Help - Search - Member List - Calendar
Pelna wersja: Być Szlachetnym [cdn?]
Magiczne Forum > Harry Potter > Fan Fiction i Kwiat Lotosu > W Labiryncie Wyobraźni
Pages: 1, 2, 3, 4, 5, 6
Kate64100
Piękne, cudowne, ale nie podejżewałabym Hermiony o to. Jeszcze niedawno na jego widok prawie mdlała, a teraz mu grozi. Błędów się nie doszukałam, tak mnie to wciągnęło. Nie będe prosić, ani bładać by szybko był nowy rozdział, bo sama dobrze wiesz kiedy będzie, choć to mnie nie powstrzyma od posiadnia nadziei. Poprostu świetnie nadajesz się na autorke, takich, i nie tylko takich, opowiadań happy.gif happy.gif happy.gif
Kitiara
Ło matko....
Aż boję się zagladać do "I believe..."
Dlaczego nie przeniosło mi wszystkich postów?
Brakuje tu duzej ilości tekstu
Okey, nie miałam roboty, to ją mam....


Czwartek, 22 listopada 1996 rok

Rudowłosy chłopak siedział w swoim dormitorium i rozłożył przed sobą list od „kochanego brata” Percivala Weasleya. Dostał go poprzedniego wieczoru, ale nie mógł się zebrać i go przeczytać aż do teraz. Udawał, że zaspał na pierwsze śniadanie, żeby mieć spokój i ciszę w dormitorium. Spojrzał na rząd równych czarnych liter, które wiły się niczym jadowite węże. Zebrał się na odwagę i zaczął czytać.

Drogi Ronaldzie, piszę do Ciebie by Cię ostrzec przed Potterem, który jednak jest niezrównoważony (miałem okazję się o tym przekonać, podczas gdy go przesłuchiwałem razem z Igorem Matrojewem) i przed Severusem Snapem. Podejrzewam, że jest on winny śmierci nie tylko Salomona Notta, ale także mojego bliskiego współpracownika Igora. Widzisz Ronaldzie; Igor Matrojew nie pojawił się dzisiaj w pracy nie zawiadomiwszy o swojej absencji ani mnie, ani ministra Knota, a to do niego nie podobne. Igora nie ma też w domu, ani w innym z często uczęszczanych przez niego miejsc. Dlatego nie dziw się, gdy jutro w porze śniadania odwiedzę Snape’a i wręczę mu zaproszenie na kolejne przesłuchanie. Jak na razie tylko on jest podejrzanym w tej sprawie...
Wracając do meritum, drogi Ronaldzie, chciałbym Cię prosić o pomoc. Oczywiście, muszę wyjaśnić na wstępie parę spraw, bo ponieważ jesteś pod stałym wpływem Granger i Pottera, na pewno zdążyli Ci już nasączyć umysł oszczerstwami na mój temat. Nie obwiniam Cię o to, że źle o mnie myślisz. Każdy może ulec wpływom bliskiego środowiska. Liczę jednak na Twój zdrowy rozsądek, na braterską lojalność i na to, że pozytywnie przemyślisz propozycję, którą zamierzam Ci złożyć. W końcu jesteś Weasleyem, jak ja i na pewno dokonasz właściwego wyboru.


Ron na chwilę zamknął oczy. Jak Percy śmiał mu wypominać bliskie pokrewieństwo? Jak śmiał odnosić się do lojalności wobec rodziny? Przecież to on sam odciął się od Weasleyów. Zerwał kontakty z matką, ojcem i rodzeństwem. Ron nie mógł pojąć jak Percy może być do tego stopnia bezczelny. Odetchnął i powrócił do czytania listu.

Otóż mam do Ciebie wielka prośbę. Jak brat do brata. Uważaj na Ginny!
Z całej naszej rodziny to właśnie ona jest najbardziej bezbronna i narażona na destrukcyjny wpływ Pottera i tej Granger. Pamiętaj, ona jest nasza jedyna siostrą i wszystko co robię, robię wyłącznie z myślą o Niej i o Tobie. Bo tylko Wy mi zostaliście..


”Masz raczej nadzieję, że my będziemy na tyle głupi by uwierzyć w twoje słowa” – pomyślał ze złością i rozżaleniem Ron.

Mam nadzieje, że zrozumiecie, iż moje intencje są szczere i mam na myśli tylko Wasze dobro oraz szeroko pojęte dobro całej społeczności czarodziejów, zwłaszcza teraz gdy Sam-Wiesz-Kto wrócił i zagraża naszej stabilizacji i ładowi. Zadawanie się z Potterem może ściągnąć na Was kłopoty. A ja nie chce by mój jedyny; tak Ron, jedyny, gdyż oprócz Ciebie i Ginny nie mam już żadnej rodziny, brat był narażony na kłopoty.

- A kto ci kazał się rodziny wyrzekać?– wysyczał przez zaciśnięte zęby Ron i pobladł z narastającej złości.

Pomyśl, co przeszedłeś przez tego chłopaka! W pierwszej klasie o mało nie zginąłeś, przez jego ciekawość, w drugiej ledwo uniknąłeś wyrzucenia ze szkoły, a Ginny śmierci, w trzeciej Black! O czwartej wolę nawet nie wspominać, a piątą.... Ron! Ty musisz uważać, Potter sprowadza na Ciebie nieszczęścia! Zaklinam Cię,
trzymaj się od niego jak najdalej! Ten chłopak to kłamliwy furiat, rzucający oskarżenia na niewinne osoby! Salomon Nott był jednym z najuczciwszych ludzi, a on tak zszargał jego opinię.
I Granger... Mam podstawy przypuszczać, że zadaje się z Malfoyem, a przecież to syn Śmierciożercy, niebezpieczny człowiek. W każdej chwili może osobiście wstąpić w szeregi Sam-Wiesz-Kogo. Granger to bardzo ambitna dziewczyna i nie wiadomo, czy sama nie przejdzie kiedyś na ciemną stronę. Jej pochodzenie nie ma tu nic do rzeczy. Śmierciożeracami byli i są bardzo różni ludzie.
Przez wzgląd na własne dobro miej się na baczności, byłbym Ci też bardzo wdzięczny gdybyś wspomniał mi czasem o różnych niedorzecznych plotkach jakie usłyszysz w szkole, bo takie plotki krążą na pewno. Wszystko co Ci powiedzą Potter, albo Granger podziel przez dwa i lepiej dziel się ze mną nietypowymi nowinami. Na pewno wyjdziesz na tym dobrze, a na dodatek spełnisz swój obywatelski obowiązek.
Liczę na Twoją szlachetność, zdrowy rozsądek i poczucie obowiązku.
Twój kochający brat Percival Weasley


Kochający... Kochający... Kochający...
Te słowo sprawiło, że przed oczyma Rona pojawiły się czerwone plamki. Jego oddech stał się ciężki, puls nierówny, a kolor twarzy alarmująco upodobnił się do kolor włosów.
Chłopak bardzo powoli zaczął drzeć list na kawałki, a kiedy to zrobił wrzuci strzępy do kominka. Przez chwile patrzył jak wiadomość od "kochającego brata" płonie i wyszeptał cicho.
- Ja nie mam brata.
Czuł taką wściekłoś jak nigdy, ale był jednocześnie dziwnie spokojny. Popatrzył na Hermesa. Ptak cierpliwie czekał na odpowiedź, a teraz huknął ponaglająco.
- Współczuję ci takiego pana – powiedział cicho rudzielec, wziął pergamin i odpisał znienawidzonemu bratu w dwóch zdaniach:

Niech się pan trzyma ode mnie, od Mojej Młodszej Siostry, oraz od Moich Przyjaciół, a także od Dracona Malfoya z bardzo daleka, panie mało szanowny wiceministrze magii.
Bez szacunku i z wyrazami Głębokiej Pogardy, pana były brat, Ronald Weasley


******
Przez całe drugie śniadanie Hermiona siedziała jak na szpilkach.
Draco nie pojawił się ani wcześniej, ani teraz. Nie było go też na pierwszych zajęciach. Harry plątał się, gdy próbowała się dowiedzieć, czy jej przyjaciel wie coś na temat Malfoya, więc po drugim pytaniu „odpuściła”, nie chcąc go zmuszać do kłamstwa. Niepokoiła ją też pogłębiająca się apatia Rona i jakiś dziwny, zacięty wyraz jego twarzy, a także fakt, że rudzielec wymienił kilka porozumiewawczych, smutnych spojrzeń ze swoją siostrą.
Westchnęła, odsunęła od siebie talerz z grzankami i wstała od stołu. Musiała sprawdzić co dzieje się z najbliższą jej, w tej chwili, osobą.
- Gdzie idziesz? –smętnie spytał Potter, a Weasley uniósł na nią stroskane spojrzenie.
- Idę dowiedzieć się, co dzieje się z Draconem – odrzekła cicho.
- Nie zjadłaś tostów – głos Rona był bezbarwny, a on sam wydawał się błądzić myślami gdzieś daleko od miejsca przebywania jego cielesnej postaci.
Harry lekko się zarumienił i przygryzł dolną wargę..
- Ty coś wiesz i nie chcesz mi powiedzieć – w głosie dziewczyny nie było słychać wyrzutu. – Pewnie dlatego, że on ci zabronił...
Chciała już wyjść, gdy nagle wszedł koś, kto nie był tu mile widziany. Percy Weasley wkroczył, w towarzystwie swych goryli, z dumnie uniesioną głową, a Ginny i Ron, jak na komendę, wstali jednocześnie i, nie patrząc nawet na starszego brata, wyszli szybko z Wielkiej Sali, omijając przybyłych szerokim łukiem. Percival zdawał się jednak wcale tego nie zauważać i był lekko podenerwowany. Severus i Albus znali przyczynę takiego stanu rzeczy i obydwaj czuli w tej chwili cichą satysfakcję, z powodu „nagłej i niewyjaśnionej absencji” Matrojewa w ministerstwie.
Weasley popatrzył prosto na stojącą przy stole Gryffindoru dziewczynę.
Hermiona cofnęła się i opadła na krzesło, a jej twarz przybrała kolor pergaminu. Poczuła napływające niepohamowaną falą mdłości, skrzywiła się i z trudem opanowała odruch wymiotny. Schyliła głowę i zaczęła miarowo i spokojnie oddychać. Nie mogła jednak powstrzymać zimnego potu spływającego strużką wzdłuż kręgosłupa, dreszczy i silnego skurczu żołądka, który spowodował, że jej twarz wykrzywiła się w cierpieniu.
- Herm, on nie zrobi ci krzywdy – szepnął cicho i troskliwie Harry. – Nikt mu na to nie pozwoli, ani dyrektor, ani Snape, ani ja, ani nikt.
Chłopak pomyślał o Lupinie, który spokojnie jadł śniadanie w swojej kwaterze. Dumbledore nie chciał go narażać, chociaż Remus usilnie nalegał na to by jeść wraz ze wszystkimi i móc spojrzeć w oczy wiceministra, gdy tylko się dowiedział o tym, że Severus ma otrzymać wezwanie na przesłuchanie do ministerstwa. A dowiedział się szybko. W tej chwili on, Albus i Severus tworzyli najsilniejszy człon Zakonu, a eksterminacja Wilkołaków i Wampirów obchodziła Zakon Feniksa nie mniej niż planowana eksterminacja i podporządkowanie „szlam” i mugoli lepszej rasie ludzkiej.
Jednak to Dumbledore rządził zarówno szkołą jak i Zakonem, więc Remus siedział grzecznie u siebie, pijał herbatkę i czytał Proroka Codziennego...
- Herm, spokojnie, nic ci nie grozi – Harry delikatnie dotknął pleców przyjaciółki. Drgnęła, ale po chwili spróbowała się do niego uśmiechnąć. Był to blady, smutny uśmiech zalęknionego zwierzęcia.
- Wiem, Harry – wyszeptała. – Ale to, że tak reaguję... To silniejsze ode mnie.
- Nie masz się czego wstydzić Hermiono. To ten skurwiel powinien wstydzić się spojrzeć do lustra – Harry czuł jak zalewa go fala zimnej nienawiści. Miał ochotę wstać i po prostu przyłożyć Percy’emu z całej siły w twarz.
- Harry...
Chłopak objął ją obronnym gestem i obserwował zimnym wzrokiem, jak wiceminister wręczą Severusowi, z krzywym uśmiechem, zalakowany zwój pergaminu. Poczuł ogromną satysfakcję, gdy zobaczył, że po kilku chwilach rudy mężczyzna musiał odwrócić wzrok od czarnych, przenikliwych, nieustępliwie wpatrujących się w niego oczu Mistrza Eliksirów.
Percival jeszcze raz obrzucił pogardliwym spojrzeniem Wielką Salę i ruszył do wyjścia wraz ze swymi gorylami.
- Zimny, oślizgły sukinsyn – powiedziała bardzo głośnio i wyraźnie Blaise, co okazało się być jej błędem, gdyż zrobiła to za szybko. Była jednak blada z wściekłości i nie potrafiła się powstrzymać. Ze łzami w oczach obserwowała Hermionę, która posłała jej ostrzegawcze i przestraszone spojrzenie.
Wszyscy uczniowie i nauczyciele wpatrywali się w napięciu w Percivala, który „zaszczycił” swoją obecnością stół Ślizgonów. Stanął naprzeciwko czarnowłosej dziewczyny i wpatrywał się w nią natarczywie. Blaise nie odwróciła wzroku. Wstała i z kpiącym uśmiechem patrzyła mu prosto w twarz.
- Zabini... – powiedział w zamyśleniu wiceminister. – Zdajesz sobie sprawę, że obraziłaś urzędnika wypełniającego swoje służbowe obowiązki, prawda? Jestem tu oficjalnie...
- Skąd założenie, że mówiłam o panu? – grzecznie odrzekła dziewczyna nie odrywając spojrzenia od jego oczu. – Nie rozumiem. Czyżby uważał się pan za kogoś wzbudzającego negatywne emocje? - mina dziewczyny wyrażała szczerość i niewinność.
Wiceminister poczuł jak wzbiera w nim gniew. Smarkula go wykiwała i zrobiła z niego kretyna. Przez chwilę nie wiedział jak ma zareagować i kilka sekund milczał.
- Jesteś cwana i bezczelna, Zabini, – powiedział w końcu chłodno - ale pamiętaj, że cwaniactwo nie zawsze wystarcza.
- Dziękuję za dobrą radę, sir – odrzekła bez zająknięcia i patrzyła wyzywająco, jak mężczyzna odwraca się i wychodzi szybkim, żołnierskim krokiem z Wielkiej sali, a za nim pokornie podążają dwaj mężczyźni. Blaise doznała nagłego olśnienia Zrozumiała, że ostatnie wydarzenia sprawiły, iż Draco Malfoy nie stanie się drugim Percivalem Weasleyem, chociaż miał ku temu ogromne zadatki.

******
Severus westchnął i usiadł na jednej z niewielu kamiennych ławeczek przed Zamkiem. Było zimno i wiał przenikliwy wiatr, ale to nie przeszkadzało Mistrzowi Eliksirów. Przeszkadzały mu natomiast natrętne myśli i zmartwienia. Zapalił własnoręcznie skręconego papierosa i głęboko zaciągnął się aromatycznym dymem. W tej chwili najbardziej zastanawiało o jak wybawić Malfoya z kłopotu „wykończenia go”. Jeżeli bowiem Lucjusz nie wykona rozkazu Voldemorta, Voldemort na pewno pozbędzie się bezużytecznego sługi, na którym nie można polegać.
- Najlepszym rozwiązaniem byłoby samobójstwo – powiedział na głos. – I smok by się nażarł i dziewica by przeżyła.
Severusa bawiły mugolskie baśnie dotyczące wyszukanego gustu smoków. Często zwykł żartować, że być może to mugole maja rację. Mugolski mit tłumaczył bowiem doskonale zastraszający spadek populacji tych wspaniałych, potężnych bestii w ostatnim stuleciu.
- Może pomóc? – Snape ponownie zakosztował smaku przedniego tytoniu, który przeszmuglował dla niego stary dobry Dung, i powoli się odwrócił.
- Wiesz, Tonks, że naprawdę mogłabyś? Rozwiązałabyś w ten sposób wszystkie moje problemy i mogłabyś poćwiczyć klątwę zabijającą.
- Jak zwykle tryskasz dobrym humorem i optymizmem – prychnęła czarownica. – Mogę? – spytała i nie czekając na odpowiedź usadowiła się u boku mężczyzny.
- Ależ oczywiście, nie krępuj się – odrzekł Severus, łypiąc koso na niechciane, obecnie czerwonowłose, towarzystwo.
- Nie będę pytać, czemu deklarujesz chęć zejścia z tego świata, zwłaszcza, że ostatnio deklarujesz ją dosyć często...
- I dobrze, bo doskonale wiesz, że bym ci na to nie odpowiedział - wszedł jej w słowo Snape.
- Jak zwykle jesteś dżentelmenem w każdym calu, ale to także nie jest temat, który mnie interesuje...
- Czy ty mnie śledzisz? – ponownie przerwał jej Mistrz Eliksirów
- Nie pochlebiaj sobie... Wyszłam na spacer i gdy cię zobaczyłam, pomyślałam, że zapytam o coś z czystej ciekawości, a także ze zwykłej troski o dobro uczniów.
Severus uniósł brew, zagasił niedopałek i usunął go jednym, nieznacznym machnięciem różdżki.
- Na żadnym ze śniadań, ani na obiedzie nie widziałam Malfoya i z tego, co wiem, nie zjawił się też na żadnych zajęciach. Nie za bardzo mu pobłażasz?
- Posłuchaj – Severus czuł, że wzbiera w nim złość. Tonks nie miała pojęcia, co przeżywał Draco i nie miała prawa mówić o nim tak, jakby korzystał z wyjątkowych przywilejów.
- Słuchaj, Nymphadoro – powtórzył zgrzytając zębami. – Jeżeli Draco Malfoy jest zwolniony z zajęć, to na pewno nie z błahej przyczyny. Czy uważasz, że z powodu zwykłego bólu zęba McGonagall pozwoliłaby mu opuścić Transmutację? – z irytacją poprawił wysoki kołnierz płaszcza i prychnął pogardliwie. – Poza tym, nie miał dzisiaj lekcji z tobą, prawda?
- Dobrze, już dobrze! Nie unoś się tak – Nymphadora rozłożyła ręce w geście poddania się i dobrej woli.
- Nie unoszę się, tylko mnie irytujesz, kobieto. Jesteś, do diabła, jego kuzynką, a nie cierpisz go jak parszywego kundla.
- Ty za to lubisz go za nas oboje – odrzekła cierpko Tonks.
Owszem, Snape miał rację. Nie cierpiała ani swojej ciotki, ani jej męża, ani ich rozpieszczonego bachora. Malfoy działał jej na nerwy, zwłaszcza, że podobny do swojego ojca. Po matce odziedziczył jedynie kształt oczu i ust. Z wiekiem wyładniał, co jeszcze bardziej drażniło Tonks. Nie cierpiała pewnych siebie, aroganckich samców i mimo, że Draco był jeszcze chłopcem, właśnie tak go postrzegała.
- Jesteś do niego uprzedzona – zadrwił Mistrz Eliksirów. Tonks nie mogła zaprzeczyć, ale nie miała też ochoty przyznawać mu racji.
- Może – warknęła.
- Na pewno. Wy, Gryfoni macie problem z przyznaniem się do stereotypowego myślenia i do uprzedzeń... A Malfoyowie, czy chcesz, czy nie, to nie tylko wredni Ślizgoni, ale też twoja rodzina.
- Tak, Snape – Tonks wyraźnie się zdenerwowała. – To moja matka – Andromeda wyrzekła się rodziny i, wszystkim na złość, wyszła za mugola. Ona wypaliła dziury w gobelinie rodowym, tam gdzie tkwi jej nazwisko i nazwisko Syriusza. A ja wredna i wyrodna czarownica skalana mugolską krwią odcinam się zawzięcie od rodziny, która mnie kocha i czeka na mnie z otwartymi ramionami! – kobieta mówiła coraz głośniej, a jej oczy ciskały błyskawice. Tonks wstała i gwałtownie poprawiła płaszcz. Severus był na tyle zaskoczony jej wybuchem, że nie powiedział nic, jedynie przyglądał się jej z zaciekawieniem.
- Może już pójdę. Mam szlamowatą krew i jeszcze się ubrudzisz. Mój nieskalany kuzynek woli omijać mnie szerokim łukiem i może ty też powinieneś – przełknęła cisnące się do oczu łzy. Jak śmiał jej przypominać, że Malfoyowie są jej rodziną? Jaką rodziną... Nigdy nie przyznawała się przed nikim, nawet przed samą sobą, że takie odrzucenie jest bolesne. Doskonale sobie z tym radziła i poczuła się wyprowadzona z równowagi słowami Severusa.
- Chciałem ci przypomnieć, Tonks, że to ty za mną łazisz, a nie ja za tobą, i że jestem jeszcze większym wyrzutkiem świata czystych czarodziejów, niż ty. Chyba zapomniałaś o moim wampiryzmie... A twój nieskalany kuzynek, jak raczyłaś go określić, nie stracił do mnie szacunku, chociaż się o tym dowiedział – głos mężczyzny był cichy, spokojny i zimny. – Nie masz bladego pojęcia, co ten chłopak teraz przechodzi. Tak się składa, że ja niestety mam i nie życzę sobie wysłuchiwać żadnych aluzji na temat Dracona, ani na temat jego rodziców.
- Wedle życzenia – warknęła czarownica i odwróciła się w kierunku zamku.
- Tonks, pamiętaj, że on był przesłuchiwany, tak samo jak Potter i Granger. Oni wszyscy potrzebują teraz wsparcia i zrozumienia
- Możliwe, ale od kiedy pamiętam, Draco był rozpieszczonym gówniarzem – odpowiedziała, już spokojniej.
- Cóż, już nie jest. Ale może w końcu sama raczysz porozmawiać ze swoim kuzynem, zamiast się zastanawiać, co z nim nie tak. Może się w końcu zainteresujesz. Przecież jesteś też jego nauczycielką – wstał i ruszył do Hogwartu.
Nymphadora nie odpowiedziała. Stała jeszcze przez chwilę zamyślona przy ławeczce. W końcu poprawiła płaszcz i powoli wróciła do Zamku.

******
Hermiona uchyliła powoli drzwi dormitorium. Na szczęście były otwarte i mogła bez problemu wejść do środka. Tak, jak kilka godzin wcześniej powiedział jej Severus Snape, Draco spał. Leżał zwinięty w kłębek pod kołdrą i miarowo oddychał. W Wielkiej Sali rozpoczęła się właśnie kolacja, ale ona nie była głodna i chciała go zobaczyć jak najszybciej. Ponieważ Mistrz Eliksirów zapewnił ją, że nic złego Malfoyowi się nie stało, że jedynie nie czuje się najlepiej, został w swoim dormitorium i jest zwolniony ze wszystkich zajęć, postanowiła poczekać do końca lekcji. Czas jednak dłużył się jej niemiłosiernie i, gdy Transmutacja dobiegła końca, niemal wyfrunęła z sali.
Podeszła do łóżka i usiadła na samym brzegu. Na szafeczce obok stała fiolka eliksiru na bezsenny sen i coś w Hermionie drgnęło nieznacznie. Skoro Draco pił ten specyfik, musiał przeżyć coś niedobrego... Ale przecież Snape by jej nie okłamał, prawda? Oczywiście, że nie... Chyba że, chyba że po prostu nie chciał jej martwić czymś naprawdę przykrym, czymś takim jak...
Hermiona bardzo delikatnie i powoli odkryła Dracona i ujęła w swoją dłoń lewą rękę chłopaka. Na przedramieniu widniał świeżo wypalony Mroczny Znak. Poczuła silny skurcz serca i wzdrygnęła się, zaciskając palce na jego ciepłej skórze.
A więc o to chodziło. Dlatego Draco był przygnębiony, a profesor Snape miał tak poważną i zatroskaną minę, gdy z nią rozmawiał, pomimo, że jego głos był spokojny i niemal łagodny. Chłopak, w którym się zakochała został w nocy Śmierciożercą. Już nie dziwiła się, że na szafeczce stoi eliksir na sen bez snów.
Najpierw poczuła złość, że nic jej o tym nie powiedział, ale po woli dotarło do niej, że nie mówił jej nic z troski o nią. Była przekonana, że powiedziałby jej w najbliższej przyszłości. Nie chciał aby martwiła się zamiast spać. Mogła to zrozumieć, chociaż bolało ją to, że się przed nią nie otworzył.
Hermiona westchnęła przeciągle, zdjęła buty oraz szatę i delikatnie wsunęła się pod kołdrę. Przytuliła się do pleców chłopaka i mocno go objęła. Draco zamruczał przez sen i poruszył się nieznacznie. Miał na sobie tylko cienki podkoszulek i bokserki i dziewczyna przywarła do niego całym ciałem, chłonąc jego naturalne ludzkie ciepło. Zamknęła oczy, słuchając miarowego oddechu młodzieńca. Spał jak małe dziecko. Zacisnęła powieki i sama próbowała zasnąć, ale nie mogła, bo myślała cały czas o tym, co musiał przeżywać. Odruchowo przytuliła się do niego jeszcze mocniej. Spokojnie gładziła jego policzek i jasne, rozsypane na poduszce włosy. Nie wiedziała ile czasu mogła tak leżeć obok niego, gdy Draco westchnął cicho i otworzył oczy. Skrzywił się lekko wracając do rzeczywistości. Poczuł delikatne muśnięcie na policzku, odwrócił się i ze zdziwieniem popatrzył na Hermionę. Spojrzała na niego łagodnie i przytuliła policzek do jego barku.
- Miona, – wyszeptał trochę nieprzytomnie – chyba powinnaś być na zajęciach.
Ziewnął i uświadomił sobie, że za oknami jest już ciemno.
- Byłam na wszystkich lekcjach – odrzekła cicho – Przyszłam tutaj, zamiast iść na kolację, Draco.
- Niedobrze, powinnaś normalnie jeść...
- Jak mogłam jeść, skoro martwiłam się o ciebie? Dlaczego mi nie powiedziałeś? – w tonie jej głosu usłyszał cichy zarzut, a orzechowe oczy wpatrywały się w niego z troską i powagą.
- Dlaczego? – wyszeptała jeszcze raz widząc jego zakłopotanie i wymownie pogładziła lewe przedramię młodzieńca. Westchnął w odpowiedzi i nieznacznie drgnął, a na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec.
- Nie chciałem cię niepokoić i martwić – powoli odwrócił wzrok. – A teraz... Teraz chyba się mną brzydzisz i nie ma się czemu dziwić, bo brzydzę się sam sobą... – nie patrzył na nią. Nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. Nie dlatego, że miałby w nich zobaczyć obrzydzenie. Bał się, że zobaczy czułość, przebaczenie i miłość. Bał się tego i tego nie chciał. Chciał się położyć i umrzeć, miał ochotę pobiec do Snape’a i nawrzeszczeć na niego za eliksir, który pomógł mu zachować jasność umysłu, a może nawet uratował mu życie. To nie było ważne, bo on nie chciał żyć po tym, co zrobił, a wiedział że musi. Przerażał go fakt, że teraz będzie zmuszony robić takie rzeczy, jak ostatniej nocy, bardzo często. W końcu został Śmierciożercą. I nie mógł zrezygnować. Obiecał już Dyrektorowi, że zostanie szpiegiem, a poza tym z tej organizacji nie można się było po prostu wypisać. Nagle wszystko wydało mu się cholernie trudne, wręcz niewykonalne.
- Draco, nie mów tak – Hermiona przycisnęła usta do jego nagiego ramienia. – Przecież wiesz, że nie mogłabym czuć do ciebie odrazy. Kocham cię.
Malfoy poczuł wzbierający w nim gniew i złość, bo nie mógł już zrobić nic, żeby odwrócić bieg wydarzeń.
- Widzisz znamię na mojej ręce?! – warknął. – Jak myślisz, co musiałem zrobić, aby dostąpić zaszczytu wejścia w szeregi Czarnego Pana?
Hermiona patrzyła na niego w milczeniu. Wiedziała, ze nie może mu pomóc, że on sam musi sobie ze wszystkim poradzić, ona jedynie może go kochać i okazywać mu zrozumienie.
- Patrzysz na mnie tak, jakbym to ja ucierpiał! – krzyknął i dziewczyna mimowolnie drgnęła
Malfoy wstał ze złością z łóżka i walnął pięścią w stół.
- Do ciężkiej cholery! To ja torturowałem jakąś niewinną dziewczynę, a potem z zimną krwią ją wykończyłem! – Draco krzyczał coraz głośniej. - I nie czułem przy tym prawie nic, Hermiono! Nic poza nikłą świadomością, że robię coś złego! Tak jakby to była kradzież kremowego piwa! – nadal patrzyła na niego z bólem i czułością, co go irytowało coraz bardziej.
- k...., HERMIONO! JESTEM MORDERCĄ, A TY MI WSPÓŁCZUJESZ?!
NIECH SZLAG TRAFI SNAPE’A I TEN JEGO ELIKSIR ZIMNEJ KRWI!
W oczach Hermiony zalśniło zrozumienie. Gorzej być nie mogło. Bo po zażyciu wspomnianego eliksiru, mógł mieć tylko jeszcze większe wyrzuty sumienia.
- NIECH SZLAG TRAFI WSZYSTKO! – Draco osunął się na podłogę i ukrył twarz w dłoniach.
Hermiona wstała i powoli do niego podeszła.
- Draco...
- Idź sobie i zostaw mnie w spokoju... – już nie krzyczał, teraz mówił bardzo cicho i wyczuła drżenie w jego głosie.
- Draco...
- Idź, Hermiono...
- Nie mogę cię zostawić i nie chcę – odpowiedziała stanowczo i usiadła obok niego. – Zmarzniesz.
- No i dobrze. Szkoda tylko, że od tego nie można umrzeć – odrzekł z irytacją.
- Draco... – dziewczyna położyła dłoń na jego ramieniu. – Nie mogę ci powiedzieć, że wiem, co czujesz, bo to niemożliwe. Mogę ci tylko powiedzieć, że niezależnie od tego, co będziesz musiał zrobić, ja cię nie przestanę kochać, bo wiem, że jesteś dobrym człowiekiem, rozumiesz? –zamilkła na chwilę i przytuliła się do niego. - Wiem, że nie chcesz torturować i zabijać, wiem, że sprawia ci to ból. I chociaż nie mogę sprawić, żeby twoje życie się odmieniło, mogę cię kochać i być przy tobie w takich chwilach jak ta. Chyba, że nie chcesz...
Malfoy poczuł się zawstydzony swoim wybuchem.
- Przepraszam – wyszeptał. – Jestem użalającym się nad sobą egoistą.
- Wcale nie. Masz prawo być zły, wściekły i rozżalony. Masz prawo krzyczeć, przeklinać, walić pięścią w stół. Masz prawo wykrzyczeć swój żal, zamiast tłumić go w sobie. Ale nie wolno ci sugerować, że mam cię nienawidzić, albo odwrócić się od ciebie, albo cię zostawić, bo ja po prostu nie mogę tak postąpić. Ranisz mnie właśnie wtedy, a nie wtedy gdy chcesz wykrzyczeć swój słuszny gniew i żal... Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Draco skinął głową i popatrzył przepraszająco na Hermionę.
- Tak, tylko że... To jest okropne uczucie... czuję się tak, jakbym zrobił krzywdę osobiście tobie i czuję obrzydzenie do siebie, bo ulżyło mi, że ta dziewczyna nie jest tobą. Ty nie rozumiesz, bo nie byłaś w takiej sytuacji, Herm. Nie wiesz jak to jest i nie wiesz jak to jest robić takie rzeczy ze spokojem ducha, a potem, gdy ten cholerny eliksir przestaje działać, czuć się tak podle, że mogłaby pomóc tylko sama śmierć. Nie wiesz jak okropnie się czuję, wiedząc, że kocha mnie taka wspaniała istota jak ty, na której miłość nie zasługuję nawet w najmniejszym stopniu... – przerwała mu, kładąc palce na ustach chłopaka.
- Cii... Właśnie zacząłeś mówić takie rzeczy, jakich ci mówić nie pozwalam.
- Ale ja tak właśnie czuję...
- Cii... Nie mów już nic, dobrze? – skinął głową i przygarnął ją do siebie mocniej. – I nie miej żalu do profesora Snape’a. On chciał dla ciebie dobrze i tylko pomógł ci przejść przez to mniej boleśnie. Przecież wiesz.
- Wiem – Draco pocałował delikatnie jej wargi. – I tak naprawdę wcale nie chciałem, żebyś sobie szła, bo cię potrzebuję... Powiedziałem tak, bo...
- Wiem – nie pozwoliła mu dokończyć. – Wiem, kochanie. Przecież sobie nie poszłam.
Chłopak poczuł silny przypływ czułości zmieszany z pożądaniem. Tak bardzo jej pragnął, tak potrzebował jej bliskości, że czuł niemal fizyczny ból na myśl o stracie Hermiony. Zaczął ją gwałtownie całować. Robił to z takim zapamiętaniem, że dziewczyna zesztywniała, a on się opamiętał i zwolnił.
Po chwili zaczęła oddawać mu ostrożnie gorące pocałunki. Przestraszyła się jego namiętności, ale zbyt mu ufała, za bardzo pragnęła dać mu szczęście, żeby go odepchnąć. Wstał i zaniósł Hermionę na łóżko. Nie protestowała, chociaż czuła gdzieś wewnątrz serca silną obawę. Posadził ją delikatnie i usiadł obok. W jej oczach zobaczył tyle oddania i ufności, że jego ciało, serce, duszę, umysł zalała nowa fala czułości. Wsunął dłonie pod jej koszulę. Gładząc nagie plecy dziewczyny całował jej policzki i szyję, a jego pieszczoty, chociaż delikatnie, stawały się coraz bardziej śmiałe. Pozwoliła mu zdjąć swoją koszulkę i cichutko jęknęła, gdy zaczął gładzić jej brzuch. Rozpiął jej stanik i zdjął go delikatnie, a dziewczyna odwróciła z zawstydzeniem głowę.
- Popatrz na mnie – wyszeptał jej do ucha. – Jesteś piękna, a ja bardzo cię kocham i nie mógłbym cię skrzywdzić
- Wiem...
- Że jesteś piękna? – zażartował i pocałował delikatnie jej ramię.
- Że mnie nie skrzywdzisz – uśmiechnęła się nieśmiało.
- Tego nie powiedziałem, nadal sobie nie ufam. Ufam sobie coraz mniej, bo za bardzo cię pragnę.
- Ale ja ufam tobie.
Liczył się z tym, że do niczego nie dojdzie, ale nie mógł się oprzeć całkowicie temu, co czuł, zwłaszcza, że teraz potrzebował jej bliskości wręcz rozpaczliwie.
- Widzę... i widzę, że jednak się boisz – pocałował ją bardzo delikatnie. – Nie bój się, Miona. Nie bój się.
Zacisnęła mocno powieki, pozwalając jego dłoniom dotykać nagich piersi, a wargom błądzić po ramionach. Wszystko, co robił było przyjemne, ale Hermiona czuła coraz silniejszy wewnętrzny opór, który starała się zepchnąć gdzieś na dno umysłu i którego nie mogła się pozbyć. Rozpaczliwie starała się skupić tylko na tym, że jest jej dobrze, zwłaszcza, że Draco delikatnie całował jej piersi, co było wręcz cudownym doznaniem, tak cudownym, że cicho jęczała, ale natarczywy strach narastał w niej coraz bardziej, jej oddech się przyspieszył, a serce biło coraz mocniej. Poczuła pod powiekami gorące łzy. Zacisnęła do bólu dłonie na kołdrze i zacisnęła zęby. Poczuła obrzydzenie do samej siebie i do Dracona, obrzydzenie, którego nie chciała czuć, które było czymś obcym, złym, ale tak silnym, że nie mogła się mu oprzeć. Przyjemność się gdzieś ulotniła. Poczuła że jest jej niedobrze.
Draco delikatnie całował jej szyję piersi i brzuch, jego dłonie gładziły biodra dziewczyny. Nie zauważył, że coś jest nie tak, bo za bardzo pochłonęło go zachwycanie się jej ciałem, smakiem i ciepłem skóry. Delikatnie przesunął palcami po wnętrzu jej uda. Hermiona szarpnęła się i odepchnęła go mocno.
- Przestań! - krzyknęła. - Nie dotykaj mnie!– odsunęła się od niego i okryła się swoją koszulką.
Draco był przez chwilę tak zdezorientowany, że nie wiedział co się dzieje. Przysunął się i chciał ją objąć, ale uderzyła go w twarz i zerwała się z łóżka. Był zaszokowany i nawet poczuł wzbierający w nim gniew, ale wtedy dostrzegł, że Hermiona płacze i ścisnęło mu się serce.
Stała przyciskając do siebie koszulę i szlochała cicho. Dotarło do niej, że spoliczkowała go z całej siły bez żadnej przyczyny. Dotarło do niej, że Draco miał rację i że musi upłynąć naprawdę sporo czasu, żeby mogła cieszyć się fizycznym zbliżeniem z drugą osobą. Dotarło do niej, że może nigdy nie będzie w stanie normalnie odczuwać.
- Przepraszam – wyszeptała i rozpłakała się na dobre.
„Biedactwo” - pomyślał
- Nic się nie stało, Miona – powiedział łagodnie.
- Przepraszam...
- Chodź do mnie, kochanie. Nie bój się, chcę cię tylko przytulić.
- Za to, że cię potraktowałam tak podle? – założyła koszulkę i zaczęła ją zapinać.
- Nie się nie stało, Miona, chodź.
Usiadła na samym brzegu łóżka, daleko od niego i wbiła wzrok w podłogę. Była zawstydzona, przestraszona, trzęsła się od tłumionego szlochu.
Draco powoli się do niej przysunął i delikatnie pogłaskał ją po plecach. Drgnęła mocno i cofnął dłoń. Czuł się sfrustrowany, niezaspokojony, a jednocześnie zawstydzony i zły na siebie za to, że ma gdzieś na dnie duszy żal do Hermiony
- Nie płacz – powiedział proszącym tonem. – Nie płacz, nie gniewam się na ciebie, bo nie mam za co się gniewać. Przytulę cię tylko, dobrze?
Objął ją i gładził jej gęste włosy, aż powoli się uspokoiła.
- Widzisz? Jestem całkiem beznadziejnym przypadkiem – otarła łzy i siąpnęła żałośnie nosem.
- Ja widzę tylko, że potrzebujesz czasu i mojej cierpliwości, ale ja chyba zbyt cierpliwy nie jestem.
- Jesteś. Przepraszam za to, że cię uderzyłam. Ja nie chciałam, nie wiem jak to się stało. Nie zrobiłeś mi nic złego.
- Herm, ja się na ciebie wcale nie gniewam. Przecież wiesz.
- Wiem, Draco i jeszcze bardziej mi przez to źle... Pozwolisz mi ze sobą zostać? – popatrzyła na niego prosząco.
- Pozwolę – uśmiechnął się do niej łagodnie. – Jeśli ze mną zostaniesz, to może nie będę miał koszmarów. Jesteś moim aniołem – zarumieniła się po takim komplemencie i bąknęła coś pod nosem o „aniołach, które biją”.
- Jesteś moim aniołkiem, Miona i koniec – Draco wiedział lepiej.
- A ty moim – rumieniec Malfoya był o wiele bardziej widowiskowy od rumieńca Granger.
– Okey, ja będę strzegł ciebie, a ty mnie – powiedział po chwili. –Zostań, chyba że wolisz wrócić do siebie, po tym jak się popisałem...
- Zostanę – zdziwiła go stanowczość w jej głosie. – Zostanę i będę pilnować, żeby nie dopadły cię koszmary, pod warunkiem, że ty będziesz czuwał nade mną.
- Będę, ale co ze mnie za anioł z takim gustownym tatuażem na przedramieniu, chyba upadły – uśmiechnął się gorzko i przytulił ją delikatnie.
- Może i upadły, ale mój – delikatnie pocałowała go w zaczerwieniony jeszcze od uderzenia policzek.

***
******
Kate64100
Weszłam na forum, potem na fan fiction i jaka była moja radość gdy ujrzałam że pojawił się następny rozdział. Lecz niestety, nic nie trwa wiecznie. dry.gif Patrze, a to już było, początek może już nawet trzeci raz. Co za załamka cry.gif cry.gif cry.gif Mam nadzieje że w końcu uda ci się wkleić rozdział który jeszcze nie zaglądal tu na forum, byle w końcu... cry.gif cry.gif cry.gif
Kitiara
Piątek, 23 listopada, 1996 roku

Hermiona nie mogła zasnąć. Myślała nad tym, co się stało i nad tym, co jeszcze może się stać. Nad władzą Voldemorta i nad tym, co to oznacza dla przyszłej egzystencji Draco Malfoya i dla przyszłej egzystencji całego świata czarodziejów, a takze mugoli. Nie mogła na to nic poradzić, ale mogła zaradzić innemu złu. Mogła zrobić coś aby Percy nie mógł doprowadzić do skazania Severusa Snape’a na karę śmierci. Mogła przynajmniej spróbować.
Westchnęła i poczuła jak Draco mruczy coś przez sen i mocniej zaciska dłoń na jej talii. Pogładziła go uspokajająco po miękkich, jasnych włosach, a jej serce skurczyło się boleśnie. Nie potrafiła dać mu czułości i akceptacji jakiej teraz potrzebował. Poczuła jak jej pogarda i palaca nienawiść do wiceministra rośnie z każdą sekundą.
- Obyś zdychał w piekle sukinsynu. Całą wieczność – wyszeptała z goryczą i zmarszczyła czoło w zamyśleniu. Nagle to co musi zrobić stało się takie oczywiste. Nie wiedziała tylko jak wytrzyma bliską obecność wiceministra i lekki skurcz obrzydzenie i strachu spowodował wzbierającą w niej złość.
„Do cholery, Hermiono, przecież zawsze byłaś silna” – pomyślała z irytacją. – „To ten sukinsyn zrobił z ciebie niemal kłębek nerwów. Doskonale wiesz, co należy zrobić i zrobisz to.”
Te myśli uspokoiły ją. Nie lubiła bezczynności, a ostatnio czuła się jakby wpadła w jakąś senną apatię. Nienawidziła być bezsilna, a przecież nie musiała być.
Mogła przejąć znowu kontrolę nad całym swoim życiem. Nad swoimi myślami,
czynami i nawet uczuciami. Wystarczyło się wysilić.
Wcześniej rzeczywiście nie mogła nic zrobić, a przynajmniej nie widziała takiej możliwość, ale teraz, gdy wyszła z najgłębszego dołka i nie czuła się już tak rozbita, mogła coś zdziałać. Teraz, gdy jej rodzice byli w bezpiecznym miejscu i mieli taką ochronę, że nawet Voldemort im nie zagrażał (Albus raczej nie wyjawiłby mu, że jest Strażnikiem Tajemnicy państwa Granger), nie musiała się martwić tym, że coś złego zrobią im Percy lub Matrojew. Poczuła dreszcz silnej nienawiści i obrzydzenia na myśl o Bułgarze. Z niewyjaśnionych przyczyn obawiała się go bardziej niż Percy’ego, miała nawet wrażenie, że pasowałby na Śmierciożercę. Ba! Nawet na następcę samego Czarnego Pana.
Wiedziała, że Dumbledore na razie nie powie nic na temat zajść podczas przesłuchania uczniów ze względu na to, że nie miał na to zgody samych zainteresowanych. Na razie. Poza tym, dyrektor miał naprawdę wiele spraw na głowie i po co ma robić coś, co ona równie dobrze, a nawet – w tym wypadku skuteczniej, może zrobić samodzielnie?
„Czas przestać się mazgaić i zacząć działać Hermiono Granger” – uśmiechnęła się na tę myśl
Hermiona czuła, że naprawdę może uratować Mistrza Eliksirów i już wiedziała co zrobi zaraz po śniadaniu. Nieważne, że będzie musiała opuścić zajęcia z tymże Mistrzem. Nie mogła czekać, a przede wszystkim nie chciała. Uśmiechnęła się i już po kilku minutach spała jak niemowlę.

***
Chłopiec Który Przeżył także miał problemy z zaśnięciem.
Harry posiadał zmysł „dziania się” i czuł, że coś się niedługo wydarzy, a jeżeli nie, to on już się postara, aby się wydarzyło. W końcu miał na nazwisko Potter i był nieodrodnym synem Huncwota. Nosiło go. Jego rzadko spotykany zmysł w końcu doprowadził go do tego, że wyciągnął spod łóżka pelerynę niewidkę i udał się na spacer po Hogwarcie. Ten sam zmysł (który zawsze powodował, że wpadał w kłopoty, albo, że trafiał w wir jakichś ważnych wydarzeń, co często wiązało się z tym samym), doprowadził go do drzwi gabinetu nauczycielskiego, a ostry i wyćwiczony w takich sytuacjach słuch Harry’ego zatrzymał go przy drzwiach. Nie ulegało wątpliwości, że ktoś był w gabinecie. Później okazało się, że było to kilka osób i wszyscy należeli do Zakonu Feniksa. Okazało się też, że mówią o bardzo ważnych sprawach. Bardzo istotnych i dotyczących ważkich przedsięwzięć sprawach. Potter pobił samego siebie. Podsłuchał tajne obrady Zakonu. I mimo, że była to tylko narada na której rozpatrywano pewne możliwości działań, to wystarczyło mu w zupełności wszystko co usłyszał z ust Snape’a, Dumbledore’a, Lupina, Tonks i MacGonalgall. Coś zaczynało się dziać, a on znając wstępne założenia Zakonu mógł pomóc jego członkom.
„Obym tylko im nie zaszkodził” – pomyślał krytycznie, mając na uwadze swoje niezbyt mądre posunięcie strategiczne, w wyniku którego stracił ojca chrzestnego, a serce ścisnęło mu się lekko z żalu, poczucia winy i poczucia krzywdy.
Nie wiedział, że Hermiona Granger skutecznie przyczyni się do rozwiązania niektórych problemów Zakonu, a tym samym, być może, nie dopuści do katastrofy, która nastąpiłaby w wyniku osobistej ingerencji Pottera, zwłaszcza, że Harry postanowił być po raz kolejny bohaterem i uratować zagrożonego (i ze strony ministerstwa i ze strony Voldemorta) Severusa Snape’a.

***
Draconowi również było ciężko zapaść w błogi sen. Uczucie niezaspokojenia i pogłębiającej się frustracji nie pomagało mu bynajmniej w odprężeniu, zwłaszcza, że obok niego leżała kobieta, której pragnął coraz bardziej. To było jak błogosławieństwo i przekleństwo. Przez jakiś czas udawał po prostu, że spokojnie śpi, starając się oddychać cicho i miarowo. W końcu naprawdę odpłynął w krainę Morfeusza. Przez pierwsze godziny otulał go błogi stan nieświadomości i nie miał żadnych marzeń sennych. W końcu jednak raj zamienił się w piekło.

Znowu tam był. Stał przed podestem, na którym zasiadał czerwonooki król chaosu i pogardy. Ale on nie patrzył na Voldemorta. Patrzył na martwą dziewczynę leżącą u jego stóp. Miała szeroko otwarte oczy. Bursztynowe jasne tęczówki wyrażały szok, niedowierzanie i ból. Przecież nie musiał jej torturować i zabijać. Przecież mógł odmówić. Owszem, mógł, ale czy rzeczywiście to była tylko jego prywatna decyzja?
Naraziłby się na „święty gniew”, naraziłby swojego ojca i swoją matkę; być może naraziłby Hermionę, bo czy dla Czarnego Pana było czymś trudnym użycie Legilimencji po to by sprawdzić, dlaczego jego podwładny odmawia wykonania rozkazu?
„To tylko sen” – pomyślał desperacko.
Ta myśl mu jednak niewiele pomogła, bo sen był po prostu rekonstrukcją tego, co wydarzyło się naprawdę. Był nawet gorszy, bardziej wyrazisty, namacalny. Wszystko było przejaskrawione. Krwistoczerwone płomienie czarnych świec niemal parzyły. Białe maski Śmierciożerców wydawały się jeszcze bardziej upiorne niż w rzeczywistości. Voldemort wydawał się w jakiś sposób bardziej realny i potężniejszy niż na jawie.
Czarny Pan zszedł i ruszył w stronę Dracona, a wokół nich zamknął się powoli milczący krąg zamaskowanych ludzi. Malfoy chciał się obudzić. Za nic na świecie nie chciał przechodzić przez to ponownie. Jeden raz wystarczył. Zdecydowanie wystarczył. Wystarczył na całe życie.
Tak naprawdę prawie nic się nie stało. Nie było potężnych zaklęć, ani nie musiał pić żadnych dziwnych mikstur, jak sobie to kiedyś wyobrażał. Voldemort po prostu spojrzał mu w oczy i dotknął trzema palcami jego przedramienia.
- Jesteś mój – wyszeptał, a Draco nie poczuł ani bólu, ani pieczenia, ani żadnego innego dyskomfortu poza dziwnym nieokreślonym chłodem, który rozszedł się po jego ciele powoli docierając do serca i mózgu.
Stał jak sparaliżowały chociaż chciał uciec; uciec jak najdalej.
- Jesteś mój powtórzył Voldemort, a jego czerwone oczy przenikały do najdrobniejszej cząstki duszy Dracona Malfoya i chłopak czuł, że jakaś niewidzialna siła obejmuje jak imadłem jego umysł i wolę.
Za wszelką cenę chciał się oprzeć tej sile i wyrwać z okropnych wspomnień wywołanych przez jego podświadomość i odpowiednio przerysowanych. Sen był straszny. W rzeczywistości Voldemort nie powtarzał tego zdania, w rzeczywistości nie patrzył mu w oczy tak długo i tak intensywnie. W rzeczywistości nie uśmiechał się aż tak upiornie jak teraz. Czarny Pan ze snu Dracona pochylił się nad młodzieńcem i Malfoy mógł poczuć jego lodowaty oddech.
„Oddech nie może być zimny” – pomyślał ze zgrozą i znowu zapragnął się obudzić. Czuł jak strużki chłodnego potu spływają mu wzdłuż kręgosłupa.
- Jesteś mój – szept wdarł się do jego umysłu, przeszywając jego ciało i duszę.
Draco szarpnął się wewnętrznie i podniósł dłoń, żeby zatkać uszy i nie dopuścić do siebie tych dwóch przerażających słów. Zacisnął powieki i zaczął powtarzać sobie, że wszystko co się dzieje jest nieprawdą.


Otworzył oczy, tylko po to popatrzeć Mu w twarz i powiedzieć, że go nienawidzi. Ale Voldemorta już nie było. Leżał w swoim dormitorium, i obejmował śpiącą Hermionę. Poczuł jak powoli schodzi z niego napięcie. Całe ciało miał obolałe i był spocony. Popatrzył na jej twarz niezbyt wyraźnie widoczną w bladej poświacie księżyca. Mógł jednak dostrzec, że śpi spokojnie, a jej klatka piersiowa unosi się w miarowym oddechu. To go uspokoiło.
- On się myli, jestem tylko twój – szepnął wtulając twarz w jej miękkie włosy.
- Draco – wymruczała w odpowiedzi, a on przytulił ją mocniej.

******
Rano przy śniadaniu Hermiona wydawała się być rześka, wypoczęta, a nawet podekscytowana i Harry, mimo głowy zaprzątniętej rewelacjami, które podsłuchał w nocy pod pokojem nauczycielskim, zwrócił uwagę na jej dziwne pobudzenie. Nie wytrzymał i w pewnym momencie zagadnął przyjaciółkę.
- Draco Malfoy jest aż tak dobry? – uśmiechnął się nieco ironicznie, ale też łagodnie.
- Słucham? – Hermiona wyglądała na wyrwaną z własnych, zaprzątających całe jej jestestwo rozmyślań.
- No – Gryfon odchrząknął i znacząco uniósł brew, zastanawiając się co powiedzieć, żeby nie zabrzmiało to nietaktownie.
Potter, jesteś wścibski – usłyszał przy tym wewnętrzny głos rozsądku, który niebezpiecznie przypominał najłagodniejsze brzmienie głosu Mistrza Eliksirów.
„Zgiń, przepadnij siło nieczysta” – pomyślał pospiesznie w odpowiedzi.
- Tak? – ozdobiona delikatnymi rumieńcami twarz Hermiony przybrała wyraz oczekiwania.
- No, – zaczął ponownie Harry, ignorując głos Snape’a rozbrzmiewający pod jego czaszką – Draco Malfoy chyba cię, yyy... uszczęśliwił – na wszelki wypadek uśmiechnął się jak ucieleśnienie niewinności, myśląc przy tym, że wyraził się, co najmniej, jak bałwan.
Ku jego zdziwieniu, Hermiona jedynie parsknęła sarkastycznie.
- Nie wiem, czy, jak to określiłeś potrafiłby mnie uszczęśliwić, ale może dzisiejszej nocy się dowiem.
Harry bardzo starał się nie wyglądać na zaciekawionego, ale Hermiona nie dała się zwieść.
- Uderzyłam go – powiedziała ze skruszoną miną, ale po sekundzie jej twarz wyrażała zaciętość. – Bóg mi świadkiem, że już nigdy tak nie postąpię, choćbym miała mu kazać przywiązać się do łóżka – w jej głosie zabrzmiała lekka desperacja.
- Przecież on cię nie przywiąże – wymamrotał zaskoczony Harry, ale Hermiona wcale nie zwróciła uwagi na to, że coś raczył wtrącić i kontynuowała swoją wypowiedź:
- Muszę jedynie coś zrobić, a wtedy, hmm... poczuję się dużo lepiej. Wiem to – jej głos brzmiał stanowczo
Przysłuchujący się wymianie zdań przyjaciół Ron zapytał nie bez konsternacji, szoku i zaskoczenia, chociaż starał się brzmieć rzeczowo i łagodnie:
- Nie do końca rozumiem, Hermiono. Dziś w nocy nie byłaś jeszcze gotowa na nic, poza, zgaduję, jedynie przytuleniem, a teraz planujesz tak po prostu przeistoczyć się w boginię seksu? – skrzywił się zdając sobie sprawę, że użył niefortunnego sformułowania, ale żadne inne nie przyszło mu do głowy.
Hermiona roześmiała się krótko i dźwięcznie, wprowadzając tym samym obu przyjaciół w konsternację:
- Tak jakby, Ron. Tak jakby... – uśmiechnęła się i puściła rudzielcowi perskie oko.
Ron posłał Harry’emu rozbrajające spojrzenie z serii „weź mnie oświeć, bo nie rozumiem”, ale ten wzruszył jedynie bezradnie ramionami, a jego mina była bardzo podobna do miny rudowłosego.
- Hermiono, coś ty wymyśliła? – spytał Harry, tym razem nie kryjąc ciekawości, ale także zatroskania,.
- Och, muszę zrobić jedną, małą rzecz – w jej głosie zabrzmiał entuzjazm, a w oczach pojawił się chłodny i niemiły błysk.
„A później drugą, nieco trudniejszą, ale na pewno dam radę” – dodała stanowczo w myślach.
- Nie pchaj się w kłopoty – poprosił Potter z troską.
- Tylko ty masz na to patent? – spytała jadowicie słodko. – Ja już przemyślałam wszystkie za i przeciw – dodała po chwili łagodniej i bardzo poważnie. – Wiem co robię. Wiem, co powinnam zrobić już kilka dni temu. Jestem to winna samej sobie, a także tej szkole. Dłużej nie wytrzymał własnej bezczynności i stagnacji. – była stanowcza i tak bardzo spokojna, tak bardzo pewna siebie, jak przed niemiłymi wydarzeniami z ministerstwa i Harry, znając roztropność Hermiony, dał jej w myślach swoje błogosławieństwo, jednocześnie modląc się, aby nie naraziła się na żadne niebezpieczeństwo. O nic więcej nie pytał. Wiedział, że przyjaciółka i tak powie im o co chodzi, jeśli uzna to za stosowne. Ron także milczał i jedynie przyglądał się Hermionie z nadzieją. Wyglądało na to, że zrobiła kolejny krok na drodze ku wyjściu z traumatycznego odrętwienia.
Panna Granger, jako pierwsza, pospiesznie wyszła ze śniadania i niemal biegiem dotarła do dormitorium dziewcząt szóstego roku Gryffindoru. Chwyciła szkatułkę zawierającą proszek Fiuu i wziąwszy w garść odpowiednią jego ilość zbiegła do pokoju wspólnego. Zaczerpnęła chust powietrza, wrzuciła proszek w ogień płonący w kominku i mocno ściskając różdżkę wstąpiła pewnie w zielone płomienie.
- Gabinet Wiceministra Magii – powiedziała głośno i wyraźnie.
„Witam w świecie moich reguł, Percy” – pomyślała ze złośliwym uśmiechem.

******
Severus Snape był poirytowany.
Każdy z planów rozpatrywanych podczas nocnej dyskusji miał gdzieś słaby punkt. Jeżeli da się skazać na więzienie to uniknie tym samym „śmierci” z ręki Lucjusza; innymi słowy nie będzie musiał symulować zmarłego, ale w tedy zostanie pozbawiony możliwości pomagania Zakonowi i, co najbardziej prawdopodobne, szybciej zostanie ukarany śmiercią główną niż więzieniem.
Jeżeli będzie udawał otrutego przez Malfoya to uratuje swoje życie, uniknie kolejnych przesłuchań i, co najważniejsze, uratuje skórę Lucjuszowi, ale to nie przynieście żadnych konkretnych efektów w walce z Voldemortem. Była jeszcze inna możliwość. To Lucjusz mógłby udawać nieboszczyka; to znaczy Severus Snape „zabiłby” Malfoya, ale tu tkwiło dosyć poważne niebezpieczeństwo. Czarny Pan zapewne bardzo by się wściekł. Albo rozkazałby Draconowi ukatrupić Mistrza Eliksirów na jego własnych oczach (Voldemorta nie interesowałoby jak chłopak miałby tego dokonać; on wydawał polecenia), albo ukatrupiłby młodego arystokratę w szale potwornej złości, karając tym samym niepowodzenie jego ojca. Albo jedno i drugie. Oczywiście mógł też zrobić coś zupełnie innego. Bóg jeden wie co, a debatujący nocą członkowie Zakonu jakoś nie bardzo chcieli dowiedzieć się tego w praktyce. Voldemort nie myślał kategoriami psychicznie zdrowego człowieka. On nawet nie był człowiekiem, a tym bardziej zrównoważonym. Dlatego trzecie z wyjść wziętych pod uwagę na naradzie Feniksa zostało, niemal natychmiast i jednogłośnie, odrzucone przez obradujących członków.
Kolejne, ostatnie już z rozważanych rozstrzygnięć, było najbardziej kontrowersyjne i najbardziej narażone na fiasko, ale, w razie powodzenia, dawało największe szanse na postępy w wojnie ze Śmierciożercami i ich Panem. Severus miałby wrócić na łono Czarnego Pana, niczym syn marnotrawny ukorzyć się i podjąć rolę podwójnego szpiega. To nie było po prostu ryzykowne. To był krok desperata i szaleńca, ale Mistrz Eliksirów był w stanie go podjąć. W najgorszym wypadku czekałyby go tortury i śmierć z ręki Voldemorta, ale w najlepszym... On, Lucjusz i Draco mogliby doprowadzić do zakończenia wojny. W końcu Snape był świetnym oklumentą i legimentą. Mógłby wiele zdziałać. Albus jednak nie chciał stracić jednego ze swoich najlepszych ludzi i ten pomysł nie został zaaprobowany. Jeszcze nie, bo Severus wymusił na Dumbledorze zwołanie obrad całego Zakonu Feniksa. Severus miał nadzieję, że całe zgromadzenie, włącznie z Albusem, da się w końcu przekonać do tak drastycznego, ale i dającego nadzieję przedsięwzięcia. Tylko on ryzykował i tylko on ponosił ewentualne konsekwencje. Tak straszne konsekwencje, że Snape, który nie bał się bólu i śmierci, czuł zimny dreszcz strachu gdy myślał o tym, co potrafi wymyślić Voldemort na ostatnie godziny życia ofierze swojego gniewu. Ale Czarny Pan był na tyle nieobliczalny, że równie dobrze mógłby go przyjąć z powrotem. Nie wybaczyłby mu, bo on przecież nigdy nie wybacza. Kazałby Mistrzowi Eliksirów udowodnić swoją lojalność. Severus był niemal pewien, że jego zadanie polegałoby na sprowadzeniu Pottera, a wtedy dostałby trochę czasu i możnaby było urządzić zasadzkę na Śmierciożerców. Gdyby zaistniała potrzeba, ochroniłby Pottera własnym ciałem, bo ten chłopak nie mógł zginąć, on musiał zabić. Zawsze go chronił, chociaż ten przeklęty bachor nie miał o tym bladego pojęcia. Pomoże Potterowi zlikwidować czerwonooką bestię, choćby miał sam przy tym zginąć i, szczerze powiedziawszy, wolał zginąć w taki sposób niż zakończyć życie z rąk ministerstwa, czy Czarnego Pana w chwili próby powrotu w szeregi śmierciojadów. Bo wiedział, że tego spróbuje. Nawet jeżeli kolejne obrady, które miały się odbyć tej nocy na Grimmauld Place, skończą się odmowną decyzją Zakonu Feniksa. Nawet jeżeli ma narazić Zakon na utratę swojej, jakże użytecznej osoby. Ponieważ wiedział, że w ten sposób ma szanse najlepiej się przysłużyć w walce z Voldemortem. Nawet jeżeli miałby opuścić wyznaczone przez wiceministra na sobotę przesłuchanie, bo Albus załatwi ewentualne konsekwencje jego niestawienia się przed Percym, choćby zwyczajnym, ale oficjalnym stwierdzeniem „Severus był mi potrzebny”. Na szczęście Wizengamot liczył się z dyrektorem Hogwartu, chociaż miał w swoich szeregach czarodziei, którzy zgrzytali zębami na myśl o tym, że „stary zramolały, kochający szlamy dziad” ma jeszcze coś do powiedzenia. Poza tym większość ministerstwa ogółem bała się go , bo dziad był na tyle potężnym czarodziejem, aby wzbudzać zaniepokojenie samego Voldemorta i, ku rozpaczy wszystkich przeciwników Dumbledore’a, okazało się, że miał rację bredząc o powrocie Czarnego Pana do grona żywych i niebezpiecznych, a tym samym wzrósł jego autorytet. Nie dało się też ukryć faktu, że w ministerstwie byli ludzie wierni ideom głoszonym przez Albusa i szanujący jego decyzje.
W obecnej chwili Snape nie wiedział, że zostanie oczyszczony z zarzutów i że ma z głowy całe ministerstwo i jego naciski. I nie miał pojęcia, że wolność i swobodę zapewni mu uczennica, na którą w chwili obecnej był zwyczajnie wściekły. Dlatego jego irytacja wzrastała z każdą sekundą.
- Czy możesz mi powiedzieć, gdzie się podziewa Granger, Potter? – warknął, obrzuciwszy salę eliksirów uważnym spojrzeniem obsydianowych oczu.
Hermiona Granger nigdy się nie spóźniała, zupełnie tak jak on, ale dziś pojawił się dwie minuty po czasie, a jej nie było. Absencja Gryfonki tylko pogorszyła nastrój wampira.
- Nie wiem, gdzie jest Hermiona, panie profesorze – grzecznie odrzekł Harry i na wszelki wypadek nie usiadł, w przeciwieństwie do reszty uczniów.
- Nie wiesz, czy jak zwykle kłamiesz w żywe oczy? – głos Snape’a stał się niebezpiecznie cichy i łagodny, a chłopak mimo woli poczuł zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa.
- Na prawdę nie wiem, sir. Wiem jedynie, że coś chciała załatwić... Przynajmniej tak mówiła przy śniadaniu – zmusił się do bezpośredniego patrzenia na profesora i nie odwracał wzroku. – Nie miałem pojęcia, że opuści zajęcia, to nie w jej stylu – mówił cicho i był coraz spokojniejszy i pewny siebie.
„Mówienie Snape’owi prawdy jest całkiem przyjemne i łatwe” – pomyślał z zaciekawieniem.
Severus zmarszczył brwi i przyglądał się Harry’emu prze chwilę z pewną dozą zainteresowania. Nie wydawało się by kłamał, a spojrzenie zielonych oczu było jasne i przejrzyste.
„Zadziwiające” – pomyślał sarkastycznie Snape.
Draco z niepokojem obserwował puste miejsce obok Gryfona, a w sali panowała dzwoniąca w uszach cisza. Zirytowany Severus Snape nie był czymś, co uczniowie chcieliby podziwiać podczas lekcji z Eliksirów Zaawansowanych. Nie było nawet słuchać oddechów młodych adeptów magii i czarodziejstwa. Wszyscy byli przekonani, że Harry dostanie szlaban i straci kilka punktów za impertynencję.
- Rozumiem, Potter – gładko odrzekł nauczyciel i nieznacznie machnął dłonią. – Możesz usiąść, a koleżance z Gryffindoru przekaż, że ma się stawić po kolacji u mnie w gabinecie. Jasne? – obsydianowe spojrzenie oczu Snape’a wwiercało się w mózg Harry’ego, niczym wiertło najwyższej jakości.
- Tak jest – odrzekł krótko i nad wyraz grzecznie Gryfon, spuszczając szybko wzrok.
„Na smród trolla, gdyby odczytał moje nocne wspomnienia mógłbym się już pakować" – pomyślał z sercem bijącym nieco zbyt szybko.
Na szczęście Severus już na niego nie patrzył; wyczarowywał na tablicy składniki i instrukcję przygotowania kolejnego, skomplikowanego jak system zabezpieczeń magicznych Gringotta, eliksiru.

- Draco, nic się jej nie stało, w przeciwnym wypadku Harry byłby bardzo zaniepokojony – wyszeptała Blaise kącikiem warg, obserwując uważnie plecy nauczyciela i posłała Malfoyowi uspokajający uśmiech.
- No, przecież jest...
- Jak dla mnie, to trochę go zaniepokoił nasz kochany nietoperz, sam wiesz jaki jest... Teraz skrobie coś spokojnie na skrawku pergaminu.
- Snape? – spytał, niezbyt przytomnie, Draco.
- Harry – Ślizgonka przewróciła oczami. – On chyba coś kombinuje... - zmarszczyła brwi i przyjrzała się uważnie prefektowi; wyglądał raczej mizernie.
Severus rzucił groźne spojrzenie w ich stronę, a Blaise natychmiast ucichła, uśmiechając się niewinnie.

Harry złożył karteczkę i rzucił na nią odpowiednie zaklęcie. W chwili, gdy Severus odwrócił się ponownie w stronę tablicy z zamierzeniem wyjaśnienia zamieszczonej na niej instrukcji, chłopak szybko posłał latający zwitek papieru w stronę Dracona, który chwycił go i powoli rozwinął wiadomość. Przeczytał nabazgrane w pośpiechu zdania, a na jego twarzy pojawiła się mieszanina szoku, zaintrygowania, a także czegoś na kształt uznania i podziwu. Szybko jednak opanował się, przywołał na twarz najbardziej obojętny uśmieszek i skinął głową w kierunku Harry’ego.
- Teraz są zajęcia – szepnął do Blaise, która z wszelką cenę starała się przeczytać co było na karteczce i teraz łypała na przyjaciela z niemym wyrzutem. Udało się jej dojrzeć jedynie pierwszych kilka słów „w nocy podsłuchałem...”, co tylko rozbudziło jej zaciekawienie. Posłała kose i pełne niezadowolenia spojrzenie swojemu chłopakowi z Gryffindoru, który jedynie wzruszył ramionami i przepraszająco się uśmiechnął.
„Szowiniści” – pomyślała przewrotnie Zabini i uzbroiła się w cierpliwość, co w jej wypadku nie było zbyt trudne. Nie pozostawało jej nic innego jak westchnąć i uważnie słuchać wywodu Mistrza Eliksirów, który właśnie bardzo łagodnie tłumaczył, że nie ręczy za swoje reakcje, jeśli jakiś „głąb” doda sproszkowane skrzydła ważki zanim eliksir paraliżujący zacznie wrzeć i, tym samym, zniweczy swoją pracę. Blaise była pewna jednego. Nie chciała być jednym z głąbów.

