co? - jego myśli przerwał jednak dalszy potok słów

Sama.
- Tak, więc naszemu agentowi udało się zdobyć informacje o

przetrzymywanych tam więźniach -tu na chwile przerwał i spojrzał w oczy

Robertowi.
- Widziano twojego brata - Robert nie mógł uwierzyć, w głowie

mieszały mu się różne myśli - Może udało się go uwolnić a Sam przyszedł mu

oznajmić tę radosną nowinę -pomyślał.
- Niestety nie udało się go nam

uwolnić, to byłoby bardzo ryzykowne - oznajmił oficjalnym tonem Sam.
-

To, po co pan tu przyłaził? Żeby jeszcze bardziej mnie zdołować wiadomością

o tym, że dla Pawła nie ma ratunku? Ta wasza cała brygada operacyjna jest do

kitu! - w oczach Roberta zaszkliły się łzy. Znowu poczuł jak jest

bezradny, jak to wszystko zaczyna tracić sens. Dlaczego to wszystko spotyka

mnie? - Zapytał w myślach.
- Rozumiem, co czujesz...
- Pan nic nie

rozumie! Dlaczego wszystkim się zdaje, dookoła,że mogą zrozumieć, co

przeżywam?
- Posłuchaj mnie jednak - Sam starał się załagodzić sytuację,

lecz nie bardzo mi to wychodziło. Czas, aby na scenę wkroczył pan

Smith.
- Robercie, posłuchaj to bardzo ważne, to, co teraz usłyszysz może

sprawić, że będzie ci dużo trudniej niż dotychczas, jednak proszę

cię...Wysłuchaj nas - to, co nie udało się Samowi, udało się z powodzeniem

panu Smith'owi - Robert uspokoił się na chwilę i gotów był wysłuchać

dalej Sama.
- Zakon porywa małe dzieci o szczególnych zdolnościach

magicznych, po to, aby wyszkolić ich na zawodowych morderców i potężnych

wojowników. Takie dzieci poddawane są licznym torturom w celu

przyporządkowania ich przywódcy. Czasem poddawane są również czemuś w

rodzaju prania mózgu - stara się im wymazać z pamięci obraz tego, co dobre,

wymazuje się im z pamięci rodziców i braci. Takie dzieci nie pamiętają

wtedy, kim tak naprawdę byli ich rodzice, ich rodzeństwo, nie wiedzą, kim są

po prostu. Daje się im nową osobowość. Osobowość człowieka bezlitosnego,

nieznającego pojęcia porażka, gotowego na wszystko, bezwzględnego i

okrutnego. Odbywają one mordercze treningi, non-stop są pilnowane, nie mają

prawa do rozrywki, pozbawia się ich możliwości zabaw, radości a nawet

płaczu. Twój brat również jest wśród nich, prawdopodobnie poddano go

specjalnemu treningowi, jako że posiada on znacznie większą siłę, jaką

dysponuje dziecko w jego wieku.
- Skoro oni się interesują dziećmi o

niezwykłej sile magicznej to, dlaczego nie próbowali mnie odbić, porwać

znowu...Czy może mi pan to wytłumaczyć?
- Podejrzewamy, że zrezygnowali z

ciebie z dość błahego - jakby się mogło wydawać powodu - posiadasz niezwykle

rozwiniętą moc psychiczną, co uniemożliwiłoby im kontrolę nad tobą. Myślę

także, że bali się, iż powiadomisz telepatycznie kogoś, aby przyszedł z

pomocą. To byłoby zbyt ryzykowne dla nich. Rozumiesz teraz? Zorientowali

się, że nie będzie z ciebie pożytku i że możesz im przysporzyć tylko

dodatkowych kłopotów. Wracając jednak do twojego brata, dowiedzieliśmy się,

że ma uczestniczyć do Akademii.
- Co? - nie tylko Robert, nie krył

zdziwienia, pan i pani Smith też nie mogli uwierzyć w to co usłyszeli.
-

Ale jak to możliwe? Chcą go oddać tak po prostu w nasze ręce? - spytał

podejrzliwie pan Smith.
- Sądzimy, że oni chcą go wykorzystać przeciwko

nam...Oczywiście nie chodzi tu o jakiś atak, ale o coś w rodzaju poznania

terytorium wroga, myślę, że oni poślą tam także jeszcze paru chłopców.
-

To znaczy, że wreszcie spotkam swojego brata po tylu latach? - W Robercie

coś zaiskrzyło.
- Tak, ale...On nie wie, że ma brata - ta informacja

zupełnie zbiła z tropu Roberta.

Part 2

- Jak to? Co to znaczy,

że on nie wie, że ma brata? - Robert czuł, że ta sprawa staje się dla niego

coraz bardziej niezrozumiała.
- Został poddany praniu mózgu...Nie ma

pojęciu o twoim istnieniu, w ogóle cię nie pamięta, nie pamięta, co się

stało z waszymi rodzicami i w jakich okolicznościach znalazł się w Zakonie -

Robert poczuł, że to jeszcze gorsze niż paroletnia rozłąka z bratem. Czy to

znaczy, że on nigdy się nie dowie o tym, że ma brata? Nie będzie pamiętał

tych chwil wspólnie spędzonych w dzieciństwie? Ich zabaw i wybryków?

Ale...
- Zaraz...Przecież mogę mu powiedzieć, kim naprawdę jest! Że

ma brata i...
- To nic nie da - stwierdził sucho Sam - Dlatego chciałbym

cię prosić abyś zachowywał się tak jakbyście nigdy nie byli braćmi...Zrozum

on nie jest przygotowany na taki wstrząs, to mogłoby jeszcze gorzej na niego

wpłynąć, skutki powiedzenia mu, kim naprawdę jest mogłyby być nieobliczalne,

biorąc pod uwagę jeszcze jego porywczy temperament...Może kiedyś będzie

gotów poznać prawdę, jednak proszę cię Robert, abyś dla jego dobra

pozostawił tą informację tylko dla siebie.
- Nie mogę - po policzkach

Roberta popłynęły łzy - Ja nie mogę! - Robert wybiegł z pokoju i skrył

się na poddaszu. Chciał być w tej chwili sam...Zupełnie sam...Jego serce

ogarnął ogromny smutek, jakiego nie czuł od chwili pamiętnego wieczoru, gdy

to zostali rozdzieleni z rodzicami.
Nie wyobrażał sobie tej sytuacji, w

której zobaczy po raz pierwszy od ośmiu lat własnego brata i nie będzie mógł

go uściskać, opowiedzieć mu jak mu się do tej pory żyło, jakimi wspaniałymi

opiekunami okazali się państwo Smith.
- Dlaczego? - to pytanie nie

dawało mu spokoju przez dłuższy czas.
W tym samym momencie na dole

nadal toczyła się rozmowa między państwem Smith a Samem.
- Myślę, że

chłopak zrozumie, że to dla jego dobra - powiedział Sam.
- Przecież to

takie okrutne. Biedny chłopak - Pani Smith była wyraźnie poruszona i smutna

z powodu dramatu, jaki przeżywał Robert.
- Julio, wiem, że to jest trudne

dla niego, jednak nie wszystko jest stracone - powiedział z lekkim

optymizmem pan Smith. - Istnieje możliwość, że kiedyś uda się im ponownie

być braćmi, jednak na dzień dzisiejszy cieszmy się tym, że być może ta

możliwość, jaką jest obecność Pawła w Akademii pozwoli nam na wyciągnięcie

go z tego wszystkiego, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że człowiek po tak

zwanym praniu mózgu może już nigdy nie odzyskać dawnych wspomnień i na

zawsze utracić to, co być może kryje się w zakamarku jego duszy. Wierzę, że

mimo utraty osobowości w człowieku pozostaje iskierka...Mała iskierka, która

dopóki nie zgaśnie będzie nadzieją na to, że kiedyś uda się przezwyciężyć

wszystko, co złe - Słowa pana, Smith’a jak zawsze podnosiły na duchu

jego żonę.
- Kochanie, czy Pawłowi wróci kiedyś dawna pamięć?
-

Wierzę, że mimo tego wszystkiego, co przeżył, kiedyś powrócą dawne

wspomnienia i znów będzie w stanie przypomnieć sobie rodzinę.
- No na

mnie już czas, obowiązki wzywają - Sam pożegnał się z państwem Smith i

opuścił pozostawiając ich samym sobie.
- Wiesz kochanie, pójdę spakować

rzeczy Roberta, rano pewnie nie będzie mieć na to czasu.- Po rozmowie każde

z nich poszło w swoją stronę.

Part 3

Następnego dnia rano,

Robert czuł się jeszcze gorzej niż wczoraj wieczorem. Opuścił poddasze i

udał się do swojego pokoju. Na łóżku leżały spakowane rzeczy - Robert

domyślił się, że pani Julia spakowała go wieczorem, myśląc sobie pewnie, że

nie będzie miał na to czasu rano. Przebrał się w czarną szatę z kapturem

(strój taki obowiązywał w Akademii). Spojrzał na zegar. Była 8.20.

Stwierdził, że czas udać się na dół na śniadanie.
W kuchni jak zwykle

byli już państwo Smith. Pan Smith czytał poranną gazetę, zaś pani Julia

krzątała się przy kuchni przygotowując posiłek. Robert usiadł przy stole. W

tym momencie pan Smith opuścił gazetę i spojrzał się ciepło na niego.
-

Wiedziałem, że zostałeś ulepiony z twardszej gliny niż oni sądzą -

powiedział staruszek i uśmiechnął się życzliwie.
- Myślałem nad tym całą

noc, postanowiłem, że zrobię wszystko żeby nie zaszkodzić Pawłowi, postaram

się żeby nie miał większych kłopotów niż ma teraz...Dziadku - zawahał się

chwilę.
- Mnie i mojej żonie byłoby miło gdybyś częściej się tak do nas

zwracał - powiedział pan Smith i znów uśmiechnął się do Roberta.
-

Postaram się - odpowiedział chłopiec.
- Proszę tu są jajka z bekonem,

pomyślałam sobie, że zjemy coś, co jedzą zwykli ludzie na

śniadanie…Robert, za godzinę wychodzimy....No, więc życzę

smacznego.
Po śniadaniu Robert udał się na górę po swoje rzeczy i

zniósł je na dół. Założył na siebie jeszcze długi czarny płaszcz, gdyż

zdawało się, że zanosi się na deszcz.
- Wszyscy gotowi? Dobrze, więc

ruszamy - Pan Smith uniósł czarami dwa ogromne kufry Roberta i sprawił, że

skurczyły się do rozmiarów kostek do gry. Niebo rzeczywiście wydawało się

mocno zachmurzone, jednak jak na razie nie zanosiło się na ulewę.
Aby

przenieść się w jakieś miejsce najlepszym sposobem, było skorzystanie z

portalu. Tak się zdarzyło, że w drodze do niego spotkali się z rodziną

Laury. Laura ubrana była w szatę (jak zawsze z kapturem - tylko takie szyli)

koloru liliowego. Dziewczyna natychmiast podbiega do przyjaciela i ucałowała

na powitanie.
- Jejku, nie spodziewałam się, że się spotkamy w drodze do

szkoły - jej policzki lekko się zarumieniły.
- Mnie też jest miło, a

gdzie twoi rodzice?
- Nie widzisz głuptasie? Są tam, rozmawiają z twoimi

opiekunami - Laura wskazała na rozmawiającą grupkę idącą parę metrów za

nimi.
- Nie mogę się już doczekać, a ty? - spytała podekscytowana

Laura.
- Sam nie wiem...O zobacz już jesteśmy - Robert i Laura zaczekali

na pozostałych.
- No, co tak stoicie, wchodzimy - powiedziała mama Laury

- kobieta pewna siebie i wiedząca, czego chce. Portal otworzył się a u jego

wyjścia widać już było uroczysko a na nim mury ogromnej twierdzy, wokół

której tłumnie zgromadzili się przyszli jak i obecni uczniowie wraz z ich

rodzicami.
- Duży tłok...Co jak co ale tylko to nie ulega zmianie -

powiedział z pewnym rozbawieniem pan Smith.
- Mamy jeszcze sporo czasu -

stwierdziła pani Smith. W tej chwili rozległ się okrzyk szczęścia i Robert

poczuł jak ktoś rzuca mu się z tyłu na szyję.
- Wiktor???? - Robert

poczuł jakby dostał zastrzyk energii. Po chwili dołączyli do nich również

Michał i Adam.
- Chłopaki, co się z wami działo przez tan cały czas? -

zapytał.
- Wiesz po tym, co się wam wydarzyło wyjechaliśmy za granicę,

każdy do innego kraju, ja też dopiero przed chwilą wyłapałem z tłumu Adama i

Michała.
- Ekhm....ekhm....Jestem Laura miło mi was poznać, jestem

przyjaciółką Roberta.
- Robert gratulację masz dziewczynę, nareszcie -

powiedział z udawaną ulgą Wiktor, puszczając oko do Michała.
- Daruj

sobie te aluzje Wiktor...Miło mi cię poznać...Ten pajac to Wiktor, ja jestem

Adam a ten nieśmiały człowieczek stojący obok mnie to Michał.
- Wcale nie

jestem nieśmiały - powiedział z lekkim rumieńcem chłopak.
- Robert.... -

Wiktor spojrzał przyjacielowi prosto w oczy, Robert domyślał się, co chce

powiedzieć - Współczuję ci z całego serca...To straszne, co przeżyłeś -

ściszył głos.
-Słyszeliście, że on też ma tu chodzić? - spytał

Robert.
- Tak, rodzice nam mówili...Nie widzieliśmy go jeszcze, jeżeli o

to chodzi - dodał szybko Adam jakby wyczuwał pytania przyjaciela.
- Też

nie mogliśmy się otrząsnąć po tym, co się dowiedzieliśmy o Pawle...Robert

pamiętaj, żeby się nie ujawnić.
- Wszystkie instrukcje dał mi wczoraj Sam

- powiedział o swoim spotkaniu Robert.
- Ten dureń nie nadaje się do tego

wszystkiego, jest szefem tej całej grupy operacyjnej, ale ona jest za

przeproszeniem do dupy. Guzik wiedzą. Robert nie ufaj temu facetowi, nikt od

nich nie wysyłał żadnego szpiega do Zakonu, wiesz, że jakby znali miejsce

tego ich zamku to zaraz rozpocząłby się szturm. Te informacje są od jakiegoś

anonimowego informatora. Facet przesłał jakieś zdjęcia i opisał to wszystko,

co tam się podobno dzieje. Mój tata badał te dokumenty i stwierdził, że są

prawdziwe i przekazał do dowództwa, no i ten Skarzewski od razu się tym

zajął i pewnie myśli, że to jego robota. Nie lubię faceta....Wnerwia

mnie...Ciągle nawija o czymś, o czym nie ma pojęcia, aż się niedobrze robi -

Robert trochę się rozchmurzył na wieść, że nie tylko jemu przeszkadza Sam,

spostrzegł także, że Wiktor podobnie wyraża swoje emocje, co Paweł, który

zawsze walił prosto z mostu, o co mu chodzi.
- O! Nasi rodzice,

chodźmy do nich, widzę, że są również twoi opiekunowie, tata powiedział, że

lepiej nie mogłeś trafić, ten staruszek to niezły czarodziej.
-

Robert! Jakże miło cię znów widzieć - przywitał uściskiem dłoni ojciec

Michała - Stefan. To samo uczynili Sergiusz i Remis.
- Właśnie

rozmawialiśmy o twoim spotkaniu z "naszym kochanym Samem "-

powiedział z ironią Wiktor.
- Prawdę mówiąc to ten gościu denerwuje mnie

- skomentował Sergiusz.
- Gdybyście mi nie powiedzieli, że to ty Remisie

dostałeś i zbadałeś te informacje, miałbym dobre zdanie o nim - odpowiedział

spokojnie pan Smith.
- Ja to bym go...Ten tego - powiedział ze

zdenerwowaniem Remis. Wszyscy wiedzieli, że był wkurzony na Sama za to, że

przypisał sobie coś, co nie było jego dziełem.
- Przepraszam, czy może

widzieliście Pawła? - spytał nieśmiało Robert. Wszyscy spojrzeli na niego z

pewnym współczuciem.
- Z tego, co się domyślam to zjawi się pewnie

niedługo - powiedział Stefan z pewnym niepokojem. W tym momencie z zamczyska

wyszedł wysokiego wzrostu mężczyzna w czarnej szacie z kapturem na głowie. W

ręku trzymał zwój jakiegoś papieru.
- Witam państwa oraz wszystkich

przybyłych uczniów Akademii, proszę, aby nowi uczniowie sprawdzili na liście

gdzie mają się udać, zaś resztę proszę za mną. Adam złapał przyjaciół (i

Laurę
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'

/> )za szaty i pociągnął do tyłu.
- Niech ten tłum się

przewali, zobaczymy tę listę na spokojnie jak się rozejdą -zaproponował. -

Chodźmy do naszych starych.
- Co ? Już wiecie gdzie, w których pokojach

będziecie? - spytał Stefan.
- Zwariowałeś tato? Ten tłum by nas zadeptał

na drobny maczek - stwierdził fakt Michał.
- No, więc zaraz się

pożegnamy, a więc czas na ostatnie rady - zaproponował Sergiusz. Remis w tej

chwili uśmiechnął się do przyjaciela.
- No dobra, ale chodźmy na bok z

dala od waszych mam...Kochanie zaraz wracamy! - zakomunikował Remis


- Dobra a więc, jako, że nigdy nie byliśmy w szkole wzorami do naśladowania,

wnioskujemy, że wy też nimi nie będziecie....No cóż nie ma się, co

oszukiwać...Dlatego też: jest taki stary nauczyciel, straszny zgred i ogóle

nie do życia facet, zawsze dawał się wpuścić w maliny, kiedyś to nawet

podłożyliśmy mu małą bombę wybuchającą ogniem (śmiech) i mu spaliło

włosy! - Remis nie mógł się powstrzymać od gwałtownego śmiechu - A

najlepsze było to, że nigdy nie dowiedział się, kto mu to podłożył.....
-

Remis...
- A gdy ta bomba wybuchła to spaliła mu włosy, co do jednego

(śmiech)
- Remis odwróć się...Proszę...
- I od tamtej pory wołaliśmy

na niego łysa pała...A najlepsze było to, że to ja to wymyśliłem, a on

podejrzewał o to takiego frajera
- Remis...Błagam...
- Ja nie

mogę...To było najlepsze, co wymyśliłem...Rok mu nie chciały

odrosnąć…
- APPLEGATE!!!!! - Remis stanął jak

wryty i głośno przełknął ślinę, powoli się odwracając. Za nim stał stary

profesor, o którym przed chwilą z takim rozbawieniem rozmawiał.

Part

4

- Jak to miło dowiedzieć się po tylu latach, komu zawdzięcza się

nagłe wyłysienie na skutek wybuchu niebezpiecznego ładunku wybuchowego.

Podejrzewałem, że pomyliłem się, co do tego jak określiłeś

"frajera". Z biegiem lat myślałem, że to mógł być Otto, ale

okazało się, kto tak naprawdę za to odpowiada - wypowiedział się

profesor.
- Pan Łysa…To znaczy się... Pan Twintower, jakże miło

pana profesora spotkać po tylu latach - powiedział z lekkim zdenerwowaniem

Remis. Stefan i Sergiusz ledwo dławili w sobie śmiech na widok prób

tłumaczenia się Remisa. Wiedzieli jak bardzo "żarli" się obaj ze

sobą w szkole. Remis zawsze miał największe utarczki ze starym Twintowerem.

