Przyjaciele na zawsze...
Było ich
pięciu. Znali się praktycznie od dziecka tak samo jak ich rodzice. Wszyscy w
koło powtarzali, że będą potężnymi władcami. Każdy z nich obdarzony był
niezwykłą mocą przekazaną im po potężnych przodkach, którzy byli
Atlantydami. Tak to prawda, posiadali zdolności starożytnego ludu
zamieszkałego mityczną Atlantydę pogrążoną później w otchłani oceanu.
Bohaterami tej powieści jest pięciu chłopców tak bardzo różniący się
wyglądem, ale jakże sobie bliskich. Wydarzenia, które miały wkrótce nadejść
zmienią ich życie na zawsze.
- Ej, co robisz? Nie widzisz, że
właśnie próbuję wsadzić tego żuka do zupy taty?
- Czy ty się nigdy nie
nauczysz, że kiedyś w końcu porządnie oberwiemy przez ciebie za te głupie
żarty?
- No, co ty braciszku cykasz się, że nas złapią i powieszą do góry
nogami pod sufitem?
- Wiesz nie zdziwiłbym się gdyby ciebie to spotkało w
końcu to ty zawsze pakujesz nas w tarapaty.
- Nie gadaj tyle tylko pilnuj
żeby nikt nas nie zauważył - syknął przez zęby chłopiec i mówiąc to zbladł.
W drzwiach stał jego ojciec przyglądając się poczynaniom swoich synów.
-
Cześć tato...No tego...To nie tak jak myślisz...to...to ON wszystko wymyślił
i zmusił mnie do tego..Ja oczywiście próbowałem mu to wyperswadować ale
wiesz jaki on jest krnąbrny...i...
- Gdybyś nie był moim synem to może
bym ci uwierzył - ku uldze obu chłopców mężczyzna zaczął się śmiać - ale jak
sam widzisz zbyt dobrze was znam żeby nie wiedzieć, że zawsze coś
kombinujecie.
- Jak to tato? -zdziwił się drugi z braci nie mogąc
uwierzyć w to co słyszy - to znaczy że puścisz nas wolno bez szlabanu i
innych takich? - w oczach chłopca tliła się iskierka nadziei że ojciec nie
ukarze ich za to. A zdarzało im się często coś przeskrobać, w zasadzie to,
co chwilę wymyślali nowe żarty, które przeważnie kończyły się albo wybuchem
albo innym efektem specjalnym. Byli niespokojnymi duchami, pełnymi energii i
tysiącami pomysłów na minutę, co niestety zawsze wróżyło jakąś tragedię w
stylu wysadzenia czegoś lub podpalenia. Wszyscy, którzy ich znali zawsze
trzymali się od nich w bezpiecznej odległości, choć to nigdy nie zdawało
egzaminu, bo zawsze prędzej czy później dopadali swoją "ofiarę" i
albo wrzucali jej coś obrzydliwego do jedzenia albo rozrzucali kulki po
całym pokoju, co kończyło się masową wywrotką. Kiedyś do ich dworu zawitała
nielubiana ciotka Gryzelda i w pewnym momencie wizyty potrzebowała
skorzystać z toalety nie wiedząc oczywiście, że znajduje się tam sporej
wielkości ładunek, który wybuchł w chwili usadowienia się ciotki na desce i
wyrzucając ją na trzecie piętro budynku wprost do pokoju rodziców - nie był
to łatwy dzień w życiu tych rozrabiaków, ponieważ nie dość, że narobili
wielkich szkód w domu to ciotka Gryzelda stała się jeszcze gorszą jędzą niż
była, no a rodzice... no cóż nie byli zachwyceni z dziury w ich sypialni i
zarządzili 2 tygodniowy szlaban, zero kieszonkowego i serię nielubianych
prac domowych oraz - co chłopcy uznali za najgorsze- oficjalne przeprosiny
wobec ciotki Gryzeldy.
Teraz widocznie ojciec uznał, że nic nie da
kolejna kara a zresztą i tak w dworze szykowało się coś,co wyraźnie bardzo
go napawało optymizmem a mianowicie...
- Wizyta? -chłopcy nie kryli
swojego zdumienia gdyż nie wielu było śmiałków, którzy odwiedzali ich dwór w
obawie przed wybrykami obu braci.
- Tak, a czemu to takie dziwne wam się
wydaje?
- Nie nic tato...to my może pójdziemy do pokoi i przygotujemy się
na wizytę gości...no wiesz…musimy wyglądać elegancko no nie? - już
mieli się wchodzić po schodach gdy dobiegł ich odgłos stukania kołatką do
drzwi
- Ja otworzę! - chłopcy spojrzeli na swą matkę biegnącą ku
wielkim zdobionym drzwiom by je otworzyć oraz na ojca udającego się na
przywitanie nowo przybyłych gości z nieukrywaną radością jak gdyby od dawna
czekał na tą wizytę. Drzwi się otworzyły a za nimi stała spora grupka ludzi
ubranych w czarne płaszcze z kapturami na głowach. Chłopcy zauważyli, że
wśród wysokich postaci są także niższe osoby, prawdopodobnie dzieci
przybyłych wraz ze swymi rodzicami. Goście weszli do środka i zdjęli kaptury
z głów ukazując twarze pod nimi zakryte.
Jak słusznie przypuszczali te
trzy "niższe osoby" były dziećmi i to - jak nie przypuszczali
-wszyscy okazali się chłopcami w ich wieku.
Pierwszy z chłopców a
zarazem najwyższy z nich miał ciemno-brązowe włosy i duże brązowe oczy,
drugi zaś posiadał włosy koloru jasno-brązowego i oczy koloru
ciemno-niebieskiego natomiast ostatni z chłopców różnił się od swych
towarzyszy tym, że miał białe włosy i co dziwne - oczy koloru
fioletowego.
Starsi goście okazali się młodymi ludźmi w wieku ich
rodziców. Jednak jedna myśl nie dawała braciom spokoju - otóż, kim byli ów
tajemniczy goście, których widzieli pierwszy raz w życiu?
Part
2
- Nareszcie jesteście! - w głosie ojca wyczuwało się wielką
radość jaką jeszcze nigdy nie okazywał gościom bywających w ich domu.
-
Kupa lat, stary jak się masz? Widzę, że tu wszystko po staremu. Ciebie też
miło widzieć Amy, pięknie wyglądasz, a to zapewne - tu zwrócił swój wzrok na
braci - są ci słynni pogromcy, o których tak wiele słyszałem - mówiąc to
mężczyzna uśmiechnął się do nich łobuzersko.
- Zdejmijcie płaszcze i
chodźcie do salonu to sobie pogadamy - mówiąc to, Otto zaprosił gości do
wnętrza. Wszyscy oprócz młodszych gości udali się do salonu zostawiając tym
samym chłopców samym sobie. Bracia uznali to za dobry moment by poznać
nieznajomą trójkę.
- Cześć, ja jestem Robert - powiedział rozsądniejszy z
braci wyciągając rękę do chłopca z białymi włosami.
- Jestem Wiktor
– odpowiedział chłopiec, ściskając rękę Roberta.
- A ten tutaj, to
mój brat Paweł - ciągnął dalej Robert przedstawiając brata - A wy jak macie
na imię? -spytał się dwóch pozostałych chłopców.
- Ja mam na imię Michał
- powiedział najwyższy z chłopców - A ten obok to Adam - wskazał głową na
jasnowłosego chłopca stojącego koło niego.
- Tak, tak, no dobra chodźcie
na górę do naszego pokoju - zaproponował Paweł wyraźnie znudzony
"ceremonią" przedstawiania się.
- Mamy tam olbrzymią tarantulę
i ciekawe, kogo pożre pierwszego - mówiąc to spojrzał na swojego brata
obdarzając go chytrym uśmieszkiem - albo lepiej nie, bo jeszcze zdechnie z
niestrawności już na sam twój widok.
- To wy macie tarantulę? Jejku ja
kiedyś miałem krokodyla, ale rodzice jak go tylko zobaczyli na moim łóżku to
o mało, co nie dostali zawału i wysłali go na pobliskie bagna.- powiedział
Adam wyraźnie dusząc w sobie śmiech. Paweł uznał to również za bardzo
zabawne i zaczął naśladować reakcję rodziców Adama, chociaż nie mógł
wiedzieć jak naprawdę wtedy się zareagowali.
Wrodzony komizm Pawła
tak rozśmieszył grupkę chłopców, że ledwo, co zdołali wejść po schodach na
drugie piętro do pokoju braci. Trzeba przyznać, że dwór nie był zwyczajnym
dworem, jaki zwykło się widzieć u zwyczajnych ludzi. Ten był o tyle
niezwykły, że należał, do Atlantydów.
Kręcone schody prowadzące na
górę nie miały jakby się wydawało stopni, co oczywiście nie było prawdą, bo
były po prostu niewidzialne a balustradę zrobiono jakby z delikatnej
mgiełki, ale bardzo stabilnej, o którą można było się spokojnie oprzeć.
Wchodząc na pierwsze piętro wchodziło w ogromny i wysoki korytarz, którego
ściany ozdobione były olbrzymimi gobelinami przedstawiającymi smoki a
niektóre starodawne bitwy. Wszystkie były tak realistycznie przedstawione,
że wydawały się wychodzić na zewnątrz. Będąc bardzo cicho można było
usłyszeć odgłosy walki na miecze dochodzące z największego arrasu
przedstawiającego ogromną bitwę pomiędzy jakimiś starożytnymi ludami. Ten
gobelin szczególnie zaciekawił młodych przybyszy.