***
Hermiona była wściekła na samą siebie.
Skąd jej przyszło do głowy, że tak po prostu dostanie się do wiceministra? Wrzuci trochę proszku Fiuu do kominka w Gryffindorze i najzwyczajniej w świecie wyląduje w kominku Percivala? Zapewne było to możliwe tylko z gabinetu dyrektora i z jeszcze paru miejsc, które mają bezpośrednie połączenie.
Nawet do Dragon Tower, prywatnej twierdzy Malfoyów podłączonej dooficjalney sieci Fiuu, można się było dostać kominkiem pod warunkiem, że miało się magiczną przepustkę, było się z rodu Malfoyów, lub z Malfoyem się podróżowało. Gdyby każdy mógł się tak po prostu dostać do wiceministra, lub ministra, to najwyżsi raną urzędnicy magicznej Anglii nie mogliby się odpędzić od interesantów, także tych lekko stukniętych.
- Jesteś kretynką, Herm – powiedziała sama do siebie, rozmasowując obolały tyłek, po tym jak świat wokół niej zawirował, została „wypluta” przez kominek na posadzkę pokoju wspólnego i wyrżnęła pupą o podłogę.
Rozzłoszczona udała się do po kolejną porcję proszku i wróciwszy powiedziała z nieco mniejszą pewnością, ale za to z dużym zaangażowaniem:
- Kominek dla interesantów, Ministerstwo Magii.
„Jeżeli nic takiego nie ma to wyląduję z powrotem w Wieży Gryffindoru” – pomyślała pewnie i z determinacją, przy okazji zaciskając zęby i masując lewy pośladek, który ucierpiał bardziej.
Znowu wylądowała na czterech literach, ale tym razem był to ładnie oświetlony i przyjazny hol:
- Auć – powiedziała żałośnie, nie rozumiejąc, dlaczego ładny i puszysty dywan nie złagodził jej upadku i posłała w jego kierunku pełne wyrzutu spojrzenie.
Wstała, rozglądając się niepewnie. Była to najzwyklejsza poczekalnia, przypominająca mugolską, ale fotele dla gości były wyjątkowo duże i miękkie oraz , o czym Hermiona nie wiedziała, dopasowywały się magicznie do postury siadającego. W poczekalni był zaledwie jeden mężczyzna z jakimś wyrostkiem. Syknęła pod nosem i znowu roztarła sobie pośladki, a dwaj pozostali interesanci patrzyli na nią z umiarkowanym, nie przekraczającym przeciętnego, zainteresowaniem. Gryfonka doszła do wniosku, że najwidoczniej najbardziej popularnym przejściem jest rozwalająca się budka telefoniczna, ona jednak nie miała czasu wędrować Merlin wie którędy i dlatego spróbowała rzadziej używanej opcji. Być może mało kto wiedział, że można się w taki sposób do ministerstwa dostać. W końcu ona nie miała o tym pojęcia, a jedynie, jak to mówią mugole, spróbowała „w ciemno”.
- Ojojoj! – usłyszała męski, lekko zachrypnięty głos po swojej lewej stronie: - A panienka do kogóż, i czy nie powinna panienka w tej chwili przebywać w szkole?- głos należał do sympatycznie wyglądającego staruszka w brązowo-rudej szacie. - Przepraszam za ten kominek, od miesięcy walczę z zarządem transportu magicznego, żeby wyłożył trochę galeonów na jego remont... Ostatnio pewna staruszka wylądowała prawie na przeciwległej ścianie – zamilkł widząc, że dziewczyna lekko blednie, wyobrażając sobie zapewne przerażenie staruszki przelatującej przez hol.
Oczy mężczyzny były piwne, ciepłe i wyrażały zaciekawienie.
- Och, dzień dobry panu – Gryfonka skłoniła się grzecznie i uśmiechnęła niepewnie. – No tak, powinnam być w szkole, ale zaczynam zajęcia dopiero za godzinę.... mam okienko – skłamała tak gładko, że sama się zdziwiła.
- Aha – starszy pan przyjrzał się jej uważniej i Hermiona przywołała najbardziej niewinny uśmiech. Podziałało.
- A w jakiej sprawie pojawiła się panienka w ministerstwie?
I tu zaczęła mieć problem. Przecież nie powie, że przyszła szantażować wiceministra.
- Ja... Chciałabym porozmawiać z wiceministrem... To naprawdę ważna sprawa i przeznaczona tylko dla jego uszu. To wiąże się z ważnym śledztwem. Widzi pan, ja nie powiedziałam wszystkiego podczas przesłuchania uczniów Hogwartu... – spuściła wzrok udając ogromne zakłopotanie.
Starszy pan westchnął:
- Ach ta młodzież... Ma panienka szczęście, że pan Weasley jest dziś w biurze i przegląda korespondencję... Niepokoi się trochę o swojego bliskiego współpracownika, tego Bułgara, ale nie może zrezygnować ze swoich obowiązków i nie odpowiedzieć na urzędowe pisma, oraz listowne prośby interesantów... Proszę się udać za mną, pokażę panience jak dojść do portierni...
- Ale przede mną...
- Ten pan chce się dostać na piąte piętro i musi poczekać pół godziny. Proszę za mną...
Starszy pan poprowadził ją do portierni, przy której stała zażywna czterdziestolatka z ogromnym kokiem w kolorze ciemnego bursztynu.
- Imię i nazwisko oraz sprawa – powiedziała chłodnym i oficjalnym tonem posyłając Gryfonce nieprzychylne spojrzenie, które zapewne dotyczyło jej szkolnego uniformu.
- Hermiona Granger. Przyszłam w ważnej sprawie do pana wiceministra. To naprawdę istotne... - odpowiedziała najgrzeczniej jak potrafiła, modląc się aby zażywna matrona nie zażądała wyjaśnień – ...muszę z nim porozmawiać.
- Tak istotne, że urwałaś się z lekcji? – to było bardziej stwierdzenie niż pytanie i Hermiona leciutko się zarumieniła. Już miała coś powiedzieć, ale staruszek ją wyręczył:
- Ta panienka zaczyna zajęcia za godzinę, Gertrudo... – Gertruda łypnęła na mężczyznę.
- Jasne, Albercie – sarknęła, ale wręczyła Hermionie plakietkę z napisem „Hermiona Granger. Sprawa poufna do wiceministra.” – Gabinet pana Wealseya znajduje się na drugim piętrze, przy windzie trzeba skręcić w prawo i cały czas iść prosto, trafisz bez problemu - Gryfonce ulżyło chociaż zbytnio się nie zdziwiła, przy „misji ratunkowej” także nie mieli problemów z wejściem na teren ministerstwa. - Pan Weasley przyjmie cię bez problemu, o ile nie będzie zajęty.
„Przyjmie mnie, przyjmie” – pomyślała i popatrzyła na Gertrudę dużo pewniej, chociaż fakt urwania się z lekcji ciążył jej boleśnie na sumieniu.
- Proszę teraz udać się do rejestracji różdżek.... Kilka kroków w prawo – powiedziała kobieta, wskazując kierunek.
- Dziękuję – odrzekła Hermiona szybko i niezbyt grzecznie, ruszając w kierunku rejestracji. Była niemal pewna, że kobieta po prostu wie, iż jest na najzwyklejszych wagarach.
„A czy ja zawsze muszę być taka cholernie poprawna i grzeczna?” – pomyślała buntowniczo.
Zarejestrowanie różdżki trwało jak zwykle króciutko i po kilku chwilach mogła udać się do windy.

***
- Dziękuję za pomoc w śledztwie, panie Malfoy, ale nie sadzę, żeby ta patetyczna mowa ku czci pospolitego wampira robiła na mnie wrażenie – Percy patrzył z pogardliwym rozbawieniem na Lucjusza. Bawiło go, że może tak po prostu obojętnie przejść obok tego, co powiedział wielki Malfoy.
To w ogóle była zabawna sytuacja. Nie liczący się zazwyczaj z nikim i niczym, przewodniczący rady nadzorczej i członek zarządu ministerstwa, przyszedł do niego, po to by złożyć oświadczenie w obronie Severusa Snape’a.
- To nie była mowa patetyczna, panie wiceministrze. Przedstawiłem tylko moje wątpliwości, co do morderczych skłonności Mistrza Eliksirów Hogwartu. Przyznaję, że bywa antypatyczny i mało go obchodzi, co mówią o nim inni, przynajmniej pozornie. Ale nie wyobrażam go sobie w roli mordercy Notta...
„Och, doskonale sobie wyobrażam jego drapieżny uśmiech, gdy wyrywał mu serce, czy co tam mu wyrwał...” – pomyślał przy tym z chłodnym rozbawieniem Lucjusz.
Severus był zbyt potrzebny Dumbledore’owi, poza tym był jego wieloletnim przyjacielem. Przyjaźń jest świętością, zwłaszcza dla Ślizgonów.
- Przyjaźnie się z nim od lat i myślę, że dobrze go znam.
- Tak, tak, Śmierciożercy są ze sobą bardzo zżyci, na pewno – Percy wydął pogardliwie usta i Lucjusz poczuł ogromną ochotę, aby mu te usta zmiażdżyć pięścią, ale oczywiście tego nie zrobił.
- Owszem, wiele nas łączy – Malfoy udał, że nie usłyszał kąśliwej uwagi na temat ideologicznej przynależności. – Ze względu na to, że tak dobrze go znam i za niego ręczę, a także z uwagi na fakt, iż dyrektor Dumbledore ceni sobie Severusa jako nauczyciela i współpracownika... naukowego – uniósł po malfoyowsku brew – radziłbym zastanowić się nad bezustannym przesłuchiwaniem go, i to w aurze niemal niewątpliwej winy, panie wiceministrze.
- Przemyślę pańskie oświadczenie, proszę się nie martwić – Weasley założył nogę na nogę i z niecierpliwością czekał, aż Lucjusz raczy wyjść. – Czy w czymś jeszcze mógłbym panu pomóc?
- To wszystko panie wiceministrze. Ufam, że niedługo wyjaśni się sprawa tajemniczej absencji pana współpracownika i przewodniczącego komisji... nie pamiętam całej nazwy, nie jestem dobry w zapamiętywaniu czegoś, co mnie nie absorbuje, ani czegoś czego nie popieram – Lucjusz nie mógł się powstrzymać od jadowitej ironii i miał nadzieję, że nie przesadził.
„Ja chyba nie życzę dobrze Severusowi” – pomyślał, obserwując grymas niesmaku i złości na twarzy Percivala.
- Naprawdę mam nadzieję, że wszystko się dobrze skończy. Mnie też doskwiera całe to zamieszanie, panie Weasley – dodał już z powagą i łagodniejszym tonem. Zastanawiał się, czy w ogóle znajdą ciało Bułgara, ale z opowieści Snape’a wynikało, że jest to najzwyczajniej nieprawdopodobne.
- Jasne. Zastanawiam się, czy pański przyjaciel nie miał nic wspólnego z tą absencja – odgryzł się wiceminister, a Lucjusz poczuł, że wzbiera w nim gniew.
- Jak jeszcze mogę zrozumieć, że ktoś mógłby podejrzewać Severusa o morderstwo, tak już mi się w głowie nie mieści, że można go uważać za idiotę, który eliminuje kogoś, kto mu zalazł za skórę i to w momencie, gdy toczy się przeciwko niemu śledztwo. A już w zupełnie nie rozumiem, jak mógłby podejrzewać go oto jego uczeń. Jeżeli skończyłeś Hogwart, Weasley, to chyba wiesz, że Snape jest człowiekiem inteligentnym!
- No, może i jest, ale czy do końca człowiekiem, to bym polemizował – Weasley uśmiechnął się wyniośle.
- Slytherinie, daj mi cierpliwość – wysyczał Malfoy, ale po sekundzie się zreflektował; przecież nie przyszedł się kłócić.
– Mam nadzieję, że naprawdę weźmie pan pod uwagę wszystko, co powiedziałem – dodał już bardzo spokojnie, niemal z pokorą. – Nie odrywałbym się od własnych zajęć, gdybym nie miał tak dużej pewności, co do niewinności Mistrza Eliksirów Hogwartu, panie wiceministrze. A teraz kłaniam się i życzę spokojnej pracy – formułka grzecznościowa paliła Lucjusza w język i omal się nie wykrzywił, ale zdołał przywołać na twarz łaskawy, pełen rezerwy, niemal miły, typowy dla Malfoyów, urzędowy uśmiech.
- O to proszę się nie martwić – Percy łaskawie raczył odwzajemniając grzeczny grymas.
„I tak wiem, że masz gdzieś wszystko, co powiedziałem, urzędowa gnido” – pomyślał Malfoy, nadal heroicznie się uśmiechając.
- Dziękuję, że raczył mnie pan wysłuchać, wiceministrze – Lucjusz skłonił się chłodno, acz uprzejmie i ruszył do drzwi. Żałował, że nie mógł załatwić tego z Knotem, wszak Knot z niewyjaśnionych przyczyn, robił to czego chciał Weasley, poza tym to Percy prowadził przesłuchania.
„Spadaj, przerośnięty ambicjonalnie arystokrato” – pomyślał Weasley, obiecując sobie, że skarze Snape’a najszybciej jak będzie mógł, chociażby po to, żeby zrobić na złość Lucjuszowi.

***
Hermiona wpatrywała się w drzwi gabinetu.
„Wiceminister Magii Percival Weasley” głosił mieniący się delikatnie złoty napis na mahoniowych drzwiach. Stała przez chwilę i wpatrywała się w napis.
„A jeśli nie dam rady?” – pomyślała nagle. – „Jeżeli popatrzę na niego i słowa uwięzną mi w gardle? Może wejdę i po chwili, po prostu, wybiegnę z mdłościami na zewnątrz?” – nagle zaczęła mieć wątpliwości, ale trwały one tylko kilka chwil.
„Cholera, parzcież masz już dosyć samej siebie i dosyć całej tej chorej sytuacji. Czas coś z tym zrobić” – z zaciętą miną zrobiła krok do przodu i musiała bardzo szybko się cofnąć, bo drzwi się otworzyły, ktoś zamaszystym krokiem opuścił gabinet i je zamknął.
- Co ty tu robisz, Granger? – Lucjusz Malfoy popatrzył na nią z ogromnym zaciekawieniem.
- Och... – Hermiona zarumieniła się lekko i wbiła wzrok w podłogę. – Przyszłam tu w sprawie profesora Snape’a – powiedziała niepewnie i uniosła wzrok.
- To zupełnie jak ja. Zapewne Severus by się wzruszył twoją troską, chociaż nie byłby zachwycony, że opuszczasz dla niego lekcje... A z kim teraz masz zajęcia?
- Z... profesorem Snape’em.... – jakoś nie chciało się jej kłamać.
- Och.... Chyba będzie trochę zły....
- Wiem, ale po prostu muszę to zrobić. Już nie mogę bezczynnie siedzieć, bo mnie to doprowadza do szału. Rozumie pan? – Lucjusz zdziwił się jej silnym, pewnym i niemal zdesperowanym tonem głosu.
- Jeżeli uważasz, że możesz coś zrobić...
- Nie uważam – Hermiona przerwała mu niegrzecznie wpół zdania. – Ja to wiem, panie Malfoy.
- Rozumiem – mężczyzna zamyślił się na chwilę. – Dostałaś się do ministerstwa z zewnątrz?
- Nie, kominkiem. I tak samo zamierzam wrócić – dodała szybko.
- Obawiam się, że to niemożliwe, bo kominek dla interesantów jest jednostronny. Zbyt niebezpiecznie jest nim podróżować z powrotem.
Hermiona wyglądała na załamaną.
„Świetnie, nie uda mi się wrócić na drugą połowę eliksirów. Cholera, ciekawe jak w ogóle wrócę....” – zamrugała, tłumiąc łzy bezsilności.
- Będę na ciebie czekał w bufecie, Granger. Udasz się do Hogwartu z mojego gabinetu. To dziwne, że tak inteligentna czarownica jak ty nie pomyślała o powrocie...
- Skąd mogłam wiedzieć, że jeżeli istnieje coś takiego jak ten cholerny kominek dla interesantów, to nie można nim wrócić? – odwarknęła niegrzecznie. Nie lubiła gdy ktoś sugerował jej, że czegoś nie wie, albo nie jest wystarczająco rozgarnięta. Najgorsze, że Malfoy miał rację
- W porządku, Granger – chłodnym, ale też łagodnym tonem odrzekł Malfoy. – Chcę ci jedynie pomóc wrócić do szkoły. Jeżeli masz z tym jakiś problem, to ja nie zamierzam tego analizować.
- Przepraszam. Jestem trochę zdenerwowana – Hermiona poczuła się idiotycznie. - Chcę to jak najszybciej załatwić i zdążyć na drugą połowę Zaawansowanych Eliksirów. Przy pana pomocy uda mi się zapewne wrócić nawet wcześniej. Dziękuję.
- Nie ma za co, Granger – Lucjusz leciutko się zarumienił, gdyż był nieprzyzwyczajony do szczerych podziękowań, a podziękowanie Hermiony było jak najbardziej szczere. Musiał odwrócić wzrok od jej ciepłego spojrzenia. - Jak nie pojawisz w ciągu pół godziny w bufecie, to włamię się do tego gabinetu – dodał już swoim zwykłym, oziębłym tonem, a jego szare tęczówki zalśniły chłodem. – Powodzenia – nie czekając na jej odpowiedź ruszył szybkim krokiem w kierunku windy. Hermiona patrzyła za nim jeszcze przez chwilę, potem odwróciła się i zapukała do drzwi.
- Proszę wejść – usłyszała i weszła do środka.
„Raz hipogryfowi wio” – pomyślała zamykając cicho drzwi.
- Dzień dobry, panie wiceministrze – zdziwiła się, że je głos zabrzmiał tak spokojnie, tak chłodno. Zdziwiła się, że jest w stu procentach opanowana, jej umysł jest jasny, a myśli klarowne. Zdziwiła się, że nie czuje strachu, nie poci się, a ręce jej nie drżą ze zdenerwowania.
Tak jak o niej można było powiedzieć, że jest spokojna, opanowana i pewna siebie, tak trudno było to samo stwierdzić patrząc na Percivala Weasleya. Szok był najlepszym określeniem wyrazu jego twarzy.
- Granger? – spytał tonem, sugerującym że zobaczył zjawę, a nie osobę z krwi i kości. – Możesz mi powiedzieć co tu robisz? – dodał już spokojniej.
Zirytował się tym, że nie dostrzegł w jej oczach strachu, ani niepewności. Widział jedynie pogardę, determinację i spokój.
- Stęskniłaś się za mną? – wydął pogardliwie usta i czekał na reakcję dziewczyny. Nie było żadnej reakcji, a przynajmniej nie taka jakiej oczekiwał. Błysk obrzydzenia i nienawiści w oczach Hermiony nie był tym, czego pragnął. Nie wzdrygnęła się, nie odwróciła oczu, nadal patrzyła mu prosto w twarz.
- Przyszłam panu powiedzieć, żeby dał pan spokój profesorowi Snape’owi. Proszę wysłać dziś do niego jakąś oficjalną notę z informacją, że zeznania Mistrza Eliksirów i innych osób w sprawie zabójstwa Salomona Notta, nie dają podstaw do dalszych podejrzeń wobec Severusa Snape’a. Tylko tyle chciałam powiedzieć, panie wiceministrze.
- Jesteś nad wyraz bezczelna Granger, wiesz o tym?
Hermiona nie odpowiedziała. Tylko na niego patrzyła.
- Przychodzisz tu i dajesz mi wytyczne, co do postępowania w sprawie brutalnego morderstwa i uważasz, że tak po prostu cię posłucham? Ty naprawdę jesteś niezrównoważona – wstał i podszedł do dziewczyny, która stała niemal przy drzwiach i nie zamierzała się stamtąd ruszyć.
Hermiona zacisnęła zęby, a jej palce mocno zwarły się na różdżce.
- Nie podchodź nawet o milimetr bliżej – warknęła, szybkim ruchem przystawiając mu różdżkę do gardła.
- Granger, ja też mam czym rzucać zaklęcia – Weasley prawie się roześmiał.
- Możliwe, ale to ja znam więcej przykrych klątw i uroków i jestem od ciebie dużo szybsza i skuteczniejsza w posługiwaniu się magią, chociaż moi rodzice to mugole.
- Nie odważysz się, Granger – głos wiceministra był zimny.
- Przecież jestem niezrównoważona.
- A czy ktoś wie, że tu jesteś? – spytał odtrącając jej dłoń z różdżką.
- Owszem, Lucjusz Malfoy. I lepiej więcej mnie nie dotykaj.
- No proszę. To ciekawe, bo on także chciał abym zaprzestał przesłuchań Snape’a. Ciekawe.
- Raczej dające do myślenia. Mistrz Eliksirów jest niewinny, a pan, panie wiceministrze, dzisiaj oficjalnie powiadomi go o tym sowią pocztą.
Tym razem Percy naprawdę się roześmiał i usiadł z powrotem za biurkiem.
- Daruję ci ta bezczelność, bo mnie rozbawiłaś.
- Ja wcale nie zamierzałam pana rozbawić, panie Weasley – tym razem Hermiona podeszła do niego i nieproszona usiadła naprzeciw wiceministra.
- Bijesz rekordy chamstwa, głupia dziwko.
Poczuła, że wzbiera w niej gniew:
- Zrobisz to Percy. A jeżeli dziś Snape nie dostanie od Ciebie takiego listu to oficjalnie oskarżę cię o gwałt i napiszę do „Proroka Codziennego” o tym jak mnie potraktowałeś. Dobrze słyszałeś, podam to do prasy, chociaż nienawidzę metod dziennikarskiego rozdmuchiwania plotek – dodała z satysfakcja, gdy zauważyła, ze Percy pobladł. - Jak myślisz, Knot cię obroni przed Wizengamotem i przed przesłuchaniem pod Veritaserum? Przecież Draco Malfoy był świadkiem, tego co mi zrobiliście razem z Matrojewem. I też może zeznawać pod działaniem Serum. Ja też mogę to zrobić.
- Granger, nie wyobrażam sobie, że chciałabyś przez to wszystko przechodzić. Wiesz jak potraktuje cię prasa i nie tylko prasa? – spytał chłodno, ale jego głos drżał.
Hermiona poczuła jak ogarnia ją zimna furia.
- Kto powiedział, że chcę? – jej oczy były zimne i pełne nienawiści. – Kto ci powiedział sukinsynu, że zrobię to z ochotą? A może zapomniałeś przez co przeszłam dzięki tobie? Uważasz, że może być coś gorszego? Bo ja tak nie uważam. Zrobię to, jeżeli nie dasz mi wyboru. Jestem silniejsza niż ci się wydaje i mogę ci to udowodnić. Mogę ci udowodnić, że ze mną nie wygrasz. Wybieraj, Percy. Albo dziś Severus Snape otrzyma oficjalną sowę z ministerstwa, albo wieczorem wyślę sowę do Rity Skeeter. Kto jak kto, ale ona na moją prośbę stawi się w Hogwarcie w sobotę z samego rana, żeby zrobić ze mną wywiad.
Wstała i patrzyła na zaskoczonego, złego, ale i targanego wewnętrznymi rozterkami Weasleya.
- To wszystko z mojej strony, panie wiceministrze – rzuciła od progu.
- Nie zrobisz tego – patrzył na nią z nienawiścią, ale i ze strachem.
- Sprawdź mnie – uśmiechnęła się pogardliwie, wyszła z gabinetu i trzasnęła drzwiami.
Dopiero teraz poczuła zdenerwowanie i musiała oprzeć na chwilę prawą dłoń o ścianę. Ale nerwy bardzo szybko się jej uspokoiły. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się sama do siebie, po czym spokojnie ruszyła w stronę windy.

***
Zigi
Poprostu Genialne .. najbardziej mi sie podoba Hermoina ,która twardnieje
i daje popalić Percy'emu ... po prostu niesamowite . Zastanawia mnie postępowanie Voldemorta ,który nie birerze udziału w oficjalnej "grze" , bo Ministrstwo jest tak jakby trzecią możliwością
ani za Voldemortem ani "Dumbeldorem" więc jego postawa jest dziwna ,, nie broni swoich popleczników jak chocby Lucjusza i Draco przed Panem Wiceministrem ;p
Ale Genialne czekam na następne części
Raistlin
Po krótkiej przerwie jestem znowu i wchodzę na ff i widzę następny odcinek "Być szlachetnym". Podobał mi się i oprócz kilku literówek i ortografów, błedów nie znalazłem. Jak powiedział Zigi też mi się podoba Hermiona, która daje popalić Percy'emu. Ten moment mnie rozśmieszył:
QUOTE
Ron posłał Harry’emu rozbrajające spojrzenie z serii „weź mnie oświeć, bo nie rozumiem”, ale ten wzruszył jedynie bezradnie ramionami, a jego mina była bardzo podobna do miny rudowłosego.


Pozdrawiam i czekam na kolejny odcinek

Raistlin
Kitiara
Ech, komentarzy jak na lekarstwo pod poprzednią częścia, może dlatego, że zbyt szybko wklejałam te części, które były napisane i przyzwyczailiście się do obszerniejszego i często pojawiającego sie tekstu.
Cóż, mam nadzieję, że nadrabiam jakością i życzę miłej lektury smile.gif


******
Snape stukał nerwowo paznokciem o blat biurka i uważnie obserwował uczniów. Zdenerwowanie kilkoma niemiłymi aspektami jego stojącej pod znakiem zapytania egzystencji i zaniepokojenie nieobecnością uczennicy, która okazywała ostatnio, ze zrozumiałych dlań przyczyn, zachwianie silnego w gruncie rzeczy charakteru, nie ograniczało bynajmniej jego percepcji i umiejętności wychwytywania wszelkich objawów niepodporządkowanie się uczniów do reguł obowiązujących na jego terytorium. W jakiś dziwaczny, nieokreślony sposób, irytacja czy zniecierpliwienie Severusa, zwiększały jeszcze jego zdolności dostrzegania niepożądanego ruchu i wyostrzały słuch na podejrzane szelesty. Uczniowie to wiedzieli i czuli. Tak, jak Snape miał szósty zmysł, który sprawiał, że wyłapywał w mig niesubordynację (nawet taką, która jeszcze nie zaistniała, ale według niego mogłaby zaistnieć), tak uczniowie z biegiem lat wyrabiali sobie zmysł czujności, który, najczęściej bezbłędnie, wykorzystywali podczas zajęć z Mistrzem Eliksirów Oraz Zastraszania Hogwardzkiej Młodzieży. Niezachowanie ostrożności bowiem groziło niemiłymi konsekwencjami. Powiedzenie Szalonookiego Moody’ego „stała czujność” nabierało na lekcjach eliksirów szczególnego znaczenia i to dla obu stron toczącej się na sali cichej wojny.
Wszyscy uczniowie, w niemym skupieniu, warzyli eliksir paraliżujący, usilnie starając się pamiętać o przestrodze nauczyciela i o tym, żeby nie zyskać niezbyt miłego miana głąba, bądź równie uroczego matoła.
Lekcja upływała w ciszy i spokoju, mniej więcej, do trzech czwartych pierwszej części podwójnych zajęć eliksirów.
Wtedy bowiem wydarzyło się coś ciekawego.
Draco, zaniepokojony nieobecnością Hermiony, sfrustrowany nie rozładowanym napięciem seksualnym, strapiony myślami o własnym losie w szeregach Lorda i zaintrygowany tym, co napisał mu Harry, nie był w stanie wystarczająco się skupić na warzeniu eliksiru.
- Draco, nie... – zdążyła cicho sapnąć na wdechu Blaise, ale było już za późno.
Malfoy wrzucił, z niezbyt przytomną miną, ostatni składnik wywaru – sproszkowane skrzydła ważki. Do wrzenia płynu pozostały jeszcze przynajmniej trzy minuty i niepożądana reakcja eliksiru była natychmiastowa. Już nie miał szans stać się klarowny i jasnożółty. Zrobił się mętny, a jego kolor przywodził na myśl zbutwiałą sałatę.
Do Dracona dotarło w ciągu dwóch sekund, że zrobił kardynalny błąd. Biorąc pod uwagę nastrój Severusa, mógł być to ostatni błąd jego życia.
Frustracja, niepokój i wszystkie inne, nękające go emocje, przelały się poza brzegi jego psychicznej wytrzymałości. Zwątpił.
- Żesz, kur*wa mać! – oświadczył głośno i dobitnie zdesperowanym tonem, a w jego oczach zalśniły łzy złości. – A tak się starałem – dodał ciszej łamiącym się głosem.
Severus zamarł z miną wyrażającą całkowite niedowierzanie, a jego zimny, bezdenny wzrok przewiercał duszę Malfoya na wylot.
Uczniowie zastygli, przestali nawet oddychać. Powiało taką grozą, że nikt nie usłyszał, iż drzwi cicho się otworzyły.
- Przepraszam za spóźnienie, panie profesorze – głos Hermiony zabrzmiał nienaturalnie głośno. Zamknęła drzwi, a Snape powoli odwrócił głowę w jej kierunku.
Harry zaczął się zastanawiać, czy Mistrz Eliksirów nawrzeszczy na Dracona i da mu szlaban, czy raczej porządnie ochrzani Hermionę i odbierze jej co najmniej sto punktów.
Severus zdawał się być rozdarty, ale tylko przez ułamek sekundy.
- Siadaj, Granger. Eliksir paraliżujący będziesz miała okazję przyrządzić innym razem. Powiedzmy jutro w południe na szlabanie. Oczywiście tracisz punkty. Ile minut się spóźniłaś? – to było pytanie retoryczne, o czym wiedziała nawet wyrywająca się zwykle do odpowiedzi Hermiona. – Powiedzmy pięćdziesiąt – Granger wolała się nie wychylać z podpowiedzią „czterdzieści pięć”.
- Malfoy – Severus odwrócił się do swojej drugiej ofiary. – Czy ja przed chwilą usłyszałem z twoich ust bardzo niekulturalne określenie, czy mi się zdawało?
- Nie zdawało się panu – mimo ulgi na widok Hermiony, Draco poczuł znajomy niepokój. Nie pomagała mu świadomość, że Severus traktował go zwykle ulgowo i, że był jego chrzestnym. Snape posiadał umiejętność paraliżowania wzrokiem. Zupełnie jak bazyliszek.
„Może to jego forma animagiczna” – pomyślał z roztargnieniem młodzieniec. – „Może ja w końcu zwariuje, zamkną mnie na oddziale zamkniętym i będę miał święty pokój” – dodał po chwili w myślach. Czuł, że wszystko, co się dzieje wokół niego, powoli zaczyna go przerastać. Miał ochotę nawrzeszczeć na Hermionę, że przez nią zawalił eliksir, bo martwił się jej nieobecnością, miał ochotę napyskować nauczycielowi, że ma tego wszystkiego dość. Miał ochotę kogoś uderzyć, a nawet zamordować, najlepiej Pansy, która patrzyła teraz na niego z wyższością, niesmakiem i z drwiącym uśmieszkiem.
- Na lekcjach się nie przeklina, Malfoy – łagodnie powiedział Snape i podszedł do Dracona. Zajrzał do jego kociołka i z nieodgadnioną miną wyczyścił jego zawartość. – Dzisiaj niestety nie zaliczyłeś zajęć. Tracisz dwadzieścia punktów i masz szlaban u Filcha. Powiedzmy o ósmej. On ci na pewno wymyśli coś ciekawego.
- Tak jest, sir – odrzekł Draco przez zaciśnięte zęby.
Był na niego zły. Snape doskonale wiedział, jak ciężkie przejścia miał poprzedniej nocy, a jednak zafundował mu mękę z woźnym. Poczuł się potraktowany bardzo niesprawiedliwie. Chciało mu się płakać, ale przełknął łzy.
- Gdybyś naprawdę się starał, nie zrobiłbyś podstawowego błędu – chłodno dodał Severus.
Draco nie odpowiedział. Stał ze spuszczoną głową i zaciskał pięści, żeby nie wybuchnąć, żeby się nie wściec.
Mistrz Eliksirów spokojnie podszedł do Hermiony, która obserwowała całe zajście nic nie rozumiejąc i zdążyła się dopiero rozpakować, i Harry’ego. Harry właśnie przed chwilą dodał do wrzącego eliksiru ostatni składnik i teraz wywar nabierał odpowiedniego kolorytu i konsystencji.
- Nawet Harry Potter zrobił doskonały eliksir, Draco – rzucił niedbale nauczyciel, sam nie wiedząc dlaczego, stosował się do prośby chłopca sprzed kilku dni, żeby nie mówić do niego po prostu Potter. Odpowiedział sam sobie, że taki ma kaprys i tak mu się podoba.
Blaise łagodnie położyła dłoń na plecach Malfoya.
- Nie denerwuj się – szepnęła, widząc jak jest podminowany i bliski zrobienia jakiegoś głupstwa. – Nie trzeba, wiesz, że ona taki jest. Przecież widać, że ma zły dzień. Nie denerwuj się, nie warto. Potraktowałby tak każdego kto skrewił. O wiele gorzej potraktowałby Harry’ego, przecież wiesz.
Wiedział. I gdyby nie ona, po prostu wyszedłby z sali i walnął drzwiami, albo nawrzeszczał, że ma wszystko w dużym poważaniu, bo spieprzony eliksir to nic w porównaniu z tym, że torturował i zabił bezbronną dziewczynę. Przygryzł dolną wargę tak mocno, że pociekła mu krew. Ale ból pozwolił mu się opanować, tak samo jak cichy szept Blaise.
- Na Boga, panie Potter, będę ci zmuszony postawić Znakomity – głos nauczyciela był zimny i drwiący.
Hermiona patrzyła ze zgrozą jak Draco zaciska powieki. Widziała stróżkę krwi na jego brodzie. Widziała jak ukrywa twarz w dłoniach i zaciska pięści na swoich jasnych włosach. Wiedziała do czego musiał się posunąć, żeby wejść w szeregi Śmierciożerców. Mogła się tylko domyślać w jak okropnym był nastroju, jak mu był źle, jak bardzo czuł się rozbity, zraniony i zły. Wiedziała, że jej wczorajsze zachowanie nie wpłynęło na niego dobrze, wiedziała, że musiał się zamartwiać jej nieobecnością. Dopiero teraz do niej dotarło, że mogła udać się do ministerstwa w porze obiadu, ale była tak bardzo niecierpliwa, że nie mogła usiedzieć na tyłku. Zupełnie jak Harry, który teraz stał zarumieniony ze spuszczoną głową, marząc tylko o tym, aby Snape przestał. Marząc o tym, żeby jego kociołek wybuchł. O czymkolwiek, co przerwałoby całą tą farsę.
- Szkoda tylko, że tego samego dnia, w którym ty okazałeś się ... geniuszem, – jadowity sarkazm niemal się wylewał z Mistrza Eliksirów – jeden z moich najlepszych uczniów zachował się jak matoł. Czy wy zamieniliście się umysłami? – Severus zawał sobie sprawę z tego, że jest po prostu podły. Doskonale. Ale nic nie mógł poradzić na to, że takie zachowanie mu psychicznie pomagało. Inaczej by zwariował. Musiał być sarkastyczny, zimny, zdystansowany do wszystkiego i wszystkich, bo to pomagało mu zachować zdrowy rozsądek i sprawiało satysfakcję z panowania nad sytuacją. Cóż z tego, że ta satysfakcja byłą chora? Cóż z tego, że ranił innych? Cóż z tego, skoro, kiedy był zwyczajnie zły, mógł logicznie myśleć. Jego wampirza natura często przysparzała mu wewnętrznych rozterek, ale sarkazm, ironia, oraz lodowata drwina zawsze pomagały mu zachować zimną krew i utrzymywały jego umysł na najwyższych obrotach, a nerwy pod ścisłą kontrolą.
Owszem, nie musiał być aż tak podły. Ale był sfrustrowany, zirytowany i po prostu chciał taki być.
- Niech pan natychmiast przestanie – Hermiona popatrzyła na nauczyciela bez lęku. – Czy pańskie problemy wydają się panu mniejsze, gdy może pan bezkarnie wyżyć się na uczniach? – sama była zdziwiona własną odwagą.
Nauczyciel utkwił w niej wzrok, ale ona nie spuściła oczu, nie zarumieniła się, nie wzdrygnęła.
Teraz uczniowie skupili się na pannie Wiem-To-Wszystko z myślą, że tym razem Snape’owi do końca puszczą nerwy i zrobi coś strasznego. Każdy z uczniów Hogwartu, chociaż raz w życiu, wyobrażał sobie jak Severus robi coś strasznego. Było to niesprecyzowane coś, ale, mimo swej abstrakcyjności, budziło w duszach młodzieży nieokreśloną grozę. Uczniowie usilnie starli się, aby, cokolwiek się stanie, nie dopuścić do ostateczności, czyli do tego, żeby Mistrz Eliksirów uczynił owo niezidentyfikowane straszne coś. Adepci szóstego roku mieli w tej chwili niejasne przeczucie, że dokonał się przełom i owo coś za chwilę nastąpi. Nikt jednak nie był w stanie powiedzieć: „Przestań, Granger!”. Wszyscy po prostu patrzyli. Patrzyli i czekali. A Hermiona była spokojna, tak spokojna, jak zawsze na wszystkich lekcjach. Spokojna, opanowana i zdecydowana powiedzieć nauczycielowi to co myśli.
- Nie tylko pan ma ciężkie życie i duże problemy. Nie obchodzi pana, że, być może, swoimi urągającymi uwagami bardzo pan kogoś rani, sprawiając, że jego życie staje się o wiele trudniejsze? Przecież pan doskonale o tym wie – nie była zła. Było jej cholernie przykro, że zawiodła się na nauczycielu, który zdążył już jej udowodnić, że ma serce na właściwym miejscu. Tym bardziej bolesne było, iż nie raczy tego serca słuchać.
- To było tak pouczające Granger, że jestem zmuszony odebrać ci kolejne pięćdziesiąt punktów. Daje nam to okrągłe sto, ale jako Prefekt powinnaś dawać dobry przykład innym uczniom, nie zaś tak skandalicznie się spóźniać - nauczyciel mówił bardzo spokojnie i był opanowany, chociaż w głębi duszy poczuł ukłucie bólu, bo Hermiona miała rację. Teraz czuł się jeszcze podlej, ale to uczucie go przecież rzadko kiedy opuszczało. Na przykład w tedy, gdy mógł jej wysłuchać i wesprzeć ją duchowo. Ze złością odepchnął od siebie sentymenty. – Mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz.
- Tak jest, sir – odrzekła grzecznie.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia? Jeżeli tak, to czekam. Z przyjemnością pozbawię Gryffindor kolejnych punktów – chłodna drwina wcale nie ubodła Hermiony. Mimo zawodu jaki czuła, w przeciwieństwie do Gryfonów, a nawet większości Ślizgonów, rozumiała Snape’a.
- Nie, profesorze. Nie chcę już nic powiedzieć, przecież pan doskonale o tym wie.
Ostry dźwięk oznajmiający przerwę spowodował, że kilkoro uczniów podskoczyło.
- Twój podziw dla mojej wiedzy jest wzruszający, ale nadal masz szlaban w sobotę. Wszyscy jazda na przerwę... Ty zostajesz, Malfoy – dodał, chociaż Draco wcale nie ruszył się ze swojego miejsca. Patrzył z utęsknieniem na Hermionę.
„Znowu dostałem tytuł bydlaka Hogwartu” – pomyślał ironicznie Severus, obserwując, jak uczniowie w pośpiechu opuszczają salę.
Tylko Hermiona i Blaise wychodziły bardzo powoli i spokojnie. Mistrz Eliksirów leciutko się zarumienił, gdy Granger rzuciła mu przygnębione spojrzenie.
- Zabini – prawie warknął.
- Tak, sir? – Ślizgonka grzecznie odwróciła się w jego stronę. – Przekaż, że macie dłuższą przerwę. Całe trzydzieści minut. I niech mi żaden tuman nie pojawi się tu wcześniej.
- Dobrze profesorze, przekażę. I ufam, że nikt nie odważy się wejść tu przed czasem. Zbyt dobrze radzi pan sobie z tumanami – w jej głosie nie było drwiny, ironii, sarkazmu. Mówiła cicho, niemal zmęczonym tonem. Nie mógł się na nią wściec, bo patrzyła na niego tak łagodnie, jak tylko ona potrafiła w całym Domu Węża. Jej niebieskie oczy były smutne.
- Zabini, porady psychologiczne zachowaj dla innych, choćby dla Pottera – odrzekł łagodnie. – Możesz nawet założyć razem z Granger poradnię na terenie Hogwartu. Ja nie mam nic przeciwko temu. Jedynie nie skorzystam. Rozumiemy się?
Blaise tylko skinęła głową. Snape zawsze był dla niej zagadką. W jakiś dziwny, niewytłumaczony sposób go lubiła i szanowana.
- Ja i tak wiem, że pan nie jest zły – powiedziała i powoli wyszła z sali, czekając na jakiś docinek. Nie doczekała się.

Severus usiadł obok Dracona. Przez pierwsze minuty panowała cisza i Snape patrzył tylko na przygnębionego Ślizgona. Później wyczarował dwa kubki mocnej i aromatycznej kawy z mlekiem.
- Proszę, Draco – powiedział łagodnie, prawie pewien, że chłopak odmówi.
Malfoy jednak przyjął napój.
- ...kuję – burknął niewyraźnie. – One tak mogą stać? – Snape wiedział, że chłopak ma na myśli eliksiry.
- Nic im się nie stanie. Ty, jednak, nie wyglądasz najlepiej.
- Och, nie przejmuj się mną, ojcze chrzestny. Nic mi nie jest. Ja tylko torturowałem i zabiłem jakąś gówniarę. Czy to istotne? Ważne, że mam ten cholerny znak...
- Taki zgorzkniały sarkazm, w twoim wieku, to niezdrowy nawyk.
Draco jedynie zaśmiał się zimno.
- I kto to mówi, prawda? – Severus upił duży łyk kawy.
- Wiem, że ci ciężko – podjął po chwili. – Naprawdę wiem, ale na lekcjach się nie klnie.
- Owszem, ale aż tak przyjemny nie musiał pan być, profesorze – ironicznie odrzekł chłopak.
- Nie musiałem. Nigdy nie muszę – łagodnie odpowiedział mu na zarzut Snape. – Po prostu jestem.
- Nie da się nie zauważyć – Draco już nie ironizował, po prostu stwierdził fakt.
- Prawda? – Severus popatrzył na niego uważnie. – Niedługo będziesz snuł się po Hogwarcie jak duch i warczał na wszystkich. Będziesz nieprzyjemny, zgorzkniały i złośliwy. Wszyscy będą cię unikać. Tak jak mnie.
Draco nie odpowiedział. Jedynie wzruszył ramionami.
- Bycie szpiegiem to ciężki chleb powszedni. Zwłaszcza bycie podwójnym szpiegiem.
- Pan nie boi się wrócić w szeregi Voldemorta i szpiegować – warknął Draco, dopiero po sekundzie uświadamiając sobie, że mówi to, co napisał mu na karteczce Potter.
„Świetnie, chcę szpiegować, a na dzień dobry okazuje się, że nadaję się do tego, jak złoto leprokonusów na spłacenie długów” – pomyślał smętnie, intensywnie główkując, jak ma wytłumaczyć się z tego, co właśnie powiedział. - Doprawdy? – spytał Snape przeciągając sylaby.
- To znaczy... Założę się, że po cichu pan o tym myśli, zwłaszcza teraz. Czyżbym się mylił? – Draco modlił się w duchu, żeby Severus to kupił.
Profesor patrzył na niego intensywnie. W końcu potrząsnął z irytacją swoimi tłustymi włosami.
- To, co zamierzam, lub nie, to moja prywatna sprawa, a jeżeli nawet, to na pewno tobie to nie zaszkodzi.
- Mi nie, gorzej z panem.
Mistrza Eliksirów zdenerwowała arogancja chłopaka.
- Gorzej będzie z tobą, jeśli będziesz się w nocy pałętał po zamku i podsłuchiwał! – Snape niemal warczał. – Uważasz, że jesteś na tyle dobrym oklumentą, że Czarny Pan nie będzie mógł swobodnie wydobyć z twojego umysłu tego, czego nie powinien wydobyć?
Malfoy chciał już powiedzieć, że to nie on podsłuchiwał, ale Potter, w porę jednak ugryzł się w język. Harry nie napisał mu, na szczęście, wszystkiego. Tylko o wymyśle Severusa, poza tym wspomniał, że resztę mu opowie po obiedzie w łazience Jęczącej Marty. Właśnie w tej chwili Draco zrozumiał, że nie powinien słuchać tych ciekawych wieści, a Snape ma cholerną rację. Jak zwykle zresztą.
- Nie uważam... I nic więcej nie słyszałem – Draco westchnął przeciągle. – Ma pan rację. Nie powinienem interesować się tym, co robi Zakon.
- Owszem i powinieneś brać lekcje oklumencji. Najlepiej u dyrektora.
- Wolę u pana. On mnie... onieśmiela – Draco zarumienił się widowiskowo.
- Słuchaj. Dumbledore nie chowa do ciebie urazy. To nie ten typ.
- Wiem, a to sprawia, że mi jeszcze bardziej głupio.
- To niech ci nie będzie. Dziś o ósmej masz zajęcia z dyrektorem. Codziennie godzinę. Ja to załatwię. I nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów. Będziesz na te zajęcia uczęszczał z Potterem – omal się nie zaśmiał w duchu nad własna przewrotnością.
- Ale przecież... – Draco wyglądał na zdezorientowanego.
- Daruję ci ten szlaban. Jesteś człowiekiem sfrustrowanym. Wymsknęło ci się.
- Ale Hermionę potraktował pan... – zaciął się jakby szukał odpowiedniego słowa.
- ... podle. Wiem – Snape zacisnął wargi. – Nie lubię gdy ktoś czyta w moich myślach, jak w otwartej księdze. Zwłaszcza, jeżeli taka osoba nie jest legilimentą, a ma jedynie cholernie niezawodną intuicję i zmysł obserwacji.
- Chyba rozumiem – Malfoy westchnął.
- Pannie Granger musi na tobie bardzo zależeć, skoro zaryzykowała starcie z hogwardzkim złośliwym nietoperzem.
- Zaraz nietoperzem... A Hermiona podobno mnie kocha, przynajmniej tak twierdzi. I może rzeczywiście tak jest, bo nawet spała ze mną i to w jednym łóżku... Nawet się dała przytulić...
- Czy ja coś już mówiłem o zgorzkniałości i sarkazmie? – mimo ironii w głosie, Snape popatrzył na swojego ucznia z troskliwym zrozumieniem.
- Przynajmniej sobie poćwiczę, od czasu do czasu, mięśnie prawej ręki...
- Draco, wstydziłby się mówić tak do nauczyciela, nie sądzisz?
- Do nauczyciela tak, ale do ojca chrzestnego chyba mogę?
- Może jednak z większym szacunkiem i nie jak do kumpla?
- Może ja bym wolał wódki, a nie kawy?
- A może ja wiem lepiej, co tak naprawdę wolisz?
- To może wyręczysz moją prawą dłoń?
- Właśnie straciłeś dziesięć punktów Draco. Bawimy się dalej?
- .......
- Z takim tekstem możesz wystartować do Pottera. Być może chłopak się ucieszy.
- Przepraszam. Jestem sfrustrowany, poirytowany i zły. Po prostu mnie poniosło.
- Wiem. Dlatego żyjesz. Jesteś cały i zdrowy. A ja jestem spokojny. Na razie... Też się martwiłem jej nieobecnością.
- Wiem... A co do Pottera, czemu ty go tak straszliwie nie cierpisz? – zaciekawienie.
- Traktuję go normalnie. Czy to moja wina, że jest impertynenckim gówniarzem? – gładka, spokojna odpowiedź, nie pozostawiająca wątpliwości, co do niechęci Severusa do rozmowy na ten temat.
- Aha – pełne zrozumienie dla intencji rozmówcy.
Chwila ciszy.
- Nie sądzisz, kochany ojcze chrzestny, że nasza rozmowa jest nieco pokręcona?
- Owszem, ale chyba zadziałała na ciebie pozytywnie?
- Chyba tak... Masz rację z tą oklumencją.
- Wiem.
- Jak zwykle skromny.
- Lepiej ćwicz silną wolę i oklumencję zamiast prawej ręki – delikatna ironia.
- Cieszę się, że wierzysz w moją silną wolę i panowanie nad sobą. Dziękuję za wsparcie – tony ironii i goryczy.
- Doskonale wiesz, że żartowałem. Ale nie w sprawie oklumencji.
- Wiem.
- Lepiej?
- Tak. Ale nadal czuję złość, że mnie ośmieszyłeś.
- Przepraszam.
Draco zamrugał ze zdziwienia.
- Przecież nikt z ciebie się nie śmiał.
„Niechby ktoś spróbował”
- Poza Pansy.
- .......
- Była zadowolona.
- Ma szczęście, że nie zauważyłem.
- Domyślam się.
Severus westchnął i spojrzał na zegarek.
- Lekcja będzie za kwadrans. Idziesz na przerwę?
- Nie, drogi wuju. Posiedzę z tobą. Pokontemplujemy razem nad naszym ciężkim losem.
- Obyż to było zabawne.
Milczeli obaj aż do rozpoczęcia lekcji. Severus zebrał próbki eliksirów i naprawdę wstawił Harry’emu do dziennika wielkie Z. Wbrew własnej woli Potter poczuł dziwną dumę, a Blaise szeroko się do niego uśmiechnęła. Mistrz Eliksirów kazał uczniom przeczytać o właściwościach eliksiru paraliżującego z podręcznika i zakończył lekcję grubo przed czasem.
- Panno Granger, – powiedział, gdy uczniowie zaczęli opuszczać salę – proszę zostać.
Hermiona posłusznie kiwnęła głową.
- Trochę dużo punktów ci uciąłem – powiedział cicho, gdy zostali w sali sami.
- To nic, sir.
- Twoi współdomownicy zapewne tak nie pomyślą.
- Nie szkodzi, sir. Jestem Prefektem, a spóźniłam się na zajęcia.... I to poważnie się spóźniłam.
- Mhm... I wystarczyłoby odjąć ci te pięćdziesiąt punktów, a nie całe sto. Lubię pokazywać uczniom, gdzie ich miejsce i jestem niesprawiedliwy, prawda? – powiedział bardzo łagodnie i patrzył na nią z wyczekiwaniem
- Jest pan nauczycielem i skoro odjął mi pan więcej punktów, to widocznie sobie na to zasłużyłam. Trudno – Hermiona mówiła cicho i była bardzo spokojna. Po prostu była grzeczna.
- Granger, to irytujące. Jako wredny i złośliwy belfer chcę cię sprowokować do tego, żebyś naraziła się na kolejne kary, a ty zawstydzasz mnie swoją dojrzałą postawą – Severus z rozmachem zamknął dziennik i uniósł lewą brew.
Hermiona patrzyła na niego niepewnie. Wydawał się zadowolony? Może nie. Ale na pewno usatysfakcjonowany.
„Co za dziwny, nieodgadniony typ” – pomyślała zaniepokojona. Zawsze niepokoiły ją rzeczy, których do końca nie mogła zrozumieć, czy ogarnąć. Co nie przeszkadzało jej szanować Snape’a. I, co najdziwniejsze, lubiła go. Denerwował ją, był podły, niesprawiedliwy, złośliwy, a jednak go lubiła. I wiedziała, że się nie myli szanując tego człowieka.
- Pewnie potrafisz uwarzyć ten eliksir? – spytał po chwili ciszy.
- Chyba tak, sir. Nie próbowałam, ale czytałam kiedyś dokładną instrukcję. Nie jest łatwy, ale robiliśmy już na zajęciach trudniejsze eliksiry. Powinnam sobie dać radę.
- Jak będziesz chciała poćwiczyć to mi powiedz, udostępnię ci wtedy pracownię.
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Ale przecież mam zrobić eliksir paraliżujący jutro....
- Odpuszczę ci ten szlaban, Granger – wszedł jej w słowo nauczyciel.
- Dziękuję ...
- Tylko więcej się nie spóźniaj.
Hermiona nagle doznała olśnienia. Przecież Severus Snape mógł się o nią martwić. I na pewno tak było. Postąpiła niemądrze spiesząc się tak ze swoją misją. Ale nie żałowała. Teraz była dużo spokojniejsza.
- Oczywiście, sir.
- Czy będzie dużym nietaktem, jeżeli spytam, co okazało się ważniejsze od zajęć z eliksirów zaawansowanych? – znowu uniósł brew i wpatrywał się w nią z zainteresowaniem.
- Nie, ale.... Nie powiem panu, bo... – uśmiechnęła się łobuzersko. – Bo nie chcę psuć niespodzianki.
- Granger, ty jesteś po prostu bezczelna – powiedział, ale w jego głosie kryło się rozbawienie i zainteresowanie.
Zaintrygowała go. Naprawdę zaintrygowała. Na chwilę przestał się przejmować dręczącymi go problemami. Zaczął zastanawiać się, co zmalowała ta układna, zawsze przygotowana na zajęcia i oczytana uczennica.
- Przepraszam, ale naprawdę nie mogę powiedzieć. I nie jest pan wredny. Jest pan w porządku, tylko ma pan trudny charakter.
- Powinnaś teraz dostać szlaban – odrzekł łagodnie. – Jesteś irytującą, mądrzącą się pannicą, ale masz szczęście, bo mi to nie przeszkadza. W odpowiednich dawkach. I nie próbuj mnie zmieniać Granger.
- Wcale nie zamierzam. Już panu mówiłam, że jest pan wspaniałym człowiekiem. Nadal tak uważam.
- Granger, właśnie przekraczasz dopuszczalną dawkę irytacji – nie lubił gdy ktoś tak do niego mówił. Stanowczo nie lubił. Dlatego szybko zmienił temat. - Mam nadzieję, że ta... niespodzianka nie wpakuje cię w kłopoty.
- Nie, sir. Na pewno nie. Dziękuję, że darował mi pan jutrzejszy szlaban.
- Idź już, Granger. Do końca zajęć jest jeszcze trochę czasu. Idź porozmawiać z Draconem.
Zarumieniła się lekko.
- Porozmawiam. Do widzenia, sir.
- Do widzenia – Severus z westchnieniem usiadł za biurkiem. Postanowił sprawdzić część wypracowań czwartego roku.

******
- Cześć, Potter. Gadałem z Hermioną i ona nie raczy mi powiedzieć gdzie była – tak Draco zaczął rozmowę w łazience Jęczącej Marty.
- Też tego nie wiem, jeśli chcesz zapytać. Cześć – Harry spojrzał na zegarek. – Zaraz powinna być reszta.
- CO?!
- Chcę to powiedzieć jeszcze paru osobom. To naprawdę ważne. Być może uda nam się coś zdziałać.
- Słuchaj, Potter, nie wiem czy to mądre posunięcie. Zwłaszcza, że nie jesteś w Zakonie. Ja też nie jestem... Jeszcze... – Harry uniósł brwi i z zaciekawieniem przechylił głowę. – Możesz zaszkodzić zamiast pomóc, a ja... No, lepiej żebym nie wiedział o niczym.
- Dlaczego?
- Nie każ mi tłumaczyć.
- Malfoy, wiem, że się zmieniłeś. To dziwne, ale ufam ci, dlatego tu jestem razem z tobą. Poza tym, jeżeli wszyscy, który przyjdą, zgodzą się, że najlepiej nic nie robić, to nic nie zrobimy.
- Tak, ale je nie powinienem wiedzieć o takich sprawach. O działaniach podjętych przeciwko Czarnemu Panu – skrzywił się nieznacznie i Harry pomyślał, że u kogoś już widział taki grymas twarzy.
- Czemu? – spytał Gryfon niepewnie, chociaż czuł jaka może być odpowiedź i po plecach przebiegł mu zimny dreszcz.
Draco przyglądał mu się przez chwilę. Krótko, ale bardzo intensywnie. Po czym, bez słowa, zdjął szatę i podwinął rękaw koszuli.
Harry wpatrywał się w czarną czaszkę i węża, czując jak jego czoło pulsuje bólem.
- Potter... Wiem od Snape’a, co się stało w ministerstwie pod koniec zeszłego roku. Hermiona, ty i Longbottom omal nie zginęliście. Gdyby nie profesjonalna pomoc... aż strach pomyśleć. Nie zdradzaj nic istotnego, nie rób nic, co mogłoby się skończyć tragicznie. I nic, absolutnie nic mi nie mów.
Harry się zamyślił. Chciał powiedzieć wszystkim z GD, ale bardzo szybko doszedł do wniosku, że lepiej aby wiedzieli o tych sprawach tylko nieliczni, a teraz zrozumiał, że najlepiej jest nikomu nic nie mówić i nic nie robić. Zdecydowanie nic nie robić. Przypomniał sobie eskapadę pod koniec piątego roku i poczuł tępy ból w okolicach serca.
Draco przyglądał się chłopcu z blizną, modląc się w duchu, by Harry postanowił wszystko zachować w tajemnicy, by nie narażał siebie i innych uczniów, by nie podjął pochopnych, dyktowanych jego zapalczywością i chęcią działania, decyzji, które mogą doprowadzić do tragedii. Nie muszą, ale mogą. A on nie mógł mu zabronić działać. Nie miał ku temu żadnych praw. Mógł jedynie, wykorzystując zaufanie Pottera, spróbować przemówić mu do rozsądku i właśnie tego próbował.
- Ale jest wieli uczniów, którzy ćwiczyli w zeszłym roku zaklęcia obronne na tajnych spotkaniach i myślę, że umiemy bardzo dużo – nieposkromiona ciekawość i chęć przygody drzemiące w nieodrodnym synu Jamesa, były trudne do ugaszenia, poskromienia, czy nawet wyciszenia. - Moglibyśmy...
Draco poczuł, że wzbiera w nim irytacja i gniew. Dlatego Harry nie miał okazji powiedzieć, co mogliby.
- Zamknij się, Potter, i mnie posłuchaj – powiedział bardzo cicho, niemal niedosłyszalnie, ale Harry zamilkł i popatrzył na niego zaskoczony.
Malfoy spokojnie zablokował drzwi do łazienki i rzucił zaklęcie wyciszające.
- Co robisz? – spytał podejrzliwie i niepewnie Harry, ściskając mocniej swoją różdżkę.
- Daruj sobie stałą czujność i chociaż raz posłuchaj głosu rozsądku – Draco prychnął sarkastycznie i wbił poważne spojrzenie w jasnozielone tęczówki chłopaka stojącego naprzeciwko.
- A jak oni wejdą?
- Poczekają sobie, Potter, a ty mnie posłuchasz. Zrobisz co zechcesz, ale najpierw mnie wysłuchasz. Nie mogę ci zabronić narażać własnego życia, bo to twoje życie, ale pomyśl o tym, czy warto narażać siebie i, tym bardziej, innych? W Zakonie są wyszkoleni w walce czarodzieje, także Aurorzy, a my, nieważne jak dobrze wyćwiczeni, jesteśmy tylko uczniami. Powiedz, jakie masz szanse sam na sam z Czarnym Panem? A jakie, gdy jest otoczony swoją świtą, nawet jeżeli będzie z tobą kilkoro uczniów? – Harry, zdając sobie sprawę, że słucha pytań retorycznych, cierpliwie czekał, aż Malfoy skończy swój wywód. - Ja też będę w tej świcie, Potter i rzucę w ciebie niewybaczalnym, gdy musiał, bo nie mogę wzbudzać podejrzeń, a oklumenta ze mnie taki, jak z bazyliszka zwierzątko domowe. I Pamiętaj, że jestem w klątwach dobry, a będę celował na pewno w ciebie i tylko w ciebie, bo to ty jesteś autorem poronionych pomysłów. Co się stanie, jeżeli któreś z uczniów zginie? – poczuł jak zimny dreszcz biegnie mu wzdłuż kręgosłupa na myśl o śmierci Hermiony i wzdrygnął się lekko. - Będziesz mógł z tym żyć? Chyba tak, skoro jakoś żyjesz, mimo, że przez twoja głupotę zginął bliski ci człowiek.
Na wspomnienie Syriusza, Harry poczuł ukłucie bólu, poczucia winy i bezgranicznej wściekłości, ale, na razie, jeszcze milczał, zwłaszcza, że Ślizgon nie ironizował. Może najgorsze był właśnie to, że Malfoy mówił spokojnie i niemal łagodnie.
- Przykro mi, Potter, że Black nie żyje, ale może to powinno cię czegoś nauczyć, nie sądzisz? Może zastanowiłbyś się i najpierw pomyślał, a potem działał– dodał cicho Ślizgon i podszedł do drzwi, bo ktoś zawzięcie chciał się dostać do środka.
- Proszę o chwilę cierpliwości - oznajmił Lunie i Ronowi, po czym, nie czekając na jakąkolwiek reakcję z ich strony, ponownie zamknął drzwi i je zablokował.
Harry nie ruszył się z miejsca.
- Zrobisz, co zechcesz. Powiesz im co zechcesz, ale pamiętaj, że jeżeli cokolwiek stanie się Hermionie, a ty przeżyjesz, to najpierw potraktuję cię klątwą rozpalonych noży, a potem dopiero zacznę się martwić, czy jest to coś bardzo poważnego, czy raczej nie. Wybór należy do ciebie. Ja wychodzę, bo nie mogę znać planów wroga. Żegnam. Harry zaniemówił. Chciał nawrzeszczeć na Malfoya, ale w jakiś niespotykany sposób odjęło mu mowę, bo Ślizgon miał rację. Cholerną i niepodważalną rację.
Draco zdjął zaklęcie wyciszające i podszedł do drzwi.
- Malfoy, zaczekaj – Harry mówił tak cicho, że ledwie było go słychać, ale Draco odwrócił się w jego stronę z wyczekującym wyrazem twarzy. - Masz pieprzoną rację. Narażam siebie i innych i nie słucham dobrych rad. W zeszłym roku nie posłuchałem Hermiony, a w tym nie mam najmniejszej ochoty posłuchać ciebie. Chciałem jeszcze dodać, że sam na siebie rzuciłbym jakąś klątwę, gdyby coś złego stało się Hermionie, ale mam nadzieję, że się nie stanie. Przynajmniej nie przeze mnie, bo mimo, że nie chcę cię posłuchać, wiem, że muszę to zrobić. Inaczej czekają mnie kolejne nieprzespane noce spowodowane poczuciem winy – Harry przestał się przejmować schodzącymi się pod łazienką wybranymi członkami GD. Mogą poczekać. - Rany, czasem czuję się jakbym miał sto lat... – smętnie spuścił dłonie i usiadł po turecku na kafelkach.
- Wiem coś o tym – Draco usiadł naprzeciw niego.
- Oni przyszli i co ja im teraz powiem? Muszę coś wykombinować - Harry intensywnie wpatrywał się w swoją różdżkę, jakby magiczny przedmiot miał moc udzielenia mu odpowiedzi.
Malfoy milczał przez kilka chwil, bijąc się z własnymi myślami, po czym, sam nie wierząc, że to robi; że poświęca się dla tego bezmyślnego Gryfona, zadają sobie dodatkowy trud i narażając się na irytację oraz utyskiwania opiekuna Slytherinu, oznajmił:
- Zawołaj ich, Potter. Ja im coś powiem. Powiem, że chciałbym zorganizować małe integracyjne przyjęcie w lochach. Jutro, powiedzmy około dziesiątej wieczorem... Nie, dzisiaj, bo do jutra mogę się rozmyślić.... Nie wieżę, że to powiedziałem.
„Muszę zaprosić Milli, ona jest całkiem w porządku i podniesie poziom procentowy Ślizgonów” – pomyślał od razu, zakładając, że Blaise jest już pod łazienką.
- Ty... ty tak na poważnie? – Gryfon wbił niedowierzające spojrzenie w Ślizgona i zaniemówił na chwilę. – Naprawdę?
- Idź po nich szybko, bo się rozmyślę – syknął Draco, unosząc jedną brew i bardzo wrednie się uśmiechając.
- Dzięki, Malfoy – Potter uśmiechnął się szeroko i tylko złośliwy, pełen rezerwy grymas, siedzącego naprzeciw chłopaka, powstrzymał go od uściskania arystokraty.
Harry zdjął blokadę i wpuścił do środka przybyłych uczniów, zostawiając je przez chwilę uchylone, bo zauważył, że ostatni z zaproszonych zbliżają się do łazienki. Byli to Justin Finch-Fletchey i Hanna Abot z Hufflepuffu.
Draco powoli wstał i uśmiechnął się niewyraźnie do przybyłych, obserwując z rozbawieniem pełne zaciekawienia i konsternacji twarze. Justin i Hanna mieli spojrzenia wyrażające wrogość i obawę.
- Co on tu w ogóle robi, Harry? – warknął nieuprzejmie Dean Thomas, nie spuszczając oczu z Dracona. Powstrzymał się jednak od komentowania obecności Blaise, bo zdążył zauważyć, że jest blisko z Harrym.
- Chyba nie powiesz mi, że on chce być w gwar... razem z nami? – Justin patrzył na Pottera niechętnie i z naciskiem.
- Nie! – uciął wymianę zdań Harry. – Draco Malfoy chciałby wam... nam coś powiedzieć. Więc uspokójcie się i go posłuchajcie.
Tylko Luna Lovegood wyglądała tak, jak zwykle. Jedyną zmianą w jej fizjonomii było zaciekawienie.
- Powiedz, czy macie w lochach dużo mechołazów? – zapytała sennym głosem, a Ron ścisnął znacząco jej dłoń i spiekł raka.
Draco został wyrwany ze swego toku myślowego i zamrugał ze zdziwienia, a wszyscy zebrani zaczęli wpatrywać się w Lunę, za co Malfoy był im wdzięczny.
- Mecho... co?!
- Mechołazy lęgną się w wilgotnych, zimnych i zapuszczonych miejscach – spokojnie wyjaśniła Luna. – Pewnie jakiegoś widziałeś, chociaż to trudne, bo upodabniają się do otoczenia.
- Luna, proszę – błagalnie syknął Ron
- Nawet jak widziałem to nie zauważyłem, bo, jak sama stwierdziłaś, upodabniają się do otoczenia. Poza tym lochy nie są zapuszczone, a w istnienie mechozazów, czy jak im tam, śmiem wątpić, Lovegood.
- Mechołazów – grzecznie poprawiła Krukonka. - To, że w nie nie wierzysz, nie oznacza, że ich niema – dodała stanowczo i łagodnie.
Harry uśmiechnął się w duchu, na wspomnienie nargli lęgnących się w jemiole i chrapaka krętorogiego.
Hermiona z rozbawieniem obserwowała delikatną irytację Dracona i, kiedy spojrzał na nią w poszukiwaniu duchowego wsparcia i, jak przypuszczała, cierpliwości, posłała mu szeroki uśmiech.
Malfoy nie mógł się długo dąsać na nią za to, że nie wyjawiła celu swojej porannej „podróży”. Odwzajemnił się jej delikatnym półuśmiechem, odchrząknął i oznajmił:
- Chciałem was zaprosić na małą imprezę... integracyjną – Blaise prawie wybuchła śmiechem, bo Draco wymawiając ostatnie słowo omal się nim nie udławił. Poza tym zarówno ona jak i Hermiona czuły, że nie to miało być pierwotnym tematem spotkania i spojrzały na siebie znacząco.
Wszyscy obecni byli zbyt zaskoczeni, żeby żywiej zareagować. Justin i Hanna popatrzyli na siebie z zaciekawieniem i niepewnością, a Dean bardzo cicho i pogardliwie prychnął, za co dostał kuksańca od Ginny, która ściskała cały czas dłoń Neville’a.
- Impreza odbędzie się dzisiaj o dziesiątej w lochach. Jeszcze tylko nie wiem w którym lochu, ale się dowiem – Draco zaczął warczeć, więc znowu poszukał, pełnego czułości i rozbawienia, spojrzenia swojej dziewczyny. – Nie może zacząć się wcześniej, bo razem z Potterem mamy o ósmej... – chciał już powiedzieć prawdę, ale zająknął się i skończył zupełnie inaczej – eee... korki z eliksirów.
Teraz stan zadziwienia zebranych osiągnął apogeum i tylko Luna uśmiechała się sennie.
- Co?! – Harry wlepił oniemiały wzrok w Ślizgona.
- Ach, jeszcze nie wiesz? No to już wiesz. Resztę powiem ci na osobności – Malfoy bardzo szybko uciął temat. – A wracając do meritum, to ten tego... – błagalnie popatrzył na Zabini, która starała się zachować powagę. – Blaise podjęła się trudu urządzenia wybranej sali w lochach... – ku jego uldze Ślizgonka lekko skinęła głową – i dlatego mam prośbę do dziewcząt żeby jej pomogły.
- Załatwione – Hermiona puściła mu perskie oko.
- Ja też chętnie pomogę – Ginny nie wnikała w pobudki kierujące Malfoyem. Widziała, że się zmienił i uznała, że przydałby się jakiś odstresowywacz, nawet jeżeli miałaby to być impreza w królestwie Snape’a.
- Ja też. Pójdziemy Ron, prawda? – Luna cmoknęła rudzielca w policzek.
- Eee... Oczywiście, Lun.
- A ja nie wiem, czy to dobry pomysł - Hanna Abot wyraziła swoją wątpliwość. Ona i Justin wyglądali na pełnych wątpliwości i lekko przestraszonych.
„Puchoni!” – pomyślał z irytacją Draco.
- I co, Malfoy? Potrujesz nas wszystkich? – sarkastycznie i pełnym wrogości głosem spytał Dean.
- Posłuchaj Thomas. Czy ja cię ciągnę na tą iprezkę? Jeżeli uważasz, że zamierzam cię otruć, to nie przychodź. Aha. Każdy oczywiście przynosi coś do żarcia.
- Co z wami, ludzie? - Justin wziął stronę Deana. – Przecież to Ślizgon. On nie może mieć czystych intencji.
Hermionie prysnął cały dobry humor i wpatrywała się z zaniepokojeniem w Malfoya. Tylko czekała aż wybuchnie.
- Tak sądzisz? – Draco podszedł bardzo blisko do Puchona, a jego głos upodobnił się do syku węża. – Skoro się boisz, wypierdku hipogryfa, to nie przychodź. Może inny mają większe mózgi niż ty i się nimi posługują. Nie każdy kieruje się uprzedzeniami.
- Draco... – szepnęła Hermiona, ale popatrzył na nią tak, że wolała milczeć.
- To nie uprzedzenia tylko prawda. Ślizgoni są źli, Malfoy. A ty jesteś kwintesencją tego, co ślizgońskie – Dean nie zamierzał milczeć.
Draco nie zaczął miotać przekleństwami. Zaśmiał się tylko zimno, tak zimno, że Dean, Hanna i Justin poczuli lodowaty dreszcz.
- Owszem, Thomas. Ślizgoni to perfidne zło, Gryfoni to sprawiedliwi bohaterowie, Krukoni to inteligentne kujony, a Puchoni to pracowici tchórze. Dlatego współpraca między domami to czysta utopia. Ja, chociaż raz, chciałem pierwszy wyciągać rękę i tylko się potwierdziły moje przypuszczenia.
- Nie będziesz mnie obrażał bezkarnie, Malfoy – Justin był czerwony z wściekłości.
- Pieprzę ciebie i twoją domową dumę i będę mówił wszystko , co uznam za stosowne. Źli ludzie nie liczą się z innymi.
- Jeszcze jedno słowo, a potraktuję cię przekleństwem – zimno powiedział Dean.
- Przestańcie w tej chwili! – ku zdziwieniu wszystkich, to Neville zabrał głos. Wyglądał na zdegustowanego.
- Malfoy chciał dobrze, a my wdajemy się w beznadziejne kłótnie. Mało tego, Malfoy ma rację. Dopóki będziemy się kierować stereotypowym myśleniem, dopóty będzie między nami podział.
- Największy podział jest między Slytherinem, a resztą domów. Ciekawe dlaczego?! – wybuchnął Dean.
- On nas obraża, a ty stajesz po jego stronie?! – Hanna była oburzona, a Justin tak wstrząśnięty, że nic nie mówił.
Hermiona i Harry milczeli, bo wiedzieli, że ich głos będzie potraktowany jako nieobiektywny.
- Justin obraził go pierwszy, Hanno – łagodnie powiedziała Blaise. – Justin i Dean mogą obrażać Dracona i mnie, a my mamy na to nie reagować?
- Malfoy nikogo nie obraził. Swoją wypowiedzią chciał tylko podkreślić, jak stereotypy ograniczają nasze spojrzenie na innych – Neville podjął się dokończenia tego, co chciał powiedzieć. – Owszem, zrobił to nieładnie, ale Dean i Justin go sprowokowali w bardzo przykry sposób.
- Ja swoje powiedziałem. Kto chce ten przyjdzie, a kto nie chce, niech nie przychodzi – Malfoy wyglądał na urażonego, ale też był stanowczy. Musiał wziąć głęboki oddech, aby się uspokoić.
- Percy był w Gryffindorze – bardzo cicho powiedział Ron, a Hermiona się wzdrygnęła. – Był w Gryffindorze, a nie w Slytherinie... A wyrzekł się rodziny dla własnej kariery. I... sami zresztą widzicie, jak się zachowuje... Jak upija się władzą – Ginewra nie mogła powstrzymać żałosnego półuśmiechu, a Blaise pełnego obrzydzenia grymasu.
Dean popatrzył w skupieniu na swoje buty.
- Ale Malfoy zawsze był podły. Dlaczego teraz mielibyśmy mu zaufać?
- Bo ludzie się zmieniają, Justin. Właśnie to próbowali powiedzieć Ron i Neville – podsumowała Ginewra.
Zapadła niezręczna cisza. Draco usiadł na uboczu i natarczywie wpatrywał się w przeciwległą ścianę. Było mu wszystko jedno.
- Nie myślałem, że to nie będzie tak wyglądało – powiedział cicho Harry. – Strasznie mi przykro, Malfoy.
- W porządku – odrzekł cicho Draco i wyciągnął papierosy. Zapalił i zamknął oczy. Odpłynął i się wewnętrznie wyciszył. Pomogło.
- A wam chciałem powiedzieć, że zrobicie jak zechcecie. To tylko impreza i teraz czuję się podle, bo nie mogę uwierzyć, że niektórzy z was tak niegodnie się zachowali .
- Zaraz niegodnie –prychnął Dean, a Justin wyglądał na rozdartego wewnętrznie. Teraz Hanna obserwowała swoje obuwie, przygryzając dolną wargę. Nieoczekiwanie poczuła chęć, by usiąść przy Malfoyu i powiedzieć „przepraszam”, ale się powstrzymała. To byłoby złamanie pewnych niepisanych zasad.
- Tak, niegodne Dean i czuję się współwinny, za twój występ! – Harry podniósł głos, ale za chwilę złagodniał. – W ogóle czuję się winny. To wyszło tak spontanicznie... ale myślałem, że powiecie po prostu popieram, nie popieram; przyjdę , nie przyjdę, a nie, że będziecie się licytować, kto jest lepszy, a kto gorszy. Koniec zebrania. Każdy zrobi to, co uzna za stosowne.
- To na razie – powiedział cicho Dean Thomas i wyszedł, zastanawiając się nad wszystkim, co usłyszał. Był urażony i czuł się niesprawiedliwie potraktowany, a z drugiej strony natarczywy wewnętrzny głosik podpowiadał mu, że nie ma racji. Musiał pomyśleć.
Justin i Hanna bąknęli po cichym „cześć” i odeszli.
- Mam nadzieję, że jednak przyjdziecie – rzucił za nimi Harry.
Abot niepewnie się uśmiechnęła i wzruszyła lekko ramionami, a Finch-Fletchey odrzekł szybko:
- Raczej nie, Harry, i miłej zabawy – po czym oddalił się niemal ciągnąc za rękaw koleżankę z Hufflepuffu.
- Okey, my będziemy na pewno – oznajmił Neville obejmując mocno Ginewrę.
- Jasne – Ginny uśmiechnęła się i pomachała zebranym na pożegnanie.
- My też – Ron uśmiechnął się do Harry’ego. – Mam gdzieś kilka butelek kremowego.
- Och, ja mam nawet ognistą Whisky. Dwie butelki, więc jedną mogę wziąć – Luna wyszczerzyła się promiennie.
- Och, Lovegood... To wiele wyjaśnia – skomentował z lekką ironią Draco.
- Nie pijam przed snem, jeśli o to ci chodzi – Luna nadal uśmiechała się szeroko i, jak zwykle, nieco sennie.
- Myślałem raczej o jednym strzemiennym przed śniadaniem – wyraził swoje przypuszczenie Malfoy
Ron popatrzył na Dracona wzrokiem sugerującym mu milczenie i Malfoy uniósł dłoń w pokojowym geście.
- Nic nie mam, stary, do twojej kobiety. Jest pozytywnie szurnięta, czym jedynie podwyższa poziom reprezentacyjny Ravenclawu.
- Malfoy... – bardzo cicho syknął Weasley.
- Spoko, Ron. Luzik – Luna cmoknęła go siarczyście w policzek.
- Twoje komplementy, Draco, mogłyby zrobić furorę – Hermiona musiała się roześmiać.
- Tak, najlepiej opatentuj księgę niezawodnych miłych zwrotów – dodała ze złośliwym uśmiechem Blaise.
- Ha, ha, ha – oznajmił Malfoy bez zbytniej wesołości. – Właśnie próbuję, na swój własny i uroczy sposób, oznajmić, że Lovegood jest w porządku, nawet pomimo swoich jazd, a może dzięki nim. To jest komplement – uciął i zaciągnął się mocniej papierosem.
- Ty też jesteś okey, Malfoy – Luna posłała mu senno-rozmarzone spojrzenie spod przymkniętych powiek. – Chodź, Ron. Obiecałeś, że poszukasz ze mną muchożuczków na błoniach. Pewnie są w najgłębszej trawie.
- Jasne Lu. Cześć wam – i Ron, zarumieniony jak dojrzała botwina, wymaszerował razem z Luną.
- Muchożuczki, mechołazy i inne takie... Cała Lovegood – Draco zagasił niedopałek na framudze okiennej.
- A spontaniczne ściemnianie na potęgę to cały ty, Draco Malfoyu – Zabini położyła dłoń na plecach przyjaciela.
- Nie wiem o czym mówisz – skłamał gładko i bez zająknięcia Harry biorąc w obronę Ślizgona.
- Pewnie ma na myśli swoje osobiste zgłoszenie do dekorowania wybranego na imprezę integracyjną lochu – sprostowała panna Granger.
- Och... – Potter zarumienił się widowiskowo, a na policzkach Malfoya pojawił się nieco delikatniejszy róż.
- No cóż, to była spontaniczna myśl i tak mi się zdaje, że pomożesz...
- Na pewno spontaniczna. Nie udało się wymyślić na poczekaniu nic innego? –delikatnie zadrwiła Ślizgonka
- Oj, no coś ty, Blaise! – Harry próbował udawać święte oburzenie.
- Daruj sobie, kochanie... Umiem czytać, także przez ramię. Nie doczytałam tylko, co takiego podsłuchałeś pod tym gabinetem...
- Aha – Hermiona popatrzyła na Gryfona z nagłym zrozumieniem. – Czyżbyś, Harry, planował kolejną misję ratunkową?
- Nie do końca – odpowiedział za Pottera Malfoy. – Coś w tym guście. Na pewno jakąś misję, ale ja, jak wiesz, kochanie, nie powinienem za dużo wiedzieć o misjach przeciw Czarnemu Panu i, zanim się dowiedziałem, wypisałem się z przedsięwzięcia. Jak się okazało, Potter myśli, chociaż wolno i, tuż po tym jak zaczęliśmy rozmawiać, doszedł do wniosku, że jednak nie warto narażać siebie i innych, zwłaszcza, gdy w pobliżu są czarodzieje starsi i zaprawieni w boju, którzy doskonale sobie poradzą. Wpadł na to, ale już nie wpadł na alternatywny temat zebrania. Oto cała prawda o spontanicznej imprezie. Jeszcze tylko wybłagać Snape’a o pozwolenie. Nic prostszego. Ma dziś doskonały humor – ostatnie zdanie było zaprawione kilogramem sarkazmu.
- A te korki z eliksirów? – spytała ciekawie Blaise.
- O to nie pytajcie. Kiedyś wam powiemy.
- Jak sami się dowiemy – zawtórował ironicznie Harry.
- Nie bój się, dowiesz się jeszcze dziś.
- Ach. I wszystko jasne. Pewnie będziecie mieć jakieś tajne nauczanie... może z oklumencji – Hermiona przewróciła oczami. – Możecie to zachować w tajemnicy. Blaise i ja doskonale to rozumiemy. Muszę ci jednak powiedzieć, Draco, że zacząłeś być cholernie skromny.
- Hę? – Malfoy uniósł brew i wpatrywał się w Hermionę z tak niewinnym zaciekawieniem, że musiała posłać mu szeroki uśmiech.
- Skromny, jak jasna cholera.
- Hermiono, nie przeklinaj. Nie pasuje ci. I nie wiem o co ci chodzi.
Blaise, z zaciekawieniem, nadstawiła uszu.
- Draco, skarbie, jeśli chcesz żebym uwierzyła, że Harry sam zdecydował się zrezygnować z misji ratowania świata i okolic, to musisz mnie najpierw porządnie spić i mówić bardziej przekonywująco.
Nie wiadomo, który z panów poczerwieniał bardziej.
- Draco zapewne użył delikatnej siły perswazji – zażartowała Zabini.
- Oj, użył, nie użył. Będzie impreza i trzeba ją, kochane kobietki, przygotować. Ale najpierw muszę iść do Snape’a... Może mnie nie zagryzie.
- Och, może nawet będzie miły – Hermiona zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Co ty wykombinowałaś? – Draco nieufnie zmarszczył nos.
- Nic, smoczku – Granger mocno ucałowała go w usta.
- To nawet nie jest taki zły pomysł, żeby cię spić – arystorata uśmiechnął się wrednie.
- Malfoy! – Harry się oburzył, a Blaise i Hermiona zachichotały.
- Cały ty – podsumowała Gryfonka.
- Ja chociaż nie szukam muchożuczków i nie interesuję się mechołazami. A ty wyluzuj, Potter, bo żółć cię zaleje.
- Przestańcie – Blaise spojrzała na zegarek. – Niedługo mamy Zaklęcia, a ja jeszcze chciałam skoczyć do biblioteki.
- Pójdę z tobą – ofiarowała jej swoje towarzystwo Hermiona i prawie wybiegły z łazienki, machając chłopakom na pożegnanie.
- A my pogadamy o korkach z eliksirów, Draco – Gryfon wlepił zaintrygowane spojrzenie w Ślizgona.
- Ja najpierw idę do Snape’a. Pogadamy przed kolacją... Harry.
- Jak wolisz.