Jakoś nigdy nie przypadli sobie do gustu. Walczyli ze sobą praktycznie od

samiuteńkiego rozpoczęcia szkoły, kiedy to (wtedy to było akurat niechcący)

Remis przypadkowo rzucił na niego zaklęcie(miało tak naprawdę uderzyć w

Otta) wypalając mu dziurę z tyłu (wiadomo gdzie) i powodując tym samym

ogromną salwę śmiechu na sali. Twintower chyba do dzisiaj nie wybaczył tego

incydentu Remisowi. Tak...Ten moment można spokojnie uznać za początek ich

ciągłej walki ze sobą.
- Pan profesor chyba się nie gniewa na mnie za te

wszystkie rzeczy, które zrobiłem w szkole...Byłem taki niewinny... - słynną

niewinność można by poddać dyskusji, ale nikt nie miał wątpliwości, że do

aniołków Remis się nie zaliczał na pewno.
- Wątpię czy ty kiedykolwiek

byłeś niewinny Applegate - w jego oczach było widać niebezpieczne błyski -

stary Twintower najprawdopodobniej nie był nastawiony pokojowo.
- Widzę,

że na stare lata postanowiłeś mnie wykończyć, przyprowadzając do Akademii

syna - spojrzał na Wiktora - zawsze potrafił bezbłędnie określić bliskich

Remisa.
- Jak masz na imię chłopcze? - spytał z jadowitym

uśmiechem.
- Wiktor, panie profesorze - odwzajemnił jadowity uśmiech

Wiktor. Widać było, że i z synem Remisa nie nawiąże dobrych kontaktów.
-

Zobaczymy się w szkole panie Applegate - powiedziawszy to Twintower oddalił

się. Sergiusz i Stefan wiedzieli, co teraz nastąpi.
- A to mamut

stary...Jeszcze gorszy niż był...Synu nie oszczędzaj go...Pozwalam -

powiedział Remis z satysfakcją do syna.
- Tak jest ojcze - zasalutował

Wiktor - Będzie pod moją stałą opieką
- O! Widzę, że spotkałeś się z

profesorem Twintower'em Remisie - odgadł pan Smith, który właśnie

skończył rozmowę z pewnym profesorem.
- Jonathan ja myślałem że on

wreszcie kiedyś pójdzie na tę emeryturę, ale po rozmowie z nim

wywnioskowałem, że na to się nie zanosi w przeciągu chyba jeszcze 20

lat.
- No Remisie, widzę, że dawne spory z profesorem Twintower’em

nie zostały zażegnane.
- Szkoda gadać, nigdy się nie lubiliśmy,

zresztą...Kto go lubi? - Remis zawsze w takich momentach był

najśmieszniejszym facetem pod słońcem. Nawet Robert przestał na chwilę

myśleć o bratu śmiejąc się razem z innymi.
- No dobrze chłopcy, czas

żebyście ruszali, nie ma tłumu...A ten mamut zaraz się pewnie przyczepi do

was jak nie zdążycie na rozpoczęcie - powiedział Remis - Wiktor nie patrz

tak na mnie niedługo się spotkamy.
Mimo iż była to szkoła z

internatem, nie wykluczała ona wizyty w domach rodziców, tak więc równie

dobrze jutro Wiktor mógłby skoczyć sobie na parę minut do domu. Oczywiście

za przyzwoleniem opiekuna. Zbyt częste wizyty nie były wskazane. Zresztą,

dzieciaki świetnie radziły sobie bez rodziców.
- No dobra to my już

idziemy. Pa! - Chłopcy ruszyli w stronę upiornego - jakby się mogło

zdawać każdemu, kto spojrzał -zamczyska, żegnając się przy okazji z mamami (

ach te mamy, zawsze takie uczuciowe:)), Robert też załapał się na czułości

co całkiem dobrze mu zrobiło.
- Ciekawe, jakie pokoje będziemy mieć? -

spytał z zaciekawieniem Michał. Lista studentów była długa i bardzo trudno

było coś z niej przeczytać, bo była napisana drobnym maczkiem. Jednak po

paru chwilach...
- Jest!...Chłopaki!.....Jesteśmy razem!..

Yuhu! - uradował się Adam.
- A jaki pokój?
- Pokój 754 - Wiktora

nagle coś zamurowało i po chwili uśmiechnął się - Kochani.......to stary

pokój naszych starych! Ale będzie jazda, od razu robimy parapetówę.
-

Dla dziewczyn też? - spytała jak dotąd nie odzywająca się Laura.
- Ależ

oczywiście...Bez was miłe panie nie ma zabawy - powiedział romantycznie

Wiktor i ucałował delikatnie dziewczynę w rękę. Laura troszkę się zmieszała,

jednak uznała, że to bardzo miłe z jego strony. Jedynie Robert zdawał się

nie widzieć sytuacji. Stał przed tablicą i wyraźnie czegoś szukał,

przyjaciele domyślali się, czego...
- Widzisz go? - spytał ostrożnie

Adam.
- Nie mogę go znaleźć - stwierdził ze zdumieniem Robert. Po chwili

zdał sobie sprawę, dlaczego Pawła nie było na liście - Zmienili mu imię i

nazwisko - stwierdził z żalem. Wiktor objął przyjaciela bratersko. Wiedział,

że Robert potrzebuje teraz ich wsparcia.
- Spytamy się dyrektora...On na

pewno ci powie - powiedział Wiktor.
Chłopcy otworzyli wrota i weszli

do środka. Przed nimi rozciągał się olbrzymi hol, na którego końcu stały

ogromne kamienne schody wiodące na wyższe piętro. Zamczysko było bardzo

stare, dlatego też zbudowano go z kamienia. Na ścianach wisiały olbrzymie

gobeliny - podobne do tych, jakie były w dworze Roberta. Wokół wszystko

zdawało się przypominać wnętrze jego dawnego domu. Oprócz pięknych

gobelinów, wisiały również wszelkiego rodzaju tarcze, miecze, maczugi oraz

obrazy dziwnych ludzi, jakby pochodzących z innego wieku. Pod ścianami, w

rzędzie stały piękne, lśniące zbroje. W oknach zaś były kolorowe witraże,

niektóre w kształcie rozet. Przy każdej zbroi wisiały pochodnie jarzące się

czarno -niebieskim płomieniem. Chłopcy oniemieli z zachwytu, stali jak wryci

nie mogąc przestać patrzeć się na coś równie pięknego. Całość zdawała się

być taka niedostępna, momentami nawet upiorna, ale na pewno wzbudzała

podziw. Nagle rozległ się głos z tyłu.
- Jakże miło, że państwo raczyło

się wreszcie zjawić. Długo jeszcze mam czekać aż ruszycie tyłki i udacie się

na ceremonie przywitania nowych uczniów? - Wiktor już chciał mu

odpowiedzieć, jednak w ostatniej chwili powstrzymała go Laura.
- Już

idziemy panie profesorze...i ruszymy nasze tyłki - dodała szybko i odwróciła

się gwałtownie popychając przyjaciół na schody. Twintower został zbity z

tropu. Najwyraźniej zrozumiał, że dziewczęta są wrażliwe na tego rodzaju

słownictwo i obiecał sobie zostawić swoje uszczypliwe uwagi wyłącznie dla

chłopców. Oczywiście nie zamierzał rezygnować z karania również dziewcząt,

gdy zajdzie taka potrzeba, jednak obiecał sobie zwracać się do nich bardziej

kulturalnie.
- Ale się speszył - skomentował sytuację Michał i spojrzał z

podziwem na Laurę, która wyraźnie nadal była oburzona tym, że Twintower nie

zauważył jej obecności i zwrócił się do nich jak to miał w zwyczaju odzywać

się do łobuziaków.
- Następnym razem pomyśli i rozejrzy się zanim coś

powie - z jej twarzy znikło naburmuszenie ustępując miejsca pogodnemu

uśmiechowi.
Przyjaciele weszli na górę wchodząc w ciasny acz wysoki

korytarz. Na końcu znajdowało się coś w rodzaju małego holu, na którego

samym końcu znajdowały się otwarte wrota, za którymi zgromadzona była cała

szkoła. Sala ta zdawała się być czymś w rodzaju sali zebrań. Sufit był

wsparty o wysokie kolumny stojące wzdłuż sali ( Nie przy ścianie tylko tak

mniej więcej jak, w niektórych kościołach - za którymi można się schować:))

Sufit był zwieńczony kopułą, przez, którą wydobywały się smugi jasnego

światła. Chłopcy ( Laura również) dostrzegli, że powyżej znajduje się coś w

rodzaju balkonu, oplatającego całą okrągłą salę, z którego widać było sporo

dorosłych postaci ( - Nauczyciele -stęknął Wiktor). Ogromne okna dawały

światło oświetlające twarze młodych ludzi. Na końcu na podwyższeniu stała

młoda kobieta i właśnie przygotowywała się do przemówienia.
- Witajcie

drodzy uczniowie! - Na sali rozległ się tłum wiwatów. Kobieta wyraźnie

była lubiana wśród społeczności uczniowskiej - Bez przesady kochani - dodała

całkiem od siebie, obdarzając wszystkich uśmiechem. - Jak zapewne wiecie w

tym roku czekają nas pewne zmiany i to bynajmniej nie chodzi o remont jednej

z toalet, perfidnie wysadzonej, któryś raz z rzędu - tu spojrzała na

wysokiego chłopca, stojącego nieopodal niej - Rada Szkoły postanowiła aby w

tym roku do Akademii mogli uczestniczyć również uczniowie z innych

państw.
- A co nasi zwiali na Majorkę? - krzyknął ktoś z tłumu.
-

Bynajmniej panie Rosenthal, mamy was pod dostatkiem, jednak dobrze wam zrobi

poznanie nowych przyjaciół. Poznacie ich kulturę, zapoznacie się z

tradycjami panującymi w innych krajach. Mam nadzieję, że się tu u nas szybko

zaaklimatyzują. To by była sprawa pierwsza. Sprawa druga dotyczy każdego z

was. Prosimy, jak co roku o to abyście nie urządzali sobie wycieczek do

podziemi zamku oraz zakazujemy poruszania się tajemnymi przejściami. Zakazy

te są ustanawiane dla waszego bezpieczeństwa. Wszyscy przecież chcemy

abyście w kawałkach dotrwali do końca roku szkolnego. Sprawa trzecia.

Zakazuje się wychodzenia z zamku po godzinie dwudziestej, oraz włóczenia się

po nim w godzinach nocnych. Sprawa czwarta. W zeszłym roku do grona

pedagogicznego wpłynęło wiele skarg na zbyt głośną muzykę w trakcie

organizowania prywatek u niektórych uczniów w pokojach, dlatego też prosimy

o uszanowanie prawa innych do snu w nocy. Sprawa piąta. Czary na korytarzach

są również zabronione - niezastosowanie się do tej uwagi grozi zawieszeniem

w prawach ucznia. To by było na tyle, wszelkie pytania prosimy zgłaszać do

nas. Zapraszam na ucztę.
Przyjaciele poczuli jak zaczynają unosić się

w powietrze i z ogromną prędkością jak reszta uczniów wlatują do sąsiedniej

sali na posiłek.

Part 5


Sala jadalna była ogromnym

pomieszczeniem z mnóstwem stołów i krzeseł. Każdy stolik liczył po sześć

miejsc. Chłopcy dolecieli do jednego z nich i usiedli na miejsca. Po chwili

zauważyli, że do stolika zbliża się chłopak w ich wieku i siada na wolnym

krześle.
Chłopiec, był niskiego wzrostu z okularami na nosie o grubych

szkłach i pryszczami na twarzy oraz w schludnie wyprasowanej szacie. Wiktor

skrzywił się i spojrzał wymownie na Adama. Ten również podzielał zdziwienie

przyjaciela. Przybysz spojrzał na Wiktora i wyciągnął do niego rękę,

przedstawiając się.
- Cześć nazywam się Radek Szczęsny i będę z wami

mieszkał w pokoju - wyseplenił nieśmiało.
- Z nami w pokoju? Chyba ci

się coś pomyliło! - powiedział z lekkim zdenerwowaniem Wiktor, któremu

najwyraźniej nie podobało się to co usłyszał.
- Ale tak było tak

napisane...Pokój 754...- ciągnął dalej chłopiec. Spojrzał na siedzącego

naprzeciwko niego Wiktora, który nie był zachwycony nowym lokatorem. -

Zresztą na pewno się polubimy, więc poznajmy się lepiej a więc...
-

Słuchaj frajerze nie zamieszkasz z nami! Nawet o tym nie masz, co

marzyć! Zrozumiano? - wycedził przez zęby Wiktor.
- Wiktor pozwól na

moment - Chłopcy odeszli parę kroków od stołu.
- I co wy na to? - spytał

posępnie Adam.
- Nie mam zamiaru mieszkać z nim w pokoju! - krzyknął

zdenerwowany Wiktor.
- Uspokój się! Na pewno da się to jakoś załatwić

- starał się uspokoić sytuację Robert.
- Chłopaki czekajcie...Załatwimy

zamianę - zaproponował Michał.
- Wiesz, co? Jak ty coś powiesz to się

załamać można...Kto ci się zamieni na takiego palanta? - Jakiś problem? Nie

podoba wam się współlokator? - chłopcy odwrócili się. Za nimi stał stary

Twintower. - Pan Radosław Szczęsny powiadomił mnie o swoich obawach jakoby

nie chciano go w pokoju, do którego został przydzielony. Tak się składa, że

takimi problemami zajmuje się wychowawca.
- W takim razie chcemy z nim

rozmawiać - powiedział Wiktor.
- Właśnie z nim rozmawiasz Applegate -

odpowiedział jadowicie profesor. Wiktor stanął jak wryty. Nie mógł uwierzyć,

że człowiek może mieć takie nieszczęście.
- Tak, więc uświadamiam cię

Applegate, dopóki ja jestem waszym wychowawcą, żadnych zamian w pokojach nie

będzie, zrozumiano? Życzę miłego dnia. - Przyjaciele z niepokojem spojrzeli

na Wiktora. Jeszcze nigdy nie zrobił się tak czerwony na twarzy.
-

Nienawidzę go - wycedził. Przyjaciele poniekąd podzielali zdanie Wiktora.

Jakoś żaden nie był zachwycony tym, co przed chwilą usłyszał.

Part

6

Po skończonym posiłku wszyscy uczniowie udali się do swoich pokoi.

Jedynie Robert wyszedł później od innych, gdyż chciał dowiedzieć się od

któregoś z nauczycieli o to gdzie może znaleźć dyrektora.
- Pan dyrektor

urzęduje na czwartym piętrze, poznasz po dużych mahoniowych drzwiach.
-

Dziękuje pani profesor.
Robert udał się na korytarz kierując się w

stronę kamiennych schodów, znajdujących się na końcu holu. Wspinał się po

nich powoli układając sobie w myślach pytanie, jakie skieruje do dyrektora.

Po paru minutach był już na czwartym piętrze. Nie sądził, że tak trudno

będzie mu znaleźć gabinet dyrektora, gdyż jak się okazało, piętro to

składało się z licznych korytarzy prowadzących do różnych pomieszczeń. -

Istny labirynt - pomyślał w duchu. Po wielu nieudanych próbach, na końcu

jednego z nich ujrzał pięknie zdobione mahoniowe drzwi. Z daleka dostrzegł,

że drzwi gabinetu otworzyły się i wyszedł z nich starszy mężczyzna o siwych

włosach i okularach na nosie. Mężczyzna kierował się w stronę Wiktora. Będąc

dość blisko niego zatrzymał się i spytał:
- Mogę w czymś pomóc,

panie...
- Robert Monteque (czyt.Montekiu) właśnie pana szukałem panie

dyrektorze.
-Ach tak, w takim razie zapraszam do gabinetu panie

Monteque.
Gabinet był owalną salą na ścianach, której wisiało jak

wszędzie w całym zamku pięknie zdobione gobeliny. Poza tym znajdowało się tu

mnóstwo dziwacznych rzeczy oraz coś w rodzaju małego laboratorium chemika

gdzie stało pełno dymiących się butelek z kolorowymi płynami.
- Proszę

spocząć Monteque - zaproponował dyrektor. Robert usiadł wygodnie na miękkim

czarnym fotelu. - Sądzę, że wiem, co pana tu sprowadza do mnie, domyślam

się, że chodzi o brata.
- Tak panie dyrektorze, chciałem się zapytać czy

zmieniono mu nazwisko? Szukałem go na liście przyjętych, ale tylko jeden

Monteque widniał na niej - spytał Robert.
- Niestety tak jest, zaraz

sprawdzę w aktach...Poczekaj...- dyrektor zaczął przeszukiwać swoje biuro w

poszukiwaniu odpowiedniego dokumentu, lecz bałagan jaki był obecny utrudniał

nieco poszukiwania. Jednak po chwili......
- Znalazłem...Tak jak dobrze

pamiętam prawdziwe imię i nazwisko twojego brata brzmiało: Paweł

Monteque...Tak...Teraz nazywa się Malcolm Maxwell - dyrektor spojrzał spod

okularów, spojrzał się na Roberta i powiedział znowu:
- Znałem waszego

ojca bardzo dobrze jeszcze jak był dzieckiem, myślę, że byłby dumny z was

obu. Pamiętaj nigdy nie wolno tracić nadziei - Robert wstał i udał się do

drzwi dziękując dyrektorowi za informację. Mahoniowe drzwi zamknęły się

powoli i chłopiec ruszył w stronę pokoju 754.

Part 7

Okazało

się, że pokój znajduje się na trzecim piętrze w zupełnym osamotnieniu w

końcu małego korytarza z wielkim gotyckim oknem. Z daleka było słychać

odgłosy kłótni. Rozpoznał głos Wiktora. Otworzył ostrożnie drzwi i nagle

koło głowy przeleciał ze świstem mały wazonik, który rozbił się zaraz

potem.
- Co tu się dzieje? - spytał ostrożnie. Wiktor stał pośrodku

pokoju i wyglądał jakby miał ochotę kogoś zamordować żywcem. Adam i Michał

stali niedaleko ochraniając małą postać stojącą za nimi, którą był Radek -

ich nowy współlokator.
- Chłopaki czy ktoś mi wytłumaczy, o co chodzi? -

spytał ponownie Robert.
- Ten palant zniszczył połowę moich rzeczy -

wypalił Wiktor - Wyobrażasz to sobie? Z ręki wypaliła mu kula ognia i akurat

na moje rzeczy się skierowała! - Wiktor był tak wściekły tylko wtedy,

gdy ktoś porządnie zalazł mu za skórę. Tą osobą był niewątpliwie Radek

kulący się za postaciami reszty przyjaciół, którzy sami nie byli pewni jak

mają uspokoić Wiktora.
- Wiktor, może spróbuje odwrócić zaklęcie, przesuń

się na bok - Robert skupił się i po chwili spalone rzeczy zaczęły powracać

do stanu sprzed spalenia. - Proszę, jak nowe! - zawołał do przyjaciela.

Adam, Michał no i oczywiście Radek odetchnęli z ulgą.
- Masz szczęście

pokurczu, że Robert cię uratował, bo przysięgam byłoby z tobą źle -

powiedział z mściwym uśmiechem Wiktor. Radek natychmiast wybiegł z

pokoju.
- Wiesz Wiktor, czy ty nie przesadzasz z tą nienawiścią do niego?

- podpytał Adam.
- Stary ja go nie znoszę! Będzie nam tu siedziała

dzień i noc kanalia jedna i jeszcze nas pozabija przy okazji. Gra mi na

nerwach i na dodatek, co mnie już kompletnie od niego odpycha to to, że

skarży Twintowerowi wszystko.
- Co na przykład? - spytał Michał. Nie

musiał czekać długo na wyjaśnienie gdyż do pokoju wkroczył Twintower a za

nim szedł lekko wystraszony Radek.
- Doszły mnie słuchy Applegate, że

znęcasz się nad twoim kolegą - zaczął. Mówił powoli i cicho jednak wszyscy

dokładnie słyszeli każde jego słowo. Uśmiechnął się swoim jadowitym

uśmiechem do Wiktora i wycedził:
- Nie toleruję nieposłuszeństwa i

arogancji Applegate…A ty dokładnie odzwierciedlasz te dwie

cechy...Myślisz, że wszystko ci tu wolno? Nic bardziej mylnego....-

Twintower nadal miał wzrok utkwiony w Wiktorze. Wiktor ściskał mocno pięści

i spoglądał, co rusz na Radka obdarzając go morderczym spojrzeniem.
-

Tak, więc Applegate, jako że jestem twoim wychowawcą zarządzam szlaban oraz

publiczne mycie podłóg podczas przerw...Zapomniałbym, toalety też czekają na

umycie - powiedział z mściwą satysfakcją profesor. - Zaczynasz od jutra,

dobranoc - powiedziawszy to wyszedł.
To, co kipiało w Wiktorze przez

ostatnie pięć minut wizyty Twintowera wybuchło i to z wielką eksplozją.
-

TY POJEBANY FRAJERZE POŻAŁUJESZ, ŻE SIĘ WOGÓLE URODZIŁEŚ!!! -

Wiktor rzucił się na Radka, jednak w ostatniej chwili Adam i Robert

przytrzymali go z tyłu za ręce i mocno trzymali, jakby bali się, że może

rzeczywiście zrobić krzywdę Radkowi. Michał wyciągnął Radka na zewnątrz,

prawdopodobnie do kogoś innego do pokoju, aby Wiktor mógł

ochłonąć.
Wiktor nadal wyrywał się przyjaciołom, którzy ledwo dali sobie

radę z nim. Powalili przyjaciela na łóżko, przytrzymując go jeszcze

mocniej.
- Wiktor uspokój się!!! - wrzasnął w pewnej chwili

Adam. Poskutkowało. Najwyraźniej sam Wiktor był już zmęczony szarpaniną.

Leżał dysząc ciężko, jakby stoczył właśnie jakąś walkę.
- Nienawidzę

go...- powiedział nadal dysząc. - Nie chcę mieszkać pod jednym dachem z

kapusiem i lizusem Twintowera. - powiedział.
Adam i Robert siedzieli

obok i czekali spokojnie aż przyjaciel wysączy cały jad z siebie. Po chwili

do pokoju weszły trzy dziewczyny. Jedną z nich znali, natomiast dwie

pozostałe czekały na przedstawienie ich.
- Cześć chłopaki! - zawołała

dziarsko Laura. - To są moje koleżanki: Tia i Jowita. Rany, który z was

narobił tyle hałasu? Połowa ludzi aż powychodziła z pokoi - spytała

zaintrygowana.
- Lepiej nie mówić o tym - odpowiedział Adam. Dziewczęta

spojrzały zdziwione po sobie i usiadły na najbliższym łóżku.
- Jak to?