- Ja nie mogę, ale
zajebisty! Co to za bitwa? - spytał Wiktor nie kryjąc swojego
zaciekawienia na widok czegoś tak wielkiego i tak cudownego.
- A to...to
jest bitwa pomiędzy Atlantydami a jakimś Zakonem. Nie wiem dokładnie, ale
zdaje się, że nazywał się Krwiożerczy Zakon…czy jakoś tak. Pewnie,
dlatego że mieli ciemno-czerwone płaszcze...naprawdę głupia nazwa - Paweł
wyraźnie nie krył swojej dezaprobaty co do idiotycznej jak sam mówił nazwy
Zakonu.
- Powiedziałeś Krwiożerczy Zakon? - coś wyraźnie zaniepokoiło
Wiktora - Słyszałem o nim. Podobno należeli do niego Atlantydzi, którzy
przeszli na ciemną stronę. Dziadek mi opowiadał, że porywali oni małe dzieci
by szkolić ich na zabójców stosując różne okrutne metody jak nie chciały
współpracować z nimi. Nie pamiętam dokładnie, co im robili, ale podobno byli
bardzo okrutni i bezwzględni. Ich zakon mieścił się w ogromnym zamczysku,
jednak nikt nie wiedział jak się tam dostać, bo zamek zmieniał położenie, co
ileś lat a poza tym chroniły go potężne zaklęcia no i strażnicy
przemierzający lasy na swych koniach, którzy zabijali każdego, kto zabłąkał
się w okolice siedziby Zakonu, więc praktycznie obcy nie miał szans żeby się
tam dostać…no chyba, że go tam przywlekli w charakterze więźnia, ale
wtedy nigdy już nie opuścił murów tej twierdzy.
- Fajnie. Wiesz, co?
Szkoda, że ten Zakon już nie istnieje. Wysłałbym tam Pawła na małe torturki
- mówiąc to Robert zaczął udawać jednego z okrutnych braci Zakonu - A teraz
za to, że wrzucałeś żuki do zup i wysadzałeś klozety trafisz do naszego koła
tortur za swe niecne występki i będziemy cię tam tak długo kręcić aż
wyjawisz nam swój sekret łapania żuków abyśmy...
- Abyśmy mogli
potorturować twojego brata - wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy Paweł
dokończył za brata plany Zakonników.
- Bracie jak mogłeś sprzedać mnie
tym draniom za wyjawienie sztuki łapania żuków?
- Wiesz życie jest
okrutne bracie...a tak serio to niech się schowają, nigdy nie wyjawię im
skąd biorę moje żuki - chłopcy coraz lepiej się bawili i coś czuli że ta
wizyta będzie najbardziej udaną w ich życiu i może po raz pierwszy zyskają
prawdziwych przyjaciół.
Part 3
- Rany, ale czadowy pokój!
- powiedzieli chórem goście na widok ogromnego pokoju wypełnionego różnymi
magicznymi i nie magicznymi rzeczami.
Na przeciwko drzwi stało sporej
wielkości akwarium, w którym mieszkała słynna tarantula o imieniu Morfeusz.
Na ścianach zaś wisiały różnego rodzaju bronie, przeważnie pięknie zdobione
miecze ze świecącymi klingami odbijającymi światło.
Po przeciwnych
stronach ścian unosiły się niewielkie chmurki, które jak się okazało były
miejscem do spania obu braci. Teraz były wysoko, ale gdy miała nadejść pora
spania, chmurki opadały niżej, aby można się było na nich położyć.
Na pięknych mahoniowych komodach stały różne ciekawe posążki smoków, które
obaj chłopcy bardzo lubili. Najfajniejsze było jednak to, że gdy chciało się
je dotknąć - ziały niewielkim ogniem na tego, kto chciał to zrobić,
oczywiście nie wyrządzając mu większych szkód oprócz lekkiego poparzenia.
Na ścianach wisiało wiele fotografii rodzinnych, na których była
cała rodzina. Chłopcom najbardziej podobało się to, na którym Paweł i Robert
byli przebrani za wojowników robiąc przy tym mordercze uśmiechy. W kącie
olbrzymiego pokoju stała nieznana i dziwnie wyglądająca roślina o błękitnych
liściach i kryształowym kwiecie, która w nocy rozchyla swoje płatki, aby
pobrać światło Księżyca, które było dla niej jak woda dla zwykłych roślin.
Niezwykłym przedmiotem okazało się także kryształowe lustro, które bracia
dostali kiedyś od babci. Lustro służyło nie tylko do przeglądania się, ale
także sprawiało, że można było przejść przez nie na drugą stronę i zobaczyć
świat na odwrót - oczywiście tylko w pomieszczeniu, które lustro w danej
chwili odbijało.
Niedaleko lustra stał duży zegar z drzwiczkami,
które w normalnych zegarach pozwalało dostać się do mechanizmu w razie
awarii. Ten jednak nie posiadał takiegoż mechanizmu gdyż jako zegar magiczny
sam się nastawiał a schowek w zegarze służył jako przejście do różnych
pomieszczeń w domu, do których nie ma drzwi i tym samym wiedzą o nich tylko
domownicy. Jednak to, co najbardziej zaciekawiło chłopców znajdowało się
przy jednej ze ścian, na której stało wiele trofeów i pucharów oraz wisiały
liczne medale i dyplomy. Mianowicie były to dwie rzeczy...
- Macie deski
do latania? Fajnie, jaki model?
- Najnowsze "Ścigacze
4000".Dostaliśmy z okazji ósmych urodzin - odpowiedział Paweł, dla
którego ten rodzaj sportu był najlepszą rozrywką na świecie, pełną emocji i
oczywiście bardzo niebezpieczną, a więc tym, czym się lubował.
Deski
unosiły się parę centymetrów nad ziemią zawsze gotowe by je użyć. Były
średniej wielkości tak, aby mogły się tam spokojnie zmieścić stopy
użytkownika. Każdy model różnił się od siebie tylko nieco kształtem,
wykończeniem i kolorem. Paweł posiadał deskę w kolorze srebrnym ze
skrzydełkami przy boku z pięknie zdobionym wzorem smoka u spodu. Robert
wybrał natomiast czarną deskę również ze smokiem u spodu gdyż tym
charakteryzowała się firma produkująca te modele, tyle, że jego deska, gdy
się na nią wsiadało zaczynała płonąć u boku - oczywiście nieparzącym
ogniem.
Sport ten jest niezwykle popularny wśród Atlantydów. Polega
on na ściganiu się na deskach po lesie pełnym pułapek np. na jednym z takich
wyścigów ustawiono smoki i trzeba było nie tylko nie dać się usmażyć, ale
także uważać, aby inny zawodnik cię nie zepchnął z deski i tym samym
niezdyskwalifikował cię za upadek. Jedyne, co pomaga w takich chwilach
utrzymać równowagę przy niebywale ogromnych prędkościach to zaklęcie
utrzymujące stopy w jednym miejscu, aby się nie ślizgały i nie pozwoliły
upaść zawodnikowi - oczywiście przy większym uderzeniu lub silnym
popchnięciu zawodnik spada i tak kończy się dla niego wyścig, co oczywiście
daje większe szanse na wygraną pozostałym zawodnikom ścigającym się dalej.
Dlatego też tyle jest kontuzji a czasem nawet śmierci w tym sporcie, co
sprawia że jest to bardzo ekscytujące widowisko.
Chłopcy właśnie
chcieli wypróbować te cuda techniki, gdy usłyszeli głos dobiegający z dołu,
aby zeszli na obiad.
- Dobra w takim razie po obiedzie pójdziemy je
wypróbować - powiedział Robert schodząc z resztą chłopców na
posiłek.
Part 4
Kuchnia była miejscem szczególnym w dworze a
to, dlatego że można tu było znaleźć różne smakowite przekąski a dokładniej
wszelkiego rodzaju niezwykłe owoce egzotycznych roślin nieznanych zwykłym
ludziom oraz wiele łakoci, od których można było dostać zawrotu głowy.
Przy wejściu od razu było widać, że kuchnia dzieliła się na dwie części -
na część jadalną i na tą, w której można było przyrządzić różnego rodzaju
eliksiry. Po stronie jadalnej stał olbrzymi, dębowy stół, którego blat był
ozdobiony postaciami zwierząt leśnych zamieszkałych nie magiczne lasy, przy
którym zawsze można było wygodnie usiąść na dużych, dębowych krzesłach.
Wszystko w kuchni było zrobione na wzór leśny.
Na ścianie wisiały
liczne obrazy przedstawiające łowy na dzikie zwierzęta a nie raz i je same.
Pawłowi szczególnie podobał się obraz, który kupił razem z ojcem
przedstawiający jastrzębia o ciemno-brązowym upierzeniu, siedzącego na
gałęzi i dumnie patrzącego w dal. Bardzo chciał mieć takiego, ale wiedział,
że dostanie go dopiero, gdy pójdzie do Akademii – szkoły gdzie
kształcą ludzi o podobnych zdolnościach, jakie posiada on i jego brat, choć
nie zawsze mających za przodków Atlantydów.
Na półce rozciągającej
się wzdłuż ściany po prawej stronie stołu stały książki kucharskie, które
bynajmniej nie zawierały zwykłych przepisów. Można tu było się dowiedzieć
np. Jak szybko i smacznie przyrządzić kachajkę - ptaka zamieszkującego
okoliczne lasy, występującego tu bardzo licznie a zarazem bardzo smacznego.
