Avadakedaver
28.01.2010 00:28
No co zrobic, doceniam trud i zajebistosc starych czesci ale tak na tamte lata, ja jestem młody i widziałem dopiero teraz. W nowych jest polityka zgrabnie przedstawiona, fajnie sie naparzają świetlnymi mieczyma i widzi się tą galaktykę, jest przekonująca.
You're soft. Not like sand.
Cenienie części nowych niż stare bardziej drogą ku Ciemniej jawi Stronie się mi. Zrozumieć młody Jedi musi, że nie przedstawionego realistyczność liczy się świata, lecz Mocy specyficzna KLIMATEM zwana wibracja umysły ku Starej Sadze świadome zbliżająca.
//*LIKE*
No proste.
Kto jeszcze uważa, że twórców powinno się wychłostać za wmanewrowanie w końcówkę nowych wydań DVD VI części Haydena Christensena w miejsce Sebastiana Shawa?
QUOTE(Eva @ 28.01.2010 13:21)
No proste.
Kto jeszcze uważa, że twórców powinno się wychłostać za wmanewrowanie w końcówkę nowych wydań DVD VI części Haydena Christensena w miejsce Sebastiana Shawa?
facepalm.jpg
nie ma wytłumaczenia dla tegoż.
Avadakedaver
28.01.2010 18:28
jaki miala wtedy klimat saga gwizednych wojen mozemy se tylko wyobrażać, bo nas tam nie było. Jakbym tam był, wojnę widział w kinie na bieżąco to bym oszalał z orgazmu. Ale mnie nie było. A teraz już mnie tak nie jara. Walka mieczami swietlnymi wyglada jak pojedynek rycerzy ze średniowiecza, ja wolę jak wysoko skaczą, odbijają kule i machają mieczami z prędkością światła.
Chociaż jak teraz sobie myślę, to możliwe że przez postać luke'a i miny Lei jestem tak dziwnie nastawiony. Może jakby to niedorozwinięte rodzeństwo mniej mnie denerwowało film podobałby mi się bardziej, nie wiem. Może to też kwestia kolejności w jakiej oglądałem. Jednak na prawde, bardzo ciekawie się oglądało w kolejności chronologicznej. Niby w kolejności, ale cały czas miałem wrażenie że jest odwrotnie.
owczarnia
28.01.2010 18:54
QUOTE(Avadakedaver @ 28.01.2010 17:28)
jaki miala wtedy klimat saga gwizednych wojen mozemy se tylko wyobrażać, bo nas tam nie było.
Ja byłam

. Miałam coś kole sześciu lat, jak mnie tato do kina na "Gwiezdne wojny" zabrał. Byliśmy później też na "Imperium kontratakuje" i "Powrocie Jedi", najlepiej chyba pamiętam Powrót Jedi właśnie. W każdym razie piorunujące wrażenie zrobił na mnie pościg na powietrznych ślizgaczach takich, między drzewami. To było w Powrocie Jedi? Widziałam te filmy tylko raz, jako dziecko właśnie, i to mi zostało we łbie do dziś, zamykałam wtedy w kinie oczy ze strachu, że się o któreś drzewo rozwalą

.
Ogólem fakt, dawało to czadu. Na pewno bardziej przeżywałby to chłopiec, ale i dla mnie było to wydarzenie nie lada.
Ale Avada to nie działa tak. Nie było mnie kiedy w XIX wieku Verne pisał swoje powieści i pomimo, że technika poszła nieco inną ścieżką to mamy dziś steam punk z miłości do tamtego KLIMATU. Dla nas dzisiaj to właśnie ten retrofuturyzm GW ma tak kolosalne znaczenie. Kokpity tych statków wyglądają jak w polonezie atu ale no jakby kurde że tak powiem O TO CHODZI. Sama umowność i archetypiczność historii też jest elementem budującym całą atmosferę, chociaż "Imperium" ma mocarny scenariusz i w ogóle lekko się wybija na tle dwóch pozostałych filmów.
Avadakedaver
29.01.2010 00:49
sorry, nie kupuję tego.
Tylko Ty tracisz, więc spoko. Przybij piątkę JarJarBinksowi.