***
Julka
Bardzo podoba mi się to opowiadanie. Jest poruszające, ale ani trochę kiczowate. Podobają mi się pairingi, HG/DM to mój ulubiony. Jest bardzo mało będów, może kilka literówek i błędów interpunkcyjnych. Zachowania wszystkich postaci są uzasadnione. Części dodawane są całkiem szybko, co bardzo się chwali. Zawsze czekam z niecierpliwością na kolejny kawałek.
Niech cię muzy natchną i czekolada.gif dla ciebie na zachętę.
Zigi
No no Dobry wujek Severus już nie taki dobry .. postać Snape'a jest przez Ciebie genialnie kierowana .. najpierw powie potem pomyśli (jeśli chodzi o uczniów oczywiściee) ale czy nie właśnie taki jest nasz Severus .. a Draco sie wyrabia .. pomysł z integracją .. niezły .. to mi wygląda na długą przyjaźń miedzy HP i Malfoyem ..zobaczymy .. genialne .. czekam na następne cześci
Raistlin
Co tu dużo mówić: przeczytałem i ten odcinek zadymiście mi się podobał. Jeden z lepszych, które napisałaś. Jak zawsze znalazłem, trochę literówek i chyba 2 błędy ortograficzne, ale jak to mowią "shit happen".
QUOTE
Teraz uczniowie skupili się na pannie Wiem-To-Wszystko z myślą, że tym razem Snape’owi do końca puszczą nerwy i zrobi coś strasznego. Każdy z uczniów Hogwartu, chociaż raz w życiu, wyobrażał sobie jak Severus robi coś strasznego. Było to niesprecyzowane coś, ale, mimo swej abstrakcyjności, budziło w duszach młodzieży nieokreśloną grozę. Uczniowie usilnie starli się, aby, cokolwiek się stanie, nie dopuścić do ostateczności, czyli do tego, żeby Mistrz Eliksirów uczynił owo niezidentyfikowane straszne coś.

Ten moment mnie rozbroił, a także dialog pomiędzy Snapem a Malfoyem i jak zawsze Malfoy vs Potter.
Jak zawsze też nie pozostaje nic innego niż życzyć nie zniszczonej klawiatury od stukania i nie opuchniętych palców (też od stukania).

Pozdrawiam

Raistlin
Forhir
sliczniutkie dalej biggrin.gif Czekam na kolejne parciki.
Bella
Swietne opowiadanie!nie moge sie juz doczekac imprezki Draco!

Ps.Severus jest wspanialym ojcem chrzestnym biggrin.gif
Sznurówka
Czytam od dłuższego czasu, więc wypadałoby skomentować.
To opowiadanie bardzo mi się podoba, mimo brutalności i wulgaryzmów, o które na innym forum kruszą kopie.
Wulgaryzmów jest tutaj sporo, ale uważam, że dodaje to tylko realizmu. Przecież taki malfoy nie powie " O kurczątko ". Szczególnie w sytuacji w jakiej się znajduje. Tak samo nie dziwię się, że wymsknie się też Hermionie. Okoliczności łagodzące są jak najbardziej.
Od początku zastanawia mnie użycie do roli sadysty Percy'ego. Niby zawsze ambitny aż do przesady, ale chyba nie zdolny do gwałtu? Malo prawdopodobne, przynajmniej według mnie.
Ogromny plus za paring Draco - Hermiona. Tak na marginesie, to jest to moja ulubiona para.
Severus wampirem? Jeszcze się z tym nie spotkałam. Bardzo fajna postać. Niby kanoniczna, a jednak nie do końca.
Dumbledore zdecydowanie za mało działa. Facet, którego boi się Voldemort, a nie może poradzić sobie ze swoim byłym uczniem? Albus to Albus. Nie dałby skrzywdzić żadnego dzieciaka z Hogwartu. Nie chcesz go pokazywać jako osobę wszechmocną? Okey. Tylko nie rób z niego takiej ciamajdy. Hermiona tutaj więcej robi niż on.
Podaba mi się twój styl. Masz wzloty i upadki jak ktoś już wcześniej zauważył. Rozmowy Sever/Draco i ta ostatnia Draco/harry są daprawdę dobre. Ironii i sarkazmu masa i to nie tylko u Ślizgonów.
Pozdrawiam i czekam na następną część.
.:+Yena+:.
Uwielbiam ten sarkazm Severusa, jest mia bardzo bliski blush.gif
czekam na następne party, a dla ciebie, Kit, czekolada.gif na zachętę
Natalia
ff wspanialy nie moge sie doczekac dalszej czesci
w tym ff sa moje ulubione postacie(tz Lucjusz, Sever, Hermionka i Draco) i w dodatku wspaniale przedstawione:)
obys szybko dodala dalsza czesc
Majka
wczoraj przeczytałam wszystko i muszę powiedzieć, że masz naprawdę super styl i w ogóle extra smile.gif jak zresztą wszystkie Twoje opowiadania. Bardzo często autorzy FF (przynajmniej tych, które ja czytałam, a czytałam sporo), piszą, że albo Voldemort jest już pokonany albo w ogóle o tym nie wspominają. W Twoim opowiadaniu jest wszystko super opisane, nie pomijasz istnienia Sama-Wiesz-Kogo i za to wielki plus dla Ciebie. No i z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki.
Z pozdrowieniami,
Majka smile.gif
Jurika
Super opowiadanko jestem zachwycona i ze zniecierpliwieniam czekam na ciąg dalszy. Rękę Boga i to przeczytałam w jeden dzień. Opowiadanie przyjemnie się czyta i jest jednym z fajniejszych jakie czytałam.
Tylko co do postaci to też uważam że przesadzasz jezeli chodzi o Dumbledore'a to trochę przesadzasz w tym jego "siedzeniu z założonymi rękami". No ale to ty jestes autorką tego opowiadania.
Pozdro. Mam nadzieję że następny part już niedługo smile.gif
Natalia
no wlasnie szkoda ze nie ma dalszej czesci
na Mirriel juz jest i jest WSPANIAŁA
Kitiara
*
Draco nie poszedł od razu do opiekuna Domu, bo po drodze do lochów przypomniało mu się, że musi dopisać zakończenie wypracowania dla Flitwicka. Ty było tylko kilka zdań i nie musiał korzystać z żadnej literatury, dlatego zostawił je na koniec.
„Pójdę do Snape’a po kolacji” – ta myśl podniosła go na duchu. Stwierdził, że do tego czasu nabierze więcej odwagi, a Mistrzowi Eliksirów może nieco poprawi się humor. Z Harrym jednakże spotkał się przed Wielka Salą w porze kolacji, tak jak mu obiecał.
- Potter, chodzi o Oklumencję. Hermiona jak zwykle się nie pomyliła. O ósmej przed tą cholerna chimerą. Ciekawe kto poda nam hasło.
- Muchożuczki – usłyszeli lekko zachrypnięty i wesoły głos Dumbledore’a. – Tak brzmi hasło – starszy pan puścił perskie oko. – Widzę, że Draco mnie wyręczył, Harry, i już wszystko wiesz. Do zobaczenia, chłopcy.
- Ja tego nie powiem – Draco zacisnął usta i skrzywił się z niesmakiem, gdy już minął mu szok.
- Poświęcę się, Malfoy.
- A skąd Mionie wpadła do głowy Oklumencja i dlaczego ty, Potter, nie jesteś tym zdziwiony? – Ślizgon nagle zrozumiał, że to nie było całkiem normalne.
- Snape dawał mi lekcje w zeszłym roku
- Korki z eliksirów... – Draco zagwizdał. – Dałem się nabrać.
- Dałeś, Malfoy, ale Miona i tak cię kocha, chociaż nie jesteś rozgarnięty – Harry uśmiechnął się złośliwie.
- To ja jestem Ślizgonem, Potter – skomentował Draco wredny błysk w oczach Gryfona i wydął usta z wyższością. Odwrócił się na pięcie i dumnym krokiem wmaszerował do Wielkiej Sali.
„A ja coś pół na pół z Gryfonem” – pomyślał z sarkazmem Harry. – „Może dlatego mam tak chwiejny charakter.”

******
Severus Parseleus Phineas Snape dostał sowę. Sowa dotarła do Wielkiej Sali w połowie kolacji i pofrunęła prosto w kierunku stołu nauczycielskiego, gdzie zręcznie ominęła michę z owocami i severusowski puchar ze zmrożonym sokiem porzeczkowym, lądując z gracją naprzeciw Mistrza Eliksirów. Wyciągnąwszy uprzejmie nóżkę, Hermes zastukał dziobem w pucharek, informując, że chce mu się pić. Zaskoczony Snape odwiązał list od Wiceministra Magii (znał już jego puchacza aż za dobrze), modląc się w duchu, aby kolejne przesłuchanie nie przypadło w terminie spotkania Zakonu. Dyrektor, w tym samym czasie, wyczarował szklany spodeczek z wodą i podsunął posłańcowi pod dziób. Hermes zahukał z wdzięcznością, cierpliwie poczekał, aż Severus całkowicie pozbawi go lekkiego, acz ważnego ładunku, po czym wdzięcznie skłonił łebek i upił kilka łyków wody.
Nikt nie zauważył, że Hermiona w napięciu ściska widelec, wpatrując się w uporczywie w minę nauczyciela Eliksirów.
„Niech to będzie to, błagam. Jeżeli Percy połknął haczyk, to już nie będzie miał odwrotu i będzie skończony. Niech to się okaże to, proszę...” – myślała natarczywie, a raczej zaklinała w myślach wszystkich bogów i los, by jej sprzyjały. Hermiona nie zamierzała odpuścić wiceministrowi. Z góry założyła, że i tak powie wszystko Skeeter, i tak. Jakoś przeżyje nagonkę prasy wokół siebie. Poza tym, zdawała sobie sprawę, że Albus nie dopuści do niej tych krwiożerczych piranii w najmodniejszych szatach.
Hermes podziękował za wodę cichym huknięciem i pospiesznie odleciał.
- Och, wiceminister nie oczekuje odpowiedzi... – Albus nie wiedział, czy to dobrze, czy też źle. Tym bardziej nie wiedział tego Severus.
Powoli i ostrożnie, jakby miał do czynienia z bąblowiakiem złocistym*, Snape rozwinął pergamin i, od razu po przeczytaniu kilku pierwszych wersów, rozdziawił usta jak małe dziecko, które po raz pierwszy widzi słonia lub inne egzotyczne zwierzę. Jeszcze raz z przesadną dokładnością przeczytał pierwsze zdania listu i, z głośnym, niewinnym „och jej!”, popatrzył na Albusa, jakby u niego szukając wyjaśnienia dziwnej wiadomości z ministerstwa. Dyrektor zmarszczył brwi, Hermiona zmarszczyła je także, Ron i Harry zwrócili zaciekawione spojrzenia w kierunku stołu nauczycielskiego.
- Wiceminister zamyka dochodzenie przeciwko mnie – powiedział szeptem Severus, podając list dyrektorowi, tak, jakby nie ufał własnemu zmysłowi wzroku i własnemu rozumowi. – Brak dowodów i, cytuję: poświadczenie uczniów oraz Dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledore’a skłaniają do przerwania przesłuchań... Dobrze przeczytałam? – Snape nieufnie zerknął przez ramię Dumbledore’a.
Minerwa i Tonks łypały z zaciekawieniem w kierunki Mistrza Eliksirów i dyrektora, a pani Hooch spytała wprost:
- Dacie potem przeczytać ten fascynujący list?
- Och, Rolando – Albus uśmiechnął się i spojrzał na nauczycielkę życzliwie zza swoich okularów połówek. – Jutro z samego rana ma wyjść dodatek do Proroka Codziennego w związku z tą sprawą.
- Stałeś się sławny, Severusie – Tonks cmoknęła z uznaniem i delikatna ironią.
- Nie wydaje się to panu dziwne, dyrektorze? – szepnął Snape do Dumbledore’a, ignorując przytyk koleżanki z Zakonu.
- Nawet bardzo, Severusie. Wręcz podejrzane. Ale... To przecież dobrze, przynajmniej na razie, prawda? – Albus uśmiechnął się łagodnie
- Ano, prawda, dyrektorze – profesor wzruszył ramionami, westchnął i rozejrzał się po sali w poszukiwaniu niesubordynacji uczniowskiej. Nie znalazł takowej, ale jego wzrok padł na pannę Granger i dojrzał w jej oczach ulgę i zrozumienie.
Wbił w uczennicę czarne, bezdenne oczy i wpatrywał się w nią uważnie.
„Ona wie o tym liście. Spodziewała się tego i jest zadowolona, że dostałem to pismo od Weasleya. Tylko skąd wie?” – w zamyśleniu zabrał się do zupy, co chwila zerkając z zaintrygowaniem na Hermionę, która już spokojnie zajęła się swoim obiadem.

* Piękna, magiczna roślina o złotawych liściach i miłym, lekko piżmowym zapachu, ze względu na swoje zdolności regenerujące i ujędrniające, wykorzystywana w eliksirach upiększających. Ma brzydki zwyczaj pokrywać swędzoco-bolesnymi bąblami skórę, na którą jej stężony sok dostanie się bezpośrednio.

***
Severus nucił cicho „Latający dywan o czwartej pięć”, zastanawiając się uporczywie, dlaczego dostał taki list od Weasleya i dlaczego Granger wyglądała tak, jakby tego właśnie się spodziewała. Odpowiedź na to drugie pytanie tłukła mu się o brzeg czaszki, irytując dając mu znać, że czeka tuż na skraju świadomości gotowa do wydobycia. Mistrz nie lubił takich stanów. Wiedział, że zna przyczynę zachowania Gryfonki, przynajmniej po części, nie mógł tylko sprecyzować swoich przypuszczeń. Podejrzewał, iż to przez podekscytowanie faktem, że ma wolna rękę jeśli chodzi o działalność dla Zakonu. Przynajmniej do chwili śmierci z rąk Voldemorta. Gdzieś na dnie swojego nie skamieniałego do końca serca, miał jednak nikłą nadzieję, że Lord pozwoli mu wrócić w szeregi, jako skruszonemu słudze. Ta nadzieja tliła się delikatnym światełkiem, nie śmiąc rozbłysnąć zbyt jasno. Severus Snape nie lubił rozczarowań. Dlatego zdecydowanie wolał być przygotowany na najgorsze.
Nagle ktoś zapukał cicho do drzwi i wszedł do gabinetu.
- Przepraszam, panie profesorze. Czy mogę na chwilę zająć pana cenny czas? – spytał Draco na tyle nieśmiało i z tak niewinnym uśmiechem, że Snape urwał zadziwiająco melodyjne i przyjemne dla ucha mruczenie w pół nuty, spoglądając nieufnie na ucznia .
- Możesz... Cóż się stało Draco?
- Ach... nic takiego – obojętne wzruszenie ramion uświadomiło nauczycielowi, że jednak jest to znaczące „coś”.
- To znaczy? Proszę precyzyjniej – Snape oderwał się od robienia porządku w gablotce z eliksirami, usiadł i wskazał Malfoyowi krzesło naprzeciw siebie. – I raczej szybko – dodał, spoglądając na zegar stojący na biurku. – Za dwadzieścia minut masz Oklumencję.
- Wiem – Draco odchrząknął.
- No, słucham. Coś chciałeś mi powiedzieć, synu chrzestny.
- Znaczy... Jest taki projekt i potrzebuję twojego pozwolenia, ojcze chrzestny, profesorze, opiekunie, Mistrzu Eliksirów, et cetera, et cetera... – z wielką estymą podjął Ślizgon.
- Coś mi ściemniasz, skoro jesteś aż tak uprzejmy i wymieniasz wszystkie moje tytuły - Severus uniósł lewą brew, ale w kąciku jego warg czaił się lekki uśmieszek.
„Bogom niech będą dzięki” – pomyślał Malfoy widząc cień bliskiego uśmiechu.
- Znaczy... Spodobał mi się pomysł integracji między-domowej... – Draco zamilkł, gdy tylko dostrzegł minę nauczyciela, mówiącą jednoznacznie „bujać to ja mogę ciebie, a nie ty mnie”. – No dobrze, nie spodobał się, ale chciałbym z kilkoma osobami z innych Domów trochę się pointegrować... Skromne party w którymś z mniej używanych przez ciebie, o Skarbnico Wszelakiej Wiedzy Warzelniczej, lochów – Malfoyowie umieli od wieków przypodobać się ludziom, co Draco z zapałem właśnie czynił. – Gdybyś, Panie Chwały i Sławy We Flakonach Zawartych, zechciał jakowyś niewielki loszek udostępnić, byłbym ci wdzięczny, o Mistrzu Mazideł, Wywarów i Eliksirów.
- Lepiej skończ mówić, zanim któryś z twoich komplementów mnie zabije, Draco – przerwał Snape z rozbawieniem.
- Ale tak na serio, panie profesorze. Bardzo proszę o udostępnienie lochu. Przekażę Blaise i Hermionie, który dostaliśmy, o ile jakiś dostaniemy, i one trochę go urządzą przed imprezą... A zresztą, co to za impreza? Nie wiem czy będzie dziesięć osób – chłopak wzruszył ramionami i Severus wiedział, że w tym momencie jest poważny.
- Weź loch dziewiąty.
„Niemożliwe... Wiem, że dla mnie zawsze jest miły, no milszy niż dla innych. Ale nie zgodziłby się tak szybko, zwłaszcza z takim humorem, jaki miał dzisiaj. Musiało go naprawdę spotkać coś miłego... Jak Hermiona tego się domyśliła?”
- Dziękuję... Nie byłem pewien czy się zgodzisz, ojcze chrzestny – uśmiechnął się z wdzięcznością. – Hermiona powiedziała, żebym się nie martwił, bo prawdopodobnie samopoczucie ci się dziś jeszcze poprawi. Nie dosłownie, ale coś w tym stylu.
- A i owszem. Poprawiło mi się, tylko, do cholery, skąd ona mogła wiedzieć, że dostanę to pismo z ministerstwa? O, za dużo powiedziałem.
Draco nadstawił uszu.
- O, Skarbnico Wiedzy i Umiejętności Godnych Geniusza – zaintonował Draco. – Cóż za pismo żeś otrzymał, Opiekunie Szlachetny Zacnego Domu Salazara Slytherina?
- Nie przeginasz z tymi peanami na moją cześć? I z ciekawością?
- Chyba nie – Draco nieśmiało wzruszył ramionami i postarał się, aby jego uśmiech przywodził na myśl dziewicę uszczęśliwioną faktem, że dał się jej pogłaskać śnieżnobiały jednorożec.
- Dowiesz się jutro. Z prasy. I jeśli chcesz mieć loch dziewiąty, to lepiej już wyjdź.
- Oczywiście, sir. I jeszcze raz, dziękuję – Draco skłonił się i pospiesznie wyszedł z gabinetu Mistrza Eliksirów, bojąc się, że mężczyzna zmieni zdanie.
- Już nie opiekun szlachetny i skarbnica wiedzy, ale zwykły sir. Niewdzięczny młokos – mrukną sam do siebie Snape, po raz kolejny wytężając umysł w poszukiwaniu wyjaśnienia zagadki skąd Granger wie o liście i skąd wiedziała, że go otrzyma. Właśnie wtedy przypomniała mu się cała rozmowa z uczennicą, tuż po zajęciach z Eliksirów Zaawansowanych.
- Na ogolonego Salazara! – krzyknął teatralnym szeptem i ruszył na poszukiwanie „cholernie nieostrożnej” uczennicy.

******
- No dobrze, moi drodzy – Dumbledore uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafił i Harry odwzajemnił uśmiech. – Który z was mi wyjaśni czym jest Oklumencja?
- To coś jak zamykanie umysłu przed inwazją siły obcej. Zbudowanie muru wokół własnych intencji, nie myślenie o niczym, wyciszenie umysłu. Ojciec mi kiedyś to tłumaczył, ale to strasznie zagmatwana sprawa. Niby prosta, a jednak...
- Bardzo dobrze, Draco. Slytherin zdobywa pięć punktów. Harry, wyjaśnij koledze precyzyjniej, czym jest szlachetna sztuka Oklumencji. Draco zapomniał o czymś ważnym.
Harry zarumienił się, doskonale zdając sobie sprawę, że powinien być już dobry nie tylko w teorii, ale i w praktyce. Zaniedbał Oklumencję w sposób zastraszający. Winił o to Snape’a i jego sposób nauczania, ale gdy zastanowił się nad tym głębiej, musiał przyznać, że za bardzo nie przykładał się do ćwiczeń. Po prawdzie, nie przykładał się w ogóle. Świadomość, że udało mu się raz pokonać Mistrza Eliksirów nie pomagała; to był tylko dowód, że gdyby się starał to prawdopodobnie nie doszłoby do tragicznych wydarzeń w Ministerstwie Magii. Prawdopodobnie Syriusz by żył. Odsunął od siebie bolesną myśl. Teraz też miał bliską osobę, dla której warto ćwiczyć Oklumencję, warto żyć, warto istnieć. Blaise. Uśmiechnął się i spokojnie odpowiedział, mając doskonale w pamięci słowa Severusa Snape’a na temat emocji.
- Przede wszystkim należy całkowicie zapanować nad emocjami. Nie tylko nic nie myśleć, ale też nie okazywać żadnych uczuć. Wyciszyć złość, smutek, a tym bardziej nienawiść, nie wspominając już o strachu. Zwłaszcza, gdy się stoi przed Voldemortem.
Draco już się nie wzdrygiwał, gdy słyszał to imię. Nie, ale silny dreszcz jaki poczuł, spowodował, że skrzywił się lekko i odruchowo dotknął lewego przedramienia. Ze strachem i skruchą popatrzył na dyrektora, ale ten udał, że nie zauważył gestu młodzieńca.
- Doskonale, Harry. Pięć punktów dla Gryffindoru.
Cała lekcja przebiegała w, mniej więcej, podobnej atmosferze. Po omówieniu Oklumencji, przeszli do Legilimencji, a potem do ćwiczeń. Więcej było teorii niż praktyki, a Harry mógł obserwować, jak Draco zawzięcie próbuje obronić się przed siłą umysłu Dubledore’a i trzykrotnie pada na posadzkę.
Za trzecim razem siarczyście zaklął i jął przepraszać namiętnie dyrektora, który jedynie udał, że czyści małym palcem ucho i nie za dobrze dosłyszy.
Harry’emu nie poszło dużo lepiej, ale dostanie się do jego umysłu zabrało Albusowi kilka sekund więcej, niż sforsowanie zapory Malfoya.
- Draco, za bardzo się starasz – wyjaśnił Ślizgonowi błąd Dumbledore. – Poza tym możecie stosować tarcze obronne, prawda Harry?
- Tak – Potter energicznie skinął głową.
- Ale chcąc kłamać pewnemu potężnemu czarnoksiężnikowi, nie będę mógł wyczarowywać tarcz – naburmuszył się Malfoy, niezadowolony, że Gryfonowi poszło lepiej.
- Nie, ale możesz od tego zacząć. Harry ćwiczył już w zaszłym roku, Draco. To naturalne, że idzie mu nieco lepiej.
- Chcę spróbować jeszcze raz – Draco dumnie uniósł brodę i wyzywająco, ale z należytym szacunkiem, popatrzył dyrektorowi w oczy.
- Innym razem, Draco – łagodnie i stanowczo odrzekł dyrektor. – Teraz macie obaj zapewne coś dużo milszego do roboty – jego niebieskie oczy rozbłysły zza okularów połówek. - Idźcie już, idźcie. Jutro spotykamy się w tym samym miejscu i o tej samej porze.

******
Severus nie mógł znaleźć Hermiony. Nie było jej w bibliotece, ani w Wieży Gryffindoru, więc postanowił poszukać Gryfonki w Pokoju Wspólnym Ślizgonów.
Zastał tam jedynie Crabbe’a i Goyle’a, którzy stroili się przed lustrem. Widok był niecodzienny, więc Severus pozwolił sobie na chwilę zabarwionej ironicznym rozweseleniem kontemplacji unikalnego zjawiska. Vincent w granatowym garniturze i Gregory we fraku emanującym klasyczną czernią, wyglądali całkiem nieźle. Jednak dobry efekt psuły miny, które ćwiczyli przed lustrem, a które zapewne miały być bardzo męskie i pociągające dla płci przeciwnej.
- Nie widzieliście gdzieś Granger? – spytał miękkim głosem Snape, z przewrotną radością obserwując, jak dwóch skonsternowanych osiłków wpada na siebie z rozmachem, próbując ustalić źródło dźwięku.
- Och, sir! – Crabbe wygładził granatowy kołnierz.
- Granger poszła kilka minut temu razem z Blaise, żeby urządzi... – Vincent kopnął kumpla w kostkę. – Poszły się uczyć do biblioteki – dokończył pospiesznie Goyle.
- Nieładnie jest kłamać swojemu opiekunowi. Wiem, że doprowadzają do porządku loch dziewiąty, który przeznaczyłem na waszą imprezę... integracyjną.
- Przepraszamy, sir, więcej to się nie powtórzy! – wyrecytowali chłopcy zgodnym chórem.
- Do następnego razu. I na miłość boską! Chyba nie idziecie na bal? – dodał jeszcze od progu portalu.
- O co mu chodziło z tym balem? – zmarszczył brwi Goyle.
- To zapewne taki żarcik – Crabbe zrobił wszechwiedzącą minę.
- Aha – wyjaśnienie Vincenta było wystarczające dla Gregory’ego.

*
- Granger, dziecko drogie, oderwij się na chwilę od czyszczenia stołu na zakąski i podejdź do mnie – Severus stał w progu lochu dziewiątego, obserwując jak Hermiona, Blaise, Ginewra i Luna uwijają się z różdżkami po nieco zaniedbanym pomieszczeniu. No dobrze - bardzo zaniedbanym.
„Chociaż wyczyszczą mi to i coś się w tej sali urządzi. Może kolejne laboratorium” – pomyślał, obserwując jak Gryfonka odwraca się w jego stronę i marszy brwi, a potem szelmowsko się uśmiecha, wcale nie zdziwiona jego wizytą.
„Normalnie spiorę ją pachem na goły tyłek” – pomyślał z rozbawieniem, ale i ze złością. Musiał przyznać się sam przed sobą, że przestraszył się, iż Hermionie mogło się stać coś złego i nadal się o nią bał. Co go, u diabła, obchodziła ta cholerna przemądrzała Gryfonka? Próbował skarcić sam siebie, ale choćby nie wiadomo jak się starał nie mógł już tak o niej myśleć. Już nie.
- Oczywiście, sir. O co chodzi? – spytała grzecznie, podchodząc do nauczyciela, ale z jej ciemnych tęczówek nie zniknęły ogniki rozbawienia. Tylko trochę przybladły, gdy spojrzała w oczy Snape’a.
- Nie tutaj, Granger. A wy sobie nie przeszkadzajcie – rzucił do reszty dziewcząt, które przestały skupiać się na praktycznym użyciu różdżek przy sprzątaniu.
Puścił Hermionę przodem i z rozmachem zamknął drzwi, potężnym trzaskiem przyprawiając Ginny, która zdążyła się już odwrócić w kierunku ściany, prawie o palpitację serca.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie podział się dziś rano twój rozum, Granger? – spytał bardzo łagodnie i bardzo, ale to bardzo chłodno, Mistrz Eliksirów, nie siląc się na żaden wstęp do rozmowy.
- Był na swoim miejscu, sir – grzecznie odrzekła Gryfonka, ale przewrotne rozbawienie już się z niej ulotniło.
- Naprawdę? To było rozważne? Szantażować Wiceministra Magii? – Snape doskonale zdawał sobie sprawę jakiego argumentu użyła Hermiona. – Masz gdzieś to, że się narażałaś? Powiedz mi, Granger, czy to beztroska Pottera jest taka zaraźliwa, czy masz się za aż taką dobrą czarownicę, co? –zauważył, że podniósł głos i lekko odchrząknął. Nienawidził tracić panowania nad sobą, a jednak były takie sytuacje, kiedy je nieodmiennie tracił.
- Ani jedno, ani drugie, sir. Po prostu, zagrałam tymi samymi kartami, co Percy – wypluła ostatnie słowo ze wstrętem. – Już się go nie boję. Nie można bać się tchórza i karierowicza – była zbyt młoda, by mówić z tak zaciętą pogardą. – Nawet już go nie nienawidzę. Jest żałosnym sukinsynem. Skończonym sukinsynem.
- Minus dziesięć punktów za niewybredne słownictwo w obecności nauczyciela, Granger – gładko podsumował jej wypowiedź Mistrz Eliksirów. – Nadal podtrzymuję tezę, że zgubiłaś gdzieś po drodze do ministerstwa rozum.
Hermiona westchnęła i spojrzała na nauczyciela. Nie chciała się tłumaczyć, ale najwidoczniej Snape przesadnie o nią się bał. Nagle uświadomiła sobie, co to znaczy. Zależało mu na jej bezpieczeństwie i chciał ją chronić. Z jego perspektywy była to głupia brawura. Tylko dlatego nie zdenerwowała się na zasugerowaną jej bezmyślność.
- Sir, ja wiem, że to dla pana wygląda tak, jak wygląda. Tak, jakbym myślała, że jestem na tyle mądra, cwana i w ogóle, że mogę sobie iść tam tak po prostu, i że na pewno nic mi się nie stanie. Tak, jakbym krnąbrnie narażała się tylko po to, żeby pan mógł spokojnie pracować dla Dumbledore’a i Zakonu. Ale z mojej perspektywy to nie jest tylko, to jest AŻ. Rozumie pan? – wpatrywała się w czarne oczy Mistrza Eliksirów z nadzieją, że do niego trafiła, ale nic z nich nie mogła wyczytać.
- Narażałaś się na ogromne nieprzyjemności i poszłaś tam podczas zajęć. To nie w porządku. Trwały lekcje i wszyscy się o ciebie martwili. Dumbledore nic o tym nie wie, ale chyba powinien. Nie sądzisz? – nie podobało mu się to, że poczuł niechciane wzruszenie jej zaangażowaniem i troską. Patrzyła na niego tak, jakby był kimś naprawdę ważnym. I dobrym. Prawdziwa, cholerna Gryfonka.
- Pan nie może iść do więzienia, ani... nawet nie chce o tym mówić. A mi nie mogło stać się nic naprawdę złego. Przeszłam przez kontrolę i zarejestrowałam różdżkę, którą miałam cały czas przy sobie. On nie mógł mi nic zrobić. Jedynie powiedzieć mi parę przykrych rzeczy. Ale proszę mi wierzyć, że nie pozostałam panu wiceministrowi dłużna, profesorze... Nie mogłam inaczej. Bez szantażu on by się nie zgodził – Hermiona rozkręciła się i mówiła coraz żarliwiej. - Czy pan wie, że Lucjusz Malfoy wychodził z gabinetu Percivala, gdy przyszłam? I był tam w tej samej sprawie, co ja. Starał się o zaprzestanie przesłuchań Mistrza Eliksirów Hogwartu. Chyba coś w tym jest. A ja miałam jedynie argument, który mogłam wykorzystać, czy to coś złego? - To nie powinien być jakiś głupi argument, który ratuje mój nic nie warty tyłek, Granger! – Snape się zirytował. – Powinnaś go oskarżyć, a nie szantażować. Zniżasz się do jego poziomu! – zgrzytnął zębami tak, że aż rozniosło się po lochach echo.
W oczach Hermiony zaiskrzył gniew i poczucie krzywdy.
- Może pan nie ma siebie samego za wartościowego człowieka, ale nie ma pan prawa mnie zmuszać, żebym myślała dokładnie tak samo. Nie zrozumiał mnie pan, a raczej nie chciał mnie zrozumieć. Bardzo panu dziękuję.
Była bliska płaczu. Czuła się jak idiotka, jakby się wygłupiała, chociaż wiedziała, że postąpiła słusznie. Było jej cholernie przykro, że porównał ją do człowieka, który bez skrupułów wykorzystał swoją pozycję, by ją upokorzyć w najpodlejszy sposób.
„Mam talent w gnojeniu ludzi”– pomyślał ze złością Snape.
- Przepraszam, Granger, za to co powiedziałem przed chwilą – nienawidził przepraszać, ale za głupotę należało ponieść karę. - Po prostu nie mogę zrozumieć...
- Nie chce pan zrozumieć – warknęła, wycierając łzy i nie przejmując się tym, że jest niegrzeczna.
- Właściwie to powinienem ci podziękować, bo umożliwiłaś mi pewien istotny ruch w pracy dla Zakonu – Snape zignorował jej wybuch. - Ale jednocześnie narażałaś się na nieprzyjemności i opuściłaś połowę lekcji. Jednym słowem zrobiłaś coś bardzo ważnego i jednocześnie się wygłupiłaś. Musisz zrozumieć, że moje odczucia są w tym momencie skrajnie ambiwalentne – Severus zmusił się do tego, by wytrzeć kolejną łzę z policzka Hermiony. To było całkiem miłe - zobaczyć w jej spojrzeniu zaskoczenie i wdzięczność.
„Boże, co się ze mną dzieje? Od kiedy zabiłem tego skurwiela zaczynam być coraz bardziej ludzki...”
Szybko zabrał dłoń i poczuł, że lekko się zarumienił.
- Wpędzasz mnie w schizofrenię, Granger – orzekł ze zjadliwym sarkazmem, ale jego mina była całkiem poważna.
Roześmiała się lekko. Nie rozumiała, dlaczego poczucie humoru Snape’a nie odpowiadało większości (poza zjadliwymi i obraźliwymi komentarzami oczywiście). Jej zdaniem było w porządku.
- Nie jestem głupia i dokładnie przemyślałam wszystkie za i przeciw, zanim tam poszłam – siąpnęła nosem. - Wiedziałam, że Percy nie będzie miły, ale ja też potrafię być nieprzyjemna. Jak długo można użalać się nad sobą i nic nie robić, skoro można zrobić coś pożytecznego? Poza tym, wcale nie jestem taką altruistką. Poszłam tam też ze względu na siebie – Severus uniósł w zaskoczeniu brwi i stwierdził, że słucha dziewczyny z zainteresowaniem. – Chciałam przekonać samą siebie, że potrafię stanąć z nim twarzą w twarz i zachować panowanie nad sobą. W gruncie rzeczy jestem dosyć silna i już nie mogłam znieść tego, co się ze mną dzieje. Chciałam przestać się tak bardzo bać. Nie było mi łatwo, ale mina wiceministra, gdy wychodziłam, warta była zachodu. Może pan żałować, że jej nie widział.
„Ale jeszcze pan zobaczy o dużo lepszą” – dodała w duchu.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że to, co zrobiłaś, pomogło ci i czujesz się teraz lepiej... – Snape ostrożnie dobierał słowa i był bardzo zdziwiony.
- Och, właśnie tak jest, panie profesorze – zdobyła się na szczery uśmiech.
Zrobiło mu się przykro, że tak nieprzyjemnie potraktował ją na początku rozmowy, ale przecież się o nią martwił.
„Ja już mam zawansowana schizofrenię” – pomyślał zjadliwie. – „Co najwyżej może się pogłębić.”
Hermiona patrzyła w zamyśleniu na dziwną minę nauczyciela, która wyrażała ni to zaskoczenie, ni konsternację. W gruncie rzeczy, wyglądał uroczo zabawnie, ale wolała mu tego nie mówić. Nie z takim doborem słownictwa. Zachciało jej się śmiać, gdy zrozumiała, że Snape jest po prostu bezradny i zupełnie nie wie co powiedzieć i jak zareagować. Był teraz niesamowicie słodki.
- No dobrze, Granger. Wracaj porządkować salę – nauczyciel bardzo szybko odzyskał rezon, ale nadal widać było, że jest poruszony.
- Dobrze, sir – ruszyła w kierunku lochu, ale zatrzymała się nagle i spojrzała na nauczyciela w taki sposób, w jaki nigdy nie patrzył na niego żaden uczeń. Z zaufaniem i wdzięcznością.
- Dziękuję za troskę – nie zastanawiając się nad tym, co robi, wspięła się na palce i cmoknęła Severusa w policzek, po czym szybko pobiegła do koleżanek, trzaskając drzwiami głośniej, niż kilka minut wcześniej Snape.
Kiedy Severus otrząsnął się z pierwszego szoku, miał ochotę zabrać Hermionie dziesięć punktów za niestosowne zachowanie wobec nauczyciela i wlepić jej szlaban u woźnego, ale gdy zupełnie doszedł do siebie (czyli po dobrych pięciu minutach stania przed drzwiami) uznał, że byłby to przejaw histerii.
„Zapewne śni mi się tylko jakiś koszmar. Ja nie troszczę się o uczniów spoza Slytherinu. W ogóle zbytnio się o nikogo nie troszczę i żadna uczennica nigdy nie dała mi całusa...” – był zażenowany i zły, że dał się tak perfidnie podejść. Na czułość.
On nie był czuły i nigdy nie będzie, a Granger powinna o tym wiedzieć, a nie zachowywać się jak sentymentalna idiotka. Stop. Granger nie jest sentymentalną idiotką. To on reagował paranoidalnie. Granger nie oczekiwała od niego opieki i czułości. Ona tylko mu podziękowała za troskę. Za coś zgoła niespotykanego u zgorzkniałego Snape’a, za coś, o czym nie powiedział wprost, ale co było oczywistym faktem. Troszczył się o nią. Ciężko było mu to przyjąć do świadomości, ale, gdy już się przyznał przed samym sobą do troskliwość wobec Hermiony, poczuł się lepiej.
Spojrzał na drzwi lochu numer dziewięć i ogarnął go dziwny żal.
Osoba, której do niedawna nie cierpiał, uświadamiała mu z każdym dniem coraz skuteczniej, że warto żyć i warto dostrzegać w ludziach dobro. Warto czuć. Tylko dlaczego robiła to akurat wtedy, gdy był na najlepszej drodze do rozstania się z życiem? Chyba na tym właśnie polegała przysłowiowa ironia losu.
Uśmiechnął się gorzkim, paskudnym, typowo ślizgońskim uśmiechem i ruszył do siebie. Musiał przygotować dobrą argumentację na nocne zebranie Zakonu, które miało się odbyć równo o północy.

*
- Czego on chciał? – spytała z troską Ginny.
- Och, zapewne odjąć Hermionie punkty – Luna sennie przewróciła oczami. – Hej, Blaise, uważaj! Tam mogą być jajeczka mechołazów. Czyść ostrożniej.
Ginewra zachichotała cicho, a Lovegood się tym nie przejęła.
- Oj, Luna, Luna – powiedziała śpiewnie i ze śmiechem Zabini, ale posłała Krukonce pełne sympatii spojrzenie. – Coś ty taka radosna, Herm? Jak rany. Normalnie rozkoszna.
- Widziałam zakłopotanego, skonsternowanego i niepewnego Mistrza Eliksirów. Tylko parę chwil, ale wierzcie mi, dziewczyny, to jest coś. Wyglądał tak słodko, że dałam mu całusa.
- I jeszcze żyjesz? – Luna posłała Granger pełne podziwu i pozbawione senności spojrzenie.
- Miona, możesz cofnąć płytę? – Ginny wpatrywała się oniemiała w przyjaciółkę, podczas, gdy panna Lovegood odzyskała już swoją nieodmienną senność i wypatrywała mechołazów i ich jajeczek.
- Dałaś mu całusa? Ale to mój opiekun! – Blaise rzuciła w Hermionę ściereczką, którą czyściła kominek. Była rozbawiona, ale jednocześnie zazdrosna. Lubiła Snape’a.
- Oj, Blaise. Wiesz, jak on strasznie stara się pokazać jaki jest okropny, podły i nieludzki, a ja mu robię na złość. Daj mi trochę radości z życia – Hermiona zrzuciła z siebie zakurzoną szmatę. – Fuj! – dodała z obrzydzeniem.
- Jak można mieć radość z całowania Snape’a w policzek? – skrzywiła się Ginewra.
- Och, są różne upodobania, a o gustach się nie dyskutuje – stwierdziła dyplomatycznie Luna.
- Snape jest w porządku – buńczucznie i wyzywająco oznajmiła Blaise.
- No nie. Ciebie mogę zrozumieć, to w końcu twój opiekun i na pewno nie raz pokazał, że dba o Ślizgonów, ale Hermiona? – Ginny nie dawała za wygraną.
- Daj już spokój, Ginny. Snape ma ogromne serce, które skrywa za pokładami lodowatego sarkazmu, dystansu do wszystkiego i wszystkich, oraz wyrachowanego egoizmu. Nie twierdzę, że jest miły, ale jest człowiekiem, w którym warto dostrzec coś więcej niż jego pancerz ochronny, który pokazuje światu.
- Skoro tak twierdzisz – Ginewra wzruszyła ramionami.
Hermiona zdenerwowała się pobłażliwym i pełnym znaczącego „ i tak swoje wiem” wzruszeniem ramion panny Weasley.
- Ginny! – z irytacją zmarszczyła brwi. - Nie masz pojęcia jaki jest naprawdę Snape. Ja też dobrze go nie znam i zapewne nigdy nie poznam, ale on jest w głębi duszy zdolny do ogromnego dobra. To nie są moje mrzonki, czy domysły. Ja to po prostu wiem, bo się o tym przekonałam, więc skończmy ten temat.
Hermiona mówiła na tyle pewnie i poważnie, że młodsza Gryfonka skinęła jedynie głową i więcej nie próbowała się droczyć.
Kwadrans później, loch numer dziewięć wyglądał już dosyć dobrze i brakowało mu jedynie płomieni w kominku, oraz odrobiny wystroju.
- Czy któraś z nas potrafi wyczarować konfetti albo coś w tym stylu? – spytała Ginewra, patrząc jednoznacznie na pannę Granger.
- Mogłabym wyczarować srebrny pyłek unoszący się nam nad głowami. To dosyć trwały czas, ale konfetti? To nie bal.
- Przydałyby się jakieś serwetki – oznajmiła Luna.
- Wiecie co? Jest wpół do dziewiątej, a cała ta impreza zaczyna się o dziesiątej. Zdążymy szybko wskoczyć w coś ładniejszego i przynieść jakieś przekąski i napoje z kuchni – oznajmiła Ginny. - A ten pyłek jest w porządku. Tylko czy nie może być złoty? – uśmiechnęła się wrednie. – Najlepiej złoto-czerwony.
- Srebrny mniej rzuca się w oczy i bardziej pasuje – zgasiła jej zapędy Luna.
- Okej, idziemy po coś do jedzenia, ale tylko po zakąski - Granger przejęła inicjatywę. - Przynieście też jakieś serwetki i takie tam. Ja mam gdzieś ciemnozielone... – popatrzyła znacząco na Ginny - ... będą do srebrnego pyłku pasowały.
- Może ty zmień dom, Hermi – Ginewra uśmiechnęła się wrednie.
- W Gryffindorze jest mi dobrze.
Obie przekomarzały się całą drogę do Pokoju Wspólnego i Hermiona zauważyła, że, po raz pierwszy od fatalnego w skutkach przesłuchania, dzień minął jej bez myślenia o własnym nieszczęściu.

*
Dwadzieścia minut po dziewiątej, wszystkie dziewczyny były już z powrotem w lochu. Przebrały się i teraz wymieniały komplementy, rozstawiając serwetki, dwa półmiski z ciastkami i krakersami oraz tacę z serami pleśniowymi.
- Wow, Hermiona, co za szyk! – Ginewra zatrzepotała umalowanymi rzęsami.
Panna Granger pokręciła nosem. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała uciec i założyć golf.
- Dobra, dobra, każdy wie, że jesteś jedną z najładniejszych dziewcząt w szkole... obok Cho-Chang... Nie jestem ubrana zbyt wyzywająco? – niepewnie wzruszyła ramionami, patrząc z uznaniem na białą bluzkę Ginny ze sporym dekoltem w szpic
- No, coś ty? – Luna posłała jej rozbudzone spojrzenie. Sama ubrała się we wrzosowy kostiumik, w którym wyglądała zaskakująco ładnie. Miała, jak jej koleżanki, bardzo delikatny makijaż, który tuszował nieco duże i wyłupiaste oczy Krukonki.
- Hermiona, dam ci kopa w tyłek, jak jeszcze raz coś takiego powiesz – Ginny potrząsnęła gniewnie upiętymi wysoko lokami, ślicznie okalającymi jej drobną twarzyczkę.
Blaise się nie odzywała. Uniosła tylko obie brwi i znacząco spojrzała na dzierżony w dłoni nóż, którym kroiła sery na niewielkie kostki gotowe do spożycia.
Panna Granger podciągnęła bluzkę, krzywiąc się nieznacznie. Założyła ją po raz pierwszy w życiu, chociaż jej kuzynka ze Stanów przywiozła ją w zeszłym roku i dała jej w prezencie. Dziewczyna nie była po prostu przyzwyczajona do noszenia takich ciuchów. Był to ładny, prosty ciemnozielony top bez ramiączek, którego kolor doskonale współgrał z kolorem jej oczu i włosów. Bluzka była zapinana na trzynaście haftek z przodu i nie miała szans się obsunąć, a, mimo to, Hermiona poprawiała ją co minutę.
- No bo, ten tego... widać mi trochę piersi... i mam odsłonięty pępek...
- Rany boskie! Hermiona! – Zabini nie wytrzymała nerwowo i zaczęła machać nożem tak zaciekle, że dopiero Ginny, uchylając się z cichym piskiem z pola rażenia, przywołała właścicielkę potencjalnego narzędzia zbrodni do porządku.
Dziewczyna Malfoya nie wyglądała na przekonaną.
- Ja też mam odsłonięty pępek - Blaise wskazała czubkiem noża na swój brzuch. – I też pokazuję kawałek biustu. A moje spodnie są niższe, niż twoje.
Zabini miała na sobie klasyczną czerń. Skórzane spodnie i bawełnianą bluzkę z lycrą, która miała jedno ramię odkryte, a lewy rękaw sięgał do łokcia z zaczynał się dopiero na obojczyku. W rezultacie Ślizgona pokazywała niezły kawałek swojej prawej piersi.
- Ale ty wyglądasz fajnie...
- Na Salazara wykastrowanego przez Puchona! Weźcie ją ode mnie, bo skrzywdzę! – Blaise nie była w stanie nic więcej powiedzieć.
Luna rozpalała właśnie w kominku. Odwróciła się, popatrzyła zaciekawiona na Hermionę i orzekła:
- Jesteś dziwna, wiesz?
- No, skoro Luna ci to mówi – Ginny miała na to tylko jeden komentarz.
Hermiona uśmiechnęła się niepewnie. Po prostu nie była przyzwyczajona do takich ubiorów i czułą się dziwnie z odkrytym fragmentem brzucha i gołymi ramionami.
- Wyluzuj, kobieto! Wyglądasz bardzo dobrze. A twój strój nie jest wyzywający, rozumiemy się? Masz świetny gust – Blaise z uznaniem patrzyła na czarne spodnie z dzianiny, które lekko rozszerzały się od kolan, ku dołowi.
- Dzięki, Blaise.
- W końcu gadasz do rzeczy – pochwaliła ją Ginewra.
- Nie mamy szklanek – zauważyła rezolutnie Luna.
- Chłopaki pewnie przyniosą – Ginny nie wyglądała na stuprocentowo pewną swoich słów.
- Ta, jasne – Zabini wyraziła maksymalny sceptycyzm. – Same będziemy drałować.
Drzwi otworzyły się na oścież i wparowała Millicenta Buldstrode z ogromnymi płóciennymi siatami w obu dłoniach. Musiała sobie nacisnąć klamkę łokciem. Zaklęła siarczyście i kopniakiem zamknęła drzwi.
- Któraś z szanownych księżniczek mi pomoże, czy mam sobie poradzić sama?
Z kieszeni czarnych dżinsów sterczała różdżka nowoprzybyłej, a na jej głowie sterczały nierówno obcięte i wystrzępione w malowniczym nieładzie włosy ufarbowane na czarno. Millicenta wyglądała bardzo dobrze w takiej fryzurze, a czerwone pasemka, które wyczarowała na imprezę, ładnie harmonizowały z ciemnobordową wydekoltowaną, luźną jedwabną bluzką.
Hermionie ulżyło. Buldstrode miała zdecydowanie większy biust niż ona, a, co za tym idzie, więcej go ukazywała każdemu, kto zechciał patrzeć. Panna Granger patrzyła uważnie na potężnie zbudowaną Ślizgonkę i zastanawiała się, czy ta pamięta jak ją urządziła na drugim roku w Klubie Pojedynków. Po kilku sekundach doszła do wniosku, że nie.
Blaise podbiegła do koleżanki i wzięła od niej jedną z siatek.
- O żesz w mordę! – oznajmiła głośno. – Czy to kamienie? – spytała sapiąc i stawiając siatę przy stole. Stół był naprawdę ogromny. Na szczęście.
- Nie. Jedynie dwanaście literatek, dwanaście kieliszków i dwanaście długich szklanek. Tu – Millicenta triumfalnie uniosła drugą torbę – są cztery dwulitrowe butelki soku... No co?
- Jesteś wielka, że przyniosłaś szkło – Luna się rozpromieniła. – Chłopaki na pewnie o tym nie pomyślą.
- Przyniosą, ale alkoholizm. Mordy pijackie – podsumowała chłopaków panna Buldstrode. – A to, że jestem wielka, to wiem, mówić mi nie musisz – wyszczerzyła się radośnie. – Założyć Nelsona, malutka? – spojrzała radośnie na Hermionę i puściła jej perskie oko, pozbawiając Gryfonkę złudzeń, co do kwestii pamiętania zajścia z drugiego roku.
- Nie, dzięki – panna Granger posłała jej pokojowy uśmiech.
- A myślałam, że tak lubisz – Ślizgona udała, że jest smutna, po czym wystawiła szybko i sprawnie, dwie butelki soku dyniowego, jedną porzeczkowego i jedną pomarańczowego, na stół.
Hermiona, pogodzona już z „pokazywaniem biustu” i uspokojona faktem, że ktoś odsłonił jego większy kawałek niż ona, zajęła się teraz podciąganiem swoich biodrówek, które doskonale trzymały się w odpowiednim miejscu z racji dopasowania.
- Hermiona... – ostrzegła ją szeptem Ginny. – Będę bić po łapach.
- Jak rany! – Blaise nie siliła się na szept. – Rozpuściłaś włosy i ci na ten twój oooogromny biust opadają, a majtki ci zza spodni nie widać. Mam poucinać te paluchy?
- Nie – powiedziała po prostu Granger i skrzyżowała ramiona. Patrzącej na nią nieufnie Blaise, posłała niewinny uśmiech, mówiący „już będę grzeczna”.
- Twierdzi, że jest wyzywająco ubrana – pospieszyła z wyjaśnieniem Ginny, strzepując okruchy krakersów ze swoich szarych lnianych spodni w kancik.
- To ja wyglądam jak lafirynda. Zapal ze mną zioło, Granger. Przejdzie ci.
- Buldstrode! – Ginny była oburzona i jakby zachwycona. – A co na to Snape?
Wzrok Millicenty mówił „za naiwną mnie masz?”
- Nie wie – odrzekła po prostu. – A jak mu powiesz i tak to oleje. Jestem ze Slytherinu – Ślizgonka wyciągnęła skręty własnej roboty z tylnej kieszeni dżinsów, a różdżkę położyła z boku na stole, obok różdżek pozostałych kobiet. – To jest najlepszy tytoń zmieszany z kołowaciakiem trójlistnym. Jest mocniejszy od marihuany, więc daje się go pół na pół z tytoniem. Nie uzależnia tak jak maryśka, przynajmniej nie czarodziei, – uśmiechnęła się przekornie – i pachnie dużo lepiej. – Dam ci maszka jeśli chcesz.
Ku zaskoczeniu Buldstrode, Hermiona z zaciekawieniem zapuściła żurawia do paczki po zwykłych camelach i oznajmiła:
- Może później.
- Będą jeszcze z ciebie ludzie. A ty, Blaise, nie patrz na mnie tak sceptycznie. Wiesz, że nie jestem żadną narkomanką, ani nikogo jeszcze w nałóg nie wpędziłam. Ale impreza to impreza – Millicenta potrząsnęła głową, aż zatrzęsło się siedem kolczyków, które miała w lewym uchu
- Wiem, że ty masz stalową wolę i silny charakter, ale czy Hermiona też? – Zabini sceptycznie popatrzyła na pannę Granger.
- Twierdzisz, że nie mam silnego charakteru? – panna Granger zaperzyła się lekko.
Wzrok Zabini mówił „doskonale wiesz, co mam na myśli, Granger”, a Hermiona westchnęła z irytację.
- Nie będę jej namawiać do zażywania, dawać, ani sprzedawać tego cuda, bo mam za mało i nie zamierzam być dilerem i robić na tym kasy. Poczęstuję ją jedynie kilkoma sztachami na imprezie, jeżeli zechce i to tyloma, ile uznam za stosowne, czyli niezbyt wieloma – Buldstrode przyjrzała się krytycznie Granger. - Jest prawie dorosła.
- A ja nie zamierzam ani tego kupować, ani brać. Blaise, tłumaczyłam to już dziś Snape’owi, a teraz tłumaczę tobie. Mój rozum jest w odpowiednim miejscu. A o Mistrza Eliksirów nie pytaj. Za długa historia.
- Nie mamy najważniejszej rzeczy. Sprzętu grającego – zauważyła nagle Ginewra.
- O to powinien postarać się gospodarz imprezy, nie sądzisz? – oświeciła ją z ironicznym uśmiechem Millicenta. – Już go w jednej rzeczy wyręczyłam. Znając pana Malfoya juniora przyniesie wódę, ale czy sprzęt? Zależy jaki...
- Jeszcze się nie napiłaś, a już masz skojarzenia – Blaise zmarszczyła brwi, uśmiechając się krzywo.
- Ja zawsze mam skojarzenia.
- To w normie, jak każdy Ślizgon – podsumowała Hermiona
- Masz coś do Ślizgonów, maleńka?
- Nie mów do mnie maleńka!
- Nie każdy – Blaise usiłowała wyprowadzić Hermionę z błędu.
- Granger, czy to prawda, że jesteś z Draconem? – Buldstrode patrzyła teraz na Hermionę z zaciekawieniem. – Nie zwykłam dawać wiary plotkom. A słyszałam jedynie o tej bezmózgiej Pansy, że, cytuję, więc wybaczcie dobór słów, Draco posuwa teraz tę gryfońską, przemądrzałą szlamę – Millicenta doskonale przedrzeźniała sposób wysławiania się Pansy.
Hermiona zarumieniła się i zacisnęła usta w wąską kreskę. Odwróciła się tyłem do Ślizgonki i poszła przycupnąć na ławeczce przy kominku.
„Wcześniej, czy później, należało się spodziewać takich plotek. Powinnaś być przygotowana, naiwniaczko” – pomyślała, co wcale nie poprawiło jej samopoczucia.
- Granger, przecież uprzedzałam o nietaktownym słownictwie – zdziwiona zachowaniem Gryfonki, Millicenta spojrzała pytając na Blaise.
- Milli – Zabini prawie szeptała, a jej mina wyrażała skrajną powagę. – Powstrzymaj się od takich komentarzy przy Hermionie. Nie mogę ci więcej powiedzieć, ale wiem, że masz coś takiego jak zdrowy rozsądek i nie jesteś ani plotkarą, ani ciekawską kwoką, więc mnie posłuchasz. Proszę. Nie.
- Okey, okey – Buldstrode uniosła ręce w geście poddania i podeszła do Hermiony.
- Nie chciałam być niemiła i opryskliwa, Granger.
- Wiem, nie przejmuj się moimi ekstremalnymi reakcjami. Zgwałcone kobiety tak mają.
Millicenta otworzyła bardzo szeroko podkreślone błyszczykiem wargi i wlepiła wzrok w Gryfonkę.
- Przepraszam, ale chyba się przesłyszałam – zdołała wydukać po piętnastu sekundach.
Hermiona mówiła głośno, dlatego pozostałe dziewczęta przestały rozmawiać.
Blaise patrzyła na Gryfonkę w skrajnym szoku. Ginny i Luna zamarły w miejscu, a ich miny były bardzo podobne do wyrazu twarzy Millicenty.
- I tak dowiecie się jutro z prasy. Wolę uprzedzić delikatny sposób udzielania informacji przez dziennikarzy. Nie mogę tego dłużej ukrywać, bo to mnie rujnuje psychicznie. Boję się tych Zombie, latających z piórami i proszących o sensacyjny wywiad, ale mam już serdecznie dość – uśmiechnęła się blado.
- Nie pytajcie kto, kiedy, jak... Jutro, najpóźniej w porze obiadu, cała szkoła będzie mówić tylko o tym.
Ginny miała straszne przeczucie i próbowała odsunąć je gdzieś w dalsze pokłady świadomości, ale nie mogła
- Przepraszam, zepsułam wam imprezę... Cóż za takt.
- Przymknij się, Granger. Powiedziałaś i koniec – Buldstrode przerwała kajanie się Gryfonki. - Żadna z nas nie ma na nazwisko Parkinson, ani Chang, i teraz nie usłyszysz durnych komentarzy. Dobrze, że to powiedziałaś.
Hermiona podeszła do smutnej Ginewry.
- To... on, prawda? – spytała cichutko panna Weasley ze spuszczoną głową i obie doskonale wiedziały kogo oznacza owy on.
Panna Granger jedynie skinęła głową, a Ginny przełknęła łzy i zrobiła wszystko, żeby się nie rozpłakać. Odważyła się spojrzeć Hermionie w oczy. Jej koleżanka patrzyła na nią be z cienia wyrzutu. Przyjaźnie, z zakłopotaniem i niepewnością.
- Mogę? – Ginewra, nie miała pojęcia, dlaczego to robi, po prostu zrobiła. Objęła Hermionę i mocno przytuliła. - Przykro mi, Herm. Jestem całym sercem z tobą. Zaskoczona Gryfonka odzyskała władzę nad swoim ciałem i odwzajemniła uścisk Ginny.
- Wiem i dziękuję – powoli wysunęła się uścisku siostry Rona, który pewnie zdziwiłby się dojrzałym zachowaniem swojej maleńkiej siostrzyczki.
- Ja też jestem z tobą i zawsze będę po twojej stronie. Jakby co, wiesz gdzie mnie szukać – ledwie Hermiona uwolniła się z opiekuńczych ramion Ginewry, wylądowała w uścisku Blaise. - Jestem z ciebie dumna. Podjęłaś słuszną decyzję – wyszeptała jej do ucha Ślizgonka.
- Chodź, ja też cię przytulę – Luna była niebywale poważna i jakby smutna. – Pozwolisz?
Hermiona skinęła głową i dała się objąć Krukonce, sama otaczając ją ramionami.
- Jestem z tobą, Hermi.
- Dziękuję.
Millicenta Buldstrode wyglądała na kobietę rozdartą. W końcu teatralnie westchnęła i otworzyła na oścież silne ramiona, a Hermiona popatrzyła na nią sceptycznie.
- Nelsona zakłada się od tyłu, Granger – zachęciła ją żartobliwie. – Chodź, póki się nie rozmyśliłam. To nie ślizgońskie.
Granger wylądowała w niebywale miłym uścisku z policzkiem przyciśniętym do piersi panny Buldstrode.
- Czuję się jak w ramionach matki. Miękko i przytulnie – Hermiona zdobyła się na żart, chociaż była tak bardzo wzruszona zachowaniem wszystkich dziewcząt, że w oczach zalśniły jej łzy
- Prosisz się jednak o jakiś fajny chwyt. A tak serio, to jak ktoś po jutrzejszej sensacyjnej wiadomości w prasie będzie ci robił durne aluzje, wal do mnie jak w dym, a przetrącę szczękę.
Millicenta sprawiła, że dziewczyny trochę się odprężyły.
- Strasznie wam dziękuję – Hermiona patrzyła na koleżanki z wdzięcznością. – Pomogłyście mi... naprawdę.
- Jesteśmy świetnym kółkiem terapeutycznym – Blaise uśmiechnęła się szeroko i przyjaźnie.
- To prawda, Blaise, jesteście. I bardzo was proszę, nie przejmujcie się mną zbytnio. Już się trochę wygrzebałam z dołka. Specjalne traktowanie może mi tylko zaszkodzić. I przepraszam, że zepsułam wam imprezę.
- Nic nie zepsułaś. Jeszcze jedno słowo i uszczypnę cię w tyłek. To dopiero będzie traumatyczne przeżycie, Granger – oznajmiła Millicenta grobowym tonem.
Hermiona musiała się roześmiać. Blaise zarechotała, wyobrażając sobie Milli szczypiącą Herm w pośladek. Luna i Ginny patrzyły zaskoczone na pannę Buldstrode. Wydawało się, że chyba już ją zaakceptowały, może nie jako koleżankę, ale dobrą znajomą ze Slytherinu.
Ginewrze było bardzo przykro, a jednocześnie wiedziała, że nie może się czuć winna. Obiecała sobie, że pomoże Hermionie i całkowicie spisze Percy’ego na straty. Nie, już spisała. Żal jej tylko buło rodziców. Ale, z drugiej strony, im szybciej stracą złudzenia, tym lepiej.
Uśmiechnęła się bardzo łagodnie do Hermiony, której „terapia grupowa” pomogła nawet bardziej niż wizyta w ministerstwie. Czuła się tak, jakby straszliwy ciężar uciskajacy jej serce stracił, już na zawsze, większą część swojej wagi.