Albo: Jak przyrządzić wspaniały deser?- tu oczywiście mama Pawła i Roberta
nie miała sobie równych gdyż najbardziej te dania lubili jej synowie, więc
nabrała już pewnej wprawy w szykowaniu wszelkiego rodzajów tortów, ciast i
lodów. Szczególnie jednak udawały się jej torty. Jej popisowym numerem było
ciasto zwane gevios - od nazwy owoców drzewa o tej nazwie, polewane
harwalką, czyli czymś podobnym w smaku do zwyczajnej czekolady ale o wiele
od niej smaczniejszą i bardziej słodką.
W kątach stały ogromne rośliny,
a raczej drzewa, których ogromne liście zawsze "przytulały" osobę,
która do nich podchodziła napełniając pozytywną energią a wysysając tą
negatywną, która gnębiła człowieka i sprawiała, że się źle czuje - były one
prezentem od dziadka, który znany jest w całej rodzinie jako zagorzały
podróżnik i znawca wszystkiego, co niezwykłe i magiczne - oczywiście zawsze
przywożący jakieś niezwykłe rzeczy dla swych ukochanych wnuków.
Chłopcy, którzy byli już bardzo głodni z chęcią usiedli przy stołach
czekając na posiłek. Nie musieli długo czekać gdyż właśnie na stół podano
różne pyszności w tym skrzydełka słynnych kachajek.
- Mmmmmm...Mamo jak
zwykle wszystko, co gotujesz zasługuje na medal. Po prostu pyszne! -
powiedział Robert, który przeżuwał właśnie swoją szóstą dokładkę kachajek.
- Dokładnie takie same, jakie robiłaś kiedyś, gdy tygodniami włóczyliśmy
się wszyscy razem po lesie a dookoła pełno było tego ptactwa. Do dziś
pamiętam jak nie mogliśmy patrzeć już na te kachajki, pamiętasz? –
zagadał jeden z gości, spoglądając na matkę braci, która nie kryła
rozbawienia tym co przed chwilą usłyszała.
Mężczyzna okazał się tak
jak reszta gości dawnym przyjacielem jeszcze z czasów szkolnych. Miał
krótkie ciemno-brązowe włosy i zielone oczy ,oraz co trzeba było przyznać -
był bardzo przystojny tak jak pozostali trzej przybysze. Widać było, że jest
umięśniony a ciągły uśmiech na twarzy czynił go człowiekiem pełnym zaufania
i przyjacielskim. Charakterystyczne w jego wyglądzie było to, że nosił na
szyi wisiorek z rzemyku na którym zawieszony był ząb zapewne jakiejś
okropnej bestii, co bardzo spodobało się Pawłowi, który uznał, że facet
noszący takie coś musi być równym gościem.
Oprócz niego równie wielkie
zainteresowanie Pawła wzbudzało dwóch pozostałych mężczyzn siedzących po obu
stronach tego pierwszego.
Pierwszy z nich miał takie same białe włosy,
co Wiktor, więc zapewne był jego ojcem. Nie miał jednak jak jego syn tych
dziwnych fioletowych oczu, lecz błękitne, nadające jego twarzy pewną
niewinność i dziecięcość. Drugi z mężczyzn był ojcem Adama, choć jak
zauważył Paweł kolor włosów Adam odziedziczył po swej matce, a jedyne, co
miał podobne do ojca to ten przenikliwy wzrok, którym obdarzał ludzi. Paweł
wyczuwał w mężczyźnie pewną dzikość. Sam nie umiał wytłumaczyć tego uczucia
- gdy ten przeszył go wzrokiem czuł się jakby spoglądał w oczy osobie, która
nie zna czegoś takiego jak strach. Wyglądało na to, że coś ukrywał –
zupełnie jak pozostali dorośli przybysze…
Part 5
Po
obiedzie mamy chłopców udały się na górę na ogromny taras, zaś panowie
poszli na piętro do salonu. Chłopcy nie bardzo wiedzieli, co mają robić gdyż
zapadał już zmrok i nie pozwolono im na wyjście do lasu, gdzie o tej porze
czai się najwięcej dzikich i niebezpiecznych stworzeń. Postanowili, więc
udać się do pokoju braci i tam obmyślić plan, co mają robić, a że pokój ten
znajdował się na drugim piętrze wchodząc po schodach postanowili po cichu
wejść na pierwsze piętro i podsłuchać rozmowę swoich ojców.
Na
korytarzu stały ogromne zbroje zaś na ścianach wisiały tarcze i włócznie -
pamiątki z podróży po Europie oraz portrety dawnych mieszkańców dworu o
strasznie - o tej porze - wyglądających twarzach. Na końcu korytarza
znajdowały się drzwi do salonu, które były lekko uchylone, przez co na
korytarz padała mała smuga światła oświetlająca chłopcom drogę. Zbliżyli się
ostrożnie do drzwi i zaczęli -przysłuchiwać się rozmowie:
- Stefan ja ich
widziałem, czuję przez kości, że coś się szykuje i mam przeczucie, że tym
razem nie dadzą się tak łatwo oszukać jak 6 lat temu - wykrzyczał prawie
Otto - Nie pamiętacie, co było wtedy? Ledwo, co nam udało się ich
powstrzymać. To się znowu zacznie i nie wiem...nie wiem co mamy robić - w
jego głosie dało się wyczuć lekkie zdenerwowanie i uczucie strachu przed
czymś, o czym chłopcy nie mogli mieć zielonego pojęcia.
- Wiem, o co ci
chodzi Otto. Oni będą chcieli skrzywdzić chłopców…a ja cholera nie mam
pomysłu jak temu zapobiec. Remis jak to możliwe, że oni wrócili, myślałem,
że wrota zamknęły się na zawsze i że mamy ich już z głowy.
- Uwierz mi,
że nie mam pojęcia jak im się udało nawiać, byłem święcie przekonany, że
zrobiliśmy wszystko jak należy. Jest tylko jeden sposób, aby się stamtąd
wydostać. To musiał zrobić ktoś z zewnątrz - jego wzrok powędrował na dotąd
nieodzywającego się Sergiusza. Paweł zauważył, że mężczyzna zastanawia się
nad czymś, głeboko szukając odpowiedzi.
- Wiem - nie musiał tego
powtarzać. Wszyscy natychmiast spojrzeli w jego stronę oczekując od niego
wyjaśnień. - Mogłem się tego domyślić…
- Może podzielisz się z nami
z twoim odkryciem czy mamy zgadywać? - powiedział wyraźnie poirytowany Otto.
- Mam pewną hipotezę. Otóż słuchaj…tylko my znaliśmy zaklęcie
zamykające wrota, więc praktycznie, jeżeli ktoś miałby zdradzić to tylko
któryś z nas, ale tę opcję od razu odrzucamy, więc zostaje nam tylko
przypuszczenie, że oprócz nas ktoś jeszcze był tam razem z nami i spokojnie
obserwował sytuację z ukrycia i poznał zaklęcie zamykające wrota...ten ktoś
musiał mieć w tym jakiś interes bo kto u licha uwolniłby bez powodu armię
morderców...no i to nie mógł być byle kto skoro udało mu się tego
dokonać…
- A mówiłem żeby ich wykończyć to nie byłoby teraz
problemu a tak to możemy się sto lat bawić - my ich zamykamy a ich ktoś
uwalnia - w głosie Otta dało się wyczuć nutę gniewu.
- Czy ty mózgu nie
masz? Mieliśmy wykończyć dwu tysięczną armię? Jak? Nawet my nie mamy dość
tyle mocy by tego dokonać...ciekawi mnie tylko jedno...Kto do cholery
otworzył te przeklęte wrota?
- Wydaje mi się, że wiem, kto to zrobił -
odpowiedział niepewnie Sergiusz - Orfeusz!
- Wiedziałem!
Wiedziałem, że ta kanalia maczała w tym palce. Kto jak nie on pragnie wrócić
do łask po tym jak naraził się swemu ojcu – dowódcy Zakonu i został na
jakiś czas wygnany. Zabiję tego kretyna i przysięgam, że tym razem gorzko
tego pożałuje.
- Uspokój się! Nie mamy pewności, że to on, to dopiero
przypuszczenia - próbował uspokoić przyjaciela Stefan.
- Nie mamy
pewności? - powiedział Otto z wyraźną ironią w głosie - To ty nie masz
pewności! Ale ja ci mówię, że ten palant jest w to zamieszany, nie
słyszałeś Sergiusza, co powiedział? To jest Orfeusz! - spojrzał na
przyjaciela szukając potwierdzenia swoich słów.
- Stefan nie mamy innych
podejrzanych to musiał być on. Wszyscy bardzo dobrze znamy Orfeusza...
-
Aż za dobrze - wtrącił z przekąsem Otto.
- Wiemy jak bardzo pragnął do
nich wrócić, a uwalniając ich przypuszczam, że przyjęli go z otwartymi
ramionami - dokończył Remis. Nagle poczuł niemiły skurcz w żołądku.
Wiedział, że ma rację i że będzie musiał znowu to wszystko przeżyć od
nowa... znowu powrócą niechciane wspomnienia ...znowu....
- Nad czym tak
myślisz Remis? Wal śmiało dzisiaj już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć -
mówiąc to Otto spojrzał w oczy Remisa - były martwe, zupełnie bez
wyrazu.
- Remis ostatnio jakiś dziwny jesteś, co się stało? Nam możesz
powiedzieć przyjacielu - spytał Otto wyraźnie zaniepokojony stanem
przyjaciela. To zachowanie nie pasowało do wizerunku Remisa, który w
młodości słynął z dzikich pomysłów i niecenzuralnych wypowiedzi.
- Nic mi
nie jest, po prostu myślę - odpowiedział uśmiechając się do Otta. Ale Otto
wiedział, że Remis nie mówi prawdy. Zbyt dobrze go znałby wiedzieć, że
przyjaciel coś ukrywa.
