Pszczola
04.10.2006 15:02
Wczorak koło 1.00 włączyłam Cinemax i byłam mile zaskoczona, widząc bardzo dobrą adaptację "Hamleta" Kenneth'a Branagha'a, którą miałam przyjemność kilka razy obejrzeć. Trafiłam na scenę, w której Hamlet przez pomyłkę zabija Poloniusza. Pomyślałam, że późno, a sztuka długa, więc poczekam na "przerwę", którą poprzedza długi monolog Hamleta o wojnie. Dobra scena, dekoracje ustawione tak, że widz rzeczywiście czuje się, jakby patrzył na deski teatru. Jakież było moje zdziwienie, gdy zaraz po odesłaniu Hamleta do Anglii, nagle widzimy Ofelię w kaftaniku. Do tego już rozmawiała z Gertrudą, a przecież nie od tego momentu zaczyna się scena w filmie. Otóż okazało się, że okrojono tę ekranizację z ok. czterech na dwie godziny! Takich rzeczy się nie robi. Sztukę i film obdziera się z tych wszystkich szczegółów, które dopełniają obrazu i dodają smaczku w odpowiednich scenach. Znakomita gra aktorów, a przede wszystkim sztuka jako całość, stają się nieprzyjemnie okrojone. Dla mnie to czyste marnotrastwo.
Tak więc jeżeli kiedykolwiek natkniecie się na ekranizację "Hamleta" (1996) Branagha (Hamlet - Kenneth Branagh, Ofelia - Kate Winslet, Horacy - Nicholas Farrell, Gertruda - Julie Christie, Klaudiusz - Derek Jacobi i inni tacy jak Judi Dench, Robin Williams, Jack Lemmon, Thimothy Spall, etc.), obejrzyjcie koniecznie! Jeżeli jednak czas ekranowy = ok. 120 minut, zrobicie krzywdę sobie i Shakespeare'owi oglądając to.
Step up
Nastawiłam się na badziewny film dla małowymagających widzów, ale tylko w połowie moje przeczucia się sprawdziły.
Fabuła banalna jak to tylko możliwe, ale... kurcze, nie mogę powiedzieć, że film jakoś bardzo mnie odrzucił. Chwilami układy taneczne naprawdę były - może to za dużo słowo - porywające, muzyka pasowała do klimatu filmu, aktorzy też dobrze dobrani. Nie jest to oczywiście żadne arcydzieło, ale jest w tym filmie coś sympatycznego.
Aż wstyd pisać, przecież mi się takie filmy nigdy nie podobały.
moniczka
05.10.2006 19:35
A ja moge polecic "Uspieni" z Pittem, Hofmanem, De Niro, Baconem i musze powiedziec ze niesamowicie mi sie spodobal, niesamowicie. Film jest po prostu swietny!!
Wybralam sie wczoraj wieczorem do kina, szczerze mowiac nie robilam przed pojsciem zadnego rozeznania na jaki film ide. Przygotowalam sie na dobry, rzetelny odbior - czysty umysl, brak sugestii. I musze powiedziec ze nie moglam utrafic lepiej.
"Zycie ukryte w slowach" w rezyserii Isabel Coitex, bo wlasnie ta produkcje mialam przyjemnosc ogladac, to film niesamowicie wstrzasajacy, a zarazem w pewien sposob cieply.
Dosc statyczny, czasami wydaje sie ze montazysta nie byl mistrzem w swej sztuce i ze fabula jest dosc szorstka, szczegolnie na poczatku, ale calosc sprawila na mnie wrazenie bardzo niezwyklego dziela.
Film to o milosci. Pewnie teraz kazdy przed oczami ma jakies jalowe romansidlo ale nic bardziej mylnego. To milosc bolesna, zwazywszy na traumatyczne przezycia obu bohaterow, ale silna i zdeterminowana. W pewnym sensie.. slepa i glucha - kto widzial ten film, ten z pewnoscia wie o co mi chodzi.
A co jeszcze sie zawarlo na tej dlugiej filmowej tasmie? Platforma wietrnicza, migdalowe mydlo, gęś, fascynat małż - idealista. Smierc przyjaciela, morderstwo przyjaciolki. Horror wojny na Balkanach i poczucie obezwladniajaceg wstydu tych, co ja przezyli. I milosc.
