QUOTE
Albus jest Strażnikiem Tajemnicy tylko państwa Granger???
Oczywiście, co oznacza, według mnie, że Voldemort zna posiadłość Malfoyów, ale nie ma poojęcia o tym, że tam zamieszkują też Grangerowie. Innymi słowy, nawet jezeli odwiedzi Malfoyów, a państwo Granger będą u siebie, on o tym nie będzie miał pojęcia. W końcu to magia.
Tytułem wstępu: przepraszam, że tak długo czekaliście, ale miałam w domu remont i bajzel, więc przez dwa tygodnie byłam odcięta od kompa i netu, a nie miałam czasu udać się do kafejki.
Barty - bardzo Ci dziękuję za korektę : )Poniedziałek, 26 listopada, 1996Hermiona nastawiła budzik na godzinę siódmą, ale obudziła się o szóstej trzydzieści i nawet nie marzyła o ponownym zaśnięciu.
„Cholerny Wizengamot” – pomyślała i uświadomiła sobie, że nie umówiła się z Dumbledore’em, a przecież mieli się udać do Ministerstw w godzinie, o której w Hogwarcie podawano śniadanie. Wstała cicho, żeby nie budzić współlokatorek i zauważyła na stoliku przy łóżku niewielki, złożony na dwoje kawałek pergaminu, na którym widniał napis „do panny Granger” i od razu domyśliła się, kto był jego autorem. Krótki liścik zawierał prośbę, by zjawiła się za kwadrans ósma w gabinecie dyrektora, zawierał także hasło. Mogła nawet przyjść wcześniej, jeśli miała ochotę. Wyglądało na to, że stary mag czytał w jej myślach. Hermiona uśmiechnęła się lekko i poszła wziąć prysznic. Nabrała nagle pewności, że przesłuchanie wcale nie będzie takie straszne, zwłaszcza, że już wiedziała, jak się ubierze i jak będzie się zachowywać. Nie zamierzała rozkleić się przed Wizengamotem, ani zachowywać pokornej postawy. Mówiła prawdę, a racja była po jej stronie i nic nie musiała udowadniać. Poza tym zamierzała pojawić się ubrana schludnie i elegancko, ale na sposób mugolski. Ze względu na rodziców i na to, że była z nich dumna i ich kochała. I nie zamierzała nikogo przepraszać, ani za swój strój, ani za obciążające Wiceministra zeznania. Nie zamierzała też pleść frazesów jak jest jej przykro donosić o tak niecnym czynie ze strony osoby na wysokim stanowisku. W gruncie rzeczy wcale nie było jej przykro. Była spokojna i pewna siebie. Puściła gorącą wodę i zamknęła oczy, dodając sobie energii jej ożywczym strumieniem. Nie zdawała sobie do końca sprawy, że nuci stary mugolski kawałek „You are so beautiful to me”.
******
Po tym, jak McGonagall oznajmiła, że dyrektor udał się z Hermioną Granger do Ministerstwa na wstępne przesłuchanie w związku z jej kontrowersyjnym wywiadem dla „Proroka Codziennego”, Ron poczuł się paskudnie. Nie był nawet w stanie zjeść połowy tego, co zazwyczaj. Czuł na sobie spojrzenia pełne ciekawości lub, co gorsza, pogardy. Zagęszczenie spojrzeń było dużo większe niż dotychczas i nie mógł mieć żalu do tych uczniów, którzy patrzyli na niego nieprzychylnie. W końcu był bratem Wiceministra. Z troską popatrzył na swoją młodszą siostrę. Ginny grzebała widelcem w talerzu, ale, gdy na nią spojrzał, podniosła wzrok i ich oczy się spotkały.
- Nie zamartwiaj się – powiedział cicho.
- I kto to mówi – odrzekła sarkastycznie i gorzko się uśmiechnęła.
- Może nas nie zlinczują – humor Ronalda od jakiegoś czasu bywał coraz częściej typowo brytyjski.
- Ron, ja zlinczuję ciebie, jeżeli nie przestaniesz czuć się winny za Percivala – Harry nie zamierzał dłużej milczeć. Jego jasnozielone oczy zabłysły irytacją, zanim nie wrócił do konsumowania jajecznicy.
- Nic nie poradzę na to, jak się czuję – odrzekł Ron raczej opryskliwie. Od wczoraj stosunki miedzy nimi były chłodne, a, ściślej rzecz biorąc, Harry z powodu rozterek emocjonalnych zachowywał ogromną rezerwę wobec wszystkich i wszystkiego. Także wobec przyjaciela.
- Ale nikt cię za to tak naprawdę nie obwinia, ani ciebie, ani Ginny – Potter stwierdził, że odrobina łagodności i szczerości mu nie zaszkodzi. Nawet uśmiechnął się miękko i ciepło do Ginewry, która siedziała naprzeciwko nich, po czym przeniósł wzrok na osobę, która zbliżyła się do ich stołu.
- Ty na pewno nie, Harry – Ginny spróbowała odwzajemnić uśmiech. – I na pewno nie Hermiona.
- Ani nikt przy zdrowych zmysłach – usłyszała odpowiedź zza swoich pleców.
- Cześć, Malfoy – powiedziała smętnie, nie odwracając się
- Cześć, gołąbki gryfońskie – Draco wolał od razu przywitać się ze wszystkimi, także z tymi, którzy nie mieli żadnej ochoty na towarzystwo Ślizgona.
Większość osób przy stole patrzyło na niego jak na intruza, a inni z chorą ciekawością, ale niektórzy mieli w oczach szczere współczucie, o którym wspominała mu Tonks. Sam nie wiedział, co jest bardziej irytujące.
- Może chcesz usiąść? – spytał Longbottom i Draco poczuł się surrealistycznie. Zrobiło mu się nagle niebywale głupio, bo od kiedy pamiętał, dokuczał Neville’owi jak tylko potrafił. Ostatnimi czasy to się zmieniło, ale przeszłości nie da się, tak po prostu, obejść szerokim łukiem i żyć dalej. „Robię się strasznie wrażliwy i uczuciowy” – pomyślał z lekkim rozbawieniem.
- Dzięki, Longbottom, postoję...
Ale Neville zdążył już posadzić sobie Ginny - delikatnie protestującą - na kolanach i Draco był zmuszony skorzystać z jego uprzejmości.
- Nie ma za co... Oj, Gin, nie wyrywaj się. Ja wiem, że wolałabyś posiedzieć na kolanach u Draco Malfoya, ale naprawdę jestem o ciebie zazdrosny – z rozbawieniem patrzył jak jego dziewczyna sztywnieje i lekko się rumieni.