- Panowie w takim razie, co proponujecie?
-odezwał się Sergiusz, przerywając wszechobecną ciszę.
- Musimy
zawiadomić pozostałych i Akademię, że należy szykować się na najgorsze -
stanowczo odpowiedział Stefan - Wyruszę jeszcze dziś, nie ma czasu do
stracenia.
- W takim razie ja i Remis ruszamy do dowództwa, musimy
ostrzec Radę, aby zrobili coś nim będzie za późno. Będziemy w Białym Gmachu
- tam się wszyscy spotkamy - To jedyne miejsce gdzie Krwiożerczy Zakon nie
postanie nogi.
Chłopcy spojrzeli po sobie nie wierząc w to, co przed
chwilą usłyszeli.
- Wyruszymy jutro po tobie Stefan, a ty Otto wyruszysz
za dwa dni. Mamy większą szansę, że choć jeden z nas dotrze na miejsce, choć
mam nadzieję, że wszyscy zjawimy się tam cali i zdrowi o określonej porze -
po tych słowach przyjaciele wstali i każdy w ciszy ruszył w stronę wyjścia.
Chłopcy, czym prędzej ruszyli do pokoju na drugim piętrze, aby nie
dowiedziano się, że podsłuchiwali. Zamykając po cichutku drzwi za sobą,
spojrzeli po sobie oniemieli tym, co usłyszeli.
„O co tu
chodzi?” - to pytanie chodziło teraz każdemu z nich po głowie nie
dając spokoju. Żaden jednak nie umiał wyjaśnić tego, co właśnie
usłyszał.
Part 6
Następnego ranka Robert zauważył, że w
pokoju nie było Michała. Przypomniał sobie jednak, że zapewne wyjechał
wczoraj w nocy razem ze Stefanem. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał
wczoraj wieczorem. Zrozumiał jedynie, że ci ludzie, którzy uciekli z
jakiegoś zamknięcia szukają ich oraz ich ojców. Jeszcze bardziej
zadziwiające było to, że padła nazwa Krwiożerczy Zakon. Co oni mają z tym
wspólnego? Przecież podobno nikt o nich nie słyszał od iluś tam lat…a
może wszyscy wiedzieli o nich tylko nie chcieli ujawnić, że chodzi właśnie o
nich.
W głowie Roberta był mętlik. Nie potrafił poskładać tego w
całość, nie rozumiał co wspólnego mają ci Zakonnicy z nimi. Nie chcąc dłużej
o tym samotnie rozprawiać postanowił, że porozmawia o tym później z
przyjaciółmi. Było jeszcze w miarę ciemno, więc wszyscy w dworze zapewne
jeszcze spali. Zszedł po cichutku ze swej chmurki i podszedł do okna. Niebo
było jeszcze granatowe, choć widać było przy horyzoncie lekkie różane smugi,
które zwiastowały wschód słońca. Podszedł do drzwi przy oknie i otworzył je,
aby wyjść na taras.
Na zewnątrz było jeszcze chłodno, ale Robert nie
zwracał na to uwagi. Wziął głęboki oddech by zaczerpnąć świeżego powietrza i
spojrzał przed siebie. Las był cały spowity delikatną mgiełką nadającej mu
pewnej tajemniczości. W oddali dało się słyszeć śpiew ptaków a lekki zefirek
spokojnie kołysał korony drzew. Wszystko to wydawało mu się takie piękne i
dzikie, że aż nierealne.
Podszedł bliżej do balustrady i oparł się o
nią delikatnie. Obok niego przysiadł się malutki ptaszek. Miał
czerwono-złote piórka i biały grzebyczek na główce. Robert starał się nie
poruszać, aby go nie przestraszyć. Widać było jednak, że ptaszek nie bał się
go i powolutku podskakując przysiadł się koło niego i zaczął śpiewać
niebiańską melodię. Skończywszy ją spojrzał swoimi czarnymi niczym perełki
oczkami i zrobił coś, czego Robert najmniej się spodziewał.
- Podobało ci
się? - przemówił do niego ptaszek. Chłopiec zląkł się, ale po chwili
spojrzał na siedzącego obok niego ptaszka i przypomniał sobie, jak ojciec
opowiadał mu, że w lesie można spotkać mówiące zwierzęta, tak, więc nie
czekając ani chwili dłużej odpowiedział:
- Jejku...pierwszy raz spotykam
mówiące stworzenie. Ptaszek mrugnął do niego oczkiem i już miał powiedzieć
coś chłopcu, gdy
nagle...
ŁŁŁŁŁUUUUUUUPPPPPPPPPP!!!!!!!!
33;!!!!!!!!!! - dało się słyszeć
głośny łomot z pokoju. Robert natychmiast podbiegł do drzwi i otworzył je,
aby dostać się do pokoju. Był prawie na sto procent pewny, że wiedział, co
się stało i nie mylił się.
- Znowu spadłeś z chmurki - powiedział do
Pawła leżącego na podłodze. Pawłowi nie raz już zdarzało się spaść ze
swojego posłania, gdyż zawsze spał na swojej chmurce pod sufitem, a że był
dzieckiem wiercącym się i bardzo niespokojnym to często zdarzało mu się
wypaść z obłoczku. I jak zawsze swoimi jękami potrafił zbudzić cały dom albo
przynajmniej pół. Hałas sprawił, że ze snu zbudzili się także Adam i Wiktor,
którzy nie zwykli się budzić przy czymś takim.
- Mówiłem ci żebyś tak
wysoko nie spał, bo w końcu stanie ci się jakaś krzywda - mówiąc to Robert
spojrzał na brata wstającego z podłogi i masującego sobie plecy. Wiedział,
że zaraz brat odpowie mu to, co zwykle zwykł mówić w takich
przypadkach.
- Cholera jasna! - odpowiedział "dość"
kulturalnie, ponieważ przeważnie Robert słyszał gorsze epitety po zleceniu
Pawła z chmurki.
- To nie moja wina, że śnią mi się jakieś zombi, które
chcą mi odgryźć głowę! Jakby tobie śniłyby się takie sny, co mnie to też
zlatywałbyś na podłogę! - krzyknął Paweł, który zawsze w takich
wypadkach miał nieodpartą pokusę trochę poprzeklinać i nawrzeszczeć na
brata.
- Chłopcy, co tu się dzieje? - do pokoju weszła mama braci, która
zwykle też miała coś do powiedzenia na temat hałasów o piątej nad ranem.
- Pawełku, kochanie czy ty zawsze musisz postawić całą okolicę na nogi?
Dlaczego nie możesz spać tak jak inni i nie wypadać z hurgotem na podłogę,
co? Tyle razy ci powtarzałam, żebyś spał niżej to przynajmniej upadki
miałbyś mniej bolesne. Po czym mówiąc to zakręciła w powietrzu dłonią,
wyczarowując opatrunek dla syna i podając mu napój do wypicia
- Tu masz
eliksir na stłuczenia, masz napij się to ci dobrze zrobi.
Robert
zauważył, że Paweł niechętnie sięgnął po eliksir - wiedział jak bardzo jego
brat nie lubi tego napoju. A często zdarzało mu się go pić. Mama braci była
niezwykle cierpliwą osobą, szczególnie dla Pawła, który zawsze miał
najwięcej kontuzji w rodzinie. Rok temu podczas wakacji w Afryce, zaatakował
go rój wściekłych pszczół, któremu zniszczył "przez przypadek"
gniazdo, oczywiście wiadomo było, że nic, co przytrafia się Pawłowi nie
dzieje się przez przypadek.
Innym znów razem będąc na wycieczce w zoo
o mało, co nie stratowały go słonie indyjskie po tym jak otworzył im wybieg
i wpuścił spore stadko myszy. Trzeba było przyznać, że nie był łatwym
dzieckiem. Zresztą Robert nie mógł sobie wyobrazić, że mógłby mieć innego
brata niż Paweł. W końcu razem zawsze wpadali w tarapaty i razem jakoś z
nich wychodzili.
Największą frajdę sprawiało im jednak robienie
żartów pewnemu gangowi motocyklowemu. Gang składał się z dwudziestu, silnie
zbudowanych mężczyzn o podejrzanym wyglądzie i pewnie chłopcy nie mieliby z
nimi szans gdyby nie to, że motocykliści byli ludźmi pozbawionymi mocy a
więc zwyczajni. Często, więc wykorzystywali swoje nadprzyrodzone zdolności
do robienia im różnych numerów. Czasem to było zaczarowanie motocykli tak,
aby hamulec nie reagował, czasem też chłopcy specjalnie robili mężczyznom na
złość, aby tamci mogli ich ścigać i wpaść w przygotowaną na nich pułapkę.
Tak, więc starcia pomiędzy chłopcami a gangiem były już normalnością
i ciekawym zajęciem dla obu rozrabiaków. Rodzice oczywiście nigdy nie
wiedzieli, co ich synowie robią w czasie wolnym po obiedzie, co oczywiście
wszystkim było na rękę, bo żadna ze stron nie martwiła się o drugą. Robert
wiedział, że zawsze może liczyć na brata, choć jak to bywa wśród braci
zdarzają się także małe sprzeczki.
- Ja to nie wiem! Ty to zawsze
gadasz jak mama, że to niby wszystko to moja wina! Piecyk nie działa -
moja wina, pali się - moja wina, nic nie działa - także moja wina. Ja nie
wiem, czy ja jakiś niszczyciel jestem? - popatrzył się na Roberta szukając u
niego odpowiedzi.
- Nie, na takich jak ty mówi się po prostu nienormalni
- ku jego zaskoczeniu wszyscy, także i Paweł wybuchnęli śmiechem.
