chyba specyfika ligi włoskiej gdzieś zaginęła wraz ze straconymi punktami czołowych klubów i spadkiem Juve. okazjonalnie jeszcze Derby Mediolanu potrafią wywołać jakieś emocje, ale oglądałam przed chwilą Fiorentina-Roma i w porównaniu do tego, jakie sezon temu były ich pojedynki- żal dupę ściska jak się teraz patrzy. a miałam obejrzeć mecz, bo mnie wszystko denerwowało... żeby jeszcze nie pogorszyć tego stanu przełączyłam więc na ligę holenderską, na PSV- Ajax i poza tym, że przywitała mnie irytująca mina Van Bastena na trybunach- o to mi chodziło! młode, zaangażowane zespoły, które grają ofensywną piłkę i dopiero mają coś do udowodnienia, doświadczenie do zebrania /o! właśnie jest 1-5!/... w dodatku trenerzy, którzy nie są żadnymi tam Mourinho pchającymi się na świecznik, ale potrafią świetnie pokierować zespołem, co udowadniali już w Benfice /Koeman/ i Barcelonie /Ten Cate- drugi trener aż do tego sezonu/.
mimo, że widowisko było dość jednostronne, jak widać po wyniku 1-5 /przed chwilą się skończyło/, świetnie się oglądało, bo widać było starania, złość piłkarzy PSV, radość Ajaxu i radość Ten Cate /I miss you!/. strasznie tego brakuje wśród doświadczonych klubów często- ambicji na pierwszym miejscu. no i sentymentalność moja się odezwała, jak zobaczyłam Davidsa i Kluiverta :}
a teraz wrócę do Serie A i znów się zdenerwuję. ale brawo Ajax! a PSV życzę powodzenia w LM, choć pewnie niewiele pomoże i oznacza, że mam rozdwojenie jaźni- bo chciałabym mimo wszystko półfinał Liverpool- Chelsea

edit: siedzę dziś cały dzień i oglądam mecze, bo wszyscy dookoła smęcą. poszłam do kolegi i zanudził mnie jeszcze bardziej niż SerieA, więc doszłam do wniosku, że Premiership gorsza być nie może i wróciłam.
dobry to był wybór- prawie się wzruszyłam na Everton- Arsenal

i naprawdę byłam bardzo za Kanonierami, bo ich lubię jako jedynych z Anglii właściwie. i podoba mi się jak grają, na ich akcje ofensywne aż chce się patrzeć zwykle. tyle, że co im po pięknych zagraniach Fabregasa /La Masia się jak zwykle spisała

/, Freddy'ego czy nawet Baptisty, skoro ilekroć ich oglądam trafiają po nich w poprzeczkę/ słupek/ bramkarza/ Panu Bogu w okno. coby jednak nie mówić, Everton też sporo okazji zmarnował i ogólnie do ostatnich minut czekałam na gola Arsenalu, póki Johnson nie strzelił. bo to jak się cieszyli było niesamowite. i jego łzy w oczach, kiedy arbiter ostatni raz zagwizdał... warto było się poirytować, że gola nie ma, by to zobaczyć. dawno mi piłka nożna takiej frajdy jak przez ostatni tydzień /od soboty zeszłej =P/ nie sprawiała, szczególnie poza meczami, w których Barca gra.