- Jesteś okropny – Ginewra spiorunowała wzrokiem Dracona, chociaż mówiła do Neville’a.
- Przecież ja nic nie powiedziałem – Ślizgon uniósł ręce w geście poddania i starał się ignorować pełne nienawiści spojrzenia niektórych Gryfonów. Uśmiechnął się za to do dziewczyny i puścił jej oko.
- Bo nie pozwalam ci siedzieć na kolanach u Malfoya? – Longbottom uśmiechnął się łobuzersko.
- Bo mi coś insynuujesz – sapnęła wściekle.
- Czyżby siedzenie na kolanach było czymś zdrożnym? Chyba nie myślisz o czymś więcej? - Neville najwidoczniej dobrze się bawił, dokuczając Ginny.
Nawet Ron pogodził się z tym, że jego siostra dorosła i, pomimo swojego stanu psychicznego, uśmiechnął się prawie łobuzersko.
- Normalnie mam ochotę ci przywalić, Nev – warknęła rudowłosa.
- Musisz się, Longbottom, pogodzić z moim nieodpartym zwierzęcym magnetyzmem – Draco podchwycił temat z charakterystycznym dla siebie, rozbrajającym urokiem zimnego drania.
- Pozwolisz, że wyprowadzę twojego nowego kolegę z błędu, Neville? – bardzo grzecznie i z bardzo złośliwym uśmiechem skomentowała całe zajście Ginewra.
Longbottom, Weasley i Potter zachichotali, a Malfoy zrobił minę człowieka cierpiącego.
- Ranisz moje uczucia, wiewióreczko. A zresztą, nie przyszedłem do ciebie, tylko do Pottera – spoważniał i wbił wzrok w zielonookiego. – Musimy pogadać, nie sądzisz?
Potter nachmurzył się, ale nie protestował.
- Skoro tak uważasz – odrzekł zimno.
- Musimy i moje uważanie nie ma tu nic do rzeczy. Jeśli sądzisz, że mi było łatwo tu przyjść i narażać się na ciepłe spojrzenia osób łaknących mej śmierci w męczarniach, to się mylisz. Ale ostatnio przywykłem do tego i do ciekawości też. Powinienem się na jeden dzień zgłosić do magicznego ZOO i sam sobie zafundować napis na klatkę, najlepiej z napisem "osobnik, który patrzył na gwałt swojej koleżanki ze szkoły i jej nie pomógł" – jadowita gorycz jego słów sprawiła, wszyscy ciekawscy poczuli lekkie zawstydzenie. Gryfoni milczeli.
- Pod spodem jeszcze powinien być dopisek "możesz zadać trzy pytania, jeśli wrzucisz galeona na pomoc dla bezdomnych psidawek i szpiczaków" – Draco nie zamierzał przemilczeć własnych odczuć, nie mógł spokojnie znosić cichego i chorego zaciekawienia własną osobą. - Powinni mnie też jakoś śmiesznie ubrać, albo nie, najlepiej gdybym był nagi, bo ludzie mogliby naocznie sprawdzić, czy podnieca mnie słowo „gwałt”.
- To, co mówisz, Malfoy, jest naprawdę chore – Longbottom nie zamierzał pocieszać Ślizgona. – Większość ludzi wcale tak cię nie postrzega, robi to zdecydowana mniejszość.
- Powinieneś iść do skrzydła szpitalnego i poprosić o coś na uspokojenie – Ginewra mówiła bez ironii. – Może cię drażnić głupota ludzka, ale taką gadką pogarszasz własne samopoczucie.
- Nie lituj się nade mną – warknął Draco.
- Nie lituję się, Malfoy. Dawałam ci tylko dobrą radę. Jeśli nie zauważyłeś, ja i Ron też stanowimy bardzo ciekawy obiekt obserwacji – odrzekła całkiem spokojnie.
Ślizgon musiał jej przyznać w duchu rację.
- Każdy wie, że nie można odpowiadać za czyny brata.
- I nie można obwiniać się za coś, na co nie miało się wpływu, Malfoy – cicho dodał Neville. – Jeśli powiesz, że się nad tobą lituję, dam ci po łbie.
Draco rzucił mu spojrzenie pełne przekory i złości, ale zmilczał, bo Longbottom był poważny.
- Potter – zwrócił się ślizgoński intruz do Harry’ego, który się nie odzywał – za kwadrans tam gdzie zawsze, stoi?
- Stoi, Malfoy – odpowiedział Harry i odprowadził Malfoya wzrokiem.
- Szczerze powiedziawszy, skoro już tam był, na pewno mógł jakoś pomóc Hermionie. Poczucie winy nie bierze się znikąd – spokojnie i chłodno oznajmił Dean, pogardliwie wzruszając ramionami.
- Tak, ja pewnie też mogłam swojego brata telepatycznie powstrzymać od popełnienia przestępstwa i Ron także, nie za bardzo nam się tylko chciało – Ginewra wyglądała na złą i urażoną.
- To co innego – odpowiedział Thomas.
- Możliwe, ale też rodzi irracjonalne poczucie winy – grzecznie wtrącił Neville.
Gryfoni, którzy siedzieli blisko, przysłuchiwali się tej wymianie zdań.
- Jeżeli chodzi o winę i o jej poczucie, to na pewno w stosunku do Malfoya nie jest nic irracjonalnego. Zapomnieliście, że to Ślizgon? – Dean był pewny siebie i mówił z wyższością, ale w jego głosie dało się też słyszeć urazę.
- Myślę, że powiedziałeś już wystarczająco dużo – Seamus spojrzał na kolegę znacząco.
- I nie masz pojęcia, czym jest poczucie winy – Ron zacisnął usta, wstał i wyszedł, tylko po to żeby nie wybuchnąć płaczem, albo przylać Thomasowi, a Ginny mruknęła pod nosem „dzięki, Dean”.
Neville westchnął i uznał, że nie ma sensu przemawiać Thomasowi do rozsądku.