- A co
powiecie na małe ściganko po lesie? Hmm? – zaproponował Robert.
-
Jak zwykle braciszku czytasz w moich myślach…
Part 7
Po
zjedzeniu śniadania chłopcy wybiegli do lasu zabierając ze sobą Ścigacze
4000 - najlepsze deski do latania, jakie dotąd wyprodukowano. W lesie nadal
unosiła się tajemnicza mgiełka, ale uznali, że nie ma, co zawracać sobie nią
głowy. Idąc ścieżką miało się wrażenie jakby wchodziło się do innego świata.
Drzewa tu rosnące były bardzo wiekowe i nie jedno zapewne mogłyby
opowiedzieć gdyby oczywiście umiały mówić. Było jednak coś, co posiadały
niezwykłego a mianowicie miały uczucia. Czuły ból, gdy łamało się im gałęzie
a gdy się o nie dbało odczuwały szczęście. Choć drzewa nie umiały mówić
ludzkim głosem to powiadano że mają swój język, znanym tylko sobie.
W
odróżnieniu od zwykłych drzew, te były bardzo wysokie, sięgające wysokości
pięciuset a nawet powyżej tysiąca metrów. Ich naturalną obroną była
niesamowicie twarda kora, która swą wytrzymałością dorównywała smoczej
skórze. Bardzo popularnym gatunkiem w tym lesie były lahiany - drzewa
długowieczne o białej korze, których liście były koloru srebrnego oraz
kardale - drzewa o jasno-brązowej korze o ruchomych gałęziach, które nie raz
były przyczyną zrzucenia zawodników z ich latających desek, dlatego też
trzeba było na nie szczególnie uważać.
Co do niezwykłych stworzeń to
dość często można tu było spotkać liciaka - charakteryzującego się beżowym
kolorem skóry, bez nóg, za to ze skrzydełkami i różkami, które wyglądem,
kolorem i dotykiem przypominały zielone liście, oraz z zębami podobnymi u
tych co mają wampiry, choć o wiele mniejszymi i nie służącymi na pewno do
wysysania krwi, ale do szybkiego i sprawnego zjadania liści.
Pełno
także było tu kachajek - bardzo znanych chłopcom ptaków o czarnym upierzeniu
i tęczowych dziobkach i co trzeba było przyznać o wyjątkowo małych
móżdżkach, gdyż bez problemu można by było je złapać i urządzić sobie obiad
na miejscu.
Co do większych zwierząt, to wyjątkowo często występującym
tu gatunkiem były jak przystało na magiczny las - jednorożce, centaury,
krasnoludki z czerwonymi czapeczkami, latające elfy oraz na skraju lasu, w
niewielkich ilościach - drzewce. Nie pomijając, że oczywiście można tu było
spotkać także zwyczajne zwierzęta, choć zdarzało się to sporadycznie.
Chłopcy doszli do ogromnego posągu pewnej kobiety ubranej w zbroję i hełm,
oraz z tarczą u boku i mieczem uniesionym do góry.
- No… jesteśmy
na miejscu, nie ma co. Najgorsze to dotrzeć tutaj - ledwo wysapał
Paweł.
- W takim razie, kto pierwszy się ściga? - zapytał Wiktor z
nieukrywaną chęcią rywalizacji - Mamy tylko dwie deski a nas jest czworo,
więc jak? Może zagłosujmy, co? - zaproponował.
- Na mnie nie liczcie, ja
nie mogę - odparł z rezygnacją Adam.
- Nie no…nie zalewaj...stary,
ominiesz taką okazję? No dawaj...pozwolę ci lecieć się jako pierwszemu na
mojej desce – powiedział zachęcająco Paweł.
- Nie dziękuję...ja nie
mogę...dzięki - powiedziawszy to oddalił się i przysiadł pod pomnikiem.
-
Czy ktoś mi może wytłumaczyć, dlaczego on nie chce się ścigać? - zapytał
przyjaciół poirytowany Paweł.
- On naprawdę nie może.Jest chory. -
powiedział Wiktor z wyraźną nutą smutku w głosie.
- A co mu jest? Ma
katar czy co? Zalewa, bo nie chce przegrać i już.
- Ja to nie wiem,czy ty
masz serce z kamienia? - odparł Robert wyraźnie zaskoczony reakcją brata na
stwierdzenie o chorobie Adama.
- Tak? To niech mądrala powie mi, co mu
jest. Proszę bardzo, gadaj jak taki mądry jesteś.
- On jest chory na
bardzo rzadką chorobę objawiającą się dusznościami podczas wzmożonego
wysiłku - wyjaśnił Wiktor.
- Zalewasz...On? No co ty...przecież
on…nie może...ale on w ogóle nie wygląda na chorego - odpowiedział z
niepewnością Paweł - Wrabiacie mnie...
- Wiesz ty to jesteś po prostu
tępy! Nie rozumiesz, że nie musi wyglądać na chorego, aby nim być? Do
ciebie to chyba nic nie dociera przez ten pusty czerep. On może umrzeć jak
mu zabraknie tchu podczas lotu.! Czy to takie trudne do zrozumienia? Ja
nie wiem jak można być tak nieczułym i głupim. Nie pomyślałeś, że jemu też
nie jest łatwo siedzieć tu i patrzeć jak my się dobrze bawimy, wiedząc, że
jemu nie wolno? Przyszedł tu z nami bo nie chciał siedzieć sam w domu. A ty
potraktowałeś go jak tchórza! –słowa brata zrobiły na Pawle
wrażenie. Wiedział, że Robert ma rację. Zachował się jak kretyn, który widzi
tylko sam siebie nie zwracając uwagi na innych. I nie wahając się chwili
dłużej, podszedł do Adama.
- Stary przepraszam...ja nie chciałem...po
prostu nie mogłem uwierzyć że wiesz...tego – podrapał się po głowie
robiąc przy tym przepraszającą minę - Że jesteś chory - wypowiedziawszy
słowa przeprosin spojrzał na Adama. Ten był spokojny i jakby zamyślony. Po
chwili odparł:
- Nie gniewam się. Już się przyzwyczaiłem do tego, że
jestem chory i że nie mogę robić wielu rzeczy - mówił to bardzo spokojnie.
Patrzył się na Pawła i widział w nim kogoś, kim zawsze on chciał być -
zdrowego i pełnego optymizmu chłopca, zawsze tryskającego humorem, mającego
wszystko, co dusza zapragnie i robiącego zawsze to, na co ma ochotę. Cieszył
się, że zna kogoś takiego jak on.
- Mam do ciebie prośbę, czy mógłbyś
być moim przyjacielem? - zapytał nieśmiało do Pawła.
- Ale przecież...no
tego....nie zasługuję abym był twoim przyjacielem, spójrz na mnie, jestem
najgorszym z najgorszych i do tego kretyn ze mnie...a poza tym....
- Ja
chcę żebyś był moim przyjacielem i nie gniewam się na ciebie...nie chcę abyś
myślał, że jestem jakiś obrażalski, czy co, po prostu...mam nadzieję że nie
gniewasz się na mnie że tak odszedłem i nie wytłumaczyłem o co chodzi,
przykro mi... - Paweł nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Nie dość, że tak
go potraktował to jeszcze zechciał, aby zostali przyjaciółmi. Spojrzał mu
prosto w oczy - były pełne nadziei i optymizmu, wiedział, że może zrobić
tylko jedno.
- W takim razie, sztama? - zaproponował Paweł.
- Sztama -
odparł przyjaciel podając mu rekę. Paweł poczuł, że zyskuje w tym momencie
kogoś, na kogo zawsze będzie można liczyć i komu można zaufać jak nikomu
innemu.
- No, co tak długo! Wiersze czytacie czy co? - przerwał
konwersację Wiktor. Adam i Paweł spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się.
-
Dobra, dobra, żadne wiersze my tu omawiamy taktykę jak cię załatwić podczas
lotu.No wiesz, czy zwalić cię od razu czy dać ci szansę bycia drugim, co nie
Adam - mrugnął do przyjaciela Paweł.
- No jasne przyjacielu - odrzekł
Adam.
- Ha...ha..ha! Bardzo śmieszne! Jedyny, który wygra ten
wyścig stoi przed tobą - odpowiedział Wiktor z udawaną wyższością
- W
takim razie walcz łotrze albo giń! - Trzeba przyznać, że Wiktor miał
zadatki na aktora, bo jak nikt inny potrafi rozśmieszać ludzi. - Podejmujesz
wyzwanie?
- Z wielką chęcią sir - odparł Paweł - Ten, kto przegra będzie
usługiwał drugiemu cały dzień.
- To już możesz zacząć czyścić mi buty,
mój drogi - odparł pewny siebie Wiktor.
- Twoje niedoczekanie -
odpowiedział Paweł. - Dobra zaczynamy!
Chłopcy stanęli na deskach
- Paweł na swojej srebrnej, a Wiktor na desce Roberta. Unieśli się
delikatnie do góry ustawiając się na odpowiedniej wysokości, gotowi do
rozpoczęcia wyścigu.
- Tak więc- zapowiedział Robert - Na
miejsca...gotowi...START!
Part 8
Ruszyli gwałtownie z
ogromną prędkością, wiatr mierzwił im włosy a obraz wszystkiego, co mijali
wydawał się coraz bardziej zamazywać. Paweł spojrzał przez ramię na zamazaną
sylwetkę Wiktora coraz bardziej zbliżająca się do niego. Postanowił sobie
jednak, że nie pozwoli mu wygrać za żadną cenę - obiecał to Adamowi i
zamierzał specjalnie dla niego wygrać wyścig z Wiktorem.
