Tego, że Draco wahał się z zabiciem Dumbledore'a - nie nazwałabym akurat tchórzostwem. Po raz pierwszy stanął w takiej sytuacji, a zadanie człowiekowi śmierci tylko w bardzo niewielu sytuacjach - zupełnie wyjątkowych - może zostać uznane za odwagę. Zazwyczaj jednak jest zwyczajnym okrucieństwem. Jeśli Draco nie potrafił być okrutny i z zimna krwią pozbawić kogoś życia - świadczy to o nim raczej dobrze niż źle. Nie dlatego nie zabił, że stchórzył, ale dlatego, że zaczęły w nim walczyć dwie sprzeczne strony. W tym momencie zapewne uświadomił sobie, jak głęboko wdepnął. Już wcześniej miał tego świadomość, i bał się, to prawda, ale bał się tego, że przez własną nieudolność skaże na śmierć swoją rodzinę. To zupełnie inny rodzaj strachu. Został obarczony odpowiedzialnością, której ciężar okazał się zbyt wielki, jak na jego wytrzymałość emocjonalną. Czuł się słaby - fakt. Płakał w ukryciu - fakt. Ale w żaden sposób nie nazwałaby tego tchórzostwem - raczej świadomością tego, że znajduje się w sytuacji bez wyjścia. A jeśli przestał się cieszyć z powierzonego mu zadania - bo na początku wydawał się przecież dumny - znaczy to, że zrozumiał, iż został wmanewrowany w coś, czego robić NIE CHCIAŁ.
Na wieżę poprowadził go obowiązek. Ale nie sądzę, że myślał wtedy o lojalności wobec Voldemorta. On myślał, by wreszcie to wszystko zakończyć i uwolnić swoją rodzinę od groźby śmierci. A jednak nie był zdolny do morderstwa - czyli strach o własną skórę i rodzinę nie przeważył, nie zmusił go do wykonania rozkazu. Był tchórzem? Dlatego, że NIE zamordował człowieka? Och nie - moim zdaniem właśnie w tym momencie dokonał się pewien zwrot. Znalazł się między młotem a kowadłem i musiał skonfrontować swoje dotychczasowe poglądy z rzeczywistością. Najwyraźniej coś mu się w tym jego idealnym świecie - bez współczucia dla wrogów - posypało... Rozpaczliwie chciał to zagłuszyć, próbował okazywać pogardę Dumbledore'owi, poykazać mu, że jest głupcem... ale chyba jednak coś innego przemówiło głośniej.
Draco stanął przed bardzo trudnym wyborem. I właśnie w tym kulminacyjnym momencie nie okazał się tchórzem. Byłby nim, gdyby strzelił - ratując siebie i matkę od potencjalnej zemsty Czarnego Pana. A jednak dokonanie zabójstwa było zbyt wysoką ceną, mimo wszystko. Nie potrafił poświęcić człowieka, nie umiał odebrać mu życia, mimo, że dobrze wiedział, jakie będzie to miało konsekwencje.
Nie twierdzę, że się nie bał... Ale akurat ten strach i te wątpliwości były bardzo na miejscy. Każdy człowiek - no waśnie, każdy "dobry" człowiek - w takich okolicznościach odczuwałby to, co Draco. Nie powiem, że swoją postawa mi zaimponował, bo wynikała ona tylko i wyłącznie z katastrofalnej sytuacji, w jakiej się znalazł. Ale jednak - po raz pierwszy - został poddany bardzo poważnej próbie. I myślę, że wyszedł z niej pozytywnie. Nie zwycięsko, ale zaliczył test na "człowieczeństwo".
A co do Severusa. To tak, życie wiele musiało go nauczyć – na pewno nauczyło go nieufności. I oczywiście mógł pielęgnować w sobie nienawiść. Częściowo pewnie nawet do samego siebie - bo nie bez przyczyny wyparł się nazwiska i nazwał "Półkrwi Księciem" - myślę, że tu tkwi ukryta, mocno zakorzeniona pogarda do swego mieszanego pochodzenia, do tego, że uznawany był za dziwaka, niedoceniany etc.
A przystąpienie do Śmierciozerców mogło go wynieść na piedestały, których zawsze skrycie pragnął. Mamy więc typowy schemat myślowy "byłem zerem, a teraz im wszystkim pokażę i się zemszczę".
A jednak, troszkę się to różni od postawy Glizdogona chociażby. Albo innych śmierciożerców, którzy dla zyskania władzy nad maluczkimi i poczucia własnej wyższości przyłączyli się do Voldemorta. Wygląda na to, że Severusa jakoś niespecjalnie pociągało podlizywanie się swemu panu, w każdym razie nie do takiego stopnia, jak czynili to inni śmierciożercy. Może przemawia, przeze mnie snaperyzm, ale naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić Severusa płaszczącego się i skomlącego u stóp Voldemorta - żeby tylko spłynęła na niego odrobina chwały.
Czy miał jakieś profity ze służby? Tego wiedzieć nie możemy – być może sama potęga czarnej magii, i możliwość bezkarnego jej używania mu wystarczały. Severus moim zdaniem chciał się stać wielki, ale we własnych oczach, a nie w oczach Lorda. I to go różni do innych – oczywiście to tylko moje domniemania

Ale popatrzmy: to on właśnie , nie kto inny, podjął się bardzo delikatnej i trudnej gry (bez względu na to, po jakiej faktycznie był stronie). A ta gra niosła przecież więcej niebezpieczeństw niż korzyści.
Dlaczego to zrobił? Dostał rozkaz - OK. Ale gdyby był choć odrobinę podobny do Malfoya, starałby się wycofać. Severus był wtedy niewiele starszy od Dracona - ale wykazywał się już siłą charakteru, której Draco nie posiada, i raczej pozsiadać nie będzie.
Jeśli był po stronie Voldemorta – dokonał rzeczy niemal niemożliwej. Zbałamucił Dumbledore’a (a wiadomo, ze ten głupcem raczej nie jest – Riddle’owi nigdy nie zaufał). W dodatku było to bardzo ryzykowne posunięcie – mógł na przykład od razu wylądować w Azkabanie. A później, jak już mu się udało zyskac zaufanie, musiał się non stop pilnować.
Jeśli jednak był po stronie Dumbledore’a… to już sam fakt, odejścia od Voldemorta i podjęcia się szpiegostwa graniczy z cudem. Żaden przecież zdrajca długo nie pożył.
I to jest właśnie ten geniusz i odwaga Severusa, której nie ma żaden inny bohater. Więc – heh – zestawianie go z Malfoyem tylko ze względu na „zło” jest troszkę – wybaczcie – dziecinnym i płytkim postrzeganiem obu tych postaci. Malfoy nie dorasta Snape’owi do pięt. I po raz kolejny muszę złożyć podziekowania, jak tównież wyrazić swój podziw dla Joanny.
Czy ten post był wystarczająco długi?