- Powiem ci coś, Dean – Harry był zdziwiony, że jego głos brzmi tak spokojnie, a on jest opanowany, bo w głębi duszy najchętniej przyłożyłby czarnoskóremu Gryfonowi prosto w zęby. – Też byłem w Ministerstwie i równie dobrze to ja mógłbym się znaleźć na jego miejscu i mógłbym zrobić tyle samo, co on, czyli gówno. Mogło się też zdarzyć tak, że Hermiona weszłaby tam sama i wolę nie myśleć, co zrobiliby jej, gdyby nikt nie patrzył, skoro zgwałcili ją na oczach innego ucznia. Może do tej pory już by nie żyła, bo utopiłaby się, albo podcięła sobie żyły – Ginewra poczuła zimy, przenikliwy dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, ale wiedziała, że Harry nie mówi bez racji. - Widzisz, ja w przeciwieństwie do ciebie, jestem mu wdzięczny, że tam był i pomógł Hermionie wykaraskać się później z dołka psychicznego. I, chociaż to brzmi egoistycznie, dziękuję swojemu ślepemu fartowi, że to nie ja musiałem bezsilnie patrzeć na poniżenie mojej przyjaciółki. Gdybyś chociaż przez chwilę racjonalnie pomyślał, zrobiłoby ci się żal Malfoya i byś mu współczuł, zamiast pieprzyć takie niedorzeczności. Nie masz pojęcia do czego jest zdolny zwykły kujon Percy. Ja się przekonałem na własnej skórze i jeżeli jeszcze raz powiesz coś takiego, jak przed chwilą, to uszkodzę cię, nie zważając na konsekwencje.
Po „przemówieniu” Harry’ego zapadła pełna konsternacji cisza, a Seamus gotów był przysiąc, że Dean rumieni się pod swoją ciemną karnacją.
- Przepraszam wszystkich, że wychodzę wcześniej, ale jestem umówiony – dodał Potter i wstał od stołu.
******
Dumbledore nie zdziwił się tym, że Hermiona przyszła wcześniej, nie zdziwił się też jej strojem. Gryfonka miała na sobie czarne, klasyczne spodnium z wciętym w pasie żakietem, a pod spodem kremową bluzkę. Krawat z barwami Gryffindoru nadawał jej wyglądowi odrobinę kokieterii, a zarazem dziecięcości, wynurzając się zza zapiętego żakietu i stanowiąc jedyną ozdobę szyi dziewczyny. Włosy upięła w gładki kok, zużywając przy tym sporo „Ulizanny” i wykorzystując zaklęcie wygładzające, tylko dwa pasemka włosów opadały wzdłuż policzków dziewczyny, delikatnie się kręcąc. Miała bardzo delikatny makijaż. Albus uznał, że ma do czynienia z młodą kobietą, która chce walczyć o sprawiedliwość, a przede wszystkim już wie, jak to zrobić.
- Witam, Hermiono. Pięknie wyglądasz – powiedział i wyciągnął do niej dłoń.
- Dziękuję, pan też nie grzeszy brakiem elegancji – uśmiechnęła się zafascynowana niecodziennym, dystyngowanym wizerunkiem dyrektora, ściskając pewnie jego rękę.
Dumbledore miał na sobie długą, granatową szatę bez cienia ekstrawagancji, jego głowę zaś zdobiła idealnie czarna tiara, ale krótsza niż zazwyczaj, co dodawało mu powagi. W rezultacie nie wyglądał teraz na wesołego staruszka, ale potężnego czarodzieja, którym w istocie był.
- Z takim towarzyszem mogę stawić się przed dziesięcioma Wizengamotami – dodała z uznaniem panna Granger.
- Z takim nastawieniem możesz wyjść zwycięsko z dwudziestu przesłuchań, Hermiono, nawet gdybym nie był przewodniczącym – zrewanżował się dyrektor Hogwartu.
- Dziękuję. Przy panu, mimo wszystko, czuję się pewniej – jej policzki lekko się zaróżowiły.
Albus Dumbledore nie odpowiedział, pogładził tylko swoja długą, białą brodę i zaprosił dziewczynę gestem, by usiadła.
- Napijesz się herbaty, zanim wyruszymy w podróż kominkiem? - spytał. – Proponuję cynamonowo-miętową.
- Poproszę.
******
Draco siedział na parapecie okiennym w łazience Jęczącej Marty i palił. Na szczęście nigdzie nie było widać upierdliwego ducha dziewczyny. Martwił się o Hermionę, ale miał nadzieję, że wróci szybko wraz z Dumbledore’em i podzieli się z nim tym, co zaszło na przesłuchaniu, i, oczywiście, miał nadzieję, że wszystko jest w porządku.
Drzwi otworzyły się cicho i wszedł Potter.
- Cóż takiego ważnego chciałeś mi powiedzieć, Malfoy? – powiedział sarkastycznie i wyciągnął z tylnej kieszeni spodni swoje papierosy.
- Jeśli zamierzasz w ten sposób ze mną rozmawiać, to po prostu wyjdę, a ty zostań i poczekaj na Jęczącą, na pewno ucieszy się z twojego towarzystwa – Draco nie był dłużny Gryfonowi.
- A jak mam z tobą rozmawiać? Mam się obchodzić jak ze śmierdzącym jajkiem? A może mam się zwracać do ciebie per
paniczu?
Malfoy zgniótł niedopałek o framugę i sprzątnął peta machnięciem różdżki.
- Okey, skoro tak, rzeczywiście pomyliłem się, proponując ci poważną wymianę zdań – zeskoczył z okna i wyminął palącego Harry’ego.
- Poczekaj, Malfoy i nie strzelaj fochów jak panienka – Gryfon mówił już bez drwiny.
- Posłuchaj, Potter. Masz prawo mnie nie lubić, ale jak będziesz się do mnie odzywał w ten sposób, to potraktuję cię w końcu Cruciatusem. Też mam coś takiego jak nerwy.
- Od pierwszego roku zachowujesz się jak wielki pan, któremu wszystko wolno, bo ma tatusia z wpływami i z niezliczoną ilością galeonów. Bezkarnie ranisz innych, a jeżeli ktoś sobie z ciebie zakpi, śmiertelnie się obrażasz. I nigdy się nie oduczysz przypieprzania się do cudzych rodziców. Ja też bardzo chętnie potraktowałbym cię Niewybaczalnym – Harry strzepnął popiół na posadzkę i zaraz go usunął różdżką.
- Właśnie dlatego chciałem porozmawiać – odrzekł spokojnie Draco. – Ale ty bynajmniej tego nie ułatwiasz, bohaterze.
- Och! I odpieprz się od mojego bohaterstwa! Ja się o to cholerną bliznę na łbie nie prosiłem! Może chcesz się zamienić?! Bo ja bardzo chętnie! – Harry był po prostu wściekły i kiedy się zaciągał drżała mu dłoń. Miał ochotę nakopać Malfoyowi i rzucać w niego najgorszymi przekleństwami.
- Uspokój się, Potter. Doskonale wiesz, że nie przyszedłem tu po to, żeby ci dokuczać, to ty zacząłeś od podtekstów, nie ja.
Harry zaklął tak obrzydliwie, że Ślizgon się zadziwił, i posłał rozmówcy spojrzenie pełne nienawiści, ale w duchu musiał przyznać temu jasnowłosemu kretynowi rację. Przynajmniej częściowo.