Kto ma mozliwosc, niech obejrzy ten film. (ang. Secret life of words)
A ja w końcu trafiłam na "Persona non grata" i jestem zachwycona tym filmem, jego klimatem, jego... gładkościa. Wzruszający i mocno przemawiający do mnie, a jednocześnie tyle w nim było spokoju... może dzięki rewelacyjnej roli Zapasiewicza, od którego wręcz oczu nie można oderwać, gdy tylko pojawi się na ekranie. Film szczególny, może trochę o rozrachunku ze sobą, o ogromnej tęsknocie, o próbie bycia uczciwym wobec siebie i wobec innych. I o totalnym, przygnębiającym niezrozumieniu ze strony świata zewnętrznego. O tym, że oprócz formy, którą trzeba trzymać, ma się jeszcze wnętrze, o którym nie można zapomnieć. Piękne. nie trzeba chyba wspominać, że łzy leciały mi cięgiem dość gęstym... Bardzo przydatne i mądre katharsis.
A ja oglądałem 'Cold Mountain', z którego kreatywny tłumacz uczynił wzgórze nadziei. Smutna i trochę okrutna baśń o Wielkiej Miłości silniejszej niż Wojna. Ja lubię sobie taki film obejrzeć i dać się mu ponieść.
No i Jack White =)
A raczej 'no i Jude Law!'

Stwierdzilam ze w tej brodzie wygladal troche jak Wyspianski_xD
Kontrolerzy.
To dopiero psychodela...
Zwłaszcza Miś

Jack White owszem, w swoim klimacie
Jude Law boski jak zawsze
ale nie wiem, czy bym chciała
gdyby odejść miałby z ciała
Pszczola
11.10.2006 12:54
Cicho, jak szok przeżyłam po filmie o wdzięcznym tytule "Alfie". Takie filmidło, które nawet da się obejrzeć do końca. Pomińmy milczeniem ostatnie zdania filmu. Przeżyłam szok, bo wreszcie dotarło do mnie, że Jude Low to facet XP. No, nawet tam nieźle wyglądał. Potem rozpoznałam tego samego aktora w "A.I". Jeszcze większy wstrząs. Ale, że i w zimno-nadziejnym pagórku? Jak ja się na tym filmie wynudziłam! Tam Low nie wyglądał najlepiej. Przynajmniej tak było wiarygodniej. Trudno oczekiwać po dezerterze, że będzie wyglądał kwitnąco. Tylko jaki jest sens tej jego wędrówki? Wraca, wraca, człowiek czeka i czeka, bo w końcu chce zobaczyć jak się spotykają, itd. A tu klops i się kończy, że aż kiszki skręca. I potem...."chmury!". Czy tam "niebo!". Ach.
Moja mama widziała to trzy razy i się nie zorientowała, że już to oglądała. "Taki zapychacz czasu" - powiedziała.
'Motyw homo viator w literaturze i filmie'.
Volver
Wciąga, wzrusza, rozśmiesza. A przede wszystkim przedstawia poważną historię powiedzianą z lekkim przymrużeniem oka, bez zbędnej merytoryki. I to chyba dużo bardziej uderze, mocno dociera. Bo to co aktorzy zagrają miedzy dialogami, wszystkie momenty zawieszeń, ciszy (nie tak znowu częste) działają dwa razy mocnniej, sprawiają, że historia dociera do widza bardzo osobiście. I jednocześnie widz nie wychodzi z kina z kamieniem w żołądku i przeświadczeniem na jakim to parszywym świecie żyje. Opowieść o cieple, zaufaniu, o radzeniu sobie z przeszłością. O wierności, zagupbieniu i o tym co nie wyszło. Opowieść o kobietach. Mną wstrząsnęło.
I jeszcze dodam, że to był pierwszy film, w którym podobała mi się Penelope Cruz. Zawsze uważałam ją za raczej kiepski pomysł na ekranie, ale teraz udowodniła, że jest naprawdę bardzo dobrą aktorką i dla niej także warto wybrać sie do kina.
Ostrzegam wszystkich przed "DOA" Dead or Alive. Wyjątkowa tandeta, choć na odmóżdżające 90 minut w TV moze pasować
No i Holly Valance, który prezentuje się całkiem fajnie

Widziałem Tokio Drift - no takie se, można obejrzeć ale bez ochów.
Dziewczyny prezentują się całkiem, całkiem oprócz tej od wrestlingu;d Ale trutdne na tej podstawie zrobić dobry film
"World Trade Centre" Stone'a. Szedłem zaniepokojony. Stone jest paranoicznym idiotą. Ale bywa też świetnym reżyserem. Bałem się, że potraktuje temat jako pretekst do następnej spiskowej, debilnej, lewackiej teoryjki. A tu nie. Jeżeli czymś ten film grzeszy to pewną sztampowością. Ale i tak warto zobaczyć.