Avadakedaver
29.01.2010 01:43
nie no bez przesady. Jestem fanem cyfrowego, napierdzielającego yody a nie tego niedorozwoja. poza tym to, że wolę nowe części od starych nie znaczy że jaram się każdą sekundą filmu, bo też były momenty kiedy żalowość mi dupę ściskała i aż mi było wstyd, że to oglądam w ogóle
Ale co było niedorozwiniętego w kukiełkowym Yodzie, skoro i tak był już umierający? Właśnie Yoda wywracający te absurdalne koziołki jest żałosny. Tak jak wszystkie te nowe walki. W starych było widać gigantyczny pojedynek woli. Nie trzeba było machać tym mieczem jak w cyrku, bo liczyła się wewnętrzna dramaturgia starcia. I jakoś milion razy większe emocje odczuwam oglądając megastatyczną walkę Obi-Wana z Vaderem niż ich późniejszy/wcześniejszy wulkaniczny pojedynek, mimo, że przecież to był najlepszy pojedynek w nowych częściach. Konkluzja jest prosta - nowe części to po prostu filmy. Stare to GWIEZDNE WOJNY, pewien fakt o ogromnym znaczeniu kulturowym i sentymentalnym.
Fajnie sie czyta te krucjate przeciwko Avadowemu PoV

QUOTE
Stare to GWIEZDNE WOJNY, pewien fakt o ogromnym znaczeniu kulturowym i sentymentalnym.
Bo jakby zdjac rozowe okulary, to stara trylogia jest takim samym patetycznym prostestem przeciwko wojnie, jakim dzisiaj jest Avatar.
Nostalgia crits you for over 9000.
QUOTE(Child @ 29.01.2010 12:07)
QUOTE
Stare to GWIEZDNE WOJNY, pewien fakt o ogromnym znaczeniu kulturowym i sentymentalnym.
Bo jakby zdjac rozowe okulary, to stara trylogia jest takim samym patetycznym prostestem przeciwko wojnie, jakim dzisiaj jest Avatar.
Nostalgia crits you for over 9000.
ostatnio w trakcie lekcji o grotesce w "Ferdydurke" polonistka kazała komuś wymienić nowe kierunki w sztuce i literaturze XX wieku (sorry, niektórym już opowiadałam chyba), po czym zapytała co mają wspólnego. jedna laska, która zresztą parę lekcji wcześniej nie wiedziała, co to środki stylistyczne, odpowiedziała (mega zdecydowanym głosem, czym wszystkich zaskoczyła, tzn. dopóki nie usłyszeli, co ma do powiedzenia): "Wydaje mi się, że to, że wszystkie kończą się na '-izm'". myślałam, że w najbliższym czasie nie zdarzy mi się nic równie śmiesznego, a o podobnym już w ogóle nie marzyłam przez najbliższe 18 lat. supcio!
Co mają GW czego nie ma Avatar, ściąga dla nieogarniających (ej, widzę, że to musi mieć genetyczny związek z słuchaniem SOAD jednak, niech ktoś to przebada, może być przełom w psychologii muzyki):
1. Archetypiczną, zakorzenioną w mitologicznych schematach historię. Avatar jest zakorzeniony w schematach stricte hollywoodskich i wtórnych wobec tamtych schematów. Tylko to, że jesteśmy młodzi i za mało czytamy pozwala dostrzec w tanich schematach fabularnych jakieś zakorzenienie w micie. Pocahontas i Tańczący z Wilkami to żadne głębokie odwołania kulturowe. Jednym słowem GW to roztwór, a Avatar to roztwór z resztek roztworu roztworu.
2. Grubo skrojonych, ale charyzmatycznych bohaterów. Co niby mam tu jeszcze dodać, chyba tylko ślepy, głuchy i zaczadzony okularem 3d będzie wyprowadzał paralele między Hanem Solo czy Vaderem a postaciami Avatara.
3. Fascynującą estetykę. Statków, strojów, broni. Wszystkiego. GW oczywiście są umowne, ale są stylowe. Wszystko się tam fajnie splata w naprawdę unikatową wizualną całość. Pokryło się to patynką, ale to tylko nadaje temu smaku zbliżonego do uczuć jakie wywołuje u fanów steampunk. To samo na naszych oczach dzieje się ze starwarsową estetyką. Unieśmiertelnia się już nie jako sf, ale jako coś unikatowego. Avatar to mokry sen współczesnego nastolatka. Kolorowo, dużo i kiczowato. Ładne to i robi wrażenie, ale to kicz w czystej postaci.