Chłopaki powiedzcie, co się stało - nalegała dalej Laura. W tej chwili do

pokoju wszedł po cichu Michał jakby obawiał się napaści. Wiktor na widok

przyjaciela usiadł gwałtownie na łóżku. Adam i Robert przysunęli się bliżej

do przyjaciela, aby w razie, czego go powstrzymać.
- Ten palant nie ma

tu wstępu i gdzieś mam tego starego Twintowera! - krzyknął

niespodziewanie Wiktor do Michała. Jednak przerwał natychmiast gdyż w

drzwiach pojawiła się nauczycielka, która przemawiała do nich na

przywitanie.
- Wiktor Applegate proszony do dyrektora, za mną - Wiktor

wstał i po chwili wyszedł.
- Dobra czy powiecie mi w końcu.....
-

Wiktor ma małe utarczki z Radkiem - zaspokoił ciekawość dziewcząt Adam. -

Nienawidzi go a tamten leci z każdym problemem do Twintowera, no a wiecie

jak Twintower nie znosi Wiktora.
- Ale się porobiło. Jak Wiktor zaczął

się drzeć na tego...No wiecie Radka to normalnie wszyscy myśleli, że coś

strasznego się stało. Mary McHuntington tak się wystraszyła, że ledwo ją

uspokoiłyśmy. Po chwili do pokoju chłopców zwaliło się mnóstwo ludzi, którzy

chcieli usłyszeć całą historię. Robiło się bardzo późno a Wiktor nadal nie

wracał.
- Chyba go nie wyrzucili - spytała mała dziewczynka z mysimi

kucykami.
- Mam nadzieję - odpowiedział niespokojnie Adam. Nagle do

pokoju wpadł pewien mały chłopak, którego dziewczyny wysłały na zwiady.
-

Ale awantura! - wysapał. Wszyscy natychmiast podnieśli głosy i zaczęli

wypytywać o szczegóły. Chłopak poprosił o szklankę wody i usiadł na wolnym

miejscu, wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać:
- Do Wiktora przeszedł

nawet jego stary. Dyrektor go wezwał. Ale zaczęli się kłócić. Chodzi

oczywiście o Wiktora i jego ojca. - wszyscy wpatrywali się z dziką

ciekawością co jeszcze ma im do powiedzenia chłopiec.
- Twintower też był

i chyba z połowa nauczycieli...No i ten Radek...Nie uwierzycie ten Radek się

popłakał, zaczął szlochać, że Wiktor się nad nim znęca...Mówię wam...potem

pojawiła się jego matka i zażądała żeby usunąć Wiktora ze szkoły, mówiła, że

jest niebezpieczny dla jej syneczka...Ojciec Wiktora zaczął coś do niej

mówić, ale nie słyszałem dokładnie, co...No i Twintower też zaczął coś

przebąkiwać, że dostanie jeszcze większą karę niż odstał, że to już za

daleko zaszło i że należy coś z tym zrobić - chłopak ledwo nadążał ze

złapaniem oddechu. - Ktoś powiedział, że powinien spotykać się z

psychologiem i takie tam jeszcze dawali pomysły, potem ktoś wyszedł od

dyrcia i musiałem zwiewać do was.
- Ale się porobiło - powiedziała Laura

wyraźnie poruszona tym co usłyszała.
- Ten Wiktor to niezłe ziółko -

powiedział ktoś z tyłu.
- On jest w porzo tylko ten Radek go wyprowadza z

równowagi - zauważył Adam. - Też bym, sie chyba wnerwił jakby mi podpalił

ubrania i kablował do Twintowera.
- Nie jestem pewien, on ma wybuchowy

charakter, ale może powinien trochę przystopować - powiedział Michał.
-

Michał daruj sobie. Przecież wiesz, jaki on jest - stwierdził Robert. W tym

momencie do pokoju wszedł Wiktor.

Part 8

Wszyscy spojrzeli na

Wiktora i z niepokojem oczekiwali, co powie. Chłopiec miał dziwny wyraz

twarzy, po chwili przemówił.
- Co się tak gapicie, do swoich

pokoi...JUŻ!!!!!! - wszyscy ruszyli w stronę drzwi

jak oszalali, jakby bali się że Wiktor coś im zrobi. Jedynie Laura zdawała

się nie bać. Wiktor stał i patrzył się na przyjaciół, po czym usiadł obok

Laury.
- Ja nie mogę takiej przeprawy jeszcze w życiu nie miałem -

powiedział zmęczonym głosem. - Pokłóciłem się z ojcem, matka tego palanta

nazwała mnie niebezpiecznym psychopatą dybającym na życie jej synusia a

Twintower powiedział, że już on coś wymyśli żeby uprzykrzyć mi życie, to

ostatnie powiedział mi osobiście bez świadków - prychnął i lekko się

uśmiechnął - A wiecie, co oni jeszcze wymyślili? Jestem zawieszony w prawach

ucznia aż do odwołania, mam robić za sprzątaczkę i udzielać się społecznie

na rzecz dobra publicznego oraz mam zamówione sesje pedagogiczne i codzienny

trening z takim facetem, co ma poskromić mój charakter, nieźle się

zapowiada, co?
- Wiesz, nie wiem, co powiedzieć, ale masz spore

kłopoty...Posłuchaj a co z tym Radkiem? - na to pytanie Wiktor jakby

czekał.
- Nie uwierzycie, ale ten dupek wyprowadza się stąd!! -

wykrzyczał radośnie Wiktor. Chłopcy odetchnęli z ulgą, gdy usłyszeli, że

przynajmniej Wiktor będzie miał trochę mniej problemów niż ma. - Wiecie, co?

Najbardziej wkurzył mnie ojciec. On nie był świętoszkiem w szkole, więc

przynajmniej mógł go nie udawać teraz. Powiedział, że jestem

nieodpowiedzialnym szczeniakiem skoro już po paru godzinach są ze mną

kłopoty. Mam to gdzieś, nie odzywam się do niego, zaprzeczył samemu sobie.

On też miał kłopoty pierwszego dnia! I co? Przynajmniej mógłby mnie

zrozumieć, że ten frajer sam sobie biedy napytał zadzierając ze mną. Ale mój

ojczulek oczywiście zaczął prawić mi kazania. Jak ja tego nie lubię!

Będę się zachowywać jak mi się będzie podobać a on nie ma prawa mi mówić jak

mam postępować skoro sam w młodości nie był wzorem do naśladowania! -

skończył Wiktor. - Wiecie, co? Ten dzień był dość pojebany idę spać,

dobranoc.
Chłopcy też uznali, że pora na sen i położyli się do

łóżek.

part 9

Dochodziła dwunasta. Robert zbudził się nagle

cały zalany potem. Księżyc za oknami świecił jasno a jego poświata

oświetlała ciemny pokój. Robert wstał z łóżka i podszedł do drzwi. Coś

kazało mu je otworzyć. Zaczął iść ciemnym korytarzem w stronę schodów. Po

chwili doszedł do nich i zaczął się po nich wspinać, aż doszedł na szóste

piętro. Korytarz na szóstym piętrze różnił się od tych na niższych

kondygnacjach. Był taki surowy, pozbawiony zbytnich upiększeń. Nie było

oszklonych okien a jedynie puste miejsca porozdzielane kolumnami. Robert

jakby zbudził się z letargu. Stał pośrodku ciemnego korytarza w cienkiej

piżamie, drąc z zimna. Nagle zaczął słyszeć muzykę płynącą jakby z oddali.

Rozpoznał w tym dźwięk fletu. Melodia była taka piękna, że zdawała się

delikatnie muskać uszy Roberta. Po chwili jednak ujrzał coś, co sprawiło, że

o mało nie krzyknął. Przed nim ukazał się duch młodego chłopaka w pięknej

zbroi. Duch zaczął przyśpiewywać jakieś słowa do melodii, lecz Robert nie

rozumiał języka, w jakim to robił. Nagle przestał nucić i zwrócił się do

Roberta jakby odległym głosem:
- Pomóż mi... - wyszeptała zjawa. Robert

nadal stał jak wryty i patrzył się ze zdumieniem w ducha, już miał coś

powiedzieć, gdy nagle ten zniknął. Robert usłyszał kroki zbliżające się w

jego stronę. Osoba, która kierowała się w jego stronę okazała się

nauczycielem.
- Co ty tu robisz? - spytał wyraźnie rozgniewany.
-

Ja...Ja...Ja - jąkał się Robert.
- Do mojego gabinetu. - Robert udał się

za nauczycielem i już po chwili siedział za jego biurkiem.
- To nie jest

rozsądne włóczyć się po zamku szczególnie o tej porze - powiedział z lekkim

już gniewem nauczyciel - To zamczysko jest bardzo niebezpieczne.
-

Przekonałem się o tym - odpowiedział Robert - Panie profesorze czy mogę o

coś zapytać?
- Proszę - zgodził się nauczyciel.
- Zanim mnie pan

znalazł ujrzałem coś dziwnego. To była jakaś zjawa.
- Widziałeś ducha? -

spytał profesor wstając gwałtownie z fotela. Światło rzucane z trzaskającego

kominka oświetlało jego twarz. - Opowiedz mi o tym.
- Śnił mi się bardzo

dziwny sen. Prawdę mówiąc, mało, co z niego pamiętam, jednak coś utkwiło mi

w pamięci a mianowicie obraz czegoś...Jakby z przeszłości...To było takie

realistyczne...Młody chłopak rozmawiał z jakimś mężczyzną...To był chyba

jego przyjaciel.
I wtedy coś się stało i oni zaczęli się

kłócić...Widziałem różne obrazy przemykające szybko przez mój

umysł....Czułem w sobie jakąś negatywną energię i wtedy obudziłem się. Nagle

coś, jakby poprowadziło mnie do drzwi. Nacisnąłem klamkę i wyszedłem na

korytarz. Było okropnie zimno i tak - przełknął ślinę - strasznie. Potem

znalazłem się na szóstym piętrze i zacząłem coś słyszeć. To było jak

niebiańska melodia płynąca z fletu. I wtedy pojawił się przede mną duch. To

był młody chłopak ubrany w piękną, srebrną i lśniącą zbroję z hełmem

Atlantydów na głowie i z mieczem trzymanym oburącz przed sobą. Zaczął nucić

słowa do tej melodii wpatrując się cały czas w moje oczy. Muzyka nadal

trwała, ale on ucichł i powiedział, że potrzebuje mojej pomocy. No, a potem

zjawił się pan i on znikł i muzyka też ucichła - Profesor sprawiał wrażenie

jakby coś go poruszyło
- Panie profesorze...Panie profesorze - Robert

szturchnął profesora za rękę wyrywając go jakby z głębokiego transu.

Sprawiał wrażenie jakby błądził myślami gdzie indziej.
- Ach

tak...Przepraszam...Wiesz, to bardzo dziwne, co mi opowiedziałeś, bardzo

dziwne wręcz. Czy mógłbyś mi powiedzieć jak wyglądał jego hełm? - spytał

nieoczekiwanie.
- Eeeee...Miał takie nooooo...Skrzydła po bokach jak mają

wszystkie hełmy Atlantydów... - odpowiedział niepewnie.
- Tak, zgadzam

się z tobą, że takie skrzydła po bokach ma każdy hełm Atlantydów, sęk w tym,

w jakim kolorze był ten, który zobaczyłeś...
- Miał kolor srebrny - znów

odpowiedział Robert.
- Właśnie był srebrny. Tak samo jak zbroja pewnie.

Widzisz chodzi o to, że nie wszyscy wojownicy mają srebrną zbroję
- Co ma

pan profesor na myśli? - spytał wyraźnie poruszony tym faktem Robert.
-

Otóż kolor srebrny oręża jak i zbroi i hełmu jest zarezerwowany wyłącznie

dla władców. Był jeszcze taki szczep rycerski, którego członkowie mieli taki

przywilej.
- Pan sądzi, że spotkałem zbłąkaną duszę jakiegoś władcy lub

rycerza?
- Niewykluczone. Robert czy zauważyłeś coś jeszcze

charakterystycznego w jego wyglądzie?
- Zaraz niech pomyślę...Tak było

coś takiego...Na jego zbroi widniał wizerunek białego smoka.
- Biały smok

powiadasz...- profesor znów jakby zapadał się w coś w rodzaju transu, jednak

po chwili otrząsnął się i powiedział:
- Myślę, że jest już bardzo późno,

czas żebyś wrócił do pokoju - Robert wstał i udał się pewnym krokiem do

pokoju. Tym razem nie spotkał tajemniczego chłopca.


ps.opinie

mile widziane.....jak zawsze
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Abaska
Ciesze sie, ze Twoj FFick powrocil na

forum ^^ Wklejaj nastepna czesc!! ^^
avalanche
też się cieszę
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> miło cie znów widzieć na forum innych znajomych też


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/> i w ogóle wszystkich

Part 10

Na drugi dzień

Robert obudził się w miarę wcześnie i zauważył, że w łóżku nie ma Wiktora.

Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na zegarek. Była 5.20.
- Gdzie on się

włóczy? - wymamrotał pod nosem. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju i

zobaczył, że Radek nocował u nich. Robert pomyślał, że Radek miał sporo

szczęścia skoro dotrwał w kawałkach do rana. Wstał powoli i podszedł do

okna. Z pokoju widać było daleko leżącą polanę (zamczysko było na urwisku).

Robert zobaczył coś dziwnego jak na tę porę. Na polanie znajdowały się dwie

osoby, jednak nie był w stanie określić ich tożsamości. Podbiegł do swojej

nie rozpakowanej jeszcze torby i wyjął starą lornetkę, którą dostał od pana

Smith’a. Lornetka potrafiła przybliżać bardzo odległe przedmioty, więc

wydawała się idealna. Podszedł ponownie do okna i przycisnął lornetkę do

oczu. Teraz odpowiedni kierunek oraz ostrość iiii...
Okazało się, że

jedną z tych dwóch postaci biegających po polanie i robiącą różne skłony był

Wiktor a towarzyszący mu nauczyciel wydawał mu polecenia, co raz. Robert

uśmiechnął się i po cichu tłumił w sobie śmiech na widok poczynań

przyjaciela. Nauczyciel okazał się wysokim mężczyzną o licznych muskułach i

krótko ostrzyżonych ciemnych włosach. Wyglądał na podłamanego fizycznością

Wiktora, który prawdopodobnie ze zmęczenia ledwo, co trzymał się na nogach.

Cała ta sytuacja tak rozbawiła Roberta, że i on z trudnością trzymał się na

nogach. Jego śmiech zbudził ze snu także Adama i Michała, którzy obejrzawszy

zabawną sytuację zaczęli się śmiać tak głośno, że Robert musiał ich uciszać

żeby nie zbudzić Radka.
- Ja nie mogę - ledwo opanował swój śmiech Adam -

ale mu zrobił wycisk - znowu zaczął rechotać się niezdrowo.
- To chyba

jedna z jego kar, jaką mu wymyślili...Poranna gimnastyka - powiedział z

rozbawianiem Michał
- Widzieliście? Zaczął strzelać do niego ognistymi

kulami...Ale ucieka! - Robert relacjonował przebieg sytuacji na polanie

- A teraz...Złapał go w powietrzu i wrzucił...O jasny gwint!...Do

jeziora! - przyjaciele znowu ryknęli śmiechem - Czekajcie...Wypływa nasz

bohater...Ale mokry - wypiszczał ze śmiechu Robert - A teraz pompki

robi...Leży plackiem i nie rusza się...O kurcze, facet do niego

podchodzi...Ale na niego wrzeszczy...Wiktor wstaje...Tak...Każe mu biec do

zamku - powiedział nadal roześmiany Robert - Ale będą jaja jak

przyjdzie.
Wiktor jednak nie zjawił się, więc chłopcy uznali, że

nauczyciel wymyślił dla niego jakąś nową porcję wrażeń fizycznych tym razem

w zamku. Dochodziła już siódma i z korytarza zaczęły dobiegać pojedyncze

rozmowy, co znaczyło, że pora ubrać się i udać na śniadanie. W drodze na dół

zobaczyli, że w głównym holu na dole zgromadził się mały tłumek skupiony

wokół czegoś i śmiejący się.
Okazało się, że niedaleko stał ten sam

umięśniony mężczyzna, którego widzieli przez lornetkę na polanie a u jego

stóp leżał Wiktor z trudem robiący pompki.
- Raz dwa raz

dwa…trzymaj rytm Applegate...Raz dwa raz dwa...Wyżej tyłek i nie

ociągaj się...Raz dwa...
- Panie psorze może by mu tak wsadzić coś do

tyłka to by się zaczął żwawiej ruszać!!! - ryknął ze śmiechu

wysoki chłopak stojący nieopodal.
- Rosenthal właśnie zarobiłeś

serię....Dwieście pompek! - koledzy chłopaka ledwo co ustali ze śmiechu

na nogach gdy widzieli z jakim trudem i ten robi pompki. Wiktor okazał się

nawet lepszy a świadomość, że tamten dostał to samo, co on podnosiła go w

pewnym sensie na duchu.
Po niespełna 10 minutach, do przyjaciół

dołączyła również Laura, która również powstrzymywała się od śmiechu. Tłum

robił się coraz większy. Mężczyzna wziął do ust srebrny gwizdek i zagwizdał.

W holu zrobiła się cisza.
- A teraz...Jak nie chcecie podzielić losu

waszych kolegów biegiem marsz na stołówkę...JUŻ! - uczniowie pędem

rzucili się na schody o mało co siebie nie tratując i szybkim sprintem

pobiegli na wskazane miejsce. Przyjaciele, również wzięli nogi za pas. Jakoś

żaden z nich nie miał ochoty podzielić losu Wiktora.
Sala wypełniła

się uczniami zajadającymi smakowite śniadanie. Do stolika chłopców

przysiadła się również Laura widząc wolne miejsce.
- Wiecie, co?

Zgadnijcie, kogo w nocy spotkałem? - spytał przyjaciół Robert.
-

Twintowera?
- Mumię?
- Zombi? - padały odpowiedzi.
- Ducha. -

odpowiedział spokojnie Robert. Adam o mało nie udławił się kanapką.
-

Prawdziwego? - spytał Adam nadal lekko się krzsztusząc.
- Nie z gumy

wiesz, no pewnie, że prawdziwego - odpowiedział trochę urażony Robert - To

był młody chłopak, prosił mnie o pomoc, ale zjawił się ten....Jak mu

tam?...Grey…No i ducha przepłoszył.
- Ale z niego cham, prawda

Robert, jak on mógł ci to zrobić - powiedział ironicznie Adam uśmiechając

się do przyjaciela.
- Słuchaj, zaprosił mnie do gabinetu i wypytywał o

niego - opowiadał dalej Robert - Paru rzeczy się dowiedziałem, a tak

zbaczając z tematu to on jakiś dziwny jest, parę razy wyglądał jakby był w

transie.
-Co się dziwisz, większość nauczycieli to czubki - zachichotał

Adam i wskazał głową na Twintowera, który właśnie strofował jakiegoś

biednego ucznia.
- Tak, ale on to akurat szczególny przypadek -

stwierdził Robert - Grey sprawia wrażenie raczej normalnego gościa w

porównaniu z Twintowerem. A swoją drogą, to trochę dziwne, co mi

naopowiadał.
- Sugerujesz, że coś wie? - spytał podejrzliwie Adam.
-

Nie wiem, ale takie sprawiał wrażenie...Jakby o czymś wiedział, albo jakby

krył w sobie jakąś tajemnicę.
-UUuu....Robi się coraz ciekawiej. Profesor

pełen tajemnic - powiedziała tajemniczym szeptem Laura. - Coś mi się widzi,

że nie będziemy nudzić się w tej szkole.
Z końca sali słychać było,

że na śniadanie przyszli Wiktor, Rosenthal i pełen werwy nauczyciel, który

zapewnił obu chłopcom niezłą lekcję sportu. Wiktor ledwo doczołgał się do

stolika przyjaciół. Ręką chwycił za blat i z trudnością usiadł na krześle.


- Wody....- wysapał. Laura natychmiast podała mu szklankę, lecz Wiktor

zauważył, że na stole stoi duży dzban upragnionej wody i rzucił się

łapczywie na niego. Przez chwile słychać było tylko chałsty, jakimi Wiktor

pochłaniał wodę. Nie minął moment a dzban został opróżniony do dna.
-

Matko, jak mi się chciało pić - powiedział już z mniejszą zadyszką - Jestem

na nogach od czwartej, nie wiem, który gorszy: Twintower czy Shepard.
-

Wiesz, widzieliśmy twoją heroiczną walkę na polanie - powiedział do

przyjaciela roześmiany Adam
- I z czego się śmiejesz? On jest straszny.

Przyszedł i rzucił zaklęcie tłumiące dźwięk pomijając oczywiście mnie.