******
Severus Snape patrzył na czarodziejów i czarownice zebranych przy Grimmauld Place 12 . Ich miny wyrażały zdziwienie, zdumienie, szok. Większość kręciła z dezaprobatą głowami, a Molly Weasley odważyła się nawet na niego nakrzyczeć, nazywając go „nierozważnym młokosem, który bezmyślnie idzie na śmierć”. Zignorowała przy tym pełen troski szept Artura, który sugerował, że Ślizgoni są jacy są, ale nie robią nic nieostrożnie, a już na pewno nie narażają pochopnie własnej skóry. Snape przeczekał wybuch Molly, po czym spokojnie zapytał, kto zgadza się z jego planem, jeszcze raz podkreślając, że Czarny Pan jest nieobliczalny i równie dobrze może zgodzić się na jego powrót, a co za tym idzie, on będzie mógł donosić Dumbledore’owi o planach Śmierciożerców z najlepszego źródła, a nie z misji, w których szpieguje podwładnych Voldemorta. Mistrz Eliksirów nie dał im wyboru. Z góry oznajmił, że niezależnie od decyzji członków Zakonu Feniksa on podejmie ryzyko powrotu w szeregi bestii. Chciał jednak znać opinie współtowarzyszy.Wszyscy zebrani milczeli i nawet Mundugus zachowywał powagę, słysząc na co porywa się mrukliwy i nieprzystępny, ale bardzo dobry członek stowarzyszenia. Kilkoro zebranych musiało dokonać rewizji swoich poglądów na temat Snape’a. Okazało się, że wcale nie był egoistycznym tchórzem.
Minerwa zacisnęła usta, Tonks obserwowała z założonymi rękami sufit, udając, że wcale nie zbiera się jej na płacz, Dumbledore był bardzo zatroskany i w zamyśleniu bawił się swoją długą, siwą brodą, a Lupin oznajmił grobowym tonem:
- Wczoraj nie wyrażałem zgody, a dziś podtrzymuje swoje zdanie. Sam zauważyłeś, że Czarny Pan jest nieobliczalny. Przykro mi, ale jesteś potrzebny Zakonowi żywy, a nie martwy, albo... – tu Wilkołak zaciął się na chwilę i zacisnął dłonie na czarnej szacie. – Albo przykuty do łóżka na oddziale zamkniętym Świętego Mungo i wegetujący jak roślina.
Cisza w salonie, o ile to możliwe, pogłębiła się jeszcze bardziej.
- Nie lepiej podciąć sobie żyły? – sarkastycznie spytał Kingsley. – Mugolski sposób, ale o wiele szybszy i założę się o własną cnotę, że o niebo mniej bolesny – postawny Murzyn zażartował, starając się nieco rozładować sytuację. Podziwiał Snape’a za odwagę, ale był przekonany, że tak okrutny i straszny czarnoksiężnik, jakim jest Voldemort, za żadne skarby nie pozwoli Severusowi na powrót. Nie był idiotą.
- Skoro się założysz o własną cnotę, to jednak wolę Czarnego Pana, Schacklebot. A Bydlę, przez duże be, nie jest idiotą, ale psychopatą. Oni często zmieniają zdanie, a ich nieobliczalność działa w obie strony. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie jest niebezpieczny. Wręcz przeciwnie.
- Nienawidzę jak to robisz – Kingsley naburmuszył się nieznacznie.
- Co? – niewinnie zapytał Severus, doskonale zdając sobie sprawę, że chodzi o praktyczne użytkowanie Legilimencji.
- Niektórzy lubią odrobinę prywatności. To moje myśli.
- Nie zmieniajcie tematu! Severus nigdzie nie pójdzie! Bo... bo mu nie pozwolę! – wybuchła Tonks.
Wszyscy wpatrywali się teraz w Nymphadorę.
- A co zrobisz? Przywiążesz go jedwabną chustką do łóżka? – zakpił grzmiącym głosem Alastor Moody.
- Chociażby – odrzekła stanowczo, wytrzymując spojrzenie najdziwniejszej pary oczu, jaką w życiu widziała i nie dając się wyprowadzić z równowagi.
- Snape, mówiąc o stałej czujności, nie miałem nigdy ba myśli brawury, chłopcze. Chociaż muszę przyznać, że w tym szaleństwie jest metoda.
- Tak. Jak popełnić samobójstwo – prychnęła Molly.
- Myślałem, że mnie tak lubicie, iż zgodzicie się na mój plan bez wahania, a nawet z radością. Widzę, że się myliłem – zakpił Mistrz Eliksirów.
- Lubienie nie ma tu nic do rzeczy – Minerwa zacisnęła usta i posłała Severusowi karcące spojrzenie, wobec którego żaden uczeń nie pozostawała obojętny, nawet ten siódmoroczny.
- Ja już skończyłem edukację, szanowna pani wicedyrektor – Snape pozwolił sobie na sardoniczny półuśmiech.
- Trzeba się chwytać każdej metody, jak się ma takiego narwańca w drużynie – Shacklebolt wtrącił „nieśmiało” swoje zdanie.
- Tylko po co, skoro narwaniec podjął już decyzję. Ograniczcie się do wyrażania własnego zdania bez żadnych komentarzy – spokojnie oznajmiła czarnowłosa Nemezis uczniów Hogwartu.
- Właśnie to robimy – Molly patrzyła na mężczyznę nieprzychylnie, ale w jej oczach kryła się także troska, dlatego Snape zgrzytnął zębami i zwrócił wzrok na dyrektora.
- Znasz moje zdanie, ale cię nie będę powstrzymywać, Severusie. Dodam jedynie, że każdy plan, który ma chociaż minimum szans na powodzenie, jest planem wartym wypróbowania. To tyle jeśli chodzi o skorygowanie mojego stanowiska. Żeby było jasne. Nadal nie popieram, a jedynie się godzę– ostatnim zdaniem Dumbledore zapobiegł oburzonemu „Albusie!” autorstwa McGonagall.
- A ja... Przepraszam, Molly – Artur, który dotąd milczał, westchnął przeciągle. – Ja popieram Severusa i daje mu swoje błogosławieństwo.
Pani Weasley nie oburzyła się tylko dlatego, że była zbyt zaskoczona. Tonks siąpnęła nosem i bardzo starała się zrobić nie-smutną minę.
- Dziękuję Arturze – cicho odparł zaskoczony Snape, wpatrując się w tych zebranych, którzy nie odezwali się ani słowem. Mieli prawo.
- Snape, jesteś równy gościu – Mundungus sapnął żałośnie. – W sumie będzie mi cię brakowało.
- On jeszcze nie umarł! – krzyknęła Tonks.
- Właśnie, jeszcze – pocieszył ją Dung z nieszczęsną miną.
- Ona zaraz się rozpłacze, Dung – Molly z najwyższą dezaprobatą spojrzała na nieokrzesanego mężczyznę.
Dung wzruszył ze skruchą ramionami i zapatrzył się w podłogę.
- Idź z Bogiem – dodał cicho.
- Czemu nie, będzie ci raźniej – sarknął Kingsley.
- Ja wcale się nie rozpłaczę – żałośnie zaprotestowała Nymphadora przeciwko zarzucaniu jej skłonności histerycznych, po czym szybko zaczęła mrugać powiekami, żeby tylko nikt nie zauważył zbierających się wbrew jej woli łez.
- Dosyć tego! - Albus rzadko podnosił głos, ale teraz miał dosyć przepychanki słownej. – Nie kłóćmy się. Severus chce podjąć to ryzyko dla naszego wspólnego dobra. Powinniśmy go wesprzeć duchowo, a nie przekomarzać się jak małe dzieci.
- I ty to mówisz, Albusie – skomentowała z wyrzutem w głosie Minerwa.
- Tak, ja. Bo tak jest słusznie.
- Wesprzeć, a potem wyprawić naprawdę piękny pogrzeb. Ciekawe, czy będzie co włożyć do trumny – bardzo cicho wyraził swoje zdanie Shacklebolt.
- Za to będzie piękny nagrobek. Z wielkim napisem Nigdy cię nie zapomnimy, Severusie Snape. Rest In Pace. Oddani towarzysze i przyjaciele – dodał od siebie Lupin.
Bill i Charlie do tej pory się nie odezwali. Żadnemu z nich nigdy nie przyszło do głowy, że będzie musiał kiedykolwiek pomyśleć o Snape’ie z najwyższym szacunkiem. Okazało się, że człowiek, nawet ten magiczny, to istota bardzo omylna. Dlatego Bill postanowił w końcu się przemówić.
- Chciałem powiedzieć, że... Jestem z panem, profesorze. I życzę panu powodzenia – zarumienił się tak mocno, że nawet jego kolczyk zdawał się przybrać różową barwę. Chociaż spuścił wzrok i tak czuł palący, pełen dezaprobaty wzrok matki. Był pewien, że jeszcze dziś usłyszy co nieco na ten temat. Zaskoczony i skonsternowany Snape burknął coś na kształt „..ę...uję”, i także się zarumienił, chociaż nie tak mocno jak potomek Weasleyów.
- Ja też chciałbym wyrazić swoje poparcie i szacunek – Charlie z wahaniem zdjął ze swojej szyi łańcuszek z kłem smoka. – I chciałem dać to panu na szczęście. To mój talizman – w oczach młodego czarodzieja pojawił się cień sentymentu. - Nie wiem, czy naprawdę chroni, ale pecha mi nigdy nie przyniósł.
Severus przyjął podarek w całkowitym osłupieniu, bo żadne z rudowłosego potomstwa Weasleyów nigdy nie okazało mu poważania i nie przyznało mu na głos racji, nie mówiąc już o wsparciu duchowym. Szybko jednak przybrał poważną, pełną dostojeństwa minę i podziękował Charlesowi.
- Zamierzam to zrobić jutro w nocy i bardzo proszę, żeby nikt nie próbował mnie powstrzymać. Dziękuję za to, że zechcieliście przyjść na spotkanie w tej sprawie.
- Ciekawe kto będzie uczył eliksirów, kiedy już cię pochowamy, ale jakoś sobie damy radę – twarz Nymphadory wyrażała zarazem troskę, lęk, ale też złość i zawziętość. – Zarzucasz Harry’emu brawurę i brak rozwagi, a sam idziesz na pewną śmierć! Pieprzony altruista... – głos młodej czarownicy załamał się nagle, a ona popatrzyła ze skruchą na zebranych. - Przepraszam, ja wiem, że ty chcesz dobrze, Sev, ale boję się, że już nie wrócisz.
- Wszyscy się boimy, Tonks – łagodnie powiedział Dumbledore.
- Przemyśl to, Severusie – Molly i Minerwa powiedziały to zgodnym chórem, a Snape westchnął ciężko. Był zaskoczony reakcjami zebranych. Zwłaszcza zachowaniem młodych Weasleyów, Lupina, wobec którego nie krył nigdy własnej niechęci, i Tonks.
- Już to przemyślałem. Dogłębnie. Chciałem tylko wyjaśnić, że nie wybieram się do Czarnego Pana z pustymi rękami i niezabezpieczony. Zażyję kilka odpowiednich eliksirów, a także specjalnymi zaklęciami obłożę szatę i strój spodni. To dobre i mocne zaklęcia...
Nikt nie odważył się wygłosić uwagi, że nawet najlepsze magiczne zabezpieczenie nie uchroni Mistrza Eliksirów przed Avadą. Nie tą rzuconą przez Voldemorta.
- Jeżeli pozwoli mi dojść do słowa, są duże szanse na to, że moja misja się powiedzie i nie trzeba będzie wydawać galeonów na wystawny pogrzeb – zażartował z ironicznym uśmieszkiem.
Nikt nie raczył się roześmiać. Tylko Kingsley wraz z Mundungusem i Lupinem zdobyli się na blade, niewesołe uśmiechy. Za to Molly zaproponowała oschle, że pójdzie do kuchni zrobić herbatę, a Tonks szybciutko podreptała za nią.
Mistrz Eliksirów dopiął swego. Jego pomysł zyskał przyzwolenie. Trudno było mówić o aprobacie, przynajmniej jeżeli chodziło o większość zebranych, ale akceptacja to już coś.
„Oby tylko się powiodło” – Snape naprawdę tego chciał. Ze względu na dobro całej społeczności czarodziejskiej.

******
Kitiara
Impreza w lochu numer dziewięć rozwijała się powoli. Ron i Neville pojawili się kwadrans po dziesiątej niosąc ze sobą zapasy alkoholu i lewitując tacę kanapek przyrządzonych przez skrzaty , a Draco wraz z Harrym wparowali kilka minut po nich bez zbędnych bagaży, jeno z wódką. Gryfon był uśmiechnięty i uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok swojej wydekoltowanej dziewczyny, a Ślizgon miał nadąsaną minę. Obaj mieli na sobie czarne dżinsy, ale Malfoy postanowił ubrać się w szarą koszulę, bo nie chciał wyglądać identycznie jak Harry Patrzcie Jakie Mam Umiejętności Potter, czego nie omieszkał powiedzieć rozczochranemu zielonookiemu współ-uczniowi Oklumencji.
- Co się stało? – Hermiona od razu zauważyła, że Draco jest niezadowolony.
- Nic – odpowiedź przypominała bardziej warknięcie niż mowę ludzką.
- Ćwiczenie.... pewnych magicznych umiejętności poszło mi nieco lepiej niż jemu i dlatego się nastroszył – wesoło odpowiedział Harry. – Nie pociesza go nawet fakt, że ja trenowałem to prawie rok, znaczy udawałem, że...
- No i się wydało – Hermiona uśmiechnęła się krzywo, a Harry siarczyście się zarumienił. Draco zaś wyglądał na usatysfakcjonowanego wpadką Gryfona.
- Nic nie poszło ci lepiej, Potter. Jak zwykle miałeś fart, a Dumbledore nie dał mi drugiej szansy – Malfoy miał własną interpretację zdarzeń.
- Chciałeś powiedzieć czwartej – Harry miał zbyt dobry humor, żeby się sprzeczać, ale nie mógł sobie darować.
- A przekląć cię, Potter? – uprzejmie spytał młody Śmierciożerca.
- A przekląć was obu? – zza Hermiony wyłoniła się Millicenta. – Chociażby za to, ze żaden z was nie raczył przynieść sprzętu grającego, a ponoć jesteście gospodarzami tej żałosnej imprezy integracyjnej.
- Jak ci się nie podoba, Buldstrode, możesz wracać – zaperzył się Draco.
- Zaprosiłeś mnie.
- Ale teraz ma chandrę – Chłopiec, Który Przeżył żartobliwie trącił łokciem Chłopca Który Był Tchórzofretką.
Ślizgon posłał Gryfonowi mordercze spojrzenie.
- Powiedziałabym, że ma zespół napięcia przedmiesiączkowego – oznajmiła Hermiona wydymając usta.
- Bardzo zabawne – burkliwie sarknął Draco, gdy usłyszał chichoty i parsknięcia Millicenty, Rona, Ginny i Harry’ego.
- Zabawne jest twoje dąsanie się.
Malfoy wbił spojrzenie w niewielki, ale kuszący dekolt Hermiony, bo zauważył, że wpatrywanie się weń go uspokaja.
- Crabbe i Goyle przyniosą sprzęt Blaise – taktownie zmienił temat. - Nie wiem co zrobiła, ale to mugolskie cholerstwo tu działa. I przyniosą płyty didy.
- Płyty sidi – poprawili go chórem Hermiona i Harry.
- Zwał jak zwał.
- O! Blaise to sprzęciora grającego już nie masz – Millicenta zachichotała radośnie.
- Zaprosiłeś tych... no... mało myślących osiłków? – zdziwił się Ron, w ostatniej chwili zastępując „głąbów” mniej rażącym określeniem.
- Powiedz, Weasley, wprost, kretynów – Buldstrode nie siliła się na takt.
- Przyjdą Crabbe i Goyle? – zaciekawił się Neville.
- Przyturlają się – Blaise szeroko się uśmiechnęła. – Spokojnie, oni nie są groźni. Jeżeli Draco nie rzuci komendy bierz! to nic się nie stanie.
- Blaise... – Draco zmarszczył z dezaprobatą brwi, łypnął karcąco na Zabini i powrócił do kontemplacji dekoltu Hermiony.
Wpatrywał się bez krępacji i wyjaśniał kwestię Crabbe’a i Goyle’a.
- Hermiona zasugerowała, że skoro tyle lat się ze mną kolegują, to wypada ich zaprosić. Uznałem, że ma rację. Poza tym, tak jak mówi Blaise, są niegroźni.
- Herm ma ładna bluzkę, prawda Malfoy? – dyplomatycznie zagaiła Luna, widząc, że Hermiona zaczyna być skrępowana bezpardonowym gapieniem się Dracona
- Co? – nieco nieprzytomnie zapytał Draco, po czym zarumienił się, odchrząknął i zaczął plątać się w wyjaśnieniach. – Tak, eee.... No, tego, ładna zieleń...
„Ale obciach” – pomyślał z rozpaczą.
Chóralny kwik, jaki wydały z siebie Blaise, Ginny i Millicenta, był mało uroczy i bardzo głośny.
- Ładna zieleń! Ty, poeto, ty! – rechotała Buldstrode.
- Mówiłam? – Hermiona z żalem popatrzyła na Blaise. – Idę się przebrać.
- Nie! – zaprotestował głośno Draco.
- Ni się waż – usta Blaise ozdobił złośliwy uśmiech. – Twierdzi, że jest wyzywająco ubrana – pospieszyła z wyjaśnieniem.
- Hermiona... – Malfoy przytulił pannę Granger. – Przepraszam – wyszeptał jej do ucha. – Chciałem się odstresować – miał dosyć żałosny głos i Gryfonka zmiękła.
- Spuszczę na to zasłonę miłosierdzia i litości. W porządku.
- Pożycz mi trochę cierpliwości wobec płci przeciwnej, maleńka – Buldstrode uniosła filuternie brwi.
- Ona ma tę cierpliwość tylko wobec mnie... I dlaczego mówisz do niej maleńka? – Draco okazał swą podejrzliwość.
- Bo ją podrywam – bez zająknięcia odparła Millicenta, znowu wywołując kwik dziewcząt, tyle że tym razem najgłośniej śmiała się Luna.
- Myślisz, że sprzęt dotrze cały, czy w kawałkach? – Blaise, gdy tylko skończyła się śmiać, zareagowała z opóźnieniem na ostrzeżenie Millicenty.
- Robimy zakłady? – Ron się wyszczerzył.
- Wieża Philipsa, jedna z najlepszych na mugolskim rynku. Mam nadzieje, że w całości...
- Nie przesadzajcie. Parę razy omal nie zrobili krzywdy mi zamiast komu innemu, ale jeżeli zagroziłem, że pozamieniam ich w insekty, gdyby coś się stało z płytami i wieżą, to będą na nią uważali.
Jak na zawołanie, gdy tylko Draco skończył mówić, pojawili się jego sławni ochroniarze.
- Vincent, nie upuść... pamiętasz co mówił Draco – w głosie Gregory’ego zabrzmiała lekka panika, a na szerokiej twarzy pojawił się wyraz skupienia. Goyle miał w jednej dłoni siatkę z płytami, w drugiej zaś siatę ze słodyczami przeróżnej maści. Crabbe natomiast dzierżył sprzęt.
- Dobra, Greg, przecież trzymam.
- Cześć wszystkim! – oznajmili radośnie, gdy już wleźli się do środka.
"Cześć" pozostałych było bardzo ciche i niewyraźnie. Wszystkim zgromadzonym w lochu zachciało się śmiać. Crabbe i Goyle ubrani byli jak na oficjalny zjazd, bądź bal, i chyba bardzo mocno się wyperfumowali.
- Czemu ja ich nigdy nie odróżniam? – nieco żałośnie spytała Hermiona, tłumiąc niekontrolowany wybuch śmiechu. - Mówiłem, żebyście się nie ubierali zbyt elegancko – cicho oznajmił Draco.
- No co? Wyjściowe szaty zostały – pochwalił się Vincent.
Deklaracja osiłka spowodowała, ze już nikt nie mógł utrzymać swojej radości na wodzy. Wesoły śmiech rozszedł się echem po lochu numer dziewięć.
Później mogło być już tylko weselej i dopiero o godzinie czwartej nad ranem wszyscy porozchodzili się do swoich dormitoriów.

- Dobrze się czujesz? – spytała panna Granger Ginewrę na schodach do dormitoriów uczennic z Gryffindoru. Gdy impreza się skończyła, Ginny została brutalnie zmuszona przez rzeczywistość do tego, żeby myśleć o tym, co zrobił Hermionie jej starszy brat i wyglądała na smutną i przygnębioną.
- Ty mnie pytasz o samopoczucie? – uśmiechnęła się gorzko. – Herm...
- Tak, bo wyglądasz markotnie i się przejmujesz. Przestań, Gin.
- Nie tak łatwo.
- Wiem. I mam nadzieję, że wszystko w porządku, prawda? To znaczy, nie puszczą ci nerwy?
- Nie, nie martw się, nie będę ryczała. Obiecuję. – Ginny spróbowała się uśmiechnąć i prawie się jej udało. – Śpij dobrze, Herm. I pamiętaj, że będę cię wspierać.
- Wiem. Dobranoc, Ginny.
Ginewra skinęła głową i pocałowała Hermionę w policzek.
Kilka minut później, gdy przebrała się w pidżamkę i położyła, złamała obietnicę daną Hermionie. Rozpłakała się.

***
******


Sobota, 24 listopada, 1996 roku

Rita Skeeter byłą bardzo zaabsorbowana listem, który dostała wieczorem od tej „małej, zarozumiałej Granger”. W sobotę rano ubrała się, zjadła śniadanie, obejrzała pierwszą stronę dzisiejszego wydania Proroka z naburmuszonym Percivalem na zdjęciu i rzuciła jeszcze raz okiem na artykuł swojego autorstwa dotyczący uwolnienia Snape’a z wszelkich podejrzeń. Była zaintrygowana tą sprawą. Wiceminister Magii, do tej pory zawzięcie zmierzający do postawienia Mistrza Eliksirów Hogwartu w stan oskarżenia, odstępuje nagle od sesji przesłuchań.
„Czyżby bał się przesłuchiwać wampira sam”? – pomyślała z rozbawieniem, a także zaciekawieniem, niekwestionowana królowa pióra. Niekwestionowana przynajmniej we własnym mniemaniu. Zniknięcie Matrojewa było kolejnym wydarzeniem wzbudzającym ciekawość prasy i wywołującym liczne spekulacje. Było też ze wszech miar niepokojące. Zaginionego czarodzieja było o wiele łatwiej odnaleźć specjalnie przeszkolonej do tego grupie Aurorów, niż mugolskiej policji zwykłego niemagicznego przedstawiciela rasy ludzkiej. A Igor M. zapadł się jak kamień w wodę.
Dlatego Ritę zżerała ciekawość, co takiego może jej zaserwować Hermiona Granger, która zasugerowała, że ma prawdziwą bombę informacyjną. Dziennikarka nie zamierzała spóźnić się na spotkanie w dużo mniej uczęszczanym od Trzech Mioteł Świńskim Ryju.

******
Harry od rana rozmyślał o Zakonie Feniksa, a raczej o tym, że podczas gdy on się całkiem dobrze bawił, na Grimmauld Place 12 dyskutowano nad pomysłem Snape’a. Harry czuł się dziwnie. Wiedział, że Severus niezależnie od wyniku spotkania uda się do Voldemorta, ale nie chciał żeby Mistrz Eliksirów zginął. Ale czy właściwie kiedykolwiek chciał? Tak naprawdę. To fakt - nienawidził go, nie cierpiał, życzył mu często śmierci, ale przecież nie tak na poważnie. Harry podejrzewał, że, niezależnie od tego jak i kiedy umarłby Severus Snape, on byłby tak samo poruszony. Teraz, gdy zaczął patrzeć na Mistrza Eliksirów nieco inaczej, po prostu się o niego bał. Snape był zbyt ważnym członkiem Zakonu, aby go stracić. Poza tym, chociaż nie chciał się sam przed sobą do tego przyznać, wiedział, że bez Severusa Hogwart nie będzie już tym samym miejscem.
Po tym, co podsłuchał, nie mógł nie podziwiać i nie szanować Snape’a. Uznał jednak, że bez odpowiedniego wsparcia nauczyciel nie ma szans.
Przy śniadaniu Harry podjął mocne postanowienie, że, od dziś począwszy, co wieczór będzie wyczekiwał przy wejściu do lochów na Mistrza Eliksirów. Żeby aportować się z terenów Hogwartu trzeba było udać się na jedną z polan w Zakazanym Lesie, a wcześniej opuścić zamek. Potter zdecydował się negocjować z Severusem Snape’em.
Po podjęciu tak doniosłego postanowienia Harry uprzejmie zainteresował się swoją ziewającą przyjaciółką, która bardzo szybko pochłaniała tosty i co chwilę spoglądała na zegarek.
- Nalej mi kawy, Harry – zagaiła Hermiona. – Nie, nie tej, czarną poproszę.
- Chcesz cukru? – Ron postanowił być nie mniej rycerski od kolegi.
- Kostkę poproszę. Dzięki, Harry, dzięki, Ron.
- A gdzie ci tak śpieszono? – zaciekawił się rudowłosy, aż mu piegi zaiskrzyły.
- Jestem umówiona. W Hogsmeade. Proszę za mną nie iść.
- Z kim? – Potter wydawał się zaniepokojony. – Chyba nie z wiceministrem, czy kimś takim.
- U Percivala byłam wczoraj. Dziś... to zupełnie inna sprawa.
Harry z wrażenia upuścił łyżeczkę do herbaty, a Ron zakrztusił się tak, że Hermiona musiał mocno walnąć go w plecy. - Prosiłabym, żebyście nie informowali o tym Dracona. Sama mu powiem w odpowiednim czasie. Moja wczorajsza wizyta miała na celu... O! Zaraz się dowiecie.
Do sali wpadli ptasi posłańcy z pocztą. Ruda sowa podleciała prosto do Hermiony, która odebrała swój egzemplarz Proroka Codziennego, zapłaciła jaj knuta i podała gazetę Harry’emu.
Chłopiec, Który Przeżył zaniemówił na dłuższą chwilę. Hermiona odchyliła się, aby Ron mógł też poczytać gazetę.
- Co? – głos rudowłosego był zaledwie zachrypniętym szeptem.
- To co widzisz – Hermiona uśmiechnęła się łobuzersko.
- Ale jak to zrobiłaś? – Ron nie posiadał się ze zdziwienia.
- Hermiono, co zrobiłaś żeby to osiągnąć? – głos Harry’ego był pełen troski i powagi.
Nie zwracał uwagi na narastający w Wielkiej Sali szum spowodowany zapoznaniem się tych uczniów i nauczycieli, którzy zamawiali magiczny dziennik, z najnowszymi rewelacjami.
- Nic nie zrobiłam – szczery wzrok i ciche słowa Hermiony sprawiły, że Harry się zarumienił. – Jedynie z nim porozmawiałam. A teraz wybaczcie, śpieszę się.
Zanim zdążyli zareagować Hermiona szybko wymaszerowała z Wielkiej Sali.

*
Severus obserwował jak panna Granger prawie wybiega z sali nie czekając na koniec śniadania, a Draco z wstaje zaraz po niej i, nie ukrywając własnego zirytowania, rusza do drzwi. Snape wstał i zatrzymał Ślizgona w progu Wielkiej Sali.
- Panie profesorze! – grubiańsko warknął chłopak i wyrwał ramię z uścisku.
- Tak, Draco? – spytała Snape tonem „o ile mnie pamięć nie myli jestem nauczycielem i wymagam szacunku”
- Przepraszam... Ona znowu gdzieś polazła i znowu będę się o nią martwił... Mam jakieś głupie przeczucie, że to dzięki niej pan nie będzie więcej przesłuchiwany i boję się o nią.
Severus wzniósł wzrok ku niebu i grobowym tonem zaprosił Dracona do swojego gabinetu, gdzie wyjaśnił mu spokojnie, że jego przeczucie nie jest głupie.
Młody Malfoy dostał szału.
- Normalnie wleje jej na goły tyłek skórzanym pasem, będę posypywał solą i pytał czy jeszcze jej nie za mało!! - w jego głosie słychać było wściekłość, ale i ogromną troskę. Gdy skończył się miotać, usiadł na krześle, zapalił papierosa i zaciągnął się jak smok, czyli zgodnie ze skojarzeniami jakie wzbudza jego imię.
- Chciałbym zobaczyć jak się nad nią pastwisz – ironicznie syknął Mistrz Eliksirów.
Draco zrobił żałosną minę.
- Nic mi nie mówi...
- A jak myślisz, dlaczego nie wspominała ci o wczorajszej wizycie?
- Bo bym jej zrobił karczemną awanturę? – pytanie było ciche i niepewne.
- To było pytanie retoryczne. Ale można tak na nie odpowiedzieć
- Ale on nic jej nie zrobił...
- Jak widać nic. Draco, powiedziała, że ta wizyta wzmocniła ją psychicznie. To, że poszła tam, spojrzała mu w oczy i przedstawiła swoje ultimatum, pomogło jej poczuć się lepiej. To są jej słowa.
Malfoy skinął głową i przeciągle westchnął.
- Ale dziś...
- Myślę, że dziś opowie ci gdzie była, gdy tylko wróci.
- Skąd pan to wie. Mówiła coś? – Draco siedział jak na szpilkach.
- Nie, ale gdy wychodziła była zdeterminowana, ale też spokojna... wewnętrznie stabilna, jeśli można tak powiedzieć. Dzięki Legilimencji można wyczuć takie rzeczy. A pozwoliłem sobie jej użyć. Nie chciałem znowu się martwić i denerwować. Gdybym wyczuł, że coś jest nie tak. Na przykład, że jest zaniepokojona, zatrzymałbym ją.
Draco uważnie patrzył w czarne, pełne troski oczy Mistrza Eliksirów.
- Ależ cię walnęło ojcze chrzestny... Do tej pory miałeś szczególną pieczę nade mną i, jak podejrzewam, Potterem, a teraz jeszcze będziesz trzymał pod opiekuńczymi skrzydłami cholernie przemądrzałą i pewną siebie Gryfonkę. I zrobisz to z podszeptu serca. Przepraszam, nie chciałem wygłaszać sentymentalnej gadki.
- Wybaczam – Severus uśmiechnął się sarkastycznie i nieco smutno. Był to słodko-gorzki uśmiech człowieka, który za wiele zła w życiu widział, by uśmiechać się radośnie.
Snape poczuł się dziwnie na myśl, że prawdopodobnie, to jego ostatni dzień spędzony w Hogwarcie. Że może już za kilkanaście godzin pożegnać się ze światem.
Pomyślał o Tonks. To było irytujące. Ta młodziutka czarownica śmiała czuć do niego coś więcej niż sympatię, podczas gdy sama sympatia wobec jego osoby wydawała mu się czymś niedorzecznie śmiesznym. Śmiała go lubić, a być może, nie daj Merlinie, coś więcej.
- Więc mówi pan, żebym się nie martwił?
- Dokładnie. Hermiona sobie poradzi.

******
Hermiona wpatrywała się z ironicznym uśmiechem w Ritę Skeeter. Widać było, iż dziennikarka jest podekscytowana i czeka na coś sensacyjnego, mimo, że za wszelką cenę starał się ukryć zaciekawienie pod maską obojętnego uśmiechu. Ku uldze obu kobiet, w Świńskim Ryju poza barmanem nie było prawie nikogo. Siedział jedynie jakiś niemłody ,podpity od rana czarodziej.
- Witam - rzucała młodsza czarownica i usiadła naprzeciw starej wyjadaczki.
- Cześć. Mam nadzieję, że to, co chcesz mi powiedzieć, jest warte mojego zachodu.
- Nie przejmuj się, Rito, jest – Hermiona wymówiła jej imię z pewnym lekceważeniem i dziennikarka zacisnęła zęby, uśmiechając się przy tym krzywo, co nadało jej twarzy wyraz pogardliwego sępa.
„Hiena” – pomyślała z rozbawieniem Granger.
- No więc? – spytała Rita kilka minut później, gdy już złożyły zamówienie.
Starała się brzmieć jak najbardziej obojętnie, ale jej nowe czarodziejskie pióro (tym razem wściekle różowe), czułe na nastroje właścicielki, zaczęło drżeć z emocji w torbie, zmuszając ją do mocnego przytrzymania własności w dłoniach i uspokojenia swojej niespożytej, dziennikarskiej ciekawości
- Jeszcze nawet nie dostałam drinka – Hermiona uniosła brew i wzruszyła ramionami. – Wyluzuj trochę, Skeeter, wszystkiego się dowiesz.
Gryfonka miała wewnętrzną satysfakcję z przetrzymywania łowczymi sensacji w niepewności. Ale jednocześnie dodawała sobie wewnętrznie otuchy. Widziała zaciekawienie, jakie wzbudziło uwolnienie Severusa Snape’a z zarzutów. Słyszała szmer na Wielkiej Sali spowodowany tym wydarzeniem. To, co miała do powiedzenia Ricie, było dużo bardziej wstrząsające i kontrowersyjne. Nie chciała sobie wyobrażać, jak głośne szepty, i nie tylko szepty, zaczną się, gdy w porze obiadowej sowy przyniosą uczniom i nauczycielom specjalne wydanie Proroka.
- Jesteś bezczelna, Granger.
- Owszem, ale ty musisz być dla mnie miła. Chyba pamiętasz o naszej małej umowie?
- Pamiętam – dziennikarka skrzywiła się, jakby poczuła coś wybitnie śmierdzącego.
- To dobrze.
Kilka minut później, gdy Hermiona upiła nieco Słodkiego Oczarowania*, a Rita raczyła się Kawą Starego Aurora**, Gryfonka oznajmiła:
- Okey, możesz pisać, póki nie zmienię zdania i stąd nie wybiegnę.
- Póki nie zmienisz zdania? – zaciekawienie Rity ustąpiło na chwilę złości – To moja praca! Zrywasz mnie w sobotę z łóżka, a teraz mówisz coś o rozmyślaniu się?
- Przymknij się i słuchaj! – Hermiona podniosła głos, ale nakazała sobie wewnętrzny spokój i dodała dużo łagodniej. – Nie masz pojęcia ile kosztowało mnie przyjście tutaj. Udzielę ci krótkiego wywiadu na temat tego, co wydarzyło się w ministerstwie podczas przesłuchania uczniów Hogwartu.
Rita wyjęła z torebki pergamin i jaskrawo-różowe pióro, na widok którego Hermiona skrzywiła się boleśnie.
- Nie mogę się doczekać – syknęła dziennikarka sarkastycznie, ale pióro zadrżało z niecierpliwego zaciekawienia, przecząc chłodnemu uśmiechowi swojej właścicielki.
- Zostałam zgwałcona przez Wiceministra Magii.
Starsza czarownica zamarła i nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Jej pióro zaś z wrażenia upadło na podłogę. Można było odnieść wrażenie, że zemdlało zamiast Rity Skeeter.

******
Nie chciał tego robić i czuł niechęć dla własnej słabości. Ale coś należało tej smarkatej Aurorce od siedmiu boleści powiedzieć. Zapukał do komnaty Nymphadory Tonks.
„Proszę” było tak ciche, jakby właścicielka głosu chciała zaraz potem dodać „nie wchodzić” i ostatkiem woli powstrzymała się nieuprzejmości.
- Severus... – czarownica wydawała się zaskoczona.
Już na pierwszy rzut oka, Snape zauważył, że była niewyspana, co go nie zdziwiło. Ale wyglądała też na osobę, która musiała sobie nieźle popłakać, co wywołało na jego ustach grymas niesmaku, maskujący niechciane drgnienie serca. Wszystko w niej było smutne i przygaszone. Poczynając od lekko zaczerwienionych oczu, poprzez ciemnoszarą sukienkę, a kończąc na włosach, które były dziś w kolorze popielatego blondu, sięgały ramion i wiły się lekko niczym smętne węże. Mistrz Eliksirów pamiętał, że to naturalne „upierzenie” Nymphadory - według niego najlepsze ze wszystkich jakimi kiedykolwiek ozdobiła swoją głowę. To było cholernie przygnębiające – widzieć uosobienie radości życia w szarych, nijakich barwach i do tego smutne. Przygnębiające nawet dla tak aspołecznego osobnika jak on. Rozejrzał się po pokoju. Nie zauważył żadnego różu, za to dojrzał gust i dobry smak.
- Przyszedłeś, żebym mogła sobie na ciebie popatrzeć, zanim skończysz w dębowej, gustownej trumnie? O ile będzie co do niej włożyć.
- Testament napisałem już dawno. W trumnie będzie urna, więc nie muszę się zachować w całości.
Mimo bólu i dziwnej tęsknoty, Tonks zdołała się gorzko roześmiać.
- Przyszedłem ci powiedzieć, żebyś skończyła histeryzować jak małe dziecko i pogodziła się z tym, co konieczne. I żebyś się przestała głodzić wpatrując się bezmyślnie w potrawy na stole.
Severus oczekiwał kolejnego przytyku, ale się zawiódł.
- Pamiętam jak w trzeciej klasie wybuchł mi eliksir powodujący kurczenie się ludzi i zwierząt – powiedziała cicho czarownica. - Ale żeś wtedy na mnie nakrzyczał. Zabrałeś mi pięćdziesiąt punktów i wlepiłeś miesięczny szlaban. Błam się ciebie i cię nie lubiłam. Doceniłam cię jako nauczyciela dopiero gdy dostałam się na zaawansowane. Ale nie wtedy. Wtedy znienawidziłam cię tak bardzo, że w wieczornej modlitwie poprosiłam Pana Boga, abyś umierał w mękach. Wiedziałam, że jest nierychliwy i sprawiedliwy. Nie musiał jednak czekać do dnia, kiedy nie tylko będę cię cenić, ale... nieważne – wolała nie wdawać się w szczegóły. Nie chciała znowu się rozpłakać, ani słuchać sarkastycznych, jadowitych uwag.
Severus nie dal po sobie poznać, jak bardzo słowa Tonks go poruszyły. Zmarszczył brwi.
- To świadczy, że jako dziecko byłaś bardziej rozgarnięta – drobna złośliwość jak zwykle pomogła mu się opanować.
- Skąd wiedziałam, że usłyszę właśnie coś takiego. Teraz ci lżej na sercu? – Tonks pokazała, że także potrafi być uszczypliwa.
- To, jak się czuję nie ma nic do rzeczy – odrzekł rozdrażniony.
- Mam w dupie, ja się czujesz, Snape! – Nymphadora poczuła się urażona i zlekceważona, a w jej niebieskich oczach zabłysnął gniew i żal. – Za to obchodzi mnie jak ja się czuję!
Severus został wyprowadzony z równowago dokładnie na sekundę. Uśmiechnął się cierpko i oznajmił:
- Ładne kwiatki*** – skinął głową w kierunku parapetu. – Odstresuje się podlewając je konewką.
- Żebyś wiedział, jak ja cię nienawidzę, Snape. Za ten twój cynizm. Za to twoje pokazywanie wszem i wobec, jaki to jesteś zdystansowany do wszystkiego i wszystkich, opanowany, a przy okazji, jakim to jesteś nieczułym draniem. Nienawidzę cię.
- I tak trzymać – poparł ją Severus.
Broda Tonks zadrżała nieznacznie, ale powstrzymała się przed płaczem.
- Ale najbardziej nienawidzę cię za to, że zaczęło mi na tobie zależeć, Snape. Że się w tobie zakochałam. Nienawidzę cię tak bardzo, że mogłabym cię udusić tu i teraz. Przynajmniej miałabym pewność, że będziesz umierał w mękach.
Chociaż podejrzewał, że Nymphadora musi coś do niego czuć, Mistrz Eliksirów poczuł szysze bicie serca, niepokój i złość, które opanował w ciągu kilku sekund, nie zmieniając przy tym kamiennego wyrazu twarzy.
- Bredzisz Tonks, a ja nie mam czasu na słuchanie bredni- czuł się jak ostatnia świnia, gdy to mówił. Ale przecież nie mógł powiedzieć nic innego.
Nymphadora prawie się rozpłakała, ale tylko prawie. Zacisnęła zęby.
- Wynoś się - syknęła. Wynoś się z mojej kwatery. Chociaż z niej, bo już za późno, żebyś wyniósł się z mojego życia.
- Do widzenia – Severus wyszedł i cicho zamknął drzwi.
„Przepraszam, Tonks” – pomyślał i poczuł się idiotycznie.
Dzień wcześniej doszedł do wniosku, że ma schizofrenię, a teraz się w tym tylko utwierdził. Kilka razy miał ochotę ją pocałować. A teraz nagle zapragnął zawrócić i kochać się z nią do utraty sił. Wiedział jednak, że mu nie wolno. Na pewno nie teraz. A może nigdy.

******
Draco czekał niecierpliwie na Hermionę. W swoim dormitorium wytrzymał w spokoju jedynie godzinę o od tego czasu czatował w holu wejściowym. Co jakiś czas otwierał wierzeje do Zamku i szukał wzrokiem nadchodzącej dziewczęcej postaci. Nie wiedział gdzie udała się Hermiona i jaką drogą. Może kominkiem? Albo poszła do Hogsmeade. Nie miał pojęcia, dlatego miotał się przy wejściu, co kilka minut otwierając drzwi i wypatrując jej z utęsknieniem. Nie wiedział jak zareaguje gdy ją zobaczy, bo jego uczucia były skrajne i wzburzone. Od chęci przytulenia jej, po pragnienie nakrzyczenia na nią, lub dania jej siarczystego klapsa.
„Chyba już wiem, jak czuje się kobieta z napięciem przedmiesiączkowym” – pomyślał na zewnątrz, paląc papierosa.
Ca jakiś czas otwierał drzwi, wyglądał kilka chwil i wracał, albo wychodził, wypalał w pośpiechu papierosa (było zimno) i wracał do czynności niespokojnego maszerowania tam i z powrotem po ogromnym korytarzu.
Po dwóch godzinach oczekiwania jego nerwy były napięte do granic możliwości. Miał już zamiar iść do Wieży Gryfonów i sprawdzić, czy nie wróciła kominkiem.
Postanowił jednak jeszcze raz otworzyć drzwi i prawie na kogoś wpadł.
- Draco? – zdziwił się ten ktoś i nieśmiało się uśmiechnął.
- Gdzieś ty była?! Martwiłem się jak nie wiem! – Objął opatuloną w ciemny płaszcz postać i mocno pocałował w otwartych na oścież odrzwiach Zamku. Usta Hermiony były cudownie chłodne i słodkie.
Po chwilo odsunął ją od siebie i dał jej tak siarczystego klapa w pośladek, że poczuła go nawet przez warstwę spodni i płaszcza. Wstrząsnął obolałą ręką i oznajmił:
- Wczoraj polazłaś do wiceministra nic mi nie mówiąc. Ładnie to tak?
- Skąd wiesz?!
- Od Snape’a. Widział jak się zmartwiłem twoją dzisiejszą ucieczką przy śniadaniu. Mam ochotę zlać cię na goły tyłek.
- Jesteś perwersyjny – oznajmiła i pokazała mu język.
- Nie prowokuj, bo dopiero mogę być. Spowiadaj się gdzie byłaś.
Przewróciła oczami.
- Miałam iść prosto do ciebie i opowiedzieć ci wszystko. Więc może udamy się gdzieś, gdzie jest ciepło. Czyli właśnie do ciebie.
W tym samym momencie zza węgła wyłonił się Filch i gromkim głosem oznajmił:
- A co to ma być?! Już do środka i zamykać te drzwi!
Hermiona weszła wraz z Draconem do holu, a Malfoy warknął mało uprzejmie:
- Sam se je pan zamknij**** – i pobiegł korytarzem ciągnąc za sobą rozbawioną sytuacją dziewczynę. Sprint uchronił ich od „zdobycia” szlabanu, ale i tak zmuszeni byli słyszeć pełen dezaprobaty gderliwy głos woźnego.
- Obściskiwać się na samym progu szkoły. Bezwstyd! Och, gdyby tak móc skorzystać z możliwości chłosty!
- Mówiłaś coś o mojej perwersji? – Draco uśmiechnął się łobuzersko i uniósł brew.
- Ale on cały czas o tym samym. Brak wyobraźni.

***
Draco w milczeniu patrzył na Hermionę.
- Masz rację. Gdybyś mi powiedział, w życiu bym cię do ministra nie puścił. A wyjęcie Mistrza Eliksirów spod wszelkich podejrzeń to bardzo ważna sprawa. Nadal jestem na ciebie zły, ale cię podziwiam. Muszę przyznać, że zrobiłaś to, co powinnaś, ale i tak bym cię nie puścił.
- Gadasz jak potłuczony – uśmiechnęła się łagodnie.
- Bo cię kocham. Mam czasem ochotę zamknąć cię u siebie w dormitorium i chronić przed wszystkim, co tylko wyda mi się złe. Ale nie robię tego, bo wiem, że to niezdrowe pragnienia – wyszczerzył się. – Widzisz? Potrafię sam siebie zdiagnozować i panować nad odchyłami.
- Gratuluje, Draco – Hermiona udała świętą powagę.
- No a dziś? – Malfoy uniósł lewą brew i uśmiechnął się delikatnie. – Tylko nie mów, że złamałaś słowo dane Weasleyowi i udzieliłaś po kryjomu jakiegoś wywiadu – zażartował.
- Owszem, Draco. Konkretnie Ricie Skeeter... Miałam ci powiedzie od razu po powrocie. Trochę się boję nagonki prasowej, ale jakoś wytrwam. Zwłaszcza z takim obrońcą jak ty.
Malfoy siedział z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
- Przecież... Ale on jest teraz w kropce. Hermiona, nie wiem, czy mam ci pogratulować, czy wlać ci na goły tyłek pachem, tak jak chciałem wcześniej. Odwaliłaś kawał dobrej roboty, ale naraziłaś się na niezdrową ciekawość otoczenia, niewybredne plotki, a nawet na to, że prasa oczerni cię, nazywając kłamczynią.
- Wiem, Draco. Ale nie sadzę, aby Dumbledore pozwolił dziennikarzom zbyt gęsto zadomowić się w Hogwarcie. Zapewne stanowczo odprawi każdego kto tu zawita.
Malfoy skinął głową, nadal zszokowany, ale też dumny z pomysłowości i trzeźwego myślenia swojej kobiety.
- Przerąbane – powiedział.
- Nie ma tego złego. Nie mieszałam cię w to na razie. Nie mówiłam, że byłeś świadkiem. Ale na pewno zwołają Wizengamot, będą mnie przesłuchiwać i zapewne poczęstują Veritaserum. Trochę mi głupio, bo nie dałam ci wyboru. Będziesz wtedy musiał wyznać, że byłeś przy tym i brałeś udział w całej tej farsie. Czyli, też będziesz wzywany na przesłuchania. Już poważne i zapewne przy szumnym udziale prasy. I będziesz wysłuchiwał durnych pytań w stylu a czy nie próbowałeś przeciwdziałać tak jaskrawemu nadużyciu władzy, młodzieńcze?. Tak, przerąbane, Draco. Koszmar, mój smoczusiu. Przepraszam – zmarszczyła nos i smętnie się uśmiechnęła.
- Spoko, spoko, damy radę... Smoczusiu?
- Nie gniewasz się?
- Smoczuś był zły i jeszcze ze sobą toczy walkę wewnętrzną, ale już mu przychodzi, bo bliska obecność lwiczki działa na niego kojąco.
Hermiona roześmiała się perliście.
- Jesteś porąbany, kochanie.
- Nieco. Nie będę czekał na przesłuchania, żeby powiedzieć prawdę. To zamknie wielu ludziom gęby. A jeśli ktoś coś na twój temat powie, to moc Merlina go nie obroni.
Hermiona westchnęła.
- Nie śmiem mieć wątpliwości. Ale, tak jak mówiłeś, damy radę – przytuliła się do niego mocno.

******
Tak, jak obiecał, Draco wstał, gdy sowy w porze obiadu zostawiły już Wielkiej Sali specjalny dodatek Proroka i poprosił o ciszę zszokowanych lekturą uczniów i nauczycieli. Zaskoczony i dumny z Hermiony Harry ścisnął uspokajająco jej rękę przeczytawszy nagłówek gazety, a teraz popatrzył uważnie na Malfoya.
- Chciałem wszystkim, zapoznającym się z najnowszym artykułem pani Skeeter, oznajmić, że byłem świadkiem tego haniebnego wydarzenia w ministerstwie i uprzedzić, że jeżeli usłyszę, iż ktoś w związku z tą sprawą mówi, lub mówił źle na temat Hermiony Granger, to własnymi rękami rozpruję brzuch i wyciągnę flaki. Dziękuję za uwagę.
- Och... normalnie go kocham za subtelność – oświadczył Harry ironicznie, ale się uśmiechnął i potoczył wyzywającym wzrokiem po twarzach wszystkich, który ośmielili się z ciekawością przyglądać Hermionie.
- Ja go kocham z zupełnie innych powodów, ale o gustach się nie dyskutuje, Harry – Hermiona obdarzyła go przekornym uśmiechem, co Potter zignorował.
Zaraz po Draconie wstał Dumbledore i wygłosił krótką mowę broniącą stanowiska Hermiony, a na koniec poprosił uczniów o delikatne i taktowne traktowanie poszkodowanej koleżanki, wyrażając nadzieję, ze nauczycieli o to prosić nie musi.
- Ciebie, Draco, prosiłbym o nieco subtelniejsze wrażanie własnego stanowiska – obdarzył łagodnym spojrzeniem Ślizgona.
- Tak jest, sir – grzecznie odrzekł Ślizgon, groźnie przy tym łypiąc na tych, którzy wydawali mu się podejrzani.
- A pannę Granger zapraszam do gabinetu zaraz po obiedzie – bardzo delikatnie uśmiechnął się do Hermiony, która oddała mu subtelny uśmiech.
Severus Snape wpatrywał się w nią oniemiały i pełen podziwu, który skrzętnie ukrywał, a reszta nauczycieli była zbyt wstrząśnięta, by cokolwiek powiedzieć.
- Zapraszam do konsumowania – dokończył Albus i usiadł na swoim miejscu.
Ronowi zachciało się płakać, ale Hermiona zauważyła to i położyła głowę na jego ramieniu.
- Z taką obstawą, jak was dwóch, i taką strażą przednią oraz tylną, jak Draco i Milli, nic mi się stać nie może. No i jest jeszcze, Dumbledore, oraz wszyscy którzy mnie wspierają duchowo – Hermiona posłała uspokajające spojrzenie Ginny.
Osiągnęła bardzo wiele, bo Ron nieśmiało się uśmiechnął.
Wszyscy byli zbyt poruszeni, by zauważyć, ze Cho Chang wyszła blada z Wielkiej Sali.

* ognista whisky, sok malinowy, sok truskawkowy i plasterek cytryny
** kawa z bimbrem czarodziejskim, o wiele silniejszym od mugolskiego o lekko imbirowym posmaku
***, **** dwie perełki tekstowe, w wykonaniu Erin, ze zjazdu DK w Warszawie, który odbył się dnia 27 lipca, 2005 roku wink.gif))
Natalia
Wspaniałe, Wspaniałe i jeszcze raz Wspaniałe
Najbardziej podobała mi sie wypowiedz Draca w Wielkiej Sali, (hehe rozpruje flaki:P)
koment Harry'ego:P:D, no i oczywiscie rozmowa Seva z Tonks hehe dobre to było:P:D
biedna Tonks buuu
obys tak dalej wspaniale pisala
nie moge sie juz doczekac dalszych czesci
zycze duzoooo weny i czasu:D

Bella
O nie! fick cudowny ,ale ta Tonks zakochana w Sevie przeraża mnie .Niechciałabym czytać romasu w wykonaniu Sev\tonks no ale oczywiście to wszystko zależy od autorki, jednak sam pomysł mnie odrzuca to po prostu jakoś tak nie pasuje dry.gif
Natalia
Bello moim zdaniem to tak fajne sie wszystko łączy:P
a ja mysle ze tematem tego ff nie jest i nie bedzie romans Tonks/Sev
ja tylko powiedzialam ze mnie sie to podoba kazdy ma swoje zdanie i ja je szanuje:PP
pozdrowienia
Raistlin
Ja nie muszę dużo pisać o opowiadaniu bo i tak wiadomo co o nim sądzę. biggrin.gif odcinek jak zawsze mi się podobał i mam nadzieję, że dostaniemy szybko następny odcinek.
Znalazłem chyba dwie literówki, lecz jedyna którą zapamietałem to było, że napisałaś błam zamiast bałam, ale to tylko jeden taki mały błąd.

Pozdrawiam

Raistlin
Katty
Właśnie skończyłam czytać Twój fic...O Bosh, usiedziec nie mogę!! Masz niesamowity talent, wspaniale opisujesz postaci!! Oj jak ja chciałabym wiedzieć, co dalej z Draco/Hermi, Ron/Luna, Harry/Blaise, no i Snape'em(A może Snape/Tonks?? smile.gif ) Życzę weny i niecierpliwie czekam na kolejnego part'a!!

Fanatyczna Fanka
Angelo666
Pewnie nie wprowadzę nic nowego do tematu, no ale.......

Bardzo mi się podoba Twój styl pisania....
Fabuła też bardzo ciekawa...

Nie pozostaje nic innego jak chwalić biggrin.gif:D i pytać, kiedy następny... yyyyy... "part"... Lubię to określenie i jakby nie patrzeć to jest to część in inglisz :]........

Na serio podobają mi się Twoje opowiadania i jak narazie nie spotkałem nic, co mi nie pasuje....

Pozdro... i 3maj się cieplutko, Kit......

Angelo
Tomak
O Jezu jak ja załuje ze wczesniej tego nie przeczytałem całosci ale tylko kilkanascie pierwszych zdan i mnie to nie zaciekawiło. Ten fick jest poprostu super. Fabuła zarabista. Co z opisami to nie wnikam bo sie nie znam ale ogółnie to zarąbiscie. Gdy Percy podszedł do Blaise miałem nadzieje ze bedzie jakas draka zeby Harry się mógł wykazac. Z niecierpliwością czekam na next part. Ten ostatni zakonczony w takim miejscu ze az chce sie czytac dalej. Wczesniej przeczytałem "I Believe In A Thing Called Love" i spodobał mi się. Skłoniło mnie to do przeczytania tego ficka i nie zawiodłem się jest super. czekam na next part.
Kitiara
Hej, przepraszam, że tak długo.
Nie było mnie w wawie...
Za to dam Wam dłuuugi fragment ; )


******
Nie minęła godzina od dostarczenia przez sowy specjalnego dodatku Proroka Codziennego, a Hermiona już zaczynała mieć dość. U Dumbledore’a była zaledwie kilka minut. Starszy czarodziej zapewnił ją, że może liczyć na jego wsparcie i, jeżeli będzie zwołany Wizengamot, on też weźmie udział w posiedzeniach i przesłuchiwaniu, chociaż miał nadzieję, że ktoś w Ministerstwie pójdzie po rozum do głowy i Hermiona będzie przesłuchiwana przez jedną, dwie osoby, a nie przez tabun zaciekawionych czarodziei i czarownic, którzy na przemian będą jej zadawać mało delikatne pytania. Jakkolwiek było to mało prawdopodobne, ze względu na to, że Percy był osobą publiczną. Gryfonka podziękowała i wyszła. Przez kolejne pół godziny natknęła się na co najmniej pół tuzina grupek rozmawiających szeptem, ale gdy przechodziła szepty milkły, w nią zaś wpatrywało się z zaciekawieniem kilka par oczu. Nawet w bibliotece nie mogła spokojnie posiedzieć. Nastroju nie poprawiała jej też pewność, że Dumbledore walczy w tym samym czasie z dziennikarzami, którzy bardzo chcieliby wejść na teren Hogwartu i zapytać ją „dlaczego oczernia Wiceministra Magii”. Rzeczywiście. Albus już kilkakrotnie odesłał z kwitkiem niechcianych gości i zaznaczył, że jeżeli się pojawią na terenie szkoły nie ręczy za swoje nerwy. Na szczęście, fiukający do jego gabinetu przedstawiciele czarodziejskich mediów, mieli na tyle rozsądku żeby z nim nie zadzierać. Albus pomyślał z rozbawieniem, że najmniej licząca się z odmowę Rita Skeeter nie musiała się starać o „audiencję”, bo już przeprowadziła wywiad z Hermioną. Sama zainteresowana czuła natomiast, że rośnie jej ciśnienie.
„Jak ludzie mogą być tak wścibscy” – pomyślała z najwyższą irytacją, gdy już ostentacyjnie trzasnęła książką, którą czytała, posłała zerkającym w jej stronę, szepczącym konspiracyjnie trzecioklasistom spojrzenie z serii „gdyby wzrok mógł zabijać” i wymaszerowała z biblioteki. Pocieszyła się, że Draco też jest teraz obserwowany niczym intrygujący obiekt w ZOO, a i Mistrz Eliksirów budzi powszechne zaciekawienie. Kiedy postanowiła odwiedzić Dracona, była już na skraju erupcji nerwów. Jeszcze jedna szepcząca grupka, jeszcze jedno pełne współczucia spojrzenie a wybuchnie. Idąc napotkała kilka spojrzeń i grupek, ale na szczęście nie eksplodowała. Dopóki nie znalazła się w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Siedziało tam kilkoro czawarto- i piątorocznych uczniów, których gwar umilkł, gdy tylko weszła. Na kanapie przy kominku, w półleżącej pozycji spoczywała Pansy, a Scott Naile, ten sam, który doprowadził już raz Hermionę na skraj załamania nerwowego, karmił mopsowatą piękność winogronami.
„Urocze” – pomyślała sarkastycznie panna Granger i śmiało ruszyła ku schodom do dormitorium męskiego.
- Granger, dlaczego dałaś dupy wiceministrowi, a teraz robisz z niego gwałciciela? Tak dobrej uczennicy chyba nie wypada postępować w ten sposób.
”Oleję tę szmatę. Nie zareaguję” – pomyślała z mocą Gryfonka lecz poczuła, że jej krew szybciej krąży w żyłach, a w uszach zaczyna delikatnie szumieć. Zamknęła oczy i zacisnęła pięści. Kilkoro młodszych uczniów się roześmiało, aczkolwiek cicho i niepewnie. Słowa Parkinson były nadto wulgarne by wzbudzić powszechną wesołość.
- Ona jest z tych, które mówią nie, myślą tak, a po wszystkim mają do siebie żal, że uległy... Albo chciała po prostu coś osiągnąć, a teraz marzy jej się sława – zaczął snuć na głos swoje rozważania Naile.
Krew Hermiony osiągnęła poziom wrzenia, a szum narastał z każdą sekundą. Była tak wściekła, że ostatkiem woli powstrzymała się od rąbnięcia w słodką parkę jakimś obrzydliwym przekleństwem, które pierwsze przyszłoby jej na myśl. Zamiast tego powoli podeszła do Pansy i Scotta.
- Cześć – powiedziała zimno. – Boli cię, że dałam ci kosza przy twojej... przyjaciółce? – ostatnie słowo zabrzmiało jak wyzwisko. - Granger, niezła z ciebie dupa, ale wyszczekana szlama, a ja nie lubię wyszczekanych szlam – Scott nie dał po sobie poznać, że jest zdziwiony ponad wszelką miarę. Ostatnio była zalękniona i zdolna niemal do morderstwa. Ale ta zdolność wynikała ze zwierzęcego strachu. Teraz w jej oczach pałał gniew, nie strach. Naile był inteligentny i zdawał sobie sprawę, że poprzednie zachowanie Hermiony musiało wynikać z traumatycznego przeżycia i Gryfonka nie kłamie. Ale była tylko szlamą. Nie zamierzał jej współczuć ani, tym bardziej, jej szanować, czy też szanować jej uczuć. Chętnie sam by ją zgwałcił, tylko po to by ją moralnie pognębić. No, może nie tylko po to.
- A ja bardzo nie lubię takich wulgarnych miłośników taniego chamstwa, którzy myślą, że są zabawni, uroczy i z tego powodu wszystko im wolno. Przepraszam, wolno im bo mają czystą krew – ostanie słowa wypluła, jak coś, czym miałaby się za chwilę udławić.
- Przegięłaś, Granger. Nie będziesz opluwała mojego pochodzenia.
- Ja twojego pochodzenia nie opluwam, w przeciwieństwie do tego, co ty robisz wobec mnie. Nawet się nie odzywaj Parkinson, gdy ja mówię! – Pansy zamilkła, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Wzrok Gryfonki był tak rozogniony, że wolała nie ryzykować. Cała szkoła wiedziała, że Hermiona zna mnóstwo paskudnych zaklęć. To, że ich nie stosowała na koleżankach i kolegach, nie znaczyło, że nigdy ich nie użyje. – Tak trudno ci pojąć, że ludzie, którzy nie są czarodziejami czystej krwi, albo w ogóle nie są magiczni, są także ludźmi? Że mają uczucia, myśli, potrafią cierpieć i kochać, cieszyć się, tak jak wy? Czujesz się lepiej gdy mi ubliżasz? Dobrze ci z myślą, że opluwasz mnie jakbym była zwykłą kurwą, podczas gdy zostałam brutalnie pozbawiona dziewictwa? Nie krzyw się i nie udawaj tak delikatnego. Zachowujesz się jak najgorszy cham. Nie uchodzi to czarodziejowi z dobrego, arystokratycznego rodu. Tobie Parkinson trudno cokolwiek uświadomić, bo jesteś całkowicie niereformowalna. Możesz mnie nienawidzić, bo jestem z mugoli i jestem Gryfonką, ale jako kobieta powinnaś mieć na tyle wstydu, żeby nic nie mówić. Milczeć. Nie współczuć, lecz zachować powagę i milczenie, jak przystało na prawdziwą kobietę. Więcej od ciebie nie można wymagać, ale myślałam, że chociaż tyle - mówiła naprawdę spokojnie, ale to były tylko pozory. W środku gotowała się z tłumionego gniewu.
Scott był tak zaskoczony, że przez chwilę nie wiedział jak ma się zachować. Hermiona, według jego mniemania była bezczelna, ale wbrew sobie poczuł, że się lekko rumieni, a jakiś bardzo cichutki głosik podpowiada mu, że Granger się nie myli. Zignorował go jednak.
- Mówisz, że nie jestem kobietą? Ty mugolska wywłoko...
- Mówiłam, że jesteś niereformowalna – Hermiona zacisnęła dłoń na różdżce i w duchu poprosiła Merlina i wszystkich wielkich magów o jeszcze chwilę cierpliwości. - Powiem dosadniej; jesteś głupia – zignorowała to, że Pansy stanęła naprzeciwko niej. Ślizgonka zamachnęła się i uderzyła Hermionę w twarz.
- Zejdź mi z oczu – Gryfonka wyjęła różdżkę i wycelowała nią w Pansy. – Natychmiast. Inaczej, nie zważając na obecność świadków, coś ci zrobię. I to będzie bolało.
Pansy była wściekła, ale oddaliła się do swojego dormitorium, bo Hermiona wyglądała w tej chwili na osobę zdolną do wszystkiego.
- Ostra jesteś – Scott uśmiechnął się łobuzersko. – Pansy to słodka idiotka, ale ty jesteś prawdziwą lwicą. Tylko trzeba by stępić ci pazury i wyrwać kły.
- Jeszcze jedno słowo, a strzelę ci dużo mocniej, niż mnie ta słodka pinda przed chwilą. Nie wstyd ci mówić tak o dziewczynie, z którą się prowadzasz? Mam ochotę się wyrzygać gdy cię słucham – Naile po raz drugi teatralnie się skrzywił. - Nie zwymiotować, a wulgarnie wyrzygać. Prosto na ciebie. Nie masz wstydu. O sumienie bym cię nie podejrzewała, ale wstyd to podobno coś bardzo naturalnego. Jak widzę, nie u każdego człowieka - mówiła spokojnie, ale jej oczy zdradzał jak bardzo jest wzburzona.
- Jaka elokwentna – Scott spokojnie wstał i podniósł z podłogi swój dyniowy sok. W kryształowej szklance. Wolał nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. – Pozwolisz, że cię trochę poskromię, kocico. Moje dormitorium jest bardzo blisko dormitorium Draco... – więcej nie zdążył powiedzieć, bo Hermiona miała już serdecznie dość.
Naile Scott nigdy wcześniej nie miał do czynienia z klątwami zadającymi cierpienie. Teraz zwijał się z bólu na podłodze, jego sok z dyni się rozlał a szklanka pękła. Jak przez mgłę pomyślał, że Cruciatus musi być nie do przeżycia, skoro tak wygląda Tormenter. Hermiona nie trzymała go zbyt długo pod klątwą, zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę z niszczycielskiego wpływu swojej wściekłości na siłę zaklęcia. A Naile nie krzyczał, bo był zbyt zaskoczony i za bardzo cierpiał przez tych kilka sekund ciągnących się jak wieczność, żeby móc krzyknąć.
Cisza jaka zapadła we Wspólnym Ślizgonów była niemal gęsta. Nikt się nie wtrącał, bo Ślizgoni nie lubią mieszać się w sprawy innych, gdy jest chociaż nikła szansa, że może im to zaszkodzić.
- Jesteś niebezpieczna. Powinienem iść z tym do Snape’a, ale znaj moje dobre serce.
- To ty lepiej się módl, żebym ja nie poszła do Snape’a jeśli jeszcze raz tak się do mnie odezwiesz. I módl się, żeby on się o tym nie dowiedział – niezachwiana pewność z jaką mówiła Hermiona, zmusiła go do spojrzenia jej w oczy. Były jeszcze pociemniałe od gniewu, ale wydawała się spokojniejsza.
- Natychmiast mnie przeproś, Scott. Natychmiast, bo przećwiczę na tobie cały arsenał klątw, które znam. Nie pozwolę się obrażać w taki sposób i nie pozwolę, żebyś robił mi niedwuznaczne propozycje. Przeproś i zachowuj się wobec mnie na przyszłość bardzo grzecznie, bo mogę być niemiła.
Widziała kropelki potu na jego czole i oczy płonące nienawiścią. Ale i czymś jeszcze. Respektem. Nie patrzył już na nią z pobłażliwą, przyprawioną pogardą wyższością. I, gdyby Scott Naile spotkał kiedykolwiek Bellatrix Lestrange, teraz Hermionę porównałby do niej.
- Poniżyłaś mnie, Granger i zadałaś mi ból.
- Ty poniżyłeś mnie pierwszy i pierwszy zadałeś mi ból. Słowa mogą być gorsze od fizycznego cierpienia. Żądam przeprosin. To przywilej. Ciebie, w przeciwieństwie do Parkinson, uznaję za bardziej rozgarniętego. W związku z tym żądam przeprosin. Inaczej pójdziesz ze mną do Snape’a albo ja do niego pójdę i wtedy się przekonasz, co na twoje chamstwo powie twój opiekun. Czekam.
Przez kilka chwil było bardzo cicho. Patrzyli na siebie w milczeniu i żadne z nich nie chciało odwrócić wzroku.
- Przepraszam, Granger – wycedził w końcu Scott, zdając sobie sprawę, że Gryfonka mu nie odpuści i wiedząc, że Severus Snape nie puściłby mu tego płazem wobec żadnej dziewczyny.
- Przepraszasz za co? – uprzejmie zadała pomocnicze pytanie Hermiona, celując różdżką w najczulszy punkt na ciele Ślizgona i nie spuszczając oczu z chłopaka.
- Przepraszam za to, że cię obraziłem. Więcej to się nie powtórzy.
- Trzymam cię za słowo – Hermiona uniosła różdżkę i uśmiechnęła się kpiąco. Miło było zmusić kogoś do posłuszeństwa i okazania pokory.
Nagle z zewnątrz wparował do Wspólnego nie kto inny, jak sam Mistrz Eliksirów.
- Co tu się dzieje? – zapytał omiótłszy spojrzeniem pomieszczenie i zatrzymując się wzrokiem na Hermionie i Naile’u.
- Zupełnie nic, panie profesorze. Chciałam odwiedzić Dracona i upewniałam się tylko, czy jest na górze – uśmiechnęła się niewinnie, co skłoniło Snape’a do uniesienie brwi.
- Jasne, Granger, a ja byłem w Hufflepuffie – zażartował Severus, co wywołało ogromne zdziwienie wśród jego podopiecznych nie wyłączając Scotta. – Idź do niego i przekaż, że ma się zjawić tu za pół godziny. Chcę zrobić krótki spotkanie moim uczniom... A wy, na co czekacie? Przekażcie to innym – zwrócił się do swoich „poddanych”. – Raus! – dodał jeszcze do tych, którzy raczyli być opieszali
Scott Naile, wstając i delikatnie rumieniąc się pod przenikliwym wzrokiem nauczyciela, który na szczęście o nic go nie wypytywał, nie mógł pojąć, jak to możliwe, że Mistrz Eliksirów nie odjął punktów Gryfonce, która stała naprzeciwko niego z różdżką. To było niepojęte. Czuł się niezręcznie i przeszył go dreszcz zimnego niepokoju, gdy Severus groźnie się uśmiechnął, uniósł brew, po czym, zamiótłszy połami płaszcza, ulotnił się z Pokoju niczym czarny dym.
„Nieprzenikniony typ” – nie po raz pierwszy pomyślał Naile. Był za swoim profesorem całym sercem, ale w takiej chwili jak ta zastanawiał się, czy Snape rzeczywiście nie zabił Salomona Notta. Cóż, szczerze powiedziawszy wcale by się nie zdziwił.