Wystarczy. Wszystko jasne.
Avadakedaver
29.01.2010 14:27
nie mowilem o yodzie ze jest niedorozwiniety, tylko o Jar Jar Binksie, czy jak to tam sie odmienia.
I z tego co napisales, zrozumialem, dlaczego wole nowe czesci. Bo bardziej przekonuje mnie Stary mistrz jedi który jak sie wkurzy to potrafi walczyc jak dziki szatan (mowie o yodzie. To calkiem zrozumiale, że tak walczy skoro 60 letni lord vader jest najgroźniejszym wojownikiem ever, co udowadnia w starych czesciach, poza tym yoda nie jest człowiekiem) niż małe zielone stworzenie cieszące się jak głupek na jedzenie luke'a. Bo stormtrooperzy mają lejmowe zbroje z plastiku który im się gniecie i aż bije swoją sztucznością w każdej scenie w której się pojawia. Bo mają takie maski, że nic by przez nie nie widzieli w rzeczywistosci. Bo Kosmici na imprezie u jabby są gumowi. Ja rozumiem, że w tym tkwi cały klimat, ale kiedy ja to oglądam to nie widzę gumowego kosmity, tylko człowieka który siedzi w środku. Nie mogę inaczej na to patrzeć. Nie mogę brać tego poważnie, kiedy sztuczność sceny przesłania mi jej mentalne przekazy. Lejmowe żarty które mnie nie bawią bo już są stare i tylko robię fejspalma. Dobro od zła oddzielone grubą czerwoną kreską, wyobrażacie sobie film w ktorym po dobrej stronie staje koleś z pofałdowaną mordą i kapturem na głowie? Albo facet w czarnej zbroi, pelerynie i masce zbiera kwiaty na naboo razem ze swoim synem?
Nie dojdziemy do porozumienia, bo to, co ty uważasz w SW za zajebiste ja uważam za lejmowe, jak przy SOAD.
a co mnie obchodzi, że sw bylo kiedys mega zajebiste, ma znaczenie kulturowe i w ogole? Mowilem juz, ze doecniacm to co powstalo 30 lat temu. Ale przez to ma mi sie ten film podobac? Ze dla wielu innych był zajebisty? jakby polowanie na czerwony pazdziernik ruszylo wszystkich serca, a SW nie, to mowilbys ze mam kochac polowanie na czerwony pazdziernik, a sw to taki lejmowy sf ktory sie nie udal?
powiedziałem "lejmowy" zbyt wiele razy. Prawda?
Nie mówią do mnie Twoje argumenty, Iwo. Może dlatego, że nie zwykłam szczać z zachwytu nad efektami specjalnymi, ba, nawet mnie czasem odstręczają, jako że ostatnimi czasy dość często twórcy filmowi decydują się tylko na nich budować film (o, Avatar, o hai!) Także ja na Twoich gumowych ufoli mówię 'I co z tego?', że tak zacytuję i jednocześnie hermetycznie zażartuję. ;]
Avadakedaver
29.01.2010 15:49
ależ ty jesteś złośliwa!
QUOTE(Katon @ 29.01.2010 12:36)
Co mają GW czego nie ma Avatar, ściąga dla nieogarniających
No i GW nigdy nie udawały, że są wielkim dramatem zmuszającym do refleksji, a jedyne kategorie, w jakich mogły dostać jakieś Złote Globy, czy inne Oscary to efekty specjalne, muzyka itp.
PrZeMeK Z.
29.01.2010 19:18
Rozumiem Avadę o tyle, że mnie efekty specjalne, które się zestarzały, też rażą (o ile nie są celowe, jak w Doktorze Who). Nie zawsze jest tak łatwo dokonać zawieszenia niewiary.
GW nie widziałem, więc się nie wypowiem.