Przyłożył mi trąbkę do ucha i z całej siły zatrąbił. Myślałem, że bębenki mi

popękają. Kazał się ubrać i wyrzucił za drzwi. A potem to już szkoda

gadać...
- Pewnie, a jak się pływało?
- Przekonasz się jak sam tam

wylądujesz! Istna lodówka, powinni jakoś podgrzać tę mrożonkę.
-

Pewnie, jacy oni są głupi, dlaczego nikt nie pomyślał żeby włożyć tuzin

grzałek elektrycznych i kaloryferów - powiedział znowu ironicznym tonem

Adam
- Przynajmniej cieplej by było - stwierdził Wiktor
- A czemu nie

poszedłeś się przebrać?
- Nie denerwuj mnie, dobra? Miałem zasuwać na

trzecie piętro? Chyba cię pogięło - powiedział Wiktor jakby to było zupełnie

oczywiste, że nie ma zamiaru robić żadnego wysiłku.
- Pewnie, tak

seksowniej wyglądasz...Mister mokrego podkoszulka - chłopcy wybuchnęli

śmiechem. Jedynie Laura sprawiała wrażenie jakby podobał się obecny wygląd

Wiktora.
- Widzisz jak to działa na dziewczyny? Laura już nie może

oderwać wzroku ode mnie - powiedział lekko rozbawiony Wiktor, onieśmielając

dziewczynę
- Zamknij się Wiktor! - odpowiedziała Laura, której

policzki płonęły rumieńcem
- Ale czerwona się zrobiła...Przystojny ten

Wikuś, co? - ciągnął dalej Adam chcąc jeszcze bardziej onieśmielić

Laurę.
- Zamknijcie się obaj - powiedziała z lekkim uśmiechem.
- Nie

podoba ci się nasz Wikuś?...Ała nie kop mnie już nic nie mówię - Adam

uśmiechał się jak pozostali do dziewczyny. Pomyśleli, że fajnie wygląda jak

się zawstydza.
- Jesteście okropni - zaśmiała się. Adam nadal patrzył się

na nią. Wyglądała bardzo ładnie, gdy się uśmiechała. Błogi nastrój zepsuł

jednak Radek, który przysiadł koło Laury chcąc zjeść śniadanie.
-

Cześć! – powiedział.
- Odwal się - przywitał go Wiktor. Jego

oczy zwęziły się. Widać było, że będzie afera.
- O co ci chodzi? -

zapytał lekko wystraszony Radek - Dlaczego mnie dręczysz?
- Powiedzieć ci

przymule, dlaczego cię nienawidzę? Bo jesteś kompletnym frajerem paplającym

na około jak to się nad tobą znęcam i lecącym za każdym razem do Twintowera

na skargę
- Wcale nie...- zaperzył się chłopiec
- Wcale tak -

odpowiedział Wiktor naśladując sposób mowy Radka. - Przez kogo jak nie przez

ciebie miałem wczoraj od wszystkich ochrzan? - Wiktor coraz bardziej wyrażał

swoją nienawiść do Radka.- Nienawidzę takich jak ty!
- Ale ja nie

chcę na ciebie skarżyć. Po prostu masz trochę porywczy temperament, na pewno

rozumiesz, że ja to robię dla ciebie - powiedział Radek, będąc przekonanym,

że informowanie nauczycieli o wybrykach Wiktora wyleczy go

gwałtowności.
- Kompletny debil z ciebie, idź się sam, lecz...Powiesz coś

na mnie a przysięgam, że tym razem pożałujesz. Buzia na kłódkę, zrozumiano?

A teraz wypad stąd - Radek wpatrywał się w Wiktora z wyraźnym strachem w

oczach. Wziął szybko talerz i usiadł siedem stolików dalej.
- Nareszcie

mam z nim spokój - powiedział z satysfakcją Wiktor
- Wiesz, co? Momentami

to się ciebie aż boję - powiedział z udawaną bojaźnią Adam.
- Tak, nie

długo na ścianach będzie taki napis: " Wiktor Applegate - postrach

szkoły"
- Oczywiście przyjacielu, mogę ci to załatwić - powiedział z

rozbawieniem Adam i obaj z Wiktorem wybiegli z sali coś szepcząc sobie na

ucho po drodze.
Robert po chwili został sam, gdyż jakiś nauczyciel

poprosił o pomoc w czymś Laurę i Michała. Dokończył śniadanie i udał się na

górę do pokoju, aby przygotować się do lekcji. Był już na trzecim piętrze.

Na korytarzu nikogo nie było, przynajmniej tak mu się

zdawało.


ps. nie wiem czy to takie dobre........ale co

tam....pisałam to pózno w nocy
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
Abaska
Niwazne, czy pisalas w nocy, czy w

popoludnie Twoje opowiadanka zawshe sa dobre ^^ Obiecalam komentarz, wiec

wklikalam komentarz ^^ Ale mi sie zdaje, ze jush kiedys tego parcika

czytalam... Nie bylo go przypadkiem wczesniej na starym forum??
Małpka-Olga
ta... ja nie czytałam całego, ale kojaże że

to było na starym forum i to dam se łeb ściąć =)
avalanche
Abaśka omawiałyśmy to i możliwe ze masz

racje
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/rolleyes.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='rolleyes.gif'

/> dam następnego parta.....mam nadzieję że go nie było

jeszcze....jak już mówiłam krótki jest

Part 11

Usłyszał kroki

i po chwili z za zakrętu wyszło trzech chłopców. Dwóch z nich miało około 18

lat i byli sporo wyżsi od idącego pośrodku nich chłopca, który z całą

pewnością był od nich młodszy. Robert spojrzał na twarz chłopca i stanął.

Choć minęło tyle lat, zawsze rozpoznałby tę twarz. Przed nim szedł jego brat

Paweł.
Paweł spojrzał się na Roberta i stanął. Przez chwilę Robert

myślał, że ten wie jest jego bratem, jednak pomylił się. Zmienił się od

tamtej pory, gdy widział go po raz ostatni. Bardzo wydoroślał. A jednak

wciąż miał w sobie rysy tego małego chłopca, którym kiedyś był. Gdyby się

uśmiechnął na pewno tak by wyglądał. Robert wyczuwał jakąś dziwną energię

płynącą od Pawła. Spojrzał mu prosto w oczy. Były zupełnie martwe i jakby

smutne. Robertowi ścisnęło z żalu serce, że nie może podbiec do niego i

uściskać go. Paweł spoglądał podejrzliwie na Roberta. Po chwili do akcji

wkroczyli jego "goryle"
- Ej ty zmykaj stąd, NATYCHMIAST! -

wrzasnął jeden z nich i już miał podejść bliżej do Roberta, gdy

nieoczekiwanie uniósł się w powietrze i poleciał z hukiem na drugi koniec

korytarza waląc głową w ścianę i opadłszy nieprzytomnie na posadzkę. Paweł

uśmiechnął się tajemniczo i podszedł bliżej do Roberta wyciągając do niego

dłoń. Robert natychmiast odwzajemnił uścisk, po czym spojrzał się na

brata.
- Przepraszam za niego - powiedział - trzeba ich krótko trzymać,

bo wszystkich by pobili - uśmiechnął się życzliwie do Roberta, który nadal

nie mógł wydobyć z siebie słowa - Nazywam się Malcolm Maxwell, a ty?
- Ja

nazywam się ...- zastanowił się przez chwilę. Czy powiedzieć mu swoje

prawdziwe imię? Paweł wpatrywał się zdziwiony i po chwili spytał

ponownie.
- No, więc jak?
- Robert, Monteque - zdecydował się.
-

Fajnie, że cię poznałem może spotkamy się na lekcjach, teraz idę obudzić

tego tam, narazie - i odszedł. Robert dalej wpatrywał się w oddalającą

sylwetkę brata. Wreszcie się z nim spotkał, uścisnął mu dłoń. Czuł jak w oku

zaczyna mu się kręcić łezka szczęścia.
Gdy z pola widzenia zniknął

Paweł, Robert udał się lekko chwiejnym krokiem do znajdującego się nieopodal

pokoju. W głowie kłębiło mu się mnóstwo myśli a w sercu czuł niesamowitą

radość. Otworzył drzwi i położył się na łóżku patrząc w goły sufit nad nim.

Przed oczami zaczęły mu przebiegać obrazy jego dzieciństwa. Zamknął oczy i

myślami przeniósł się do domu. Znowu ujrzał, choć teraz całkiem wyraźnie,

roześmianą buzię Pawła, trzymającego w ręku karalucha, chcąc go wrzucić jak

zwykle do zupy taty. Przypomniał sobie te dni, kiedy razem z Pawłem bawili

się beztrosko. Znów widział twarze rodziców, szczęśliwych i uśmiechniętych.

Poczuł, że bardzo chciałby wrócić do tamtych lat. Być szczęśliwym, mieć

znowu rodzinę. Wstał i podszedł do okna. I znów zobaczył Pawła i rodziców

uśmiechających się do niego. Robert poczuł, że po policzkach spływają mu

łzy
- Tak mi was brakuje...- wyszeptał cichutko - Kocham was...Wróćcie do

mnie...Proszę - Robert czuł, że smutek ściska mu serce. Oczy świeciły mu się

od łez, które co rusz spływały po buzi. Wyciągnął rękę i dłonią delikatnie

dotknął szyby, jakby ujrzał za nią rodzinę i bardzo chciał się do niej

zbliżyć. Po chwili usłyszał, że korytarzem idą w stronę pokoju, roześmiani

Wiktor i Adam. Otworzyli drzwi i zaczęli się chichotać niemiłosiernie.
-

Robert zgadnij, co zrobiliśmy? Wzięliśmy spray od takiego gościa i

upiększyliśmy trochę ściany. - Adam jednak przestał się śmiać i spojrzał na

Wiktora znacząco. Ten zrozumiał, o co chodzi, podszedł do Roberta i ujrzał

jego zapłakaną twarz.
- Stary, co ci jest? - spytał zaniepokojony, jednak

Robert nie odpowiedział mu. Wpatrywał się martwo w szybę. - No powiedz, co

jest. - Robert skierował głowę w stronę Wiktora i wyszeptał ze łzami w

oczach
- Widziałem Pawła - Wiktor poczuł falę współczucia do przyjaciela.

Objął go i pozwolił sie mu wypłakać na ramieniu. Adam również poczuł jak coś

go ściska w sercu. Patrzył na Roberta i w duchu zadawał sobie pytanie: Jak

on by zareagował widząc swojego brata pierwszy raz od ośmiu lat? Mógł tylko

gdybać, gdyż nigdy brata nie posiadał i nie spotkało go to, co

Roberta.
Wiktor delikatnie pogłaskał po głowie przyjaciela. W takich

chwilach stawał się zupełnie innym człowiekiem. Nie był tym zwariowanym i

wybuchowym chłopakiem, za jakiego uchodził. Choć przez wielu wydawało się to

niemożliwe to jednak Wiktor posiadał uczucia. Potrafił pomagać przyjaciołom

i choć rzadko to okazywał to potrafił współczuć.
Robert oderwał

głowę od ramienia Wiktora i spojrzał na niego.
- Wreszcie go zobaczyłem -

powiedział w miarę normalnym tonem - Po tylu latach rozłąki wreszcie

ujrzałem jego twarz...Wiecie? Miałem wrażenie jakbym go widział wczoraj, te

rysy, ten wygląd...Zawsze bym go rozpoznał - Robert uśmiechnął się -

Dziękuję losowi, że pozwolił nam się spotkać się po tylu latach

rozłąki…Moim marzeniem jest, aby kiedyś poznał prawdę:, że posiada

brata.....
- Będzie na pewno dumny z tego - powiedział Adam uśmiechając

się do Roberta.
Po chwili do pokoju weszła Laura i Michał. Wszyscy

opowiadali sobie o Pawle, a Robert czuł, że ten dzień na pewno będzie jednym

z ważniejszych w jego życiu.

ps...chyba krótki? tu wyszło jakoś

dłużej
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>
avalanche
pomyślałam ze dzisiaj dam jeszcze jedna

częśc .....gratis

Part 12


Dochodziła godzina dziewiąta i

wszyscy zaczęli schodzić do głównego holu. Na tablicach, które się pojawiły

wisiały plany lekcji oraz przydziały do poszczególnych klas. Minęło sporo

czasu zanim przyjaciele odnaleźli się na liście. Po pewnym momencie Wiktor

wrzasnął
- Nie, nie, nie! Nie zgadzam się!
- O co chodzi? -

spytał zaniepokojony Adam
- Ja nie mogę ten palant Radek jest z nami w

klasie! - powiedział z ostentacyjnym płaczem Wiktor. W tym momencie koło

Wiktora przeszedł Radek.
- Zejdź mi z drogi! - krzyknął znów Wiktor


- O widzę, że będziemy razem w klasie, cieszysz się? - powiedział z

mściwym uśmieszkiem Radek.
- Strasznie się cieszę przygłupie...Porachuje

ci kości zaraz! - odpowiedział jadowicie Wiktor. Radek wyczuł, że Wiktor

zaczyna robić się niebezpieczny i oddalił się, czym prędzej.
- Wiktor

chodź...Zaraz zaczynają się lekcje...Pierwszą mamy na zewnątrz...No chodź

nie ociągaj się - złapał za rękę Wiktora Adam i pociągnął w stronę wyjścia.

Było dość ciepło, więc nie było sensu zakładać ciepłych płaszczy. Wyszli z

zamku i udali się w stronę polany. Zaraz potem pojawili się inni uczniowie,

którzy mieli chodzić do ich klasy. Wielu z nich nie znali, ale natychmiast

zaczęli nadrabiać zaległości. Wiktor z Adamem zaczęli od razu zapoznawać się

ze wszystkimi dziewczynami, jakie były akurat na polanie, zaś Robert i

Michał zaczęli rozmawiać z pewnym chłopakiem. Po chwili jednak Robert

odwrócił się i spojrzał przypadkiem na wrota zamczyska. Spostrzegł, że z

zamku wychodzą dwie postacie zmierzające ku polanie. Jedną z nich rozpoznał

od razu - to był Paweł, zaś drugą osobą był zapewne profesor Shepard - ten

sam, co rano męczył Wiktora.
- Witam wszystkich zgromadzonych tu uczniów,

to jest Malcolm Maxwell, będzie chodził do waszej klasy za decyzją pana

dyrektora. Paweł spojrzał na zgromadzonych. Nie był uśmiechnięty.

Przeciwnie, sprawiał wrażenie jakby nieobecnego. Podszedł chwiejnym krokiem

do grupy uczniów i ustawił się w szeregu. Robert nadal spoglądał na brata.

Paweł kiwał się lekko na boki a wzrok miał jakby nieprzytomny.
- Jak

zapewne wiecie...Albo i nie wiecie, w naszej szkole nie tylko dbamy o wasze

umysły, ale rozwijamy także w was zdolności fizyczne i magiczne. - Wiktor

wyglądał jakby na lekko przerażonego tym, że ich nauczycielem miał być ten

"tyran" - Na tych lekcjach poznacie sztuki walki oraz inne

przydatne rzeczy jak na przykład....- spojrzał na listę i wykrzyczał

pierwsze nazwisko na liście - Applegate! - Wiktor stanął na baczność -

Czy wiesz, do czego służył Scutum? - spytał.
- Stwierdzam panie

profesorze, że nie mam zielonego pojęcia - stwierdził z rozbawieniem

Wiktor.
- Bardzo zabawne panie Applegate, pańska niewiedza jest

wstrząsająca - stwierdził Shepard - Tak, więc oświecę cię, Scutum była to

starożytna tarcza rzymska o kształcie prostokątnym, lekko wygięta

półokrągło, używana również przez Atlantydów podczas bitwy na Otras.


Klasa osłupiała. Wszyscy byli zdumienie szeroką wiedzą na temat oręża i

historii Atlantydy. Jedynie Radek wydawał się być niewzruszony, wręcz

przeciwnie postanowił się pochwalić swoją rozległą wiedzą.
- Panie

profesorze, pozwolę sobie zauważyć, że podczas tej bitwy, armia prowadzona

przez dowódców Atlantyckich miała ogromną przewagę, gdyż przeciwnicy używali

prymitywnych strzał, które łatwo odbijały się od tych tarcz - Radek wreszcie

mógł się w całej okazałości pochwalić swoim lizusostwem.
- Brawo,

panie…
- Radosław Szczęsny panie profesorze, pilny i zdolny uczeń

zawsze gotów na rozkazy nauczycieli....
- Dość! - zatrzymał potok

słów Shepard - wystarczy, dziękuję za pochwalenie się swoją wiedzą, jednakże

poza wiedzą teoretyczną, wymagam od was wiedzy praktycznej. Umiejętność

posługiwania się rozmaitą bronią na polu walki, jak i umiejętność obrony i

ataku, oraz umiejętności logicznego myślenia i orientacji w terenie będą jak

najbardziej brane pod uwagę. Moim zadaniem będzie nauczenie was na razie

podstawowych technik walk oraz obsługi różnej broni. Proszę nie lekceważyć

tego przedmiotu, jako że jest on jednym z najważniejszych w tej szkole.

Akademia nakłada wielki nacisk szczególnie na ten przedmiot. Nasi uczniowie

posiadają najlepszy w Europie wskaźnik wysoko wykwalifikowanych wojowników.

W was cała nadzieja, że uczynicie ten świat lepszym niż jest teraz.

Chciałbym nadmienić jeszcze parę zasad obowiązujących na moich lekcjach. Po

pierwsze: nie toleruję obiboków i leni, po drugie: uczeń ma obowiązek

stosować się do zaleceń nauczyciela w sprawie obsługi niebezpiecznej broni,

po trzecie: zabrania się używania bądź dotykania broni bez zgody

nauczyciela, wszelkie nieposłuszeństwo będzie surowo karane, po czwarte:

uczeń ma prawo zgłaszać swoje wątpliwości i pytania bezpośrednio do

nauczyciela i po piąte: używanie czarów bez zgody nauczyciela również będzie

karalne. To na razie tyle z regulaminu. Lekcje będą odbywały się bez względu

na pogodę, na dworze. Proszę abyście nosili ze sobą na lekcje zeszyty, w

których będziecie notować sprawy teoretyczne. Sprawdziany teoretyczne będą

odbywać się w zamku, natomiast sprawdziany praktyczne na zewnątrz. Jakieś

pytania?
- Panie profesorze, czy będą jakieś wyprawy w teren? - spytał

chłopiec stojący niedaleko Michała.
- Oczywiście, w planie mamy parę

wypraw w teren, mające na celu określić waszą zdolność rozpoznawania terenu

i logicznego myślenia. Będą podziały na grupy, gdzie każda z drużyn otrzyma

zadanie do wykonania. Również to będzie podlegało ocenie. Shepard rozejrzał

się i po chwili powiedział:
- Myślę, że to na razie wszystko ze spraw

organizacyjnych, czas, zatem abyśmy przeszli do lekcji. - Dało się słyszeć

pojękiwania, lecz profesor zdawał się tym niewzruszony. - Chciałbym poprosić

na ochotników dwie osoby - Shepard stwierdził, że jakoś nikt nie kwapił się

do tego, więc znowu spojrzał na listę i wyczytał dwa nazwiska:
- W takim

razie zapraszam pana Applegate - Wiktor stęknął i powoli ruszył w stronę

Sheparda - oraz...Pana Szczęsnego - Wiktor jakby ożył, spojrzał na idącego

ku niemu Radkowi jakby miał ochotę zrobić mu krzywdę.
- Chciałbym abyście

wszyscy patrzyli teraz uważnie. Wasi koledzy przeprowadzą teraz walkę

używając jedynie swojej mocy magicznej. Ten sposób walki jest najczęściej

stosowany przez wojowników. Chłopcy, stańcie naprzeciwko siebie...Tak

właśnie tak...i na mój znak rzucicie zaklęcia...Raz...Dwa...Trzy! -

buchnęło białe światło i wszyscy spostrzegli że Radek leży jak długi na

trawie sprawiając wrażenie zupełnie zdezorientowanego i jakby trochę

wstrząśniętego. Wiktor zaś sprawiał wrażenie jakby go to wszystko bawiło i z

lekką wyższością spoglądał na próbującego wstać, Radka.
- To był

klasyczny przykład ataku. Jak zauważyliście, potrzebny jest tu niesamowity

refleks, duża moc i ewentualnie umiejętność uników. Będę starał się was

nauczyć jak nie podzielić losu waszego kolegi Radka. Jak zauważyliście

zapewne, Wiktor zastosował zaklęcie rozbrajające, co spowodowało

natychmiastowy odrzut w tył jego przeciwnika. Był to pierwszy błąd Radka.

Otóż w sytuacji, gdy wiemy, że nie uda nam się rzucić zaklęcia szybciej niż

przeciwnik, należy wtedy ułożyć ręce w kształcie litery x i odsunąć przed

siebie. Jest to tak zwany blok. Zaklęcie wtedy odbije się od was. Proszę

bardzo, teraz pan Szczęsny będzie atakować, zaś pan Applegate będzie

blokować, raz...Dwa.....Trzy! - znów błysnęło światło, lecz tym razem

dzięki zastosowaniu przez Wiktora bloku, zaklęcie odbiło się i ugodziło w

Radka, który znowu został odrzucony do tyłu, jednak tym razem nie podnosząc

się. Profesor podbiegł natychmiast i stwierdził, że Radek użył zaklęcia

ogłuszającego i stracił przytomność. Długo trwało zanim udało się go ocucić.

Po chwili Radka podniesiono a jeden chłopak odprowadził go do pielęgniarki,

gdyż Radek sprawiał wrażenie lekko ogłuszonego.
- Myślę, że na dzisiaj

wrażeń wam wystarczy, widzimy się jutro - profesor, co dziwne uśmiechnął się

i pewnym krokiem ruszył w stronę zamku. Mieli przerwę, więc postanowili

przed następną lekcją trochę poużywać sobie ładnej pogody.
- Widzieliście

jak załatwiłem frajera? - spytał przyjaciół rozbawiony Wiktor. Robert jednak

nie zwracał na niego uwagi, lecz spoglądał w stronę Pawła, który zaczął się

oglądać i po chwili ruszył swoim chwiejnym krokiem w stronę zamku.