Wiekowe drzewa
stały się trudnymi przeszkodami przy takiej prędkości, ponieważ trzeba było
mieć podzielną uwagę - kontrolować przeciwnika i nie dać się przez niego
strącić oraz uważać, aby nie zderzyć się z drzewem i nie połamać sobie przy
tym wszystkich kości.
W pewnym momencie Paweł spostrzegł, że Wiktor
leci z nim równo deska przy desce. Spojrzał na niego - minę miał zaciętą,
wiedział, że nie podda się tak łatwo. Nagle Wiktor zrobił coś, czego Paweł
najmniej spodziewał się po nim. Chłopiec natarł na niego z boku.
- No, co
przyjacielu? Myślałeś, że tak łatwo sobie ze mną poradzisz? - wykrzyczał z
daleka do Pawła. Chłopiec poczuł, że traci równowagę. Wiedział, że jeżeli
czegoś szybko nie wymyśli to czeka go niechybne zderzenie ze znajdującym się
naprzeciwko niemu kardalem - drzewem bardzo agresywnym w stosunku do
nadlatujących do niego wszelkich form życia. Najgorsze było jednak to, że
deska zdawała się nie reagować na wszelkiego rodzaju próby poderwania jej w
drugą stronę z dala od kardala. Paweł poczuł, że zostało mu, co najmniej
pięć sekund, jeśli nie mniej, do czołowego zderzenia. Wiedział, że może
zrobić tylko jedno.
Wyciągnął rękę przed siebie i z całej siły uderzył
niebieskim promieniem wydobywającym się z jego dłoni w korę drzewa
spowalniając prędkość, z jaką się poruszał. Poczuł, że teraz ma szansę.
Zrobił natychmiastowy zwrot i poderwał się do góry unikając niechybnej
śmierci.
Skierował swojego Ścigacza na właściwy tor - jeżeli takowym
był ten, którym się teraz poruszał. W głowie kłębiły mu się ostatnie słowa
Wiktora. Czyżby tak bardzo zależało mu na zwycięstwie, że byłby zdolny go
zabić? Natychmiast skarcił się za ostatnią myśl. To niemożliwe, Wiktor na
pewno nie chciał go zabić a takie popychanki to normalna zagrywka w tym
sporcie. Jednak to spojrzenie, jakim obdarzył go popychając go prosto w
ramiona kardala, nie dawały mu spokoju. W tym spojrzeniu było coś
niezdrowego, czego nie rozumiał. Czyżby chodziło mu o coś więcej niż tylko
wyścig?- nie wiedział.
Teraz ma, co innego na głowie. Musi dogonić
Wiktora i wygrać, prześcignąć go za wszelką cenę a nawet, jeżeli go do tego
sprowokuje - zrobić to samo, co on mu zrobił. Nie mógł pozwolić, aby Wiktor
miał nad nim tą przewagę
- Chce wojny to będzie ją miał - powiedział
przez zaciśnięte zęby. Czuł, że musi się odegrać za to, co zrobił Wiktor.
Nacisnął stopami mocno na Ścigacza i zaczął przyspieszać. Podejrzewał, że
Wiktor jest daleko, ale wiedział, że ma szansę go jeszcze dogonić. Z każdą
sekundą szybował coraz szybciej i szybciej. Czuł chłód wiatru, jaki oplatał
go, jednak nie zwracał na niego uwagi. Wytężył wzrok w poszukiwaniu choćby
zarysu sylwetki Wiktora.
Nagle, daleko przed sobą ujrzał małą
sylwetkę czegoś, co poruszało się z zawrotną prędkością. To musi być Wiktor
- pomyślał w duchu Paweł, czując przypływ energii, która dodawała mu siły i
pewności siebie. Nacisnął jeszcze silniej na deskę szybując coraz szybciej i
zbliżając się do Wiktora.
W oddali ujrzał, że zbliżają się do małego
jeziorka znajdującego się w sercu lasu. Paweł pomyślał, że to idealna okazja
by odegrać się na Wiktorze. Czas wyrównać rachunki - pomyślał. Wyciągnął
rękę przed siebie i wystrzelił serią czerwonych promieni. Okazało się, że
jeden z nich trafił w deskę Wiktora. Widział jak chłopiec próbuje utrzymać
równowagę, lecz spada prosto do wody. Paweł podleciał bliżej zniżając lot
Ścigacza tak by lecieć jak najbliżej tafli jeziora, mając nadzieję że ujrzy
minę zdziwionego a nawet może zezłoszczonego Wiktora. Nie mógł przepuścić
takiej okazji.
Zatrzymał się w powietrzu nad miejscem gdzie spadł
Wiktor oczekując, że zaraz wynurzy się. Poczuł jednak lekki niepokój,
ponieważ nigdzie nie było widać wynurzającej się postaci. Pochylił się niżej
nad wodą mając nadzieję ujrzeć Wiktora płynącego ku niemu. Zaczął coraz
bardziej się martwić o niego, gdyż ten powinien już dawno na niego
wrzeszczeć za to, co mu zrobił. Rozglądał się po tafli jeziora, ale nigdzie
nie było ani śladu Wiktora. Pochylił się jeszcze raz nad wodą, gdy nagle coś
gwałtownie wynurzyło się i wciągnęło go do jeziora. Chciał się bronić jednak
tym, co go wciągnęło do jeziora okazał się...
- Wiktor, ja nie mogę, ale
mnie wystraszyłeś! - powiedział z wyraźną ulgą w głosie Paweł -
Myślałem, że to jakaś bestia żyjąca w tym jeziorze chce mnie zeżreć. Jejku
cieszę się że to ty, myślałem już że coś ci się stało.
- A ja miałem
wrażenie, że nie za bardzo cię to obchodziło, myślałeś, że się utopię? Umiem
bardzo długo przebywać pod wodą bez oddechu - powiedział z lekką wyższością
Wiktor.
- To chyba ja powinienem mieć do ciebie pretensje, no nie? To ty
mnie popchnąłeś prosto na to drzewo odlatując dalej i nawet nie
zastanawiając się czy przeżyję. Ja przynajmniej chciałem sprawdzić czy
żyjesz - Paweł czuł coraz większą złość do Wiktora, chciał mu wygarnąć to,
co o nim myśli.
- Ach tak? Biedny Pawełek nie umie sobie poradzić z
drzewkiem. Chciałem sprawdzić czy umiesz sobie poradzić, gdy ktoś cię
popchnie na bok. Ale widzę, że ty o mało, co się nie posikałeś ze strachu -
w tym momencie Paweł poczuł, że ogarnia go niesamowita złość. Zrzucił się na
Wiktora prawie go przetapiając. Obaj zaczęli się bić ze sobą pośrodku
jeziora. Czuli do siebie w tym momencie nienawiść za to, co jeden zrobił
drugiemu. Paweł złapał rękoma ramiona Wiktora i obaj zanurzyli się w
lodowatej wodzie. Poczuł jak Wiktor pod wodą próbuje rzucić na niego
zaklęcie. Chciał mu przeszkodzić, lecz Wiktor okazał się szybszy. Paweł
ujrzał tylko zbliżającą się do niego smugę światła. Poczuł, że zaklęcie
ugodziło go w żebra. Zaczął powoli opadać coraz niżej w głębinę. Chciał
wypłynąć na powierzchnię lecz czuł że nie może gdyż w tym momencie stracił
przytomność.
Part 9
Paweł poczuł jak ktoś klepie go po
policzku jakby chciał żeby się obudził. Przetarł oczy i ujrzał Wiktora
pochylającego się nad nim.
- Co się stało? Pamiętam tylko jakieś białe
światło a potem straciłem przytomność.
- To ja. Przeze mnie o mało nie
utonąłeś. Jak chcesz to możesz mnie walnąć jakimś zaklęciem, zasługuję na
to. Gdyby nie to, że cię popchnąłem nie musiałbyś się na mnie mścić - Wiktor
był bardzo zmartwiony tym, co zrobił przyjacielowi.
- Zapomnijmy o tym,
dobrze? To była nasza wspólna wina, ja też nie jestem bez winy, mogłem nie
zaczynać bójki i nie mścić się na tobie. Więc ustalmy, że obaj jesteśmy
winni i kwita - wyciągnął dłoń do Wiktora a ten uścisnął ją.
- Nie ma
sprawy. Jakoś nie mam zamiaru cię więcej prowokować i tak pewnie będę miał
podbite oko, ale to nic nie przejmuj się - mówiąc to pokazał na już lekko
fioletowe i podpuchnięte oko - Silny jesteś nie ma, co.
- Ty też słabeusz
nie jesteś spójrz lepiej na tą śliwę robiącą się pod moim okiem.
- Tak,
lepiej żyć w przyjaźni niż kłócić się. Chodźmy po deski i lećmy do
chłopaków, bo usną nam z nudów i do domu po suche ubrania, bo zaczyna się
robić chłodno - tak postanawiając ruszyli w stronę mety gdzie mieli czekać
na nich Robert i Adam.
Po drodze ustalili, że sprawiedliwie będzie jak
ukończą wyścig równocześnie. W oddali było widać dwie postacie siedzące pod
posągiem pewnej wojowniczki - miejsce skąd obaj zaczynali wyścig. Robert i
Adam na widok obu chłopców zbliżających się ku nim podskoczyli do góry i
podbiegli do lądujących przyjaciół.
- Żeście mnie zawiedli. Ja tu się
spodziewałem jakiegoś ostrego finiszu, walkę o zwycięstwo a tu remis. Zaraz,
zaraz dlaczego jesteście mokrzy? Co się stało? I dlaczego macie podbite
oczy, biliście się czy co? - zapytał zaniepokojony wyglądem przyjaciół,
Adam.