Also,
QUOTE
No i GW nigdy nie udawały, że są wielkim dramatem zmuszającym do refleksji
cytat z Camerona, gdzie pada takie stwierdzenie plox
Pierwsze z brzegu:QUOTE
After exchanging a greeting in the language of the native Na'vi population, Oprah asked Cameron if he's a spiritual person. [...] "I guess I must be, because this film represents a lot of ideas and feelings I have as an artist," he said, going on to highlight his movie's "environmental message and the idea that we are all connected to each other as human beings."
Obsessed with what he termed "nature's imagination," Cameron said "Avatar" was his "attempt to bottle that."
I jestem pewna, że znalazłoby się więcej i konkretniej, gdyby szperanie zajęło więcej niż 3 minuty ;]
Dzięki. IMDB jakos w kwestii quotow a propo filmow mnie zawiodlo.
Ale do Ala Gore'a i Micheala Moore'a jeszcze mu daleko =P
btw
QUOTE
ej, widzę, że to musi mieć genetyczny związek z słuchaniem SOAD jednak, niech ktoś to przebada, może być przełom w psychologii muzyki
Epizod maniakalny to juz dawno zdiagnozowane zjawisko. Polecam kwas walproinowy.
QUOTE(Child @ 29.01.2010 19:51)
QUOTE
ej, widzę, że to musi mieć genetyczny związek z słuchaniem SOAD jednak, niech ktoś to przebada, może być przełom w psychologii muzyki
Epizod maniakalny to juz dawno zdiagnozowane zjawisko. Polecam kwas walproinowy.
co ma piernik do wiatraka?
Że niby korzystam z każdej okazji, żeby wyszydzić tą śmieszną kapelkę. Potwierdzam diagnozę, tak właśnie czynię =D
managarm
30.01.2010 09:39
Nine. Mam mieszane uczucia. Film do polowy wynudzil mnie niemilosiernie.. dopiero pod koniec zaczelo sie cos dziac. Na uwage zasluguje jedynie gra Daniel Day-Lewisa..

. Ogolnie, wypada dosc dobrze. Warto, na pewno bardziej niz na Parnassusa.
The Limits of Controlfanom efektów specjalnych, machania świetlnymi mieczami, akcji pędzącej z prędkością światła i zdjęć w typie teledysków - nie polecam ;]
moja opinia: James Bond uwolniony z powyższych elementów i gadżetów, pijący podwójne espresso w oddzielnych filiżankach zamiast martini. wysmakowany klimat. surrealizm. wolę takiego Bonda - męskiego, surowego, zimnego - agenta.
... czarnego. Eot zatem, Bond to ostatni biały imperialista. Niezastąpiony zatem.
Avadakedaver
30.01.2010 18:08
hehe.
Nie no jak się bonda okroi z efektów specjalnych i gadżetów, powstanie niezły triller, tak pomyslalem zanim zobaczylem zwiastun i nie mylilem sie.
Takie tez lubię!
Ale Bond to ani nie gadżety ani nie efekty. Bond to wizja świata, który niestety umiera. Bond jest ramieniem Imperium, które robi porządek. Bond cały świat traktuje jak kolonie Wielkiej Brytanii, albo szerzej 'Zachodu'. Sra na miejscowe rządy, sra na ONZ i na ograniczenia przestrzeni powietrznej. Bond musi umrzeć, czyli stać się czarnym pedziem pochylającym się z troską nad prawami narodów Afryki i problemem globalnego ocieplenia, myślę, że właśnie jesteśmy świadkami ostatniego Bonda w postaci Craiga.
Ale to przecież nie jest kolejny Bond. To tylko moje luźne skojarzenie na zasadzie podobieństw, nie musisz się więc tak emocjonować i cierpieć nad jego upadkiem.
Avadakedaver
30.01.2010 19:04
poza tym bond to dobre kino akcji i nic wiecej, bonda buduje garnitur, gadżety, martini i to, że zawsze mu się wszystko udaje. Po co doszukiwać się w tym czegoś więcej?
"Niestety umiera"? Cóż, ja się z tego faktu bardzo cieszę jednak, wielkobrytyjski kolonializm nie jest bliski memu sercu. ;]
PrZeMeK Z.
30.01.2010 19:27
Mojemu też nie.