Jakoś nie umiem już sobie teraz zaśpiewać pod nosem 'New York City cops, they ain't to smart...' i nawet rozumiem, czemu im to ocenzurowano. Może nie są too smart, ale napewno byli brave enough.
"Romeo i Julia" z 1996 roku. Czasem sobie wracam. Absolutna rewelacja. Balansowanie na granicy kiczu i sztuki. Neonowe krzyże, świecące aniołki i Szekspir w oryginale.
Efekt Motyla 2 - przykre, denne i o wiele słabsze od oryginału. Nie ma świeżego powiewu innowacji, fabuła idiotyczna. Szkoda czasu.
Opowieści o zwyczajnym szaleństwie - kolejny świetny film Petra Żelenki, twórcy "Samotnych". Jak zwykle zlepek śmieszno-smutnych życiowych sytuacji i pocieszajacy wniosek, że w każdym z nas jest odrobina chorobliwego szaleństwa. Ogląda się bardzo przyjemnie, troszke miejsca na śmiech i wzruszenie, duża dawka szarej rzeczywistości, czyli poczucia w jakim świecie żyjemy i całkowita lekkość, spontaniczność dialogów. Polecam.
Karol papież który pozostał człowiekiem--> Powiem szczerze, że pierwsza cześć mnie wzruszyła. Tu oczekiwałam czegos odwrotnego jak zwykle drugie części nie wychodzą. I przyznam się szczerze, że to jeszcze bardziej mnie wzruszyło i skłoniło do ponownego rozmyslania nad życiem Jana Pawła II. Polecam ten film naprawdę... jest bardzo poruszający.
no właśnie ja też z klasa byłam i powiem szczerze że mi tylko przeszkadzała... Nie mogłam sie skupic trochę na filmie ale potem sie "wyłączyłam" i nie słuchałam ich i wtedy naprawde poczułam jaki ten film jest dobry....
"Infiltracja" (znowu debilne tłumaczenie tytułu, niby trafne, ale fatalnie brzmi). Scorsese w najwyższej formie. Jeśli tym razem nie będzie Oscarów to mamy do czynienia ze spiskiem. Gangstersko - policyjne kino, które nie ustępuje "Chłopcom z ferajny" czy "Taksówkarzowi". Scenariusz wprawdzie importowany z Hong-Kongu, ale nie ma to najmniejszego znaczenia, bo Scorsese nasycił tą historię Bostonem i ajriszami tak mocno, że nie wyobrażam sobie jej w azjatyckiej scenerii. Mocny film. Dość często się w nim ginie. Strzałem w głowę. Ale to nie Tarantino i zabawa. Tu przemoc ma swoją wagę, swoją treść i swoją naukę. Nic nie jest zbędne. Żadna scena, żaden dialog, żaden z całego mnóstwa cocków, fucków, sanofdebyczów (tylu przekleństw na ekranie nie słyszałem dawno - nie ma w tym sztuczności czy brawury; ot, realizm). Genialny, chociaż przerażający Nicholson jak Francis Costello, szef mafii - nikogo nie imituje. Tworzy nowy archetyp ekranowego skurwela. Matt Damon wreszcie w roli w której mógł się wykazać. Bardzo przekonywująco pokazuje drogę, zwycięstwo i upadek Colina Sullivana - mafijnego szczura w policji. No i DiCaprio. Scorsese od lat na niego stawia, nie przejmując się szyderstwami. I teraz chyba nie będzie szydził już nikt. Rola życia. Oscar. To, że jest 20razy lepszym aktorem od Pitta po tym filmie stanie się (mam nadzieję) truizmem. Dodam do tego, stwierdzając autorytatywnie =P), że jest też od niego 10razy bardziej przystojny i charyzmatyczny. Do tego wszystkiego rewelacyjnie skonstruowane postacie drugiego planu (właściwie każda!), doskonale dobrana do obrazu muzyka, porywające zdjęcia, świetne sceny akcji (jakkolwiek film nie jest nimi przeładowany - nie o strzelaniny w nim chodzi) i obserwacje psychologiczne i socjologiczne. Wielki reżyser w wielkiej formie, więc po prostu trzeba obejrzeć.