- Trochę się posprzeczaliśmy i mieliśmy małą kąpiel w jeziorze w
środku lasu - odpowiedział całkiem spokojne Wiktor jakby to było zupełnie
oczywiste.
- Jak to? Dlaczego? Nic nie rozumiem, a ty Robert?
-
Podzielam twoje wątpliwości, nic nie rozumiem, może nam wyjaśnicie, dlaczego
się pobiliście i dlaczego kąpaliście się w jeziorze? No i z czego się
śmiejecie,co? To takie zabawne?
- Opowiemy wam w drodze do domu -
zapowiedział Paweł. Chłopcy po dwóch wskoczyli na Ścigacze i ruszyli w
stronę domu. Nie lecieli zbyt szybko gdyż nie chcieli ryzykować wypadkiem.
Paweł leciał razem z Wiktorem, ponieważ ani Robert ani Adam nie chcieli być
mokrzy od przemokniętych ubrań swoich przyjaciół. Niebo zaczynało się robić
coraz ciemniejsze, lecz chłopcy mieli problem ze znalezieniem właściwej
drogi. Przystanęli na chwilę w powietrzu chcąc się naradzić, co robić
dalej.
- Panowie mam wrażenie, że się zgubiliśmy - powiedział z lekkim
rozbawieniem Paweł.
- Ale to zabawne, nie ma co - odpowiedział z ironią
Robert - Normalnie boki zrywać, wiesz co Paweł? Ty to nie masz za grosz
wyczucia sytuacji.
- Ale ty je masz aż w nadmiarze za nas obu - chłopcy
wybuchnęli śmiechem na te słowa, choć Robert nie był zadowolony że
przyjaciele tak sobie kpią z powagi sytuacji.
- W takim razie panie
wyluzowany powiedz nam jak mamy się dostać do domu - odpowiedział Robert
przerywając tym samym salwę śmiechu.
- Szczerze mówiąc to ja nie mam
pojęcia panie sztywny - odpowiedział z rozbawieniem Paweł.
- Posłuchajcie
skupcie się, robi się coraz ciemniej a o tej porze nie jest bezpiecznie w
lesie - wyraził swe obawy Adam.
- Tak, zaraz rzucą się na nas krwiożercze
bestie i nas zabiją. Uaaaaaaa!!!! - Paweł chciał rozluźnić
tym sytuację, lecz Wiktor szybko sprowadził go na ziemię.
- Tu nie ma
się, z czego śmiać, będziemy mieli niezły ochrzan za tę włóczęgę po lesie.
Może spróbujmy w prawo tam jeszcze nie byliśmy.
- Nie lepiej w lewo -
zaproponował Robert.
- Jak już się zdecydujecie to mi powiedzcie -
odpowiedział wyraźnie znudzony Adam.
- Cicho! Słyszeliście to?
-
Paweł już zaczynasz mieć omamy słuchowe czy chcesz nas zastraszyć, jeżeli
tak to ci się nie uda, ponieważ......
- Zamknij się! Nie słyszysz
tego?
- Niby, czego? - zapytał poirytowany Robert.
- Coś jakby jakieś
odległe świsty czy coś w tym rodzaju, nie wiem jak to określić.
- Ja też
to słyszę...coraz głośniej - odparł Adam. W tym momencie chłopcy odwrócili
się za siebie. To, co ujrzeli o mało nie zwaliło ich z desek. Ku nim leciała
spora grupka zakapturzonych postaci odzianych w krwisto-czerwone szaty,
trzymające w ręku olbrzymie kosy i zbliżające się do nich z coraz większą
szybkością.
- To chyba nie jest brygada ratunkowa - powiedział z
przerażeniem Paweł.
- Jasne, że nie, w nogi!!! - Robert nie
musiał tego powtarzać, chłopcy natychmiast ruszyli. Paweł z Wiktorem
skręcili w lewo, natomiast Adam z Robertem skierowali się na prawo.
Zakapturzone postacie również się rozdzieliły, ścigając obie grupy
chłopców.
- Czego oni od nas chcą?- zapytał stojącego za nim na desce
Wiktora, który oceniał sytuację w jakiej się znajdują.
- Wiesz te kosy
nie wyglądają bezpiecznie i nie mam zamiaru tego sprawdzać, leć szybciej
doganiają nas!!!!
- Wierz mi robię, co mogę, ale ta deska
ma ograniczone możliwości techniczne, porusza się wolniej z powodu ciężaru -
Paweł czuł, że długo nie uda się uciekać na przeciążonej desce przed
szaleńcami z kosami w ręku. Okazja zgubienia ich pokazała się w chwili, gdy
sprawa nie wyglądała najlepiej. Przed nimi ukazało się wielkie zagęścienie
drzew.
- Leć prosto na te drzewa, zaufaj mi - krzyknął do przyjaciela
Wiktor. Chwycił Pawła z obu stron za skroń i skupiając się z całej siły
sprawił, że chłopcy przelatywali przez drzewa nie rozbijając się o żadne z
nich. W pewnym momencie chłopcy poczuli, że wylatują z gęstego gaju i lądują
z hukiem przed ogromnym lahianem - drzewem o białej korze.
W tym
samym czasie w innej części lasu.
- Skręć w lewo, patrz otaczają
nas!!!! - wykrzyczał przerażony Adam.
- Cholera
zablokują nas, nie dam rady skręcić - odpowiedział Robert. Widział jak
zakapturzone postacie podlatują coraz bliżej. Robert stwierdził z
przerażeniem, że z naprzeciwka nadlatywał jeden z tych szaleńców trzymając
kosę w bardzo znaczącej pozycji a dokładniej takiej, którą zamierzał ich
zaatakować.
- Schyl się! Teraz! - Adam natychmiast wykonał rozkaz
przyjaciela i poczuł jak kosa musnęła mu skraj włosów, ponieważ w ostatniej
chwili Robert zdecydował się na lot nurkujący, ratujący przed niechybnym
obcięciem głowy.
- Na wszystko, co święte, my żyjemy! - krzyknął z
ulgą Adam do stojącego przed nim Roberta – przypomnij mi żebym ci
postawił lody za ten numer co zrobiłeś, oczywiście zakładając że
przeżyjemy.
- Nie ma sprawy trzymam cię za słowo, pamiętaj
waniliowo-czekoladowe - to moje ulubione.
- Robert czy mi się zdaje czy
coś nadlatuje do nas ze wschodu?
- Trzymaj się
przyspieszamy!!! Nie mam zamiaru dać się złapać przez tych
świrów, życie mi jeszcze miłe - odparł Robert.
- To lepiej bardziej
przyspiesz! Mamy ich teraz również na ogonie!
- Nie uciekniecie
nam! - wykrzyczała postać w kapturze. W tym właśnie momencie coś naparło
na nich z ogromną prędkością. Chłopcy poczuli jak kierują się na ogromne
drzewo zdając sobie sprawę, że zaraz się o nie rozbiją.
Part
10
Niiiiiieeeeeee !!! - dało się słyszeć krzyk obu
chłopców. Jednak stało się coś, czego się nie spodziewali. Nie rozbili się.
Okazało się, że napastnikami, którzy natarli na nich z boku byli ich
przyjaciele. Cała czwórka natychmiast skryła się w pobliskiej jaskini
znajdującej się w skale nad jeziorkiem, którą wskazali Wiktor i Paweł.
Wszyscy usiedli na zimnej posadzce nie wydobywając z siebie żadnych dźwięków
spoglądając na siebie w zupełnej ciszy. Nie mogli pozwolić, aby tamci ich
znaleźli. Wszechobecna cisza wypełniająca jaskinię nagle została przerwana
głosami dobiegającymi z zewnątrz.
- Szukać ich! Nie mogą być daleko.
Nie mogą nam zwiać, to tylko dzieci. Macie mi tu ich zaraz
przyprowadzić! NATYCHMIAST! - był to głos mężczyzny, który z całą
pewnością nie wróżył nic dobrego. Chłopcy przysunęli się powolutku do
wejścia jaskini, żeby lepiej widzieć. Niedaleko skały stało trzech wysokich
mężczyzn w krwistoczerwonych szatach.
- Sprytne dzieciaki, ale mnie nie
przechytrzą, nie z takimi miałem już do czynienia.
- Tak pewnie, tylko
zawsze jakoś to długo trwało, co nie - odpowiedział mężczyzna stojący
obok.
- Milcz głupcze!! - mężczyzna złapał prześmiewcę za szatę i
podniósł do góry - Za takie obelgi powinienem cię zabić na miejscu, ale mam
teraz co innego na głowie więc mnie nie prowokuj bo gorzko tego pożałujesz,
przysięgam - odstawił przerażonego mężczyznę na ziemię.
- To nie są
zwyczajni chłopcy. Ich ojcowie nie raz pomieszali nam szyki. Ale teraz, gdy
dorwiemy ich dzieci zrobią wszystko, co im każemy. Zapłacą nam za to, co
zrobili z naszymi braćmi i za to, że zamknęli nas na tyle lat w
odosobnieniu, prawda Orfeuszu? - skierował swój wzrok na mężczyznę stojącego
naprzeciwko niemu.
- Ależ tak mistrzu - wyszeptał Orfeusz.
- Dzięki
tobie Orfeuszu nasz Zakon odzyska dawną potęgę. Poznają jak bardzo potrafimy
być okrutni. I nawet ci kretyni nas nie powstrzymają - mówiąc to mężczyzna
uśmiechnął się tajemniczo do Orfeusza.
- Widziałem panie jak jeden z nich
wyruszył wczoraj wieczorem z pobliskiego dworu. To był Stefan –
wyjawił Orfeusz.
