Nawet nie wiecie jak bardzo chłonę Wasze słowa - Timmy, Zwodniku. Dziękuję za to i proszę o jeszcze!
Co do innych propozycji gier - sama rozumiem, że trudno oczekiwać iż w obecnych czasach czternastolatek zacznie się pasjonować czytaniem czy zbieraniem znaczków albo wędrówkami po lesie... Aczkolwiek zdarzają się i tacy, oczywiście, ale mnie akurat się taki nie trafił. Typowy wykwit cywilizacyjny, trudno, rozumiem. Mamy więc gry rozmaite, sama lubię grać, jest w domu i Silent Hill, i Resident Evil, ostatnio weszliśmy w posiadanie Xboxa 360, kupiłam Dead Rising. Sęk w tym, że jego to nie wciąga tak jak ta cholerna sieciówka

... Ma na swój komputer naprawdę sporo bardzo dobrych tytułów, kupuję mu, bo wychodzę z założenia że - mając o tym niejakie pojęcie - lepiej zaproponować coś fajnego, podsunąć dobrą grę, niż "puścić na żywioł". Jeśli sam mnie prosił o jakieś gry - zawsze najpierw się interesowałam co to jest, zanim dostał. I tak posiada w swojej kolekcji kilka sztandarowych strategii, kilka przygodówek, rzeczy takie jak Devil May Cry, Gothic, GTA. I nic, odkąd załapał najpierw tę Tibię, a teraz Lineage'a, przestało go interesować wszystko inne

. Zapisałam go na karate, kiedyś o tym marzył, a teraz pochodził miesiąc i pozamiatane. Dostał kimono za dwie stówy, leży w kącie. Moja matka mówi, że u niej szwenda się po domu i śpi albo gapi w telewizor, jakby chciał tylko, żeby mu ten czas jak najszybciej zleciał... A tam jest naprawdę ciekawie, mają domek w pięknym miejscu, jest las, jezioro, są koledzy, których zna, bo przyjeżdżają tam co rok. Niestety. Kiedy rozmawiam z nim przez telefon, słyszę tylko o grze. Kuba wie, że ja też lubię grać, lubię internet, ale widzi, że
poza tym mam jeszcze sprawy, które normalnie idą swoim torem, i nie zaniedbuję ich z tego powodu. Owszem, zdarzyło się grać całą noc albo przesiedzieć nockę w necie. Ale to były wyjątki, a nie reguła. Ja uwielbiam czytać, rozmawiać, spotykam się ze znajomymi, prawie codziennie gdzieś z mężem wychodzimy. Kuba widzi, że można nie rezygnować z gier czy internetu a pomimo to czas spędzać "normalnie". Proponujemy mu wyjazdy, rozrywki, wyjścia, kino. Mówię: "nie chcesz z nami, zadzwoń do kogoś z klasy, przecież na pewno nie wszyscy wyjechali, umów się na pizzę, do kina..." - zero zainteresowania. Zresztą, jego koledzy też grają. No i widzę, jak wsiąka. Kiedy zabieram kabel od monitora jak przegnie na maksa, jest w stanie zrobić absolutnie wszystko, byle go odzyskać. Obiecuje złote góry. I oczywiście, kiedy mówię że przesadza, że się martwię, twierdzi że to
ja przesadzam. Że to nie jest żadne uzależnienie, że bzdura, w ogóle nic podobnego. Cholera. Miał w tym roku jechać na obóz językowy do Anglii, ale tak długo fochował że nie chce, że w końcu kiedy się dał wreszcie przekonać, zabrakło miejsc. Źle się stało, bo przez to został bez planów na wakacje, poza babcią. Dopiero zimą, jak co roku, pojedzie na narty. Nie muszę mówić, że nauka też z tego powodu cierpi, bo wiadomo, że nie zaczęło się to wszystko od wczoraj - trwa dokładnie od kwietnia, od momentu w którym w domu pojawił się internet. Wcześniej miałam go tylko w biurze, ale teraz jest mi nieodzowny i tu. Zresztą, Kubie też przecież jest potrzebny, co chwila jakieś lekcje, jakieś prace, a kto dzisiaj chodzi do biblioteki. Cholerne zamknięte koło.
Hilfe

.