- Owszem, bo nie tylko ty masz patent na zaczynanie, Malfoy, chociaż bardzo to lubisz – wycedził Gryfon przez zęby, a Draco jedynie wzruszył ramionami.
- Wiem, że wczoraj to ja zacząłem, ale dłużny mi nie pozostałeś, zresztą dłużny nie byłeś nigdy – Ślizgon uśmiechnął się gorzko i ironicznie.
- Wara ci od moich, rodziców – warknął, podsumowując wczorajszy wieczór, Harry, i łypiąc na Malfoya nieufnie i ze złością.
- Och, Potter, nic mi do twoich rodziców, dobrze o tym wiesz... I przepraszam, jeżeli uraziłem twoją dumę – Draco skrzywił się nieznacznie.
- Nawet, kiedy przepraszasz, to w sposób obraźliwy. Mi też serdecznie przykro, że mogłem nadepnąć ci na odcisk, sugerując, że twoi starzy nie są idealni i święci.
- Nie zamierzasz odpuścić, prawda? – zirytował się Malfoy.
Harry wyrzucił swój niedopałek przez okno, dając tym samym upust złości i zamknął na chwilę oczy, tylko po to, żeby nie uderzyć rozmówcy w twarz, bo, mimo całego gniewu, wiedział, że Malfoyowi jest teraz ciężko z wielu powodów, a przemoc nie załatwiłaby sprawy. Przemoc nie załatwiała niczego. Popatrzył Draconowi w oczy. Jego spojrzenie było raczej poważne, smutne i tylko na dnie zielonych tęczówek tliły się iskry złości i rozdrażnienia.
- Nie. Bo ja mam jakieś moralne prawo nie trawić twojego ojca, przez którego omal nie umarła na drugim roku siostra mojego przyjaciela, i który zawsze mnie
nienawidził, a nawet chciał mnie zabić, podczas gdy ty
nie znałeś moich rodziców, którzy może i nie byli idealni, ale na tyle silni, że przeciwstawili się złu i oddali za mnie życie, niechcący robiąc ze mnie sierotę. Więc mógłbyś łaskawie nie stawiać między twoimi i moimi uwagami znaku równości, Malfoy. Zwłaszcza, że moi starzy od dawna nie żyją, a ja nigdy nie mogłem im podziękować za to, że istnieję.
Malfoy nie wiedział jak nazwać emocje, które nim zawładnęły. Przecież wiedział, że rodzice tego irytującego, rozczochranego głąba od dawana nie żyją, że Potter jest sierotą. Wiedział o tym zawsze, tylko nigdy nie zastanawiał się, jak to jest
być na miejscu Pottera. A teraz, gdy Potter powiedział to na głos, Draco poczuł, że jest mu głupio i nie czuje się dobrze ze świadomością, że to on pierwszy najechał na rodziców Gryfona, prowokując go do riposty. Wrodzona duma, niechęć przyznawania się do błędu i wyolbrzymione poczucie własnej wartości powodowały, że trudno mu było się z tym pogodzić. Milczał, bo nie wiedział, co powiedzieć, i zdawał sobie sprawę, że cokolwiek teraz powie, to będzie ironia, sarkazm, zimna drwina, a tak mówić nie powinien, bo Potter nie był sarkastyczny, tylko poważny. Należałoby szczerze przeprosić i przyznać, że zachował się jak debil. Już raz przepraszał Pottera, ale to było co innego. Obecne okoliczności były bardziej krępujące, a Malfoyowie nienawidzili krępujących sytuacji i unikali ich jak ognia. Draco wbijał spojrzenie w swoje drogie, ciemnobrązowe pantofle ze smoczej skóry. Ale nagle nieznośna stała się myśl, że Potter ma na nogach cholernie tanie i cholernie zniszczone mugolskie trampki. Podniósł wzrok na Gryfona, który spokojnie stał i czekał na odpowiedź, albo jakąkolwiek reakcję.
- Owszem, zachowałem... zachowywałem się często jak palant, wczoraj też, ale nie musiałeś przypominać mi, że to twoi rodzice byli lepsi od moich. Mogłeś mnie walnąć, albo coś... Nie musiałeś mówić tego, co powiedziałeś, Potter – pomyślał, że Harry rzuci mu w twarz tekst o użalaniu się nad sobą, tak jak Blaise poprzedniego dnia, ale to nie nastąpiło.
- Nie, nie musiałem Malfoy, ale nie tylko ty masz licencję na ranienie innych. Myślisz, że mówiłem to z radością? Myślisz, że cieszę się, gdy myślę o kimś źle, bo muszę tak myśleć? Jeżeli tak, to się mylisz. Nie przyszło ci do głowy, że mnie zraniłeś i zdenerwowałeś, a ja miałem prawo odpłacić ci urokiem za klątwę? Oczywiście, że nie. Jesteś Malfoyem – w głosie Harry’ego nie było ironii, ale spokój, a nawet zrozumienie, co jeszcze bardziej wyprowadziło Dracona z równowagi.
- Och, zapewne, biedny Harry Potter jest wiecznie krzywdzony przez tego wrednego Malfoya... – ale nie zabrzmiało to ani jadowicie, ani przekonywująco. Tak naprawdę Draco mówił cicho i był prawie smutny.
- Nie jesteś po prostu zły – powiedział nagle Harry i jego samego zdziwiły te słowa, ale wiedział, że są na miejscu. – Tak samo jak ja nie jestem po prostu dobry i nigdy tak o sobie nie myślałem, chociaż ciebie rzeczywiście postrzegałem jako wcielenie zła.
- Nie pozostawiałem wam większego wyboru. Ani tobie, ani Weasleyowi, ani Granger. Oni mieli pecha, że są twoimi przyjaciółmi, a ja cię nienawidziłem... - odpłacił się szczerością za szczerość Ślizgon. - Wiesz, że było mi przykro wtedy, gdy wyciągnąłem do ciebie rękę, a ty odrzuciłeś moją propozycję przyjaźni? – powiedział nagle, bo nie zdążył ugryźć się w język
Harry zamrugał ze zdziwienia, ale bardzo szybko wrócił mu rezon.
- Chyba musisz przyznać, że twoja propozycja przyjaźni była raczej kontrowersyjna, a ja przez nią nie chciałem iść do Slytherinu, chociaż tiara bardzo chciała mnie do niego przydzielić. Pomyślałem, że tam trafiają same pewne siebie, wredne typy, takie jak ty.
- Niewiele się pomyliłeś, co? – Draco nagle się uśmiechnął, nieco smutno i sarkastycznie, a potem wzruszył ramionami.
- Chyba bardzo, w końcu Blaise jest Ślizgonką.