*
Severus miał na celu jedynie oznajmić uczniom, że zna sytuację panny Granger od jakiegoś czasu, bo ona i Draco opowiedzieli mu o tym wcześniej. Sedno sprawy polegało na uprzedzeniu podopiecznych, że, niestety, nie będzie miał na względzie tego, kto z jakiego jest Domu, jeżeli usłyszy na temat Hermiony plotki, głupie żarty, czy cokolwiek, co godzi w jej godność. Malfoy siedział na podłodze z podkulonymi kolanami i wpatrywał się w nauczyciela, który na zakończenie oznajmił:
- Nie będę wygłaszał tak kwiecistej mowy, jak Draco w Wielkiej Sali, co nie znaczy, że nie mam wyobraźni – okrutnie się uśmiechnął i łypnął na Scotta. – Żadnych plotek i niewybrednych uwag. Mogę zostać mordercą – przy ostatnich zdaniach wpatrywał się kpiąco w Pansy Parkinson, która bardzo mocno się zarumieniła. Po czym omiótł spojrzeniem wszystkich ściśniętych we Wspólnym Ślizgonów i, łopocząc połami płaszcza, wyszedł.

***
Hermiona, wchodząc do Pokoju Wspólnego Gryfonów, natknęła się na wychodzącą z niego Minerwę McGonagall, która poprosiła ją do swojego gabinetu, gdzie oświeciła dziewczynę , jak to każdy opiekun urządził krótkie spotkanie swoich podopiecznych w celu proszenia ich o taktowne zachowanie wobec niej – Hermiony. Następnie surowa pani profesor upewniła Gryfonkę o tym, że może na nią liczyć i że ona – Minerwa, zawsze będzie jej służyła radą i wsparciem. Hermiona kiwnęła głową, wybąkała podziękowanie i przeprosiła, że nie powiedziała o tym, co zaszło w Ministerstwie, wcześniej, co McGonagall przyjęła z profesjonalnym zrozumieniem i niespotykaną u niej wyrozumiałością. Potem Hermiona mogła już spokojnie zająć się sobą, a grupki „prześladujących” ją uczniów jakby się przerzedziły. Generalnie miała spokój aż do rana. Do czasu porannej poczty.

******
Harry wyznał Blaise, co podsłuchał pod pokojem nauczycielskim. To znaczy powiedział jej, że Snape coś planuje w związku z Czarnym Panem, nie powiedział jej zaś co właściwie się święci. Nie chciał, żeby Zabini się martwiła. Potter był tak zaabsorbowany decyzją Mistrza Eliksirów, tak kłóciło się to z jego wcześniejszym podejściem do tego człowieka, że nie mógł się odprężyć nawet, gdy Blaise delikatnie zaczęła pieścić go za uchem i wyszeptała, że bardzo tęskni za jego bliskością. Zamyślony, wpatrywał się w jakiś odległy punkt.
- Harry, co się z tobą dzieje? – spytała z troską Ślizgonka.
- Ja... sam nie wiem. Przepraszam, Blaise. To wszystko mnie przerasta.
- Nie powiedziałeś mi wszystkiego, prawda? – w jej głosie nie było wyrzutu. – W porządku, widocznie nie powinnam wiedzieć.
- Tak. Nie powiedziałem ci dokładnie całej prawdy Ale po prostu nie mogę. Przepraszam, ja sam nie powinienem o tym wiedzieć. Może rzucę w siebie Obliviate – nagle Potterowi taka myśl wydała się bardzo kusząca. Nie musiałby się martwić o tego cholernego wampira i żyłby w błogiej niewiedzy. Cały problem polegał na tym, że nie wiedział jak dobrze rzucić tak złożone zaklęcie, którego przecież nigdy jeszcze nie używał, a tym bardziej jak zastosować je na sobie bez szwanku dla własnego zdrowia psychicznego, dlatego z żalem musiał porzucić ten pomysł. Na szczęście Balsie rozumiała jego samopoczucie i potrafiła tak wobec niego się zachowywać i tak z nim rozmawiać, że nawet kilkakrotnie się uśmiechnął, a raz szczerze się roześmiał. Śmiał się z Dracona, który na piątym roku, chcąc udoskonalić swoją miotłę, w niewytłumaczalny sposób sprawił, że wyrosły mu ośle uszy. Cały weekend przeleżał w dormitorium (bo nie chciał, aby dowiedział się o tym ktokolwiek spoza Domu Węża) i w końcu Snape, który się dowiedział o tym od litościwej Zabini, przyszedł w niedzielę wieczorem i kilkoma bolesnymi (było słychać) zaklęciami przywrócił Malfoyowi normalny narząd słuchu. Blaise umiała opowiadać bardzo barwnie.

*
Draco patrzył na Harry’ego wzrokiem wygłodniałej Godzili.
- Znowu miałeś fart.
- W tym roku po prostu ćwiczę – Harry uśmiechnął się lekko. Był to blady uśmiech, zważywszy na to, że już za parę chwil miał iść i czatować na Mistrza Eliksirów. Coś mu podpowiadało, że natknie się na Snape’a idącego na misję już za pierwszym razem, czyli dziś.
- Fart. Cale życie masz fart – Draco się skrzywił. – Wyjdziesz na zewnątrz zapalić?
- Wyjdę – Potter pomyślał, że papieros dobrze mu zrobi. Jeżeli nie pomoże, to przynajmniej go odpręży. Polemizowanie z wolą Severusa wydawało mu się bardzo trudne, z każdą chwilą bardziej abstrakcyjne i niedorzeczne, a nawet niebezpieczne. Ale do odważnych świat należy. – A jeśli chodzi o fart. To rzeczywiście. Często mam więcej szczęścia niż rozumu. Dlatego jeszcze żyję. Tak przynajmniej twierdzi Herm.
- Że jeszcze żyjesz? – Malfoy paskudnie się uśmiechnął.
- Potrafisz być cholernie irytujący – Harry niemal wyrwał papierosa z paczki, którą Ślizgon podsunął mu pod nos
- Ale nie jestem aroganckim Hogwardzkim Zbawicielem, Któremu Zawsze Wszystko Idzie Lepiej Niż Innym – Draco wypuścił dym delikatnymi kółeczkami. – Ale tego nie potrafisz, Potter – dodał z mściwą satysfakcją.
- Nie wszystko, a Oklumencja, i nie lepiej niż innym, a lepiej niż tobie – Harry nie był dłużny, aczkolwiek kółeczka wzbudziły w nim lekką zawiść i nieco zmieszanego z zaskoczeniem podziwu. – Używasz jakiegoś zaklęcia? – zapytał podejrzliwie.
- Nie – z fałszywą skromnością odrzekł Malfoy. – Robię to bez użycia magii. Możnaby powiedzieć, że po mugolsku
Nie kłamał. Wypuszczanie ustami dumnych kółeczek było jego chlubą. Najnormalniej w świecie się popisywał. Zupełnie jak pięciolatek, którego poczucie godności zostało nadwątlone przez rówieśnika. Wiedział to i było mu z tym dobrze.
- Normalnie... jesteś straszny. Masz niemożliwy do zaakceptowania, zmanierowany sposób bycia, Malfoy – Harry uśmiechnął się krzywo, ale był to uśmiech pełen przewrotnej sympatii. – Czy ty musisz być najlepszy?
- To chyba dziedziczne – Draco zdołał się szczerze uśmiechnąć. Bez przekory i złośliwości. – Tak, myślę, że tak. Ale nadal uważam, ze Oklumencja to fart.
- A może jednak ma wpływ to, że wcześniej miałem już z nią styczność? – Harry starał się trafić do rozsądku Ślizgona.
- Może trochę, a reszta to ślepe szczęście. Urodziłeś się w skarpetkach Merlina*.
- Niech ci będzie – Harry szczerze się roześmiał.
- Idę spać. Mam dość tych spojrzeń o rany! to ten, co widział gwałt, ciekawe, czy się podniecił? – Draco uśmiechnął się paskudnie i złośliwie.
- Jesteś cyniczny, wulgarny i obleśny.
- Nie ja, tylko ci co tak patrzą.
- A może są to spojrzenia ciekawe, czy on bardzo to przeżył i czy to właśnie sprawiło, że zmienił się ostatnimi czasy?
- Takich spojrzeń nie zauważyłem – z pełną godności pewnością siebie odrzekł Malfoy. – Jeżeli takie były, to dużo rzadziej. Zdarzają się czasem oj, biedny, nieszczęśliwy, Tak – Mi – Go – Żal - Malfoy. Litość to coś strasznego.
- k..... A może to tylko współczucie?! – Harry ze złością strzepnął popiół, jakby chciał się wyżyć na papierosie.
- Częściej litość. Widziałem nawet pogardę, kpinę, ale najczęściej niezdrową ciekawość, Potter.
- No dobrze, ludzie są ciekawscy. Wiem coś o tym. Ale nie bądź takim cynikiem. Dużo osób po prostu wam szczerze współczuje. Tak myślę.
- Nie mierz wszystkich swoja miarą, bo się przemierzysz.
- Rany, co za życiowa mądrość! – Potter przewrócił oczami. – A co? Mam mierzyć twoją?
Draco zarumienił się mocno i zacisnął usta w wąską kreskę.
„Oho, przegiąłem. Będzie awantura” – pomyślał Gryfon.
Awantury jednak nie było.
- Nie jestem dumny z tego, co robiłem, Potter.
- Wiem, nie chciałem wypominać. Po prostu... tak wyszło.
- Rozumiem. Ja naprawdę pójdę się już położyć. Dobranoc – Draco nie był zły.
- Dobranoc, Malfoy. Spokonej nocy.
- Wzajemnie.
Ślizgon wszedł do Zamku, a Harry jeszcze przez chwilę stał na chłodnym powietrzu i zbierał odwagę na swoja „misję”.

******
Severus dokładnie przygotowywał się do wizyty u Czarnego Pana. Czarny strój był już obłożony zaklęciami dającymi największą możliwą magiczną ochronę jego skórze. Wzmocnil zaklęciami odzienie ze skóry Smoka Rosyjskiego Gładkołuskiego. Materiał ten nadawał się na najlepszej jakości spodnie i bluzy chroniące, takie jak Snape właśnie zakładał na siebie. Smoki z tego gatunku miały ciemne ubawienie opalizujące granatem, ale Snape zdobył ubranie, które zostało ufarbowane na najwyższej jakości czerń. Kosztowało go sto galeonów, ale było warte takiej ceny. Samo w sobie stanowiło tak dużą ochronę, że łagodziło skutki Cruciatusa, a magicznie wzmocnione stanowiło jeszcze lepsze zabezpieczenie. Należało jeszcze tylko pomodlić się o to, aby Voldemort nie celował jedynie w głowę. Smok Rosyjski Gładkołuski charakteryzował się tak dużą gładkością łusek, iż zdawało się,że grzbiet bestii jest gładki. Stąd jego nazwa i stąd tak drogie wyroby odzieżowe z jego skóry, bo nadaje się ona nie tylko na kurtki, ale, z powodu swej niebywałej miękkości, a zarazem wytrzymałości i płynnego zachodzenia na siebie łusek, najczęściej była zużywana na bluzy i spodnie. Gładka, miękka i mocna. Idealna na taka wyprawę. Severus spojrzał krytycznie na swoje odbicie w lustrze. Wydawała się w takim przyodziewku jaszcze wyższy i szczuplejszy niż w rzeczywistości.
- Być może patrzysz na mnie ostatni raz, przystojniaku – z sarkazmem stwierdził Snape z odbicia.
- Ogranicz się do komentarzy, które ci przystoją, cwaniaku – cicho warknął Mistrz Eliksirów i szybko zamknął szafę odgradzając się od zwierciadła.
Na wszelki wypadek Snape uraczył się także minimalną dawką Eliksiru Zimnej Krwi. Na okoliczność gdyby Czarny Pan, przyjmując go z powrotem w swoje szeregi, zażyczył sobie tak wyrafinowanego dowodu lojalności, że jego niewzruszona natura mogłaby nie pozostać niewzruszona, co było bardzo prawdopodobne. O ile Voldemort, w pierwszym szale wściekłości spowodowanym bezczelną arogancją Severusa, nie rzuci go na pożarcie Nagini, albo nie urządzi takiej serii tortur, której Mistrz Eliksirów nie wytrzyma, lub też nie poczęstuje go szybką klątwą zabijającą. Z trojga złego Severus najchętniej wybrałby Avadę. Miał jednak nadzieję na czwarte wyjście. Tortury i przyjęcie w szeregi uwarunkowane testem lojalności najwyższej klasy.
Snape założył na siebie czarną szatę, wziął do ręki różdżkę, omiótł spojrzeniem swoją prywatna kwaterę i wymaszerował z niej żołnierskim krokiem zanim zaczął rozmyślać, że jednak warto żyć. Eliksir Zimnej Krwi miał zadziałać za kilkanaście minut, ale zanim Severus dotrze do punktu aportacyjnego i pojawi się na miejscu przeznaczenia, na pewno zobojętnieje w wystarczającym stopniu. W końcu nawet na co dzień nie uchodził na wylewnego typa.
Już z daleka zważył, że ktoś na niego czeka przy wejściu do lochów, a gdy zobaczył, kto to jest, skrzywił się nieznacznie.
- Co tu robisz, Potter? – spytał marszcząc brwi.
- Powiedzmy, że spróbuję odwieść pana od szalonego czynu.
- Po co ci peleryna niewidka i skąd wiesz? – był zły, był po prostu wściekły, bo eliksir jeszcze nie zaczął działać, a on uświadomił sobie, że Potter podsłuchiwał tajne zebranie. W nocy.
- Ja. Podsłuchiwałem...
- No jasne, jakżeby inaczej! – sarkastycznie warknął Snape. – Minus dwadzieścia punktów i marsz do łóżka, pókim dobry.
- Dlaczego pan chce iść sam i dlaczego pan się naraża? – Harry wydawał się głuchy na słowa nauczyciela.
- Bo tak, Potter, i nie zamierzam tego tłumaczyć takiemu bezczelnemu, aroganckiemu gówniarzowi jak ty. Spadaj, pókim dobry.
- Proszę tego nie robić – Gryfon starał się brzmieć jak najbardziej profesjonalnie, spokojnie i nie panikować. – A jeżeli już pan musi, to proszę wziąć mnie... Będę pod peleryną w razie potrzeby.
„Mam nadzieję, że nie wyglądam, jak desperat...” – pomyślał przy tym.
Snape znowu miał zrugać niegrzecznego, ze wszech miar zasługującego na naganę i wydalenie ze szkoły ucznia, gdy do jego świadomości dotarł sens słów chłopaka.
Poparzył uważnie w jasnozielone oczy właściciela czarnych, zmierzwionych włosów. Wszystko w Harrym zdawało się desperacko protestować przeciwko eskapadzie Mistrza Eliksirów. Zwłaszcza włosy, które zdawały się dużo bardziej potargane niż zwykle.
- Potter, czy ja dobrze usłyszałem? – Snape nie wiedział, czy ma się roześmiać, czy jeszcze bardziej zdenerwować. – Chcesz iść ze mną i mnie osłaniać?
- No. Tak, sir.
- Sir? - Mistrz Eliksirów uniósł brew. Potter zwracający się do niego z szacunkiem z własnej woli był czymś zgoła niezwykłym.
Harry wzruszył ramionami i żałośnie popatrzył na pelerynę, którą trzymał w ręku.
- Wracaj do siebie – powiedział łagodnie Severus. – Wracaj i idź spać i nie myśl o tym, co robię. Ty, Potter masz zupełnie inną misję do wykonanie i nie możesz zginąć.
- Ale...
- Żadnych ale. Jestem dorosły i sobie poradzę, tobie natomiast może stać się krzywda. Czarny Pan nie musi cię widzieć, żeby móc cię wyczuć. Oddaj mi to – gdy Harry nie zagregował sam, stanowczym ruchem wyjął z jego dłoni pelerynę. Wymruczał nad nią niezrozumiałe dla chłopaka słowa i oddał mu ją.
- Do jutra nie będzie działała. Muszę mieć pewność, że za mną nie pójdziesz. Idź do siebie i nie nadużywaj mojej cierpliwości – Severus czuł się tak dziwnie, jak tylko mógł się czuć człowiek jego pokroju. Nie chciał nawet dopuścić do siebie myśli o tym, że jest wzruszony zachowaniem Harry’ego. W ogóle o tym wolał nie myśleć. Miał wrażenie, że Gryfon jest zły, ale tą złość przytłumia żal. Potterowi, z niewiadomej przyczyny, zachciało się płakać i już nic nie odpowiedział.
- Złego licho nie bierze. Idź spać.
Chłopak patrzył, jak jego nauczyciel oddala się z pola widzenia. Stał w miejscu i patrzył, trzymając w dłoni bezużyteczną w tej chwili pelerynę niewidkę. Patrzył jeszcze, gdy Snape był już na drodze do wyjścia z Zamku, w głównym korytarzu. Stał i czuł jak po policzkach spływają mu gorące łzy.

***
Lord Voldemort poczuł, że ma gościa. Był w swojej ulubionej siedzibie, w domu Riddle’ów i obmyślał pewien plan. Siedział na ogromnym fotelu z dłońmi złączonymi czubkami palców, gdy dosyć mocno poczuł czyjąś obecność, co oznaczało jedno. To musiał być Śmierciożerca.

*
Gdy Severus Snape aportował się w miejscu przeznaczenia był już kwadrans po północy, bo kilka minut zajęła mu sama lokalizacja miejsca pobytu Czarnego Pana. Nie było to trudne, bo nosił jego znak rozpoznawczy, ale do łatwych także nie należało. Przed posiadłością zawahał się na chwilę, mimo świadomości, że Ten – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać na pewno już wie o jego przybyciu. Poczuł chwilową, ale nieodpartą ochotę aportować się z powrotem. Ale czyż nie wyszedłby wtedy na tchórza? I Czy nie zaprzepaściłby jedynej okazji? Bo jeżeli raz się podda, przerażony tym, co może go spotkać, to już po raz wtóry nie spróbuje. Eliksir zaczynał jednak działać i działał także zimny, wyrachowany umysł Snape’a i Mistrz Eliksirów nie zawrócił. Wszedł do domu. Powoli zbliżył się do salonu i spojrzał na fotel stojący, w tej chwili, tyłem do niego. Strach nie był przytłaczający tylko dlatego, że pił to paskudztwo, ale mimo niego czuł strach, więc musiał użyć całej swojej zdolności do Oklumencji, by go opanować i zamaskować. Tylko kłamca okazuje, ze się boi.
- Panie – powiedział cicho i przyklęknął na jedno kolano, gdy fotel się obrócił. – Panie, wróciłem do ciebie – podniósł wzrok na Voldemorta. Czerwone oczy nie wyrażały nic poza okrucieństwem.

******
Hermiona ponownie poszła do biblioteki. Po kolacji. Tym razem nie gapiła się na nią żadna grupka i nikt jej nie obgadywał. Pogrążyła się w lekturze dotyczącej najstarszych i najgroźniejszych eliksirów, ale już po pół godzinie ktoś jej przeszkodził. Usłyszała nieśmiałe chrząknięcie i uniosła głowę. Obok zajmowanego przez nią stolika stała Cho Chang. Cho była blada i miała zaczerwienione oczy. Musiała długo płakać. Hermiona nie zwróciła jednak na jej wyraz twarzy uwagi. Poczuła raczej zimną satysfakcję, niż współczucie. Przynajmniej w pierwszym momencie. Chang nie oczekiwała innej reakcji. Była przygotowana na ignorancję, a nawet na wrogość, więc nie zraziła jej postawa panny Granger, ani jej nieczułe, pełne wzgardy spojrzenie.
- Wiem, że nie chcesz mnie oglądać, a tym bardzie j ze mną rozmawiać – powiedziała cicho. – Rozumiem to. I zapewne mało cię obchodzi fakt, że trudno mi teraz spojrzeć w lustro bez rumienienia się.
- Rzeczywiście, Chang. Mam to gdzieś – Krukonka wyczuła chłód i nieufność.
„Jakżeby inaczej”- pomyślała ze smutnym sarkazmem Cho.
- Wiem. Ale to prawda. Mam prośbę. Przeczytaj to – podała Hermionie zalakowaną kopertę. – Do Dracona nie potrafię napisać, może dlatego, że mam pewność, iż podrze mój list.
- A skąd pewność, że ja tego nie zrobię? – zimno spytała Hermiona.
- Na to nie mam żadnej pewności. Ale... – Chang zarumieniła się mocno. – Ale mam nadzieję, że najpierw przeczytasz.
Hermiona skinęła głową. Nieufnie, bez uśmiechu, bez cienia szansy na przebaczenie w ciemnoorzechowych, przenikliwych oczach. Ale skinęła. Ciężar na sercu Cho Chang nieco zelżał. Myślała, że się uodporniła. Że potrafi być tak wyrachowana i zimna w dążeniu do celu, iż nic jej nie złamie, nic jej nie zmiękczy. Aż do dzisiejszego śniadania. Kiedy przeczytała nagłówek. Kiedy przypomniała sobie, jak Hermiona zareagowała na jej chłodne, pełne ironii „wyznanie” w Łazience Prefektów, zrozumiała, że skrzywdziła ją bardziej niż mogła sobie wyobrazić. To jej uświadomiło, że jest nazbyt wrażliwa, aby być zimną suką, jaką bardzo chciała być, gdyż to ułatwiało życie. Najpierw poczuła żal i złość na samą siebie. Później przyszła złość na Wiceministra Magii, a dopiero na końcu wstyd, przed którym broniła się jak tylko mogła. Wyszła z Wielkiej Sali, bo przeczytawszy nagłówek, nawet nie zagłębiając się w treść, poczuła chłód, który ogarnął nie tylko jej wnętrze. Miała wrażenie, że temperatura spadła poniżej zera, a wszystko wokół pokrywa się szronem. Dopiero później zrozumiała, że to był wynik strachu, lodowatego przerażenia spowodowanego świadomością, że ona też jest kobietą, też mogła być przesłuchiwana i też mogło ją spotkać to, co spotkało Hermionę. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że Granger kłamie mimo, że jej nie lubiła. Miała niezachwianą pewność, że Gryfonka mówi prawdę. Bo potrafił dodać dwa do dwóch. I już wiedziała, dlaczego Draco tak ją potraktował. Wracając z biblioteki zaśmiała się zimno. Ona potraktowałaby siebie o wiele gorzej. Teraz chciała, żeby Hermiona spoliczkowała ją, a nawet ją opluła. Może poczułaby się ukarana i może by jej całkowicie ulżyło. I tak poczuła nikłą ulgę, gdy Hermiona zgodziła się przeczytać list od niej. Może nie będzie jej tak bardzo nienawidziła. Wystarczyło, że ona sama siebie w tej chwili nienawidzi. Ale i tak większą nienawiść czuła do Percivala Weasleya.

******
Severus klęczał na jednym kolanie z nisko pochyloną głową. Starał się nie bać i błogosławił swój zdrowy rozsądek, który kazał mu wypić to cholerne paskudztwo tłumiące emocje. Wolał nie patrzeć w oczy swego Pana i Władcy. Teraz potrzebował pokory. Rzucił tylko jedno spojrzenie, miał nadzieję przepełnione skruchą, i spuścił wzrok. Cichy syk uświadomił mu, że w pokoju jest Nagini, zapewne zwinięta w kłębek przy kominku. Zastanawiał się, czy jest tu ktoś jeszcze, czy Voldemort radzi sobie świetnie sam w towarzystwie najlepszej i chyba najwierniejszej przyjaciółki, która nie miała powodów byt się go bać, w przeciwieństwie do wiernych sług czerwonookiego mistrza Czarnej Magii. Czarny Pan poruszał się bezszelestnie i Snape bardziej wyczuł, niż usłyszał, że wstał ze swojego prymitywnego tronu. Zamknął oczy i przygotował się na ból. Voldemort nigdy nie rozmawiał z tymi, którzy zdradzili lub zawiedli. Pierwsze co robił, to:
- Crucio – chłodny, wysoki głos zabrzmiał cicho, niemal pieszczotliwie, ale klątwa miała siłę na tyle ogromną, że Severus upadł. Nie stracił przytomności tylko dlatego, że chronił go specjalny strój i magiczna osłona. Dzięki temu także nie zaczął wrzeszczeć, a z nosa i uszu nie buchnęła mu posoka. Voldemort nie patrzył gdzie celuje. Severus mógł się o to założyć. Podziękował swojemu ślepemu szczęściu, że mag nie trafił w twarz. Pomysł z ubraniem i zaklęciami ochronnymi był równie dobry, co ten z Eliksirem Zimnej Krwi. A może i lepszy. Zapewne uchronił Snape’a przed ewentualnym skończeniem w Świętym Mungo, może nawet w izolatce dla niebezpiecznych magicznych wariatów. Ta myśl omal go nie rozśmieszyła. Leżał i dochodził do siebie. Przygotowywał się też wewnętrznie na kolejny cios, który nie nastąpił. Wcale nie pocieszyło to Severusa. Oczyścił umysł i wziął głęboki oddech.
- Wstań, śmieciu i zdrajco. Nie zabiję cię. Zrobię ci mały pokaz kary za nielojalność. Jeżeli przeżyjesz i zachowasz zdrowe zmysły, dam ci kolejną szansę. Ostatnią szansę, Snape. I nie myśl, że ci wybaczyłem i kiedykolwiek wybaczę. Wiesz, że nie wybaczam, więc albo jesteś bezczelny, albo naprawdę wybrałeś służbę dla mnie, a nie dla tego kochanka szlam i mugoli.
Severus niemal ucieszył się, że tak dobrze przewidział zachowanie Voldemorta. Że zrobił to, co zrobił, przed opuszczeniem wspaniałego azylu jakim był Hogwart i zażył wspaniały specyfik Ratio Veritas** pozwalający zachować zdrowy rozsądek oraz chroniący i wzmacniający umysł.
- Lucjusz Malfoy dostał tydzień na to by cię wykończyć. Może dobrze, że nie zrobił tego zbyt szybko. Zawsze byłeś wytrzymałą bestią. Jeżeli wyjdziesz z Kręgu Lojalności cało, dostaniesz najbardziej wymagające i ważne zadanie do wykonania. Być może zesłały mi cię niebiosa, Snape.
Severus poczuł ukłucie niepewności. Mogło okazać się, że zadanie go przerośnie. Spokój ostatnich słów Voldemorta przeraził go bardziej, niż gdyby przeraziła go furia Czarnego Pana. Zresztą Mistrz Eliksirów nie dał się zwieść. Czuł nienawiść sączącą się niczym jad z ust Voldemorta. Podejrzewał, że Harry’ego Pottera musi teraz bardzo boleć głowa.

*
Harry rzeczywiście poczuł silny ból. Tak silny, że wyrwał go ze snu
dopiero co zapoczątkowanego za pomocą eliksiru, bez którego by nie zasnął. Wziął więc niewielką porcję od madame Pomfrey, która go o nic nie pytała, i wypił połowę flaszeczki zanim położył się do łóżka. Starał się o niczym nie myśleć, a specyfik zadziałał niemal od razu i Harry zasnął tylko po to, by po kilku chwilach obudzić się złapać za czoło. Wiedział, że ból jest spowodowany wściekłością Voldemorta. I wiedział, że tak go jeszcze nie bolało. To był silny ból, ale nie rozrywający – raczej tępy i pulsujący. Tak jakby Czarnym Panem nie wstrząsała gwałtowna, nieokiełznana nienawiść, ale nienawiść zimna i wyrachowana, którą ten potwór się delektował, i która wypełniała jego żyły niczym lodowaty jad. Harry nie miał eliksiru przeciwbólowego, ale podejrzewał, że i tak, w tym konkretnym przypadku, nie pomogłaby mu nawet najsilniejsza mikstura tego typu. Zamknął oczy, modląc się żeby ból się skończył. Tępe pulsowanie było dużo gorsze od krótkotrwałego, bardzo silnego bólu. Zrobiło mu się niedobrze i był pewien, że za chwilę zwróci wszystko, co zjadł w ciągu kolacji. Właśnie wtedy ból stopniowo zaczął łagodnieć. Potter zrozumiał, że Voldemort postanowił spożytkować swoją nienawiść do Snape’a w jakimś własnym, poronionym celu. Uspokoił swoje emocje bo miał plan. Harry wcale się nie ucieszył. Poczuł niemiły skurcz przerażenia i lodowaty dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Jak on nienawidził odczytywać nastrojów tego potężnego bydlęcia, które myślało, że jest nadczłowiekiem. Bał się. Skulił się na łóżku i odegnał wszystkie myśli. Ból powoli mijał, a eliksir mógł spokojnie działać dalej. Zielonooki, rozczochrany chłopiec usnął ponownie w ciągu dwóch minut.

******
Draco wziął prysznic bardzo późno. Dopiero o północy wyszedł ze swojej łazienki w samym ręczniku na biodrach i przeżył szok, gdyż na jego łóżku siedziała Hermiona. Miała na sobie czerwoną pidżamkę i rozpięty granatowy szlafrok, a jej mina wyrażała dziwną mieszankę: niepewność, konsternację i silną determinację. Roześmiałby się, patrząc na nią, ale nie uważał tej sytuacji za zabawną.
- Co tu robisz? – spytał z dystansem. Bardzo nie chciał przeżywać tego, co już raz było jego udziałem. Nie chciał się napalić i dostać kopa w tyłek po raz drugi. Rozsądek podpowiadał mu, że bez kolejnych prób nie da się odnieść sukcesu, ale on nie miał siły na takie próby. Gdyby nie stres, napięcie, strach o ojca i Severusa, przerażenie misją, którą Lucjusz otrzymał od Voldemorta, świadomość, że każdego wieczora może poczuć nieprzyjemne mrowienie w lewym przedramieniu, wzywające go na zlot Śmierciożerców, zapewne takie próby byłyby dla niego jedynie sprawdzianem silnej woli, którą przecież posiadał. Jednak w tej sytuacji, w której był, nasilające się niezaspokojone pożądanie do dziewczyny, którą kochał, powodowało głęboką frustrację. Coraz mniej ufał własnemu systemowi samokontroli. Zbyt wiele czynników go osłabiało. Zanim jeszcze Hermiona otworzyła usta, on już był gotowy na nią się zdenerwować. Gryfonka wyczuła jego niezadowolenie i dystans, i wcale im się nie dziwiła, ale była sobą – upartą, dążącą do celu młodą osóbką - więc przyszła.
- Przyszłam do ciebie – odpowiedziała po prostu.
Dostrzegł jej zakłopotanie, ale nie zamierzał jej nic ułatwiać. Było mu wystarczająco źle, żeby jeszcze grać miłościwego człowieka. Nie miał już siły.
- Po co? – nie chciał żeby jego głos brzmiał aż tak lodowato, jak zabrzmiał. Trudno. Hermiona zmieszała się jeszcze bardziej. Był nieprzystępny, chłodny, niezadowolony i poirytowany. Zachowywał się obco. Wiedziała, że to system samoobrony, ale myślała, że jak zwykle okaże jej zrozumienie. Widocznie się przeliczyła. Czy rzeczywiście była taką egoistką, żeby myśleć iż znowu okaże jej tyle cierpliwości co poprzednio? Miała nadzieje, że im się uda. Ale poprzednio też miała taką nadzieję.
- Na pewno nie po to, żeby cię denerwować i sprawiać ci przykrość, Draco – nie chciała zabrzmieć, jakby miała pretensję. Ale właśnie tak brzmiał ton jej głosu. Draco poczuł bezsilną wściekłość.
- Hermiona, powiem ci coś – wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Albo zaraz stąd wyjdziesz, albo nie zważając na to, co przeszłaś, brutalnie cię przelecę, bo nie mam już siły się powstrzymywać. Po co przychodzisz do mnie w nocy, w samej pidżamie i szlafroku? Czy po prostu uwielbiasz mnie dręczyć, czy też sprawdzasz ile mogę znieść? Gwarantuję ci, że dziś nie zachowam się tak rycersko jak poprzednim razem – wiedział, że jest niesprawiedliwy, że Hermiona nie z własnej winy nie może się przemóc, że bardzo chciałaby się z nim kochać i boli ją, zapewne bardziej niż jego, że nic nie wyszło z ich pierwszego razu. Ale już po prostu nie mógł. Jego psychika przysłowiowo wysiadała.
Hermiona zarumieniła się. Był grubiański, niemal wulgarny. Draco zmiękł, widząc że sprawił jej przykrość.
- Przepraszam za brak taktu, ale ja już nie mam siły i nie ręczę za siebie. Idź, Hermiono – tym razem jego głos brzmiał łagodniej, jak błaganie, a sam Draco wydawał się nie zły, a zmęczony.
Gryfonka nie mogła poradzić nic na to co czuła. Wzbudzał w niej tyle przeróżnych uczuć i prawie same pozytywne. Wystarczyło, że usiadł ze zrezygnowaną miną na krześle i głęboko westchnął, a ona już była gotowa go przytulić. Nigdy nie była osobą, która tłumiła swoje reakcje. Podeszła do Dracona, uklękła przy nim i pocałowała jego ramię.
- Wyjdź – wyszeptał, patrząc przy tym na nią nieufnie. Zesztywniał, a jego twarz wyrażała prawie wrogość. – Przestań, w tej chwili, i wyjdź – czuł, że za chwilę nie będzie mógł trzeźwo myśleć. Całkowicie przestanie myśleć. Pragnął jej tak bardzo, że dotyk miękkich i ciepłych warg Hermiony parzył go, a całe ciało ogarniała bolesna tęsknota.
Nie wiedziała, jak się zachować. Chciała mu ulżyć, chciała być przy nim, a jednocześnie wiedziała, że Draco ma racje, że powinna wyjść, że jeszcze jest za wcześnie. Czuła się rozdarta. Nie wyszła tylko przytuliła policzek do jego ramienia.
- Draco, nie gniewaj się. Ja po prostu bardzo cię kocham i nie wiem co robić – czuła się zagubiona i chciała pocieszenia. Przemknęło jej przez myśl, że to dosyć egoistyczne pragnienie, ale nic na nie nie mogła poradzić.
Malfoy najnormalniej w świecie się wściekł. Gdyby się nie wściekł, mógłby bardzo mocno skrzywdzić Hermionę. Wściekł się zamiast rzucić się na nią jak wygłodniały wilk na owcę.
- k.... mać! – wrzasnął, odpychając ją brutalnie i podrywając się z krzesła. – Czy ja wyrażam się niejasno? WYNOŚ SIĘ, ROZUMIESZ?!
- Draco, ja... – nie wiedział co robić. Przestraszyła się jego wybuchu, mimo że doskonale rozumiała jego frustrację, złość i żal.
- ZAMKNIJ SIĘ! Nie chcę tego słuchać! Nie chcę się do ciebie zbliżać! Nie mam najmniejszej ochoty na to, żebyś mi naobiecywała Bóg wie co, rozpaliła mnie, a potem wylała mi na głowę kubeł zimnej wody jak zwykła, oziębła suka!! – wściekłość, żal, gniew wylewały się z niego niczym trucizna. Dopiero gdy przestał krzyczeć, zrozumiał, co w ogóle powiedział. Nie chciał użyć aż tak ostrych słów. Nie aż tak. Spojrzał na nią. Nie była zła. Nie była nawet zakłopotana. Właściwie jej twarz nie wyrażała zupełnie nic. I to właśnie go zaniepokoiło najbardziej. Chciał ją przeprosić, ale nie znalazł żadnych słów na swoje usprawiedliwienie, a poza tym nadal był zły i czuł się pokrzywdzony. Gdy się dobrze przyjrzał minie Hermiony, dostrzegł jak powoli pojawia się na niej gniew. Zawstydził się tego, co powiedział i szybko odwrócił wzrok. Co nie oznaczało, że nadal nie był zły i sfrustrowany. Przy okazji po prostu pożałował ostrych słów, które dobitnie wyrażały to, co czuł. Hermiona wstała. Chyba nie potrafiła sobie wyobrazić jak bardzo mu źle. Wiedziała o tym i starała się zrozumieć, ale porównanie, którego użył, zabolało jak wszyscy diabli. Serce ściskało się jej, gdy zobaczyła, że jest bliski załamania nerwowego. Ale złość i żal nie pozwalały jej milczeć.
- Ja się nie prosiłam o twoją miłość. Nie kazałam ci się dobrze traktować. Gdybym była oziębłą suką, to zapewne bym do ciebie nie przyszła ani wtedy ani teraz, bo gówno by mnie obchodziły twoje potrzeby. Jak widać, całkiem niepotrzebnie mnie obchodzą - mówiła cichym, drżącym głosem i z każdym słowem jej gniew rósł. Malfoy wolałby, żeby wrzeszczała. Mówiła cicho, więc nie była zła, ale wściekła i zapewne rozżalona.
„Hipogryf mi mordę lizał... Ale sama się prosiła” – nawet jego wewnętrzny głos zdawał się kłócić sam ze sobą
- Czułem się okropnie, gdy dałaś mi w twarz – warknął, spojrzawszy nią koso.
- A ja przed chwilą poczułam się dokładnie tak, jakbyś ty mnie spoliczkował – odrzekła z powagą, po ślizgońsku unosząc jedną brew i obserwując jego reakcję
- No i widzisz, jesteśmy kwita – odburknął arogancko, ale się przy tym zarumienił.
- Tak, jesteśmy kwita, skarbie. Dobranoc – miała ochotę go uderzyć i nawrzeszczeć na niego, ale, zupełnie tak jak Draco, czuła się psychicznie wykończona i jedynie prychnęła pogardliwie.
- Przepraszam – usłyszała, gdy była już przy drzwiach i obejrzała się na niego z irytacją. Powiedział to patrząc w podłogę i marszcząc nos. Nie lubił popełniać błędów i przyznawać się do błędów. Nie lubił przepraszać. Ale ONA była wyjątkiem. I właśnie wtedy to poczuł. Myślał, że jest tak zdenerwowany i wyczerpany psychicznie, że wyobraźnia płata mu figle. Ale uczucie było zbyt wyraźnie. Zapomniał, że w jego dormitorium jest kobieta, którą kocha, i że właśnie próbował ją przeprosić za pełne jadu słowa. Zaklął szpetnie i złapał się za lewe przedramię. Pobladł przy tym bardziej ze strachu niż z bólu, chociaż skóra piekła żywym ogniem.
Nieprzyjemne mrowienie” – pomyślał z sarkazmem, przypominając sobie wyjaśnienia Severusa.
Hermiona pobladła jeszcze bardziej niż Malfoy. Doskonale zrozumiała gest, który przed chwilą wykonał. Była zagniewana, ale kochała tego niepoprawnego idiotę. Gniew pozostał, lecz ustąpił pola trosce i strachowi o Malfoya. Zamarła w progu i nie wyszła.
- Nie miał kiedy... Do ciężkiej cholery, skurwiel nie miał kiedy robić sobie schadzki! – Draco w pośpiechu, nie zwracając uwagi na Hermionę, ściągnął z siebie ręcznik i, klnąc pod nosem, zaczął szukać jakichś ubrań. Ubierał się szybko i bezładnie, więc klnąc jeszcze głośniej i siarczyściej, niż kilka chwil wcześniej, był zmuszony zdjąć bluzę i założyć ją na prawą, a nie na lewą stronę. Hermiona, w innych okolicznościach, roześmiałaby się, bo widok niemal chudego, gołego, miotającego się i zakładającego ciuchy w zupełnym nieładzie Malfoya był pocieszny, ale nadal była na niego zła i za bardzo się o niego bała, żeby się roześmiać. Wbrew pozorom te dwa uczucia uzupełniały się i tworzyły spójny obraz emocjonalnego stanu Hermiony.
Nie miała pojęcia o co chodzi Voldemortowi. Draco zapewne też nie miał. Wglądał raczej idiotycznie, latając po pokoju, jak niedorozwinięty mieszkaniec domu bez klamek. Idiotycznie i nieporadnie.
„Draco Wielki Szpieg Dumbledore’a Malfoy” – pomyślała nieco sarkastycznie panna Granger, poprawiając sobie, tym samym, w nikłym stopniu humor.
- Gdzie jest ten pierdolony eliksir?! – młodzieniec był bliski płaczu, ale dziewczyna wiedziała o jaki eliksir chodzi i, krzywiąc się nieznacznie, poszukała charakterystycznej fiolki wzrokiem. Stała tam, gdzie Gryfonka widziała ja wcześniej. Na stoliku.
- Proszę – podała ją z odrobiną irytacji miotającemu się obłędnie Ślizgonowi, który wyjął korek i jednym haustem wypił do dna. Po czym mruknął „dziękuję”, narzucił na siebie ciepłą czarną szatę, zabrał maskę oraz różdżkę i prawie wybiegł, nie zastanawiając się nad tym, czy Hermiona będzie na niego czekać czy nie. Porozmawia z nią jutro; o ile przeżyje. Skurczyło mu się serce, gdy usłyszał, jak przez mgłę, cichutkie „uważaj na siebie”. Nawet nie chciał myśleć o tym, że powiedział jej tak okrutne słowa, a ona mimo wszystko troszczy się o niego.
„Zła jak osa i się troszczy” – pomyślał ze smutną ironią. Doskonale wiedział, że jeszcze się nasłucha. – „Schizofreniczka i paranoik. Dobrana z nas para. Nie ma co...” - poczuł chęć, aby wrócić, przytulić ją i powiedzieć jak bardzo ją kocha. Ale nie miał teraz na to czasu. Biegł do miejsca aportacji.

Hermiona została w dormitorium młodego arystokraty całkiem sama. Czuła się opuszczona i bała się. Złość na Dracona zeszła na drugi plan i przyczaiła się w cieniu troski i obawy, czekając na swoją kolej. Nagle zrobiło jej się bardzo zimno i otuliła się szczelnie szlafrokiem. Zacisnęła usta i położyła się z otwartymi oczami na łóżku. Niech Draco się wścieka, gdy wróci. I tak będzie na niego czekała.

*
Gdy Draco pojawił się w miejscu spotkania, było tam już kilkunastu Śmierciożerców. Zaraz po nim pojawił się kolejny i, mimo maski, młody Malfoy poznał swojego ojca.
Po Lucjuszu pojawił się jeszcze ktoś, a po nim nastąpiła „mowa” Voldemorta.
Draco wiedział, że jeżeli Lord zechce, żaden mugol nie dowie się, co tu się dzieje. Zapewne już o to zadbał. Kilka pożytecznych zaklęć i wszystko pozostanie w rodzinie. Uśmiechnął się w duchu na myśl o porównaniu do rodziny. Gdyby wiedział, czym jest mugolska mafia, zapewne zaśmiał by się na cały głos.
- Wezwałem was, bo jeden z moich niewiernych sług raczył wrócić – zimna, jadowita ironia skomponowana z wysokim, piskliwym głosem, brzmiała przerażająco. – Chce odkupić swoje winy i wiernie mi służyć – kpił dalej Czarny Pan, a Draco, zanim jeszcze spojrzał na postać stojącą w niewielkim oddaleniu, już wiedział, że Lord mówi o Severusie.
- Większość z was wie, czym jest Krąg Lojalności – Lucjusz wzdrygnął się i spojrzał na swojego syna. Nie uśmiechało mu się, że jego jedynak będzie za chwilę zmuszony do torturowania swojego ulubionego nauczyciela. Draco zaś nieufnie rozdął nozdrza. Określenie Krąg Lojalności w ustach Voldemorta brzmiało bardzo niepokojąco. Cieszył się, że eliksir zaczyna działać. To znaczy, ucieszyłby się, gdyby mógł, po pod działaniem eliksiru nie dało się normalnie odczuwać emocji. Nawet niewielka ilość, którą wypił poprzednio, bardzo mu to uniemożliwiała. Draco uczył się na błędach, dlatego teraz wypił normalną porcję, a może zbyt dużą? Nieważne. Raczej nie przedawkował, a nawet jeśli, to, jak już zdążył się doczytać, większe skutki uboczne mu nie groziły. Jedynie ból głowy, apatia i lekkie rozdrażnienie, gdy eliksir zacznie ulatniać się z organizmu. Jeżeli o niego chodziło, to ostatnio czuł się tak bardzo często.
- Lucjuszu – głos Lorda był łagodny. Zbyt łagodny. – Kiedy zamierzałeś go otruć?
Malfoy senior chciał stąd jak najszybciej odejść. Iść w cholerę, nie patrzeć na to i nie brać w tym udziału. Voldemort przywołał go od stołu, przy którym siedział wraz z małżonką i państwem Granger. Narcyza wpadła na wspaniały pomysł, żeby zapoznać się z mugolskimi rozrywkami. Grangerowie wytłumaczyli im więc zasady swojej ulubionej gry, którą, ku uciesze pani domu, mieli przy sobie. Lucjuszowi, o wstydzie, bardzo spodobały się Scrable i w momencie gdy zapiekło go przedramię, doskonale się bawił ogrywając resztę osób. Zdecydowanie wolał grać w tej chwili w mugolskie gry. Mógłby nawet przegrywać. Tylko, na obłąkanego Merlina w tekturowych skarpetkach, nie torturować swojego przyjaciela.
- Chciałem zdobyć najlepszą truciznę, taką, po której ten zdrajca długo by się męczył. Jutro miałem się udać na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Przepraszam, panie, że z tym zwlekałem.
Cruciatus nie był zbyt silny. Można go było porównać do jednorazowego klapsa, którym swoje dziecko uraczył zirytowany jego niesubordynacją, ale w gruncie rzeczy wyrozumiały rodzic.
- Snape – warknął Voldemort. – Wiesz, co masz robić. Wy zresztą też, a ten kto nie wie, szybko się na uczy – uśmiechnął się paskudnie. Nagini zasyczała, wysuwając rozwidlony język. Lord przemówił w języku wężów i gad podpełznął do niego, ułożywszy się przy fotelu, na którym ponownie zasiadł mistrz ceremonii. Piętnastu Śmierciożerców stanęło w wokół Severusa, który już zdjął szatę i odłożył różdżkę, tak że Voldemort ze swoim „tronem” zamykał krąg. Po jego prawej stronie stanęła Bellatrix Lestrange, po lewej Glizdogon, który pojawił się, jak wydawało się Snape’owi, znikąd i Mistrz Eliksirów domyślił się, że Piter mieszka tu z Voldemortem i jest jego osobistym sługą; jego pieskiem, maskotką do poniżania i najbardziej prymitywnych usług. Nie trzeba być wielkim psychologiem, aby zrozumieć, że obecność tak żałosnej istoty jak Pettigrew wzmacnia poczucie własnej wartości i wielkości w oczach Czarnego Pana. Severus nie wiedział czy bardziej żal mu Glizdogona, czy raczej go nim gardzi, bo na nienawiść według niego nawet nie zasługiwał. A może jedno i drugie. Nie miał czasu nad tym się zastanawiać. Jego uczucie gdzieś się ulotniły. Eliksir działał w pełnej mocy.
- Zachwyćcie mnie swoim kunsztem. Bello, ty zacznij – kurtuazyjny szept Voldemorta nie zrobił na Snape’ie żadnego wrażenia. - Tak jest, Panie – z chłodnym posłuszeństwem odrzekła kobieta.
Severus spojrzał w zimne oczy Lestrange i poczuł zazdrość. Ona nie musiała pić eliksiru, żeby pozbyć się ludzkich uczuć.
- Crucio – Bellatrix nie siliła się na wymyślne klątwy. Jej Cruciatus był znany i zdobyła sobie sławę mistrzyni w rzucaniu tego zaklęcia. Niektórzy mówili, że jest w tym lepsza od samego Czarnego Pana.

***
Tonks przemknęła w czarnej szacie korytarzami lochów.
„Może jeszcze nie poszedł, może jakoś dam radę go przekonać...” – myślała desperacko, sama nie wierząc w to, co chodzi jej po głowie. Serce biło jej tak mocno, że uderzenie odbijały się głuchym łoskotem pod czaszką młodej czarownicy. Była prawie pewna, iż nie zastanie Severusa Snape’a, ale trzymała się kurczowo cichej, desperackiej nadziei. Zapukała. Zapukała po raz drugi i trzeci. Nacisnęła klamkę i nie poczuła oporu. Wcale nie musiała wchodzić, żeby mieć pewność. Ale weszła. Zapaliła światło i smutnym, przestraszonym spojrzeniem ogarnęła kwaterę Mistrza Eliksirów. Poszedł. Poszedł bez pożegnania i najprawdopodobniej już nie wróci. Ale czego mogła się spodziewać? Że daj jej całusa w policzek na „do widzenia”, zwłaszcza, że żadnego „widzenia” już prawdopodobnie nigdy nie będzie? Nie byłby wtedy Severusem Snapem, a ona by się beznadziejnie w nim nie zadłużyła. Wiedziała to, rozumiała, a jednak to nie zmniejszało bólu. Tak bardzo chciała trzymać się dzielnie.
„Nienawidzę tego egoisty” – pomyślała z mocą. Nie pomogło. Zgasiła światło, osunęła się na podłogę i cicho zapłakała.

***
Kolejne klątwy, które musiał przyjąć na siebie Severus, zamroczyły mu trochę umysł, ale cierpienie fizyczne i zaklęcia oraz eliksiry nadal trzymały go na nogach, nie pozwalając mu stracić przytomności. Trzymały go na nogach dosłownie, bo nawet gdy upadał po chwili podnosił się i czekał na kolejną dawkę bólu. Siódmy w kolejce był Draco. Snape był o tym przekonany. Czarodziej był bardzo szczupły i nieco niższy od większości pozostałych zebranych, a jego szare oczy pozostawały zupełnie obojętne. Zimne.
„Grzeczny chłopiec” – pomyślał Mistrz Eliksirów z uznaniem, obiecując sobie, że, jeżeli przeżyje bez szwanku na umyśle, pochwali Malfoya za profesjonalizm i słuchanie dobrych rad. Teraz miał nadzieję, że Draco wykaże się inwencja twórczą, tak samo jak jego ojciec, który zastosowywał Klątwę Lodowego Ostrza. Bolesną i cholernie nieprzyjemną. I... wzbudzającą aprobatę Lorda.
Młodzieniec już całkiem pozbył się skrupułów i niepewności. Eliksir był naprawdę skuteczny. Dziwne. Wiedział dlaczego nie odczuwa współczucia, dlaczego do głowy przychodzą mu spokojnie najpaskudniejsze przekleństwa i pojawia się ciekawość jak zdziałają. Wiedział, że to nie jest naturalna reakcja, a mimo wszystko, mimo świadomości, że potem będzie żałował, że będzie mu źle, że będzie się wstydził, podobała mu się ta chwila. Chwila całkowitego panowania nad sobą i nad sytuacją.
- Dance Macabre*** - to była jedna najgorszych klątw o jakich czytał, i którą mogła być bardzo groźna. Na szczęście Eliksir Zimnej Krwi nie zagłuszał zdrowego rozsądku, a jedynie uczucia, i Malfoy junior nie włożył w klątwę zbyt wielkiego zaangażowania i nie zamierzał pod nią trzymać profesora długo. Nie chciał, żeby Severus stał się rośliną, albo umarł.
Zanim Draco skończył mówić Severus pobladł. Rzeczywiście, młodzieniec wykazał się daleko posuniętą inwencją twórczą. Snape miał okazję po raz pierwszy i ostatni zapoznać się z tą rzadko używaną klątwą torturującą. Dlaczego nazywała się tańcem śmierci nikt nie wiedział, bo z tańcem nie miała zbyt wiele wspólnego. Za to ze śmiercią na pewno. Powodowała stan agonalny. Wszystko przestawało normalnie funkcjonować. Serce zwalniało rytm do tak wolnego, iż prawie nie wyczuwalnego, drogi oddechowe nie pracowały prawidłowo, uniemożliwiając normalne oddychanie. Severus miał wrażenie, że się dusi. Dusi w sposób okropny. Nie mógł oddychać i czuł jak tlen powoli opuszcza jego mózg. Osunął się na kolana. Poczuł strach. Nie mógł ani krzyczeć, ani w żaden inny sposób zareagować, bo ciało ogarnął paraliż. Gdy już pomyślał, że to koniec, że teraz umrze, albo straci zmysły, wszystko ustało. Pierwszy haust powietrza był bolesny i Severusa złapał okropny kaszel. Oddychał ze świstem i spróbował się uspokoić. Teraz, serce, które przed chwilą prawie nie wybijało rytmu, biło mocno i równo. Za szybko. Spokój wrócił po kilku sekundach. Severus zaczął na spokojnie rozważać, jak by się czuł bez Eliksiru Zimnej Krwi, skoro i tak się bał? Szybko porzucił makabryczne myśli i spojrzał na kolejnego oprawcę.
Crabbe, albo Goyle. Trudno było powiedzieć, zwłaszcza, że obaj stali obok siebie. Byli tak samo potężnie zbudowani i tak samo tępi i okrutni. Snape wiedział, że ósmą i dziewiątą torturą będzie Cruciatus. Nie pomylił się.

***
Dumbledore nie spał. Czekał na swojego profesora. Severus poszedł bez słowa. Nawet nie powiedział, o której się wybiera. Nawet jemu. Albus rozumiał Mistrza Eliksirów. Snape nigdy nie był sentymentalny, więc z nikim się nie pożegnał, chociażby tak na wszelki wypadek. Dyrektor siedział w złoto-niebieskim szlafroku i popijał maleńkimi łykami kawę z dodatkiem rumu. Miał szczerą nadzieję, że Severusowi uda się i wrócić z niebezpiecznej wyprawy. A przy okazji żal mu było także Nymphadory Tonks.

***

* oczywiście jest to odpowiednik mugolskiego określenia „w czepku urodzony”
** (łac.) rozum prawdziwy
*** (łac.) taniec śmierci
Kitiara
Severus prawie nic nie widział. Był zamroczony z bólu. Avery potraktował go klątwa, która powodowała, że uszami , nosem i ustami leciała mu krew. Nie znał wcześniej tej klątwy i nie chciał jej znać. Wściekły Voldemort potraktował tym samym jego oprawcę, zaznaczając, że nie chce aby Snape wykrwawił mu się na śmierć. Marne to było pocieszenie, patrzeć jak Avery trzęsie się ze strachu, gapiąc się z niedowierzaniem na kałużę własnej krwi pod stopami. Nagini zasyczała wściekle, czując świeżą posokę i Lord musiał ją uspokoić.
Draco był zadowolony, że zażył znienawidzony eliksir. Inaczej by zwymiotował. Nie wykluczał też takiej możliwości w późniejszym terminie. Mimo spokoju i opanowania chciał, aby to wszystko jak najszybciej się skończyło. Chciał wrócić, wypić eliksir na sen bez snów i położyć się do łóżka. Ja najszybciej. Lucjusz miał podobne myśli. On już był tak zaprawiony, że nie potrzebował „wspomagaczy”. Dlatego teraz było mu niedobrze. Jednak, jako weteran, trzymał się i był niemal szczęśliwy, że został Snape’owi ostatni uczestnik nietypowej zabawy. Glizdogon.
Piter patrzył z uciechą na mękę Snape’a. Od dziecka lubił przyglądać się jak Severus cierpi. Zawsze cieszył się, gdy James i Syriusz dokuczali temu mrocznemu dziwakowi. James i Syriusz - jego dawni przyjaciele. Poczuł ukłucie silnego żalu i tęsknotę za latami młodości, kiedy jeszcze nie zafascynował się poczuciem władzy jakie daje służba Złu, a jego jedynymi grzechami były nastoletnie wybryki. Potem wszystko się zmieniło. Dorósł i wstąpił w szeregi Śmierciożerców. Nigdy jednak nie był prawą ręką Voldemorta, tak jak Snape, który kiedyś grał pierwsze skrzypce zaraz po Czarnym Panu. Peter mu zazdrościł. Ale teraz to on był górą. To on pomógł odrodzić się Księciu Zła (Lord bardzo lubił sam tak o sobie mówić, bo bawiło go porównanie do biblijnego Szatana). On w nagrodę za swoje poświecenie otrzymał srebrną dłoń. On służył Panu na co dzień, gdy ten przebywał w domu Riddle’ów, tak jak teraz. On, a nie ten śmieszny, żałosny, nie lubiany Severus Snape. Zastanawiał się czym ma potraktować tego śmiecia. Chciał się przypodobać swemu Lordowi, ale był też zawiedziony, że Czarny Pan chce Snape’a żywego i na dodatek chce mu przydzielić jakieś ważne zadanie. Ale cóż. Pan każe, sługa musi, nieprawdaż? Niski, przygarbiony mężczyzna uśmiechnął się posępnie, zadowolony, że może potraktować Severusa jakimś obrzydliwym zaklęciem. Nagle jego uśmiech się rozjaśnił.
„Niedobrze” – pomyślał Lucjusz i to samo pomyślał jego syn, chociaż bez zbędnych emocji.
- Impotentatum - szepnął celując między nogi Severusa. Gdyby Snape nie był półprzytomny z bólu i zmęczenia zapewne by się zdziwił.
Lucjusz nie wiedział, czy ma się śmiać, czy raczej bać. Snape przeżył, był ledwo żywy, ale przeżył. Jak zdecyduje się zemścić na tym pokurczu za ohydną klątwę, może być bardzo źle w kręgu wzajemnej adoracji śmierciojadów. Draco w zamyśleniu podrapała się po brodzie.
„Czemu ja na to nie wpadłem?” – pomyślała z wyrachowanym zaciekawieniem. – "Pewnie dlatego, że to mój ulubiony nauczyciel".
Voldemort spojrzał na swego srebrnorękiego sługę ze zdziwieniem, a potem cicho zachichotał. To był makabryczny śmiech, a Severus naprawdę dziękował wszystkim bogom, że zażył eliksir Zimnej Krwi. Inaczej, z chwilą gdy poczuł chłód miedzy udami i zdał sobie sprawę, że ta ludzka kreatura dobrze rzuciła klątwę, udusiłby, a raczej spróbowałby udusić, Glizdogona.
- Och, mimo wszystkich tych strasznych cierpień, Severusie, czyż to nie ta ostatnia klątwa była najbardziej pomysłowa i upokarzająca? – Lord był rozbawiony, a Peter rozpływał się ze szczęścia, gdyż został doceniony.
- Sam nie może, to na innych się mści – zażartował bardzo cicho Avery, nachylając się do ucha Malfoya seniora. Zrobił to tak umiejętnie, że Voldemort nie zwrócił uwagi, a Lucjusz zakaszlał, żeby się nie roześmiać. Obaj Śmierciożercy wiedzieli, że klątwa jest czasowa, a poza tym można przyspieszyć jej pozbycie się specjalnymi eliksirami. Niemniej jednak Snape został impotentem na co najmniej trzy doby i na pewno go to nie cieszy. Każdy z tu obecnych poczułby się po prostu obrażony, a nie ukarany i tak zapewne czuł się Severus. To był prawdziwy chwyt poniżej pasa. I dosłownie i w przenośni. Lucjusz, który nie lubił Pettigrew, pomyślał mściwie, że teraz Snape, mając jakiś genialny plan (wiedział, że Snape nie jest szczery z Voldemortem) i pojawiając się w ich szeregach, może się „ładnie” odwdzięczyć szczurzastemu, jeżeli tylko mu się zachce. Teraz zapewne Mistrzowi Eliksirów kręciło się w głowie i chciało mu się bardzo spać. Lucjusz się nie mylił. Gdyby Severus wiedział czym jest mugolska wyżymaczka, pomyślałaby, że czuje się przepuszczony przez to urządzenie co najmniej trzykrotnie.
- Snape, jeszcze stoisz, chociaż chwiejnie – Lord uśmiechnął się krzywo. – Posłuchaj uważnie, bo nie lubię się powtarzać. Masz... trzy doby na dostarczenie mi planu zabezpieczeń Hogwartu i wysłaniu Dumbledore’a w jakąś podróż służbową. Coś wymyślisz.
Lucjusz miał wrażenie, że się przesłyszał. Razem z Gregorym Zabini popatrzyli na siebie, niedowierzając. Nikt poza Dumbledore’em nie znał „dokładnych” zabezpieczeń Hogwartu i marne szanse, by ktoś je poznał tak dobrze, jak stary Drops. Nie z nim takie numery. Voldemort musiał o tym wiedzieć.
- Panie... - wycharczał Snape i odkaszlnął. – Dumbledore nigdy nikogo nie zapozna z dokładnymi planami zabezpieczeń – starał się mówić pokornie. – Zdołam się dowiedzieć jak najwięcej. Na Veritaserum był nie liczył, ten stary szczwany lis na pewno jest przygotowany na takie okoliczność. Dla Albusa Dumbledore’a dobro dzieciaków to rzecz święta.
- Wiem, Snape. Nie jestem idiotą – prychnął Tom Marvolo Riddle. – Dowiesz się tyle ile zdołasz i dasz mi te plany. Po cholerę chcę żeby ten białowłosy dziadyga zniknął na kilka dni? To po pierwsze. Jest jeszcze drugi punkt programu. Tu nie powinieneś mieć żadnych problemów. Daj mi plan wszystkich dormitoriów zamieszkałych przez szlamy i ich nazwiska. Zrobimy sobie małą imprezę na terenie Hogwartu. Może w Wielkiej Sali.
Mimo eliksiru, Draco leciuteńko pobladł i z niezmąconym spokojem pomyślał: „przesrane”. Lucjusz poczuł jak jego serce zamienia się miejscami z wątroba, potem z żołądkiem, a potem ląduje gdzieś w okolicach tchawicy. Bardzo starał się po sobie nic nie okazać. Czasami maski były całkiem fajne i przydatne. Mistrz Eliksirów nie mógł tak pomyśleć - nie miał maski. Zamrugał niepewnie oczyma i wycharczał:
- Tak jest, Panie – miał nadzieję, że brzmi pewnie i dobitnie.
- Jeśli umiesz liczyć, spotykasz się ze mną we wtorek o północy z planami. A to, Snape, stary duchu, żebyś przypadkiem nie zapomniał o co cię prosiłem.
Cruciatus był silny, chociaż jak na Voldemorta niezbyt mocny. Zabolał bardziej niż pierwszy, ale Snape nie krzyknął, bo zemdlał. Lucjusz Malfoy dałby sobie uciąć wszystkie cztery kończyny i tę piątą , zakładając się, że omdlenie Severusa nie było spowodowane klątwą Czarnego Pana. Raczej zadaniem...

***
Harry znów się obudził. Tym razem ból był inny. Palący, niczym ogień, chwilami silniejszy, chwilami słabszy. Serce mu się skurczyło. Voldemort był zadowolony. Tak cholernie, nienawistnie radosny, że nie dał mu spać. Potter, po raz pierwszy z mocą i pewnością siebie, pomyślał, że chętnie rzuci w tego bydlaka Avadą.

***
- Czego chcesz, Parkinson?
Wszyscy się już aportowali, poza nim. Bartolomeus został i podszedł powoli do swego Pana.
- Panie... – skłonił się z czcią. – Córka ostatnio do mnie napisała ze szkoły...
- Tak? – głos Voldemorta zabrzmiał nieszczerą obojętnością.
- Draco Malfoy zerwał z nią dla Hermiony Granger. To szlama, z którą był przesłuchiwany. Ta, która twierdzi, że zgwałcił ją Weasley...
- Nie czytuję prasy... Ale wy... W końcu od czego mam moich poddanych – westchnął teatralnie. - Ech... Szkoda, że Weasley jest zbyt tchórzliwy, by przyłączyć się do mnie. Gwałciłby te swoje szlamy trochę częściej i bez narażenia na procesy, a tak... Słucham, mów dalej.
- Ponoć jest mu bardzo bliska. Nie wiem, czy to dobrze. Chłopak jest jeszcze młody. Ale szlama? – Parkinson nie mógł się pogodzić z tym, że jego córka została odrzucona przez tak znakomitą partię, jak Malfoy. I to przez kogo?
- Och, spokojnie – Lord niemal zamruczał. – Draco Malfoy będzie miał jeszcze okazję udowodnić, że wie, co dla niego dobre. Słyszałeś co planuję. Idź już, ale zanim się aportujesz... Crucio – zamknął oczy, zdjął zaklęcie i poczekał, aż Bartolomeus przestanie krzyczeć, a potem szlochać. – To tak dla przypomnienia, że mnie się nie oszukuje, Barty.
Nagini syknęła cicho, jakby chciała przytaknąć, a Voldemort usiadł w fotelu i pogłaskał gładki, żółty grzbiet gada.