Poza kolejnymi odcinkami Losta, które oglądam regularnie:
1. Volver, czyli moje pierwsze spotkanie z Almodovarem.
Przyjemnie zaskoczony. Film nie okazał się zbyt trudny, przystępny dla przeciętnego i niewymagającego widza. Fabuła pokręcona, a bohaterowie skutecznie przeciwstawiają się życiowym absurdom i problemom, które mają dziwną tendencję do powtarzalności. Film może bardziej skierowany do żeńskiej części publiczności, bo nikt tak dobrze nie opowiada o kobietach jak Almodovar (skąd on to wszystko wie?) Nawet Penelope Cruz wspięła się na wyżyny swoich aktorskich możliwości, kończąc z wcześniejszym imagem słodkiej laleczki. Zachwalam, zachwalam, bo film naprawdę mnie ujął.
2. Mission: Impossible 3
Uwielbiam takie filmy. Zero refleksji, czysta rozrywka, wciągające sceny akcji i fabuła wyssana z palca. Wówczas mam świadomość całkowitego odmóżdżenia połączoną z przyjemnym stanem nasycenia hollywoodzkim shitem. Przystojniak Cruise nawet próbował dodać nieco dramatyzmu swej postaci, niestety nie wyszło. Jego bohater przestał kierować się zdrowym rozsądkiem, miłość zaślepiła go całkowicie i wypaliła większość szarych komórek. Po co się przejmować absurdem jego zachowań i bezsensem decyzji, skoro wiemy, że wszystko i tak skończy się hepi endem. Kilka zaskakujących zwrotów akcji, bo widz nie może zasypiać między kolejnym zapierającym dech w piersiach pościgiem i niesamowitą sceną kaskaderską, w której prawa grawitacji nie mają prawa bytu. Mimo wszystko, przyjemnie odmóżdżyć się raz na jakiś czas.
Pszczola
28.10.2006 20:45
Ach, "Volver". Jestem nim oczarowana. Nie widziałam lepszego filmu Almodovara. "Wszystko o mojej matce" było znakomite, ale cięższe, nie takie czyste (bo mimo tej tragedii, która mogła się rozegrać wszędzie, nie towarzyszy jej zgorszenie). Sihaja, absolutnie się z Tobą zgadzam. Szczególnie Cruz popisała się w scenie śpiewu. Pięknie zagrane. Ciekawe czy to był jej głos?
Cena honoru--> Obejrzałam i [owiem że byłam pod głębokim warażeniem filmu. Jest on dla mnie typowo męski. Wszystko pokazane wprost ale ma przesłanie. Jest niesamowity tylko koniec dla mnie zawiwa banałem i tą "prostszą" drogą. Jakby reżyser nie miał już pomysłu na zakończenie.bAle mimo wszystko całość prezentuje sie bardzo dobrze.
Kolejna dawka filmów, czyli nadrabianie zaległości w zapoznawaniu się z klasyką kina:
1. Lista Schindlera. Steven Spielberg. Niewiele filmów potrafiło tak dobrze oddać istotę i okrucieństwo Holocaustu. Wydawało mi się, że ta tematyka została już wyczerpana przez filmowców i pisarzy, a jednak dzieło Spielberga jest inne, na pewien sposób nowatorskie. Jest to opowieść nietylko o zagładzie, ale również o przyjaźni, oddaniu i cenie ludzkiego życia.Bez specjalnych efektów, wielkich nakładów pieniężnych, rozmachu. Znakomita gra aktorska Liama Neesona i Ralpha Fiennesa.
2. Shawshank Redemption. Musiałem obejrzeć, gdyż regularnie wyśmiewano mnie, że nie widziałem jednego z najlepszych filmów XX wieku. Shame on me. Naprawiłem błąd. Film naprawdę wybitny.Nie będę się rozpisywał, większość z Was widziała to już kilka razy.
Rysiek_Kowal
30.10.2006 17:32
QUOTE(Ahmed @ 30.10.2006 13:24)
2. Shawshank Redemption. Musiałem obejrzeć, gdyż regularnie wyśmiewano mnie, że nie widziałem jednego z najlepszych filmów XX wieku.
e tam zeby od razu wysmiewano

tylko ponizalismy i szydzilismy
'Wesele'.
wczoraj utwierdziłem się w przekonaniu, że uwielbiam ten film, zaryzykowałbym stwierdzenie, że to jeden z najbardziej "polskich" filmów jakie zrobiono. historia tracącego wszystko w jedną noc Wojnara, dobitne pokazanie materializmu każdej klasy społecznej od policjantów po kler, przekręt robiony na przekręcie, gdzieś znalazło się nawet miejsce na miłość, a wszystkiemu towarzyszy wódka, litry wódki.
Statyści--> Szczerze mówiąc oczekiwałam solidnej dawki humoru a spotkałam sie z filmem z przesłaniem i sporą dawką smutku. Mimo paru naprawdę fajnych gagów...