Przyjaciele spojrzeli na Roberta.
- Jak myślicie, dyrcio go tu specjalnie

podesłał? - spytał jakby podejrzliwie Michał.
- Możliwe - odpowiedział

krótko Adam, spojrzał się na Roberta i zaproponował - Poobserwujemy go? -

Robert wahał się chwilę jednak poczuł, że Wiktor łapie go za ramię i

popycha, aby się ruszył. Pomyślał, że to nic złego śledzić brata, więc się

zgodził.
Po chwili stwierdzili, że Paweł kieruje się na szóste

piętro. Chłopcy po cichu stąpali po stopniach, aby ich nie usłyszał. Weszli

na korytarz i podążali za odgłosami kroków Pawła. Po paru zakrętach

spostrzegli, że Paweł w pewnym momencie przystanął przed jakimiś drzwiami i

wyjmuje z kieszeni klucz. Dało się słyszeć kliknięcie w zamku drzwi i po

chwili te uchyliłby się trzeszcząc. Paweł obejrzał się i stwierdziwszy, że

nie ma nikogo wszedł do komnaty i zamknął za sobą drzwi. Przyjaciele

podeszli natychmiast, na palcach do drzwi. Wiktor zaproponował, aby stali

się niewidzialni i przeszli przez drzwi, aby lepiej zobaczyć, o co

chodzi.


ps . lubie komentarze, wiecie?
avalanche
chciałam coś powiedzieć od siebie.....nazwa

Scutum jest prawdziwą nazwą starożytnej rzymskiej broni....
Małpka-Olga
wow nieźle dużo tego jest, ale powiem tyle:

dość ciekawe to jest, da sie czytać =)
Abaska
Jak zwykle swietnie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'> A co do mojej ostatniej wypowiedzi: Ja to

naklikalam przed powiedzeniem tego Tobie. Wiem, ze przerabialysmy ten temat


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/dry.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='dry.gif'>.

I jestem Ci BARDZO wdzieczna, ze dalas gratis parta
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'>

Mam nadzieje, ze jutro tez wkleisz 2 party
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'> Z okazji... zblizajacych siem Swiat


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>. Pozdrooffka!!
Merkury
Bardzo ciekawy fick... Nie ma nic do

krytykowania...
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'> Może poza tym, że czasem zjadasz kreskich

od takich liter jak "ł". Reszta ficku jest jak najbardziej

wpożątku. Zazdroszczę Ci takiej umiejętności pisania powieści. Jak na mój

gust nadawała byś się na pisarkę.=DD Poważnie...
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='smile.gif'>
Mam nadzieję, że niedługo ukaże się

następny part. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu.

P.S.
A do

wszystkich, którzy czytają (lub piszą) ten fick:
WESOŁYCH ŚWIĄT...


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
avalanche
dzięki za wszystkie wypowiedzi.....to

bardzo podnosi na duchu
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'> Abaska >no dobra dam jutro dwa ale

tylko ze względu na święta
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

Wesołych Świąt przy okazji życzę wszystkim
Abaska
Chociash swieta dopiero za tydzien, to ja

tesh wszystkim zycze wesolych swiat
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
Raven
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ten ff

powrócił!Zaczunałam już za nim tęsknić.Co do niego to jest po prostu

świetny!Nawet jeśli są jakieś błędy,to ich niezauwarzyłam (byłam zbyt

pochłonięta czytaniem) Z niecierpliwością czekam na next parta!
Abaska
Avalanche, ja siem chyba uzaleznilam ^^

Jezem cholernie zmeczona, a i tak wchodze tu i jeszcze raz czytam ostatniego

parta ^^ Jak tak dalej pojdzie, to bede znala tego FFa na pamiec


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

avalanche
wiecie co, niedługo to zacznę się czuć

winna, już czuje sie jak diler
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> ..żąrtuję........dzisiaj obiecane 2 party......pierwszy

teraz drugi później....miłego czytania
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>

Part 13

Komnata okazała się jakąś starą

klasą, w której od dawna nie odbywały się lekcje. Pod sufitem wisiały

pajęczyny a na meblach osiadł kurz. Paweł stanął pośrodku jakby zdawał się

kogoś oczekiwać. Przyjaciele stanęli niedaleko drzwi, aby w razie, czego

szybko móc się ewakuować. Stali tak będąc niewidzialnymi i spoglądając w

kompletnej ciszy na Pawła. Po chwili stało się coś niespodziewanego. W

komnacie buchnęło a z obłoku pary wyszedł mężczyzna w czarnej pelerynie.

Chłopcy od razu poznali przybysza. To był Orfeusz.
- Malcolm, bardzo mnie

zawiodłeś...Nie minął pierwszy dzień a ty już pobiłeś swojego

ochroniarza...Właśnie a gdzie oni się podziewają, powinni być przy tobie -

powiedział jakby z wyrzutem Orfeusz
- Nie wiem gdzie są i nie obchodzi

mnie to - odpowiedział Paweł
- Widzę, że buntujesz się, jednak ostrzegam,

nie będziesz się stosował do moich rozkazów a wrócisz do swojego

dotychczasowego życia - Orfeusz złapał Pawła za podbródek, aby mieć bliski

kontakt wzrokowy - a tego chyba nie chcesz? - Paweł pokiwał posłusznie

głową. Nie chciał wracać do siedziby Zakonu. Zamieszkanie w Akademii dawało

mu pewną swobodę, jakiej nigdy nie miał. Poza tym nikt go tu nie bije i nie

znęca się nad nim…
- Wiesz, czemu zgodziłem się tu ciebie posłać?

Powiem ci. Mam wobec ciebie poważne zamiary. Wykonasz dla mnie parę zadań -

Orfeusz nadal wpatrywał się swoimi przenikliwymi oczami w Pawła - Jesteś

cudownym dzieckiem...Nie zawiedziesz mnie? - Paweł podniósł powoli głowę.

Ręce zaczęły mu lekko drżeć, zaś twarz jakby mu zbielała. Mężczyzna nagle

krzyknął i z całej siły uderzył Pawła w twarz, sprawiając, że chłopiec

wylądował po drugiej stronie komnaty kuląc się ze strachu.
- Znowu

ćpałeś! Ty przeklęty narkomanie! Jak mam cię sobie przyporządkować

skoro ledwo trzymasz się na nogach i wodzisz nieprzytomnie oczami na

wszystkie strony. Ćpaj ile chcesz, gówno mnie to obchodzi. Masz tylko być w

pełni władz umysłowych i fizycznych. W takim stanie nie potrafiłbyś nawet

muchy zabić...WSTAŃ JAK O CIEBIE MÓWIĘ! - Paweł ledwo dźwignął się na

nogi i po chwili stał wsparty o ścianę, aby się nie wywrócić.
W

tym samym momencie po drugiej stronie komnaty Wiktor przytrzymywał Roberta,

który chciał rzucić się na Orfeusza.
- Uspokój się, bo nas zdradzisz -

wyszeptał jak najciszej Wiktor. Robert na chwilę się uspokoił jednak nadal

był trzymany w razie, czego przez Wiktora.
- Jeżeli w takim stanie

będziesz codziennie to przysięgam że wylądujesz znowu w Zakonie i dostaniesz

taki wpierdol że przez miesiąc się nie podniesiesz z bólu - zagroził

Orfeusz. Paweł wpatrywał się w niego będąc w strachu o własne zdrowie.

Postanowił nie sprzeciwiać się woli Orfeusza dla własnego bezpieczeństwa i

szansy zostania tutaj - w bezpiecznym miejscu, z dala od zakonników,

znęcającymi się, co rusz nad nim, z dala od bólu, krzyków i tego

wszystkiego.
- Przepraszam - wybąknął - Będę już posłuszny...Tylko

błagam...Nie wysyłaj mnie z powrotem do Zakonu.
Paweł spojrzał się na

mężczyznę. Był bezwzględny a jego oczy przywodziły na myśl zimnych i

nieodgadnionych. Orfeusz uśmiechnął się tajemniczo.
- W takim razie dam

ci jeszcze jedną szansę - powiedział zbliżając się powoli do Pawła i kładąc

rękę na jego ramieniu. Paweł krzyknął z bólu, po czym powoli zaczął osuwać

się na podłogę.
W tej samej chwili Wiktor siłował się z wyrywającym

Robertem. Siłując się tak ze sobą nie zauważyli, że popchnęli niechcący

krzesło stojące niedaleko nich. Odgłos szurania zrobił swoje. Zwrócił uwagę

Orfeusza.
- Kto tam jest? - krzyknął rozłoszczony i natychmiast podszedł

szybkim krokiem w stronę przyjaciół. Wiktor wiedział, co się święci i

natychmiast złapał przyjaciół za ubrania i pociągnął z całej siły do tyłu i

wyprowadzając ich, czym prędzej z komnaty.
- W nogi, bo się skapnie -

starał się ostrzec jak najszybciej współtowarzyszy Michał. Chłopcy, czym

prędzej i jak najciszej pobiegli w stronę pokoju.
avalanche
a oto drugi z obiecanych partów na

dzisiaj

Part 14

Drzwi trzasnęły a Robert starał się uspokoić

po tym, co przed chwilą ujrzał.
- Jak on śmiał! Tak go traktować!

- wykrzyczał. Chłopcy także zdawali się być wstrząśnięci traktowaniem Pawła

- Po co mnie trzymałeś, Wiktor? Już ja bym się z nim porachował - powiedział

z mściwością i wyrzutem do Wiktora.
- Uspokój się!...On by nas

wykończył w jednej chwili...Zresztą już sama nasza obecność sprawi mu sporo

kłopotów... I jak mamy mu pomóc? - To pytanie zdawało się nie mieć

odpowiedzi. Żaden z chłopców nie wiedział jak pomóc Pawłowi.
- Możemy

tylko siedzieć i modlić się, że dostanie przez nas - powiedział

zaniepokojony Michał. - Orfeusz może sobie pomyśleć, że ktoś śledzi Pawła i

próbuje się dowiedzieć prawdy.
- Musimy po lekcjach udać się do któregoś

z naszych starych i powiedzieć, co tu się dzieje - zaproponował Adam
- Na

pewno nie do mojego, jesteśmy w stanie wojny - stwierdził sucho Wiktor.
-

Nie bądź głupi, pójdziemy do mnie - rzekł Robert - Pan Smith na pewno nam

poradzi, co mamy robić i jak pomóc mojemu bratu, aby jemu nie stała się

krzywda ze strony Orfeusza - Przyjaciele pokiwali głowami na znak, że się

zgadzają.
- Chłopaki zaraz następna lekcja...Zaraz niech

sprawdzę...Alchemia, chodźcie, bo znowu Twintower się nas uwiesi za to, że

się spóźniamy - powiedział Wiktor mając jak najbardziej rację w tej

sprawie.
Na szczęście lekcja się jeszcze nie zaczęła i mogli

spokojnie zająć miejsca w ławkach. Tak się akurat złożyło, że nikt nie

siedział w dwóch ostatnich. Niestety były potrójne, więc musieli usiąść po

trzech w jednej i jeden sam w drugiej. Wylosowali, że sam siedzieć będzie

Wiktor, który nie był oczywiście zadowolony z tej decyzji, jednak nie

zamierzał się kłócić o to.
Rozległ się dzwonek i wszyscy przygotowali się

do lekcji. Każdy wyjął książkę, jaką wcześniej kupił w specjalnej księgarni.

Po chwili do sali wszedł znany Robertowi nauczyciel. Był to ten sam

mężczyzna, który ugościł go w swoim gabinecie po spotkaniu z tajemniczą

zjawą. Robert wyobrażał sobie, że uczy on czegoś innego jak alchemii. Prawdę

mówiąc nie pasował mu jakoś na tej posadzie. Zawsze wyobrażał sobie, że tego

przedmiotu będzie go uczyć jakiś starzec z długo siwą brodą i zapewne

wielkim doświadczeniem w tej dziedzinie.
Profesor Max Grey był

młodym mężczyzną w wieku ojców całej czwórki, choć można było odnieść

wrażenie jakby miał, co najmniej 25 lat. Miał ciemne włosy i piwne oczy.

Robert dostrzegł, że wygląda lepiej, niż kiedy go ostatnio widział. Teraz

sprawiał wrażenie bardziej zdrowego i na pewno nie zanosiło się, że będzie

jak ostatnim razem, że będzie wyglądał jakby dopiero, co wpadł w trans.

Robert spostrzegł, że nauczyciel jakimś sposobem przyciąga swoim wyglądem

część żeńską klasy. Rzeczywiście, był bardzo przystojny a uśmiech, jakim

obdarzył uczniów przy wejściu sprawił, że polubili go także chłopcy. Miał w

sobie to coś, że sprawiło, że nie musiał uciszać klasy a uczniowie sami

chcieli poznać niezwykłość jago osoby i umiejętność ciekawego prowadzenia

lekcji.
- Dobra młodzieży, czas sprawdzić listę...Applegate - zaczął

wyczytywać.
- Jestem... - profesor dalej odczytywał nazwiska dochodząc

do...
- Maxwell Malcolm - cisza - Maxwell Malcolm - powtórzył. W tym

momencie drzwi klasy uchyliły się i wszedł Paweł.
- Jestem panie

profesorze - powiedział jakby od niechcenia - Przepraszam za spóźnienie to

się już nie powtórzy.
- Dobrze siadaj...Przy Applegacie jest wolne

miejsce, usiądź tam - Paweł skierował się w stronę Wiktora i usiadł koło

niego. Paweł był jakiś dziwny. Znów poruszał się chwiejnym krokiem. Wiktor

spostrzegł, że Paweł miał na prawym policzku coś w rodzaju siniaka. Pomyślał

sobie, że to po tym uderzeniu jakie mu zaserwował Orfeusz.
- I Zakarski -

skończył wyczytywać listę uczniów.
- Jestem.
- W porządku, w takim

razie wszyscy są obecni a więc zaczynamy. Czy ktoś w ogóle ma pojęcie czym

jest alchemia - spytał. W górę pofrunęła ręka Laury.
- Tak, słucham panno

Clove.
- Alchemia jest to dziedzina, której celem jest wynalezienie

Kamienia Filozoficznego, w celu zamiany metalu w złoto.
- Bardzo dobrze -

odparł, sprawiając, że policzki Laury lekko się zaróżowiły. - Rzeczywiście,

alchemia jest to nauka, której celem było wynalezienie substancji

transmutującej wszelkiego rodzaju materię, ale przeważnie metal - w czyste

złoto. Materiałem mającym tego dokonać był Kamień Filozoficzny, który

posiadał również właściwości odmładzające i dowolnie przedłużającej życie

jego właściciela. - wyjaśnił dokładniej profesor. - Jednakże nie tylko

historia i właściwości Kamienia Filozoficznego będą nas interesować.

Zajmiemy się także poznawaniem innych, równie ciekawych substancji

występującym w naszym niezwykłym świecie - gdy skończył większość dziewczyn

sprawiało wrażenie jakby zapadło w trans, patrząc się rozmarzonym wzrokiem

na przystojnego profesora. - A zatem proszę otworzyć teraz książki na

stronie szóstej i...
Lekcja zdawała się zmierzać ku końcowi, lecz

w tym wypadku żaden uczeń zdawał się tego nie zauważać, ponieważ w ramach

pierwszej lekcji mogli posłuchać historii na temat wielu alchemików. Co

dziwne wszyscy byli bardzo ciekawi, coraz to różnych historii ich życia.

Nawet Paweł, który dotychczas siedział cicho i zdawał się nie reagować na

otoczenie pod koniec lekcji, tak jak reszta uczniów wdał się w zażartą

dyskusję na temat wcześniej opowiedzianych biografii. Było wiele śmiechu i

wszyscy czuli się bardzo wyluzowani. Wiktor pomyślał sobie w duchu, że chyba

jako jedyny nauczyciel w tej szkole, profesor alchemii zdobędzie jego

całkowite zaufanie i sympatię. Z daleka dobiegł dzwonek, który sygnalizował

zakończenie ciekawej lekcji.
- Na poniedziałek każdy przygotuje historię

wybranego przez siebie alchemika i zaprezentuje nam swoją wiedzę o nim. To

tyle, do zobaczenia na następnej lekcji. - Kiedy uczniowie opuścili klasę

znów zaczęła się zażarta dyskusja, lecz tym razem na temat najlepszego

nauczyciela, jakiego dotychczas poznali.
- Ale w dechę gość, no nie? Ten

to potrafi zainteresować - dało się słyszeć opinie.
- Wiecie, co? Fajny

jest nie ma, co - zaczął Wiktor.
- I nie przynudza, a to jest coś -

zauważył Adam. W tym momencie podbiegła do nich Laura.
- No i jak?

Świetny, co? - spytała przyjaciół.
- No pewnie, a jaki przystojny - Adam

mrugnął znacząco do Wiktora.
- Wzroku od niego nie mogłaś oderwać - dodał

Wiktor uśmiechając się do Laury, która znowu oblała się rumieńcem.
-

Wcale, nie...Przyznaję, że jest przystojny, ale zupełnie nie w moim typie -

powiedziała coraz bardziej się czerwieniąc. Przyjaciele wiedzieli, że to

tylko manewr maskujący z jej strony. Tak naprawdę domyślali się, co naprawdę

myśli o profesorze alchemii.
- Ty weź nie ściemniaj, wiemy jak jest

naprawdę - zaśmiał się Robert. - Wszystkie dziewczyny się w nim bujają. - W

tej chwili z naprzeciwka nadchodził profesor.
- Oho, o wilku mowa -

zauważył Adam i spojrzał się z uśmiechem na Laurę. Profesor minął ich,

sprawiając, że Laura natychmiast obejrzała się za nim i obdarzyła

marzycielskim spojrzeniem.
- Ja nie mogę, ty kompletnie ześwirowałaś na

jego punkcie - zwrócił się do Laury Adam. - Ktoś mógłby pomyśleć, że był

zazdrosny o nią.
- Uuuu...Patrzcie, Adam jest zazdrosny - powiedział z

rozbawieniem Wiktor, wprawiając w małe zakłopotanie przyjaciela.
-

Zamknij się - odpowiedział przez zaciśnięte żeby Adam.
- Nie bądź taki

skromny....- nie dawał za wygraną Wiktor.
- Lepiej spójrz, kto idzie -

Adam dziękował w duchu, że akurat szedł Twintower. Miał już dość pytań

Wiktora i jego uwag. Najgorsze było to, że przyjaciel miał rację. Był

zazdrosny o Laurę i co tu dużo mówić - podobała mu się.
- Pan Applegate -

zaczął jak zwykle swoim jadowitym tonem - Słyszałem, że odbyłeś pierwszy

trening z profesorem Shepardem. Nie masz się, co łudzić, że zapomniałem o

karze, jaką ci zadałem, zaczynasz przed obiadem, życzę powodzenia - i

odszedł zostawiając Wiktora wściekłego.
- Kurde! Już miałem nadzieję,

że ten stary zgred zapomniał...Szlag - Wiktor jak zwykle w takich momentach

miał ochotę rozszarpać Twintowera za całą złośliwość, jaką prezentował wobec

niego - Co teraz mamy? - spytał chcąc zapomnieć o Twintowerze
- Nie

uwierzysz...Zaklęcia...Z Twintowerem - odpowiedział Adam wiedząc, jaka

będzie reakcja.
- Nie, no...Gorzej być nie mogło, ten mamut będzie

nauczał zaklęć! - powiedział z wyrzutem Wiktor.
- Zacieśnicie więzy

nienawiści do siebie - powiedział z rozbawieniem Adam. Wiktor obdarował

przyjaciela wściekłym spojrzeniem. Adam zrozumiał, że lepiej go nie

drażnić.
- W takim razie idziemy do klasy - powiedział zrezygnowany

Wiktor. Czuł, że tej godziny z Twintowerem nie zapomni do końca życia.
Raven

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Abaska @

12-04-2003 23:50)


Avalanche, ja siem chyba uzaleznilam ^^ Jezem cholernie zmeczona, a i tak

wchodze tu i jeszcze raz czytam ostatniego parta ^^ Jak tak dalej pojdzie,

to bede znala tego FFa na pamiec
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>




Dobrze cię rozumiem!Gdy tylko wchodzę na to

Forum,to pędzę do tego ff,żeby zobaczyć,czy znowu coś napisałaś!Co do

błędów: nawet jeśli jakieś są,to nie zwróciłam na nie uwagi,byłam zbyt

zajęta czytaniem tego cuda.Czekam na next parta!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
avalanche

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Raven @ 13-04-2003

19:45)



align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE (Abaska @ 12-04-2003

23:50)
Avalanche, ja siem

chyba uzaleznilam ^^ Jezem cholernie zmeczona, a i tak wchodze tu i jeszcze

raz czytam ostatniego parta ^^ Jak tak dalej pojdzie, to bede znala tego FFa

na pamiec
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>


class='postcolor'>
Dobrze cię rozumiem!Gdy tylko

wchodzę na to Forum,to pędzę do tego ff,żeby zobaczyć,czy znowu coś

napisałaś!Co do błędów: nawet jeśli jakieś są,to nie zwróciłam na nie

uwagi,byłam zbyt zajęta czytaniem tego cuda.Czekam na next parta!