- Wyjątek potwierdza regułę, Potter – patrzyli sobie w oczy i żaden nie odwrócił wzroku.
- A ty?
- Co ja?
- Zmieniłeś się, Malfoy.
Draco pierwszy odwrócił spojrzenie i wymruczał coś, co według Harry’ego zabrzmiało jak „głupie farmazony”.
- Przepraszam za czepianie się twoich starych – wyrzucił nagle z siebie Ślizgon, dopóki miał ochotę i odwagę to zrobić, i popatrzył na Harry’ego z uśmiechem, który mu nie do końca wyszedł. Gryfon mógł podziwiać przez dwie sekundy nieco krzywy grymas ust rozmówcy.
- Ja też przepraszam, Malfoy.
Draco zazdrościł mu w tej chwili. Zazdrościł umiejętności przepraszania i przyznawania się do błędu. Potterowi dużo lepiej wyszły przeprosiny i uśmiech, który rozjaśnił nieco jego chmurną twarz. Malfoy pomyślał z irracjonalną zawiścią, że Harry jest od niego przystojniejszy.
- Zawsze będziesz
lepszy ode mnie, Potter – w głosie Ślizgona nie gościła ironia, pewność siebie, czy poczucie wyższości. Malfoy stwierdził fakt.
Chłodny, spokojny, nawet szorstki głos Dracona, spowodował, że Harry zarumienił się lekko. Wypowiedziane takim tonem słowa nabierały mocy prawdziwego komplementu. Bez wazeliniarstwa.
- Mówiłem ci już, że nie jesteś taki zły. A ja wcale nie jestem taki dobry.
- Przestań pieprzyć, Potter, doskonale wiesz, że zawsze byłeś uczciwy, chociaż nie święty. Jesteś lepszy i lepszy pozostaniesz. Tak po prostu jest.
- Hermiona by cię nie kochała, gdybyś się nie zmienił na lepsze, gdybyś nie był kimś dobrym - Harry nie potrafił nic innego odpowiedzieć i nadal nie mógł się nadziwić, w jaki sposób stalowy wzrok Dracona mięknie i jak robi się ciepły na myśl o Hermionie.
Po twarzy Malfoya przemknął skurcz bólu. Tak bardzo się bał, że ją straci.
- To ona jest
dobra, Potter i na pewno lepsza niż ty – powiedział, prawie z agresją.
- Teraz muszę się z tobą zgodzić i nie zamierzam protestować. I nie bój się, jest silniejsza, niż ci się wydaje.
- Może.
- Na pewno – stanowczo sprostował Harry. - Dziś nie narobimy sobie kłopotów u Dumbledore’a. Nie chcę tracić punktów. Obiecaj, że się nie wygłupisz.
- Nie tylko ode mnie to zależy – Draco znowu się zirytował.
- Wiem. Ja obiecuję zachowywać się jak człowiek cywilizowany.
- Ja też – niechętnie dodał Malfoy od siebie. – Zadowolony?
- Zadowolony będę, jak nie zrobimy sobie znowu obciachu.
- Ja też nie chcę narażać swojego Domu na straty punktów, Potter. Bądź spokojny.
- Zamierzam uwierzyć ci na słowo, dobry człowieku – Harry uśmiechnął się nieco ironicznie, ale także ciepło.
- To nie ja ci wmawiam, że jestem dobry, ale ty mi, Potter, więc zrezygnuj z aluzji – warknął Draco.
- Niektóre rzeczy nigdy się w tobie nie zmienią – Harry zakończył rozmowę z szerokim uśmiechem, machnął ręką i wyszedł pierwszy z łazienki, zostawiając Ślizgona nieco niezadowolonego. To on powinien mieć ostatnie słowo.
******
Wizengamot... Hermiona wpatrywała się odważnie w dwudziestu czarodziei i dziesięć czarownic. Odmówiła siadania, bo czuła się lepiej, gdy mogła stać - nie musiała wtedy tak wysoko podnosić głowy, żeby patrzeć na zgromadzenie. Wiedziała, że jej pełne spokoju i pewności zachowanie nie wszystkim się podoba, a w szczególności nie Knotowi, który, jako Minister Magii, wygłosił wstępną mowę. Hermiona jej nie słuchała. W pierwszej chwili poczuła niepokój i myślała, że nie podoła. Przed nią były same poważne i surowe twarze, więc na początku szukała wzrokiem Dumbledore’a, który zajmował miejsce na środku zgromadzenia, na niewielkim podwyższeniu po prawicy Korneliusza Knota. Z każdą chwilą jednak wracała jej pewność siebie i wróciła już zupełnie, gdy usłyszała pierwsze pytanie zadane przez Ministra:
- Dlaczego nie ma pani na sobie szaty? – nieco pretensjonalny ton urzędnika tylko ją zirytował, a w oczach zabłysły jej ogniki dumy i godnie uniosła głowę.
- Proszę odpowiedzieć, panno Granger – łagodnie zachęcił ją głos przewodniczącego. Dumbledore uśmiechnął się bardzo nieznacznie, pewien, że Hermiona wybrnie z tego pytania bez szwanku. Nie pomylił się.
- Jestem pochodzenia mugolskiego – powiedziała dobitnie. – A taki strój jest wśród nas strojem odświętnym. W ten sposób chciałam wyrazić swój szacunek dla przedstawicieli magicznego prawa czarodziejów, panie Ministrze. Jestem szlamą, dlatego tak się ubrałam – nie zwróciła uwagi na pełne zdziwienia i dezaprobaty pomruki. – Jestem z tego dumna, a mój strój nie uwłacza Ministerstwu Magii. Chciałam w ten sposób pogodzić dwa światy, do których należę.
Przez chwilę Knot był skonsternowany, ale zaraz odrzekł:
- To jest jednak zgromadzenie Wizengamotu, czyli, jak zauważyłaś, przedstawicieli czarodziejskiego prawa, dlatego powinnaś przyjść w szacie. I zwracam uwagę na słownictwo.
- Myślę, że wytłumaczenie panny Granger było w pełni uzasadnione i dobrze uargumentowane, zalecałbym więc przejście do właściwego przesłuchania, a nie skupianie się na stroju stojącej przed nami młodej damy – wesołe iskierki zamigały przez chwilę w niebieskich oczach starszego pana, a kilkoro obecnych członków zgromadzenia uśmiechnęło się lekko. Dumbledore szybko jednak spoważniał.
- Ale słownictwo, panno Granger, proszę trzymać na wodzy – dodał oficjalnie.
- Tak jest, sir, oczywiście. Przepraszam. Wiceminister nie stronił od takiego słownictwa podczas przesłuchania i dlatego tak się wyraziłam, nie z braku szacunku do szanownego zgromadzenia, ani do siebie samej. Będę o tym pamiętać – Hermiona wiedziała, że nie może sobie pozwalać na taką arogancję i szczerze obiecała poprawę.