- Ach tak…Stefan - powiedział spokojnie mężczyzna.
- Jeżeli on tam był to przypuszczam, że i reszta, czyli Otto, Sergiusz i
Remis.
- Zaatakujemy ich panie? - spytał drugi z mężczyzn
- Nie. Jest
nas zbyt mało, aby przeprowadzić atak - spojrzał na sługę stojącym przed
nim.
- Panie, czyż nie poradzilibyśmy sobie z nimi przeprowadzając
ofensywę w nocy? - zaprotestował sługa.
- Wiesz co? Zaczynasz mi działać
na nerwy - uśmiechnął się szyderczo do sługi. Mężczyzna zrobił krok w jego
stronę - Jesteś nie tylko nieposłuszny ale i głupi skoro chcesz ze mną
zadzierać – mówiąc to coraz bardziej zbliżał się do swego sługi.
-
Ja nie toleruję nieposłuszeństwa a już tym bardziej głupich uwag, Skarzewski
- wysyczał
- Panie ja nie chciałem, ja będę już posłuszny, przyrzekam -
mężczyzna upadł na kolana a z jego kieszeni wypadł nieznany chłopcom
przedmiot.
- Skarzewski czy ja dobrze widzę? Czy z twojej kieszeni nie
wypadło to, o czym myślę?
- Nie panie, to nie to, o czym myślisz, to nie
moje, ja nigdy... - zaczął się jąkać - Panie, błagam!!
-
Błaganie ci tu już nic nie pomoże Skarzewski, jesteś zdrajcą, a wiesz jak
kończą zdrajcy....
- Panie proszę, nie rób
tego!!!!!
- Żegnaj.... - W tym momencie chłopcy
usłyszeli ogromny huk i przeraźliwy wrzask kulącego się Skarzewskiego, który
ucichł chwilę potem opadając bezwładnie na trawę. Mężczyzna stojący nad nim
uśmiechnął się lekko i zwrócił się do Orfeusza.
- Każ sprzątnąć ciało tej
gnidy, nie mogę na niego patrzeć - powiedział z obrzydzeniem. Orfeusz
pstryknął palcami i zaraz obok niego pojawiły się dwie zakapturzone
postacie, które zajęły się ciałem. Podniosły je do góry i zrobiły coś, od
czego chłopcy omal nie dostali zawału. Jeden z mężczyzn rozpiął szatę, pod
którą skrywało się coś, co natychmiast wchłonęło martwe ciało Skarzewskiego
i wyrzuciło same kości. Był to widok przerażający, jaki jeszcze nigdy w
życiu nie widzieli. Po chwili Orfeusz sprawił, że kości wyparowały. Tam
gdzie przed chwilą było jeszcze ciało, znajdowała się lekko wypalona garstka
trawy. Dwie zakapturzone postacie tak samo jak szybko się zjawiły, równie
szybko zniknęły. W tej samej chwili przybyła reszta Zakonników wracająca z
poszukiwań.
- Panie, nigdzie ich nie ma, przeszukaliśmy cały teren -
powiedział najniższy z przybyszów. Orfeusz rozejrzał się dookoła a jego
wzrok zwrócił się w stronę jaskini. Chłopcy natychmiast skryli się głębiej
jednak to nic nie dało. Zauważył ich.
Part 11
- Tam są brać
ich! - krzyknął Orfeusz. Na te słowa cała grupa zakonników ruszyła w
stronę jaskini. Chłopcy natychmiast wskoczyli na deski i ruszyli w przeciwną
stronę. Mężczyźni zaczęli rzucać w nich zaklęciami chcąc ich strącić.
-
Róbcie uniki nie mogą nas trafić…NA DÓŁ! - z naprzeciwka
nadlatywał jeden ze ścigających chcąc strącić chłopców z desek, jednak jak
się okazało na szczęście, mężczyzna zderzył się lecącym za chłopcami innym
ścigającym. To jednak nie przeszkodziło w pościgu. Z boku nadlatywał
następny szaleniec z kosą w ręku.
- Uważajcie na niego on ma
kosę...Paweł! - mężczyzna zamachnął się chcąc niewątpliwie przeciąć na
pół Wiktora i Pawła. Jednak chłopiec okazał się sprytniejszy i rzucił
zaklęciem w atakującego, wytrącając mu z ręki kosę, która ze świstem wbiła
się w pobliskie drzewo.
- Głupcze! Chce mieć ich żywych!
Słyszycie? ŻYWYCH! - dał się słyszeć głos wściekłego mężczyzny lecącego
z tyłu.
- Teraz przynajmniej mamy pewność, że nas nie skoszą - szepnął z
przerażeniem do ucha Pawła - Wiktor.
- Chłopaki przyspieszamy widzę skraj
lasu! - krzyknął do przyjaciół Robert. Ścigacze, choć z pewnym oporem
zaczęły przyspieszać.
- Jeszcze parę metrów, jeszcze parę metrów -
szeptał do siebie Paweł. Las zdawał się kończyć a z daleka widać już było
światła dworu. Jeszcze chwila i będą bezpieczni, jeszcze moment.
Udało im się wylecieli z lasu. Wiktor spojrzał za siebie. Zakonnicy
zaprzestali pościgu jakby bali się wyjść z lasu. Jego wzrok przykuł jednak
jeden z mężczyzn. Choć to zdawało się niemożliwe ów mężczyzna patrzył się na
niego. Wiktor poczuł lekką słabość, chwytając się natychmiast mocniej Pawła.
Nic nie słyszał, oprócz dziwnej muzyki i głosu małego dziecka, które
płakało. Poczuł, że zaczyna słabnąć, wiedział, że musi przestać na niego
patrzeć. Jednak nie mógł. Choć był już daleko od niego, widział bardzo
wyraźnie jego twarz. Miał zmrużone oczy jakby skupiał się tylko na nim, a on
nie mógł oderwać wzroku od jego oczu. Nagle zaczęła się przed nim pojawiać
cała sylwetka mężczyzny. Był jakby ze mgły. Mężczyzna uśmiechnął się dziwnie
i wyciągnął rękę do chłopca. Dłoń spoczęła na ramieniu Wiktora, który poczuł
ból, jakby mężczyzna zaglądał mu do czaszki. Czuł jego emocje, widział jego
myśli przelatujące szybko przez jego umysł. Nie wiedział, co się dzieje.
Próbował oderwać się od jego uścisku, lecz jego ręka przeleciała przez rękę
mężczyzny, który znowu uśmiechnął się tajemniczo do niego i przemówił jakby
odległym głosem:
- Zginiesz następny...- przemówiło widmo. Mężczyzna tym
razem zamknął oczy i uniósł głowę do góry. Wiktor poczuł jak ogarnia go
wielki ból a on nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Widmo jakby to
wyczuwało i znowu przemówiło do niego zbliżając tym razem głowę tak, że
prawie stykali się nosami:
- Nikt cię nie słyszy...Nie masz, co wołać o
pomoc - wyszeptał.
Wiktor wiedział, że musi coś zrobić. Wytężył cały
umysł i zmusił swoją dłoń tak by ścisnąć mocno Pawła za żebra, by
zasygnalizować mu, że potrzebuje pomocy. Paweł poczuł jak Wiktor z całej
siły naciska go w żebra i odruchowo złapał jego rękę. W tej chwili widmo
mężczyzny odsunęło swoją rękę od ramienia Wiktora jakby ją stamtąd
odepchnęła jakaś siła. Mężczyzna zaczął powoli znikać, aż rozpłynął się w
powietrzu. Wiktor poczuł, że zaraz zemdleje. Był okropnie wyczerpany, jakby
wyssano z niego całą energię. W tym momencie poczuł, że lot deski się
obniża. Lądują.
Part 12
Zszedł z deski i poczuł, że grunt
osuwa mu się pod nogami. Był bardzo słaby. Mało brakowało, aby nie upadł,
lecz Paweł w ostatniej sekundzie podtrzymał go i zapytał:
- Wiktor, co ci
jest? Źle się czujesz? Powiedz...
-Widziałem go...Stał przede
mną...Chciał mnie zabić - ledwo wydyszał.
- O czym ty mówisz? Kto chciał
cię zabić? Leciałeś ze mną na desce, tamci, co nas gonili zostali w lesie.
Wiktor nikt za nami nie leciał od chwili opuszczenia lasu - starał się
wytłumaczyć Paweł.
- On stał przede mną...Był widmem i chciał mnie zabić,
ale ty sprawiłeś, że zniknął po tym jak cię mocno chwyciłem za żebra -
odpowiedział Wiktor.
- Stał przed tobą? Ale...Jak to możliwe?...Dlaczego
ja nic nie czułem skoro cały czas mnie trzymałeś a on zniknął dopiero jak
mnie mocniej chwyciłeś?
- To bardzo dziwne - zaczął Adam - Dlaczego nas
dalej nie gonili, kiedy wylecieliśmy z lasu? I dlaczego ten ktoś
skontaktował się tylko z tobą i sprawił, że Paweł nie poczuł jego
obecności?
- A co ci mówił dokładnie - kontynuował dalej Robert.
-
Mówił, że ja będę następny...Że mnie zabije...Chwycił mnie za ramię i
poczułem straszliwy ból...Nie mogłem się odezwać...Czułem jakby mi
penetrował mózg i czytał moje myśli, moje wspomnienia...To było coś
dziwnego...Nie umiem tego opisać...- odpowiedział z trudnością.
-
Opowiesz nam to w pokoju, musisz teraz odpocząć - powiedział z troską
Paweł.
- Dobra, ale co my powiemy rodzicom? Przecież oni nas zabiją jak