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>

class='postcolor'>
ja myślę że jak by was porządny

psychiatra obejrzał to by stwierdził jednoznacznie że jesteście

zaaawansowanymi manaikami....i kto wtedy trafi za kratki?.....ja


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

.za doprowadzenia was do stanu maniakalnego
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

Abaska
Zwalniam cie z calej odpowiedzialnosci

prawnej
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
avalanche

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Abaska @

13-04-2003 21:31)
Zwalniam

cie z calej odpowiedzialnosci prawnej
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>

class='postcolor'>
dzięki wielkie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> dzisiaj tylko jeden bo starzy mi nie pozwalają długo na

necie siedzieć
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/mad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='mad.gif' />



Part 15

Klasa, w której miały się odbyć lekcje zaklęć

znajdowała się na pierwszym piętrze i różniła się od innych tym, że była

niebywale duża. Koło drzwi znajdowały się ławki, ściśnięte dość blisko

siebie jakby chciano zaoszczędzić jak najwięcej miejsca. Reszta sali była

pusta, jedynie z niewielkim podestem.
- Czuję się jakby mnie mieli zaraz

powiesić na szubienicy - rzekł lekko zdenerwowanym głosem Wiktor.
- Nie

przesadzaj stary, to tylko godzina - starał się znaleźć dobrą stronę ich

położenia, Adam.
- To i tak za dużo, poza tym na tym nie koniec.

Zapomnieliście, że Twintower wymyślił, że mam robić za

sprzątaczkę...Aaa! Jeszcze bym zapomniał, potem będę mieć sesję z takim

czubem na temat mojego zachowania, który zapewne będzie mnie pouczał o

szkodliwości mojego postępowania wobec bezbronnego społeczeństwa...Żałosne -

Wiktor machnął ręką jakby od niechcenia, wyraźnie będąc już na tyle

pogrążonym wizją jego przyszłości, że nie miał siły rozprawiać już o tym,

jaki marny los zaraz go spotka.
Nie minęło parę minut, gdy równo z

dzwonkiem do klasy wkroczył profesor Twintower. Za nim szedł Paweł, który

sprawiał wrażenie jakby coś przeskrobał. Twintower najwyraźniej przyłapał go

na czymś, jednak, co dziwne nie wygłaszał głośno swoich reprymend ani uwag,

czego na pewno nie omieszkałby zrobić w wypadku Wiktora. Paweł stał przed

biurkiem profesora i szeptał o czymś z Twintowerem. Ten oczywiście nie

sprawiał wrażenia jakiegokolwiek zrozumienia. Po chwili wyjął kartkę i

zaczął coś skrobać. Gdy skończył podał Pawłowi ową kartkę.
- Więcej mi

takich numerów nie będziesz odstawiać, Maxwell - wyszeptał groźnie profesor.

- Marsz teraz do dyrektora i nie waż się po drodze zboczyć z drogi, bo

gorzko tego pożałujesz. Zaraz pójdę do dyrektora i sprawdzę czy będziesz, a

teraz jazda mi stąd i żebym więcej nie przyłapał cię na tym - skończył swą

cichą rozmowę. Paweł wzruszył ramionami, jakby go to nie bardzo obchodziło i

ruszył do drzwi.
- Dość tych rozmów! - podniósł głos. - To jest

lekcja a nie jakieś spotkanie towarzyskie.
- A szkoda...- szeptnął Wiktor

do przyjaciół.
- Applegate, twoje uwagi są tu zbędne - skomentował z

wyraźną jadowitością - Wątpię, aby ciebie obchodziło, co innego jak bycie

klasowym błaznem oraz okazywanie wszem i wobec swojego zupełnego braku

szacunku wobec wszystkiego i wszystkich. Wiedz, że tacy jak ty mają

największą szansę na wydalenie ze szkoły. Ostrzegam, że nie ze mną takie

numery. Nie pozwolę sobie wchodzić na głowę takim jak ty.
- Pan uważa,

że jestem taki groźny, iż musi się pan obawiać o to, że nie będzie w stanie

sobie ze mną poradzić? - Wiktor najwyraźniej starał się wyprowadzić z

równowagi, Twintowera. Jednak ten wydawał się być jak najbardziej

opanowany.
- Widzisz Applegate, właśnie zarobiłeś kolejne godziny

sprzątania oraz raz wizytę u dyrektora. A teraz biegiem marsz, zaraz

sprawdzę czy ty i pan Maxwell, nie zbłądziliście po drodze.
Wiktor

wstał i udał się do drzwi. Sprawiał wrażenie, jakby osiągnął to, co chciał

osiągnąć - nie będzie musiał siedzieć na lekcji. Nawet perspektywa, że teraz

będzie musiał dłużej sprzątać, zdawała się nie wywrzeć na nim takiego

wrażenia, jakie zapewne chciał uzyskać profesor.
Wiktor, wyszedł z

klasy będąc w lepszym humorze niż przed lekcją. Nie zamierzał jednak do

końca dostosować się do nakazu Twintowera, a mianowicie zamierzał po drodze

trochę zabłądzić a dopiero potem udać się do dyrektora, aby nie dać

Twintowerowi powodu do zarobienia kolejnych kar.
Na początek

postanowił udać się na szóste piętro, które wcześniej zwiedził Robert.

Korytarz był równie przerażający jak to mu opowiadał przyjaciel. Choć na

zewnątrz jak i w zamczysku było dość ciepło, to jednak tutaj wyczuwało się

mroźne powiewy wiatru. Wiktor ruszył powoli w głąb korytarza. Po drodze

zauważył, że na ścianach nie wiszą żadne obrazy, nie było też żadnych zbroi

ani tym bardziej jakiś innych elementów dekoracji. Na ścianach wisiały tylko

pochodnie, które teraz akurat były zgaszone. Po chwili Wiktor zauważył, że

korytarz się kończy i że na jego końcu znajduje się coś w rodzaju małego,

okrągłego holu i co dziwne bardzo bogatego zdobionego. Do holu był jeszcze

spory kawałek, więc przyspieszył kroku. Po chwili jednak stanął i odwrócił

się. Zdawało mu się przez chwilę, że ktoś go śledzi. Na korytarzu wyczuwało

się coś dziwnego. Nagle Wiktor poczuł ogromny powiew wiatru, który zaczął

dąć coraz mocniej. Zrobiło się bardzo chłodno a w chwile potem przed

Wiktorem ukazał się duch.
- Pomóż mi - wyznała zjawa. Wiktor poczuł, że

przed nim stał ten sam duch, jaki ukazał się Robertowi
- Ale w czym? -

spytał chłopiec. Zjawa wskazała ręką na ścianę. W chwilę później wskazana

przez ducha ściana zaczęła się ruszać, a raczej powoli obracać. Trwało to

moment. Okazało się, że owa ściana była w czymś w rodzaju drzwi do tajnego

przejścia. Duch podfrunął do Wiktora i gestem zaprosił go, aby udał się za

nim. Zaczęli schodzić po wąskich, krętych schodach a drogę oświetlały im

pochodnie jarzące się błękitno-czarnym światłem. Ściana ponownie zaczęła się

obracać się, aby chwilę później zamknąć się całkowicie. Wiktor jeszcze nigdy

nie znalazł się w tak dziwnej sytuacji. Podążał za duchem jakiegoś młodego

chłopaka w zbroi zupełnie nie wiedząc, dokąd ten go prowadzi a na dodatek

przez jego głowę zaczęły przebiegać przerażające wizje tego, co się z nim

stanie, kiedy Twintower dowie się, że zamiast iść do dyrektora on szwęda się

z duchem. Zresztą, Twintower nigdy nie uwierzy mu, że wybrał się ze zjawą na

krótką wycieczkę, a już tym bardziej, że stało się to akurat wtedy, kiedy

miał zupełnie gdzie indziej powędrować.
Schodzili coraz niżej będąc

zapewne gdzieś głęboko w podziemiach zamczyska. Robiło się coraz zimniej a

Wiktor nadal nie wiedział, dokąd zmierzają. Patrzył się z lekkim zdziwieniem

na frunącego przed nim ducha. Miał spuszczoną głowę a w dłoniach trzymał

długi miecz. Parę minut później schody skończyły się. Znaleźli się w czymś w

rodzaju podziemi. Całe to miejsce było bardzo upiorne aczkolwiek bardzo

tajemnicze i wzbudzające respekt i poszanowanie. Wiktor udał się dalej za

duchem. Spojrzał w górę. Sklepienie znajdowało się bardzo wysoko, tak, że

ledwo było je widać. Po chwili jednak jego uwagę przykuło coś innego. Przed

nim ukazało się całe wnętrze tej jaskini. Pośrodku stał zrobiony z białego

marmuru, zegar słoneczny ze złotą wskazówką, na który padał cieniutki

strumyk światła. Niedaleko przy ścianach stały olbrzymie posągi, jakiś

wojowników. Duch znowu wskazał Wiktorowi żeby udał się za nim. Chłopiec

posłusznie ruszył, oglądając wnętrze tego miejsca. Okazało się, że duch

zaprowadził go do miejsca, emanującego światłością i mistycyzmem. Wiktor

spojrzał przed siebie. Przed nim stały pięknie zdobione, białe wrota. Były

tak ogromne, że mógłby się przez nie przedostać stado smoków a i tak pewnie

zostało by jeszcze dużo miejsca. Duch stanął i obrócił się powoli

spoglądając na Wiktora.
- Czy wiesz gdzie jesteś? - spytał swoim jakby

odległym głosem. Wiktor potrząsnął przecząco głową na znak, że nie ma

pojęcia. - To jest święte miejsce, które kiedyś wybudowali Atlantydzi. Było

ich jedyną duchową ostoją, miejscem, które służyło jako miejsce ich

schronienia w momentach zagrożenia. - Wiktor nadal wpatrywał się niemo na

zjawę - Zapewne zastanawiasz, po co przywiodłem cię w to miejsce?
-

Chciałbym poznać ten powód - oświadczył Wiktor, który odważył się wreszcie

wydobyć z siebie te parę słów.
- Nazywam się Simon Joseph de Bedoir i

jestem rycerzem królewskiego szczepu Navaget - Wiktor spojrzał ze

zdziwieniem na Simona.
- Navaget? Czy to nie był szczep zrzeszający

wojowników mający za zadanie walki z Krwiożerczym Zakonem?
- Zgadza się.

Widzę, że masz dość rozległą wiedzę na ten temat - Simon uśmiechnął się

lekko - A czy wiesz, kto mógł należeć do Navaget? - spytał.
Wiktor

starał sobie przypomnieć, co kiedyś wyczytał w opasłych księgach w jego

bibliotece.
- Należeli do nich Atlantydzi, którzy byli potomkami

założycieli tego szczepu oraz jego sławnych rycerzy należących do Navaget.

Natomiast, co siódme pokolenie rodzili się władcy światłości mający

niezwykłe zdolności i niezwykłą moc magiczną mogącą pokonać wszelkie

zło.
- Właśnie. A pamiętasz, co się z nimi stało? - Wiktor znów pokręcił

przecząco głową.
- Doszło kiedyś do zdrady. Wszyscy oprócz jednego z

rycerzy, zostali zabici. Wydawało się jednak, że wiekowa tradycja nie

zostanie złamana, gdyż nadal żyły dzieci pomordowanych. Jakże to było mylne.

Dalsze istnienie Navaget zostało zachwiane, po raz pierwszy od wieków. Zło

zaczęło się szybko panoszyć po świecie, przeciągając na swą stronę wielu

ludzi. Krwiożerczy Zakon stał się potężnym wrogiem, ciągle rosnącym w siłę.

Nie udało się. Jedyny będący przy życiu rycerz zniknął bez wieści, a dzieci

zamordowanych nie były w stanie złamać potęgi Zakonu. Przez wiele lat świat

pogrążał się w chaosie, bez nadziei na lepszą przyszłość. I wtedy zdarzyło

się coś, co zmieniło oblicze świata. Garstka młodych ludzi rozprawiła się z

Zakonem, odizolowując ich od społeczeństwa na sześć lat. Jednak oni znowu

powrócili, znów zechcą podporządkować sobie świat.
- Ale dlaczego mi o

tym mówisz? Co ja mam z tym wszystkim wspólnego? - spytał zdezorientowany

Wiktor.
- Masz z tym więcej wspólnego niż ci się może wydawać. Twój

ojciec i jego przyjaciele jako jedyni potrafili unieszkodliwić Zakon. Jednak

jak sam wiesz, zakonnikom udało się uciec. Cała przyszłość leży teraz w

twoich i jeszcze paru osób rękach.
- Jak to? Że niby mam ratować świat

przed Zakonem...Przecież to absurd...Ja nigdy...Nie potrafiłbym - zaczął się

tłumaczyć. Simon uśmiechnął się znowu.
- Ależ potrafiłbyś, wierz mi, że

wiem o tym świecie więcej niż ci się może wydawać - oświadczył - Chciałem

porozmawiać z twoim przyjacielem Robertem, jednak jak zapewne ci

opowiedział, przerwano nam, dlatego też przyprowadziłem w to miejsce ciebie.

Musisz sprowadzić tu swoich przyjaciół...Adama, Roberta i Michała. Musicie

poznać prawdę o sobie i o przeszłości.
- Jak to? Nie

rozumiem...Wytłumacz, o co ci chodzi - powiedział nalegającym głosem

Wiktor.
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie Wiktorze, będę tu czekał

na was - wypowiedziawszy te słowa, Simon rozpłynął się w powietrzu.
-

Zaraz!...Czekaj! - Wiktor chciał dowiedzieć się, o co chodzi, lecz

nie uzyskał odpowiedzi. - Taaaaakkkk...Oczywiście...Wszystko w swoim czasie.

O co mu właściwie chodzi? Ja nie mogę ten dzień zaczyna robić się coraz

dziwniejszy - mimowolnie spojrzał na zegarek i zamarł - O cholera! Już

mam przejebane u Twintowera - i ruszył biegiem w stronę wyjścia.
Abaska
Extra!! Avalanche, kurcze jestes

naprawde niezla... Ale gdzie byl Pawel, jak go nie bylo?
Allya
Super...czekam na next parta


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
Psychopatka

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Allya @ 14-04-2003

21:56)
Super...czekam na

next parta
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>

class='postcolor'>
Kobieto moja kochana... ile razy ja

mam powatarzac ze posty tego typu bede bezlitosnie kasowane!!!

Co ja mam zrobci zeby to doszlo do waszych glow!!! Odtanczyc

tutaj Rumbe??? Czy po obcemu zaczac pisac?
Po chinsku czy rosyjsku? Wtedy

zrozumiecie...???!!!!
avalanche
Part 16

Wiktor pędził, co tchu po

schodach a potem pędem zaczął biec po korytarzu na szóstym piętrze,

zbiegając, czym prędzej na czwarte, próbując znaleźć gabinet dyrektora.

Trochę czasu zajęło mu znalezienie gabinetu, lecz po paru minutach udało mu

się znaleźć mahoniowe drzwi. Stanął przed nimi. Postanowił sprawdzić,

przykładając ucho do drzwi, czy w środku jest już Twintower. Nagle drzwi się

otworzyły a za nimi stał nie, kto inny jak właśnie Twintower.
- A więc

Applegate, raczył wreszcie się zjawić…Do środka! - Wiktor nie

zamierzał się tym razem sprzeciwiać, gdyż znajdował się u dyrektora, a

świadomość, że nie ma dobrej reputacji sprawiała, że każde nieodpowiednie

rzucone słowo mogło znaleźć daleko idące konsekwencje.
Wiktor spostrzegł,

że na jednym z czarnych foteli siedziała już jedna osoba, a mianowicie

Paweł. Usiadł na drugim fotelu koło Pawła gotów na jeszcze gorsze męki niż

te, które przeżyłby na lekcji zaklęć.
- A gdzie jest pan dyrektor? -

spytał ostrożnie Wiktor.
- Pan dyrektor musiał pilnie wyjść i ja sprawuję

teraz nad wami pieczę - Twintower uśmiechnął się jak zwykle jadowicie.

Wiktor wiedział, że okoliczności nie są sprzyjające, więc postanowił

przedłużać jak najbardziej swoje zeznania do momentu aż nie przyjdzie

dyrektor, który być może okaże się bardziej łaskawszy niż stojący przed nim

profesor, który nie darzy go szczególną sympatią, mówiąc delikatnie.
- A

więc może mi wytłumaczysz Applegate, gdzie cię tym razem poniosło?- tego

pytania najbardziej obawiał się Wiktor. Będąc już w podziemiach zastanawiał

się, jaki kit wciśnie Twintower’owi, gdyż powiedzenie prawdy mogłoby

tylko pogorszyć jego sytuację. Zresztą jak sam wiedział, Twintower prędzej

go polubi niż uwierzy mu, że spotkał ducha, który sprowadził go tajemnym

przejściem do podziemi i tam odbył sobie krótką rozmowę. Nie ma cudów.

Trzeba będzie zełgać -pomyślał.
- A więc? Gdzie się, szwędałeś, co? -

spytał ponownie profesor. Z twarzy spełzł jego jadowity uśmiech. Parzył się

na Wiktora, obdarzając go długim i twardym spojrzeniem, zbliżając się do

fotela. Oparł ręce na fotelu i zbliżył swoją głowę na równi z głową Wiktora,

będąc teraz z nim twarzą w twarz.
- Gadaj, bo tracę cierpliwość -

wysyczał. Wiktor czuł, że musi coś szybko wymyśleć, bo inaczej

polegnie.
- Spacerowałem sobie - rzekł. Poczuł, że palnął straszne

głupstwo.
- Spacerowałeś sobie Applegate - powtórzył profesor - Myślisz,

że dam się nabrać na te twoje durnowate historyjki? Twój ojciec też mi

wciskał różne rzeczy, ale przeważnie z marnym skutkiem dla niego. Widzę, że

jego syn jest taki sam. Ten sam brak szacunku i arogancja, co u ojca. On też

miał za nic wszystkich, co nie chcieli się mu podporządkować. Był równie

pewny siebie, co ty. Zawsze, za wszystkim, co się działo w szkole stał on i

jego kumple. Te lata spędzone z twoim ojcem jednak nauczyły mnie czegoś. Nie

należy ufać uczniom, mającym gdzieś regulamin a już na pewno wystrzegać się

i nie ufać synom sławnej niegdyś czwórki. Jesteś szczególnym przypadkiem

Applegate. Takich jak ty nie powinno się dopuszczać na łono normalnego

społeczeństwa. Wykazałeś już, jaki potrafisz być agresywny wobec Radosława

Szczęsnego, twojego lokatora. Nie masz się, co cieszyć, on zostanie w

pokoju, już ja się o to postaram. A wracając do tematu...Jeżeli znowu

będziesz mnie chciał wpuścić w maliny, to przysięgam, że źle się to dla

ciebie skończy, a więc mów jak było naprawdę. - Wiktor gubił się w myślach.