Znowu przebiegł szmer zdziwienie i niezadowolenia, ale Hermiona usłyszała też kilka pomruków aprobaty dla jej dojrzałej odpowiedzi.
- Rozumiem. Możemy przystąpić do przesłuchania – Albus skinął głową w kierunku Amelii Susanne Bones - kierownika Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
- Proszę nam dokładnie opowiedzieć, co wydarzyło się podczas przesłuchania dnia piątego listopada bieżącego roku, panno Granger – powiedziała łagodnie i poważnie czarownica. – Proszę się nie krępować, nikt nie zamierza cię osądzać, chcemy cię jedynie wysłuchać.
Gryfonka przełknęła ślinę i głuchym głosem spytała, czy ma opowiedzieć o całym przesłuchaniu, czy tylko o gwałcie. W odpowiedzi Bones delikatnie poprosiła, żeby mówiła tylko o domniemanym przestępstwie Wiceministra i jego współpracownika, chyba że coś miało bezpośredni związek z dokonanym na niej rzekomym gwałcie. Amelia nienawidziła się za to, że musiała użyć określeń „domniemany” i „rzekomy”, bo oczy Hermiony w chwili pytania powiedziały jej całą prawdę, a ta prawda ją nieco przestraszyła. Ale prawo to prawo, a przesłuchanie to przesłuchanie.
Przez kilka chwil dziewczyna uporczywie milczała i myślała, że nie będzie w stanie wydusić z siebie słowa. To było trudniejsze niż sobie wyobrażała. Zgromadzeni czarodzieje patrzyli na nią w zupełnej ciszy i zauważyła, że Knot na chwilę pogardliwie wydął usta. Ten nieznaczny gest, który jej tak wiele powiedział, sprawił, że ostatecznie się przemogła i zaczęła mówić. I mimo, że chwilami załamywał się jej głos i musiała sobie robić przerwy, dotrwała do końca bez płaczu. Tylko kilku pojedynczych łez nie była w stanie powstrzymać. Była wdzięczna, że nikt ją o nic nie wypytywał, pomimo że chwilami mówiła nieskładnie i trochę bezsensownie. Widocznie uszanowali jej stan ducha i jej przeżycia. Widocznie jej wierzyli. Poczuła ulgę i dziwny smutek, a widok bladej twarzy Knota, który nie uśmiechał się już z wyższością, sprawił jej cichą i gorzką satysfakcję. Wysłuchała mowy końcowej Dumbledore’a z przymkniętymi oczami, ale połowy słów w ogóle nie zarejestrowała, bo miała ochotę jak najszybciej wybiec z tego miejsca i ulżyć sobie szczerym szlochem. Po tym, jak musiała odtworzyć swój największy koszmar, scena po scenie i szczegół po szczególe, czuła się tak abstrakcyjnie i dziwacznie, że nawet nie wiedziała, kiedy Albus zabrał ją do gabinetu Ministra Magii i wprowadził do kominka. Była prawie nieprzytomna. Wszystko zdawało się przytłumione i nierealne – dźwięki i barwy zamazywały się i zlewały ze sobą. Dopiero „lot” z jednego kominka do drugiego nieco ją otrzeźwił. Dyrektor z troską doprowadził uczennicę do krzesła, a gdy Hermiona usiadła, spytał, czy wszystko w porządku i czy nie chce jakiegoś drinka, albo mocnej kawy. Potrząsnęła głową, wymamrotała, że nic jej nie jest i spojrzała w pełne troski, niebieskie oczy starego człowieka. Kiedy spróbowała się uśmiechnąć, rozpłakała się i ukryła twarz w dłoniach.
******
Wszystkie lekcje były męką dla Harry’ego Pottera. Męką, bo po tym jak porozmawiał z Malfoyem i wyjaśnili sobie parę spraw, cały czas myślał o tym, jak niesprawiedliwie potraktował poprzedniego dnia Blaise. Nie wytrzymał i pobiegł do niej przed obiadem
- Blaise, poczekaj – zamiast Zabini odwrócił się Malfoy, który szedł z nią ramię w ramię. Dziewczyna obejrzała się dopiero po krótkiej chwili. Harry rzucił Draconowi znaczące spojrzenie i arystokrata mruknął do koleżanki, że zajmie jej miejsce przy stole obok siebie, uśmiechając się przy tym dwuznacznie. Ślizgonka skinęła lekko głową i wyczekująco patrzyła na swojego chłopaka. - Słucham – powiedziała z lekką rezerwą, chociaż miała ochotę go przytulić.
- Ja... – wydawał się zakłopotany i nie wiedział przez chwilę, jak zacząć.
„Cały Potter” – pomyślała.
- Chciałem tylko przeprosić za wczoraj... To w końcu nie twoja wina, że moje relacje ze Snape’em są tak popieprzone, jak tylko mogą być. Nawet bardziej, niż ci się wydaje. W ogóle ja sam jestem jakąś pomyłką natury i w ogóle nie powinno mnie być na świecie od piętnastu lat. Ale jestem i to wszystko jest... no... takie porąbane – Harry zdał sobie sprawę, że mówi raczej od rzeczy i zamilkł, rumieniąc się mocniej niż na początku.
- Chociaż raz, Potter, muszę się z tobą zgodzić. Podejrzewałem od zawsze, że jesteś pomyłką natury – chłodny i drwiący, chociaż łagodny, męski głos sprawił, że Harry zatrząsł się ze złości. Ale czego można się było spodziewać po tym podłym nietoperzu? Tylko tego, że pojawi się nagle za twoimi plecami z jakąś sarkastyczną, wredną uwagą. Tak jak teraz.
- Dzień dobry, sir.
Piękny dzień dziś mamy, prawda? – wycedził i obejrzał się, a jego zielone oczy ciskały gromy.
Snape uniósł brew, uśmiechając się z delikatną drwiną. Blaise modliła się, żeby nie zaczęli rzucać w siebie przekleństwami. Według niej kiedyś musiało do tego dojść. Chyba że jeden z nich zachowa rozsądek i trzeźwy umysł, i do tego nie dopuści. Na Pottera właśnie przestała liczyć.