No cóż... Obejrzałam sobie Emme. Głupio się przyznać, ale lubie romantyczne komedie z happy endem w postaci śubu
Ej, no "Emma" z Gwyneth Paltrow to jeden z moich bardziej lubianych filmów. Bo jest taki... pogodny. Zawsze kojarzy mi się z jasnymi kolorami. Lekki, akurat na ponure, jesienne popołudnie.
Byłem na Departed. DiCaprio zgarnął wszystko. Przekonywująca rola, człowiek na krawędzi, który balansuje i już widzimy moment w którym ma spasc, kiedy nagle prostuje sie. Damon poraz pierwszy od dawna zagrał irytującą mnie postac. Bardzo go lubie, ale tutaj hm, moze zachowanie samo, sama postac szczura, czy moze on sam w tiszercie obcislym z zelem na wlosach, kurewski karierowicz w policji, typ ktorego sie uwielbia jezeli jestes blisko, ale bedac 'nie z grona' to masz ochote go rozgniesc. Moze to tez jakas wybitnosc jego roli? Nicholson bardzo przekonywujaco, ale nie zgadzam sie zeby stworzyl archetyp skurwiela. Nie przypomne sobie teraz, ale widzialem juz ten typ mafizow. Co do samego scenariusza, to raczej no w hollywood tak dobry scenariusz by nie powstal [co zreszta widac, jeden z lepszych filmow, ktore ostatnio powstaly w fabryce marzen, nie jest do konca ich]. Warto jeszcze wyroznic z drugoplanowych postaci, widac-ze-sfrustrowanego Wahlberga. Zwykle mnie irytowal, a tutaj czekalem az sie pojawi.
Kozun
czy ktoś się wybrał na film 'ludzkie dzieci' (ang. 'children of men')? bo pomysł na film ciekawy imho, dawno nie byłem w kinie, a nie chcę pieniędzy w błoto wyrzucić.
Pojde chyba do kina, lubie Owena, zapowiada sie fajnie.
A teraz patrzcie i drżyjcie:
http://www.foxatomic.com/#PAGE_101:movie=/...v&movie_id=1601TAK!
Druga czesc 28 Days Later, jaaaaa, bedzie mistrzostwo, chociaz widze juz ze wiecej akcji i wiekszy budzet [no wlasnie troszke sie obawiam ze to moze film zabic].
28 Weeks Later - Spring 2007.
Ja na te Ludzkie Dzieci też chcę iść. Podobno wspaniałe zdjęcia. Długie ujęcia bez cięcia (ale kurna seria rymów osiedlowych...). Co do scenariusza to zapowiada się fajnie, ale wymawiane supersieroźnie gadki o Niesamowicie Dobrym Międzynarodowym Projekcie Humanitarnym, Jedynym Sprawiedliwym, Pełnym Mądrych I Zatroskanych Ludzi W Tym Złym Świecie, to jednak uśmiechnąłem się pod nosem z politowaniem. Chyba oenzetowski patos wiele psuje. Ale pójdę.
Ludwisarz
02.11.2006 16:51
No i Sigur Ros robi tam soundtrack ^________^
"Lalki" Takeshi Kitano
QUOTE(stopklatka.pl)
Opowieść o miłosnych perypetiach trzech par. Trzy przeplatające się ze sobą historie, których bohaterami są: para kochanków wędrujących przez współczesną Japonię, starzejący się yakuza niespodziewanie spotykający swoją narzeczoną sprzed lat oraz sławna piosenkarka i poszukujący kontaktu z nią oddany wielbiciel.
Wybaczcie, ale przez ponad dwie godziny nie dowiedzialam sie niczego, o czym bym juz wczesniej nie wiedziala. Film nie wniosl do mojego zycia nic, nie liczac bardzo dobrej muzyki i scenerii. Ale to zdecydowanie za malo, zebym mogla z pelna swiadomoscia powiedziec, ze polecam to dzielko.
Jest prosty i naiwny, wypowiedzi recenzentow traktujace o jego wyjatkowej glebi sa wg. mnie kompletnie bezzasadne i nietrafione. Za to napewno zapadnia mi w pamiec bezemocjonalne twarze aktorow i niesamowita wprost dluzyzna.
Boze, nie pozwol mi stac sie na tyle gleboka intelektualnie, zeby zrozumien montazyste. Powiem jak najbardziej szczerze - tylko sceneria, kolorystyka i muzyka nie pozwalaja mi powiedziec, ze ten film byl dla mnie absolutna kinematograficzna trauma.