„Co ma mu powiedzieć?”- myślał. „Zresztą mam to gdzieś i

tak mi nie uwierzy”
W tej chwili do gabinetu wszedł

dyrektor.
- Howardzie pozwól na moment - Twintower odsunął się od

Wiktora, niechętnie przerywając swoje przesłuchanie. Gdy drzwi zamknęły się,

Wiktor odetchnął z ulgą.
- Ten Twintower to twarda sztuka - stwierdził

siedzący obok Paweł - Przepraszam gdzie moje maniery, nie zostaliśmy sobie

dobrze przedstawieni, jestem Malcolm Maxwell.
- Wiktor Applegate - podał

rękę Pawłowi.
- Widzę, że ciebie darzy szczególną nienawiścią - Paweł

uśmiechnął się - Mnie też zaczyna grozić, ale mnie to wisi
- Mnie tym

bardziej, bo mało obchodzi, co ze mną zrobi. Nawet gdybym powiedział mu

prawdę i tak by mi mamut nie uwierzył.
- Mamut? - zaśmiał się Paweł. -

Niezłe, nawet pasuje do niego.
- A ty, co mu powiedziałeś? - spytał

Wiktor.
- No wiesz, że byłem tu i tam - odpowiedział wymijająco

Paweł.
- I co uwierzył ci?
- Nie miał wyboru - Wiktor spojrzał na

Pawła i zastanawiał się, dlaczego nie chciał mu powiedzieć, co opowiedział

Twintowerowi.
- A przynajmniej skłamałeś czy powiedziałeś prawdę? -

podpytał chytrze.
- Wiesz...Twintowera nie tak łatwo oszukać, oczywiście,

że nie powiedziałem mu prawdy. Co to by było, jakbym nie podroczył się z

ukochanym profesorkiem i nie starał mu się wcisnąć kitu? -Wiktor spojrzał z

podziwem na Pawła. Na razie nie znał takiej osoby z tak lekceważącym

stosunkiem do Twintowera jaki on posiadał. Robert miał rację. W jakimś

sensie był podobny do Pawła, szczególnie z charakteru.
- W takim razie

witaj w klubie - uśmiechnął się.
- Nawzajem, myślę, że nie po raz ostatni

spotkamy się w tym gabinecie. Coś mi się widzi, że Twintower nie

poprzestanie aż nas nie wywalą. Ale nie damy mu takiej satysfakcji,

prawda?
- Zgadzam się w zupełności z tobą - W tym momencie do gabinetu

wkroczyli dyrektor i Twintower, który miał minę jakby chciał zamordować

pierwszą lepszą osobę.
- Złapiemy tego, co wywołał ten mały pożar w twoim

gabinecie, Howardzie, na razie jednak przejdźmy do sprawy pana

Applegate’a i Maxwell’a. - dyrektor usiadł za biurkiem. Był

wyraźnie zmęczony, jednak starał się nie okazywać tego. Spojrzał swoim

przenikliwym wzrokiem na siedzących naprzeciw chłopców.
- A więc, jeżeli

dobrze pamiętam, pan Applegate został tu przysłany do mnie, ponieważ

nieodpowiednio zachowywał się wobec nauczyciela, jednak po drodze,

zbłądził...Czy może mi pan powiedzieć, co się stało? - Wiktor zaczął się

gorączkowo zastanawiać nad tym, co ma powiedzieć.
- Poszedłem do gabinetu

pana dyrektora, jednak nikogo nie zastałem, więc postanowiłem pochodzić

sobie po korytarzu, czekając na przyjście pana dyrektora, no i trochę

zbłądziłem wśród tych wszystkich korytarzy. Wie pan dyrektor jak trudno

znaleźć potem drogę powrotną.
- A czy ja ci kazałem zwiedzać zamek

Applegate? - powiedział z nieukrywaną wrogością Twintower.
- Pan profesor

nie uwzględnił w swojej wypowiedzi ewentualności, nieobecności pana

dyrektora - odrzekł Wiktor. Widział, że Twintower aż kipi ze złości, lecz

powstrzymywał się ze względu na obecność dyrektora. - Zresztą, ja nic złego

nie robiłem na korytarzu - dodał.
- Tak czy owak, myślę, że profesorowi

Twintower’owi należą się przeprosiny z twojej strony.
Wiktor

wstał i zaczął swoje przemówienie
- Panie profesorze proszę wybaczyć mi

moją bezczelność i arogancję. Obiecuję poprawę - w tym momencie skrzyżował z

tyłu palce - Czy pan profesor kiedykolwiek mi wybaczy?
Było to tak

jawnie nieszczere, że nawet Wiktor zdziwił się, gdy dyrektor nie zauważył,

że jego przeprosiny są czystą fikcją i że nawet jego ton wskazywał na

to.
- Myślę, profesorze, że konflikt został zażegnany, mam nadzieję, że

przeprosiny zostały przyjęte i że chłopiec już więcej nie dopuści się tego

ponownie.
- Ależ oczywiście panie dyrektorze - odpowiedział. Twintower

spojrzał się ze wściekłością na Wiktora. Paweł natomiast próbował stłumić w

sobie śmiech na widok jego strasznego wyglądu.
- Pan dyrektor pozwoli, że

zajmę się teraz panem Applegatem. Ma on jeszcze zaległe kary do wykonania.

Muszę przypilnować, aby nie zapomniał się zabrać za nie.
- Ależ

oczywiście Howardzie, a ja porozmawiam sobie z Malcolmem.

ps.to sie

zobaczy gdzie był.....niewiadomo
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/> a co do twojej wypowiedzi Psychopatko to przychylam sie,

prosze aby komentarze były podparte waszymi odczuciami, bo to lepiej i dla

mnie- bo wiem co was denerwuje, co lubicie i dla moderatorów którzy już

pewnie dawno osiwieli
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> - litości dla nich
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> , pytania też mile widziane są zapomniałam powiedzieć


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'

/>
Abaska
Juz chyba wiem, co zrobil Pawel...

Wzniecil ten caly pozar w gabinecie Twintowera prawda??
avalanche

src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'> nie kuś bo i tak ci nie powiem, zobaczysz w

swoim czasie
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

co do pytań to nie pytać mi sie tu o przyszłość
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'> tylko można zadać pytanie dotyczące

OPUBLIKOWANEGO tekstu przy czym takie na które miałabym odpowiedzieć

zdradzając dalsze częśći.....trudne, co nie?
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

to może nie pytajcie
avalanche
Part 17

- Ciekawe, co z Wiktorem?

- spytał przyjaciół Adam.
- Przecież, wiesz, że Wiktor zawsze coś wymyśli

zawsze robiąc wokół siebie dużo szumu - stwierdził Robert.
- To był

świetny pomysł, żeby wzniecić mały pożar w gabinecie Twintowera -

zachichotał Michał.
- Tak, dobry, ale nie przyniósł spodziewanych

efektów. Mieliśmy się dostać do gabinetu dyrektora i sprawdzić, co z

Wiktorem i Pawłem - rzekł Robert.
- Ale skąd mogliśmy wiedzieć, że tak

szybko uda im się opanować ogień - powiedział z nutką zawodu w głosie Adam.


Przechodzili właśnie przez hol kierując się na stołówkę, ponieważ

dochodziła już pora obiadu. Nie trudno było zauważyć, że znajdował się tam

Wiktor, który polerował właśnie jedną ze zbroi.
- Stary, a co ty tu

wyprawiasz z tym antykiem? - spytał z lekkim rozbawieniem Adam.
-

Czyszczę, a co nie widać?
- To ma być ta jedna z tych kar, które zadał ci

Twintower? Wcale tak źle to nie wygląda.
- To tylko pozory. Mam jeszcze

wyczyścić wszystkie toalety i umyć podłogę w tym przeklętym holu a potem na

stołówce - podsumował Wiktor - Ale mniejsza o to, nie uwierzycie gdzie byłem

jak wam powiem.
- Jesteśmy bardzo ciekawi, więc nie trzymaj nas w nie

pewności tylko gadaj.
Nie minęło parę minut....
- I kazał nam

przyjść? - Robert spytał podejrzliwie - Jakoś nie chce mi się wierzyć,

ściemniasz chyba.
- No, co ty! Mówię prawdę - zaperzył się

przyjaciel - Przecież nie oszukałbym was.
- Rzecz w tym czy ten duch nie

wpuścił ciebie w maliny - stwierdził sucho Robert.
- Sam go spotkałeś. I

co?
- I nic. Przerwano nam. Nie wiem Wiktor czy to dobry pomysł, zaufać

zjawie. Przecież nie wiemy, jakie ma zamiary wobec nas. Skąd wiesz czy on

nie jest zły i nie chce coś z nami zrobić?
- Zabić? Weź wyluzuj, ja mu

ufam. Biorę na siebie całą odpowiedzialność za niego. Robert....No

dalej...Idziesz? - Wiktor spojrzał proszącym wzrokiem na Roberta.
- No

dobra, ale jak się okaże, że będzie chciał nas zabić, to przyrzekam, że go

wyprzedzę i uduszę cię pierwszy.
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się Wiktor

- W takim razie wybierzemy się tam równo o północy
- Gdzie się

wybierzecie o północy? - spytał głos. Od razu go poznali. To był Radek.
-

Nie twoja sprawa przygłupie - wysyczał Wiktor.
- A właśnie, że moja.

Znowu coś kombinujecie - powiedział pewnym głosem. Z daleka nadchodził

właśnie Twintower.
- Zaraz mu powiem, co chcecie zrobić - Radek

uśmiechnął się chytro i już byliby zgubieni gdyby nie...
- Panie

profesorze chyba wiem, kto podpalił pański gabinet - okazało się, że Paweł,

który pojawił się ni stąd ni zowąd zamierzał uratować ich przed profesorem.

- Pozwoliłem sobie zbadać resztki po pożarze i co się okazało? Otóż na

miejscu zbrodni znalazłem kawałek spalonego materiału, którego nie strawił

ogień. Jest to kawałek czarnej szaty, należącej zapewne do sprawcy. A teraz

proszę spojrzeć na dolną część szaty Radka
Chłopców aż zamurowało.

Spodni kawałek szaty Radka wyglądał na przypalony. Twintower wyglądał jakby

go właśnie trzasnął piorun. Złapał Radka za szatę i pociągnął za sobą.
-

Panie profesorze to nie ja! TO ONI! Oni to wszystko ukartowali!

Ja nie podpaliłem pana gabinetu! - dało się słyszeć głosy próbującego

się wytłumaczyć, Radka. Wyglądało jednak na to, że Twintower’owi

wystarczyło to, co zobaczył.
- Rany dzięki, stary - powiedział z podziwem

Wiktor - Ale jak to zrobiłeś? Przecież to oni podpalili gabinet.
- Wiem,

ale będąc niedaleko zauważyłem, że w okolicy czaił się on, zapewne po to,

aby was później podkablować. A że i u mnie miał na pieńku, to postanowiłem

trochę wam pomóc - Paweł uśmiechnął się i odszedł.
- Kurde, powinniśmy

być mu wdzięczni. Uratował nam skórę. - stwierdził Adam.
- Widzę, że

mojemu bratu pozostało dawne poczucie humoru - podsumował Robert.
-

Ciekawe, co mu zrobił Radek? - spytał Michał.
- Pewnie ten przymuł go

podkablował, no i Paweł postanowił wyrównać rachunki - powiedział z lekką

satysfakcją Wiktor - W takim razie mamy wolną rękę, ten głupek nie będzie

nam przeszkadzał. Tak, więc o północy idziemy na mały spacerek.



Na zegarach dochodziła już północ. Chłopcy wstali z łóżek i

nałożyli na siebie płaszcze. Nie musieli uważać, że Radek się obudzi gdyż

Michał zadbał o to, aby przed zaśnięciem wypił swój napój, do którego

wcześniej dodał środku nasennego. Wiktor wyjrzał przez drzwi.
- Nikogo

nie ma. Dobra, w takim razie robimy się niewidzialni, tylko pamiętajcie

żadnych odgłosów. Nie wiadomo czy jakiś nauczyciel nie będzie chciał

sprawdzić czy ktoś nie włóczy się o tej porze po zamku. Adam, hologramy

gotowe?
- Gotowe, nawet jak będą chcieli sprawdzić czy śpimy zobaczą nas

w łóżkach - potwierdził wykonanie zadania Adam.
Weszli po schodach

na szóste piętro i skierowali się do tajnego przejścia. Wiktor obejrzał

ścianę, przy której spotkał ducha i zaczął ją dokładnie oglądać.
- Kurde

ciekawe jak ruszyć tą ścianę - powiedział do siebie.
- A co nie wiesz?

Rany posuń się. - Adam odsunął przyjaciela - Trzeba wymacać odpowiednią

cegłę i ją nacisnąć - dało się słyszeć kliknięcie i ściana zaczęła się

ruszać tworząc przejście.
- Ale ty genialny jesteś - powiedział z ironią

Wiktor. Po chwili wszyscy zaczęli schodzić po schodach. Minęło sporo czasu

zanim zeszli na sam dół. Wnętrze jaskini zrobiło na przyjaciołach ogromne

wrażenie, nie licząc oczywiście Wiktora, który wcześniej widział całe

podziemie.
- Rany i oni to zbudowali? Niezłe… - Adam sprawiał

wrażenie jakby pierwszy raz widział coś tak wspaniałego i

monumentalnego.
- Chodźcie tutaj! - zawołał przyjaciół Wiktor,

prowadząc ich przed tą same wrota, przed którymi rozmawiał z duchem. Adam po

raz kolejny wyraził swój podziw dla czegoś tak pięknego. Robert z Michałem

zaś dokładnie postanowili zbadać jaskinię.
- Te skały muszą być straszne

stare i zapewne wiele mogłyby nam opowiedzieć gdyby mogły mówić. Widzicie te

wgłębienia? - wskazał palcem - Wyglądają jakby uderzyło coś uderzyło w nie z

ogromną siłą. Musiały to spowodować jakieś potężne zaklęcia. Wiecie, o czym

mówię. Mogły się tu rozgrywać jakieś walki, stąd te dziury.
- Ale ty

przynudzasz, ja nie mogę...Daj sobie na wstrzymanie Robert, budowę

geologiczną opiszesz nam przy innej okazji - ziewnął Wiktor.
- Dobra

mądralo, nie musisz słuchać - Robert sprawiał wrażenie jakby uwaga

przyjaciela, dotknęła go. Nigdy nie uchodził za nudziarza ani tym bardziej

nie starał się udowadniać, że jest inteligentny.
- Dobra stary nie

maglujmy już tego, jesteś równy gość, ja po prostu żartowałem - słowa

Wiktora od razu rozchmurzyły Roberta. Nagle powiało mrozem i przed nimi

ukazał się ten sam duch, który prosił o spotkanie.
- Witam, dziękuję, że

jednak zgodziliście się zjawić na moje wezwanie - jego głos odbijał się

echem po jaskini.
- Czemu chciałeś rozmawiać z nami wszystkimi? - spytał

podejrzliwie Adam. Simon spojrzał na niego przeszywając go swoim

przenikliwym wzrokiem.
- Adam Borquez...Syn Sergiusza - wyszeptał.
-

Skąd wiesz jak mam na imię i że mój ojciec się tak nazywa?
- Powiedzmy,

że to tak zwana intuicja - uśmiechnął się. Po czym spojrzał na Roberta.

Uśmiech od razu zniknął. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. Nie

powiedział jednak niczego. Zwrócił swoją głowę do wszystkich i rzekł:
-

Od dawna czekałem na was - zaczął - Tyle lat w samotności bez szansy na to,

że ktoś pomoże mi się uwolnić z tego świata i pomóc mi znaleźć się tam gdzie

powinienem trafić od razu po mojej śmierci - w tym momencie przerwał mu

Robert.
- Przepraszam, że przerywam, ale chciałbym spytać:, W jaki sposób

zginąłeś? - Simon przez chwilę milczał, jednak po chwili, jakby chciał

zebrać w sobie siły przemówił.
- To zdarzyło się bardzo dawno, a

dokładnie 51 lat temu. Taaakk, niezły szmat czasu. Miałem wtedy 17 lat. To

były niespokojne czasy. Jako jeden z nielicznych zostałem wprowadzony w

szeregi tajnej organizacji - Navaget. Uznali, że mam odpowiednie

predyspozycje by móc stawić czoła Krwiożerczemu Zakonowi. Oprócz mnie do

Navaget zaciągnięto, dwóch moich najlepszych przyjaciół. Nawet nie wiecie

jak się cieszyliśmy, że mogliśmy razem walczyć z Zakonem. Nasz szczep był

niezwykle zgranym zespołem. Służyli w nim najznakomitsi Atlantydzi o

niezwykłych zdolnościach. Początkowo odnosiliśmy znaczne sukcesy na polu

walki. Mimo to, po paru miesiącach coś zaczęło się psuć. Nasze akcje nie

były już tak udane. Każde następne zwycięstwo przychodziło nam z coraz

większym trudem. Wtedy to pojawiła się plotka, że ktoś sypie. Bo przecież

jak wytłumaczyć fakt, że grono znakomitych rycerzy nagle zaczyna nawalać?

Zaczęliśmy podejrzewać każdego. Padały różne oskarżenia, ale ten, kto tak

naprawdę był odpowiedzialny za to wszystko nadal działał. Była jesień a w

Akademii też zaczynało się robić niebezpiecznie. Pamiętam dokładnie ten

dzień. Było mroźno, pioruny waliły, wiatr dął jak oszalały a deszcz zacinał

w szyby, dudniąc niemiłosiernie. Wszyscy uczniowie siedzieli zamknięci w

swoich pokojach. Nagle coś trzasnęło w zamek, jakby piorun. Ale to nie był

piorun. Ktoś został wpuszczony do zamku. I wtedy coś mnie naszło. Poszedłem

sprawdzić czy aby wszystko w porządku jest w podziemiach. Okazało się, że

instynkt mnie nie mylił. Podkradłem się bliżej, ku drzwiom jednak nie mogłem

ich otworzyć. Pomyślałem, że coś jest nie tak, przecież chwilę wcześniej

wyraźnie było słychać odgłosy dochodzące właśnie stamtąd. I wtedy usłyszałem

szmer. Odwróciłem się i ujrzałem mojego przyjaciela, stojącego tuż za mną.

Spytałem go, co tu robi, ale on milczał. Spojrzałem mu w twarz i ujrzałem

zupełnie innego człowieka. To nie była ta sama osoba, której ufałem przez te

wszystkie lata. Po chwili przemówił, a mówił bardzo dziwne rzeczy. I wtedy

zrozumiałem. Przede mną stał zdrajca. Zdrajca, który pozbawił życia mnie i

reszty członków Navaget.
avalanche

width='95%' cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE

(Monika of Gryffindor @ 15-04-2003 18:59)

id='QUOTE'> Bardzo fajne, jestem zaszokowana.




a czym jeśli można wiedzieć?????
mena
ja wiem czym jest

zszokowana!!!

Kobita sie zdziwiła avalanche ze nie ma

cie w tym ff jako głównej postaci .....
Psychopatka
Te mena masz racje... ale mi sie zdaje ze

dziwne jest to ze fick nie jest o harrym Potterze i Voldim... mnei normalnie

zagieło calkowiecie.
avalanche

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (mena @ 15-04-2003

19:09)
ja wiem czym jest

zszokowana!!!

Kobita sie zdziwiła avalanche ze nie ma

cie w tym ff jako głównej postaci .....


nigdy bym

sie nie posunęla do takiej niegodziwości
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

avalanche

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Psychopatka @

15-04-2003 19:14)
Te mena

masz racje... ale mi sie zdaje ze dziwne jest to ze fick nie jest o harrym

Potterze i Voldim... mnei normalnie zagieło calkowiecie.


pare jest

ficków......NIE o harrrym
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'> i mój też
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
Psychopatka

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (avalanche @

15-04-2003 19:17)



align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE (Psychopatka @ 15-04-2003

19:14)
Te mena masz

racje... ale mi sie zdaje ze dziwne jest to ze fick nie jest o harrym

Potterze i Voldim... mnei normalnie zagieło calkowiecie.


class='postcolor'>
pare jest ficków......NIE o harrrym


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'> i mój też
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>

class='postcolor'>
No i zle... powienien byc o

Harrym. nie znasz sie =)
avalanche

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Psychopatka @

15-04-2003 19:32)



align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE (avalanche @ 15-04-2003

19:17)



align='center' width='95%' cellpadding='3'

cellspacing='1'>
QUOTE (Psychopatka @ 15-04-2003

19:14)
Te mena masz

racje... ale mi sie zdaje ze dziwne jest to ze fick nie jest o harrym

Potterze i Voldim... mnei normalnie zagieło calkowiecie.


class='postcolor'>
pare jest ficków......NIE o harrrym


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'> i mój też
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>

class='postcolor'>
No i zle... powienien byc o Harrym.

nie znasz sie =)

class='postcolor'>
jestem załamna


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

arry nie jest bohaterem mojego ff......i co ja teraz biedna zrobię, toż to

klapa całkowita
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'> fick bez Harryego jest fickien zmarnowanym


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
Abaska
Avalanche, nie mam wyjscia... jestem

zmuszona zlozyc petycje o wywalenie twojego ffa z forum... Tak

bezczelnosc... Nie ma Harry Pottera... JAK SMIALAS!!
avalanche

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Abaska @

15-04-2003 21:11)


Avalanche, nie mam wyjscia... jestem zmuszona zlozyc petycje o wywalenie

twojego ffa z forum... Tak bezczelnosc... Nie ma Harry Pottera... JAK

SMIALAS!!

class='postcolor'>
wiem Abaśka.....mój ff nadaje się

tylko do usunięcia
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif'>

bez Harryego.....bez mrożąego w żyłach Voldzia........PRZEBACZCIE

MI!!!!!!!! żeganm was..... już wiem....nie

załatwie wszystkich pilnych spraw.....idę sam włąsnie tam....gdzie czekają

mnie.......tam przyjaciół kilku mam......od lat......dla nich zawsze śpiewam

dla nich gram.....jeszcze raz ......żegnam was......niespotkamy się


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif'>


jutro następna część
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

pomęczycie się jeszcze trochę z moim ff......Abaśka ja ci dam

petycję.......niech ja cie złapię na gg to nie ręczę za siebie


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

saigon na całego
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wacko.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='wacko.gif'>


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'>

żartuje.....miłego czytania tak przy okazji
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
Abaska
żegam was..... już wiem....nie załatwie

wszystkich pilnych spraw.....idę sam włąsnie tam....gdzie czekają

mnie.......tam przyjaciół kilku mam......od lat......dla nich zawsze śpiewam

dla nich gram.....jeszcze raz ......żegnam was......nie spotkamy się

<----- Avalanche, wiesh... Ja wciaz spiewalam ta piosenke na koniec mojej

podstawowki... BUHUUUU... To byly zlote czasy...

src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif'>


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif'>



A teraz nie wspominam, tylko.... pozdraffiam
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='smile.gif'>

do jootra!!
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>
avalanche
ja tą piosenkę będę śpiewać niedługo

.....na zakończenie gimnazjum.......troche szkoda ale cóż żyvie toczy się

dalej
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif'>

......
Abaska
Avalanche, Ty jush gimnazjum

konczysh?! Ano tak... Rzeczywiscie... Sklerotyczka ze mnie ^^

<starosc nie radosc
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>>Kurcze czuje sie jak kanarek w stadzie

orlow ^^
avalanche
eeeee nie przesadzaj.....tak naprawde to

wszyscy mamy po pięć lat.....ale ciiiiiiiii
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/> ......te gimnazja ilcea to tylko taka przykrywka......tak

naprawde połowa z żłobka tu nadaje......
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='biggrin.gif'

/>

Part 18

- A więc w taki sposób zginął - w

głowie Roberta kłębiły się dziwne myśli na temat tego co właśnie usłyszał.