- Dzień dobry – spokojnie odrzekł nauczyciel. – Owszem, Potter, przepiękny nie licząc mżawki i mgły - dodał miękko. - A teraz przepuść mnie, chłopcze – i ujął łagodnie ramiona Harry’ego, po czym przesunął go nieco w lewo, robiąc sobie dojście do stołu nauczycielskiego. Dopiero teraz Gryfon zauważył, że stał tak niefortunnie, iż ostatni z docierających na posiłki profesorów nie miał jak przejść. Zacisnął zęby i zmełł wulgarne przekleństwo, przełykając podwójną porażkę. Pogoda była paskudna, ale jak mógł liczyć na to, że wprawi Mistrza Eliksirów w konsternację? Tego złośliwego, wrednego, zimnego chemika a’la Batman? I jeszcze to jego stanie w przejściu do stołu nauczycielskiego. Żenada.
- Harry... To tylko Snape... I nie był dla ciebie nieprzyjemny – łagodnie uspokoiła go Zabini, kładąc dłoń na ramieniu Gryfona. Był tak rozdrażniony, że omal się jej nie wyrwał, ale opamiętał się w ostatniej chwili.
- Nie, wcale...
- Nie, był po prostu sobą, Harry. Myślałam, że go znasz – Blaise wpatrywała się w oczy Pottera i na chwilę zapomniał o Snape’ie i o tym gdzie jest. Po prostu musiał ją pocałować. I zrobił to w chwili, gdy Severus właśnie mówił dyrektorowi, że u niego „wszystko w porządku, jedynie Potter zastanawia się, czy załatwić go po postu Avadą, czy też zmyślnie otruć, albo udusić.”
- Nie sądzę... – odrzekł Albus z jasnoniebieskim błyskiem w oku, patrząc na Harry’ego i Blaise. Ta ostatnia odsunęła się od chłopaka i wyszeptała Harry’emu do ucha:
- To Wielka Sala, a ty stoisz przy stole nauczycielskim.
Zarumienił się, ale nadal ją obejmował.
- Smacznego – powiedział i udał się w kierunku swojego stołu, ignorując złośliwy i rozbawiony wzrok Snape’a. Dopiero gdy zabrał się za stek, jego myśli wróciły do Mistrza Eliksirów.
Hermiona przyglądała się z zaciekawieniem jak morderczo traktuje płat mięsa - jakby ćwiartował wroga. Miała szczęście, że nie widziała, jak okrutne spojrzenie rzuca w kierunku stołu nauczycielskiego.
- Myślę, że Harry wybierze coś bardziej spektakularnego, żeby cię unicestwić, Severusie – Albus z uśmiechem nałożył sobie największy stek, a Snape powiódł oczami za jego spojrzeniem, w kierunku stołu Gryfonów i ujrzał pałający zielony płomień tęczówek Pottera skierowany prosto na niego, oraz widelec, który wbił się morderczo w kawał soczystego steku i powędrował do ust chłopaka. Żaden z nich nie oderwał wzroku od oczu tego drugiego.
- Obawiam się, mimo wszystko, Albusie, że ten szczeniak robi mi po prostu dwuznaczne insynuacje – kąciki ust Snape’a zadrgały.
Harry oblizał usta, gdyż stek był bardzo soczysty, na co dyrektor zachichotał jak złośliwy chochlik.
- Och, te steki wyglądają apetycznie, dyrektorze – Severus prawie wymruczał, nie odrywając spojrzenia od Pottera. Sugestywnie zwilżył językiem wargi i Harry z wrażenia upuścił widelec.
- Nic ci nie jest? – spytała troskliwie Hermiona, nurkując pod stół. Podniosła sztuciec, który upadł przy jej krześle, i oddała przyjacielowi.
- Zrobię mu tysiąc ran kłutych i wypiję puchar jego krwi – wysyczał wściekle Harry i Hermiona uznała, że na razie nie będzie z nim rozmawiać. – A potem go wskrzeszę i zrobię to jeszcze raz.
Granger uznała, że nie warto tłumaczyć Harry’emu, że żadna magia nie wskrzesi umarłego, a tym bardziej, że zabicie wampira jest niebezpieczne i trudne, nie wspominając o tym, iż krew wampira jest w dużych ilościach trująca. Całkiem słusznie uznała, iż to jedynie podsyciłoby zawziętość chłopaka.
- W dormitorium mam eliksir uspokajający – łagodnie powiedział Ron, patrząc z niepokojem na niezdrowe rumieńce przyjaciela. Nie powiedział nic więcej, bo płomień, zielony jak zaklęcie zabijające, uderzył w jego oczy zza okularów Harry’ego, a widelec Pottera znowu gwałtownie zagłębił się w kawałku steku. Harry posłał morderczy i nieco obłąkany uśmiech Snape’owi, który całkiem spokojnie kroił swoją porcję mięsa. Tak spokojnie, że Potter miał ochotę poćwiczyć na nim Cruciatus, chociaż wiedział, że nie będzie mu to dane. Na szczęście miał swój soczysty stek.
*
- Panie profesorze! – zawołała za Snape’em Hermiona. – Ma pan teraz chwilę czasu? – skrzywiła się lekko, słysząc zza pleców nieco dramatyczne „zdrajczyni” Harry’ego.
- Jeśli chcesz porozmawiać o Potterze i o tym jak niesprawiedliwie go traktuję, to nie mam nawet sekundy, a jeśli chodzi o coś istotnego, to mogę poświęcić ci kwadrans. Zapraszam do siebie.
- Kiedy pan przestanie być tak sarkastyczny? – spytała z lekką irytacją, prawie za nim biegnąc, gdyż Snape stawiał długie, sprężyste kroki.
- Nigdy, Granger – odrzekł lakonicznie i przewróciła jedynie oczami, wiedząc, że w tym temacie nic nie wskóra.
Ostatnie chwile drogi przebyli w milczeniu.
- Zapraszam – kurtuazyjnym gestem przepuścił ją przed sobą do swojej prywatnej kwatery. – O co chodzi, Granger?
- Chciałam prosić o wypisanie pozwolenia do biblioteki.
Uśmiechnął się przewrotnie.
- Och, tylko uważaj, bo Pince może bardzo uważnie sprawdzać jakiekolwiek pozwolenia ode mnie, albo dla zasady uznać je za fałszywe – zdziwione spojrzenie Gryfonki spowodowało, że spoważniał i nieco zmiękł. – Nieważne, Granger. Mieliśmy małą scysję z panią P. W czym ci mogę pomóc? Ale najpierw powiedz mi jak się czujesz i czy bardzo cię dziś maglowali. Jeżeli Knot był nieuprzejmy mogę z nim trochę porozmawiać – wskazał jej uprzejmie krzesło przy biurku, a sam siadł naprzeciwko, wyciągnął pergamin, inkaust i orle pióro. Hermiona wpatrywała się przez chwilę w nauczyciela, w końcu uśmiechnęła się nieco smutno i powiedziała:
- Nie musi pan z nikim... rozmawiać. Zadano mi tylko jedno konkretne pytanie i zrobiła to pani Bones... Potem cały czas mówiłam ja i nikt mi nie przerywał, ani nie wypytywał mnie szczegółowo i chyba większość mi uwierzyła. Czuję się całkiem dobrze, sir – westchnęła przeciągle, ale Snape wiedział, że mówi prawdę i czuje się lepiej.