Katonie, cierpisz na przerost interpretacji politycznej
Chicago sobie obejrzałem. I o ile filmów nie lubię, o tyle musicale całkiem, całkiem. Bardzo dobra rzecz, zwłaszcza umiejętne wplatanie piosenek w tok akcji i bardzo zgrabne zawiązanie fabuły.
Ech, czemu wy tak płytko widzicie kulturę popularną? Całościowo Bond jest zjawiskiem znacznie głębszym niż wszystkie filmy Jarmusha X 3, dorzucam gratis Almodovara. Ja oczywiście też raczej sympatyzuje z imperializmem amerykańskim, ale lepszy brytyjski niż czarne czy żółte pseudobondy konsultujące się Kofanem Ananem zamiast z M.
Zastanawia mnie ile filmów Jarmusha widziałeś. 2? Osobiście nie jestem mega tru fanką na śmierć i życie tegoż, ale kurde, zobacz zanim zaczniesz pierdzielić o ociepleniu, grin pis i całym workiem tego shitu.
Około siedmiu. Co jest złego w dygresyjnej rozmowie na wątek, który sama rozpoczęłaś?
Każdy z nich jest lepszy od każdego Bonda, ale jakby nie o to chodzi.
Ale nie zmuszajcie czasem biednego Mateusza do oglądania wszystkich filmów Almodovara, taka dawka homoerotyzmu by go zabiła
Bond by widział jak zboczeńców potraktować, yeah.
Nic, po prostu się z tą dygresją nie zgadzam. Seria z Bondem jest fajna i w ogóle jedyna w swoim klimacie - nie zaprzeczam. Po prostu Jarmusch pokazał inny typ agenta. Skojarzenie z Bondem jest oczywiste ze względu na kilka szczegółów, ale to nie jest Bond. On jest zaprzeczeniem Bonda - to AntyBond. Nie używa broni, nie uprawia seksu, jest zen, nie śpi i nie dowcipkuje i w ogóle prawdopodobnie nie ma nic ciekawego do powiedzenia - wykonuje tylko zadanie. To coś innego, podobało mi się i chętnie sobie jeszcze raz oglądnę.
Wow, nazywamy to nudnym człowiekiem. Ale no obejrzę sobie, w końcu Jarmush, poniżej pewnego poziomu raczej nie zejdzie.
QUOTE(Katon @ 30.01.2010 19:27)
Całościowo Bond jest zjawiskiem znacznie głębszym niż wszystkie filmy Jarmusha X 3
QUOTE(Katon @ 30.01.2010 19:38)
Około siedmiu.
Każdy z nich jest lepszy od każdego Bonda, ale jakby nie o to chodzi.
w przeciągu 10 minut zmieniasz zdanie tak radykalnie? ;]
Różnica w obydwu wypowiedziach jednak jest, odniesienie całościowe do jednostkowego, ale nie zanalizowałam tego zbyt dokładnie, więc niech się Mateusz tłumaczy :D
Bond jako zjawisko kulturowe zasługuje i wymaga kompletnie innej oceny niż każdy Bond z osobna jako film. Ich artystyczna wartość jest bardzo różna, zwykle nie oszałamia. To podobnie jak z Sherlockiem Holmesem. Conan-Doyle nie był Dostojewskim, wszyscy o tym wiedzą. A jednak jako pewna ikona Sherlock Holmes jest zjawiskiem o niebywałej wadze (wszystko co fajne w dr Housie to Sherlock przecież!). Gdybym wierzył w memy, powiedziałby, że to potężny mem, ale nie lubię tej dawkinsowskiej nowomowy, więc zostańmy przy zjawisku. Z Bondem, na nieco mniejszą skalę, jest zupełnie podobnie. I oczywiście artystyczne kino Jarmuscha w kategorii 'film do filmu' nokautuje każdą część Bonda, ale Bond jako postać i nośnik treści, skojarzeń, znaczeń, przekonań, czy choćby mody jest zjawiskiem większym niż sam Jarmusch i jego kapitalne filmy. Oczywiście to żaden despekt dla Jarmuscha, jeśli jest rozsądnym facetem.
Czyli dobrze zrozumiałam! Kurde, dostaję za to medal albo gwiazdkę z tego aluminium co niektórzy sobie kanapki w to pakują.