Po chwili jednak ocknął się i powiedział
- Ale podobno jeden z Navaget

przeżył.
- Tak to prawda - odpowiedział Simon
- A więc co się z nim

stało?
- Próbował walczyć. Ale cóż znaczy siła jednego przeciw Zakonowi.

Nic. Chciał pomścić naszą śmierć. Odnalazł Zakon i już byłby zginął, gdyby

nie to, że oni wcale nie mieli zamiaru go zabić. Przywlekli go do swego

zamku na wpół żywego zamykając w swej twierdzy i ukrywając przed światem

jego istnienie.
- Ale skąd ty wiesz co się z nim stało? Przecież nie

żyłeś już..... - Michał jakoś nie mógł pojąć całej tej wiedzy, jaką karmił

ich Simon.
- Chodźcie za mną - Chłopcy ruszyli za Simonem w kierunku

małej kuli stojącej nieopodal nich. Wcześniej żaden z chłopców nie zwrócił

na nią uwagi. Kula stała na cienkim podeście znajdujących się po drugiej

stronie jaskini.
- Ta kula była i jest moją skarbnicą wiedzy na temat

tego, co działo się tuż po mojej śmierci. Dzięki niej jestem w stanie

dowiedzieć się paru rzeczy, gdyż ma ona właściwości ukazywania przeszłości i

teraźniejszości. Nie myślcie sobie jednakże mając ją wiem wszystko o tym co

było. Kula nie pokazuje wszystkiego. Ona ma zadanie wskazywać właściwą drogę

ku poznaniu prawdy. Spójrzcie teraz na nią - Przyjaciele zrobili, o co

prosił ich, Simon. Wtopili swój wzrok w kulę. Purpurowe kłęby dymu

wypełniające ją, powoli zaczynały znikać ukazując....
- To przecież mój

dom! - Robert nie krył swojego zdziwienia. - A to ja, rodzice i

Paweł!
- Otóż to. W taki o to sposób poznaję przeszłość - Chwilę

potem obraz zniknął a kulę znów spowiły purpurowe kłęby dymu.
- Czegoś

nie rozumiem. Co my mamy z tym wspólnego? - spytał Adam.
- Myślę, że nie

mi przyjdzie z wami o tym rozmawiać. Wszystkiego dowiecie się w swoim

czasie. Ja przekażę wam część mojej wiedzy, ale to wy musicie sami

dowiedzieć się reszty. Powiem jedynie, że to od was będzie zależało czy

historia się nie powtórzy. Pamiętajcie - czas jest najlepszym nauczycielem,

im więcej się nauczycie tym mniej będziecie popełniać błędów.
- Simon,

powiedz mi coś. Dlaczego twoja dusza nawiedza to miejsce? - To pytanie

nasuwało się Wiktorowi już od paru dobrych minut.
- Sam nie wiem. Jakaś

nieznana siła nie pozwala mi uwolnić się z tego świata i zaznać spokoju -

Simon sprawiał wrażenie jakby przepełniał go ogromny smutek. - Chciałbym

wreszcie znaleźć się przy mojej rodzinie. Czuję, że oni czekają tam na mnie.

Jednak nie wiem czy ten koszmar się kiedykolwiek skończy. Nawet nie wiecie,

jakie to straszne tkwić tu od ponad pół wieku bez żadnej nadziei na to, że

kiedyś odleci się do tego lepszego świata - Zarys postaci Simona powoli

zaczął zanikać - Spotkamy się następnym razem. Do zobaczenia - I

zniknął.

ps: sory
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/> ze kotkie
Raven
Avalanche,ja na prawdę nie wiem co mam

napisać w swojej opini.Chyba tylko to,że twój ff,to cudo (nie

przesadzam!) Szybko się czyta,błędów nie zauwarzyłam... Styl

świetny.(Piszesz jak zawodowiec) Nic tylko czekać na kolejnego parta.
Shell
Bardzo fajny ff. Taki dramatyczny a

zarazem nie. No wspaniały. Oby tak dalej, albo nie lepiej!!!
Abaska
Ekhem, ekhem
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'> Zgodnie z obietnica umieszczam tutaj moja

opinie... Ale nie mam co nowego dodac
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='sad.gif'>... FICK SIEST BOSKI!! Albo wiem...

wyszukam bledy ^^ <o ile ffokle one tu sa
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/happy.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='happy.gif'>>... Jest!! Znalazlam

1!!

ciekim <--- chyba raczej cienkim??
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>

I znoff... Nic... Pustka...

DLACZEGO NIE POPELNISH BLEDOW??
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='smile.gif'>
O! A teraz mala

poprawka:

Myślę, że nie mi przyjdzie z wami o tym rozmawiać <---

Moze lepiej by bylo - (...)dane z wami o tym rozmawiac(...) Ale to siest

zwykle czepianie siem szczegolow ^^ Avalanche, i jak ja mam tutaj

komentowac?? Nom powiedz mi, JAK?? Jak nikt mi nie daje szansy...


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif'>

avalanche

cellpadding='3' cellspacing='1'>
QUOTE (Abaska @

16-04-2003 20:43)
Ekhem,

ekhem
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'> Zgodnie z obietnica umieszczam tutaj moja

opinie... Ale nie mam co nowego dodac
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='sad.gif'>... FICK SIEST BOSKI!! Albo wiem...

wyszukam bledy ^^ <o ile ffokle one tu sa
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/happy.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='happy.gif'>>... Jest!! Znalazlam

1!!

ciekim <--- chyba raczej cienkim??
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/biggrin.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='biggrin.gif'>

I znoff... Nic... Pustka...

DLACZEGO NIE POPELNISH BLEDOW??
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/smile.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='smile.gif'>
O! A teraz mala

poprawka:

Myślę, że nie mi przyjdzie z wami o tym rozmawiać <---

Moze lepiej by bylo - (...)dane z wami o tym rozmawiac(...) Ale to siest

zwykle czepianie siem szczegolow ^^ Avalanche, i jak ja mam tutaj

komentowac?? Nom powiedz mi, JAK?? Jak nikt mi nie daje szansy...


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/sad.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='sad.gif'>




Abasiu niekore moje błedy to niedopatrzenie, ale dzięki

że je zauważasz
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle'

alt='tongue.gif'> ....jestem trochę chaotyczna na klawiaturze

(strasznie szybko piszę
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cool.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cool.gif'>

)
Abaska
Avalanche, po prostu postanowilam znalezc

jakies bledy, zeby nie bylo, ze sobie tutaj posty nabijam ^^ Bo wciaz jedno

i to samo <Boshe, jaki boski fick, pisz next party> to siem jush nudne

robi, co nie??
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/happy.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='happy.gif'>

Shell
Nie będę nudzić, więc po co pisać jeśli i

tak się powtórze, to jest naprawdę piękne czytałam to wczoraj, no po prostu

wspaniałe.
O ile się nie myle to Triad kiedyś powiedziala- Mój koffany

talenciorek
Takie słowa mi się tu nasowaja do Ciebie.
Avalanche mój

koffany talenciorku pisz dalej nie tylko ten ale i inne.
avalanche
wiecie? o dawna łazi mi po głowie pomysł

na nowy ff, ale jeszcze go niedopracowałam w głowie i wogle jeszcze za

bardzo nie wiem o czym ma być, ale pomysł ogólnie już mam......o takim

chłopcu spędzającym dzieciństwo na Bliskim Wschodzie...Arabia Saudyjska,

Egipt.....troche na pustyni....taka egzotyka....zabiore sie za niego po

egzaminach
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/cool.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='cool.gif'

/> a teraz dalszy ciąg tego czegoś co sie paru osobom podoba


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/laugh.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='laugh.gif'

/>

Part 19

Następnego dnia rano chłopców

zbudziła Laura, która weszła do ich pokoju.
- Wstawajcie zaraz będzie

śniadanie...Chłopaki no chodźcie - Laura złapała na wpół przytomnego Roberta

i pociągnęła za rękę aż ten spadł na ziemię. O dziwo nie obudził się tylko

nadal słodko spał. Dziewczyna jednak nie poddawała się i podeszła tym razem

do Wiktora.
- Wiktor wstawaj...no obudź się... - chłopiec jednak nie miał

zamiaru wstawać.
- Laura daj sobie siana...spać mi się chce - i ziewnął

przewracając się na bok.
- Ale z was lenie patentowane. Jeżeli zaraz nie

wstaniecie to...
- To, co nam zrobisz? - wymamrotał Adam, który tak jak

jego koledzy był zaspany.
- Nie no przestańcie - Laura nie wiedziała już,

co ma wymyślić aby obudzić przyjaciół.
- Jak pocałujesz Adama to wstanę -

powiedział już lekko rozbudzony Wiktor sprawiając wrażenia jakby cała ta

sytuacja z Laurą i Adamem bardzo go bawiła.
- Wiktor bądz tak uprzejmy i

zamknij się - odpowiedział Adam i rzucił w przyjaciela poduszką. Wiktor nie

został mu dłużny i tak nawiązała się prawdziwa bitwa. Adam z Wiktorem

toczyli chyba najbardziej zaciekłą walkę, która skończyła się tym, że obaj

ze śmiechu ledwo trzymali się na nogach. Minęło spora minut zanim ucichły

dzikie rechoty. Laura musiała wyjść gdyż przyszła jej koleżanka Tia i

poprosiła ją o pomoc w pewnej sprawie. W tym czasie chłopcy powoli zaczęli

się ubierać i myć. Podczas gdy właśnie zakładali spodnie wywiązała się mała

rozmowa.
- Panowie trzeba by urządzić jakąś imprezę - zaproponował

Wiktor.
- Popieram, trzeba tylko fajne dziewczyny sprosić - dodał

Robert.
- Na przykład...Laurę - Wiktor zwrócił swój wzrok i spojrzał

znaczącym wzrokiem na Adama.
- Czy ty naprawdę nie masz innych tematów? -

spytał poirytowany przyjaciel.
- Wyobraz sobie, że nie - zaśmiał się

Wiktor i od razu dodał widząc minę Adama - No dobra już nie będę.
- W

takim razie teraz ja cię pomęczę...A kogo Wikuś zaprosi? - nagle drzwi się

otworzyły i wbiegła Laura cała rozpromieniona.
- Będziemy mieć

dyskotekę! - wykrzyczała radośnie. Przyjaciele również nie kryli

entuzjazmu. Po chwili do pokoju wpadło parę dziewczyn, zapewne

współlokatorek Laury. Oczywiście nie wiedziały, że weszły właśnie do pokoju

chłopców. Dziewczyny popatrzyły się na przyjaciół i lekko zaczęły się

uśmiechać na ich widok, gdyż nie zdążyli się kompletnie ubrać.
- Bardzo

zabawne Laura, to ci się udało. Dlaczego nie sprowadziłaś całej szkoły? -

powiedział z ironią Michał. Wiktor natychmiast założył na siebie koszulę,

tak jak pozostali, aby pozbyć się wreszcie tęsknych oczu zgromadzonych

dziewcząt.
- Dobra, to my idziemy. Będziemy czekać na stołówce -

dziewczyny wyszły robiąc to oczywiście jak najwolniej, aby popatrzeć sobie

jeszcze na przyjaciół.
- No, poszły. Ale im zaserwowałaś dawkę wrażeń.

Widok takich przystojniaków o mało nie zwalił ich z nóg - powiedział

uśmiechnięty Wiktor.
- Na pewno. Lecę już, czekam na was na stołówce -

powiedziała przyjaciółka i wyszła.
Śniadanie jak i reszta dnia

przebiegały dosyć spokojnie, nie licząc oczywiście tego, że Wiktor jak

zwykle miał małą przeprawę z Twintowerem. Dochodził już wieczór i wszyscy

przygotowywali się na dyskotekę. Przyjaciele ubrali się zwyczajnie, na

luzie. Czekali tylko, kiedy z pokoi wyjdą dziewczyny.
Zabawa

zaczęła się o dziewiątej. Cała szkoła zgromadziła się w ogromnej sali na

pierwszym piętrze idealnie przystosowanej do tego rodzaju imprez. Na suficie

wisiały duże szklane kule i mnóstwo reflektorów. Przy ścianach stały długie

stoły zastawione różnymi pysznościami i napojami dla zmęczonych

imprezowiczów. Na końcu sali stał niewielki podest, na którym znajdowało się

stanowisko, dla DJ.
Nagle dało się słyszeć huk a po chwili głośną

muzykę. Impreza zaczęła nabierać rozmachu. Nawet nauczyciele zaczęli

tańczyć. Najśmieszniejsze było to, że do tańca pewna starsza pani profesor

porwała starego, Twintowera, który wyraźnie nie był tym zachwycony. Jedynym

nieobecnym z grona pedagogicznego był profesor Grey - zabójczo przystojny

nauczyciel alchemii. Widać było, że grono jego wielbicielek było tym faktem

bardzo zmartwione. Nikt nie miał wątpliwości, że gdyby był obecny byłby

jedynym mężczyzną, który miałby większe powodzenie niż Wiktor, wokół którego

tłoczył się tłumek dziewczyn pragnących, choć przez chwilę zatańczyć z nim.

Reszta przyjaciół też nie miała się źle. Robert zaprosił do tańca Tię zaś

Michał pewną rudowłosą drugoklasistkę. Jedynie Adam, który tańczył z pewną

dziewczyną z równoległej klasy patrzył się, co rusz na Laurę, która tak samo

jak Wiktor nie mogła liczyć na brak powodzenia. Po ciężkich i szybkich

brzmieniach rocka przyszedł czas na wolny taniec. Dziewczyna, z którą do tej

pory tańczył Adam odeszła do innego zostawiając go samego. Po chwili jednak

zauważył, że i Laura jest wolna. Postanowił, że nie zmarnuje takiej okazji i

podszedł szybkim krokiem do niej.
- Cześć, zatańczysz? - spytał

niepewnie.
- Z chęcią - Laura uśmiechnęła się do niego i po chwili

przytuleni do siebie tańczyli w rytm muzyki. Dziewczyna wtuliła głowę w jego

ramię. Adam poczuł się trochę dziwnie. Jeszcze nigdy nie był taki szczęśliwy

jak w tym momencie. Pragnął tylko, aby ta piosenka nigdy się nie

skończyła.
- Cieszę się, że poprosiłeś mnie do tańca. - Laura podniosła

głowę i spojrzała w oczy Adamowi. Ten trochę się zmieszał, ale odwzajemnił

uśmiech. - Przyjaciółka uznała, że i on jest tego samego zdania. Piosenka

powoli dochodziła końca.
- Możemy wyjść? Trochę tu duszno a chciałabym

się przewietrzyć - Parę minut później stali przed zamkiem.
- Ale zimno -

wzdrygnęła się.
- Masz dam ci moją kurtkę - zaproponował Adam i po

chwili otulił swoją skórzaną kurtką dziewczynę.
- Już mi cieplej, dzięki

- Laura zdawała się być trochę zaskoczona zachowaniem przyjaciela jednak jej

mina wskazywała na to, że bardzo podobał się jej gest Adama.
-Spójrz,

jakie piękne gwieździste niebo - powiedział znienacka chłopak zadzierając

głowę do góry. Dziewczyna podniosła również głowę, lecz po chwili patrzyła

na Adama, który jakby wyczuwając jej wzrok również spojrzał na nią. Powoli

zbliżył się do niej i złapał za rękę. Laura zaczerwieniła się lekko, lecz

oczy nadal miała utkwione w przyjacielu. Po chwili schylił powoli głowę i

pocałował ją delikatnie w usta, po czym odsunął głowę spoglądając na Laurę

oczekując reakcji. Sprawiała wrażenie trochę onieśmielonej schylając głowę i

milcząc. Chłopak wiedział jednak, co ma dalej robić. Podniósł delikatnie

głowę dziewczyny i znów ją pocałował, tym razem dłużej. Po chwili znów

odsunął głowę i rzekł:
- Laura... - zaczął i jakby nie wiedział co dalej

mówić.
- Nie musisz nic więcej mówić - powiedziała dziewczyna

przytykając mu palec do ust - Też się w tobie zakochałam - Po czym znów

zaczęli się całować, obejmując się.
W tym samym momencie na sali

cała szkoła bawiła się w najlepsze. Szczególnie Wiktor, który był lekko

podchmielony gdyż pociągnął sobie trochę z butelki, którą przyniósł Paweł,

oczywiście będąc w mniej więcej w tym samym stanie upojenia, co Wiktor. Była

już godzina jedenasta, a Wiktor i Paweł robili coraz więcej zamieszania

wokół siebie. Robert postanowił, że lepiej będzie jak obaj znikną, gdyż

nauczyciele mogą zacząć coś podejrzewać. Podszedł do Michała chcąc prosić o

pomoc. Było jednak za późno. Twintower najwyraźniej spostrzegł, że Wiktor i

Paweł zachowują się dość podejrzanie, a ich nierówny i chwiejny krok mógł

dawać do myślenia. Powiedział coś do nich i chwilę potem cała trójka ruszyła

ku wyjściu. Po drodze Twintower zagadnął coś do dyrektora, bawiącego się w

najlepsze. Również i jego wyprowadzając na zewnątrz. Robert z Michałem

ruszyli za nimi. Spostrzegli jednak, że nie oddalili się daleko. Wiktor z

Pawłem stali przy ścianie chwiejąc się i lekko uśmiechając. Twintower

sprawiał wrażenie jakby dostał właśnie szansę od losu na to, aby pozbyć się

ich obu ze szkoły.
- Piliście! Przyznać się, który przyniósł

alkohol! - wrzasnął.
- Ale my nie piliśmy panie profesorze -

powiedział z uśmiechem Wiktor, ledwo klecąc ze sobą słowa.
- Nie kłam mi

tu w żywe oczy Applegate!!! Czuć od was na

odległość!!!
- Naprawdę? A to dziwna sprawa - zarechotał

Paweł.
- Milcz Maxwell. Obaj jesteście nietrzeźwi i grozi wam wydalenie

ze szkoły!
- Howardzie, spokojnie - starał się uspokoić profesora

dyrektor.
- Ile wypiliście? - spytał groźnym tonem.
-

My...nie...piliśmy - Wiktor nadal zarzekał się jakoby miał coś wypić, coraz

bardziej się chwiejąc. Paweł natomiast dostał ataku czkawki i każda próba

odpowiedzi kończyła się tym, że nic nie zdołano zrozumieć z jego

wypowiedzi.
- To nie ma sensu Howardzie. Są tak pijani, że ledwo trzymają

się na nogach - po chwili dyrektor spostrzegł kryjących się Roberta i

Michała i poprosił ich do siebie.
- Chłopcy, czy mogę na was liczyć? -

spytał i po chwili powiedział - Zabierzcie swoich kolegów do pokoi i

posiedźcie przy nich. Rano wyciągnę konsekwencje z ich nieodpowiedzialnego

zachowania - po czym westchnął ciężko - Znów trzeba będzie wezwać Remisa,

ale cóż może rozmowa z ojcem przyniesie jakieś skutki.
- Panie dyrektorze

to niedopuszczalne, aby uczniowie byli pijani - Twintower nie chciał dawać

za wygraną.
- Nie jesteśmy pijani!
- Nie odzywaj się

Applegate!!! Piłeś, i powinieneś od razu zostać wydalony z

Akademii - krzyknął.
- Spokój! - dyrektor sprawiał wrażenie bardzo

rozgniewanego. - Wy dwoje zaprowadzicie ich do pokoi i przypilnujecie, aby z

nich nie wyszli aż do rana. Howardzie proszę powiadomić uczniów, że

odwołujemy dyskotekę i że natychmiast mają być w swoich pokojach... a i

jeszcze jedno. Proszę każdego sprawdzić, czy nie ma przy sobie butelki z

alkoholem i czy nie czuć od nich. Rozejść się. - Twintower wraz z dyrektorem

ruszyli w stronę drzwi sali, za którą uczniowie spędzali ostatnie sekundy

zabawy. Robert złapał za ramię Pawła a Michał Wiktora. Mieli małe trudności

gdyż przyjaciele stawiali mały opór jednak jakoś udało im się poradzić z

nimi. Niestety nie mogli powstrzymać ich wrzasków i głośnych rechotów. Udało

im się jednak doprowadzić każdego do swojego pokoju. U Pawła nie było jego

goryli uznał, więc że będzie mógł zostać na noc u brata, pilnując, aby nie

wyszedł. Mylił się jednak, co do jego ochroniarzy, gdyż weszli oni do pokoju

Pawła niespełna dwadzieścia minut po nich.
- Co ty tu robisz? - spytał

jeden z nich szykując się już do rzucenia jakiegoś zaklęcia. Robert był

jednak szybszy a biały promień wystrzelony z jego ręki powalił znacznie

większego przeciwnika. Drugi z goryli również został potraktowany tak samo

jak jego poprzednik.
- Robert!...Ale im przywaliłeś! - leżący na

łóżku Paweł znowu zaczął się rechotać - Weź ich za drzwi wywal! - Robert

chcąc nie chcąc zrobił tak jak powiedział mu brat.
Noc minęła

spokojnie, ale nadchodzący poranek miał się okazać niezbyt szczęśliwym,

szczególnie dla Wiktora.


ps .no ten to już jest troche długaśny


src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/tongue.gif'

border='0' style='vertical-align:middle' alt='tongue.gif'

/>
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.