Przyklady?
-> Minutowe ujecie, przedstawiajace nie poruszajaca nawet najmniejszym miesniem twarz bohatera.
-> Kilkuminutowa sekwencja przedstawiajaca 2 bohaterow zwiazanych czerwonym sznurkiem - idacych. <nic wiecej>
-> Kolejne dlugie ujecie ukazujace dla odmiany 2 bohaterow patrzacych na siebie. Albo na morze.
Podobno to dramat, ja jednak stwierdzam ze to tragedia. Dla widza.
Pszczola
04.11.2006 12:52
Zgadzam się, że ten film można albo kochać, albo nie trawić. Po pierwsze nie jest to film lekkostrawny. Najwyżej raz, dwa razy można go obejrzeć. Trzeba być też w odpowiednio melancholijnym nastroju aby wysiedzieć przed ekranem. Do tego Europejczyk może mieć problemy ze zrozumieniem choćby połowy symboli charakterystycznych dla kultury Dalekiego Wschodu. Niby się tym interesuję, ale musiałam potem sprawdzać niektóre odwołania, a i tak w pełni ich nie pojmę. Po prostu nie tak się wychowałam.
"Lalki" to film o tragicznej miłości w każdym jej aspekcie. Ale i o odkupieniu win właśnie przez miłość. Odwołanie do teatru lalek (ktoś, coś zawsze nami kieruje) przywodzi na myśl antyczne tragedie. Dla mnie to piękne kino. Zakrawa miejscami na kicz, ale nigdy nie przekracza jego granicy. Niczego Kitano tu nie naśladuje i wbrew pozorom nie sili się na głębię. Inaczej więcej mielibyśmy pseudofilozoficznej paplaniny. A tak człowiek może w ciszy popodziwiać śliczne sceny. Każda jest perełką. Zdjęcia, stroje, muzyka, ale i gra aktorów - wszystko dopracowane perfekcyjnie do ostatniego szczegółu.
Aż dziw bierze, że to właśnie Kitano jest twórcą "Lalek". Widzieliście inne filmy z jego udziałem?
To bylo zwyczajnie nudne. Gdybym byla w nastroju melancholijnym to podejzewam ze bym zasnela. A tak sie przynajmniej usmialam. Jak dla mnie to jest film o niczym w ladnej oprawie. A co do aktorow to nie zgadzam sie - nie ma w nich zadnych emocji. Kamienne twarze i slowa bez znaczenia.
Kitano - z tego co sie orietuje to zajmowal sie przede wszystkim kinem traktujacym o mafii japonskiej (yaukuza).
dzisiaj @ tvp kultura popołudnie z japonią. najpierw parę dokumentów, ale to tam można sobie darować (acz jeśli już to rzućcie okiem na 'tradycję') główne danie czeka o 21, a mowa o filmie 'ame agaru', umownie ostatni film kurosawy (zdążył napisać scenariusz przed śmiercią), fanom nie muszę nic mówić, a ciekawskim polecam, obowiązkowo z butelką sake.
I w takich momentach mogę przeklinać że nie mam tvp kultury i tylko w dołu popaść. Kto mi nagra? xD
QUOTE(Kara @ 04.11.2006 18:56)
I w takich momentach mogę przeklinać że nie mam tvp kultury i tylko w dołu popaść. Kto mi nagra? xD
podaj adresik, wyślę Ci poczta:)
The Lost City (Hawana- Miasto Utracone)nie powiem, żebym za tym filmem szalała, ani żeby mi się nie podobał. wzbudził we mnie jakieś emocje, ale dość ulotne, skoro po tygodniu od obejrzenia nie czuję się ani bogatsza w wiedzę o rewolucji na Kubie (choć to nie dokument, więc tego nie oczekuję), ani o to co ludzie wtedy czuli... ani moje zdanie na ten temat nie zmieniło się ani trochę. podsumowując- nic odkrywczego. podobnie jak historia miłosna opowiedziana w filmie, nie wycisnęła mi łez z oczu.
ale widoki Kuby były piękne. ogólnie cały film mimo całego dramatyzmu jest piękny na swój sposób. sama nie wiem czy polecam. ah. napewno tym, dla których idolem lub kimś w tym rodzaju jest Che.
idę na powtórkę z Pulp Fiction
QUOTE
idę na powtórkę z Pulp Fiction
to samo pomyślałem, gdy wczoraj obejrzałem jeszcze raz w telewizji ;] Geniusz Tarantino nigdy nie przestanie mnie fascynować.