******
- Wracaj do domu, ojcze – Draco trzymał lejącego mu się przez ręce, nieprzytomnego Severusa Snape’a. – Poradzę sobie.
- Ciekawe, jak go dotaszczysz do Zamku – Lucjusz wpatrywał się w syna. Obaj zdjęli okropne, anonimowe maski i schowali je w poły szat. Poświata księżyca, który miał za kilka dni osiągnąć pełnię, doskonale oświetlała twarze obu mężczyzn. Malfoy senior zamiast oczu widział lodowe, szare bryłki, które nic nie wyrażały.
- To tylko mila.
- mila, w zupełnej ciemności. A Severus jest teraz bezwładny, więc wydaje się dwa razy cięższy. Pomogę ci.
„No tak, eliksir ogranicza także strach” – pomyślał starszy z czarodziejów.
- No, bezwładny... W każdym tego słowa znaczeniu – zakpił Draco.
- Naprawdę, mam nadzieję synu, że to paskudztwo niedługo przestanie działać. Gdyby nie Eliksir Zimnej Krwi, dałbym ci po łbie za ten marny żart – Lucjusz poczuł się urażony i zniesmaczony. – Sprzedam ci małą niepisaną zasadę. Nigdy nie poniżaj w Kręgu Lojalności, tego kto jest karany i sprawdzany. Lord był może i zadowolony, ale On nigdy nie stanie w tym kręgu, Draco. Sprawiaj ból, bądź okrutny, bezlitosny jak dziś i bierz ten cholerny eliksir jeśli musisz, ale nie poniżaj.
- Rozumiem – chłodna odpowiedź i chłodne spojrzenie, ale Lucjusz wiedział, że jego syn – prawdziwy syn kryjący się za maską zupełnej obojętności – naprawdę zrozumiał. – Podziała jeszcze pół godziny. Potem powoli zacznie się ulatniać z mojego organizmu.
- Wtedy już będziemy prawie na miejscu.
Draco wolał już nie polemizować z ojcem, który wykazywał bardzo często bezwzględny upór. Obaj zaczęli lewitować ciałem nieprzytomnego Severusa.
- Nie zrozum mnie źle, ojcze. Ale to miłe – mieć poczucie władzy nad własnymi emocjami, nad sytuacją. Nie czuć żalu i wyrzutów sumienia... – Draco skrzywił się na myśl, że za godzinę, gdy działanie Eliksiru Zimnej Krwi już całkiem minie, będzie w pełni sobą i będzie musiał skonfrontować się z tym co zrobił.
- Doskonale wiem o czym mówisz, synu, naprawdę...
- Peter Pettigrew zawsze był taki złośliwy? – młodzieniec szybko zboczył z nieprzyjemnego tematu.
Lucjusz z namysłem zmienił kierunek ruchu korpusu Mistrza Eliksirów, omijając dwie zrośnięte wierzby. Wstrząs mózgu nie był tym, czego potrzebował teraz jego stary przyjaciel.
- Kiedy on, ojciec Pottera , Syriusz Black - twój wuj, Remus Lupin i Severus zaczynali edukację, ja już rozpoczynałem czwarty rok nauki. Powinienem być na roku trzecim, ale zostałem wcześniej przyjęty. Raz na jakiś czas, jakiś dzieciak, wstępuje w szeregi szkoły dla czarodziejów rok wcześniej, bądź rok później, chociaż opóźnienia spowodowane są czynnikami zewnętrznymi – na przykład chorowitością, czy czymś takim. Co powoduje, że adeptem zostaje się wcześniej – tego nie wiem, faktem jest, że gdy oni zaczynali edukację, ja rozpoczynałem czwarty rok nauki...
Draco słuchał z zainteresowaniem i nie przerywał. Ojciec rzadko kiedy coś opowiadał, a już na pewno nie o latach młodości.
- James Potter i Syriusz Black stali się szybko bardzo popularni i lubiani. Lupin i Pettigrew zaprzyjaźnili się z nimi, chociaż Peter pozostawał nieco w ich cieniu. Remus był spokojny, stonowany, a Pettigrew niemal modlił się do Pottera i Blacka, zwłaszcza do Pottera, który mu imponował jako świetny Ścigający. Severus Snape był natomiast odludkiem. Nie lubianym, niepopularnym outsiderem, którego fascynowały najmroczniejsze tajniki magii. Gdy był na trzecim roku, znał chyba więcej przekleństw niż ja w tamtym czasie, a to o czymś świadczy, nieprawdaż? – Lucjusz odchrząknął, a jego syn skinął lekko głową.
- Black i Potter przyjęli sobie za punkt honoru dręczyć Snape’a. Z jednej strony Severus nienawidził Jamesa za jego popularność i nie przepuścił okazji, żeby go przekląć, z drugiej Potter robił to samo. Poza tym Syriusz i James mieli... nieładny zwyczaj dokuczać Severusowi, że się taż wyrażę, zbiorowo. Lupin nigdy temu nie przyklaskiwał, chociaż nie zrobił nic żeby ich powstrzymać. Faktem jest, że był wybrykami kolegów nieco hmm... zażenowany. Ale Pettigrew, o, to ci był dopiero ciekawy przypadek... Możnaby powiedzieć, że na swój sposób lubiłem patrzeć na te popisy, a raczej w chory sposób fascynowało mnie obserwowanie zachowań Petera. Synu, wierz mi lub nie, ale on dosłownie kwiczał z uciechy. Im żart był bardziej prymitywny, im bardziej postępowanie tych dwóch było nie fair, tym bardziej Pettigrew się cieszył. Prawie sikał po nogach, gdy Potter popisywał się porzucaniem i łapaniem znicza. To było ze wszech miar żenujące. Kiedyś zapytałem Lupina, dlaczego nie zwróci swojemu koledze uwagi, że ten zachowuje się jak ostatni debil, ale spojrzał na mnie tylko wymownie i odszedł. Najpierw myślałem, że potraktował mnie z góry. Gdy już wydoroślałem, doszedłem do wniosku, że wzrok Remusa wyrażał wtedy zwykłą rezygnację, tak jakby mi chciał powiedzieć to i tak nic nie da, Malfoy. No i oczywiście, jak by nie było, przyjaźnili się. Powiem ci synu szczerze, czułem już w szkole, że Peter pod tą pokrętna adoracją Pottera skrywa rosnącą zawiść i nienawiść. On nic ciekawego sobą nie reprezentował, był całkowicie bezbarwny i bez przyjaciół byłby niczym. Byle jakim, szarym uczniakiem. I powiem ci jeszcze jedno... O wiele lepsza była jawna nienawiść Severusa, której nigdy wobec Jamesa nie ukrywał, i która rosła z każdym rokiem bardziej, zgadnij dlaczego... – tu uśmiechnął się ironicznie – ...niż to, co reprezentował Pettigrew. To on został Strażnikiem Tajemnicy Potterów, Draco. I on ich zdradził Czarnemu Panu. Dowiedziałem się o tym dopiero niedawno. Wrobił Syriusza Blacka w Azkaban, a sam zamienił się w szczura i ukrywał się, czekając na dogodny moment, by przysłużyć się Czarnemu Panu.
Gdyby nie eliksir hamujący emocje, Draco byłby wstrząśnięty, ale i tak był poruszony i zaskoczony.
- To ci dopiero nowina. Z całym szacunkiem, jak można zdradzić najlepszego przyjaciela? – Ślizgoni cenią sobie lojalność ponad wszystko, więc młodemu Malfoyowi nie mieściło się to pod przysłowiowym sufitem
- Przyjaciół, Draco... James i Lilien byli jego przyjaciółmi i powierzyli mu swój sekret. Syriusz Black był jego przyjacielem i gnił tyle lat w Azkabanie, bo Peter go wrobił, nie tylko w służbę Lordowi, ale w zdradę Potterów. Okrutne, ale prawdziwe.
- Teraz jest w końcu kimś – podsumował z zimną ironią młodzieniec.
- O tak, teraz coś znaczy, cokolwiek by to nie było...
Resztę drogi ojciec i syn przebyli w milczeniu, skupiając się na wprawnym lewitowaniu bezwładnego Mistrza Eliksirów.

***
Gdy Draco Malfoy był już w Zamku i pożegnał się z ojcem, czuł się wyczerpany. Głowa go bolała i powoli ogarniało go zanurzenie. Wiedział, że to skutek Eliksiru Zimnej Krwi, który przestawał działać i pozwalał młodzieńcowi odzyskać kontrolę nad sobą. Chłopak spojrzał na nauczyciela, który spoczywał teraz na posadzce w wielkim holu. Wcześniej Lucjusz nie chciał, aby Mistrz Eliksirów zbyt szybko powrócił do świadomości i zaczął rozpamiętywać zadanie, które dostał o Voldemorta, ale teraz Draco postanowił spróbować go ocucić.
- Enervate – wyszeptał cicho i profesor Snape powoli otworzy oczy.
- Draco? – spytał niepewnie Severus, czując jak do ciała wraca ból wszystkich uzyskanych klątw i wyglądał tak, jakby nie wiedział gdzie się znajduje i co się z nim dzieje. Rozejrzał się nieprzytomnie i otrząsnął się. Na chwilę mrużył oczy, po czym je otworzył i wstał z posadzki. Zrobił to zbyt szybko i lekko mu się zakręciło w głowie, zatoczył się i uczeń przytrzymał go, żeby nie upadł.
- Dziękuję, Draco – powiedział niewyraźnie Mistrz Eliksirów. – Chyba pójdę do siebie...
- Pójdziemy do skrzydła szpitalnego, panie profesorze. Nalegam – stanowczo oznajmił Malfoy. – Jest pan zbyt poturbowany, żeby nie dać się przebadać nadgorliwej pani Poppy.
- Najpierw muszę zameldować dyrektorowi, co zaszło...
- Ja mu wszystko powiem, przecież tam byłe. Proszę się nie martwić. Jutro pan porozmawia z Albusem Dumbledore’em. Powiem mu tylko to, co powinien wiedzieć. Przepraszam, ze pana tak paskudnie potraktowałem – zarumienił się i spuścił wzrok. Zaczynał być sobą. Zaczynał rozważać wszystko co się stało, wszystko co powiedział Voldemort. Zaczynał bać się o szkołę i o Hermionę. Nie miał pojęcia, co się teraz stanie i wolał o tym nie myśleć.
- Zrobił pan to, żeby móc porządniej szpiegować dla dyrektora, prawda? – Draco prowadził powoli Mistrza Eliksirów do ambulatorium. Czarnowłosy mężczyzna skinął głową.
- Myślałem, że każe mi przyprowadzić Pottera, a ja coś wymyślę. Jego żądanie... To znaczy liczyłem się z tym, ze to może być coś tak niedorzecznego, miałem jednak i nadzieję i prawie pewność, że skoro Potter dał się mu tak we znaki, to jednak... Nieważne. Strasznie chce mi się pić. Boże, co ja zrobiłem.
- Panie profesorze. Proszę się nie obwiniać. Cieszę się, ze pan przeżył.
- Wolałbym zginać, niż dostać takie zadanie.
- Wierzę w pana. Wiem, że pan coś wymyśli – desperacja jaka czaiła się w głosie młodzieńca, była aż nadto słyszalna.
- Spróbuję, Draco. I nie bój się, osobiście dopilnuję, żeby Hermionie nic się nie stało.
Młody arystokrata jedynie pokiwał głową, a w gardle straszliwie mu zaschło, co znaczyło, że Eliksir Zimnej Krwi już zupełnie przestał działać.

******
Albus Dumbledore wiedział, że Severus Snape wyszedł cało z opresji. Nie podejrzewał, nie przypuszczał, ale wiedział. Gdy poczuł, że pod jego chimerą stoki ktoś, kto chciałby wejść do środka, ale nie zna hasła, wyszedł ze swojego gabinetu i poszedł po ową osobą. Obstawiał Dracona Malfoya.

*
Po wymówieniu kilkunastu „głupawych haseł na miarę Dumbledore’a”, Draco po prostu się wściekł.
- Czy nie możesz mnie po prostu wpuścić, głupi przerośnięty sępie?! No, no co może być hasłem?! Jeszcze o ósmej były muchożyczki, tak jak wczoraj! Co ile czasu ten pokręcony staruszek zmienia hasło?! Głupie ptaszysko! – Malfoy patrzył morderczym wzrokiem na chimerę, która nie zamierzała się ruszyć. – Oby cię łuski pokryły i byś sczezła pokrako. Będę tak stal aż mnie wpuścisz... Mam ważne wiadomości dla dyrektora! – tym razem Draco wpatrywał się głupiego, przerośniętego sępa hipnotycznie i starł się być przekonujący, ale kamienna strażniczka ani drgnęła. – Jesteś gorsza od przesiąkniętego różem, przesłodzonego, durnego pufka w kropki, który nawet nie istnieje – młodzieniec nigdy pufka w kropki nie widział, ani nie słyszał o istnieniu takowych. Chimera miała klasę i wyglądała groźnie, więc to, co powiedział, wydało mu się odpowiednio mocnym znieważeniem mrocznego strażnika. Chimera odskoczyła, a Draco zobaczył schody i zbliżającego się Albusa.
- Eee... Otworzył pan?
- Och nie, drogi chłopcze, dopiero dochodzę do przejścia. Jak ci się udało zgadnąć hasło?
- Chyba pan nie chce powiedzieć, że hasło to pufek w kropki? – chłopak miał straszne przeczucie, że to jednak jest to.
„Nie powiem tego po raz drugi” – pomyślał, mając na uwadze codzienne lekcje Oklumencji.
- Och tak! Zapraszam do siebie – starszy czarodziej nagle spoważniał. – Jak mniemam masz wieści na temat Severusa Snape’a... Powiedz, czy Poppy się nim już zajęła?
- Tak, panie dyrektorze – nie było sensu się dziwić tym, że Dumbledore wie o miejscu pobytu Mistrza Eliksirów Tak samo jak nie miało żadnego znaczenia rozpatrywanie jak taki stateczny, poważny i potężny czarodziej może wymyślać dziwaczne, śmieszne a nawet głupie hasła. Próbować rozgryźć dyrektora Hogwartu, to jak prosić się o ból głowy. Dlatego Draco po prostu odrzekł:
- Tak. Dała mu eliksir przeciwbólowy i wzmacniający, i położyła go do łóżka. Chciał iść do siebie, ale go nie puściła i wlała w niego fiolkę bezsennego.
- To bardzo dobrze.

*
- On chce plany zabezpieczeń Hogwartu – Draco popijał cudowną herbatę z prawdziwym marynarskim rumem i wpatrywał się w Dumbledore’a, zastanawiając się, jak staruszek zareaguje. Ku jego zdziwieniu, dyrektor jedynie skinął głową, zupełnie jakby się spodziewał takiej wiadomości, i nieco posmutniał.
- Mistrz Eliksirów miał nadzieję, że on... Voldem... przepraszam, jakoś nie potrafię wymówić jego imienia. Nie po tym co dziś się działo... – Malfoy zarumienił się i spuścił wzrok.
- Nie szkodzi, Draco. Mów.
- Że On zechce, aby profesor wydał mu Harry’ego Pottera. Profesor Snape zasugerowała mi, że wtedy wiedziałby jak postąpić. Pewnie miał jakiś plan, a tak... Panie dyrektorze, On chce także plan do dormitoriów wszystkich uczniów mugolskiego pochodzenia. Chyba chce ich torturować...
Albus Dumbledore znowu się nie zdziwił, jedynie sprawiał wrażenie bardziej zasmuconego niż przed chwilą. Draco zaczął się zastanawiać, czy stary czarodziej kiedykolwiek czuł przed czymkolwiek strach. Krążyła plotka, że jest tak potężny iż sam Czarny Pan się go obawia, ale nigdy nie słyszał, żeby to Dumbledore czuł przed czymkolwiek obawę. Zanim zastanowił się i ugryzł się w język, dał się ponieść ciekawości i zapytał:
- Panie dyrektorze, czy pan się boi? Nie pytam czy pan jest przerażony, tak jak na przykład ja... Pytam się, czy pan się boi i czy kiedykolwiek pan czuł przed czymś strach...
„Chyba nie jestem oślizgłym gumochłonem i zachowałem chociaż taktowy ton... mam nadzieję” - pomyślał i już gotów był przepraszać, ale zauważył, że Dumbledore patrzy na niego nad wyraz życzliwie.
- Oczywiście, Draco. Tylko głupiec się nie boi. Nie można jednak dać się strachowi omamić i otumanić, dać mu przejąć nad sobą kontrolę. Trzeba go oswoić, tak aby jedynie tlił się na dnie duszy i o sobie przypominał. Trzeba go ujarzmić, przytrzymać z kark i pamiętać, żeby nigdy, przenigdy nie lekceważyć przeciwnika. Cały czas się boję. O to, czy powiedzie się kolejna misja Zakonu. O was - uczniów. Staram się wiec żebyście byli bezpieczni. Strach musi być motorem do działania. Nie może paraliżować. Ale to, że nie widać po mnie strachu, nie oznacza, że się nie boję, Draco.
- Chyba rozumiem...
- Nie gniewam się, że o to spytałeś – Draco, po raz nie wiadomo który, miał wrażenie, że profesor czyta w jego myślach. Powstrzymał cisnące mu się na usta słowa „skąd pan wie, co chciałem powiedzieć” i cicho podziękował.
- To pytanie świadczy o twojej inteligencji, a nawet mądrości, chłopcze. Nie denerwuj się i nie martw się na zapas. Jeszcze nie jestem taki stary, żeby czegoś nie wymyślić. Masz – Dumbledore stuknął w stół różdżką i pojawiła się w tym miejscu mała fiolka z Eliksirem na sen bez snów. – Idź do siebie i wypij. Hermiona pewnie już zasnęła, albo obgryza paznokcie z niepokoju. Musisz być silny, chociażby dla niej. Dasz radę.
- Ja... – Draco otworzył na chwilę usta ze zdziwienia, ale szybko się otrząsnął. To, co wiedział Dumbledore było niemal zatrważające, ale i pełne pociechy. Nie wyglądał też na załamanego wiadomościami, które otrzymał od Ślizgona; raczej na kogoś, kto jest zdeterminowany zrobić coś konkretnego. Draco wołał nie wiedzieć co. – Dobranoc, panie dyrektorze i dziękuję za wszystko.
- Dobranoc, Draco. Śpij dobrze.
Gdy młody człowiek wyszedł, Albus usiadł i w zamyśleniu złączył czubki palców obu dłoni. To, co chciał zrobić było niebezpieczne, ale jeżeli zrobi to z kimś, kto znał się na rzeczy... wtedy są duże szanse powodzenia.

******
Hermiona rzeczywiście zasnęła, ale jej sen był tak płytki i niespokojny, że obudziła się zanim jeszcze Draco dotknął jej ramienia.
- Miona, idź lepiej do siebie, skarbie – powiedział cicho.
- Wyrzucasz mnie? Czekałam na ciebie, bo się martwię, a ty teraz mnie wyrzucasz na zimny korytarz. Nieładnie.
- Przecież wiesz, że to nie tak.
- Wiem tylko, że jestem zimna suką – wstała i sięgnęła po szatę.
- Hermiona... – wyglądał jak zbity pis. – Ja, przepraszam. Wiesz, że... że ja tak nie myślę, że byłem zły. Przepraszam.
- Wiem. Ale to nie sprawia, że mniej zabolało – teraz jej głos był nieco miększy.
- Czuję się strasznie. Najpierw cię obraziłem, a potem wypiłem to świństwo i torturowałem Snape’a. Mam ochotę się położyć i umrzeć.
Gryfonka wpatrywała się przez chwilę oniemiała w swojego rozmówcę.
- Ale jak to? – poczuła skurcz żołądka. – Ale... co mu jest?
- Jest w skrzydle szpitalnym. Hermiono, ja nie chciałem... Wiesz, to był tak zwany Krąg Lojalności. Do dzisiaj jeszcze nie wiedziałem co to takiego. Teraz już wiem. Kolejny sposób znęcania się nad innymi i upodlenia swoich poddanych. On nas upadla, wiesz? Każe nam torturować swoich przyjaciół i współwyznawców Jego chorej religii w imię lojalności i ukarania niesubordynacji... Mistrz Eliksirów został ponownie przyjęty w Jego szeregi. Będzie mógł lepiej szpiegować i efektywniej zginąć z ręki czerwonookiego świra. Alleluja! – roześmiał się niewesołym, trochę przerażającym śmiechem.
- Przestań – wyszeptała Hermiona. – Przestań się tak śmiać.
Ale Draco śmiał się coraz głośniej. Nagle wszystko wydało mu się tak surrealistyczne i niedorzeczne, że aż zabawne. Okropnie zabawne. Smutnie zabawne.
Hermiona już nie prosiła go żeby przestał. Obserwowała jak śmiech powoli przeradza się w urywane łkanie. W końcu Ślizgon upadł na podłogę i zwinął się jak embrion, zaciskając dłonie na głowie. Płakał całkowicie bezgłośnie. Trząsł się od urywanego, suchego szlochu i panna Granger nie wiedziała, co ma zrobić. Czy naprawdę potrzebował jej obecności? Wydawało się, że tak. Ale czy ona była tak silna, żeby z nim zostać. Po raz pierwszy zaczęła na poważnie zastanawiać się, czy powinni być razem. Czy wytrzyma psychicznie z człowiekiem, który cały czas jest narażony na takie przygody jak dzisiejsza. Wyobraziła sobie takie napady w przyszłości i ogarnęło ją ogromne zwątpienie. I ona – czy on zdoła być z nią cały czas? Przecież potrzebował fizycznej bliskości drugiego człowieka bardziej niż ktokolwiek kogo znała. Wiedziała o tym, a nie mogła mu tego dać. Nie w pełni.
- Boże, co ja robię – usłyszała nagle cichy głos i zdała sobie sprawę, że zaciska powieki i gryzie dolną wargę prawie do krwi. Otworzyła oczy i nieprzytomnie popatrzyła na Dracona. Podszedł do niej, usiadł obok na łóżku i ją objął.
- Dumbledore powiedział, że powinienem być silny także dla ciebie, a ja użalam się nad sobą i histeryzuję.
- Jesteś tylko człowiekiem – słyszała własny, wyprany z emocji głos.
„Gówno prawda. Potrzebuję twojej siły i wsparcia. Mimo, że jestem silna. Jestem kobietą.”
Ze wszech miar egoistyczna myśl. Wiedziała o tym. Draco – tak samo jak ona – miał prawo do chwili słabości. A co osłabiło ją, jej współczucie i być może miłość? Kłótnia? To, że odkryła fakt, który znała od dawna? Że Draco Malfoy potrafi ranić? I to, że jest tylko człowiekiem, który ma swoje potrzeby i jej to wykrzyczał? Miał prawo się wściec, a teraz miał prawo pozwolić sobie na krótkotrwałe złamanie nerwowe. Prawda? Ale ona też miała prawo poczuć się skrzywdzona, miała prawo żądać opieki od swojego mężczyzny. Nie zmuszała go, żeby ja kochał. Poczuła, że delikatnie gładzi ją po karku i przytuliła policzek do jego ramienia. Uderzyła ją świadomość, jak bardzo go kocha.
- Jesteś tylko człowiekiem – tym razem wierzyła w to co mówi. – Nie możesz od siebie oczekiwać, że zawsze będziesz opanowany, silny. Masz uczucia.
- Hermiona, ja wybrałem swój los. Wiedziałem, że tak to będzie wyglądać i nie powinienem z siebie teraz robić męczennika. Ty nie wybrałaś sobie tego, co cię spotkało w Ministerstwie. – Po raz pierwszy nie wzdrygnęła się z obrzydzeniem na wspomnienie gwałtu. Zacisnęła jedynie powieki. - Wiesz, jak się czuję, gdy pomyślę o tym, co ci powiedziałem i w jaki sposób to zrobiłem? Nie powiem, bo zacznę przeklinać.
- Nie musisz. Ja ci coś na ten temat powiem. Jesteś obleśnym, zgniłym gumochłonem, Malfoy – jej oczy lśniły smutkiem, ale i delikatną drwiną. - Lepiej ci?
Poczuł jak ogarnia go wewnętrzne ciepło. Próbowała go trochę rozbawić, sprawić, żeby poczuł się lepiej. Naprawdę lepiej. Po raz chyba tysięczny pomyślał, że przez ogromy okres czasu wyzywał i poniżał dziewczynę, która nie tylko była inteligentnym, chłonącym wiedzę w zastraszającym tempie molem książkowym, ale także wartościową, mądrą i pełną ludzkich uczuć istotą.
- Tylko troszeczkę, Granger. Pokaż na co cię stać.
- Sklątka tylnowybuchowa bez odwłoka – bardzo szybko „pokazała na co ja stać” Gryfonka.
- Mój stan psychiczny minimalnie się poprawia. Kontynuuj, waćpanno.
- Jesteś tak odpychający, jak pleśń przykrywająca zgniłe odchody górskiego trolla, jesteś bezmózgim troglodytą, płazem bez inteligencji, ropuchą rogatą w stanie degradacji i czym tylko jeszcze chcesz.
Draco się uśmiechnął.
- Mówiłem ci, że cię kocham?
- Nie, durny glonojadzie, a twoje komplementy są warte tyle, co odchody pufka.
Malfoy uśmiechnął się jeszcze szerzej i mocno pocałował Hermionę w policzek.
- No, to mówię ci teraz, że cię kocham.
- Ale ja ciebie nie – zrobiła nadąsaną minę, a jej wzrok był lekko rozżalony.
Draco spoważniał.
- Kocham cię bardzo mocno i nigdy więcej tak się do ciebie nie odezwę, Herm. To co ci powiedziałem i to... to porównanie było okropne. Naprawdę przepraszam.
- Wiem. Przeprosiny przyjęte. Nie wiem dlaczego, ale kocham cię nadal – pocałowała go delikatnie w usta. – Kocham bardzo mocno. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym się z tobą kochać, Draco... Przepraszam, że nie potrafiłam się do końca przełamać. Kiedyś mi się na pewno uda – bardzo nie chciała się rozpłakać, ale lekko siąpnęła nosem.
- Tylko się nie rozklejaj, proszę. Już jedno z nas to dziś robiło.
- Mam ochotę się rozkleić, Draco, chociaż bardzo próbuję tego nie robić. Kocham cię i nie mogę ci tego w pełni okazać, Mistrz Eliksirów leży poturbowany w skrzydle szpitalnym, jutro pewnie dostanę jakieś durne pisma z Ministerstwa i będą chcieli mi dać Veritaserum, przesłuchiwać mnie i tak dalej. Tam mnie Dumbledore już nie obroni przed dziennikarzami... Wiem, sama chciałam. Nie mogę już ego ukrywać. Ale to przykre, gdy wszyscy gapią się na ciebie i cię obgadują.
- Nie puszczę cię samej na żadne przesłuchanie i do Ministerstwa. Ja też przy tym byłem i jeżeli będziesz musiała się spowiadać, to w moim towarzystwie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wiem, że to slogan, ale będzie okey. Nie pozwolę zadawać ci upokarzających pytań. Dumbledore też na to nie pozwoli, bo też na pewno pójdzie z nami. Zobaczysz – przytulił ją i mocno pogłaskał po plecach.
Poczuł zimny dreszcz niepokoju, myśląc o żądaniu Voldemorta, ale czuł się też uspokojony tym, co mu powiedział Dumbledore.
- Dziękuję. Mogę zostać, prawda? – odchyliła się i patrzyła na niego pytająco.
- Oczywiście, że tak – to było trudne, ale nie potrafił jej powiedzieć, że ma wrócić. Nie wtedy, gdy tak patrzyła.
- Powinni ci postawić pomnik za cierpliwość, Malfoy.
- Może mi kiedyś postawią, Granger.
- Wiesz, że jestem ci bardzo wdzięczna? I że bardzo ci ufam?
- A ty wiesz, że ja nie do końca ufam sobie?
- Szkoda. Moglibyśmy znowu spróbo...
- Nawet nie wiesz jaka jesteś uparta. No, może wiesz.
- Wiem. Przepraszam za mój upór. Próbuję cię złamać, ale jesteś zbyt cnotliwy.
- Wszyscy Malfoyowie tacy są... oddam się dopiero po ślubie.
Hermiona roześmiała się i cmoknęła go w ucho.
- Przestań, jeszcze ci uwierzę, Draco.
- Powinnaś.
- Jedyne co powinnam, to zostać z tobą.
Nie odpowiedział, tylko pogłaskał ją po policzku.
- W takim razie się kładź. Ja musze wziąć prysznic. Czuję się brudny po tym... wszystkim.
Skinęła głową ze zrozumieniem.
- Śpij już, kochanie, dobrze? Musisz się wyspać.
- Dobrze, Draco. Obiecaj, że napijesz się Eliksiru na sen bez snów, nawet gdybyś miał iść po niego do pani Pomfrey.
- Nie muszę, Dumbledore kazał mi zrobić to samo – Draco wyciągnął z szaty buteleczkę i postawił ją przy łóżku.
- Teraz mogę spokojnie zasnąć – uśmiechnęła się do niego.
- Kocham cię – pocałował ją w czoło i poszedł powoli do łazienki. Czuł się strasznie brudny.

***
******
Tomak
Super odcinek. Akcja się rozkęca coraz bardziej. niemoge sie doczekac nastepnych kawałków mam nadzieje ze ukaze sie troche szybciej niz ten. A jak nie to trudno jakos poczekam
Kitiara
Hmm...
Odechciewa mi się wklejać kolejne części, kiedy widzę tak "ogromy" odzew po moim naprawdę imponująco długim odcinku. Naprawdę - brak komentarzy nie zachęca do poświęcania się. Nie mówię o powalajacych ilościach, ale chociaż trzy sensowne mogłyby się znaleźć.
Dziękuję.
Tomak
Halo niech ktos przeczyta i skomentuje zeby byly dalsze party!!!!

@Kitiara
Wklejisz dzisiaj dalszą część ?? Pliska wklej. Przez nastepny tydzien niebede miał dostepu do kompa. Wklej jeszcez dzisiaj.
Potti
hm. od jakiegoś czasu parring Draco & Herm, który lubiłam, przestał mnie kręcić. w ogóle czytanie ficków, w ogromie tego co się ostatnio u mnie dzieje- wydaje mi się trochę... nudne. ale tutaj, kiedy widzę kolejną część, jakoś wracam. bo lubię. wcześniej się nie odzywałam, bo ciągle mi się myli, że ''Być szlachetnym'' jest na Kwiecie Lotosu. ale teraz wracam (:

cieszę się, że zaczęło się- oprócz przeżyć emocjonalnych bohaterów- dziać coś konkretnego. w poprzednich odcinkach wyznanie Hermiony, które popchnęło lawinę, teraz zadanie Voldemorta (btw- mam pytanie, czytałaś już Księcia Półkrwi?).

i na koniec- nie będę wypominać literówek etc., bo to nie ma sensu. tylko jedna nieścisłość. Lucjusz przecież nie chodził do szkoły z Jamesem, Syriuszem, Peterem, Lupinem i Snapem. był starszy. chociaż rozumiem, że wygodnie było zrobić to celowo, a to w końcu fan fick, zbytnio mi to więc nie przeszkadza :}

czekam na dalszą część
i przy okazji- czy na Mirriel jest już coś więcej? =)

Pozdrawiam!
Kitiara
Potti, nie czytałam szóstki, dopiero kilka pierwszych rozdziałów dla smaku, żeby szybciej skńczyć szlachetnego i grr.... - nie lubię jak mi ktoś opowiada... : )
Mam taki zakład sama ze sobę, że mogę szóstke przeczytać, jak skończę to pisać.
Zdaje mi się, że Malfoy chodził do Hogwartu, a od Snape'a jest bodaj trzy lata starszy, jakoś to wyliczyłam tongue.gif . Jeżeli na ten temat jest w HP6, to nic o tym nie wiem.
Para Herm i Draco jest moją ulubioną, bo są tak cholernie różni i ciekawi, że gdyby Rowling nie pisała schematycznie, to na pewno w siódmej części zrobiłaby z nich ciekawą i burzliwa parę. Joaśka, jak dla mnie, pisze pod schemat (przynajmniej jeśli chodzi o niektórych bohaterów), co mi nie przeszkadza lubić jej książki. Pisze, mimo wszystko, fantastycznie.
Pozdrawiam ; )

Tomak, Skarbie, wczoraj nie było mnie już w domu, jak wklejałeś swego posta i nie miałam okazji go przeczytać - wyszłam do pracy a pracuję do 22 i wracam o 23 ; (
Wklejam teraz...


Niedziela, 25 listopada, 1996

Harry dziobał swoją zapiekankę z szynką i raz po raz rzucał bardzo nerwowe spojrzenia w kierunku stołu nauczycielskiego. Snape’a nie było. Rzadko spóźniał się na posiłki, a teraz minął już kwadrans od początku śniadania. Gryfon nie był co prawda przerażony, dlatego, że dyrektor wyglądał na spokojnego. Kto jak kto, ale Dumbledore wiedziałby o zgonie Mistrza Eliksirów i na pewno nie wyglądałby wtedy tak jak w tej chwili. Albus miał skupioną minę człowieka, który rozważa w zamyśleniu jakiś problem – kalkuluje i wylicza w myślach za i przeciw. W momencie, gdy Harry ze zdenerwowania opuścił widelec, niebieskie oczy starego czarodzieja spoczęły na nim, przekazując mu część swojego spokoju.
„Czy on zawsze musi być tak cholernie opanowany? Niechby chociaż raz pokazał jakieś emocje!” – spokój, który na niego spłynął pomieszał się z irytacją. Potterowi przypomniał się od razu jego napad szału w pokoju dyrektora pod sam koniec piątego roku nauki. Sędziwy mag pozostał niewzruszony, podczas gdy Chłopiec, Który Powoli Dorabiał Się Psychozy Maniakalno-Depresyjnej demolował mu miejsce pracy. Teraz jego współpracownik z Zakonu prawdopodobnie dogorywał, albo lizał rany w szpitalu Św. Mungo, albo był torturowany przez tego czerwonookiego szatana zadręczającego uczciwych czarodziei, a on marszczył brwi i się głęboko nad czymś zastanawiał. Och, co Harry dałby za to, żeby mieć tak stalowe nerwy jak siwowłosy profesor.
Hermiona podniosła jego widelec i rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie.
- Miałeś koszmary? – spytała z troską, a on pokręcił przecząco głową.
- Harry, będziesz kończył tą zapiekankę? Bo niepotrzebnie stygnie na twoim talerzu – Ron wpatrywał się w przyjaciela i postukiwał swoim widelcem w jego talerz.
- Och, weź ją Ron – Potter uśmiechnął się, raczej z roztargnieniem, i przełożył prawie nietkniętą za to mocno podziobaną zapiekankę na talerz wiecznie głodnego rudzielca.
- Dzięki, Harry. Co z tobą? Lubisz je przecież.
- Nie mam apetytu stary, na serio – uśmiech zielonookiego stał się jeszcze bardziej roztargniony.
- Ale coś jeść musisz – Hermiona nałożyła przyjacielowi kawałek orzechowego ciasta. – Jest bardzo dobre, naprawdę Harry.
- Dzięki... mamusiu
Hermiona zarumieniła się lekko i popukała się w czoło łyżeczką od herbaty, a Ron cichutko zachichotał, za co został zavadowany spojrzeniem jej orzechowych oczu.
Harry zaczął przyglądać się innym nauczycielom, skupiając się na Lupinie, Minerwie i Tonks, którzy należeli do Zakonu Feniksa. Remus łypał niepewnie to na krzesło Snape’a to na dyrektora – widocznie miał ten sam dylemat co Harry. Minerwa w niesamowitym skupieniu mieszała herbatę, co jakiś czas stukając w szklankę łyżeczką – raczej nerwowo – albo skubiąc biały ser na swoim talerzu. Najbardziej intrygujący obiekt stanowiła jednakże Tonks. Potter jadł powoli ciasto, które nałożyła mu Hermiona i które rzeczywiście smakowało wyśmienicie, i wpatrywał się z zaciekawieniem w najmłodszą członkinię ciała pedagogicznego Hogwartu. Nymphadora chwilami bladła i patrzyła na swój talerz z wyrazem trwogi na twarzy, aby za parę sekund radośnie się uśmiechać, a wtedy jej policzki rozkwitały uroczym rumieńcem. Wydawała się roztargniona, nawet bardzo roztargniona. W ciągu dwóch minut obserwacji Harry widział dwa upadki łyżeczki Tonks i trzy fikołki jej widelca. Miał momentami wrażenie, że młoda czarownica się za chwilę rozpłacze, a momentami był niemal pewien, że Nymphadora zatańczy z radości kankana na stole. Było widoczne, że przeżywa wewnętrzny konflikt sprzecznych emocji. Zielonookiemu wydawało się, że Tonks bardzo się męczy własnymi przeżyciami.
„Nigdy nie zrozumiem kobiet” – pomyślał, całkowicie nie wiedząc, co ma sądzić o uroczo roztrzepanej pani profesor.
A owa kobieta, niezrozumiała dla Chłopca, Który Wszystko Chciałby Wiedzieć I We Wszystkim Brać Udział, nie potrafiła pojąć samej siebie i tego co czuła. A skala jej uczuć, emocji i wrażeń była ogromna. Radość i ulga, że Severus jednak żyje i wyjdzie z tego cały (Dumbledore znalazł ją pod drzwiami kwatery Mistrza Eliksirów i powiedział jej, co dzieje się z obiektem jej uczuć) omal jej nie uskrzydliły. Ale zaraz po nich pojawiły się niepokój, zażenowanie, a chwilami nawet skrajna rozpacz. Powiedziała mu, co do niego czuje i teraz bała się reakcji mężczyzny. Severus był skomplikowanym przypadkiem. Tym sarkastycznego samotnika, nie liczącego się z niczyimi uczuciami. Tonks mogła się po nim spodziewać wszystkiego od pogardliwej ignorancji własnej osoby aż do złośliwych, upokarzających uwag brutalnie depczących jej kobiecą godność. Mogła spodziewać się... Merlin jeden wie czego. A zapewne nawet Merlin nie byłby w stanie tego przewidzieć. Bardzo głośno i żałośnie westchnęła, zwracając tym samym na siebie uwagę połowy uczniów i wszystkich nauczycieli.
- Przepraszam – bąknęła i wbiła wzrok w swój talerz.
- Ech... Co z nią? – Ron wydawał się równie zaintrygowany zachowaniem Tonks jak Harry.
- Z kim? – spytała Hermiona, odrywając się od swojej zapiekanki z szynką.
- Tonks, Hermi. Jest obecna - nieprzytomna i dziwna.
Grangerówna obserwowała przez kilka chwil Nymphadorę.
- Cóż, może się zakochała – wzruszyła ramionami i zamarła z widelcem tuż przy ustach. Mistrz Eliksirów leżał w skrzydle szpitalnym, a Tonks zachowywała się dziwacznie. Czyżby??
„Nie możliwe” – Hermiona otrząsnęła się z nagłego olśnienia i pochłonęła kęs specjału.
- Co ze Snape’em? – zapytał nagle Ron. – Umarł? – uśmiechnął się, dając do zrozumienia, że to żart.
Hermiona spiorunowała go wzrokiem i wyglądała na zgorszoną, a Harry... Cóż. Zareagował dosyć ostro.
- Nie waż się tak mówić, ani myśleć – warknął i zrobił się dziwnie blady.
- Co wam jest? – Weasley zamrugał ze zdziwienia i łypał na oboje przyjaciół.
- NIC! – odpowiedzieli jednocześnie i Hermiona, marszcząc brwi, popatrzyła na Harry’ego, a Potter odwdzięczył się tym samym. - Musimy porozmawiać? – spytał niepewnie zielonooki.
- Owszem. Na to wygląda.
- O co chodzi? – oczy Rona były okrągłe niczym galeony.
- Och... Ron, jak to wszystko się jakoś wyprostuje, to naprawdę ci powiem. To nie jest nic wesołego i możesz bez tego żyć. Uwierz mi – Hermiona patrzyła z irytacja na rudzielca.
- Jestem waszym przyjacielem – zdenerwował się Ron – A wy nic mi nie mówicie!
- Hmm... To jest coś, czego nie powinniśmy wiedzieć – Potter mocno się zarumienił.
- No to co?! Mało razy dzieliliśmy razem takie tajemnice?! – rudzielec wyglądał na rozczarowanego i rozżalonego.
- To nie tak, że nie chcemy ci nic powiedzieć. Och, okey – Granger zawierciła się niespokojnie na krześle. – Harry, pójdziemy po śniadaniu do łazienki jęczącej, a Ron pójdzie z nami. Ale Ron, błagam.... dyskrecja nade wszystko. To naprawdę bardzo ważne. Nic nie wiesz i nic nie słyszałeś, dobrze? – wpatrywała się intensywnie w Weasleya. – Przyrzeknij.
- No oczywiście. Przecież wiecie, że się nie wygadam – chłopak wydawał się oburzony taką insynuacją, aż po czubki swoich marchewkowych włosów. – Jesteśmy przyjaciółmi, a wy ciągle coś ukrywacie. Sorry, że krzyczałem.
- W porządku, Ron. W sumie rozumiemy – Harry poważnie popatrzył na kolegę. - Musisz wiedzieć, że to jest naprawdę... No, trochę niebezpieczne. To eee... Grubsza sprawa. A ja wiem o tej całej aferze ze Snape’em... – Harry popatrzył na Hermionę bardzo przepraszająco – ... bo podsłuchiwałem...
Panna Granger prychnęła, a jej mina mówiła „jakże mogłam się nie domyśleć, Harry".
- Gdyby się dowiedział, że ktoś o tym wie ode mnie to...
- Różdżka, kociołek, dla Pottera dołek – grobowym głosem dokończyła Hermiona.
- Oj... Hermi – Ron wpatrywał się w nią z grozą. – No wiesz?
- Dzięki, droga, ukochana przyjaciółko – zakpił Chłopiec Zagrożony Dołkiem.
- Nie ma za co. Możesz na mnie zawsze liczyć – puściła mu oko.
Ron się roześmiał.
- Powiedz, Harry, jak można jej nie uwielbiać?
- Spytaj Malfoya – Potter znacząco skinął głową w kierunku stołu Slytherinu.
- A ty mnie nie uwielbiasz? – Hermiona przytuliła się bokiem do swojego wiecznie rozczochranego przyjaciela i przymilnie potarła policzkiem jego ramię.
- No, no okey, lubię cię, nawet bardzo, ale nie w chwilach, gdy przepowiadasz mój zgon z ręki mojego wroga.
- Myślałem, że twoim wrogiem jest Sam – Wiesz – Kto, Harry – Ron z rozbawieniem przyglądał się, jak Potter próbuje odsunąć delikatnie, klejącą się do niego Hermionę.
- Och, to mój największy wróg, ale Snape też nie kocham, a tym bardziej on mnie... Hermi, nie pomyliłaś mnie z kimś? Mam czarne włosy i jestem w Gryffindorze...
W odpowiedzi Hermiona pocałowała Harry’ego w policzek i pokazała mu język.
- Chciałam się przytulić do przyjaciela, gburze. A Draconowi nie zaszkodzi odrobina zazdrości.
- Możesz się przytulić do mnie – Ron wyszczerzył się i rozchylił swoje długaśne ramiona, w których za chwilę utonęła panna Granger.
- Dzień migdalenia – Harry uniósł brew i z rozbawieniem patrzył na Malfoya, który z morderczą miną dziobał widelcem to, co miał na swoim talerzu, wpatrując się przy tym w ich trójkę. Blaise ze śmiechem coś do niego mówiła, aby po chwili machnąć ręką i puścić Harry’emu perskie oko. Potem spoważniała i utkwiła wzrok w stole nauczycielskim.
Draco miał ochotę wstać i przyłożyć w nos zarówno Potterowi jak i Weasleyowi, a na Hermionę nakrzyczeć. Doskonale wiedział, że nie powinien być zazdrosny, ale niestety był. Bardzo. Nic nie pomogło nabijanie się Blaise Zabini. Miał ochotę ukraść swoją dziewczynę i zamknąć na klucz.
„Muszę z tym walczyć, to niezdrowe” – pomyślał i zamienił widelec we własnej dłoni na nóż. Poczuł, ze humor zdecydowanie mu się poprawia.
„Jestem stworzony na seryjnego mordercę” – uniósł nieznacznie brew i uśmiechnął się diabelnie do rozbawionego Pottera. Chłopiec, Który Śmiał Być Blisko Jego Dziewczyny nie przejął się sugestią mordu na jego osobie. Hermiona odkleiła się od tego okropnego piegowatego rudzielca i uśmiechnęła się promiennie do Ślizgona. Jeszcze przez chwilę próbował morderczo na nią patrzeć i dźgał swoje jedzenie, ale bardzo szybko położył nóż obok talerza. Gdy przesłała mu całusa ponad stołami, Harry pomyślał, że Draco Malfoy wygląda na sympatycznego i bardzo miłego osobnika. Kto powiedział, że Malfoyowie nie potrafią się ciepło uśmiechać?

******
- Pomponio, w tej chwili daj mi coś, co przyspiesza zniwelowanie działania tej cholernej , upokarzającej klątwy! – Severus wyspał się i pod fachowa opieką pielęgniarki szybko dochodził do siebie. Teraz próbował wytłumaczyć tej „nadopiekuńczej kokoszce”, że pozbawienie go fizycznego wymiaru męskości jest kwestią nie tylko uszczerbku na zdrowiu, ale przede wszystkim na honorze.
- Ależ Severusie, przecież jesteś samotnikiem. Nie rozumiem – Poppy doskonale bawiła się irytacją Mistrza Eliksirów. – I nie mów do nie pełnym imieniem, nie lubię tego.
Snape zgrzytnął zębami i łypał na pielęgniarkę nienawistnie. Pech chciał, że nigdy nie trzymał żadnych eliksirów na taką okazję i nie znał zaklęć odczyniających taki stan. Po prostu nigdy nie przypuszczał, że będzie mu to potrzebne. On, przygotowany na wszystko!
- Och, przecież to też uszczerbek na moim zdrowiu – zarówno fizycznym jak i psychicznym i, chyba po raz dziesiąty, tłumaczę ci, że to kwestia męskiej dumy! Na Merlina w zbroi przeciw-pchelnej! Taki stan odbiera mi część godności i pewności siebie... Poppy...
- To coś może ci odebrać pewność siebie, Severusie? – zakpiła cicho Pomponia.
- W tej szkole sarkazm to moja działka – odciął się Snape.
- Ale powiedz, po co? Nie masz nikogo, bo przecież nie chcesz mieć i nie zamierzasz mieć dzieci, więc?
- Czy ja mówię po goblinicku, albo wydaję z siebie chrząknięcia trolla, czy ty jesteś po prostu złośliwa i cieszysz się, że zostałem upokorzony? – Mistrz Eliksirów wpatrywał się w pielęgniarkę z narastającą konsternacją i złością.
„Tylko nie wpadnij w furię, bo ta przeklęta siostrzyczka miłosierdzia nigdy ci nie pomoże” – pomyślał i zacisnął dłonie na kołdrze.
- No... Nie powiem. Ale nieco pokory by ci się przydało, mój drogi – Poppy odchrząknęła i poszła na zaplecze nucąc coś pod nosem.
Mimo całego opanowania, jakie Snape w sobie nosił, i mimo tego iż był wyznawcą stoicyzmu, krew się w nim zagotowała.
- Na litość Boga! To nie ma nic wspólnego z pokorą, a z moją GODNOŚCIĄ! I nie mów do mnie mój dogi chłopcze! I daj mi natychmiast jakiś przeklęty eliksir, który działa, albo potraktuj mnie odpowiednim zaklęciem! Nie znam się na tym!
Gdyby wzrok mógł ciskać niewybaczalne, stająca w progu na zaplecze kobieta zapewne wiłaby się w mękach albo po prostu padłaby trupem.
- No właśnie. Nie potrafisz o nic poprosić, Severusie. Ty żądasz mojej pomocy. Nie ma w tobie ani odrobiny uległości.
- Pompo... Poppy – słowo zabrzmiało jak warkot chorego na wściekliznę niuchacza. – Bądź prawdziwą miłosierną istotą.
Pomponia złożyła dłonie na piersi i patrzyła wyczekująco na swojego krnąbrnego i niewychowanego pacjenta.
- Zrób coś z tym... – zacisnął zęby i zmarszczył brwi. – Proszę.
- Nie dosłyszałam.
- Na diabła rogatego w szklance whisky! Proszę! Proszę! Proszę! Za-do-wo-lo-na? – czarne oczy jarzyły się chęcią mordu na niewinnych.
- Mogłoby być lepiej. Ale jak na ciebie całkiem nieźle. Zastanowię się – znikła na zapleczu, uśmiechając się do siebie przekornie. „Wredna, pewna siebie, złośliwa małpa” – pomyślał Severus i zaczął układać sobie bezgłośnie litanię epitetów na Poppy. Na głos wolał nic nie mówić. Zależało mu na przyśpieszeniu niwelacji klątwy impotencji. Co by sobie pomyślała o nim Tonks! To znaczy, nic go nie obchodziło, co ona o nim myśli... No, ale prestiż jego mrocznego jestestwa! Ta głupia Tonks powinna natychmiast wynieść się z jego myśli! Jak ona śmie zajmować jego cenny czas i jeszcze cenniejszy umysł?! Zaklął szpetnie pod nosem i przestał wymyślać epitety dla Pomponii, a skupił się na wywaleniu ze swojej głowy obrazu „cholernej Nymphadory”. Miał nadzieję, że pomoże mu rozmyślanie o torturach jakie zada temu szczurzemu pokurczowi, który go znieważył. Pomogło, chociaż niewiele. Obraz katuszy zadawanych Glizdogonowi szybko zaczął się mieszać ze scenami przedstawiającymi jego i Tonks w pozach nie mających nic wspólnego z cierpieniem. Severus skapitulował i spróbował zasnąć.

******
Ron wpatrywał się w swoich przyjaciół.
- Ale to oznacza... – zaczął – ...że Snape może wrócić na dobre do Sami – Wiecie – Kogo.
- Po pierwsze do Voldemorta – Hermiona była nieubłagana. – Po drugie Ron... Snape chce lepiej szpiegować dla Zakonu. Myślę, że on liczył się z tym iż Voldemort go będzie torturował i na końcu go zgładzi, ale zaryzykował. Jak widać... z pozytywnym skutkiem.
- No. Sam nie wiem – Weasley nie był przekonany. – Ale skory mówi tak najmądrzejsza młoda czarownica w tej szkole – wzruszył ramionami i spróbował się uśmiechnąć.
- Teraz, gdy wiceminister oczyścił Snape’a z zarzutów i Lord go przyjął ponownie w swoje szeregi, to nasz kochany Mistrz Eliksirów może naprawdę dużo zdziałać. Wiecie co, chyba mu ufam – Harry westchnął przeciągle. – Pójdziemy odwiedzić go w skrzydle szpitalnym?
- No, chyba możemy – rudzielec wyglądał na skonsternowanego.
- Oczywiście, że pójdziemy – Hermiona prychnęła. - Ale jak któryś z was coś chlapnie, to... Sami wiecie co.
- Wiemy, wiemy – Ron uniósł dłonie w geście kapitulacji. – To co mu jest?
- Cierpi na rozwolnienie – Harry uśmiechnął się złośliwie, a jego rudowłosy kolega zachichotał opętańczo.
- Jesteście obaj całkowicie niepoważni – Hermiona ukryła uśmiech i z naganą patrzyła na przyjaciół. – Może po prostu rozchorował się na żołądek.
- Może.. hahaha... wyrostek?– Ron mówił, chichocząc nieprzerwanie, bo nie dawała mu spokoju przezabawna wizja Mistrza Eliksirów biegającego co pięć minut do ubikacji.
- Może być – orzechowooka zmarszczyła brwi. – Ale przestań się śmiać, bo będę zmuszona rzucić na ciebie Zaklęcie Permanentnej Powagi, Ron.
- Och, już dobrze – rudzielec wziął głęboki oddech.
- No to co? Idziemy, rozumiem? – Harry dojrzał dwie kiwające potakująco głowy. – Tylko nic nie wiecie.
- Oczywiście, Harry.
- Myślicie, że bardzo się ucieszy z naszych odwiedzin? – Ron wyszczerzył się elokwentnie.
Hermiona przewróciła oczami, a Harry uśmiechnął się złośliwie i oznajmił:
- Jak cholera, Ron.

******
- Powiedz mi co się stało, Draco – Blaise zatrzymała przyjaciela na schodach do dormitorium męskiego.
- Stało z czym?
- Z kim... - mówiła bardzo cicho. – Co z profesorem Snape’em. Czy to coś związanego z... No wiesz. Z tajną organizacją do której wstąpiłeś? – teraz już szeptała.
Malfoy rozejrzał się po Wspólnym Ślizgonów. Połowa z obecnych zerkała na nich ciekawie. Dużo osób miało miny – zanim pospiesznie odwrócili wzrok, kryjąc się przed jego spojrzeniem – które tak go denerwowały. Wyrażały niezdrową fascynację jego osobą, po tym co raczył oznajmić w Wielkiej Sali dzień wcześniej.
- Chodź pogadać do mnie, Blaise. Nie mam ochoty na towarzystwo osób zastanawiających się nad tym, czy byłem przerażony, czy też podniecony patrzeniem na gwałt Hermiony.
- Draco! Tu są dzieci! – krzyknęła Zabini. – A wy moglibyście zachować minimum taktu i nie obgadywać Malfoya i Granger po kątach, i nie patrzeć na nich jak na jakieś dziwaczne magiczne istoty... czasem jak na trędowatych. Ci z was, którzy czują pogardę, powinni rzucić sami na siebie zaklęcie zdrowego rozsądku, niestety jeszcze nie wynalezione.
- Idziemy nie tylko rozmawiać – bardzo głośno powiedział Draco, kpiąco unosząc brew. – Uwielbiam Hermionę, ale na razie ma uraz, a ja mam potrzeby... Prawda, Blaise?
- A ja mam chłopaka, kretynie i chociaż raz mógłbyś nie prowokować niezdrowej wyobraźni innych!
- Zabini, kochanie! Połowa z nich i tak sobie dopisze odpowiedni scenariusz twojej wizyty w moim dormitorium – zimne oczy Draco omal nie spowodowały płaczu u wpatrzonego w niego jedenastolatka, Adriana Speekey. Rodzice Adriana zawsze podziwiali szanowanych w świecie magicznym Malfoyów i, gdy chłopczyk przyszedł do Hogwartu i dostał się do Slytherinu, Malfoy junior został jego idolem, a teraz patrzył na niego jak młody, gniewny bóg. Blondyn zmarszczył brwi i pozwolił nieco złagodnieć swoim szarym tęczówkom, gdy zauważył, że śniademu chłopcu o bursztynowych oczach drży broda. – Patrz, mały, i się ucz – powiedział łagodnie. – I pamiętaj, że człowiek uczy się całe życie. Nawet przyjaciel może ci wbić nóż w plecy i nawet największy wróg może podać ci dłoń gdy toniesz. Nie zawsze wszystko jest takie jakie się wydaje – popatrzył na innych uczniów. – Miłego plotkowania – zadrwił zimno i odwrócił się na pięcie. – Chodź – dodał bardzo cicho do Blaise, skinąwszy na nią dłonią.
Jedenastolatek w odpowiedzi pokiwał entuzjastycznie głową, szczęśliwy że jego guru zwrócił na niego uwagę. We Wspólnym było chyba z pięćdziesiąt osób, a Draco mówił do niego. I mówił jak do dorosłego. Kiedy Zabini i Malfoy zniknęli na schodach, mały Speekey zgromił morderczym wzrokiem dwie chichoczące trzecioklasistki i paru starszych uczniów, którzy patrzyli pogardliwie za oddalającą się parą. Poprzysiągł sobie, że każdy wróg Dracona Malfoya zostanie jego wrogiem na wieki.

******
Ron nerwowo przestępował z nogi na nogę i podglądał, przez lekko uchylone drzwi, jak Severus Snape je rosół z kury.
- Chyba nie wejdę – powiedział cicho. – Z tego, co mówił Harry, to on pozna bardzo szybko moje wspomnienia i... i co wtedy?
- Och, Ron! – Hermiona potrafiła doskonale krzyczeć szeptem. – Myślisz, że teraz mu się chce używać Oklumencji i Legilimencji? Siedzi sobie pod kołdrą, a pani Pomfrey mu usługuje. I zapewne ma na głowie inne, ważniejsze rzeczy, niż poznawanie twoich myśli.
- Właśnie, Ron. Poza tym prędzej sondowałby mój umysł, a o tym, że ja wiem co zaszło i że podsłuchiwałem powiedziałem mu sam, więc nie będzie nas... szpiegował mentalnie. Hermiony też nie. Myślę, że jej współczuje – Potter posłał Gryfonce łagodny uśmiech.
- W tej chwili to ja jemu współczuję bardziej – zarumieniona panna Granger zrobiła minę zagubionego w czasoprzestrzeni pufka. – Nawet nie wyobrażam sobie, jak go teraz będzie traktował na wszystkich spotkaniach jego cudowny Pan. Pewnie kazał mu zrobić coś okropnego i teraz Mistrz Eliksirów zastanawia się jak z tego wybrnąć.
- Nie myślmy o rzeczach przykrych – Harry wyglądał na zniecierpliwionego. - Ron, przestań gryźć wargi i robić przestraszoną minę. Idziemy.
- Ale nie myślicie, że on... No... Sami – Wiecie – Kto chce dostać się do szkoły?
- Ron, przestań! – Hermiona pobladła. – Nawet tak nie myśl.
- Ale to możliwe...
- Ron – Harry patrzył pewnie na przyjaciela. – Mamy Dumbledore’a. Nawet jeżeli to prawda, dyrektor o tym się dowie. Wiem, że Snape powie mu o wszystkim. A jak się dowie, to jak sądzisz? Wpuści tu Voldemorta ?– zignorował fakt, że jego przyjaciel się wzdrygnął; nawet go to zdenerwowało. – Tak, VOLDEMORTA. On chce żebyśmy drżeli nawet przed jego imieniem. To daje mu władzę nad światem czarodziejów i trzyma nas w szachu. Wzmagając nasz strach, czyni nas bardziej bezwolnymi. Trzeba się bać przestać wymawiać to imię. Przecież to tylko przestawienie jego prawdziwego nazwiska. I am Lord Voldemort i złożone jest z liter tworzących prawdziwe miano czerwonookiego – Tom Marvolo Riddle. Co jest w tym strasznego?! Przecież tłumaczyłem to wam obojgu. Czarodzieje, bojąc się wymawiać tego imienia, sami na siebie sprowadzają nabożny strach; dużo większy niż jest potrzebny. Jeśli się boisz wymówić to imię, dajesz mu nad sobą władzę! – Harry ani się spostrzegł, kiedy zaczął mówić zbyt donośnie.
„Cholera” – pomyślał, zerkając na drzwi. Jak na zawołanie, otwarły się one na oścież, a pani Pomfrey oznajmiła:
- Profesor Snape kazał wam wejść, twierdząc, że niezdrowo jest stać i się zastanawiać. Chętnie was zobaczy – uśmiechnęła się przekornie i zniknęła na zapleczu.
- Umphf.. – to była jedyna reakcja dźwiękowa, do jakiej zdolny był Ron.
- Och, Ron, na stugłowego Godryka Gryffindora! – Hermiona wywróciła oczyma i śmiało przekroczyła próg sali szpitalnej, a za nią wszedł Harry, zachęcająco kiwając na przyjaciela, który bardzo starał się skulić sam w sobie i wydawać się mniejszy, lecz nie bardzo mu to wychodziło przy wzroście metra dziewięćdziesięciu.
Severus Snape siedział na łóżku w swojej szarej koszuli nocnej i w czarnym ( a jakże!) atłasowym szlafroku. Pusty talerz po rosołku stał z boku, a twarz, jedynego w tej chwili pacjenta ambulatorium, zdobił pełen ironii i sardonicznego rozbawienia uśmiech.
- No, no! Odwiedziła mnie sama trójca Gryffindoru! Czekacie na mą śmierć? – zakpił.
- Panie profesorze! – Hermiona wydawała się oburzona.
- Dobrze, dobrze, Granger. Powiedzcie mi czym sobie zasłużyłem na taki zaszczyt? – ironizował dalej Snape.
- Nie wiem, sir, ale przyszliśmy pana odwiedzić – Harry bezczelnie wpatrywał się w profesora. – Wypadałoby powiedzieć dzień dobry.
Ron omal nie udławił się z wrażenia, słysząc, jak Harry poczyna sobie z postrachem Hogwartu. Czyżby to, co zawsze powtarzał Snape o arogancji jego przyjaciela, miało realne podstawy w rzeczywistości? Wyglądało na to, że tak.
- Jasne, Potter. Dzień dobry i minus dziesięć punktów od Gryffindoru. Mam nadzieję, że wiesz za co?
- Byłem bezczelny, sir i sugerowałem panu, że źle się pan zachował – bez zająknięcia odrzekł rozczochrany Gryfon, nie spuszczając wzroku z czarnych jak noc i równie mrocznych oczu profesora. Hermionie zachciało się śmiać, a Ron, w przeciwieństwie do niej, zaczął odczuwać lekką grozę.
- Racja, Potter, racja. To dwa przewinienia, czyli zgodzisz się ze mną, że powinienem odjąć jeszcze dziesięć punktów Gryffindorowi, prawda? – łagodnie odrzekł nauczyciel. - To będzie razem... dwadzieścia – profesor mówił z namaszczeniem, udając, że się nad czymś zastanawia.
- Tak. Liczyć pan potrafi – w tym momencie, nawet Hermiona poczuła, że może się to źle skończyć.
- Przeginasz... - syknęła bardzo cicho, ale Snape nie zrobił nic strasznego, uśmiechnął się jedynie. No dobrze. To był straszny uśmiech. Ron pobladł.
- Dobrze. Zobaczymy jak poradzisz sobie z wypracowaniem na najbliższe zajęcia. Powiedzmy... Trujące magiczne rośliny, ich zastosowanie we wszelkiego rodzaju eliksirach. To będzie... dokładnie pięć rolek pergaminu. Ni mniej, ni więcej. To długi, trudny temat, ale pięć rolek powinno ci wystarczyć, chłopcze – przerażający uśmiech Snape’a był teraz jedynie ironiczny.
- Dobrze, sir – Harry poczuł się nieco zrezygnowany, ale wiedział, że Blaise mu dopomoże w pisaniu wypracowania.
- Panie profesorze, przyszliśmy się tylko spytać jak się pan czuje i czy... czy czegoś panu nie potrzeba – Hermiona przejęła pałeczkę konwersacji.
- Granger, dziecko, wiesz, że ze mną nie warto się zaprzyjaźniać?
- A kto mówi o przyjaźni, sir? Odwiedzamy tylko w skrzydle szpitalny swojego nauczyciela. Poza tym, to był pomysł Harry’ego – dziewczyna uśmiechnęła się rozbrajająco
- Chorego profesora? – brwi Snape podniosły się, po czym tylko jedna z nich wróciła na dół. Wydawał się rozbawiony na swój gorzki, ironiczny sposób.
- Harry mówił, że ma pan problem z rozwol... znaczy wyrostkiem, sir – Ron stwierdził, że jak już kłamać to na całego i od razu, po co czekać, aż przysłowiowy smok (odpowiednik mugolskiego niedźwiedzia z wyliczanki)pożre delikwenta?
Snape wyglądał dziwnie. Jakby miał się roześmiać. – I my chcieliśmy spytać, czy już lepiej – Weasley zastanawiał się, czy Mistrz Eliksirów kupuje jego tekst i podejrzewał, że raczej nie za bardzo..
- Z moim wyrostkiem wszystko w porządku... już w porządku, Weasley. Dziękuję. I, dzięki za troskę, ale rozwolnienia nie mam. Ron się przeraził. I nie chodziło o nauczyciela. Straszliwie zachciało mu się roześmiać na cały głos. Wiedział, że to nie jest dobry pomysł. Hermiona zgromiła go wzrokiem, co niewiele pomogło.
- Potter, słyszałem, że robisz wykłady na temat Czarnego Pana – zakpił nauczyciel, przenosząc wzrok na Harry’ego. – Musisz wiedzieć, że sprawa z Jego imieniem nie jest taka prosta. Nie możesz zażądać, żeby wszyscy nagle zaczęli beztrosko szarżować Jego mianem.
- Ale strach przed imieniem rzeczy wzmaga strach przed samą rzeczą - najzdolniejsza uczennica Hogwartu musiała się wtrącić. - W tym przypadku jest tak samo, profesorze. Harry ma rację. Nie możemy się trząść, gdy słyszymy jego imię. Skoro przeciętny czarodziej zatyka sobie uszy, drży i wybałusza oczy, słysząc słowo Voldemort, to jak zareagowałby, gdyby go zobaczył. Zemdlałby?
- Najprawdopodobniej, Granger. Lepiej nie przesadzać z szarżowaniem imieniem Czarnego Pana. U niego nic nie można lekceważyć. Tak samo jak nie można lekceważyć czarnej magii, którą On doskonale opanował. Nie radziłbym więc lekceważyć tego... zwykłego przestawienia liter.
- Ja mam nieco inne zdanie, sir – Harry wpatrywał się przekornie w Snape’a. – Trzeba zachować respekt przed Voldemortem, ale przestać się bać wymawiać jego imię. Myślę, że to odebrałoby mu nieco pewności siebie, wkurzyło, a tym samym nieco osłabiło jego koncentrację – myśl, która zakwitła w głowie Chłopca, Który Przeżył sprawiła, że zapomniał iż mówi do nauczyciela. - Zająłby się bardziej odbudowywaniem swojego nadwątlonego wizerunku niż czynieniem zła. Myślę że wtedy możnaby było skuteczniej walczyć z Voldemortem.
- Widzę, że tworzysz nową taktykę wojenną, Potter – Snape ironicznie się uśmiechnął. – Napisz o tym pomyśle do Ministerstwa, może wezmą to pod uwagę.
Czarnowłosy Gryfon poczuł się urażony, co, oczywiście nie zraziło Snape’a.
– Albo może zróbmy inny eksperyment. Zamiast przestać mówić o Czarnym Panu Sam – Wiesz – Kto, wszyscy zaczną mówić o tobie, Potter, Sam – Wiesz – Który - Chłopiec. Byłoby zabawniej.
- Pan doskonale wie, że wcale nie zależy mi na sławie i robi mi pan na złość! – Harry prawie się wściekł.
- Minus dziesięć punktów. Maniery – gładko podsumował Mistrz Eliksirów. – Chciałem ci tylko uświadomić, że nieważne jest jak będziemy Voldemorta nazywać, ale jak będziemy z Nim walczyć, Potter.
Harry czuł niewysłowioną chęć rzucenia w Sanpe’a Cruciatusem. Straszna chęć.
„Ten sukinsyn nigdy się nie zmieni” – pomyślał z nienawiścią.
- Ale w tym, co powiedział Harry, jest ziarno prawdy, profesorze – Hermiona próbowała rozrzedzić nieco, mocno gęstniejącą atmosferę. - Nie mamy jednak szans, żeby uświadomić to innym.
- Przyszliśmy tu rozmawiać o Sami – Wiecie – Kim, czy odwiedzić profesora?! – Ronowi już nie był rozbawiony, a częstotliwość z jaką padało sowo Voldemort nie działała na niego dobrze.
- O tym mówiłaś, Granger? – zakpił Snape.
- Właśnie o tym. Ale Ron ma świętą rację. Mam nadzieję, że już nic pana nie boli. Znaczy, że nie boli pana brzuch – Hermiona starała się aby jej uśmiech był bardzo niewinny. Snape popatrzył na nią podejrzliwie i lekko wydął usta.
- Dziękuję. Już mówiłem, że mi lepiej – nie dał po sobie poznać, co myśli o jej wypowiedzi.
- Nie chce pan czegoś z kuchni? – pytała nadal z niewinną minką, mając nadzieję, że profesor nie pogniewa się zbytnio na Harry’ego, jeżeli się czegoś domyśla.
- Nie, dziękuję. Nie musicie się męczyć moim towarzystwem i nie musicie mnie zadręczać swoim. Wracajcie do swoich spraw – Snape znowu wyglądał na lekko rozbawionego. Tak jak na początku ich wizyty.
- No to... Do widzenia, sir – Ron nie wiedział już co ma myśleć o Snape’ie.
- Do widzenia, Weasley – miękko odrzekł nauczyciel. – A ty, Potter, jeśli bardzo chcesz poćwiczyć na mnie niewybaczalne, to może nie na terenie szkoły. Wynocha, a ty zostajesz Granger.
- Ja wcale... – Harry nagle zdał sobie sprawę z tego, ze był tak wściekły iż jego myśli aż prosiły się o „odczytanie”, ale nauczyciel nie dał mu do kończyć i wszedł mu w słowo:
– Uciekaj, Potter, i mnie nie drażnij.
- Ja... Ja prosiłem żeby pan nie mówił do mnie po nazwisku! – a wciekłoś wróciła ze zdwojoną siłą. – Umie mnie pan tylko obrażać i odbierać mi punkty!
- Harry, proszę. Opamiętaj się – Hermiona położył dłoń na jego ramieniu i próbowała go uspokoić.
- A ja prosiłem cię, Potter, żebyś przestał się zajmować sprawami, które ciebie nie dotyczą, a nie posłuchałeś. Po raz kolejny masz gdzieś co mówi do ciebie nauczyciel. W życiu byś nie pomyślał, że chodzi o twoje dobro, prawda? – Snape nie wyglądał na aż tak złego jak Harry, ale był mocno urażony i poirytowany. - Myślę, że jesteśmy kwita, Synu Jamesa Pottera. Może tak do ciebie mówić? A może po prostu nazywać cię Wybrańcem i będzie okey?
Potter poczuł pod powiekami gorące łzy. Nie przyjął do wiadomości słów dotyczących jego dobra. Skupił się na czym innym. Snape jak zwykle go obrażał i poniżał.
- Jest pan podły – oznajmił warkliwie i nieuprzejmie. – Myślałem, że warto myśleć o panu lepiej, ale nie warto. Ciągle tylko słyszę jaki to jestem beznadziejny.
- Harry... – wyszeptał pobladły Ron, bojąc się reakcji nauczyciela.
- Mam do ciebie prośbę, drogi Chłopcze Przeznaczony Do Zgładzenia Voldemorta. Miej sobie wybiórcze postrzeganie na świat. Słuchaj tych, którzy się do ciebie łaszą, aby chociaż trochę pobyć w twoim cieniu. Bo, czy chcesz, czy nie, jesteś sławny, Potter, i nic na to nie poradzisz – profesor mówił niebezpiecznie cicho. – Ale na przyszłość nie wpieprzaj się w to, co ja robię, i nie zatruwaj mi życia swoją osobą. A teraz po prostu wyjdź, bo źle działasz na moje nerwy.
Wściekły Gryfon wybiegł ze skrzydła szpitalnego.
- Idź go uspokoić, Ron – poprosiła Hermiona i Ron pobiegł za przyjacielem, zaskoczony, że Snape nie zabrał Harry’emu kolejnych pięćdziesięciu punktów.

