Na początku wróce do sprawy Szakala...
wlasciwie ja nie rozumiem calego zamieszania. Jak mozna nie wierzyc ze jest
jaki jest? Mi by bylo raczej trudniej uwierzyc w to ze taki dobry, mile i
uczynny z niego facet...
Ale nie wazne... oto kolejny part. Nieco inny
klimatycznei nish wczesniejszy
src='http://www.harrypotter.org.pl/board/html/emoticons/wink.gif'
border='0' style='vertical-align:middle' alt='wink.gif'>
Aria nie potrafiła dłużej wytrzymać w ciasnym pokoju.
Dusiła się w nim, dusiła się własnymi myślami i obawami. Zawsze się tak
czuła, gdy coś nie dawało jej spokoju... jakby odcinano jej dopływ
powietrza. Podniosłą się z podłogi i wyszła, zamykając drzwi najciszej jak
tylko potrafiła.
Było bardzo wcześnie... na pewno wszyscy domownicy
spali, a dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty ich budzić, jeszcze
posypałyby się wrogie słowa i niemiłe uwagi. Zbiegła po schodach, modląc się
w duchu, by nie spotkać pyskatej Nerai. Ciemnowłosa służąca była ostatnią
osobą, która powinna ją widzieć w takim stanie... Czyli z podkrążonymi,
czerwonymi od łez oczami. Przeszła przez salon i rozglądając się
niespokojnie otworzyła drzwi. Świeże powietrze dostało się do jej płuc, od
razu poczuła się nieco lepiej. Zmrużyła oczy i spojrzała na niebo. Ciężkie,
ołowiane chmury wisiały nisko nad ziemią, a zimny wiatr targał koronami
pobliskich drzew. Opuściła wzrok i skamieniała. Tuż przed nią, na schodach
werandy, siedział mężczyzna. Był odwrócony do niej plecami i najwyraźniej
pogrążony we własnych myślach. Aria przetarła oczy, by upewnić się, że w tym
co widzi nie ma złudzenia.
- Cienie zbierają się nad miastem... -
rzekł, wpatrując się w chmury i nie spoglądając na rudowłosą.
-
Szakal...?!
Odwrócił się do niej, jego twarz rozjaśnił
uśmiech.
- Dzień dobry.
Aria otworzyła usta ze zdziwienia. Była
pewna, że już nigdy go nie ujrzy... a on jakby nigdy nic siedział na
schodach i uśmiechał się lekko. Przez myśl jej przeszło, że to duch. Ale
Szakal na ducha nie wyglądał, podniósł się powoli i otrzepując ubranie,
podszedł do dziewczyny.
- Coś się stało? - zapytał mrużąc oczy. Widać
zaintrygowała go jej zdziwiona mina
Aria pokręciła głową.
- Nie... to
znaczy tak - rzucił spiesznie - Myślałam... wszyscy myśleli że Ty... -
zająknęła się, ciągle nie wierząc własnym oczom - że Ty...
- Że stałem
się kolejną ofiarą jakiejś bestii albo seryjnego mordercy?- dokończył z
lekkim rozbawieniem.
Spuściła wzrok, rumieniąc się, ale szybko podniosła
go znowu. Uśmiechał się ciągle i spoglądał na nią dziwnym wzrokiem. Wzrokiem
politowania pomieszanego z sympatią.
- Po prostu odwiedziłem przyjaciela
mieszkającego na przedmieściach... Zagadaliśmy się, wspominając dawne
dzieje, no i się zasiedziałem... że tak to nazwę. Nie mieliście się czym
martwic, a szczególnie ty. Nawet gdyby coś mi się przytrafiło, nie powinnaś
się tak denerwować - dodał znacząco.
Wiedział, że to nieprawda. Wyczuwał
na odległość, jak przeżywała to, że mogła go już nie ujrzeć... wyczuwał i
śmiał się w duchu, że jej reakcje są takie, jakich oczekiwał.