"Jackie Brown" czyli once again Mistrz Tarantino presents. Długi, raczej nudnawy, bez zaskakujących scen. Świetna rola Samuela Lee Jacksona to jedyny ciekawy element tego widowiska, reszta raczej przeciętna. Brakowało mi tych genialnych dialogów, absurdalnych sytuacji, których jest pełno w PF, czy we Wściekłych Psach.
"Departed" (INFILTRACJA) - Scorsese znowu mnie nie zachwycił. Obyło się bez rewelacji. Regularnie stawia na Di Caprio (Który spisuje się coraz lepiej), Nicholson jak zwykle wspaniały, Damona nie lubię i w tym filmie też byl mało przekonujący. Jako kopia japońskiego oryginału, filmu nie sposób uznać za jakieś arcydzieło. Scorsese jakoś powierzchownie podszedł do tematu, nie czułem konfrontacji Leo vs Matt, nie skupił się na psychice tych postaci, nie widziałem desperacji, emocji, napięcia. Dostałem kolejny film sensacyjny z ciekawą fabułą, ale nie uwypuklono w nim tego co wydawało mi sie najistotniejsze (tło psychologiczne).Jestem zawiedziony.
Di Caprio to w ogóle niezły aktor jest, tylko wszyscy zaczęli w nim nagle widzieć tylko chłopca z ładną buźką

choć ja zawsze będę go podziwiać za ''Co gryzie Gilberta Grape'a?'', coś takiego, że zapadła mi w pamięć rola kogoś innego w filmie z Johnnym...
nie moge się juz doczekać polskiej premiery 'pachnidła'!
niby mozna ściągnąc, ale to nie to co kino

macie trailera:
http://film.onet.pl/zwiastuny/11044,1725735,267,filmy.htmlto będzie dobry film.
"Casino Royale". Świetne. Może najlepszy film serii. I lekko putinowsko-neandertalska gęba Craiga nie przeszkadza, a nawet pomaga, bo ma charyzmę. Jest brutalniej, bardziej realistycznie (w pewnych granicach, dzięki Bogu) i wreszcie naprawdę nieprzyjemny szwarccharakter. Polecam każdemu. Mile spędzone dwie godziny.
Aaahhh, z tego co widze to film bedzie arcywspanialy. Mam nadzieje, bo niektorzy filmowcy nawet ze swietnej ksiazki moga zrobic parszywa ekranizacje, ale w tym wypadku nie zapowiada sie na to.
Kiedy w polskich kinach?
Czternasta
22.11.2006 21:42
Już jest w kinach.
Widziałam dziś "Lot 93" i jakoś mnie w trakcie oglądania nie zachwycał, uważam jednak, że warto było się przemęczyć, żeby obejrzeć ostatnie 10min, coś niesamowitego, wbiło mnie w fotel z wrażenia (wiem, że taki był zamysł scenarzystów, te sceny miały poruszyć, wywołać żywe uczucia w odbiorcy, to wszystko komercja itd, ale i tak jetem pod wrażeniem ).
Pszczola
23.11.2006 22:35
QUOTE
Kitano - z tego co sie orietuje to zajmowal sie przede wszystkim kinem traktujacym o mafii japonskiej (yaukuza).
Między innymi. Ale można się na tych filmach nieźle pośmiać. A na "Lalkach"? Coż.
Ach, to że aktorzy (tak naprawę tylko dwóch takich sztywnych było) nie okazują emocji, chyba świadczy o ich dobrym warsztacie? Emocje były w spojrzeniu, lekkim grymasie ust. Więcej tym przekazali niż mimiką twarzy i przesadną gestykulacją. Mówiłam już, albo się ten film pokocha, albo umrze się na nim z nudów.
"Babel".
Jestem miło zaskoczona tym filmem. Gdyby nie Pitt i Blanchett nie sądzę by wiele osób poszło na to do kina. Każdy mógł zagrać ich role, ale dobrze się stało, że zdecydowali się tam wystąpić. Kto by pomyślał, że dwie wielkie gwiazdy hollywoodzkie będą miały równorzędne role z mało znanymi aktorami z reszty świata? Cztery kompletnie różne historie gładko się ze sobą przeplatają. Marokański Pipidówek - obrazek klasycznego LEDC; para typowych Amerykanów w owym Pipidówku w wyjątkowo nieprzyjemnej sytuacji;
przepaść kulturowa między USA i Meksykiem (ach, scena odrywania kurczakowi głowy na oczach niewinnego amerykańskiego blond-chłopca - piękne); japońska popkultura i głuchoniema nastolatka - typowa jej przedstawicielka. Każda scena to śliczny obrazek z rzeczywistości różnych kręgów kulturowych. Tyle tam kontrastów, że człowiek zastanawia się jak można zestawiać ze sobą tak różne historie (heh, "Babel"). Reżysorowi jednak się to udało całkiem zgrabnie (nie widziałam żadnego jego poprzedniego filmu). Co prawda historia japońska jest jakby oderwana od trzech pozostałych i jakoś sztucznie powiązana z resztą, ale bez tej kolorowo-j-popowej sieczki film byłby mdły.
