napisałem już raz dzisiaj tego posta, ale mi się wykasował. piszę więc jeszcze raz, wkurzony.
Gdyby to nie była książka dla dzieci, w sensie o magii i czarodziejstwie, uważam, że harry wyrósłby na seryjnego mordercę, zamknęli by go w zakładzie psychiatrycznym albo popełniłby samobójstwo nie mogąc poradzić sobie z otaczającym go światem. Dursley'owie od początku traktowali go jak śmiecia, wstydzili się go, nie okazywali mu żadnych pozytywnych emocji, wciąż tylko wyładowywali na nim złość i przez całe życie nie zrobili dla niego nic dobrego (mówię o prostych zachciankach, typu "harry kupiłam ci snikersa", "idź sobie pograj na playstation" albo "no harry, wymyśl co mam jutro zrobić na obiad"), co gorsza - niemal go głodzili (pamiętam scenę kiedy harry korzystając z zamieszania w kuchni nałożył sobie więcej bekonu niż mógł). Harry chowany był w przeświadczeniu że jest nikim, wpajali mu to praktycznie od kiedy się urodził, zaczynając od jego pokoju, którym była komórka pod schodami, a kończąc na ewidentnym odizolowaniem go od rodziny i wykorzystywaniu go jako sprzątaczki i kelnerki. Nie miał przyjaciół, bo wszyscy się bali dudley'a, nie miał nikogo do kogo mógłby się odezwać, z kim porozmawiać. O tym kto jest zły a kto nie, wcale nie decyduje tylko to, czy morduje sąsiadów i porywa ludzi dla okupu. Dursley'owie byli fałszywi wokół wszystkich naokoło, udawali świetną rodzinę przd prezesem jakimśtam w drugiej części, chociaż uważali zupełnie inaczej. Martwili się tylko o siebie i widzieli tylko czubek własnego nosa, jedyne co było normalne w ich życiu to stosunek petunia-vernon: nie kłócili się. Ich relacje z synem natomiast nie są już tak normalne, rozpieszczali go jak tylko mogli, przekraczając granice dobrego smaku. Tak, uważam, Dursley'owie byli złymi ludźmi.
/edit: przypomnijcie mi, żebym już nigdy nie czytał swoich postów z 2006 albo początku 2007 roku, ok? proszę./