******

Potti, w tej chwili na Mirriel jest dokładnie tyle samo, co tu ; )
you-know-who
Super part Kit biggrin.gif Dawno nie odświeżałaś Szlachetnego, ale rozumiem, praca itp. Cieszę się, że w końcu znalazłaś czas. A to w podziękowaniu
-> czekolada.gif landrynki.gif

A to, by przyjemniej ci się pisało dalej-> nutella.gif landrynki.gif
Zwodnik
Jeeejeku. To była dłuuga noc. Ale warto było. (łyknąłem całość łącznie z "Ręką Boga", jakby kto pytał) Już się tego pewnie naczytałas, ale ty po prostu masz, trudno to inaczej określic, "dar słowa". Produkujesz ogromne ilości tekstu i naprawdę rzadko kiedy jest się czego czepić. Naprawdę szczerze podziwiam. Są wątki które powtarzają się w większej ilości Twoich opowiadań,ale w przeciwieństwie do niektórych nie uważam tego za wadę. Każde czyta się równie dobrze. A jeśli coś się powtarza, to ja w każdym razi czuję się po prostu "na znajomym gruncie" i wcal mi to nie przeszkadza. Do tego nie mogę pozbyć się wrażenia, że niektórych bohaterów "skądś" znam. Może to tylko moje osobiste wrażenie, ale Blaise ma w sobie sporo z Lilien. Zaś Tonks (z tego opowiadania) dziwnie kojarzy mi się z Arabell, i bynajmniej nie jest to tylko kwestia paringów.

Ale oczywiście nie byłbym sobą, gdybym się czegoś nie czepił, taki wredny charakter. Tym nie mniej piszę to bez odrobiny pretensji czy złośliwości. Wiem, że do tego opowiadania to akurat doskonale pasuje biorąc pod uwagę przezycia bohaterów, ale jednak ociupinkę zbyt często powtarza się schemat

xxx robi/mówi coś głupiego/obraźliwego
yyy jest święcie urażone lub wogóle nie reaguje
xxx: sorry, przepraszam itd
yyy: nic się nie stało


Takie sytuacje są całkowicie zrozumiałe, ale IMHO jest już tutaj ich lecutki przesyt. Zwłaszcza, gdy po kilka przypada na jeden dialog wink2.gif

No i kolejny szczególik, który mi się rzucił w oczy (prawdopodobnie dlatego, że całą tą "bombę tekstową" łyknąłem za jednym zamachem: Nott torturujący Snape'a (i sam obrywający za to)...czy Snape nie wyprawił go dawno temu do krainy wiecznych łowów wink2.gif ? A jesli to jakiś inny członek tej szacownej familii (ale raczej nie syn, bo ten był z tego co pamiętam +/- w wieku Malfoya) wypadałoby to odpowiednio zaznaczyć.

Jeszcze raz wielkie brawa za całokształt.

Pozdrawiam


Kitiara
Zwodniku, dzięki.
Miał być Avery, nie Nott. Nie wiem dlaczego, ale te dwa nazwiska czasami mi się mylą. Są zupełnie inne, a jednak... Oba pasują mi do osób o skłonnośćiach sadystycznych - może dlatego. Już poprawiłam.

Tonks i Blaise.
Ta druga ma sią kojażyć z Lilien - w azmierzeniu miała byc charakterologicznie do niej podobna.
A Tonks Ci się kojarzy z Arabell? Hm.... Raczej nie powinna. Jest inna i wydaje mi się, że to widać. Bardziej wrażliwa i łagodna wobec uczniów. W przeciwieństwie do Araball, nie miała problemów z wyznaniem uczucia i jest bardziej "nierówna" emocjonalnie. Boi się jedynie reakcji Snape'a i tu jest ogromne podobieństwo. Ale kto reakcji Snape'a by się nie bał? Chyba tylko pewny siebie, arogancki Potter ; )

Pozdrawiam
PS: kolejna część jutro
Kitiara
******
Było wpół do dwunastej. Nymphadora Tonks skończyła właśnie sprawdzać prace domowe trzecioklasistów i na poniedziałek zostały jej jeszcze wypracowania siódmego roku. Była roztargniona, co zauważył Lupin, który siedział od kilkunastu minut w pokoju nauczycielskim i czytał Proroka. Na szczęście magiczne pióra profesorów były tak udoskonalone, że, unosząc się nad pergaminem, sprawdzały wszystkie błędy interpunkcyjne, ortograficzne, stylistyczne i literówkowe, a nauczyciel mógł skupić się na treści i przemyśleniach piszącego, poprawiając osobiście błędy logiczne, rzeczowe i odnieść się do całościowego ujęcia tematu przez ucznia.
- Tonks, może pomóc ci z drugą stertą? – spytał z łagodnym uśmiechem wilkołak. - Nie jestem ignorantem w tym temacie i przez rok nauczałem twojego przedmiotu. Wybacz, że to mówię, ale wyglądasz na rozkojarzoną i przemęczoną... Ja też nie spałem dobrze. To jak, przyjmiesz pomoc?
„Ha, na pewno nie spałeś tak źle jak ja...” – pomyślała, ale odwzajemniła życzliwy uśmiech Lupina.
- Oczywiście, Remusie. Jeżeli będziesz tak dobry...
- To pomoże mi nie myśleć o rzeczach mniej przyjemnych – Nymphadora doskonale wiedziała o jakich „nieprzyjemnych rzeczach” mówi jej współtowarzysz z Zakonu. Ją samą, po pierwszym nawale emocji dotyczących Severusa, zaczęły nękać przykre myśli związane z tym, czego od Snape’a mógł sobie zażyczyć Voldemort. Wszystko razem powodowało u niej mieszankę smutku, strachu, niepewności, zażenowania i ogromnego roztargnienia.
Remus odłożył gazetę, poszukał w szufladzie jakiegoś nauczycielskiego pióra i dosiadł się do koleżanki. Machnął różdżką i wypociny uczniów z ostatniego roku podzieliły się na dwie równe kupki. Mężczyzna obserwował jak Tonks z ogromnym westchnieniem zabiera się za pierwszy pergamin. Uśmiechnął się smutno i wziął pierwszą kartkę ze stosiku po swojej stronie stołu. Wspólna praca okazała się bardzo owocna, bo godzinę później wypracowania uczniów siódmego roku były już sprawdzone i ocenione.
- Jeśli uda ci się znaleźć chwilę czasu, rzuć okiem na te, które sprawdzałem, bo być może nie oceniłem według twoich kryteriów. - Och, tylko spojrzę, Remi. Już uczyłeś Obrony, więc nie mam wątpliwości, czy oceniłeś należycie te prace, czy nie. Dziękuję jeszcze raz za pomoc.
- Nie ma za co.
- Jak miło zobaczyć zgodna współpracę dwojga profesorów – Dumbledore wyrósł nad nimi jak spod ziemi. Roztargniona Tonks podskoczyła na krześle i nawet Lupin delikatnie drgnął.
- Raczej pani profesor i byłego profesora, który wcale nie jest wytrawnym pedagogiem – sprostował wilkołak.
- Och, jakbym ja nim była – Tonks uśmiechnęła się na poły smutno, na poły z zażenowaniem.
- Oboje jesteście w tym dobrzy. Po co ta skromność? – niebieskie oczy Albusa zalśniły zza okularów połówek. – A teraz wybacz, Remusie, chciałbym porwać Tonks.
- Już wychodzę, dyrektorze, a nikogo nie ma poza nami w Pokoju Nauczycielskim. W końcu jest niedziela – Lupin uśmiechnął się i skinieniem pożegnał starszego czarodzieja i Nymphadorę.
Dumbledore usiadł naprzeciwko Tonks i złączył czubki palców.
- Moja droga, czy nie powinnaś kogoś odwiedzić? – spytał bardzo łagodnie.
- Eee... – zarumieniła się jak piwonia i zamrugała powiekami. – Pójdę, trochę później. Teraz... jestem zajęta...
Wcale nie była zajęta. Bała się iść do skrzydła szpitalnego. Bała się drwin Severusa, a jeszcze bardziej jego obojętności, lub pogardy.
- Tonks – wydawało się jej, że w ciepłym tonie głosu Albusa pobrzmiewa nutka irytacji i zniecierpliwienia. – Wiem, że to wampir, ale cię nie pogryzie.
- Och, nie o to chodzi. Ja naprawdę pójdę. Później... – popatrzyła na rozmówcę prawie błagalnie i zacisnęła dłonie na podołku prostej, czarnej sukienki. Czuła się bezradna w obliczu mądrości i stanowczości Dumbledore’a.
- Pójdziesz teraz, Tonks. Nie możesz tego odkładać – bardzo spokojnie i pewnie odrzekł stary mag. – Zrób to dla siebie i dla niego.
- Dla niego! – prychnęła pogardliwie. – Jego nic nie obchodzi. Nic, poza wojną, Zakonem i psychicznym znęcaniem się nad Potterem. Przepraszam za nieuprzejmość.
- Powinnaś iść.
- Wiem.
- Obiecuję ci, że nie będzie tak źle jak myślisz.
- Mam nadzieję... – uśmiechnęła się niepewnie, a Albus odpowiedział jej szczerym, pełnym życzliwości uśmiechem.
- Dziękuję za wsparcie – wstała i zabrała wszystkie wypracowania. – Najpierw zaniosę to do siebie i zaraz idę do skrzydła szpitalnego.
- Och, tym się nie przejmuj! – Dumbledore machnął różdżką, pozbawiajac czarownicę balastu zapisanych pergamnów. – Są już w twojej kwaterze.
Westchnęła przeciągle i ruszyła do drzwi.
- Powodzenia – dobiegł ją wesoły głos staruszka.
Cicho odrzekała „dziękuję” i poszła prosto do skrzydła szpitalnego. Nie chciała oszukiwać tego uczciwego i, co najważniejsze, doskonale znającego się na ludziach, człowieka.

******
- Wiem, że Harry nie zachował się uprzejmie, ale nie musiał pan aż tak mu... dokopać. Przepraszam, sir, ale inne słowo mi nie pasuje – Gryfonka uśmiechnęła się pojednawczo. – On jest taki... Przecież pan wie, jak musi mu być ciężko po wszystkim, co przeżył. Co on panu takiego zrobił, że go pan nie cierpi tak bardzo? Bardziej... niż innych Gryfonów – spróbowała zażartować.
- Granger, nie interesuje się, a Potter, no cóż... On pewnych rzeczy nie chce przyjąć do swego szlachetnego łba, poza tym odziedziczył po ojcu całą arogancję. Zresztą widziałaś. I nie o tym chciałem z tobą rozmawiać.
„A wiec to tak” – pomyślała Gryfonka, a na głos powiedziała:
- Jeśli nie chce pan rozmawiać o swoich problemach to trudno. Rozumiem. Zastanawia mnie tylko, co takiego zrobił panu James Potter, że jego syn wybitnie źle działa panu na nerwy – Snape zgromił ją spojrzeniem, ale nic nie powiedział. – Nie chcę być ciekawska, chciałam tylko zauważyć, że Harry nie może personalnie odpowiadać za to, co zrobił lub powiedział jego ojciec, a... przypuszczam, że w dużej mierze o to chodzi – Severus wyglądał w tej chwili tak, jakby miał zamiar ją zabić i była już pewna, że jej przypuszczenia są słuszne. – Przepraszam, ja tylko mówię to, co myślę, i próbuję panu dać dobrą radę, sir, bo wiedzę, że Harry Potter jest w jakimś stopniu pana problemem. Ja nie chcę być bezczelna, próbuję pomóc – niepewnie patrzyła na nauczyciela, z nadzieją, że ten nie wybuchnie gniewem.
- Cała ty, Granger – warknął Mistrz Eliksirów. – Ale za dobre rady dziękuję z góry, doskonale potrafię sobie ze wszystkim poradzić sam. A Potter na pewno nie jest żadnym moim problemem. - Zacięta mina, z jaką to powiedział, sugerowała Gryfonce, że jednak Potter to istotne dylemat Severusa. - Za wcinanie się w moje życie odejmuję ci dziesięć punktów, Granger i ciesz się, że tak mało – Snape wpatrywał się w swoją uczennicę nieprzychylnie, ale i z troską , i nie czekał na jej odpowiedź. – Kazałem ci zostać w innym celu. Po pierwsze chciałem spytać, czy to Potter oświecił cię o tym, co zaszło w nocy?
Hermiona zarumieniła się i spuściła wzrok. Nie chciała przedstawiać Dracona w nieprzychylnym świetle, czyli jako człowieka, który nie trzyma języka za zębami, ale nie chciała też wrabiać Harry’ego jeszcze bardziej. Kłócić się natomiast z intuicją Mistrza Eliksirów było, według niej, nieelegancko.
- Spytałaś mnie czy nic już mnie nie boli, a dopiero potem się poprawiłaś. Śmiem podejrzewać więc, że wiesz, co mi jest – kontynuował dosyć łagodnie Snape.
- Ja wczoraj wieczorem byłam u Dracona, akurat jak dostał... wezwanie od... Sam pan wie... Bałam się o niego, wiec poczekałam w jego dormitorium aż wróci. No... No i powiedział mi, że musiał pana torturować. Jest mu bardzo przykro.
- Wiem, że mu przykro, Hermiono. Nie bój się, nie uważam go za niedyskretnego głupka. Kocha cię i nie chciał milczeć – nie wiadomo dlaczego właśnie w tym momencie pomyślał o Tonks, co spowodowało, iż skrzywił się nieznacznie. Szybko odrzucił tą myśl. – Wiem, że nie wygadasz się nikomu, Granger. Prawda? – dodał miękko.
Hermiona skwapliwie pokręciła głową.
- Oczywiście, że nie, profesorze – oznajmiła z gorliwością.
- To dobrze... Powiedz mi, czy dostałaś jakieś pismo z Ministerstwa?
- Ja... Jeszcze nie, może dlatego, że jest niedziela – Hermiona od razu zrozumiała o co chodzi nauczycielowi. Pogrzebała w swojej podręcznej torbie i wyciągnęła dziennik czarodziejów. – W Proroku też nic nie piszą – oznajmiła. – Dziennikarze snują jedynie spekulacje na temat mojego ewentualnego przesłuchania. Na terenie Hogwartu nikt mnie nie dopadł. Myślę, że to za sprawą dyrektora. Potrafi być surowy i nieustępliwy kiedy chce. Zostawić panu swój egzemplarz? Przejrzałam go razem z przyjaciółmi i to mi wystarczy.
- Jeżeli możesz, to zostaw. Dziękuję... Wiesz, że teraz nie będziesz miała spokoju? Oskarżyłaś nobliwego obywatela, samego wiceministra – wypluł sarkastycznie to zdanie, niechętnie wpatrując się w gazetę.
- Wiem, sir. Jakoś sobie poradzę.
- Granger, podjęłaś niebezpieczną grę. Szantażowałaś wiceministra i zrobiłaś go w trolla górskiego. Musi być wściekły. Ten człowiek ma władzę. Wściekły człowiek, który ma władzę i który trzyma w szachu swojego przełożonego, a prawdopodobnie tak jest z Weasleyem i Knotem, może być niebezpieczny, a przynajmniej w ogromnym stopniu zatruć życie. W tym przypadku raczej to drugie. No i są jeszcze dziennikarze...
- Tak, ale od czego jest Veritaserum? Mogę zeznawać nie tylko przed Wizengamotem, ale też przed jakimś wysoko postawionym urzędnikiem, w odosobnieniu, pod działaniem Serum Prawdy – zawierciła się niespokojnie i zmarszczyła brwi. – Do stu goblinów pilnujących złota Salazara! Mogę nawet przed Wizengamotem zeznawać pod Veritaserum!
Snape uśmiechnął się prawie przyjaźnie.
- Przed Wizengamotem zeznaje się w pełni władz umysłowych i bez wpływu środków zewnętrznych. Można powiedzieć, że na takim etapie przesłuchań Serum Prawdy jest zabronione. Ma się też często swojego obrońcę... W tym przypadku, będzie zapewne przyznany ci też oskarżyciel...
- Mi?! – Hermiona zerwała się na równe nogi. – To ja oskarżam Percy’ego! To on ma prawo do obrony i do oskarżyciela! Ja mogę być jedynie świadkiem! TO JA JESTEM OFIARĄ, NIE ON! – Tupnęła nogą, a jej oczy rzucały wściekł iskry. – Jak to? – spytała już spokojniej, skrzyżowawszy ramiona na piersi i wpatrując się ze złością w nauczyciela.
- Proszę o spokój, inaczej cię wyproszę – oznajmiła Poppy, wychylając się zza zaplecza.
- W porządku, panna Granger już jest spokojna i nie będzie krzyczała – oznajmił Severus, a Hermiona skinęła głową.
Pomponia obrzucił oboje pełnym rezerwy spojrzeniem i wróciła na zaplecze segregować nowe maści.
- Nie ja ustalam reguły gry, Granger. I nie chodzi o to, że oskarżyłaś, ale kogo oskarżyłaś. Niestety... tak to będzie wyglądało. Tak samo jest w przypadku tego, co mówi Potter o Nottcie. Lepiej uznać, że chłopak kłamie, bo Nott był szlachetny i nobliwy, i garściami sypał galeony w kieszeń Ministerstwa. Na szczęście przewodniczącym Wizengamotu jest znowu Dumbledore. Na pewno wyznaczy ci dobrego obrońcę.
Hermiona zaklęła bardzo cicho i bardzo szpetnie.
- Udam, że nie słyszałem, Granger – łagodnie oznajmił Snape.
- Przepraszam, że krzyczałam. Sama obawiałam się takiego obrotu sprawy, ale mimo wszystko... to przykre, że wysokie stanowisko daje aż takie przywileje... – westchnęła z rezygnacją i oklapła na łóżko. – Sama chciałem tego wszystkiego – westchnęła jeszcze raz, tym razem głęboko. – Chciałam i dam sobie radę.
- Granger, nie mów w taki sposób. Chyba, że chciałaś zostać zgwałcona. To Weasley sam tego chciał i niech teraz się martwi. Myśl w ten sposób, a to na pewno doda ci pewności siebie, której raczej ci nie brakuje. Malfoy na pewno nie pozwoli przesłuchiwać cię samej i będzie tam Albus. Ja tylko uprzedzam, że Weasley ma tekę wiceministra i może być tak nieprzyjemny jak wsza w du... w intymnym miejscu.
- Rozumiem – uśmiechnęła się lekko. - Ale to ja mówię prawdę i to ja jestem poszkodowana. To upokarzające, że muszę się tłumaczyć. U mugoli też tak jest, dlatego tak mało kobiet zgłasza odpowiedniej władzy, że zostały zgwałcone. Boją się, że będą traktowane jak winne, a nie jak ofiary.
- Dumbledore nie pozwoli cię traktować źle... Hermiono. Jeżeli nie dasz po sobie poznać, że się boisz i będziesz patrzeć im głęboko w oczy, poradzisz sobie. Z tym raczej nie powinnaś mieć problemu. Wiem, że po twoim zeznaniu Weasley będzie się musiał bardzo gęsto tłumaczyć.
- Dziękuję, sir.
- Nie ma za co. Teraz uciekaj do biblioteki czytać na temat przebiegu procesów i przesłuchań przed Wizengamotem.
Hermiona roześmiała się dźwięcznie.
- Po raz pierwszy nie mam ochoty zaznajamiać się w teorii z tym, co mnie czeka w praktyce. Pójdę na żywioł, jak mawiają mugole, sir.
- Dobre powiedzenie, Granger. Teraz znikaj, bo nie chcę, żeby Draco Malfoy zaczął być zazdrosny. Szczeniak rzuca doskonałe Dance Macabre.
Spoważniała, a wargi jej zadrżały.
- Dziecko, nie gniewam się na niego. A to, że zna tak dobrze niebezpieczne klątwy, to w jego przypadku błogosławieństwo. Sama wiesz dlaczego.
- Omal się nerwowo nie załamał, a pan mówi o błogosławieństwie – odrzekła z żalem i złością dziewczyna.
- Granger, doskonale wiesz, co mam na myśli. Jest mu ciężko, ale to dobrze, że potrafi wzbudzić uznanie Czarnego Pana, rozumiesz? Dużo gorzej byłoby, gdyby nie wypił eliksiru, a jego dłoń by zadrżała, gdyby się zbyt długo wahał. To ma ogromne znaczenie. Jeżeli masz wrażenie, że coś wypomniałem, to się mylisz. Chciałem zażartować i wyszedł mi nieociosany, tępy dowcip.
„Tłumaczę się uczennicy. I to takiej, która mnie zawsze drażniła... Straszne” – pomyślał, ale bez większego zwątpienia we własny, mroczny image. Jego jaźń zaczęła się godzić na dopuszczenie Hermiony do tego wrażliwszego Severusa, zagłuszanego na co dzień przez niedostępnego, złośliwego cynika.
- Wcale nie. To ja jestem przewrażliwiona. Dowcip nie był zły, sir – znowu miała ogromną ochotę dać mu całusa w policzek, ale bała się, że teraz wygłupiłaby się na całego. Dlatego jedynie cicho pożegnała Snape’a i ruszyła do wyjścia. Gdy zamykała drzwi omal nie zderzyła się z Draconem.
- Och, witam – szepnął Draco, uśmiechnął się szelmowsko i domknął drzwi za Hermionę. Blaise zachichotała, kiedy Ślizgon przycisnął swoją dziewczynę do ściany i zapytał bardzo cicho:
- To przedstawienie poranne, to co miało znaczyć, co?
- Och, no wiesz? – Hermiona zarumieniła się lekko. – Ron i Harry to moi przyjaciele.
- A te całusy, szerokie uśmiechy w moją stronę, to co to było, hę? Prowokacja, czy próba wywołania zazdrości? – panna Granger wiedziała, że nie jest zły, a jej już minęło pierwsze zaskoczenie. Uśmiechnęła się złośliwie:
- To i to – odrzekła buńczucznie.
Blaise ponownie cicho się zaśmiała.
- Oj, przeginasz, skarbie ty mój – powiedział, ale uśmiechnął się szeroko i pocałował ją prosto w nos. – Teraz cię nie puszczę – przytulił policzek do jej policzka.
- Puścisz... Prawie wbiłeś mnie w ścianę i odczuwam pewien dyskomfort. Fizyczny i psychiczny... - Odsunął się, ale zaraz ją do siebie przytulił.
- Tak lepiej? – stał troskliwie, puszczając przy tym oko Zabini, która znowu wydała z siebie chichot, bo Draco miał strasznie przekorną i szelmowską minę.
- Zdecydowanie – głos Gryfonki był nieco przytłumiony, bo wtuliła twarz w ramię Ślizgona.
- Poczułbym się zaszczycony, ale tak samo przeklejałaś się dziś rano do Pottera i Weasleya – zadziorna mina Malfoya zrobiła się leciutko rozżalona.
- Mieliśmy odwiedzić psora – orzekła Zabini z rozbawieniem.
- Jak już ją dorwałem, to trochę potrzymam i pomolestuję pytaniami – odrapał Draco, a Blaise z rozbawieniem wywróciła oczyma, udając, że się niecierpliwi.
- Wcale nie tak samo – Hermiona odchyliła się lekko i popatrzyła chłopakowi w oczy. – I nie robiłam nic takiego – delikatnie dotknęła wargami wrażliwego punktu na jego szyi. Malfoy pomyślał, że za chwilę umrze i poczuł nieodpartą chęć, aby porwać Hermionę, zanieść do siebie i...
„Na wielkiego Salazara, nie w środku dnia! Nie chcę być erotomanem!” – pomyślał prawie rozpaczliwie.
Już nim jesteś – usłyszał wewnętrzny głos, który brzmiał jak jego ojciec w chwili patetycznej przemowy. – Masz to uwarunkowane genetycznie
- Dzięki, tato – mruknął na głos.
- Z ojcem rozmawiasz? – zadrwiła Blaise. – Bo przecież Hermiona nie jest podobna do Lucjusza Malfoya – Ślizgonka wydawała się zaintrygowana i rozbawiona.
- No, nie jest – zarumienił się. – To tylko eee... No wiecie, każdy czasem to ma... Taki wredny wewnętrzny głosik. Stary prześladuje mnie wszędzie, nawet gdy go nie ma. I bywa przy tym wybitnie złośliwy.
- To u waszej rodziny coś naprawdę niespotykanego – powiedziała Zabini poważnym tonem. – Jestem pod wrażeniem.
- Bu haha – nadął się syn wspomnianego Lucjusza. – Możesz się nabijać, ale mnie to drażni i rozprasza.
- Smoczek po prostu tęskni za rodzicami – zadrwiła Hermiona, ale uśmiechnęła zaraz łagodnie i jeszcze raz cmoknęła Dracona w szyję.
- Weź przestań, bo zaraz zrobię coś na oczach Blaise – powiedział żałośnie.
- Rządzi tobą twoja cielesna powłoka, Malfoy – Zabini żartobliwie uniosła oczy ku niebu. – Zero aury wewnętrznej. Nie to co Severus Snape. Jest taki mmm... mroczny – głos Ślizgonki zabrzmiał jak pomruk. – Gdy wchodzi do klasy wszyscy milkną i zapada cisza.
- No jasne – zakpił Draco. – Aurę ma taką, że pierwszoroczni pewnie boją się oddychać.
- Och tak, ma aurę i w ogóle jest w porządku – Hermiona uśmiechnęła się porozumiewawczo do Blaise. – Ale Draco... – odsunęła się troszeczkę i oparła dłonie na klatce piersiowej młodzieńca. – Wiem, że żartowałaś, ale on jest naprawdę kochany i cierpliwy – spoważniała na chwilę. – Powiedziałabym, że jest słodki, ale pewnie by się obraził – dodała jeszcze z delikatnie kpiącym uśmiechem.
- Na ciebie się za to nie obrazi – pewnie oznajmiła Blaise, obserwując z satysfakcją rumieniec Dracona. – Prawda, Smoczuś?
- Nie, na Mionę się nie obrażę – cicho odrzekł Smoczuś.
- Nie? – spytała przekornie Gryfonka, szeroko się uśmiechając. – Jesteś przesłodki, Draco – wspięła się na palce i mocno ucałowała usta Malfoya. – Jak miód akacjowy – dodała ciszej, dotykając wargami jego ucha.
- Sadystka – jęknął żałośnie i wbił błagalny wzrok w Hermionę. – Dręczysz mnie, wiesz o tym? – ujął jej dłonie w swoje własne i pieścił je delikatnie.
- Tak, Draco, też cię bardzo kocham – wydęła usta.
- Widzisz jaka ona jest Blaise? Widzisz? – żałośnie poszukał pociechy u przyjaciółki.
- Widzę. Kocha cię i okazuje ci swoje przywiązanie. Powiedziałbym, że jest ci oddana. Co jeszcze chciałbyś wiedzieć? – zamrugała niewinnie powiekami, a Hermiona roześmiała się i znowu dała całusa Draconowi, ale tym razem przytrzymał ją, by pogłębić i przedłużyć pocałunek.
- Mmm.... Lepiej sobie idź, bo normalnie zrobię ci to przy ścianie, Miona. Uciekaj – bardzo delikatnie ja odepchnął i patrzył na nią nieufnie, a jednocześnie łakomie. Wyglądał przy tym tak pociesznie, że Blaise roześmiała się głośno.
- Draco, wybacz, ale żebyś... siebie widział... w lustrze. Biedactwo. Wybuduję ci pomnik, symbolizujący twoją stalową wolę, ale miej już... normalną minę. Inaczej śmiechem mnie wykończysz!
- Hahaha! – powiedział Draco z rozpaczą, rozśmieszając Zabini jeszcze mocniej. – Stalowe to ja mam w tej chwili co innego – dodał mściwie, rozbawiając ją jeszcze skuteczniej i Ślizgonka osunęła się na podłogę, chwytając się za brzuch.
- Draco! – Hermiona zarumieniła się mocno i posłała mu spojrzenie pełne dezaprobaty.
- No co? - wzruszył ramionami. - Prawdę mówię – popatrzył na Gryfonkę przepraszająco, a potem pobłażliwie na swoja przyjaciółkę, która skręcała się ze śmiechu na posadzce.
- Łiiiiii... – pisnęła przeciągle Blaise, nie mogąc złapać tchu, a w jej oczach zalśniły łzy radości. – Przepraszam, Hermiona... – wydyszała i wzięła głęboki oddech. – Wyobraź sobie rzeźbę Dracona na której wszystko jest z marmuru i tylko sama – wiesz – która – część ciała ze stali! – nie wytrzymała i roześmiała się jeszcze głośniej. Granger nie mogła się nie uśmiechnąć, a Malfoy zavadował Zabini wzrokiem. – A pod spodem napis Człowiek o stalowej woli – potężny wybuch śmiechu ją osłabił i musiała się uspokoić. – Nienawidzę mojej wybujałej wyobraźni – powoli podniosła się do pozycji stojącej i oparła dłonią o ścianę. – Przepraszam – dodała jeszcze, wycierając łzy.
- Nabijasz się ze mnie – poważnie oznajmił Ślizgon.
- No co ty, serio? Sam dałeś mi temat, to teraz się nie czepiaj.
- Oj, Blaise. Niby jesteś taka poważna i dorosła, a czasami strasznie dziecinna – Hermiona uśmiechnęła się szeroko do Zabini.
- Wiem. Idź, bo on dostanie zawału serca, albo czegoś innego. Albo nie idź, bo na mnie się rzuci, taki wygłodniały – zażartowała.
- Ciebie nie będę lubił przez najbliższy kwadrans – zaoponował Draco z naburmuszoną miną i pokazał Blaise język.
- Mówiłaś coś o dziecinnym zachowaniu? – wskazała dłonią Malfoya.
- To facet – sprostowała Gryfonka.
- Och, jakie wy miłe jesteście – Draco był na granicy śmiertelnego obrażenia się na obie.
- Lepiej idźcie do profesora. Zrobicie mu niespodziankę, chyba, że nas słyszał – łagodnie oznajmiła panna Granger. - A ty przestań, Draco. Wiesz, że cię kocham i szanuję. Nie pokłóćcie się przypadkiem – pomachała dłonią, przesłała cmoka Draconowi i zniknęła w korytarzu.
Draco ostentacyjnie wpatrywał się w ścianę. Był lekko urażony.
- Będziesz się dąsał, czy wejdziesz razem ze mną do środka? – spytała Blaise łagodnie.
- Oczywiście. Naśmiewasz się ze mnie, a potem mówisz coś o dąsaniu się – zmarszczył brwi
- Draco... Nie naśmiewam się. Podejdź czasem do samego siebie i swoich potrzeb z dystansem, uśmiechnij się, a na pewno będzie lepiej – położyła rękę na jego ramieniu, prawie pewna, że się od niej odsunie, ale on przykrył jej dłoń swoją własną.
- Staram się, ale czasami jest mi trudno – nie był zły.
- Wiem o tym i wiem, że się nie gniewasz. Jesteś tylko, jak zwykle, przewrażliwiony na swoim punkcie. To u was, Malfoyów normalne – uśmiechnął się ciepło – I ma swój urok, byle nie w nadmiarze.
- Właśnie nadmiar jest najbardziej uroczy – ironicznie się uśmiechnął. – Chodź, nawiedźmy naszego kochanego nietoperza.
Blaise zaśmiała się cicho i zapukała w drzwi.
- Ciągle przeszkadzacie rekonwalescentowi i robicie hałas pod drzwiami - Pomponia nie wyglądał na zachwyconą. - Takie śmichy – chichy to we Wspólnym. Nie wiedziałam, że jesteś tak popularny Severusie. Znowu masz gości. Proszę zachowywać się kulturalnie, ja na chwilę wychodzę – dodała z godnością, wpuszczając Dracona i Zabini, która skinęła posłusznie głową.
Severus nie mógł odpowiedzieć nic Pomponii z prostej przyczyny. Eliksir, który mu wręczyła minutę wcześniej pielęgniarka, i który w dwie, najpóźniej trzy doby miał zniwelować jego nabytą niemoc, palił gardło żywym ogniem, a smakował tak obrzydliwie, jak tylko lekarstwo smakować może. Mężczyzna wytrzeszczył oczy, chwycił szklankę wody, którą miał w pogotowiu, i szybko zapił ohydny wywar. Wciągnął mocno ogromny haust powietrza, łyknął kolejną porcję wody, opróżniając szklankę, i orzekł w przytomności uczniów:
- Nie znam składu tego czegoś i raczej nie chcę znać. Ale na pewno zawiera piołun.
- Owszem, chociaż to nie najważniejszy składnik, Severusie – odrzekła obojętnie, ale uśmiechnęła się przy tym z wyższością. – Będę za pół godziny. Nie denerwować pacjenta i nic nie ruszać – powiedziała surowo do uczniów i wyszła.
- Dwa razy dziennie mały łyk – syknął pod nosem Snape i wyczarował kolejną porcję wody w szklance, a następnie powoli wypił połowę. – Co was do mnie sprowadza, czyżbym naprawdę zdobywał popularność? – zadrwił. – Przed chwilą miałem tu trójcę Gryffindoru.
- Ja widziałem tylko Hermionę – Draco wyglądał na zaskoczonego.
- Och, Potter jak zwykle uniósł się godnością, a Weasley pobiegł uratować go przez aktem samobójstwa – zakpił nauczyciel, jadowicie się uśmiechając. – Was mogę zrozumieć, jesteście ze Slytherinu.
- Tak i troszczymy się o pana zdrowie – odrzekła grzecznie Blaise, siadając na łóżku. – Mogę, sir, prawda?
- Oczywiście, ciebie też zapraszam, Draco – poklepał miejsce po swojej drugiej stronie.
- Czemu pan nie leży? – spytała Zabini łagodnie. – W pana stanie należałoby odpocząć i się wzmocnić.
Draco odchrząknął, co zostało uroczo zignorowane przez Ślizgonkę, a Severus wbił w dziewczynę czarny, pełen gniewu wzrok, który szybko zwrócił na chłopaka.
- Malfoy, czy wśród uczniów ktoś jeszcze, poza Potterem, który ma ohydny zwyczaj podsłuchiwania, Weasleyem, któremu na pewno Potter to opowiedział, Granger, do której masz słabość i Zabini, z którą mnie odwiedziłeś, wie o tym co zaszło w nocy? – spytał łagodnie i bardzo chłodno.
- Nie, sir – Ślizgon delikatnie się zarumienił. – Przynajmniej jeśli o mnie chodzi, a nie sądzę, by Potter poleciał to rozpowiadać. Weasley to jego przyjaciel i też raczej nie będzie się chwalił, że to wie. Możemy więc przyjąć, że wraz ze mną jest to pięcioro uczniów.
- Obiecuję dyskrecję – Blaise się uśmiechnęła przepraszająco.
- W twoją dyskrecję nie wątpię, Zabini – Snape drwiąco uśmiechnął się do Dracona.
Malfoy zarumienił się mocniej i zaczął oglądać swoje buty.
- Draco też nic nie powie, sir.
- Mam nadzieję – Severus uciął temat dwoma krótkimi słowami. – Co to były za rechoty pod drzwiami?
- Planowałyśmy wraz z Hermioną zbudować Draconowi pomnik z marmuru i stali, ale on nie chce, sir – Zabini wstrzymała śmiech i próbowała być poważna.
Szare tęczówki chłopaka zalśniły oburzeniem.
- A po co ta stal? – zaciekawił się Snape, po cichu radując się z konsternacji Dracona.
- Blaise... – syknął ostrzegawczo Malfoy.
- Żaby oddać cześć jego stalowej, niezłomnej woli i wielkiemu samo-opanowaniu. To człowiek z zasadami, godzien ze wszech miar zaufania.
Draco zacisnął usta w wąską kreskę.
- Powiedzmy, że tak było – podsumował Ślizgon cicho, przeciągając sylaby.
- Rozumiem – Snape obserwował ucznia z rozbawieniem. – Cóż chcecie wiedzieć o mym stanie zdrowia? Bo jeśli o mnie chodzi, czuję się dobrze i mogę stąd wyjść, ale ta kwoka chce mnie trzymać pod obserwacją do wieczora, tak na wszelki wypadek, a Dumbledore kazał mi się jej słuchać – profesor był wyraźnie niezadowolony. – Wlała we mnie tyle eliksirów wzmacniających i regenerujących, że mógłbym przenieść o własnych siłach rzeczony pomnik Malfoya – zakpił na sam koniec wypowiedzi.
Draco udał, że nie widzi szerokiego uśmiechu Blaise, która jednak szybko spoważniała i oznajmiła:
- Pani Pomfrey zna się na leczeniu, profesorze. Widocznie powinien pan zostać.
- Wiem, wiem.... Nie lubię tylko tak bezczynnie leżeć, Zabini.
- Potrzebuje pan czegoś? – Draco wykazał się zmysłem praktycznym, udając, że nie widzi koleżanki.
- Nie.... Albo... Przynieście mi po kolacji Najmroczniejsze Tajniki Czarnej Magii Dla Zaawansowanych. Dam wam oczywiście glejt – Severus wyczarował różdżką pergamin, pióro i kałamarz, po czym napisał pozwolenie dla uczniów na wyniesienie najbardziej zabezpieczonych dwóch tomów w całym dziale Ksiąg Zakazanych. – Nie pytajcie po co, to ważne dla bezpieczeństwa wszystkich uczniów. I nie ważcie się tam zaglądać. Nie mieliście do czynienia z tomem dla początkujących. Jeśli chcecie zachować zdrowe zmysły, nie oglądajcie ilustracji i nie czytajcie wersów. Dobra nauczycielska rada. I przynieście to bezpośrednio do mnie.
Draco zabrał wręczony mu pergamin i starał się zachować powagę, oraz pełen godności wyraz twarzy nie wyrażający ogarniającego go zaciekawienia. Wraz z Blaise rozmawiali z profesorem jeszcze kilka minut, po czym wyszli z ambulatorium bardzo zaintrygowani, ale zdeterminowani by zachować całkowitą dyskrecję. Wiedzieli, że skoro Severus chce dostać tą księgę, na pewno wie co robi.
Gdy Malfoy zamknął drzwi, oboje ujrzeli przyczajoną pod nimi w odległości kilku kroków Tonks. Wyglądało na to, że waha się, czy wejść.

******
Potti
nice (:
mam nadzieję, że Snape nie zatraci swojego zewnętrznego wizerunku zimnego i niedostępnego. ale też nie będę miała pretensji, gdyby trochę złagodniał- przesada w którąkolwiek stronę jest niezdrowa.
no, czekam na dalsze losy Dracona i Hermiony, a teraz też Severusa i Tonks. tylko parring Harry/Blaise wydaje mi się trochę nudny. Harry potrafi pyskować tylko Severusowi (a już przecież w książce dawno nie jest grzecznym, nieśmiałym chłopcem i z tymi humorami jak u kobiety z napięciem przedmiesięczkowym- bardziej mu do twarzy), Blaise nawet jemu nie, jest łagodna jak baranek. trochę żeby poiskrzyło :}
Tomak
Snape powinien zostac taki zimny i nieprzystepny taki jest super. Harry tez jest dobry tylko jak dla mnie taki troche za grzeczny. Powinien pokazac na co go stac ze juz nie jest taki jaki był. Owszem troche się zmienił ale jak dotąd tylko troche. Dopiero teraz zaczął pyskowac Severuskowi. Harry&Blaise nie jest wcale takie złe mi się podoba. Snape&Tonks no niewiem zobaczymy jak dalej się rozwinie. Draco&Hermi tez nie jest taki złe.
Czekam na nastepne czesci mam nadzieje za akcja się nie spowolni ale tez nie rozkręci się za szybko.
Kitiara
******
Harry siedział w dormitorium i czytał mugolską powieść „Duma i uprzedzenie”, którą poleciła mu Hermiona dla odprężenia się, lub uspokojenia. Po tym jak dogonił go Ron, powiedział mu, że wszystko z nim w porządki i że chce być sam, a za troskę mu dziękuje i wtedy przypomniał sobie o tym, że Granger pożyczyła mu coś miłego do czytania, co „na sto procent nie jest podręcznikiem”. Weasley poszedł po Lunę, żeby wyciągnąć ją na spacer po błoniach, a zielonooki postanowił zacząć wyżej wymienioną lekturę i rzeczywiście pomogło mu to przestać myśleć o Snape’ie i snuć mordercze plany. Dormitorium było puste, bo wszyscy gdzieś się rozpierzchli, zwłaszcza, że dzień był naprawę ładny. To bardzo odpowiadało Harry’emu. Powieść Jane Austen spodobała mu się na tyle i na tyle dobrze go zrelaksowała, że zapomniał o obiedzie, a że nie chciało mu się jeść, czytał spokojnie dalej. „Pan Darcy” wybitnie skojarzył mu się z Draco Malfoyem, przynajmniej pod niektórymi względami, więc Potter postanowił skończyć czytanie do wieczora i wręczyć książkę arystokracie. Uznał, że każdy kto ma na nazwisko Malfoy powinien ją przeczytać. Ktoś zastukał do drzwi i chłopak niechętnie odłożył powieść, zaznaczając ją kawałkiem pergaminu, w miejscu, w którym skończył czytać.
- Proszę! – krzyknął i po chwili już nie był zirytowany tym, że ktoś mu przerwał, bo zobaczył w drzwiach uśmiechniętą, czarnowłosą dziewczynę, której ciemnoniebieskie oczy jarzyły się wesołością, a usta ułożyły się w ujmujący, przyjazny uśmiech. - Cześć, Harry! Ron powiedział, gdzie cię znaleźć w ten uroczy dzionek, kiedy połowa uczniów biega po błoniach, ale nie wiem czy nie przeszkadzam, bo podobno chciałeś być sam – powiedziała na jednym wdechu, cały czas radośnie patrząc mu w oczy i Harry pomyślał, że mógłby utonąć w ciemnym błękicie tęczówek Blaise. Prawie do niej podbiegł, by ją pocałować.
- Ty mi nigdy nie przeszkadzasz.
- Och! Zachowujesz się, jakbyśmy się nie widzieli co najmniej miesiąc – uśmiechnęła się jeszcze szerzej mile zaskoczona jego ciepłym powitaniem.
- Fajnie, że przyszłaś. Czytam bardzo dobrą powieść, wiesz? No chodź, usiądź! – wrócił na łóżko i niecierpliwie poklepał miejsce obok siebie. Blaise bez wahania przyjęła zaproszenie.
- Duma i uprzedzenie? – przeczytała tytuł książki i jej uśmiech, o ile to możliwe, rozjaśnił się jeszcze bardziej. – To jedna z moich ulubionych powieści. Cieszę się, że ci się podoba.
- Hermiona mi ją dała jako coś odprężającego. Ewoluowała w pojęciu lekkich lektur od czasów pierwszej klasy... Wtedy Historię Hogwartu uznawała za odskocznię od nauki – zakpił.
Zabini bardzo głośno się roześmiała.
- Łiii... – pisnęła po raz drugi tego dnia. – Historia Hogwartu lekką lekturą! Wybacz, Harry. Ja też bardzo lubię się uczyć, chociaż dla ciebie brzmi to zapewne dziwacznie, ale nigdy nie uznałabym tej cegły za relaksacyjną książkę – mówiąc to przypomniała sobie, że miała iść po obiedzie do biblioteki razem z Draconem i zanieść Mistrzowi Eliksirów dwa tomy księgi, o którą prosił.
- O, cholera! Harry, przepraszam, coś ważnego mi się przypomniało. Muszę lecieć – bardzo mocno cmoknęła go w usta. – Profesor Snape mnie o coś prosił i teraz mi się przypomniało. Naprawdę przepraszam – ucałowała go jeszcze raz, nie zwracając uwagi na nienawistny grymas, jaki się pojawił na ustach Pottera na dźwięk słowa „Snape”. – Wrócę do ciebie za pół godzinki, może trzy kwadranse. Poczytaj sobie w tym czasie, to naprawdę świetna książka. Pa! – już była za progiem i Gryfon odkrzyknął „pa!” do zamkniętych drzwi. Poczuł, że irytacja i nienawiść do Mistrza Eliksirów wracają ze zdwojoną mocą i szybko zabrał się za lekturę.

******
Tonks patrzyła za oddalającymi się Draconem i Blaise. Jej kuzyn, jak zwykle przywitał ją uprzejmym „dzień dobry pani” i to samo uczyniła Zabini, ale to na jasne włosy odchodzącego chłopaka zerkała Nymphadora, zastanawiając się nad tym, co o młodym Malfoyu mówił jej kilka dni temu Severus. No właśnie, Severus. Westchnęła, zapukała i nieśmiało uchyliła drzwi.
- Mogę? – zapytała, zastanawiając się, gdzie jest wiecznie pilnująca pacjentów Pomponia.
- Och, Tonks, jasne, wejdź...
Było oczywistym, że Snape jest zdziwiony, a Nymphadora pomyślała, że wygląda biednie w czarnym szlafroku, z niezdrową cerą i przetłuszczonymi włosami.
Nie miała pojęcia, że chciał, aby go odwiedziła, ale mimo tej chęci poczuł się „wzięty z zaskoczenia”.
- Myślałem, że życzysz mi śmierci po naszej ostatniej rozmowie i kto, jak kto, ale ty mnie nie odwiedzisz na pewno. Ale i tak masz drugie miejsce. Był u mnie Potter z przyjaciółmi, tyle że kwiatów mi nie przyniósł – ironizował, patrząc na nią raczej pogardliwie.
- Skąd wiedziałam, że nie rzucisz mi się w ramiona, nie ucałujesz i nawet nie powiesz, że to miło iż przyszłam cię odwiedzić? – odrzekła nader sarkastycznie, nie czując, ku własnej uldze, zbyt dużego skrępowania. Była zdziwiona i zadowolona, że jej obawy zostały gdzieś za drzwiami. Nie zamierzała pozostać dłużna w walce na słowa. – I tak jesteś nad wyraz uprzejmy, jak na siebie. A aluzji, co do kwiatów nie rozumiem. Przecież ich nie przyniosłam.
- To nic nadzwyczajnego, że czegoś nie rozumiesz. No, ale darzysz mnie uczuciem, mogłabyś coś wyczarować – zadrwił, obserwując jak się rumieni.
„Całkiem ładnie jej z tymi wypiekami” – pomyślał z rozbawieniem, zastanawiając się, jak by zareagowała na propozycję wspólnej, niezobowiązującej nocy.
Nymphadora zagryzła wagi, po czym uśmiechnęła się złośliwie.
- Ależ owszem, wiem nawet jaką roślinkę ci podaruję – powiedziała i machnęła różdżką. – Oto odpowiedni kwiat dla ciebie, Sev – zakpiła, a Severus wlepił wzrok, troszkę oniemiały, w ordynarnego kaktusa, który pojawił się na stoliku przy łóżku i który nawet nie raczył zakwitnąć.
- Bardzo ładny – wydął usta i wpatrywał się w kobietę z mieszanką sarkazmu i zaciekawienia. – Wyglądasz jak zakonnica w tej zakrywającej wszystko poza twarzą kiecce.
- Cieszę się, że ci się podoba – udała, że nie słyszy ostatniego zdania. - Jest tak samo delikatny jak ty, kłuje dokładnie tak samo, może tylko mniej dotkliwie i zapewne jest tak samo przyjemny w dotyku, Snape. A poza twarzą mam odkrytą również szyję i dłonie.
- Och. Skoro tak, to po co do mnie przyszłaś? – wykrzywił usta w sardonicznym grymasie pobłażania. – Równie dobrze mogłaś sobie wyczarować kaktusa i gadać do niego. Nie zwracałby uwagi na twój wygląd – powiedział to tak, jakby uważał ją za wyjątkowo nieatrakcyjną.
- Jesteś nie tylko nieuprzejmy, ale i ordynarny. Nie pozwalasz innym nawet spróbować być dla siebie miłym, z góry będąc niemiłym dla innych. Przyszłam zapytać jak się czujesz, ale potraktowałeś moje intencje tak dosadnie, że zapytam, czy odpowiednio mocno jesteś poturbowany? Mam nadzieję, że tortury bolały, Severusie – była urażona, a w jej oczach dostrzegł żal.
- Och, wiesz przecież o tym i mi się naprzykrzasz – zdjął szlafrok i wsunął się pod kołdrę, opatulając się nią pod samą brodę. Nie podobało mu się to, że w głębi duszy ma wyrzuty sumienia za to, że traktuje ja tak wyniośle i pogardliwie. I nie podobało mu się, że boli go sposób w jaki powiedziała o tym, co go spotkało, chociaż wiedział, że mówi to w złości.
- Tak. Potter też ci się pewnie naprzykrzał. Ciekawe co usłyszał od nauczyciela, do którego przyszedł z wizytą. Pewnie coś miłego, skoro o nim wspomniałeś – Tonks się zezłościła. – Lubisz wbijać innym ciernie w najsłabsze miejsca. To okrutne, Snape, ale przecież o tym wiesz.
- I ty o tym także wiesz, a przyłazisz i mnie drażnisz. A o tym cholernym aroganckim, bezczelnym bachorze racz nie wspominać, Nymphadoro – podniósł się na powrót do pozycji siedzącej, przytrzymując kołdrę pod brodą i patrząc na nią bardzo nieprzychylnie. – Rozumiem, że wiesz, iż kaktus symbolizuje nienawiść? – spytał jeszcze pogardliwie.
- Wiem, a ty wiesz, że nie o moją nienawiść chodzi, ale o twoją nienawiść do wszystkich i wszystkiego, do siebie samego pewnie też. Jak taki jesteś dobry w symbolice, to zrozumiałeś wymowę tego konkretnego kaktusa. Czyżbyś wolał dostać czerwoną różę? Po co? Żeby sobie trochę dotkliwiej ze mnie zakpić? – ironizowała, a jej wzrok ciskał błyskawice. – Myślałam, że da się normalnie z tobą porozmawiać, życzyć powrotu do zdrowia bez nadwerężania nerwów, ale jak widać nie.
- No właśnie. Nie. Więc mnie zostaw w spokoju. I zrób coś z tymi mysimi włosami. Czasami robisz koszmarne eksperymenty, ale są na pewno lesze od tego, co masz na głowie w tej chwili – wiedział, że robi jej prawdziwą przykrość, ale nie chciał, aby wzbudzała w nim ciepłe uczucia, a tak właśnie zaczynało się dziać.
„Nie miała w kim się zadurzyć? Głupia siksa!” – pomyślał z irytacją i obserwował z bólem, jak Tonks spuszcza wzrok, a jej policzki znowu różowieją. Kiedy na niego spojrzała, widziała w czarnych oczach tylko obojętność. Postanowiła skończyć tę rozmowę.
- Mogłabym ci odpowiedzieć, żebyś najpierw spojrzał na siebie i umył głowę, a dopiero potem krytykował fryzury innych, ale tego nie zrobię – Snape poczuł się lekko zakłopotany, bo Tonks wcale nie patrzyła na niego ze złością, ale z czymś na kształt współczucia. Mówiła bardzo cicho i łagodnie.
- Wiem, że ten cholerny sarkazm i jadowita złośliwość to system obronny, tak jak stała czujność u Alastora, ale ja nie przyszłam się z tobą pokłócić, ani żeby cię krzywdzić, Severusie. Chciałam ci tylko powiedzieć, że bałam się o ciebie, że cieszę się, że przeżyłeś i mam nadzieję, że szybko wydobrzejesz. Widzę, że czujesz się całkiem dobrze i cieszy mnie to. Przepraszam za to, co powiedziałam o torturach. Wież, że tak nie myślę – westchnęła i zamilkła na chwilę. Snape patrzył na nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Możesz sobie rzucać we mnie inwektywami. I tak mi na tobie zależy, chociaż to zadziwia mnie samą. Trzymaj się i wracaj do zdrowia – machnęła różdżką w kierunku kaktusa. – Zaraz powinien zakwitnąć. Wiesz, że cię nie nienawidzę... no może czasami – wydawało się jej, iż mężczyzna powstrzymuje się od uśmiechu. – Do widzenia – odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi.
- Tonks – usłyszała i zatrzymała się wpół kroku, ale się nie odwróciła. – Nie nabijałbym się z róży – Severus zasępionym wzrokiem wpatrywał się w kaktusa, który wypuścił piękne ciemnogranatowe kwiaty.
- Nie, wcale – sarknęła Nymphadora robiąc ostatni krok przed otworzeniem drzwi.
- Nie – odrzekł po prostu. – No może troszeczkę - był pewien, że się uśmiechnęła.
- Troszeczkę – zakpiła delikatnie, nadal stojąc do niego tyłem i rzeczywiście uśmiechając się lekko.
- Przepraszam za wzmiankę o włosach – pierwszy wyraz zabrzmiał bardzo cicho, ale Tonks je usłyszała. Była tak zaskoczona, że odwróciła się i spojrzała na mężczyznę. Wzruszył ramionami i wydął pogardliwie wargi. Był zły na siebie, że przeprosił, a jednocześnie cieszył się, że dał radę to zrobić.
- Jeszcze mówisz to słowo bardzo niewyraźnie, ale kiedyś ci się uda. Wierzę w ciebie – uśmiechnęła się do niego szczerze.
- Spadaj, zanim powiem coś mniej miłego – zakopał się pod kołdrą ze złym przeczuciem, że naprawdę bardzo lubi Tonks i to od dawna.
- Też mi było miło, dobranoc – zadrwiła łagodnie i wyszła, zostawiając go z wyrzutami sumienia. Wyrzutami za złe potraktowanie Nymphadory i zupełnie innymi, które wyrzucały mu, że ma wyrzuty wobec Tonks. Nadmiar myśli i sprzecznych emocji go przytłaczał.
- Agrh! – warknął akurat w momencie, gdy wróciła Poppy. Pielęgniarka popatrzyła na niego z dezaprobatą, a on pokazał jej pod kołdrą środkowy palec i humor mu się nieco poprawił.

******
„Draco na pewno stoi pod biblioteką i klnie jak pijany goblin... Mam tylko nadzieję, że robi to cicho” – myślała Blaise, idąc bardzo szybko korytarzem i próbując nie zastanawiać się jak mocno przeklina Snape, który nienawidził, gdy uczniowie spóźniali się z czymkolwiek. W tym wypadku dotyczyło to także Ślizgonów.
Gdy dotarła do biblioteki, prawie biegła.
- No i gdzie byłaś?! Czekam dwadzieścia minut! – Draco przywitał ją warkotem zezłoszczonego smoka.
- Eee... Zapomniałam, przepraszam, ale już jestem. Przestań się wściekać. To tylko skleroza.
- Czy ta skleroza ma przypadkiem na nazwisko Potter? – Malfoy pogardliwie wydął usta.
- Merlinie słodki – syknęła z irytacją. – Czy Malfoyowie muszą mieć to, czego nie ma prawie żaden facet poza Dumblem i Snape’em, a mianowicie in-tu-ic-ję? –ostatni wyraz przesylabizowała prawie ze złością, a na końcu warknęła, sprawiając, że Ślizgonowi poprawił się nieco humor.
- Chyba ktoś się zdenerwował – zakpił, zalotnie ruszając lewą brwią.
- Ktoś się dopiero może zdenerwować. Czeka w skrzydle szpitalnym i na pewno nie będzie miły, jak postoimy jeszcze trochę pod tymi drzwiami, wymieniając uprzejmości.
- Nie ja się spóźniłem, Zabini – bardzo grzecznie sprostował blondyn, szczerząc się prawie idiotycznie. – Wiesz, że czeka nas jeszcze batalia z tą podejrzliwą sępicą? – spoważniał i sarkastycznie wykrzywił wargi.
- To lepiej wchodźmy. Masz to pozwolenie, prawda?
- Nie. Dałem je Hagridowi. On teraz hoduje jakieś stwory, które uwielbiają żreć zapisany pergamin – Draco udał, że się nad czymś zastanawia. – Myślisz, że brak tego glejtu ma jakieś znaczenie?
- Idź, ty jełopie z twoim pokurczonym poczuciem humoru – dziewczyna popukała się w czoło. - Wyjmuj pergamin i właź pierwszy. Albo lepiej daj go mi, myślę, że bardziej nadaję się do negocjacji z panią Pince.
- Przezywasz mnie i nic nie dostaniesz – Draco wyciągnął przepustkę do świata zakazanych lektur i pomachał nią przed nosem koleżanki. – Panie przodem – dodał, kurtuazyjnie otwierając drzwi przed Zabini i gestem zapraszając ją, aby przekroczyła próg biblioteki jako pierwsza.
Ślizgonka rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie z serii „lepiej, żebyś zachował powagę, inaczej leżymy”, przywołała na twarz niewinny i uprzejmy uśmiech i wkroczyła do przybytku wiedzy i mądrości, obdarzając panią Pince dwornym dygnięciem.
- Dzień dobry – rzekła grzecznie. – Przyszliśmy wypożyczyć coś dla profesora Snape’a. Jest w skrzydle szpitalnym, a pani Pomfrey i dyrektor zabronili mu opuszczać ambulatorium do wieczora.
Pani Pince obrzuciła uczennicę uważnym, podejrzliwym spojrzeniem, a następnie jej wzrok przeniósł się na towarzysza dziewczyny. Kobieta skrzywiła się delikatnie, Draco natomiast przybrał minę chodzącej niewinności i postarał się, aby jego uśmiech nie był kpiącym grymasem.
„Ty podejrzliwa, wredna babo. Chłopa ci brak” – pomyślał, widząc jej nieufnie rozdęte nozdrza.
- Dzień dobry – powiedział. – Oto nasze pozwolenie na skorzystanie z działu ksiąg zakazanych – wręczył bibliotekarce pergamin od Mistrza Eliksirów.
Pani Pince przeczytała równe, pochyłe i pełne zawijasów pismo, a wzrok, który następnie podniosła na uczniów, ciskał gromy.
- Myślicie, że dam się na to nabrać?! Nic bardziej prostszego dla uczniów z szóstego roku, jak podrobienie pozwolenia i podpisu nauczyciela – mówiła cichym warkotem. – Chcecie wynieść najniebezpieczniejszą księgę, a czy wiecie, że niewłaściwe jej użycie mogłoby spowodować fatalne w następstwach skutki?! – mogłaby konkurować w krzyku szeptem z Hermioną Granger.
- Ależ, pani Pince... – Blaise była skonsternowana. – Przecież my ją chcemy dla profesora Snape’a... Zabronił nam do niej zaglądać, mamy ją zanieść prosto do skrzydła szpitalnego.
Bibliotekarka wydawała się w ogóle nie słuchać. Jej pełen nieufności wzrok utkwiony był w Draconie.
- Wynocha mi stąd. Niech Severus osobiście przyjdzie po książkę, jak mu na niej zależy. To zbyt niebezpieczne – ucięła, rzucając pozwolenie profesora na stół i wracając do swojej przerwanej lektury.
Zabini przestraszyła się, że Malfoy wybuchnie, bo chłopak pobladł i zacisnął zęby.
„Ty szantrapo z piekła rodem” – pomyślał Draco, po czym zamiast wybuchnąć, odezwał się nad wyraz uprzejmie i cicho:
- Pani Pince, przepraszam, że przeszkadzam pani w czytaniu...
Czarownica nie raczyła podnieść wzroku znad książki, a Blaise zdawało się, że nawet prychnęła cicho zniecierpliwiona.
„No, Draco, zobaczymy jakim potrafisz być dyplomatą” – pomyślała, gotowa interweniować w każdej chwili, zanim Malfoy i Pince zaczną rzucać w siebie przekleństwami. Nie była zbytnio zdziwiona reakcją czarownicy. Ślizgoni byli traktowani w sprawach Czarnej Magii nieufnie, zwłaszcza przez „sępicę”.
- I nie chcę być niegrzeczny – kontynuował młody arystokrata – ale wydaje mi się, że zanim pani oskarży nas o oszustwo, wypadałoby sprawdzić pismo pod względem wiarygodności.
Pani Pince spojrzała na niego, jak na coś wybitnie przykrego do oglądania, po czym machnęła różdżką nad pergaminem i oznajmiła wyniośle:
- Po co miałam tracić czas na rzucanie podstawowych zaklęć sprawdzających, jak to też potraficie obejść? Zwłaszcza ty, Malfoy. Proszę bardzo, teoretycznie jest z nim wszystko w porządku.
Draco miał minę, która sugerowała, że bibliotekarka zaraz przekroczy cienką linię jego cierpliwości. Blaise sama poczuła się urażona tym, że kobieta z góry zakłada ich nieuczciwość. Rzeczywiście mogła sprawdzić to pismo. Mogła też użyć bardziej skomplikowanych zaklęć, niż rozpoznawcze, ale nie chciało się jej. Wolała potraktować ich z góry jak nieuczciwych uczniów, którzy chcą sobie poharcować z najbardziej niebezpiecznymi zaklęciami, urokami i eliksirami Czarnej Magii.
- Bardzo przepraszam, pani Pince – wtrąciła się Zabini. – Uważa pani, że Ślizgoni są tak naiwni, aby nieudolnie podrabiać pozwolenia, zwłaszcza kogoś takiego jak profesor Snape? Ja bym nie próbowała.
- Właśnie. Jesteście ze Slytherinu – podsumowała kobieta, jakby to jedno stwierdzenie przeważało o wszystkim.
„Draco, tylko spokojnie” – mówiła mina Blaise, która łypnęła ostrzegawczo na przyjaciela. Zupełnie niepotrzebnie. Malfoy przywołał na twarz sardoniczny, ale bardzo uprzejmy uśmiech i kurtuazyjnie odchrząknął.
- Wybaczy pani pewna małą uwagę. Profesor uprzedził nas, że niebezpieczne jest zaglądanie do owych dwóch tomów, jeżeli nie jesteśmy zapoznani z księgą dotyczącą podstaw i coś wspominał o naszym zdrowiu psychicznym. Jeśli o mnie chodzi, chętnie oddam przywilej zaniesienia obu tomów pani, bo moje zdrowie psychiczne jest mi bardzo miłe. Ale Mistrz Eliksirów kazał nam je przynieść, więc to dla niego chcemy zrobić, a pani nam to utrudnia. Oczywiście, może pani odmówić i poczekać, aż przyjdzie tu wściekły po kolacji, żądając natychmiast wydania mu obu woluminów i mówiąc pani bardzo niemiłe rzeczy, aczkolwiek radziłby sprawdzić pismo od profesora za pomocą bardziej zaawansowanej magii, a nie zarzucać nam brak rozwagi, bezmyślność i igranie z ciemnymi mocami.
- Posłuchaj, młody człowieku. To że pochodzisz z arystokratycznej rodziny nie oznacza, że masz prawo traktować mnie z góry i straszyć mnie zdenerwowanym Severusem Snapem. Byłam bibliotekarką w tej szkole już wtedy, gdy on się tu edukował i potrafię sobie z nim poradzić, a ty nie będziesz mi mówić, co mam robić, Malfoy – pani Pince nienawidziła, gdy ktoś podważał jej autorytet, nawet gdy robił to grzecznie, do Malfoya zaś miała od zawsze uprzedzenia i mu nie ufała. – I nie będziesz mi zarzucał braku umiejętności w używaniu bardziej zaawansowanej magii. Bez tego wydałabym za wiele ksiąg zbyt wielu smarkaczom. Te tomy, które chcecie dostać, są zbyt niebezpieczne. Prawie nikt z nauczycieli z nich nie korzysta, bo po prostu się boi, a jeżeli to ktoś robi, to bardzo rzadko i są to albo Severus, albo dyrektor, albo Minerwa. I nikt do tej pory po te księgi nie wysyłał uczniów, nawet Snape, więc nie sądzę, żeby wysłał was. Do widzenia – i obrażona zabrała się za dalsze czytanie.
Draco myślał, że go krew zaleje. Zamknął oczy, na jego policzki wystąpił delikatny rumieniec, a piegi na nosie aż zalśniły. Korzył się przed „tą durną przewrażliwioną Pince” i był uprzejmy, a ona zarzucała mu wyrafinowanie i niegodziwość. Nie żeby nigdy nie był wyrafinowany i niegodziwy, ale dlaczego akurat wtedy, gdy naprawdę zachowywał się uczciwie, ona mu nie chciała zaufać?
- Dlaczego pani nie sprawdzi tego pisma dokładniej, pani Pince? – Blaise nie mówiła już grzecznie, ale stanowczo i z irytacją. – Przecież Draco nie zarzucił pani braku umiejętności posłużenia się zaawansowaną magią weryfikacyjną, tylko niechęć do jej użycia i oskarżanie nas o niecne zamiary. Dlaczego pani nam utrudnia wykonanie polecenia profesora Snape’a?
- Żadne z was nie będzie mi niczego zarzucać. Są to najniebezpieczniejsze księgi w zbiorze, chyba wyraziłam się jasno. Jeżeli użyliście skomplikowanej odmiany zaklęcia kamuflującego nieprawdziwość pisma , nie dojdę do tego przez najbliższe dwadzieścia minut, albo i dłużej, a Severus może sobie przyjść po te księgi wieczorem. Jeszcze raz do widzenia.
- Widocznie zależy mu na tym, aby mieć je wcześniej, ponieważ kazał nam je przynieść po obiedzie, a jest zbyt uprzejmy wobec Dumbledore’a, żeby wyjść ze skrzydła szpitalnego przed wieczorem, skoro dyrektor go prosił, by tam pozostał – Draco mówił przez zaciśnięte zęby, cedząc każde słowo przez sitko swojej złości i zapominając o formie grzecznościowej „pani”. – Proszę dokonać wszelkich starań, aby zweryfikować to pismo, bo ja się stąd nie ruszę bez tych ksiąg – złożył ręce na piersi. – Proszę je sprawdzić, nawet gdyby miało to zająć pół godziny. Nie będzie mi nikt zarzucać kłamstwa bez udowodnienia mi go. Nawet pani – chłopak miał zawzięty wyraz twarzy.
Blaise była oburzona i nie odzywała się, żeby nie powiedzieć bibliotekarce nic nieprzyjemnego. Liczyła w myśli do dziesięciu. „Sępica” zaś wyglądała przez chwilę na zaskoczoną do tego stopnia, że nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ale tylko przez chwilę. Obcując z młodzieżą hogwardzką bardzo szybko nauczyła się stanowczości i pewności siebie. Popatrzyła na Dracona z lekką pogardą i orzekła:
- Lepiej idź, Malfoy, wraz z panną Zabini, do profesora i powiedz mu, że sam ma się zgłosić po te księgi, jeżeli chce je mieć. O ile naprawdę was po nie przysłał – dodała ze mściwą satysfakcją.
- Pani wybaczy! – Blaise nie wytrzymała, a jej spojrzenie niemiłosiernie zavadowało starszą czarownicę. – Traci pani z nami czas na bezsensowną dyskusję, a profesor czeka i się niecierpliwi. Traktuje nas pani jak przestępców, podczas, gdy nawet nie mieliśmy do dzisiaj pojęcia, że tego rodzaju woluminy mogą być w Hogwarcie. Nie uśmiecha mi się noszenie profesorowi czegoś tak niebezpiecznego, ale jeszcze bardziej nie uśmiecha mi się słuchanie tego, jak pani nas traktuje! – zaczęła podnosić głos. - Miałam iść do profesora i powiedzieć mu, że nie dostaniemy tych tomów, ale pani zawziętość i uprzedzenie doprowadzają mnie do szału! To pani niech idzie do Mistrza Eliksirów, jeżeli nie chce się pani sprawdzać jego pozwolenia i nie ufa nam pani! Proszę zamknąć na kwadrans bibliotekę, iść i się go spytać, a my grzecznie poczekamy na zewnątrz! I zapewniam, że nie rzuciliśmy na profesora Imperiusa!!! – ostatnie zdanie wykrzyczała z mocą i posłała bibliotekarce tak wyniosłe i pogardliwe spojrzenie, że ta wstała i wychyliła się zza biurka, mierząc Zabini wzrokiem pełnym oburzenia. Draco z podziwem i satysfakcją patrzył na Blaise.
„A miała pilnować mnie” – pomyślał lekko rozbawiony i jednocześnie mocno zdenerwowany postępowaniem pani Pince.
- Minus dziesięć punktów, panno Zabini – syknęła pani Pince. – Hałasujesz w bibliotece. – I minus kolejne dziesięć od każdego z osobna za zwracanie się do mnie bez odrobiny szacunku, co daje razem trzydzieści. Nie będę wychodzić stąd na dłużej niż pięć minut i uniemożliwiać nauki tym, którzy tu przebywają.
Nieliczni adepci magii i czarodziejstwa, uczący się przy bibliotecznych stołach zaczęli zwracać uwagę na „przedstawienie” i wstrzymali oddechy w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń.
- Przepraszam, wydaje mi się, że byliśmy dla pani uprzejmi – Draco zmarszczył brwi, ale wybuch Blaise podziałał na niego oczyszczająco, i mówił cicho oraz łagodnie. – Pani zamiast sprawdzić pozwolenie od Mistrza Eliksirów potraktowała nas jak kłamców, a teraz jeszcze odejmuje nam pani punkty za słuszne rozgniewanie się z naszej strony. Chodź, Blaise – wziął rozgoryczoną dziewczynę za rękę i pociągnął do wyjścia. – Czarodziej charłakowi ustępuje, a charłak się dobrze czuje, no chodź! – nie mógł sobie nie ulżyć mądrym powiedzeniem.
Zabini wyrwała dłoń z uścisku chłopaka.
- Nie pójdę, dopóki ona nie sprawdzi tego pisma, albo nie pójdzie spytać Snape’a, czy jest oryginalne! Mam to w nosie. Ja też mogę unieść się honorem, nie tylko ty, Draco – wywarczała cicho swoje zdanie.
Pani Pince zaniemówiła z oburzenia. Zarówno z powodu mądrości, którą zacytował Malfoy, jak i z racji tego, że Blaise mówiła o niej w osobie trzeciej i bez żadnego szacunku. Nie była przyzwyczajona do tak ogromnej bezczelności. Nie zauważyła też, że potraktowała uczniów niezbyt sprawiedliwie. Była urażona i obrażona.
- Wynoście mi się oboje z biblioteki i żebym was nie widziała tu przez tydzień. Nie obchodzi mnie, jak będziecie odrabiać zadania. Po te księgi Snape ma przyjść sam, jeżeli to naprawdę on chce je mieć – usiadła i zabrała się do lektury, a jej pierś falowała z oburzenia. Zabini warknęła „wedle życzenia” i wybiegła rozmyślnie trzaskając drzwiami, a Draco oznajmił cicho:
- Przyznam, że ma pani talent. Blaise uchodzi z bardzo grzeczną uczennicę i trudno ją tak wyprowadzić z równowagi. Jest uczciwa i wrażliwa, chociaż trafiła do Slytherinu.
Bibliotekarka zacisnęła usta i udawała, że Malfoy nie istnieje. Chłopak zwinął pismo od Severusa w rulonik i schował w poły szaty, którą nosił mimo dnia wolnego od zajęć.
- Do widzenia. Dziękujemy za pomoc, pani Pince, i miłego czytania – dodał zanim wyszedł, a potem kulturalnie i cicho zamknął za sobą drzwi.
„Sępica” obdarzyła zimnym i nieprzyjemnym spojrzeniem zaciekawionych gości biblioteki, po czym wróciła do czytania, ale pozostała rozdrażniona aż do kolacji.