Muzyka jest genialna! Jak jesteśmy w Maroko, podkład muzyczny pasuje do Maroko. Jak jesteśmy w San Diego i Meksyku, muzyka odpowiada atmosferze. Jak jesteśmy w Japonii, utwory znów są inne. Każdy kawałek jest unikalny, a jednak pasuje do całości.
Zdjęcia są świetne! Akcja toczyła się na otwartej przestrzeni marokańskich wzgórz, w rozpadających się domkach tamtejszych pasterzy i w kamiennych miasteczkach gdzie i meczet się znajdzie, i malowniczy Markokańczyk ;P. Ustawienie kamery, światło, wszystko musi być zrobione tak a nie inaczej. Z drugiej strony kiedy obserwujemy dramat pary amerykańskiej, zdjęcia są intymniejsze, jest dużo zbliżeń (tak a propos, fajnie postarzyli Pitta), a zdjęcia są kręcone głównie w przyćmionym, ciasnym pomieszczniu. Ale zupełnie inne ujęcia są już w meksykańskich wioskach. Kręcili wesele, setki ludzi, dobrą zabawę, zabawę dzieci. Kolory są tam żywsze, ujęcia inne. Jakby nie ten film. O Japonii nie wspomnę. Sfilmować Tokio i jego przytłaczający ogrom to zupelnie inna bajka. Kocham to ujęcie miasta, kiedy w jednej z ostanich scen kamera powoli oddala się od balkonu, na którym stoją ojciec z córką i ukazuje nocną panoramę miasta.
Dla samych zdjęć i muzyki warto by na "Babel" pójść.
Oczywiście zdarzą się tam ze 2-3 hollywodzkie teksty czy przydługie sceny, ewentualnie zdania, przy których brewka idzie znacząco w górę, ale nie jest tego wiele.
A na Bonda pójdę, skoro tak wszyscy go chwalą. Ale ten facet jest tak niebondowy, że aż żal...gardło ściska. Gdzie typ Connery'ego? Nawet Brosnana(Moore'a nie lubię)! A to to? Wyłupiaste oczęta, blond włos i brak elegancji ruchów. Echh...
Jeśli chodzi o 'casion royale' podpisuję się pod postem Katona, kreacja craig'a wyszła filmowi tylko na dobre, jest przede wszystkim bardziej brutalnie i mniej 'angielsko', nie ma wreszcie akcji typu rambo ratującego cały świat, przyczepić się można że pierwsza scena pościgu za bardzo przypomina tą początkową z '13 dzielnicy', ale i tak wrażenie jest niesamowite. no i cały charakter bonda się zmienił. cholera chyba właśnie ten film podobał mi się najbardziej ze wszystkich.
drugi film - 'children of men', czyli 'ludzkie dzieci'. tu się w sumie nie zawiodłem, ale chyba dobrze zrobiłem, że nie wybrałem się do kina. historia ciekawa - ludzkość cierpi na chorobę bezpłodności, mało tego właśnie zmarł najmłodszy przedstawiciel naszego gatunku i widoki na przyszłość są raczej nieciekawe. dobra fabułę sobie podaruję. to co może się podobać w tym filmie to atmosfera przygnębienia i beznadziei, ulice londynu przyszłości to jeden wielki syf, prześladowania ze strony władzy (wszyscy imigranci są wyłapywani, wsadzani do przejściowyc więzień [chocież bardziej przypomina to oboz koncnentracyjny]) brak dzieci, kurde nie pamiętam w którym momencie (o ile w ogóle to miało miejsce) ktoś się uśmiechnął. główny bohater też początkowo niechętny temu, co przyszło mu robić... smutny film, z pewnością nie powala na kolana, ale na małą jesienną deprechę jak znalazł.
"Jak we śnie"
cudowny i niesamowity
brak jakiejkolwiek granicy między rzeczywistościa, a snem
senne życie i zagubienie w prawdziwym świecie
pluszowe meble
celofanowa woda
jak w ruskich bajkach
i w misiu kroalgolu
i dobrze się kończy