- Ulżyło ci, ale zapewne dopiero później, prawda? – nie zdawał sobie sprawy, że w jego głosie pobrzmiewa troska, ale Hermiona była tego świadoma i uśmiechnęła się do niego tak, że prawie zaniemówił. Zachował jednak powagę i zimną krew. Jak to Severus.
- Prawda... Ale ja przyszłam do pana po pozwolenie na korzystanie z lektur dotyczących ludzkiej seksualności, sir – patrzyła uważnie na minę profesora. Zdziwienie było zbyt delikatnym określeniem, aby opisać wyraz jego twarzy, ale po chwili oblicze Mistrza Eliksirów wyrażało jedynie spokój.
- Mogę wiedzieć, dlaczego nie poprosiłaś o to swojej opiekunki? – zmarszczył brwi i umoczył orle pióro w atramencie.
- Wolałam poprosić pana... tak po prostu, bez żadnego konkretnego powodu... Może najzwyczajniej w świecie pana polubiłam – prawie się roześmiała widząc, jak Snape omal nie zrobił kleksa z wrażenia.
- Jak będziesz sadziła mi dyrdymały o sympatii to żadnego pozwolenia
nigdy ci nie wypiszę, Granger – czarne oczy nie były tak bezdennie oziębłe, jak Severus chciałby, żeby były. Spokojnie skończył pisać pozwolenie i, zanim go podał Gryfonce, spytał chłodno:
- Czy to, co powiedziałem, jest jasne?
- Oczywiście, sir – wyciągnęła rękę i znowu się
tak uśmiechnęła. – Przepraszam za szczerość, zawsze byłam bezpośrednia.
- Ja też jestem bezpośredni i mówię wprost, że lubienie mnie nie może wyjść nikomu na dobre i powinno być surowo zabronione – łagodna kpina była przesiąknięta goryczą.
- Uwielbiam pana poczucie humoru, profesorze. Dziękuję za pozwolenie i do widzenia – prawie wyfrunęła z tym swoim uroczym uśmiechem.
- Bezczelne Gryfonki! – oznajmił na głos Severus wszem i w wobec, ale słyszała go jedynie jego kwatera i lustro. – Lubić się jej mnie zachciało! – żachnął się i spojrzał w swoje mroczne odbicie, ignorując przyjemne ciepło, rozlewające się wokół serca.
- Uuu! Kto tu kogo
lubi mistrzuniu i kto o kogo się
troszczy – zakpiło jego odbicie i Snape musiał wyjść, żeby nie rozbić lustra.
„Paranoja” – pomyślał udając się do sali eliksirów. Uśmiechnął się krzywo na myśl o doprowadzeniu jakiegoś ucznia na skraj rozstroju nerwowego i prawie zatarł ręce.
******
- Naprawdę chcesz iść na kolację? Proszę, pobądź ze mną, nawet w kuchni... skrzaty dadzą ci wyżerkę, Blaise... – Harry trzymał Zabini mocno za rękę i odciągał ją od Wielkiej Sali. Już w ogóle nie myślał o Severusie Snape’ie, zdecydował, że lepiej wychodzi mu myślenie o czarnowłosej Ślizgonce.
„Mam słabość do ciemnowłosych” – pomyślał z lekkim rozbawieniem i mocno ją pocałował.
- Minus dziesięć punktów od Gryffindoru, Potter – głos Mistrza Eliksirów był łagodny i niemal ciepły. – Całujesz
publicznie moją uczennicę. Ładnie to tak? – minął obejmującą się parę z lekko drwiącym półuśmiechem i puścił perskie oko Zabini, tak, żeby Harry tego nie zauważył. Miał dobry humor i czuł się „wewnętrznie lekki”. Nie mógł znaleźć innego określenia na opisanie swego samopoczucia, jedynie właśnie lekki. Omal nie poklepał po plecach rozzłoszczonego Pottera, który zacisnął dłoń na różdżce i zaczął w myśli liczyć do dziesięciu. Snape w życiu by się nie przyznał, że „wyznanie” Hermiony ma dla niego jakiekolwiek znaczenie. Czymże było lubienie Severusa Snape’a? Jego nie można lubić, powinno się go obawiać, szanować go, liczyć się z nim. A ona go lubiła. Mało tego – ośmieliła mu się to powiedzieć. A co najgorsze – on sam czuł na myśl o tym dziwne ciepło w okolicy żołądka, które przemieszczało się niebezpiecznie blisko serca. No i była jeszcze Tonks. Najbardziej przeraził go fakt, że myśląc o swoim sercu i odczuwanym, absolutnie nie mającym prawa zaistnieć, cieple pomyślał od razu o Nimfadorze. Na pewno dodała mu lubczyku do porannej kawy, na pewno. Inne wytłumaczenie nie istniało. To, że ta głupia, niezdarna siksa zwariowała na tyle, żeby coś do niego czuć, nie robi na nim najmniejszego wrażenia, absolutnie żadnego.
- Dobrze się czujesz, Severusie? – głos Albusa wyrwał go ze swoistego transu, a raczej z zapatrzenia się w siedzącą po jego lewej stronie Tonks, która miał nadal naturalny, raczej mysi kolor włosów, ale ubrana była w zieloną, powłóczystą suknię z dosyć dużym dekoltem.
- Doskonale, dyrektorze – miękki, niski głos spowodował, że Nimfadora spojrzała na niego i lekko się uśmiechnęła. – Myślałem o czymś.
- A nie o kimś? – niebieskie błyski zza okularów połówek dopadły czarne oczy, które zachowały swój stalowy chłód. - Myśli pan, że piersi kurze w sosie chrzanowym są warte zachodu? – zimnym tonem zmienił temat Mistrz Eliksirów. - Och, piersi zawsze są warte zainteresowania, Severusie, sam powinieneś o tym wiedzieć najlepiej.
- Ależ Albusie! – Minerwa była lekko zdegustowana, chociaż mina Severusa sprawiła, że kąciki jej ust zadrgały.
To była jedna z chwil, w których Mistrz Eliksirów Hogwartu marzył o zamordowaniu Dumbledore’a. Tonks udała, że się krztusi, a Snape posłał jej mordercze spojrzenie i zacisnął usta w wąską kreskę, po czym ostentacyjnie nałożył sobie puree ziemniaczane i sałatę, obficie polewając to sosem vinegret.
******