*
- Blaise, poczekaj – zawołał Draco, za koleżanką, która już szła w kierunku Wieży Gryffindoru. – Nie zamierzasz o tym powiedzieć Snape’owi?
- Nie. Idę do Harry’ego. Snape sam nas o to spyta po kolacji i wtedy odeślę go do tej chorej na przerost ambicji nad możliwościami, chudej, wrednej Pince. Ale mnie wpieniła. Musiałam wyjść, inaczej powiedziałabym coś takiego, że... sam wiesz. Dziękuję, że chociaż ty zachowałeś zimną krew.
- Nie ma za co. Chwilami było trudno, ale nie wiesz nawet jaką miałem satysfakcję, gdy grzecznie podziękowałem jej za pomoc i kulturalnie zamknąłem za sobą drzwi – powiedział ze złośliwym uśmiechem.
- Serio? Hehehe... Bardzo dobrze. Strasznie się wygłupiłam? – była trochę zakłopotana.
- Blaise. Wdaje mi się, że wygłupił się ktoś inny.
- Skoro tak twierdzisz... Idę wyobracać Pottera, pewnie poprawi mi się samopoczucie.
- Mam iść do Snape’a sam, podczas gdy ty będziesz się oddawać rozpuście w ramionach Gryfona - Bohatera?
- Draco, facet zawsze traktował cię z taryfą ulgową, nawet jak na Ślizgona. Idź i krótko przedstaw sytuację. Ta wygłodniała wrażeń, sucha sępica będzie miała z nim wieczorem piekło. A ja nie zamierzam się rozpuszczać. Miałam na myśli niewinne myzianie.
- Ty i niewinne - zakpił, ale uśmiechnął się przyjaźnie.
- Ja to nie ty... Może poproś jakiegoś nauczyciela, żeby z tobą wziął te księgi. Ja już tam nie wrócę, bo nawrzucałabym jej dziś od najgorszych. Cholera jasna! Jesteśmy prefektami, po co mielibyśmy wygłupiać się, podrabiać to pismo i tym podobne?!
- Słyszałaś. Jesteśmy ze Slytherinu – zadrwił. – Chyba rzeczywiście pójdę po jakiegoś psora. Może ktoś będzie w Nauczycielskim. Pa, Blaise.
- Pa! – machnęła mu ręką na pożegnanie i ruszyła w swoją stronę.

******
Tonks zaszyła się w pokoju nauczycielskim, wyczarowała wir anty-dymny i zapaliła magiczne, drogie cygaro. Tak naprawdę nie paliła. No, trochę po śmierci Syriusza, ale tylko miesiąc. Głównie zwykłe papierosy mugolskie, ale kupiła sobie też cygara i teraz paliła przedostatnie z nich. Miała ochotę i tyle. Magiczny wiaterek pochłaniał każdą wydmuchiwaną przez nią strużkę dymu. Nie wiedziała co myśleć o Severusie. W sumie nie było tak źle, zwłaszcza, gdy postanowiła przestać odbijać piłeczki i szczerze powiedziała po co przyszła. Chciał, czy nie, musiał w końcu zachować się wobec niej ładnie. Była pewna, że ma kaca moralnego, bo jej nie dosolił na wyjściu i miała z tego powodu ogromną uciechę.
„Zmiękczyłam drania chociaż na marną chwilę” – pomyślała radośnie, zaciągając się z lubością cygarem Cool Wizard Style.
- A co na to dyrektor, profesor Tonks? – usłyszała drwiący męski głos i zwróciła głowę w kierunku drzwi, w których najspokojniej stał sobie Draco Malfoy. – Mogę wejść?
- Dyrektor na to nic, jeżeli nie poczuje, a nie poczuje. A czy możesz, wejść to się jeszcze zastanowię, Malfoy.
- Potrzebuję jakiegoś nauczyciela, pani profesor. Miałem problem w bibliotece, bo pani Pince nie chciała sprawdzić wiarygodności pozwolenia na skorzystanie z zakazanych. Uprała się, że te księgi są niebezpieczne i nie chciała ich wydać Blaise i mi, z góry zakładając, że chcemy je dla zabawy. Skoro znalazłem panią, to może pani zechce mi pomóc.
- Daruj sobie panią, drogi kuzynie – zakpiła. – Jest niedziela i nie jesteśmy na zajęciach – była w połowie cygara i czuła już przyjemne odprężenie. Dodatek z pazura smoka nie był zabroniony, chociaż bezpośrednie wąchanie proszku z tego specyfiku już nie było do końca legalne. – Czemu nie poszukasz kogoś czystej krwi i zadawalasz się szlamą, hę? – nie wiedziała dlaczego tak odezwała się do Ślizgona. Może chciała zobaczyć jak zareaguje? Może chciała sprawdzić czy Snape miał rację, mówiąc, że Malfoy Junior się zmienił. Może. Spojrzała na niego, ponownie zaciągając się aromatycznym dymem. Niektórym nie pasowało, że był aż tak mocny, co było zasługą pazura. Jej nie. Draco nie dał nic po sobie poznać. Nadal stał na progu i wpatrywał się w Nymphadorę. Po chwili wzruszył ramionami i odparł:
- Ostatnio stałem się mało wybredny – wzruszył ramionami. Nawet zakochałem się w szlamie... Tonks. Rozumiem, że imienia Nymphadora nie lubisz? Przynajmniej tak słyszałem. I palisz cygara z klasą. Ulubione mojego starego – uśmiechnął się w całkiem sympatyczny sposób. - Wszędzie poznam ten zapach, nawet jeżeli po kilku sekundach jest wchłaniany przez anty-dym. Nie drwił. Wiedziała, kiedy Malfoyowie drwią. Zaciągnęła się przedostatni raz, zastanawiając się, czy na jej ocenę sytuacji nie ma wpływu obecny w tytoniu pazur smoka, ale chłopak szybko rozwiał jej wątpliwości.
- Wiem, że nasza rodzina nigdy nie była dla ciebie zbyt... miła. Ja naprawdę nie mam nic do twojego pochodzenia, Tonks.. Pani profesor. Sam nie wiem, czy wypada mi mówić do ciebie na ty, chociaż jest niedziela. Nie wiem, czy sobie po prostu nie zakpiłaś z naszego pokrewieństwa. W końcu masz do tego prawo – ostatnie zdanie powiedział z zimnym, sarkastycznym uśmiechem.
- Nie zakpiłam – wzięła ostatni „wdech” i przygasiła cygaro w wyczarowanej przez siebie, prowizorycznej popielniczce, po czym dwoma machnięciami różdżki usunęła i popielniczkę, i wir. – A ty od kiedy nie masz nic do czyjegoś pochodzenia, co... Draco?
- Od kiedy zrozumiałem, że to nie jest najważniejsze, ale to długa historia i może kiedyś ci ją opowiem, droga kuzynko – zachowywał dystans, bo nie wiedział jak czarownica zareaguje. Nie dziwił się jej nieufnej postawie wobec jego intencji, czy nawet zachowań. Była dla Malfoyów i Blacków czarną owcą, przynajmniej jak dotąd, a on już nie zamierzał jej tak traktować. Tonks uśmiechnęła się nieco smutno, ale przyjaźnie.
- Daj to pozwolenie. I powiedz o co chodziło. I oczywiście wejdź.
- Dzięki, Tonks. Ono naprawdę jest w porządku, możesz sprawdzić. Profesor Snape chciał te tomy do skrzydła szpitalnego, a do wieczora nie może wychodzić – położył pergamin na stole.
- Profesor Snape, powiadasz? Och, ale to naprawdę niebezpieczne tomy! Zastanowił się, polecając wam je przynieść?! – była trochę poirytowana.
- Zabronił je otwierać, a my na pewno kochamy swoje zdrowie psychiczne na tyle, żeby go posłuchać. Mieliśmy je od razu zanieść. Pince uznała, że chcemy sobie poharcować z czarna magią i na pewno zadaliśmy sobie mnóstwo trudu, aby ten pergamin wyglądał na oryginalny i że obłożyliśmy go zaklęciami utrudniającymi jego weryfikację. Blaise zdenerwowała się i sobie poszła, ale Mistrz Eliksirów czeka i nie będzie zachwycony. Może pani ze mną pójdzie do biblioteki...
- Już mówiłam, że jest niedziela i mówi mi Tonks, Draco – uśmiechnęła się, a Malfoy pomyślał z rozbawieniem, że ma lekko poszerzone źrenice. – Chodź. Pomogę ci, chociaż ani ty nie zasłużyłeś na pomoc, ani Severus na to, żeby coś dla niego zrobić – zażartowała z kpiącym uśmiechem. - Mam po prostu dobre serce.
Roześmiał się i odparł:
- To rodzinne, Tonks.
Rzuciła mu całkiem wredne spojrzenie, zabrała pergamin od Snape’a, po czym oboje udali się walczyć z „sępicą”.

******
Finnigan odchrząknął i Harry musiał przestać całować Blaise.
- Przepraszam. To naprawdę nie jest przykry widok, tylko publiki raczej nie chcecie mieć – uśmiechnął się „intruz”, ale na Zabini patrzył raczej podejrzliwie. – Zaraz powinien wrócić Dean i już nie będzie tak przytulnie.
- Masz rację. Nie chcemy, ale to też wasze dormitorium, więc może pójdziemy się przejść – powiedziała Ślizgonka, widząc nieufność w oczach Seamusa. – Chodź, Harry. Jest bardzo ładna pogoda.
Potter wzruszył ramionami.
- Jeśli chcesz, to nie ma sprawy. Pa, Seamus.
- Miłego spaceru – odrzekł Finnigan, w chwili gdy drzwi dormitorium przekroczył ich czarnoskóry kolega.
- Nie wyraziłem zgody na przebywanie Ślizgonów w moim dormitorium – powiedział z kwaśną miną. – Spadaj, Zabini.
- Nie przyszłam do ciebie, tylko do Harry’ego, to także jego dormitorium, Thomas.
- Nie kłóćcie się – poprosił spokojnie Seamus, który poczuł się zażenowany całym zajściem. Na pewno nie chciał mówić nic, co uraziłoby jego przyjaciela, ale nie chciał też żadnych sporów. – Harry i Zabini już wychodzą, Dean.
- Oczywiście, że wychodzimy, ale chciałbym ci coś powiedzieć – wtrącił się Chłopiec, Który Właśnie Się Zirytował. - Nie tylko ty tu mieszkasz, więc Blaise może do mnie przychodzić kiedy zechce – wziął dziewczynę za rękę i poprowadził w kierunku wyjścia.
- Jasne. Tylko teraz muszę tu porządnie wywietrzyć – powiedział ze złośliwym uśmiechem Thomas.
Seamus zaniemówił i wpatrywał się w kumpla szeroko otwartymi oczami. Nie lubił Ślizgonów, nie ufał im, ale uważał, że to już przesada. Harry natomiast był tak zaskoczony, że nawet się nie zdenerwował, jedynie osłupiał. Ale Blaise doskonale obroniła się sama. Była już wystarczająco rozdrażniona tym, że pani Pince zasugerowała w bibliotece, iż Ślizgoni to samo zło. To, co powiedział Dean, przelało czarkę goryczy, łagodnej na co dzień panny Zabini.
- Radziłabym, Thomas, od razu rzucić we mnie Avadą. Oczyściłbyś wtedy atmosferę na dobre – warknęła. – I gdzie się podziała twoja gryfońska szlachetność? To przecież my, Ślizgoni, jesteśmy źli, złośliwi i prowokujemy do kłótni. Gryfoni to chodzące anioły – kpiła z uśmiechem pełnym wyższości i pogardy, i Harry, który miał w tym względzie niewielkie wątpliwości, pomyślał, że jednak trafiła do odpowiedniego Domu. - Może zabrzmi to dziwnie w ustach podłej wrednej, obłudnej, podstępnej Ślizgonki, ale to powiem. Jesteś dwulicowym, uprzedzonym sukinsynem, Thomas – odwróciła się ze złością i wyszła, nie czekając nawet na swojego chłopaka. Harry odzyskał trzeźwość myślenia, posłał Deanowi spojrzenie pełne zajadłej nienawiści, zacisnął rękę na różdżce i wyszedł za Blaise.
- Chyba przesadziłeś – powiedział cicho Seamus, na co drugi Gryfon nie raczył odpowiedzieć, a jedynie ostentacyjnie zmarszczył nos i otworzył okno.
- Ślizgoni zawsze będą przebiegłymi żmijami, nawet jeżeli wyglądają tak jak ona – powiedział chwilę później, gdy już siedział na łóżku i sprawdzał swoje wypracowanie. Finniganowi nie chciało się dyskutować z przyjacielem. Postanowił wyjść i spróbować umówić się z Padmą Patil.

******
„Sępica” wpatrywała się nieufnie w Nymphadorę.
- A sprawdzała pani to pismo? – zapytała, rzucając przy tym Malfoyowi spojrzenie pełne zniesmaczenia.
- Pani Pince, jestem pewna, że jest oryginalne. Żaden uczeń nie odważyłby się podrabiać pozwolenia i podpisu Mistrza Eliksirów z obawy, że ten skonsumuje go na lunch, niezależnie od tego, czy jest ze Slytherinu, czy nie. Tutaj kończy się pobłażanie i faworyzowanie jego Domu, dobrze pani wie. Zresztą, po co miałabym sprawdzać? Pani się nie chciało. Przyszłam razem z Malfoyem, bo inaczej nie otrzymałby tych ksiąg. Czemu pani go naraża na szlaban, który wydłuża się wprost proporcjonalnie do czasu oczekiwania Severusa Snape’a? – Tonks z zaciekawieniem przyglądała się bibliotekarce, która teraz zacisnęła usta i zmarszczyła brwi. Nachyliła się nad biurkiem tak, aby móc zaglądać nauczycielce Obrony głęboko w oczy i Draco z irytacji zgrzytnął zębami.
- Kochana, chyba nie myślisz, że jestem pod Imperiusem? – Tonks szeroko się uśmiechnęła.
- Nie ufam mu za grosz – Pince jeszcze raz spiorunowała Malfoya wzrokiem i chłopak omal nie powiedział czegoś niecenzuralnego. W zamian za to uśmiechnął się paskudnie, wcale nie siląc się na uprzejmość. Zapas grzeczności dla „sępicy” już wyczerpał.
- Hmm... A ja owszem, przynajmniej w tej sprawie. Proszę nie robić ceremonialnych trudności i wdać nam te tomy. Jestem nauczycielką. Ja chyba nie musze mieć na nie pozwolenia? – Nymphadora uśmiechnęła się szeroko. – A jeżeli pani nie wierzy także mi, to proszę przebadać ten pergamin odpowiednią serią zaklęć. Pani wybaczy, ale to pani zakres obowiązków, nie mój.
Bibliotekarka jeszcze przez kilka sekund patrzyła niezbyt przyjaźnie na dwoje natrętów, ale po chwili wzięła różdżkę i podeszła do działu ksiąg zakazanych. Tonks obserwowała, jak pani Pince mruczy coś w skupieniu, trzymając różdżkę skierowaną na pierwszy wąski regał, który po chwili rozsunął się, a do przodu wysunęła się półka, na której spoczywały dwie ogromne księgi. Malfoy cicho gwizdnął, a Nymphadora położyła palec na ustach.
- Jakie ceregiele – wyszeptał chłopak.
- Z tego, co wiem, całkiem potrzebne ceregiele. Lepiej nie otwieraj po drodze tej, którą będziesz niósł. Chyba, że przeszedłeś dwa pierwsze stopnie wtajemniczenia i rzucasz niewybaczalne bezgłośnie, samą myślą – uśmiechnęła się sarkastycznie. – Mają zbyt silną aurę zła, by zaglądał do nich ktoś nie wtajemniczony i obeznany z tematem. Sama bałabym się robić z nich użytek.
Draco uznał w duchu, że to naprawdę byłoby coś. Rzucać niewybaczalne myślą.
- Ale czy to znaczy, że Snape tak potrafi? Rzucać klątwy mentalnie? – spytał zaintrygowany.
- Najwidoczniej – Tonks ucięła jednym słowem jego fascynację tematem. – A ładnie to tak mówić po nazwisku o chrzestnym?
Malfoy tylko wzruszył ramionami.
- Przecież nie odbierzesz mi punktów – zuchwale spojrzał jej w oczy.
- To zależy tylko od ciebie, Draco – uśmiechnęła się paskudnie. – Jestem twoją nauczycielką, a ty prefektem, i wiesz, jak masz się zachowywać, prawda?
Na tym ich rozmowa została przerwana przez trzask grubych tomów, które pani Pince położyła na biurku. Księgi były naprawdę opasłe, a strony miały spięte skórzanymi paskami przytwierdzonymi do czarnych jak noc okładek. Malfoy, urzeczony, wpatrywał się w woluminy i nawet Tonks obdarzyła je spojrzeniem pełnym szacunku, ale to Draco podszedł do biurka bibliotekarki i z czcią pogładził pierwszy tom. Pod palcami poczuł delikatnie, niemal elektryzujące dreszcze i dziwny, przenikający całe ciało chłód, tak, że musiał cofnąć dłoń, co nieco go otrzeźwiło.
- Och, wow! Robią wrażenie... – teraz jego wzrok był pełen oczarowania, respektu i odrobiny strachu. – Przyznam się, że mimo wszystko odczuwam ogromną chęć otworzenia chociaż pierwszej strony, ale pamiętam słowa profesora i, choćby nie wiem co, nie otworzę. Aż tak na mnie nie działają – zaśmiał się trochę nerwowo. Tak naprawdę nie był w stu procentach pewny, czy, gdyby zostawiły go samego, nie otworzyłby którejś z ksiąg, ale wiedział, że Zabini, z którą przyszedł wcześniej, podobnie do Tonks, nie uległaby aż tak ich czarowi. Był Śmierciożercą, a ojciec przekazał mu zamiłowanie do Czarnej Magii. Może i miał dopiero siedemnaście lat, ale zdawał sobie sprawę, że te dwa fakty czynią go bardziej podatnym na moc ksiąg.
- Teraz już wiesz, Malfoy, dlaczego nie chciałam wam ich dać? Nie używam tego typu słownictwa, ale one są cholernie niebezpieczne.
- Pani Pince – Draco nie silił się na uprzejmy ton. – Nie otworzyłbym żadnego z tych tomów mimo pokusy, a pani nie chciała nam ich wydać przede wszystkim dlatego, że jesteśmy ze Slytherinu. Sama pani to zasugerowała.
- W tej chwili przestań, Draco - zgromiła go Tonks, widząc, że młodzieniec ma ochotę powiedzieć coś jeszcze. – Doskonale widzisz jak działają, więc się nie wściekaj bez potrzeby, a ty, moja droga, na następny raz po prostu sprawdź dokładnie pismo od nauczyciela – rzuciła jeszcze w stronę bibliotekarki i podała Malfoyowi jeden z tomów, sama obarczając się drugim. Pożegnali panią Pince, co chłopak zrobił bardzo chłodnym, oficjalnym tonem i ruszyli do skrzydła szpitalnego.

******
Blaise wrzucała kamyczki do wody, a Harry siedział i wpatrywał się w spokojną toń jeziora, którą mąciły jedynie robione przez Ślizgonkę „oczka”.
- Chcesz, żeby jakiś Tryton wyskoczył i ci pogroził palcem? Na przykład jeśli dostanie w czoło, albo w coś delikatniejszego – uśmiechnął się przekornie.
Zabini roześmiała się wesoło i cisnęła największym z kamyków, które zebrała.
- Tak jakbyś nie wiedział, że nie siedzą tuż przy powierzchni, a w głębinach.
- Merlin ich tam wie.
- Może nawet Merlin nie wie. Prędzej Salazar.
- Jasne, Ślizgoni i ich wielki przodek-założyciel wiedzą wszystko. A najwięcej wie Snape. Wie nawet co myślę i to lepiej ode mnie – Potter wyglądał na zgorzkniałego.
- Harry, nie chciałam sprawić ci przykrości, tylko zażartować. Co znowu zrobił nasz kochany nietoperz? – Blaise usiadła na trawie obok chłopaka i wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem.
- Och nic – Harry uśmiechnął się tak cierpko i sarkastycznie, że Zabini przez chwilę była pewna, iż rozmawia z rzeczonym „nietoperzem”. - Poza tym, że znowu usłyszałem, jaki to jestem arogancki, bezczelny, a na dodatek głupi. Nie chce mi się na ten temat gadać – uciął i zacisnął usta.
- Rozumiem. Jeśli nie chcesz, to nie mów, ja tylko sugeruję, że czasem wygadanie się pomaga.
Prychnął i Ślizgonka nie ciągnęła dalej tego tematu. Jeżeli zechce to jej powie o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Zamiast pytać, czy naciskać, pocałowała go w kark.
- Powiedz, czym myjesz włosy? Bardzo ładnie pachą. Czuję rumianek, melisę i... nie wiadomo co.
- Szamponem – odrzekł zwięźle, ale uśmiechnął się, na co liczyła Blaise.
- Mhm... Powinieneś być w Slytherinie. Zapytam w takim razie inaczej. Jakim szamponem myjesz włosy?
- Ziołowym. Jeżeli spytasz mnie o skład, to cię wyśmieję.
- Jakbym nie wiedziała. Ale chociaż dobrze, że wiesz jak się nazywa. Wy, mężczyźni, często nie rozróżniacie szamponu od mydła.
- Na przykład Snape – mina Pottera wyrażała obrzydzenie i antypatię.
- Harry, to ty nie chciałeś na jego temat rozmawiać. Jesteś taki sam jak on – chłopak wyglądał na oburzonego porównaniem, a jego uśmiech zmył się, jak plama w starciu z najlepszym środkiem czyszczącym, ale to nie zniechęciło dziewczyny do dalszej przemowy. - Obaj macie coś do siebie i nie raczycie tego sobie spokojnie wyjaśnić. - Zabini zmarszczyła brwi i z irytacją zgrzytnęła zębami. - Wiem, że Snape ma straszny charakter, ale tobie by nie ubyło magicznej mocy, gdybyś zaproponował mu spokojną rozmowę. Wiem, że jest antypatyczny, zbyt naburmuszony i zbyt pyszny, żeby zaproponować zawieszenie broni, ale ty mógłbyś okazać się tym mądrzejszym. W wielu sprawach jesteś dojrzalszy od mistrzunia, chociaż jest nauczycielem i ma sporo lat więcej niż ty. A przynajmniej mógłbyś powstrzymać się od takich komentarzy, jak ten przed chwilą.
Na twarzy Harry’ego zakwitł grymas wściekłości. Ze złością wstał i teraz to on ciskał kamieniami, ale robił to o wiele zajadlej i z miną tak zaciekłą, że Blaise posmutniała.
- Harry, chodź i usiądź. Nie chcę cię do niczego zmuszać. Mówię tylko to, co myślę.
Potter odwrócił się i spojrzał na swoją dziewczynę z mieszaniną irytacji, wzburzenia, smutku i zawziętości. Zabini podkuliła kolana i oparła na nich brodę, wpatrując się w zielone oczy Gryfona, które wcale nie były w tej chwili przyjazne i jasne. Pociemniały, a Harry wyglądał tak, jakby miał za chwilę zacząć wrzeszczeć, albo nawet ją uderzeć. Wytrzymała to zajadłe spojrzenie, nie zwracając uwagi na to, że chłopak trzyma ręce wzdłuż ciała i zaciska pięści.
- Snape mnie nienawidzi, bo jestem kopią mojego ojca, a mój ojciec był jego zagorzałym wrogiem i nie cierpiał go za to, że Snape kochał Czarną Magię i był antypatycznym odludkiem – wypalił nagle Potter, zaciskając zęby, co upodobniło jego głos do syku rozwścieczonego węża. – I mam powody przypuszczać, że mój stary bywał w tej walce nie fair. Nie był aż taki fantastyczny, jak kiedyś myślałem, że był. Zadowolona? – kopnął jakiś Bogu ducha winny kamyk, który o pół cala ominął głowę Blaise, i pospiesznie ruszył w kierunku Zamku. Zabini była tak zaskoczona i poruszony wyznaniem, że nie ruszyła się z miejsca. Poza tym, była całkiem pewna, że w tej chwili Harry nie chciał niczyjego towarzystwa. Nawet jej, a może zwłaszcza jej. Ze złością otarła pojedynczą łzę i zavadowała wzrokom kilkoro młodziutkich uczniów, którzy się jej przyglądali. Wstała, otrzepała płaszcz i stwierdziła, że nie może nawet udać się do biblioteki, żeby coś poczytać, pouczyć się i zebrać myśli, bo przecież nie ma tam wstępu przez najbliższy tydzień. Miała ochotę iść i nawrzeszczeć na Harry’ego, na Snape’a i na Pince. Zacisnęła zęby i zaklęła cicho z frustracji. Bardzo powoli zaczęła iść do Hogwartu, a minę miała posępna i zamyśloną. Postanowiła, że zaszyje się w swoim dormitorium i poczyta jakąś dobrą powieść, bo inaczej zwariuje.

******
Kitiara
- Nie był zadowolony, że czekał tyle czasu – powiedziała Tonks, gdy zamknęła drzwi do ambulatorium.
- Na pewno nie był, gdy sugerował mi, że lepiej byłoby dla mnie, gdybym pozostał w postaci tchórzofretki i dając mi dziś o dziewiątej szlaban z Filchem. Jestem umoczony. Do północy mogę zapomnieć o spaniu. I jeszcze muszę o tym powiadomić Blaise - Draco patrzył pochmurnie na Nymphadorę, która zaczęła zastanawiać się, jak wybawić Malfoya i Zabini od niemiłej kary, na którą w najmniejszym stopniu nie zasłużyli, ale Snape był Snape’em i przebywanie w ambulatorium na pewno nie czyniło go uprzejmiejszym i milszym.
– Porozmawiamy spacerując po błoniach? – spytała łagodnie Nymphadora.
Skinął głową i poczłapał w milczeniu za nauczycielką.
- Wiesz, że ta niewydymana, sucha złośnica zabroniła nam przez tydzień korzystać z biblioteki?! A Snape daje nam teraz szlaban, bo czekał! Nieważne, że nie przez nas!– wykrzyczał ze złością, gdy wyszli na świeże powietrze..
- Minus dziesięć punktów. Wyrażaj się. To nie jest twoja koleżanka, a nawet gdyby była koleżanką, to twoje słownictwo nie musi być wulgarne, Draco – Tonks rzuciła mu pełne niesmaku spojrzenie. – Prefekt nie może być tak chamski w obejściu.
- Przepraszam, ale... no, sama przecież wiesz... To nie jest fair – zawstydził się, ale w duchu czuł, że mógłby powiedzieć o bibliotekarce dużo gorzej.
- To czemu nie powiedziałeś Severusowi o tym, że pani Pince zabroniła wam korzystać z biblioteki? Na pewno wtedy nie dałby ci szlabanu. Chyba...
- To chyba, czy na pewno? – chłopak patrzył koso, wykrzywiając wargi w złośliwym uśmieszku.
- Chyba na pewno – czarownica wzruszyła ramionami, uśmiechając się nieznacznie.
- Właśnie. Bywa tak antypatyczny, że aż mi przykro. Tylko czemu bywa antypatyczny dla mnie, skoro mam taryfę ulgową? – Draco ze złością zacisnął zęby i wydobył z kieszeni szaty papierosy.
- Porozmawiam z nim – powiedziała Nymphadora, zanim zastanowiła się nad tym, co mówi. – Powiem, że swoje już oberwaliście od sępicy – uśmiechnęła się łagodnie do ucznia. – Nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi.
- Bardzo zabawne – odrzekł, podpalając papierosa różdżką. – Nie patrz tak, nie jestem w Zamku, ale na zewnątrz, i jestem pełnoletni. Nie możesz odjąć mi za to punktów.
- Nie zamierzam, tyle, że jesteś bardzo młody.
W odpowiedzi wzruszył ramionami i wyciągnął paczkę w kierunku nauczycielki, ale Tonks pokręciła odmownie głową,
- Jeden coolec w zupełności wystarczy. Mocne są.
- Coolec? – Draco uniósł brew i zaczął wypuczać z ust dym w postaci kółeczek. – Mój stary mówi na te cygara cooldasy. Coolec brzmi w porządku.
- Cooldas też – Nymphadora wpatrywała się w swojego kuzyna, starając się zgłębić, co też on może myśleć na temat ich rozmowy i na temat niej samej. Szare oczy nie wyrażały niczego konkretnego i wydawał się skupiany na nadawaniu odpowiedniego kształtu dymowi, który wydmuchiwał. Był też niezaprzeczalnie przystojny. Cerę miał tak jasną, że niemal alabastrową i kilka piegów na nosie, które dodawały mu jedynie uroczej chłopięcości. Pszeniczne włosy opadały mu na ramiona, a krótsze kosmyki zawadiacko spadały na oczy chłopaka i musiał je, co jakiś czas, odsuwać. Był bardzo szczupły, co wyostrzyło jego rysy, które z biegiem lat upodobniły go nieco do matki, ale nadal był niemal idealną, młodszą kopią Lucjusza. Wyglądał zdecydowanie dobrze, a dzięki piegom i włosom wręcz niewinnie.
"Nic bardziej mylnego” – pomyślała Tonks, skupiając spojrzenie na szarych, chłodnych i nieprzeniknionych oczach. Nikt nie da się zwieść tej pozornej niewinności, gdy zajrzy w stalowe, przenikliwe i zdecydowanie zimne tęczówki Malfoya. Nie był typem, którego, ot tak, można pokochać. A jednak Hermiona podobno go kochała. Severus twierdził, że Draco się zmienił, sugerując przy tym, że na lepsze, ale sam przecież nie był aniołkiem. Ślizgon z zaciekawieniem przekrzywił głowę i zaczął przyglądać się nauczycielce.
- O co chodzi? – spytał zupełnie nie speszony, jedynie zaintrygowany jej zainteresowaniem swoją osobą. – Czyżbym ci się spodobał, kochana kuzynko? – wypuścił dym nosem, zupełnie jak smok, a jago oczy zalśniły przewrotną wesołością. – Jesteśmy dosyć blisko spokrewnieni, ale to normalne. Wszystkie rody czystej krwi praktykują małżeństwa między krewnymi, tyle że ja już jestem zakochany w innej.
- A ja nie jestem czystej krwi, Draco – odrzekła Nymphadora spokojnie, a jej usta wykrzywił nieprzyjemny, drwiący uśmiech. Malfoy musiał na chwilę odwrócić wzrok.
- Cóż, ja już tak bardzo nie patrzę na czystość krwi, a ty pewnie zastawiasz się, co ten Malfoy znowu kombinuje, bo przecież czystych intencji mieć nie może, prawda? – tym razem to kobieta zmuszona była zdjąć spojrzenie z rozmówcy, ale za chwilę ponownie spojrzała mu w oczy. Spojrzała bardzo odważnie.
- Jakie mam podstawy do tego, by o tobie dobrze myśleć? Twoi rodzice i ty zawsze mną pogardzaliście. Mną - nieczystą, moją matką - zdrajczynią czystej krwi, moim ojcem – obrzydliwym, prostackim mugolem i jedynym wujkiem, który mnie i moją rodzinę kochał oraz akceptował – Syriuszem. Zaczęliście o nim mówić dobrze dopiero wtedy, gdy niesłusznie wylądował w Azkabanie, jako ten, który zdradził najlepszych przyjaciół. Ale cóż, że zdradził, skoro okazał się lojalny wobec czystej krwi Blacków? – Tonks była bliska wybuchu, prawie warczała. – Niech ta czysta krew będzie przeklęta, o ile już nie jest! – dodała z błyskiem nienawiści w oczach. Malfoya przysłowiowo zatkało. Stał nieruchomo jak pomnik i naprawdę nie wiedział, co może odpowiedzieć. Dopiero po chwili zebrał myśli i całkiem trzeźwo oznajmił:
- Och... Masz sporo racji, ale ojciec... Pamiętam to jak dziś... Powiedział wtedy, gdy wsadzili Blacka, że... Że okazał się godny czystej krwi, ale zarazem złamał podstawową zasadę lojalności... – Draco nie miał wrażenia, że się tłumaczy. Nymphadora była jego bliską krewną i był jej coś winien za te wszystkie lata pogardy i nie przyznawania się Blacków i Malfoyów do Tonksów. Jeszcze miesiąc temu pewnie tak by nie pomyślał, ale teraz było teraz, i nagle zapragnął powiedzieć jej wszystko. Opowiedzieć o swoim życiu i o swoim postanowieniu - o tym, że wstąpił szeregi Voldemorta, by szpiegować Śmierciożerców.
- Wiesz, my, Ślizgoni, cenimy sobie wierną przyjaźń. Może to nie jest tego typu przyjaźń, jaką prezentują Gryfoni, ale na pewno opiera się na lojalności i nie dopuszcza tak obrzydliwej zdrady... To nie tak, że mu przyklasnęliśmy... Pamiętam, że matka chodziła posępna cały tydzień, bo nie wiedziała czy cieszyć się z nawrócenia brata, czy potępić go za wiarołomstwo wobec najlepszych przyjaciół, którzy ufali mu jak bratu. Czarny Pan nie mógł sprostować wieści i powiedzieć, kto tak naprawdę wydał Mu Potterów, bo właśnie wtedy Sam – Wiesz – Który – Niemowlak – W – Cholernie – Niewytłumaczalny – Sposób odebrał mu moc. Teraz wtajemniczeni wiedzą, że to Glizdogon okazał się być skończonym skurwielem... Przepraszam za ostatnie słowo – spochmurniał i zgasił niedopałek, który tlił się w jego prawej dłoni.
Tonks westchnęła przeciągle.
- Wiem o tym. To on był ich Strażnikiem Tajemnicy na prośbę Syriusza... – zaśmiała się ironicznie z odrobiną histerii. - Syriusz myślał, że... że Peter nie będzie aż tak narażony na inwigilację ze strony zwolenników Voldemorta, jak on. Bo wszyscy wiedzieli, że Syriusz był dla Jamesa jak brat... Później nie potrafił sobie wybaczyć, że namówił ich na powierzenie swojego losu w ręce Pettigrew... - nagle poczuła, że jej oczy wilgotnieją, a wargi niebezpiecznie drżą. – Tęsknie za Syriuszem – dodała bezradnie i rękawem szaty niezdarnie otarła kilka pojedynczych łez, modląc się, żeby nie rozbeczeć się na błoniach, na oczach Malfoya i innych uczniów, którzy na pewno nie zrezygnowaliby z widoku płaczącego nauczyciela.
Draco wpatrywał się w nauczycielkę z ponurym zasmuceniem. Robiła wszystko by nie wybuchnąć szlochem, który w widoczny sposób wzbierał w jej piersi.
- Tonks – szepnął w końcu. – Chodź, usiądziemy na wolnej ławeczce – objął ją ramieniem, posyłając kilkorgu, obserwującym ich z daleka uczniom, agresywne spojrzenie. – Nie płacz, bo jak większość facetów świruję przy szlochającej kobiecie i nie wiem co zrobić.
Podeszli do ławki i Draco zauważył kątem oka, że minął ich wzburzony Potter, ale nie miał w tej chwili czasu zastanawiać się, co było powodem złego humoru Chłopca, Który Wiecznie Miał Jakieś Problemy.
- Nie rozpłaczę się i nie narobię ci kłopotu... Już mi lepiej – Tonks uśmiechnęła się bardzo smutno.
- Może jednak sobie zapalisz?
- Nie, nie trzeba...
Nymphadorę nagle uderzyła myśl, że siedzi przy młodym człowieku, który był świadkiem gwałtu jej ulubionej uczennicy. Mało tego – jej koleżanki.
- Dzięki Tonks, że nie patrzysz na mnie z tym niezdrowym zaciekawieniem, z jakim patrzy większość uczniów i niektórzy nauczyciele. Mam na myśli Sprout, Sinistrę i Trelawney – uśmiechnął się krzywo. – Za to, że nie rozważasz, czy byłem pod wrażeniem, podniecony, czy też obrzydzony. Z niektórych spojrzeń można tyle wyczytać, że aż robi się przykro – był w widoczny sposób rozgoryczony, a jednocześnie sarkastycznie rozbawiony. – Jakoś nikt, chyba nikt nie pomyśli, że tak naprawdę to czułem wszechogarniającą niemoc. Czułem się jak przymusowy widz, który może jedynie zaszkodzić głównej aktorce przedstawienia. Jestem cyniczny, co? – znowu wyjął papierosy, ale tym razem trzęsły mu się ręce i upuścił paczkę. Zaklął tak obrzydliwie, że był pewien, iż Nymphadora odbierze mu punkty. Zamiast tego, czarownica schyliła się i podniosła paczkę, nim on zdążył się po nią schylić.
- Proszę – powiedziała cicho. – I pamiętaj, że to nie była twoja wina.
Zgrzytnął zębami i zapalił różdżką papierosa.
- Co ty możesz wiedzieć na temat mojej, lub nie mojej winy. A żebyś, kur**, wiedziała, że ja się do tego przyczyniłem i czasami mam ochotę po prostu wyć. Nienawidzę o tym zdarzeniu myśleć. Nienawidzę.
Tonks patrzyła jak zawzięcie zacisnął usta i wpatrywał się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Ścisnął w palcach papierosa, tak, że prawie go zgniótł i drżącą dłonią uniósł go do ust, zamykając oczy i zaciągając się głęboko.
- Nie odejmiesz mi punktów za przekleństwa? – spytał zuchwale.
- To nie była twoja wina – powtórzyła stanowczo, nie zwracając uwagi na prowokację chłopaka. Mogła mu jedynie współczuć. – Cokolwiek zrobiłeś lub powiedziałeś, to nie była twoja wina – miała ochotę go przytulić, pogładzić po plecach, ale bała się jego agresywnej reakcji i odtrącenia. Czuła, że tego nie zniesie, nie w tej chwili. - Takie zadręczanie się wyniszcza cię tylko i to zupełnie niepotrzebnie. Może teraz ja ci się wydam cyniczna, ale pomyśl chociaż przez chwilę, co by się stało, gdybyś nie był razem z Hermioną? Gdyby w pomieszczeniu nie było nikogo poza nimi i gdyby zupełnie nic ich nie hamowało? Pomyślałeś o tym? - Tak – Draco spojrzał na nią z tak głęboką nienawiścią i z takim żalem, że wzdrygnęła się mocno. – Gdyby weszła sama, Dumbledore przerwałby to po półgodzinie, bojąc się o nią, i pewnie do niczego by nie doszło, a tak był spokojny, bo z nią wszedłem – uśmiechnął się zimno i zaciągnął tak głęboko, że zaczął kaszleć. – I co? I, kur**, nic. Pozwoliłem tym bydlakom wyżyć się na niej – ścisnął niedopalonego papierosa w dłoni, nie zwracając uwagi na to, że parzy sobie dłoń. Ból fizyczny był dużo lepszy od emocjonalnego.
- Draco! – Nymphadora chwyciła go za rękę i siłą rozchyliła mu palce. Niedopałek upadł pod ich nogi, a kilkoro uczniów obejrzało się w kierunku krzyczącej nauczycielki.
- Co ty robisz? – Tonks spojrzała mu troskliwie w oczy. – To ci nie pomorze – przeniosła wzrok na jego dłoń. Myślała, że się wyrwie, powie żeby się od niego odpieprzyła, ale nie zrobił tego. Nie zrobił zupełnie nic. Nie raczył jej też odpowiedzieć. Na dłoni miał trzy małe, ale paskudne oparzenia.
Blaise, która przechodziła obok, obejrzał się i zobaczyła nauczycielkę Obrony, trzymającą w swoich dłoniach rękę jej przyjaciela i wpatrującą się w nią z niepokojem.
- To trzeba opatrzyć – usłyszała Zabini głos Nymphadory i podeszła do ławki.
- Dzień dobry – powiedziała grzecznie i spojrzała na poparzenia. – Co ci się stało? – popatrzyła na Dracona, marszcząc brwi.
W odpowiedzi posłał jej spojrzenie z serii „zajmij się sobą”.
- Zapomniał, że papierosa nie gasi się w garści – oświeciła Ślizgonkę Tonks.
- Draco... – Blaise kucnęła i zajrzała mu w oczy. – Co ty robisz?
Malfoy wyrwał rękę i wstał.
- Odpieprzcie się ode mnie, siostry miłosierdzia – powiedział ze złością.
Tonks wstała także i spojrzała na niego z naganą.
- Minus pięć punktów. Zapominasz, że jestem nie tylko twoją kuzynką, ale i nauczycielką. Jesteś prefektem, powinno być co najmniej dziesięć, ale rozumiem twój żal i rozgoryczenie, rozumiem twoją wściekłość. Nie mogę jednak pozwolić na takie zachowanie, Draco. Nie przeginaj.
Roześmiał się złowrogo i nieco histerycznie.
- Gówno wiesz o moich uczuciach, droga Nymphadoro.
Tonks miała wrażenie, że patrzy na Snape’a po fizycznej metamorfozie.
- Draco! – krzyknęła oburzona Blaise i lekko uderzyła go w ramię.
- Tracisz kolejne pięć punktów – oznajmiła niezrażona nauczycielka.
- Twoją dłoń trzeba opatrzyć– wtrąciła się Zabini, patrząc prosto na Ślizgona.
- Już to mówiłam. Idziemy do ambulatorium.
- Mogę iść sam - odwarknął
- Założę się, że nie pójdziesz – Tonks mówiła łagodnie, ale zaczynał ją irytować.
- A co cię to obchodzi czy pójdę? A co byś miała do tego, gdybym się powiesił, utopił, strzelił sobie w łeb Avadą, lub wypił truciznę? – patrzył na nią arogancko i uśmiechał się z wyższością, i Nymphadora poczuła nieodpartą ochotę trzaśnięcia go w twarz. Ale musiała się pohamować. Była panią profesor.
- Jeśli nie przestaniesz, to osobiście rzucę w ciebie Drętwotą i przetransportujemy cię siłą do skrzydła szpitalnego. Chcesz robić z siebie pośmiewisko? – Zabini nie siliła się ani na uprzejmość, ani na łagodny ton. Była zirytowana i rozdrażniona. – Myślisz, że tylko ty masz problemy? Tylko ty cierpisz za miliony? Otrząśnij się i zrób coś ze sobą, zamiast żałośnie biadolić.
- Już wystarczy, Blaise – uspokoiła ją Tonks, zanim dziewczyna zdążyła powiedzieć coś, czego mocno by pożałowała.
- A co? Pokłóciłaś się ze swoim ukochanym? – zadrwił zimno Draco, z satysfakcja patrząc na delikatny rumieniec przyjaciółki. – Bo widzę, że wracacie oddzielnie.
- To nie ma nic do rzeczy – odwarknęła.
- Zajmij się sobą i Harrym, a ode mnie się odczep. Aha. Z ramienia i woli Snape’a mamy szlaban u Filcha. O dziewiątej – uśmiechnął się drwiąco.
- Już się odczepiam – uniosła dłonie do góry i zrobiła dwa kroki w tył. – Użalaj się nad sobą sam. Do zobaczenia na szlabanie.

Gdy Blaise dotarła do swojego pokoju, położyła się na łóżku i zwinęła w kłębek. Czuła się obolała. Pokłóciła się z przyjacielem i z chłopakiem. Obaj się na nią obrazili, a ona chciała im tylko pomóc. O incydencie w bibliotece wolała nawet nie myśleć, bo trafiał ją przysłowiowy jasny szlag.
- Powiedz, czy Potter jest dobry w łóżku? – dobiegł ja szczebiot Pansy i dopiero teraz zauważyła, że w dormitorium są jeszcze dwie dziewczyny. Nie odezwała się, bo to, co miała ochotę powiedzieć tej słodkiej idiotce, było po prostu mocno niecenzuralne.
- Nie widzisz, kretynko, że ona nie ma ochoty na gadki-szmatki, a już na pewno nie na temat seksu? – panna Bulstrode posłała Parkinson spojrzenie pełne litości i irytacji.
- Dzięki, Milli – jęknęła Zabini żałośnie. – Doła mam – pisnęła. – Mam drażliwego chłopaka, wyrodnego przyjaciela, pani Pince wyklęła mnie z grona tych, co mogą przekroczyć jej przybytek... Mam ochotę położyć się i umrzeć – wpatrywała się w potężną koleżankę i czułą ulgę mówiąc, co ją boli. Drugą z współlokatorek postanowiła ignorować. – A ja chciałam dobrze.
- Ach, to Potter chyba nie jest najlepszy w te uroki – Parkinson zachichotała, uznając swoje słowa za dobry żart.
- Możesz ją udusić, Milli? – spytała Blaise zwijając się w kłębek jeszcze szczelniej.
- Nie chce mi się – Millicenta ziewnęła ostentacyjnie. – Ależ miałaś dziś dzień. Pince nie lubi Ślizgonów, to fakt. A faceci są drażliwi i obrażają się o byle co, to też przecież wiesz. Ty próbujesz pomóc, podajesz serce na dłoni, a taki troll albo unosi się honorem, albo obraża, albo zamyka w skorupce samczej samodzielności, wierząc święcie, że jest w stanie sam wszystko załatwić, a ciebie traktuje jak intruza. Norma, kochanie.
- Mówisz tak, jakbyś siedziała w mojej głowie.
- Ależ wy jesteście sztywne – Pansy rzuciła dziewczynom pełne pogardy spojrzenie, przerywając na chwilę bardzo absorbujące zajęcie, jakim było piłowanie paznokci.
- A ty małostkowa i żenująca – sparowała Bulstrode.
Parkinson obraziła się i nie odzywała więcej. Ku niekłamanej uldze Blaise i Millicenty.
- Faceci są denerwująco przewidywalni – przysadzista dziewczyna zwróciła się do Zabini.
- Ale to nie znaczy, że boli mniej – czarnowłosa Ślizgonka siąpnęła nosem. – I jeszcze mam szlaban razem z tym niewdzięcznikiem Malfoyem. U Filcha. Dał nam go Snape, a dał nam przez tą cholerną Pince. Ech...
- Oho! Widzę, że potrzebujesz się odstresować. Chodź, pójdziemy do kuchni podręczyć skrzaty domowe. Może mają piwo kremowe. No chodź – dodała Millicenta, widząc, że Zabini jest już idealną kulką i zakrywa uszy rękami. – Nie zwijaj się tak, bo ci tak zostanie – Blaise pisnęła cichutko w odpowiedzi. – Nie możesz tak leżeć i popiskiwać, rusz swój wielmożny tyłek, kobieto. Napijemy się piwka kremowego i wsuniemy jakieś ciasto. Może mają jeszcze to czekoladowe z bitą śmietaną – Bulstrode odwołała się do odwiecznej potrzeby pocieszenia się czymś absolutnie słodkim i nad wyraz kalorycznym, którą zna każda kobieta.
Zabini rozwinęła się nieco i wlepiła wzrok w Millicentę, która stał nad nią z wyczekującym uśmiechem.
- Myślisz, że tam jest dużo bitej śmietany? – spytała prawie z nadzieją.
- Dużo. Tony, Zabini. Oddam ci swoją. Oczywiście nie całą.
Blaise rozwinęła się całkowicie i powoli wstała.
- I zdejmij tą ciepłą szatę – rozkazała Ślizgonka o posturze matrony, a jej polecenie natychmiast zostało wykonane. – No widzisz, masz golfik, nie zmarzniesz, dziecinko.
- Nie mów do mnie, jak do małego dziecka – Zabini naburmuszyła się, zupełnie jak owe wspomniane przez nią dziecko, i tupnęła nogą.
- Okey, Blaise, tupnęłaś bardzo dorośle i w nagrodę dostaniesz dwie butelki piwa kremowego – Bulstrode uśmiechnęła się przekornie, a koleżanka uraczyła ja spojrzeniem godnym bazyliszka. – No, co, maleńka, podskoczysz mi? – Millicenta wzięła się pod boli i poruszyła sugestywnie prawą brwią.
- Spadaj – nadęła się Zabini i oklapła na łóżko.
- Idziemy do kuchni – oznajmiła Millicenta tonem nie znoszącym sprzeciwu. – No już, up, up, up! – podniosła szczupłą Ślizgonkę jak piórko i postawiła przed sobą.
- Ojej...
Zabini poczłapała do drzwi, a Bulstrode ruszyła za nią pogwizdując.
- Potter będzie jeszcze dukał, jak bardzo mu na tobie zależy, patrząc w podłogę i udając, że czyści okulary, a Malfoy będzie burczał niewyraźne przeprosiny, mnąc fragment szaty. Zobaczysz. - Zabini mimowolnie się uśmiechnęła. - A w Pince kiedyś piorun strzeli, albo zgwałci ją Snape!
- Och, obrzydliwe! – krzyknęła Pansy, powodując, że dziewczęta, które stały przy drzwiach, zatrzymały się na progu i patrzyły na nią z wyczekiwaniem, wiedząc, że nie skończyła. – A propos gwałtów, czy myślicie, że Granger sprowokowała Weasleya, a teraz robi z siebie ofiarę? Bo mi się to wydaje całkiem możliwe.
Powracający do Blaise, całkiem znośny humor, ulotnił się w tempie ekspresowym, a Millicenta miała ochotę zawyć przez swój niewyparzony jęzor.
Wzrok Zabini przeszywał Parkinson niczym ostry sztylet. Dziewczyna zaciskała wargi i miała ogromną ochotę rzucić w tą słodką kretynkę czymś naprawdę bolesnym. Ale tylko patrzyła, a to wystarczyło, by Pansy poczuła się nieswojo.
- Jeżeli zapytasz jeszcze, czy Malfoy mógł czuć podniecenie patrząc na ten gwałt, to całkowicie zwątpię w to, że kobiety ewoluowały wyżej niż mężczyźni, Pansy. Takie egzemplarze jak ty, powinno się szybko i bezboleśnie eliminować. Miłego piłowania paznokci i rób to częściej, bo dobrze ci wychodzi.
Gdy wyszły, Bulstrode usunęła się, pozwalając Zabini trzasnąć drzwiami.
- Dzięki – powiedziała z mściwą satysfakcją Blaise i odetchnęła głęboko.
Żadna z nich nie skomentowała zajścia sprzed chwili, uznając, że nie warto i nawet nie ma o czym mówić. Pansy Parkinson, natomiast, zastanawiała się w zaciszu dormitorium, czy ojciec powiadomił już Czarnego Pana o oburzającej zdradzie czystej krwi ze strony Dracona Malfoya.
Do ona zapukała dziobem popielata sówka średniej wielkości i Pansy otworzyła jej, zabrała od ptaka list i pozwoliła posłańcowi spocząć na parapecie. Powoli rozwinęła pergamin, przeczytała wiadomość, po czym uśmiechnęła się kpiąco i odpisała na odwrocie:

Mam nadzieję, że popatrzę na niezłe przedstawienie w Hogwarcie. Cały czas miałam nadzieję, że Snape to równy gość. Nie ufałabym za to za grosz Draconowi Malfoyowi, ojcze. Ale to już pewnie przekazałeś Komu Trzeba.
Powiadomię Cię, gdyby Dumbledore cały czas siedział w Zamku, a Snape jednak okazał się zdrajcą i miłośnikiem mugoli i szlam.
Pozdrów mamę, kochająca Pansy.

PS: Czy uważasz, że Czarny Pan pozwoli mi poćwiczyć niewybaczalne na Hogwardzkich szlamach? Mogłabym się podszkolić w rzucaniu klątw, a nie tylko patrzeć, jak wy się zabawiacie.


Gdyby teraz Blaise mogła spojrzeć w jej oczy, przestraszyłaby się błysku nienawiści i mściwej satysfakcji, a jeszcze bardziej przestraszyłaby się wiedząc, co wywołało ten błysk. Pansy przytwierdziła list z odpowiedzią do nóżki ptaka, wypuszczając posłańca bez poczęstowania go nawet kroplą wody. Sowa kłapnęła zza okna dziobem, wyrażając tym swoje oburzenie, i odleciała.
- Niech tatuś o ciebie dba, Zia. W końcu to on mi cię kupił – oznajmiła Ślizgonka, zatrzaskując okiennice i uśmiechając się z wyższością. Usiadła i ponownie zabrała się za piłowanie paznokci.

***
- Byłeś dla niej szorstki. Nawet bardzo.
- Tak, Tonks, a ona dla mnie była przemiła – Draco wpatrywał się zasępiony w swoją poparzoną dłoń. Czuł dziwną satysfakcję z bólu, który mu dokuczał.
- Chciała ci tylko pomóc, a ty odrzuciłeś wszelką pomoc, i moją, i jej – nie mówiła tonem nauczycielki, a jej głos były cichy, nie natarczywy i Malfoy spochmurniał jeszcze bardziej.
- Taaa... Wiem. Tylko ja nie chcę, żeby mi współczuła, albo żebyś ty to robiła, Tonks – powiedział stanowczo, ale wyglądał na zagubionego i bardzo przygnębionego, tak jakby wewnętrznie nie był przekonany do własnych słów.
- Nie możesz mi jednak zabronić mówienia, tego co myślę. To nie była twoja wina. Amen. Nie krzyw się, bo sam Merlin przyznałby mi rację. To się nazywa masochizm, na dodatek ekshibicjonistyczny, bo się z tym obnosisz. Lubisz cierpienie? Spytaj Hermiony, co myśli o twoim poczuciu winy – zamilkła, czując, że wchodzi na grząski grunt, ale Draco nie wyglądał na wściekłego, nawet złość mu już trochę przeszła. Zmarszczył nos i sarkastycznie oznajmił:
- Gadasz jak jakiś psycholog mugolski, Tonks. Pedagogika to twój rejon, rzuć to aurorstwo w cholerę.
Uśmiechnęła się.
- Wiem, że byłeś zbyt zaabsorbowany uczuciami związanymi ze wspomnieniem gwałtu, żeby zauważyć jak markotna była Zabini, gdy do nas podeszła. Obiecaj, że ją przeprosisz, Draco.
- Jak ona przeprosi mnie.
- Draco, słuchasz, co do ciebie mówię? Była przybita, szła tu smętna, a jednak chciała ci pomóc, mimo własnych zmartwień, a ty co? Wybacz, ale rozdrażniona, chmurna kobieta, którą odtrąca przyjaciel nie może powiedzieć nic miłego. Poza tym... miała sporo racji. Musisz nauczyć się przepraszać, tak naprawdę przepraszać, nie oglądając się na wzajemność. To ważna cecha szlachetności.
- Mam w du... gdzieś szlachetność – warknął, łypiąc na Nymphadorę koso. – I skąd wiesz, że się z nią przyjaźnię?
Miał tak zabawna minę, gdy „gryzł się w język”, że Tonks się uśmiechnęła, ale był to smutny uśmiech.
- Oj, Draco... Żebyś wiedział, jaki w tej chwili jesteś podobny do Syriusza. Ten łobuzerski błysk w oku i brak pokory... Cały on. A gdybyś się nie przyjaźnił z Blaise, ona by ci nic takiego nie powiedziała, mój drogi, a ty byś jej nie odpowiedział w ten sposób. Tak kłócą się ludzie, który wiele o sobie wiedzą – uśmiechała się łagodnie.
- Oj, zaraz, że się pokłóciliśmy...
- No już dobrze, dobrze. Chodź do ambulatorium. No, chodź. Albo chodź do mnie, mam eliksir na poparzenia. Tak lepiej?
W odpowiedzi pokiwał głową, nadal posępny, ale już nieco ułagodzony, i odsunął niesforny kosmyk z oczu. Zupełnie jak Syriusz. Tonks poczuła bolesny skurcz serca i straszliwą ochotę, żeby go przytulić, nawet rozpłakać się przy tym. Tylko, że miała jeszcze zbyt wiele żalu do całej rodziny Malfoyów i zbyt była nieufna, chociaż czuła, że Draco wydoroślał i jest inny, niż myślała. Musiała przyznać w duchu rację Severusowi Snape’owi. Uśmiechnęła się dzielnie i ruszyła przodem, a chłopak telepał się za nią powolutku w oddaleniu kilku kroków. Pomyślał, że Tonks jest w porządku i poczuł się straszliwie abstrakcyjnie, gdy porównała go do Syriusza. Nie chciał przyznać się przed sobą, że się wzruszył. Nymphadora odwróciła się, by spojrzeć, czy za nią idzie, w chwili gdy znowu odsuwał denerwujący kosmyk włosów i nie mogła powstrzymać pojedynczej łzy. Cieszyła się, że Malfoy wbija wzrok we własne buty.

******
Potti
muszę się przyznać, że często sprawdzam czy jest tu coś nowego i się ucieszyłam (: a part fajny, nasuwa mi się dziwna konkluzja, że wszyscy faceci są do siebie podobni ;p
chyba nie mam większych zastrzeżeń, czekam na cd!
Natalia
Uwielbiam tego ff Tonks i Sev sa slodcy:)smile.gif
dobrze ze nie przedstawiasz Seva nagle jak jakiegos ckliwego idioty
lubie jak mowi zlosliwie smile.gif
Draco tez jest fajny a ta scena w bibliotece była fajna:P:D
Już nie moge sie doczekac kolejnego odcinka:P
Dorcas Ann Potter
Kit, to opowiadanie jest kolejnym dowodem geniuszu Twoich opowiadań. Gratuluję. Czytałam je przez ostatni tydzień (rodzice zaganiali do matmy, jestem w klasie o takim właśnie profilu - matematycznym, w którym klasa liczy zaledwie 22 osoby, więc trzeba odrabiać prace domowe turned.gif) Bardzo mi się podoba., Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy (i kto to mówi, nawet nie przeczytałam całego... Ale czytam, czytam). Serdecznie pozdrawiam i zabieram się za czytanie.
Cassuś
Kitiara
Dorcas, proszę nie pisać nic o geniuszu, bo wiekszej bzdury nie słyszałam : D
Toż to nie jest nawet bardzo dobre. Ot czytadło powstałe w mojej chorej głowie smile.gif
Ale dziękuję za komplement.

QUOTE
Już nie moge sie doczekac kolejnego odcinka:P

Kolejny odcinek będzie, jak mój Beta sprawdzi, a sprawdzi jak będzie miał czas. Dziś mu w każdym razie wysyłam.

Pozdrwaiam.
Tomak
Jak zobaczyłem ze jest twój post miałem juz nadzieję że to nowy part. Czekam z nieciepliwością a opowiadanie wcale nie jest złe mi sie bardzo podoba i chyba nie jestem odosobniony w tej ocenie
smagliczka
Droga Kit! ( ale to oficjalnie zabrzmiało biggrin.gif )

wczoraj zaczęłam czytać twoje opowiadanie( włącznie z Ręką Boga) i muszę przyznać ,że jest naprawde świetne ( nie wzdragaj się tak jak ktoś mówi o geniuszu wink2.gif bo to naprawde zasłużona opinia)

jak na razie jestem dopiero w połowie opowiadania...musze się ukarać bo wpadłam wczoraj w jakiś trans i zupełnie pogwałciłam swoje zasady mówiące o zdrowym trybie życia- siedziełam czytająć twoje opowiadanko do 3:30 w nocy!!!

ZWARIOWAŁAM!!!!

JEST NAPRAWDE ŚWIETNE!!! biggrin.gif , podoba mi się twój płynny i lekki styl pisania oraz wielowymierowość postaci, wybacz , że w tym momencie nie napisze dłuższej opinii o opowiadaniu ale zrobię to na 100% jak przeczytam całość- czyli w poniedziełek masz to jak w banku wink2.gif
Dorcas Ann Potter
Kit, tego określić inaczej nie można. Twoje opowiadania, jak wiem, są kontrowersyjne: jedni wpadają nad nimi w zachwyt, a drugim się nie podobają. Ja należę do tej pierwszej kategorii ^^
smagliczka
Kit! przeczytałam wszystko! 
Miałam napisać w poniedziałek, ale nie starczyło mi sił i jasności umysłu. Jednak zmieściłam się w planowanym przez siebie limicie czasu wink2.gif .

Na początek muszę stwierdzić,że jestem pod ogromnym wrażeniem obszerności twojego dzieła!!!

Jak na moje oko ( zważywszy ile czasu zajęło mi czytanie całości ) to „opowiadanie”, żeby nie powiedzieć „ książka”, ma jakieś 500 stron!!!!

To imponujące!!!   

Nie jestem zaprawiona w ocenianiu opowiadań, więc już na wstępie muszę powiedzieć, że moje opinie będą wysoce subiektywne i podyktowane wyłącznie własnymi upodobaniami w tym względzie.

Osobiście nigdy nie bawiłam się ( dzięki Bogu) w pisanie opowiadań. Po pierwsze dlatego, że brak mi talentu w tej dziedzinie, który ty niewątpliwie posiadasz, po drugie dlatego, że na pewno zabrakłoby mi determinacji i wytrwałości w pisaniu rak długiej opowieści w tak ciekawy sposób  .

Totalnie nie interesowały mnie również błędy występujące tu i ówdzie, których tak naprawdę nie sposób uniknąć zważywszy na długość rozdziałów, dlatego też nie będę ich przytaczać.

Jestem natomiast pod dużym wrażeniem twojego stylu literackiego, i jeśli jeszcze nie poważnie nie myślałaś o karierze pisarki, może winnaś się zastanowić wink2.gif.

Świetnie budujesz napięcie, atmosferę ( szczególnie tą mroczną), twoi bohaterowie mają skomplikowane życie emocjonalne oraz nieodgadnione do końca charaktery.

Bardzo przypadł mi do gustu sposób przedstawiania przez ciebie tych ciemnych, „ złych” scen, to prawdziwe aż do bólu, w szczególności ludzka głupota i okrucieństwo.

Oczywiście były też słabsze momenty, których niestety nie przytoczę, bo nie wiem jakbym miała teraz to znaleźć w tekście, kiedy bohaterowie prowadzą dość denne dialogi. Co mnie jeszcze irytowało ( generalnie w pierwszej połowie opowiadania) to nadużywanie przez ciebie określeń w stylu: „ spojrzenie puszka na diecie bezmięsnej” lub „ wygłodniałego bazyliszka”. Owszem nadawały się one do humorystycznych scenek, ale w tych poważnych po prostu mnie rozwalały, Np. takie „spojrzenie” rzucone przez Dumbledora podczas drugiego przesłuchania Darcona w ministerstwie nie pasowało po prostu do poważnej napiętej sytuacji.

A teraz słówko o samej fabule i postaciach.

Twoi bohaterowie są tak cholernie dojrzali i opanowani jak na swój wiek i po tym co przeszli, że aż dziw bierze…:/

Wydaje mi się, że w zwykłym życiu nawet dorosły emocjonalnie człowiek miałby problemy z dojściem do siebie przez dłuższy czas…no, ale przecież reguły rządzące tymi postaciami odstają nieco od standardów, więc nie mam się w zasadzie, czemu dziwić wink2.gif

Podobało mi się, że zwróciłaś uwagę na życiowy dualizm, gdzie obok tragicznych wydarzeń toczy się zwyczajne życie, które jest również udziałem rozdartych bohaterów czy chcą, czy nie. Zwykłe codzienne troski, mimo swej śmieszności w obliczu traumatycznych przeżyć, zaprzątają im jednak głowę…jak to zwykle w życiu bywa ( eh).

Ucieszyło mnie bardzo, że niejako „ odczarowałaś” brutalnego i zimnego drania Lucjusza, robiąc z niego człowieka z krwi i kości. To sprawiło, że jawi się czytelnikom nie tylko jako bezwzględny śmierciożerca , ale również jako mający uczucia (ale nie mający wyjścia sługa szaleńca) ojciec i mąż.

No i oczywiście MISTRZOSTWO ŚWIATA- POSTRACH UCZNIÓW HOGWARU    to Severus Snape żywcem wyjęty z moich wyobrażeń!!!

Dziwi mnie trochę postać Dracona Malfoya, bynajmniej nie dlatego, że dokonała się w nim zmiana i zwrot ku jasnej stronie, ale fakt, iż zmiana stron nastąpiła niemal z dnia na dzień , RACH! CIACH! Diametralny zwrot! Bez żadnego bicia się z myślami, bez wahania i wewnętrznej walki- trochę mi tego zabrakło, bo ludzie naprawdę rzadko dokonują tak szybkich nawróceń…ale zdarza się to, a poza tym to ty jesteś autorką, więc nie zamierzam niczego sugerować 

Istną zagadkę stanowi dla mnie Percy Wesley, który okazał się być niezłym skur…czybykiem!
Być może wyjaśnisz później, w jakich okolicznościach aż tak się zmienił, bo przecież był tak drobiazgowo przestrzegającym prawo gryzipiórkiem, co prawda zaślepionym, no, ale zawsze stojącym jednak po stronie dobra. A tu zachowuje się jak rodowity śmierciożerca!!!

Osobiście bardzo mnie interesuje, czy tylko ślepe zamiłowanie do władzy aż tak go zmieniło…może się tego dowiemy, może nie, tak po prawdzie to przecież ty pociągasz za sznurki …ale postać super!!!

On jest kwintesencją ludzkiej podłości i głupoty ( zupełnie jak Umbridge z oryginału) i jawi mi się w jeszcze gorszym świetle niż niejeden śmierciożerca!!!

Mam jeszcze pytanko, bo może czegoś nie zrozumiałam, byłam zmęczona i nie doczytałam, albo po prostu głupia jestem!!!

Albus jest Strażnikiem Tajemnicy tylko państwa Granger??? Bo przecież nie może być Strażnikiem Tajemnicy Malfoy’ów, oni wciąż mieszkają u siebie nie ukrywając się wcale, a o ich miejscu zamieszkania wie znaczna część śmierciożerców z Lordem na czele, a Strażnik Tajemnicy chroni tak naprawdę informacji o miejscu pobytu danej osoby.

Odpowiadam więc sobie, że Albus w takim razie zaproponował Malfoy’om tylko OCHRONĘ a nie bycie Strażnikiem Tajemnicy, no bo jakiej tajemnicy miałby strzec? Przecież nie informacji o przejściu Lucjusza na „jasną stronę”? (bo jak wiadomo donosił już o tym Lordowi niejaki nieszczęsny Matrojew).

Tu mi się trochę pokręciło, i już nie wiem jak mam to rozumieć. Czy Albus jest w końcu Strażnikiem Tajemnicy również państwa Malfoy czy nie? A jeśli tak, to jaka to tajemnica?

Ach wiem, że głupia jestem!!!

To tylko jedna intrygujące mnie sprawa, bo co do samego opowiadania, to muszę się wyrazić w samych superlatywach!!!  .
Naprawdę bardzo mi się podoba i ciekawi, jak dalej potoczą się losy bohaterów. Cóż, pozostaje mi tylko pogratulować super pomysłu, lekkiej ręki i wytrwałości w pisaniu.

Życzę natchnienia i pozdrawiam! ( no tak tym razem zakończyłam oficjalnym tonem !!! )
To jest "lekka wersja" zawartosci forum. By zobaczyc pelna wersje, z dodatkowymi informacjami i obrazami kliknij tutaj.

  kulturystyka  trening na masę
Invision Power Board © 2001-2025 Invision Power Services, Inc.