Arii
wydało się teraz, że wszystkie jej problemy odpływają w dal. Świat stał się
nagle o wiele prostszy i jaśniejszy, niż jeszcze przed chwilką. Czuła w
sercu ogromna radość, radość której nie potrafiła wytłumaczyć, i poczuła
chęć zrobienie czegoś, co jeszcze niedawno uznałaby za głupie. Bez
zastanowienia rzuciła się temu wysokiemu mężczyźnie na szyję i przytuliła
najmocniej jak tylko potrafiła. Przy nim czuła się bezpiecznie... nie umiała
tego wyjaśnić. Nie mogła widzieć, że źrenice Szakala, który objął ją ze
śmiechem, rozszerzyły się gwałtownie
- Tak się bałam... - wyszeptała
cichutko.
Pogładził jej włosy i zbliżył usta do ucha - Strach jest
największym wrogiem... lepiej poddać się nadziei i wierze.
Nerai
wstała jak zwykle wcześnie rano. Klnąc na bałagan jaki zastała w salonie,
chwyciła wiadro z resztką warzyw z kolacji, chcąc nakarmić nimi zwierzęta w
oborze. Zatrzymała się jednak przy oknie, z którego rozpościerał się widok
na werandę. Wiadro z warzywami upadło z trzaskiem na podłogę. Pieści
dziewczyny zacisnęły się kurczowo w niemej wściekłości. Widziała Arie,
uwieszoną na szyi Szakala... a on jakby nigdy nic obejmował ją i coś
szeptał do ucha. Po chwili rudowłosa odsunęła się od mężczyzny i pogrążyli
się w rozmowie.
Nerai zagryzła wargi niemal do krwi. Widok Szakala
nie napełnił ją taką radością jak Arie. Spodziewała się, że nic mu nie jest
i pewnie się gdzieś włóczy. Przez te wszystkie lata poznała go doskonale.
Znała jego zwyczaje, sposób bycia, mówienia. Wiedział o nim wszystko, a tak
przynajmniej jej się wydawało. Była na każde jego zawołanie, każde skinięcie
ręki, kaprys... a ta smarkula przyjeżdża jakby nigdy nic i od razu pada mu w
ramiona! - dzwoniło jej w głowie.
Ciemnowłosa czuła, że gotują
się w niej uczucia, najchętniej wybiegłaby teraz na werandę i wyrwała te
wszystkie rude włosy z tej parszywej głowy. Powstrzymała się jednak i
widząc, że dwójka ludzi ruszyła wolnym krokiem w kierunku wejścia do domu,
chwyciła za wiadro i spiesznie zniknęła na zapleczu. Dopiero zamykając za
sobą drzwi, odetchnęła i przysiadła na przegniłych, drewnianych schodkach.
Widziała przed sobą stadko kur i kaczek, a z obory dolatywał nieświeży
zapach... tak wyglądała jej ponura codzienność. Zaklęła szpetnie pod nosem
i w tym momencie, ku jej zgrozie, poczuła jak do oczu cisną jej się łzy.
Nie, nie będzie się mazgaić! Nigdy tego nie robiła. Życie nauczyło ją
bycia twardą... ale łzy nie słuchały jej myśli. Po chwili przestały gnieść
się w oczach. Dwie cienkie stróżki spłynęły po śniadych policzkach i powoli
kapały na schody. Pochyliła głowę, czując na karku pierwsze krople chłodnego
deszczu. Przez lata wmawiała sobie, że jej życie może stać się bajką. Bajką
którą nigdy nie było...a teraz traciła powoli wiarę w szczęście i księcia,
który podarowałby jej to, czego tak bardzo pragnęła, podarowałby jej coś
czego nigdy nie zaznała - miłość.
- Nerai do cholery nie ociągaj
się! Wstawaj z tych schodów! - krzyk gospodarza rozerwał wilgotne
powietrze.
Przez ciało służącej przeszedł dreszcz.
Podniosła się,
ocierając policzki. Na jej twarzy malował się gniew, pomieszany ze
zdecydowaniem. Rozganiając kopniakami drób, ruszyła w stronę obory.