To było elementarne, drogi Watsonie. Pozostańmy zatem przy gwiazdce z aluminium.
Wszystko to prawda w odniesieniu do Bondów i twórczości Jarmuscha (tylko właściwie po co robić takie porównania?). Natomiast ciekawe jest zestawienie Bonda z agentem, Jarmuscha, który jest bezimienny. Bond - biały, przystojny, elegancki, otoczony kobietami i najnowszą technologią, wygadany, pije martini wstrząśnięte nie mieszane i Bezimienny- czarny, raczej nie piękny, ubiera się w wiejskie-błyszczące garnitury z koszulą o ton ciemniejszą, jest zen i nie ulega nawet rozebranej do rosołu cziksie w okularach, nie używa pistoletów, komórek itp, nic nie mówi ( poza tak, lub nie, czasem zasunie jakąś mądrością typu 'rzeczywistość nie istnieje'), pije zawsze espresso w dwóch filiżankach na raz.
Można by jakąś pracę naukową na ten temat napisać ;P
dorzucam recenzję ze stopklatki:
QUOTE
"The Limits of control" (2009), najnowsze dzieło Jarmuscha, najmroczniejsze spośród wszystkich dotychczasowych, chociaż najbardziej manieryczne i złożone z tropów, które zdają się nie prowadzić donikąd, jest jednak konsekwentną kontynuacją jego wcześniejszej twórczości. W najprostszej linii reżyser nawiązuje tym razem do "Ghost Doga", ale i, chociaż w inny sposób, ponownie do swego najlepszego dzieła, "Truposza". Główny, bezimienny bohater filmu, kontynuuje wątek płatnego mordercy, żyjącego zgodnie regułami kodeksu Buschido. Tym razem to już jednak ktoś zupełnie inny, nie ślepo poddany swemu panu najemnik, ale świadomy swojej roli i swego celu, tajemniczy mściciel. On także ma własny kodeks, ale w przeciwieństwie do Ghost Doga, jego kodeks nie ogranicza go żadnym przełożonym, któremu ma być posłuszny. Sam jest sobie panem, mimo że działa na zlecenie. Jednak to zlecenie współgra również z jego własnym poczuciem sprawiedliwości, jeśli można tak powiedzieć. Ponadto bohater "The Limits of control" zdaje się być znacznie dalej na ścieżce duchowego wtajemniczenia. Jest już w miejscu, w którym nie obowiązują go tradycyjne normy postępowania. Podobnie jak Ghost Dog czerpie z filozofii wschodu, uprawia jogę i medytację, ale w przeciwieństwie do swego poprzednika, uwolnił się już, ujmując rzecz po buddyjsku, od ograniczeń dualistycznego postrzegania świata. Inaczej mówiąc, zgodnie z bliższą nam filozofią Nietzschego, jest poza dobrem i złem.
Jarmusch, używając motta ze "Statku pijanego" Rimbauda, stara się zaadaptować wschodnie motywy do naszej kultury, przybliżyć nam sens filozofii niedualistycznego pojmowania rzeczywistości, która jest kluczem interpretacyjnym do tego filmu. Ale robi to również w warstwie fabularnej, na przykład w momencie, gdy na pytanie dzieci, czy jest gangsterem, bohater odpowiada, że nie. Dzieci potem na głos słusznie biorą pod uwagę możliwość, że przecież mężczyzna równie dobrze mógł kłamać. Jest prawdą, że się płynie i jest prawdą, że się tonie - tak być może ująłby to inny pisarz z naszego kręgu kulturowego, Samuel Beckett. Mnogość wszelakich tropów i odniesień do literatury, filmu czy sztuk plastycznych jest tutaj ogromna. W takim świecie znaków, elementów znaczących musi odnaleźć się filmowy bohater i w zasadzie sam zaczyna decydować w pewnym momencie, które mają być dla niego drogowskazem. Analogicznie z widzem. Jarmusch stworzył bardzo spójny ideologicznie film, w którego centrum postawił sztukę, a raczej wiele powiązanych ze sobą, przenikających się rodzajów sztuki. Taki świat przedstawiony jest labiryntem, który sam w sobie jest już rozwiązaniem, ale trzeba go umiejętnie przejść. Tym razem jednak zagadka czeka nie na zagubionego bohatera, a na widza. W "The Limits of control" Jarmusch po raz pierwszy nie opowiada nam historii, tylko wciąga nas w głąb swojej wizji i proponuje nam przebyć emocjonującą, interpretacyjną wędrówkę.
Porównanie jakoś samo się pojawiło, a warto, bo zawsze warto mieć całościowy kontekst wszystkiego =P
Właśnie Ghost Dog, cały czas czytając o tym filmie mam odczucie, że Jarmush musi być wypalony, skoro wraca po tak podobny temat w tak podobny sposób. A w kinie artystycznym jednak powtarzanie się jest wadą, no ale nie przesądzam, zobaczę, bo Ghost Dog jest filmem niewiarygodnym. Inna rzecz, że Wschód w oczach ludzi Zachodu (nawet zdolnych, ba, genialnych) zamienia się w stek bredni i takich właśnie mądrości jak ta zacytowana przez Ewę powyżej, bo to jest puste, niesprawdzalne twierdzenie na poziomie trzeciego Matrixa. Filozofia sloganów. Oczywiście zakładam, że sam Jarmush ma dystans, jeśli nie to niedobrze, bo ani ja ani on ani gangster-zen nie mamy zielonego pojęcia o tym czy istnieje czy nie istnieje, a więc jesteśmy poza sferą wygłaszania z kamienną twarzą tego typu mądrości bez żadnych uzasadnień. Tu jednak wiecznie podpity Chesterton rozkłada na łopatki każdego posępnego filozofa. Ja się boję takiego kina, bo tego typu labirynty nie istnieją dostatecznie często, by się jednak dwa razy zastanowić zanim zacznie się je rozwikływać.
Uwielbiam rozkminiać filmy, których nie widziałem. Jak już się zobaczy, to zawsze jakoś mniej ciekawe to wszystko się robi =P
Anyway, Polacy nie zrozumieli Holmesa. Chyba nigdy go nie rozumieli i stąd kompletnie absurdalne zarzuty względem filmu. Wszyscy, typowym dla recenzentów papuzim sposobem, chwalą film jako dobry w klasie 'przygoda-akcja' prześcigając się w zaznaczaniach, że rola Downey'a Jr. jest jakąś luźną interpretacją postaci Holmesa. Otóż gówno prawda. Jest kolejną, pełnoprawną i naprawdę udaną próbą zmierzenia się z tą postacią i jeśli komuś film wydaje się mało szerlokowy niech jeszcze raz przeczyta kilka pierwszych rozdziałów "Studium w szkarłacie" i potem odpowie sobie na pytanie czy ten gość 'inspiruje się luźno' czy też jest wierny duchowi powieści. Jeśli już ktoś jest podrasowany to raczej Watson, ale zrobiono to tak zgrabnie, że nie ma o czym mówić. Do tego film w naprawdę kapitalny sposób pokazuje prawdziwą męską przyjaźń i tylko jakiejś szokującej fiksacji na punkcie homoseksualizmu można przypisywać tego typu skojarzenia. Cała 'chemia' między Holmes'em a Watsonem ma wszystkie typowe cechy nieco zapomnianego rodzaju przyjaźni między mężczyznami, a wszelkiego rodzaju podteksty mogą się urodzić tylko w głowie kobiety, albo faceta, który nigdy nie przyjaźnił się z drugim facetem. To napędza film i na tle współczesnego kina nadaje mu posmak pewnej wyjątkowości. Po wyjściu z kina naprawdę chce się być jak ci goście, dlatego w poniedziałek kupuję sobie fajkę. Bond jest ok, ale przy Sherlocku Holmesie jest jednak tanim bajerantem. A gdyby dzieci na podwórkach dalej bawiły się w Sherlocka to po tym filmie nikt nie odbierze już za despekt polecenia: "Ok, ty będziesz Watsonem".
Streszczę Ci.
1. Bond jest git.
2. Sherlock jeszcze bardziej.
3. Nowego Jarmusha jeszcze nie widziałem, ale się wymądrzam, bo to lubię.
Dobranoc.
P.S. Co usuwasz posty jak już odpowiedziałem?
Avadakedaver
31.01.2010 17:39
usunąłem od razu po napisaniu.